-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać14
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2022-06-01
2022-05-14
Ludzie fantazjują o przeróżnych oprawach swoich przyszłych ślubów – no akurat Tali marzy się związanie węzłem małżeńskim w nawiedzonym domu. Dobrze, że ma dzianego przyjaciela, który w miarę lekką ręką organizuje wynajęcie na jedną noc starej japońskiej rezydencji z upiorną historią o pogrzebanej żywcem pannie młodej (to się na pewno skończy dobrze). Na bardzo nieformalne „i że cię nie opuszczę aż do” stawia się paczka ””””przyjaciół”””” w składzie Cat (główna bohaterka, po ciężkiej depresji), Philip (złoty chłopiec), Lin (grupowy błazen), oczywiście wspomniana Talia (fanka horrorów) oraz Faiz (jej mąż in spe, nerd).
Największym plusem książki jest zdecydowanie lokacja: miejsce akcji jest świetne, bardzo podobają mi się opisy samego domiszcza pełnego starych lalek, rozpadających się książek i innych malowideł z yōkai. Aspekt paranormalny ma mocny fundament – szkoda tylko, że nic specjalnego na nim nie zostaje zbudowane, a sama zmora głównie niezręcznie pałęta się w tle.
Hasło "grupa przyjaciół" może być tu odmieniane przez wszystkie przypadki, ale matko kochana!, jak ta antypatyczna banda gnojków się nie znosi i wbija sobie szpile przy byle okazji, nie mogę uwierzyć, że dobrowolnie jeżdżą ze sobą na wakacje i zapraszają na śluby. Poza Linem (który w kategorii buraczanej jest klasą samą w sobie i zlewa wszystkich poza Cat – i tylko dla niej się pofatygował, co mówi młodej parze prosto w twarz) każdy ma do każdego jakiś wąt i historię relacji tworzących jeden telenowelowaty tygiel, każda możliwa heterokonfiguracja się tu wydarza. Mam hipotezę, że gdyby towarzystwo po prostu pogadało popiło i zmyło na drugi dzień, to zmora włożyłaby zatyczki do uszu i przespała, a tak to zerwała się z łóżka ich dojechać bo ile w końcu można słuchać takiego nabzdyczonego pitolenia.
Fabuła sama w sobie jest prosta, co nie przeszkadza osobie autorskiej spychać czytelnika z łatwego toru nagłymi, kompletnie niezrozumiałymi decyzjami bohaterów. Narracja prowadzona jest z punktu widzenia Cat, która używa bardzo kwiecistego języka (pasującego zresztą do tej bohaterki), w której akapit bez co najmniej dwóch porównań jest akapitem straconym. Porównania częściej mi się podobały niż nie (zwłaszcza opisy różnorakich ciemności), no ale nie brakuje tu też pretensjonalnie śmiesznych wykwitów ("No footsteps, their escape frictionless as envy", "I blotted tears from my eyes (...) as the world smeared into a sodium haze", "ohaguro-bettari sat and laughed like someone'd told her the joke that killed God", itp., itd.). Khaw znam tylko ze współpracy przy tekstach do świetnego „World of Horror”, może im trzeba kogoś do duetu, kto by schładzał te puchnące metafory.
Trafione, klimatyczne porównania i miejsce akcji nie ratują „Nothing But Blackened Teeth”, a najstraszniejsze w tej książce jest to, że można utknąć na imprezie z taką grupą palantów. 3/10.
Ludzie fantazjują o przeróżnych oprawach swoich przyszłych ślubów – no akurat Tali marzy się związanie węzłem małżeńskim w nawiedzonym domu. Dobrze, że ma dzianego przyjaciela, który w miarę lekką ręką organizuje wynajęcie na jedną noc starej japońskiej rezydencji z upiorną historią o pogrzebanej żywcem pannie młodej (to się na pewno skończy dobrze). Na bardzo nieformalne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-26
2022-05-11
2022-04-20
2022-03-30
2022-02-22
2022-01-24
2022-01-19
2022-01-16
2021-12-18
2021-12-17
2021-11-25
2021-08-30
2021-08-20
2021-08-13
2021-08-10
2021-04-24
2021-05-03
2020-07-14
Gry komputerowe-śmowe, na pole gałę pokopać by wyszli, a nie to ślęczenie przed ekranem, nic, tylko się w tych grach strzelają, gupie toto i takie płytkie! Nie, nie potrafię podać ani jednej nazwy gry komputerowej, dlaczego pytasz?
