-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2017-01-20
2018-07-18
"Córkę dymu i kości" zamierzałam przeczytać jeszcze w roku wydania jej w Polsce, to jest w 2012, kiedy jako dwunastolatka zakochana w czytaniu poszukiwałam powieści przepełnionych magią i miłością. "Córka dymu i kości" wielokrotnie była mi polecana przez koleżanki, ale jak to czasem bywa, przez te wszystkie lata została zapomniana w natłoku tysięcy innych, wartościowych książek.
Teraz w końcu wpadła w moje zachłanne, dorosłe już łapy, ponieważ przypadkiem wyszło w rozmowie, że mój znajomy jest jej szczęśliwym posiadaczem.
Przypadła mi do gustu już od kilku pierwszych stron, co zdarza się zdecydowanie(zbyt)rzadko. Nastrój tajemniczości, intrygująca główna bohaterka i wąskie uliczki Pragi porwały mnie i nie chciały wypuścić do samego końca, choć książka zmieniła się już w kompletnie inną opowieść, przez cały czas jednak doskonałą.
Absolutnie zawróciła mi w głowie wizja sklepu Brimstone'a - tajemniczego miejsca pośrodku "Gdzieś tam", pełnego sznurków grzechoczących zębów, nieco przerażających, ale intrygujących postaci, rządzonego przez demoniczną istotę z głową barana i oczami krokodyla.
Dawno nie spotkałam w żadnej książce opisów tak działających na wyobraźnię i tworzących tak niesamowity klimat.
Sama główna bohaterka, która powinna być kolejną nudną, nieco irytującą nastolatką, zakochującą się w niewłaściwym mężczyźnie, okazała się być niesamowicie ciekawą, tajemniczą i zapadającą w pamięć postacią. Może to za sprawą jej nietuzinkowego wyglądu - W KOŃCU spotykam w jakiejś książce nie Mary Sue o czarnych/brązowych/blond prostych/kręconych włosach, ale twardą jak głaz dziewczynę, której skórę zdobi siatka tatuaży i której włosy z daleka aż świecą na niebiesko. Choć nie sądzę, żebym lubiła Karou tylko za wygląd. Również jej cechy charakteru sprawiają, że chce się z nią, a jednocześnie więc z jej książką, spędzić jak najwięcej czasu.
Nie tylko główny wątek wraz ze swoją bohaterką sprawiły, że "Córkę..." zapamiętam na długo. Również postaci poboczne (np. były chłopak Karou, Kaz i jej przyjaciółka Zuzana), oraz miejsca opisywane w książce (między innymi mieszkanie Karou, odwiedzane przez nią różne zakątki świata i ulubiona kawiarnia dziewczyn, Zatruta Kuchnia) stworzyły niezapomniany klimat, idealnie dopełniony, w którym wszystko do siebie pasuje.
Zachwycam się i zachwycam nad sklepem Dealera Marzeń, Karou i jej aspektami życia w Pradze, a to tak naprawdę zaledwie początek książki. Czym dalej w historię, tym więcej pojawia się zagadek, a jednocześnie przedstawiony świat rozwija się w oszałamiającym tempie. Autorka stworzyła coś kompletnie nowego i wymagającego ogromnej, nieposkromionej wyobraźni. Uniwersum, które stworzyła, jest skomplikowane i rządzi się własnymi prawami, ale jednocześnie jest przystępne dla czytelnika. Żaden istotny szczegół nie umknął mi podczas czytania, co zdarza się często w przypadku fantastyki tego rodzaju.
Ostatnia rzecz, o której warto wspomnieć i pochwalić - wątek miłosny. Oczywiście bez niego by się nie obyło, bo jest to książka typowo młodzieżowa, ale jednocześnie to on tworzy solidną podstawę dla całej historii. Miłość Karou i Akivy jest prawdziwa, ale delikatna i nienachalna - autorka nie serwuje nam soczystych scen seksu czy dogłębnych opisów, ale subtelną i romantyczną miłość dwojga bohaterów, którzy nigdy nie powinni byli się w sobie zakochać.
Nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać, prócz tego, że "Córka..." zdecydowanie trafia na listę moich ulubionych pozycji. Nie mogę się doczekać, aż dorwę się do kontynuacji, a pierwszą część z pewnością zakupię dla siebie, żeby mieć tą cudowną historię na wyciągnięcie ręki w każdym momencie.
"Córkę dymu i kości" zamierzałam przeczytać jeszcze w roku wydania jej w Polsce, to jest w 2012, kiedy jako dwunastolatka zakochana w czytaniu poszukiwałam powieści przepełnionych magią i miłością. "Córka dymu i kości" wielokrotnie była mi polecana przez koleżanki, ale jak to czasem bywa, przez te wszystkie lata została zapomniana w natłoku tysięcy innych, wartościowych...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-27
~Re-read~
„Córkę dymu i kości” w poprzednim wydaniu czytałam w 2018 roku i wtedy wystawiłam tej książce najwyższą z możliwych ocen, klasyfikując ją jako jedną ze swoich ulubionych historii.
Czytając wydanie wydawnictwa Moondrive, zdziwiłam się, jak niewiele z niej pamiętam – jednak wyszło mi to tylko na dobre, bo mogłam cieszyć się tą historią jeszcze raz, powoli przypominając sobie jak przez mgłę jej poszczególne elementy. Nadal oceniam ją tak samo wysoko – trochę z sentymentu, a trochę z niesłabnącego podziwu dla autorki i przez wzgląd na ponowną radość z czytania, jaką przyniosło mi wznowione wydanie.
„Córka dymu i kości” to piękny, baśniowy popis wyobraźni, który kreuje magię nie tylko w alternatywnym świecie, ale także tworzy niezapomniany klimat w tym prawdziwym, w Pradze (w której, swoją drogą, było mi dane tym razem czytać „Córkę…”), Marrakeszu i wszystkich innych miejscach odwiedzanych przez Karou. Główna bohaterka jest wyrazista, inna, kierowana konkretnymi motywacjami i stawiająca na swoim. Obiekt jej westchnień wydał mi się być tym razem nieco bardziej „spłaszczony”, stworzony do tego, by być idealnym, ale wybaczam ten mankament – fabuła go usprawiedliwia.
Nie wiem, czy to kwestia nowego wydania, bo nie pamiętam, czy ostatnim razem miałam takie samo wrażenie, ale odczułam też, że narracja jest chwilami jakby urywana, chaotyczna – raz opowiada o jednym miejscu i czasie, potem o innym, by za chwilę znów wrócić do tego pierwszego. W wolnej chwili pochylę się nad oboma wydaniami, żeby to porównać.
Nie mogę nie wspomnieć na koniec o stronie wizualnej – nowa okładka jest przepiękna, bardzo pasuje do całokształtu powieści, a na dodatek świeci w ciemności (!). W poprzednim wydaniu nie udało mi się skompletować całej serii, dlatego cieszę się, że będę mogła tym razem przeczytać ją w całości i że wszystkie tomy w nowych okładkach trafią do mojej biblioteczki.
~Re-read~
„Córkę dymu i kości” w poprzednim wydaniu czytałam w 2018 roku i wtedy wystawiłam tej książce najwyższą z możliwych ocen, klasyfikując ją jako jedną ze swoich ulubionych historii.
Czytając wydanie wydawnictwa Moondrive, zdziwiłam się, jak niewiele z niej pamiętam – jednak wyszło mi to tylko na dobre, bo mogłam cieszyć się tą historią jeszcze raz, powoli...
2021-05-07
Rzadko wystawiam ocenę 10/10. Kiedyś robiłam to częściej, kierując się osobistymi emocjami, ale teraz zawsze powstrzymuję się przed tym, gdy znajduję choć jeden mankament w recenzowanej przeze mnie książce - żeby nie być fałszywym pochlebcą, który wystawia dychę, mimo, że coś mu się jednak nie podobało, żeby nie oceniać rzeczy na ślepo przez pryzmat własnego sentymentu, w końcu czytają mnie inni ludzie, którzy szukają rzetelnej opinii o książce, która ich zainteresowała. Dla "Futu.re" muszę jednak zrobić wyjątek, bo ta książka zostawia mnie z takim kacem, jakiego nie doświadczyłam już dawno i mimo, że znajdzie się w niej kilka fragmentów, z powodu których w przypadku innych książek przekreśliłabym ocenę 10, to nie mogę, po prostu nie mogę ocenić jej niżej.
W "Futu.re" było wszystko, czego szukam w dobrych książkach - skomplikowany, ale pozbawiony dziur logicznych świat, bohaterowie, do których się przywiązałam, wartka akcja, wciągająca fabuła, zaskakujące zakończenie i potężna dawka emocji. Ta książka pochłonęła mnie jak czarna dziura i wypluła z powrotem dopiero w momencie, gdy przeczytałam ostatnie zdanie, zostawiając mnie z poczuciem, że długo teraz nie trafię na kolejną tak dobrą książkę, z emocjonalną pustką i z wieloma rozważaniami na temat otaczającego mnie świata. Nawet po zakończeniu czytania na dany dzień i po odstawieniu jej na półkę nadal myślałam o głównym bohaterze i o tym, co jeszcze może się wydarzyć w tym zepsutym do cna, strasznym świecie z przyszłości, który Dmitry Glukhovsky stworzył od podstaw na wzór i podobieństwo naszego.
Bo świat, który stworzył Glukhovsky w tej książce, jest w istocie przerażający i wynaturzony. To świat, w którym miejsce Boga w świątyniach zajmują prostytutki, a nieśmiertelne, wiecznie piękne istoty przechadzają się po ziemi, na której już nigdy nie wyrośnie trawa. Posiadanie dzieci jest nielegalne, chyba, że jedno z rodziców poświęci swoje piękne ciało, swoją młodość i życie, by wstrzyknąć sobie wirusa, który z powrotem zarazi go starością i śmiercią, i w ciągu dziesięciu lat zniknie z powierzchni ziemi, ustępując miejsca w przeludnionej i błagającej o powietrze Europie swojemu potomkowi. Tylko na takich warunkach w Europie współczesnej Janowi Nachtigallowi wolno się rozmnażać, a ci, którzy łamią prawo i decydują się na nielegalne potomstwo, są ścigani i karani przez przerażające oddziały nazywane Nieśmiertelnymi. Przez Jana Nachtigalla i jego kompanów.
Zdradzając więcej, zdradziłabym fabułę książki, pozostawię więc resztę domysłom - możecie sobie sami dopowiedzieć, jak wygląda procedura ścigania i karania przestępców, którzy dopuścili się nielegalnego rozmnożenia. Jak tak naprawdę funkcjonuje wykreowana w książce europejska utopia zamieszkiwana przez pół-bogów, którzy na co dzień nie myślą o tak przyziemnych sprawach, jak zobowiązania, choroby czy sens życia. A jeśli nie chcecie sobie tego dopowiadać sami, sięgnijcie po "Futu.re", opowie Wam to specjalista od brudnej roboty we własnej osobie.
Na koniec dorzucę jedno swoje przemyślenie, które naszło mnie podczas czytania tej książki. Zupełnie osobiste, być może niektórym wyda się przesadzone, ale jednak nasunęło mi się i to wyraźnie. Na okładce "Futu.re" widnieje słynne "18+", a z tyłu dodatkowo napis "powieść przeznaczona dla dorosłego czytelnika". Czytając wcześniej z ciekawości niektóre opinie innych czytelników, spotkałam się ze zdaniem, że to przesada, że spodziewali się czegoś więcej, że to tylko tani chwyt marketingowy, by książka bardziej przyciągała uwagę. No i tutaj dochodzimy do mojego przemyślenia: co zatem JESZCZE powinno się znaleźć w książce, by uznać ją za godną znaczka "18+"?
Tym przemyśleniem kończę swoją recenzję i zachęcam wszystkich gorąco do zapoznania się z książką, która złamie Wam serce na tysiąc kawałków, połknie Was i wypluje z poczuciem egzystencjalnej beznadziei, sprawi, że zaczniecie kwestionować wszystko wokół i przerazi Was wizją przyszłości, która może nas jeszcze spotkać. Warto dać się sponiewierać dla kawałka porządnej lektury.
Rzadko wystawiam ocenę 10/10. Kiedyś robiłam to częściej, kierując się osobistymi emocjami, ale teraz zawsze powstrzymuję się przed tym, gdy znajduję choć jeden mankament w recenzowanej przeze mnie książce - żeby nie być fałszywym pochlebcą, który wystawia dychę, mimo, że coś mu się jednak nie podobało, żeby nie oceniać rzeczy na ślepo przez pryzmat własnego sentymentu, w...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-03
Temat herbaty, wykraczający poza herbaty ekspresowe w torebkach pite do śniadania, nie jest mi obcy. Spróbowałam w życiu wszystkich kolorów herbat, setek metod parzenia, wypiłam wiele czarek naparu - sama i w towarzystwie innych „herbaciarzy” (w tym w towarzystwie zacnej Autorki powyższej książki :D). Mimo to z ogromną chęcią i motywacją sięgnęłam po książkę Anny Brożyny wprowadzającą w tajniki parzenia i picia herbaty, akurat w momencie, kiedy po kilkumiesięcznej przerwie spowodowanej brakiem czasu i zachorowaniem na covid postanowiłam wrócić do swojego herbacianego hobby.
„Herbata. Odkryj prawdziwy smak najszlachetniejszego napoju na świecie” to pozycja zawierająca ogrom wiedzy i ciekawostek o herbacie w przystępnej, skondensowanej formie poradnika, który czyta się błyskawicznie i przyjemnie. Choć kierowana jest głównie do laików, którzy herbatę kojarzą najbardziej z torebkami zalewanymi wrzątkiem, także bardziej zaawansowani herbacianie czytelnicy znajdą w niej dużo ciekawostek i przydatnych porad i z pewnością nauczą się podczas lektury czegoś nowego. Na początku herbacianej drogi, po nauczeniu się podstaw (w czym, jak i ile parzyć daną herbatę) nowicjusze często zakładają, że wiedzą już wszystko – sama kiedyś popełniłam ten błąd. Później nagle okazuje się, że istnieje dodatkowy smak, o którym wcześniej nie miało się pojęcia, zieloną herbatę można gotować, a „herbata czerwona” wypowiedziane w Polsce może odnosić się aż do siedmiu różnych rzeczy.
Autorka krok po kroku wprowadza czytelnika w te skomplikowanie brzmiące tajniki herbacianego hobby, przechodząc od ogółu do szczegółu, zarażając swoją pasją do herbaty z każdą kolejną stroną coraz bardziej.
Książkę Anny Brożyny można więc traktować dwojako – albo jako literaturę przedmiotu w formie skondensowanej i przystępnej dla osób zupełnie „zielonych”, która być może zachęci je do dalszego zgłębiania wiedzy na temat herbaty, albo kompendium wiedzy, które może stanąć na półce między gaiwanami i czarkami i po które można sięgnąć za każdym razem, gdy potrzebuje się przypomnienia wiedzy na dany temat. Poruszone zostały w niej chyba wszystkie możliwe tematy okołoherbaciane w stopniu zachęcającym do dalszych, samodzielnych poszukiwań. Natomiast jeśli kogoś herbata mimo wszystko nie porwie na tyle, by zyskać miano hobby, na pewno czas spędzony przy lekturze tej książki nie będzie czasem straconym. Autorka pisze o pasji, która stanowi dużą część jej życia, z humorem i ogromnym dystansem, nie narzucając przy tym żadnych sztywnych reguł ani nie zmuszając do przyjmowania na siłę utartych schematów. Zamiast tego otwiera herbaciany świat na osoby z zewnątrz, pokazując im, jak różnorodny i ciekawy jest nie tylko sam napój, który w tej bądź innej formie gości w prawie każdym domu na świecie, ale również związana z nim kultura i społeczność.
Jeśli, tak jak ja, jesteście już zadeklarowanymi „herbaciarzami”, dobrym pomysłem będzie podsunięcie lub podarowanie tej książki osobom, które chcielibyście zarazić pasją do herbaty. Ewentualnie które chcielibyście przekonać, że wcale nie jesteście szurnięci, że zamiast raz a dobrze napić się z porządnego kubka, wybieracie czarki wielkości naparstka. Narzędzie macie w ręku, a sposób jego wykorzystania zależy od Was :)
Ps: nie dość, że bogata w treść, to jeszcze pięknie wydana. Kolorowe ilustracje, tabelki i inne elementy wizualne, które znajdziecie w środku, urozmaicą czytanie i pomogą wzrokowcom w przyswojeniu herbacianej wiedzy.
Temat herbaty, wykraczający poza herbaty ekspresowe w torebkach pite do śniadania, nie jest mi obcy. Spróbowałam w życiu wszystkich kolorów herbat, setek metod parzenia, wypiłam wiele czarek naparu - sama i w towarzystwie innych „herbaciarzy” (w tym w towarzystwie zacnej Autorki powyższej książki :D). Mimo to z ogromną chęcią i motywacją sięgnęłam po książkę Anny Brożyny...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-26
2021-03-23
"Koty Ultharu" to najnowszy, szósty już (włączając tom zawierający wiersze), tom opowiadań Lovecrafta serwowany nam przez Wydawnictwo Vesper. Choć tym razem książka nie należy do najgrubszych i najbardziej okazałych, jak chociażby potężne tomiszcze "Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści" z tej samej serii, moim zdaniem zasługuje na pełne 10/10 za jakość i schludność wydania, barwne i nie byle jakie tłumaczenie, piękne ilustracje i doskonały wybór opowiadań.
Opowiadania, jakie znajdziemy w "Kotach Ultharu", to: "Polaris", "Biały Statek", "Przyszła na Sarnath zagłada", tytułowe "Koty Ultharu", "Celephaïs", "Wędrówka Iranona", "Inni bogowie", "Dziwny dom wysoko wśród mgieł", "Ku nieznanemu Kadath śniąca się wędrówka" i "Srebrny klucz", wszystko zakończone interesującym posłowiem autorstwa Mikołaja Kołyszko. Wszystkie te opowiadania mają pewną cechę wspólną, z którego to powodu uważam, że są doskonale dobrane - oscylują na granicy pomiędzy snem a jawą, dziejąc się połowicznie w świecie materialnym, a połowicznie w Krainie Snów, stworzonej, choć nienazwanej nigdy wprost przez Lovecrafta, eterycznej przestrzeni, w której okrucieństwo przeplata się z ponadmaterialnym pięknem. Nie znajdziemy zatem w tym tomie klasycznej, mackowatej grozy, która przychodzi na myśl po wypowiedzeniu nazwiska Lovecrafta, ale senne rojenia, odległe światy i ludzką tęsknotę za marzeniami. W dodatku ułożone chronologicznie :)
Tomu tego nie poleciłabym jednak osobie chcącej dopiero zacząć swoją przygodę z Lovecraftem - opowiadania powiązane z Krainą Snów mogą być dość ciężkie w odbiorze, jeśli nie zna się choć trochę stylu autora i jego skłonności do nieopisywania pewnych rzeczy wprost. Do lovecraftowskiej "nienazwanej grozy" można się przyzwyczaić, jednak nawet dla mnie, czytelniczki trochę bardziej doświadczonej w czytaniu dzieł Cienia z Providence, jest to czasami bardzo irytujące, że w jednym zdaniu może paść nawet pięć dziwnych nazw, które kompletnie nic mi nie mówią. No cóż, taka już specyfika autora i albo się ją kocha, albo się jej nienawidzi, jednak warto jest zacząć od takich opowiadań, które będą choć trochę mniej zawiłe - np. od tych zawartych w wydaniu "Zew Cthulhu" tego samego wydawnictwa.
Również posłowie wydaje się być tym razem skierowane do osoby bardziej zaznajomionej z życiorysem i stylem autora - nie jest już wstępem i zachętą do poznawania jego twórczości, jak w tomach "Zew Cthulhu" czy "Zgroza w Dunwich i...", ale krótką analizą inspiracji zawartych w opowiadaniach pod kątem religioznawczym i historycznym. Dla "stałego czytelnika" Lovecrafta - arcyciekawe, jednak dla początkującego może takie nie być.
Co jeszcze bardzo podoba mi się w tym tomie? Rzecz banalna, ale bardzo ważna - piękna okładka, piękne ilustracje w środku i porządne wydanie, przynajmniej to, które posiadam, czyli w twardej oprawie. W obecnych czasach większość książek produkowana jest tanim kosztem, kartki wypadają, a grzbiety się łamią, jednak w przypadku książek Wydawnictwa Vesper jeszcze nigdy się nie zawiodłam - okładka jest twarda, papier gruby i niepodatny na zagięcia kartek. Książka prezentuje się przepięknie i warto ją nabyć nawet ze względów czysto kolekcjonerskich.
"Koty Ultharu" to najnowszy, szósty już (włączając tom zawierający wiersze), tom opowiadań Lovecrafta serwowany nam przez Wydawnictwo Vesper. Choć tym razem książka nie należy do najgrubszych i najbardziej okazałych, jak chociażby potężne tomiszcze "Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści" z tej samej serii, moim zdaniem zasługuje na pełne 10/10 za jakość i...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-24
Zabieram się do napisania tej opinii dobre kilka lat po przeczytaniu książki - odświeżyłam sobie pamięć o niej, bo kilka dni temu w końcu udało mi się zdobyć własny egzemplarz.
Jako ogromna entuzjastka twórczości Stephena Kinga czytałam już kilkanaście jego książek, a ich liczba stale rośnie. "Cmętarz zwieżąt", który przeczytałam w starym, rozpadającym się wydaniu jako "Smętarz dla zwierzaków" i który był moim drugim spotkaniem z jego twórczością, nadal pozostaje zdecydowanie najlepszą i najkoszmarniejszą z książek króla horroru w mojej kolekcji.
Po tak długim czasie nie jestem w stanie do końca opisać emocji, jakie towarzyszyły mi przy czytaniu, ale pamiętam strach. A może nie tyle strach, co uczucie, że nie powinnam tego czytać, jakbym robiła coś niewłaściwego, poznając tę historię. Pamiętam, że sama nie potrafiłam nazwać tego uczucia, ale pomogła mi w tym przyjaciółka, która jako pierwsza wypożyczyła i przeczytała ten straszliwie zniszczony egzemplarz "Smętarza", a później z entuzjazmem mi go poleciła.
Teraz już dobrze znam to uczucie i wiem, że właśnie tego szukam w książkach z gatunku horror/thriller.
Sama nie wiem, co tak bardzo ujęło mnie w tej historii. Pomysł nie jest aż tak oryginalny, jak mógłby się wydawać, a sama książka pęka w szwach od przydługawych opisów. Mimo wszystko klimat, jaki stworzyła, był przerażający i niepowtarzalny, wprowadzał niepokój i na długo zapadł mi w pamięć, czego dowodem jest chociażby to, że w tym momencie piszę tę opinię.
Ogromne wrażenie zrobiły na mnie pozornie tanie chwyty, jak zombie student, las pełen grozy i tajemnic czy choćby najbardziej oczywisty wątek powracających zza grobu zwierząt. Tanie, ale oprawione bardzo kosztownie dzięki umiejętnościom Stephena Kinga.
Również z postaciami, a w szczególności z Louisem Creedem, wyjątkowo się związałam i nie potrafiłabym opisać swojej rozpaczy po poznaniu zakończenia książki.
Wiem, że uczucia co do tej powieści są bardzo mieszane - jedni uważają ją za jedno z najgorszych dzieł Kinga, inni za najlepsze, a jeszcze inni za zupełnie przeciętne. Ja szczerze wątpię, że któraś z jego książek będzie w stanie w mojej opinii przebić "Cmętarz zwieżąt", choć wielu z nich brakuje do tego naprawdę niewiele.
Może na mojej opinii zaważył również fakt, iż było to moje pierwsze spotkanie z "typowym" Stephenem Kingiem - moją pierwszą przeczytaną książką jego autorstwa był "Joyland", który znacznie różni się od innych jego dzieł, nie tylko klimatem, ale również tematyką. "Cmętarz zwieżąt" to natomiast dobrze znany, nieco kiczowaty, ale budzący grozę i trzymający w napięciu King, który zapoczątkował moją ogromną miłość do wszystkich książek, które wyszły spod jego pióra.
Niesamowicie się cieszę, że po tylu latach w końcu mam "Cmętarz" w swojej własnej biblioteczce. Jest to moja pierwsza i jak na razie jedyna książka, którą kiedyś wypożyczyłam z biblioteki i którą zakupiłam również dla siebie, z przekonaniem, że kiedyś na pewno do niej wrócę i będę ją wciskać wszystkim swoim znajomym.
Zabieram się do napisania tej opinii dobre kilka lat po przeczytaniu książki - odświeżyłam sobie pamięć o niej, bo kilka dni temu w końcu udało mi się zdobyć własny egzemplarz.
więcej Pokaż mimo toJako ogromna entuzjastka twórczości Stephena Kinga czytałam już kilkanaście jego książek, a ich liczba stale rośnie. "Cmętarz zwieżąt", który przeczytałam w starym, rozpadającym się wydaniu jako...