Zacznijmy od tego, że ta książka nie jest pisana z myślą o takich jak ja. Na kompie gram od wczesnego dzieciństwa i do dziś jest to jedna z moich głównych rozrywek - mnie nie trzeba tłumaczyć, co to jest avatar czy NPC, na czym polega MMORPG czy jak się gra w "Simsy". Isbister kieruje swoje eseje w stronę ludzi, którzy o grach wiedzą głównie tyle, że są i pewnie polegają na bezmyślnym patrzeniu w ekran. Czy gry wywołują pozytywne doświadczenia i emocje? A jeśli tak, to czy to czyni je sztuką? "How Games Move Us" to naprawdę cienka pozycja (na czytniku bez bibliografii wychodzi może z 80 stron) skupiająca się na czterech aspektach: dokonywaniu wyborów w grach solo, budowanie więzi w multiplayerze, angażowanie ciała w rozgrywkę (w końcu gry ruszają nas nie tylko emocjonalnie) oraz stwarzanie poczucia bliskości przez granie na odległość. Myślę, że i niecałe 100 stron to dość, by kogoś zainteresować tematem.
Mimo, że to nie do mnie, lektura wciąż przyniosła mi przyjemność. Głównie przez umiejętnie dobrane przykłady - pojawiło się sporo tytułów, które były mi nieznane lub z obszarów, w których nie siedzę. Automat towarzyszący protestującym na Wall Street, planszówka "Train", "Tekken" zadający faktyczny ból, tworzenie cielesnych figur w "Ninja Shadow Warrior", "Hush" komentujący rzeź w Rwandzie... Wachlarz przykładów jest dość szeroki. A nawet czytanie o tłumaczeniu "Simsów" komuś, kto nigdy ich na oczy nie widział było przyjemne, bo zderzało mnie z nieznaną mi perspektywą. Na duży plus pozytywność - nie mogę ukrywać, że środowisko graczy jest jakie jest i nieraz obcowanie z nim wysysa ze mnie siły. Przyjemnie było przeczytać wyrywki szczerych zachwytów nad różnymi aspektami gier, które przypomniały mi, co i ja w nich kocham.
"How Games Move Us" to dobry wstęp do uświadamiania o bogactwie motywów, historii i emocji w grach, w którym także starzy wyjadacze mogą znaleźć coś dla siebie (jeżeli choć trochę interesuje ich sztuka jako taka i eksperymentowanie z medium). Krótka pozycja ciekawsza bardziej pod względem przykładów niż przemyśleń, która może być początkiem zapoznania się z wciąż dla wielu tak obcym obszarem.
Gry komputerowe-śmowe, na pole gałę pokopać by wyszli, a nie to ślęczenie przed ekranem, nic, tylko się w tych grach strzelają, gupie toto i takie płytkie! Nie, nie potrafię podać ani jednej nazwy gry komputerowej, dlaczego pytasz?
Zacznijmy od tego, że ta książka nie jest pisana z myślą o takich jak ja. Na kompie gram od wczesnego dzieciństwa i do dziś jest to jedna z...
Jeżeli marzy ci się patrzenie, jak twoje dziecko mimo kolki biegnie dalej ze łzami w oczach w wyścigu szczurów po miejsce w Lidze Bluszczowej, to Belmont jest idealną szkołą dla ciebie. Presja jest po obu stronach barykady - swoje prywatne problemy ma i surowozłośliwy anglista Teddy, i „Uczenie to moja supermoc” anglistka Sonia, i przesadnie religijny matematyk Frank. Podejrzana śmierć matki jednej z przesadnie ciśniętych uczennic podczas szkolnej imprezy już jest trzęsieniem ziemi dla prywatnej placówki, a dalej Jest Tylko Gorzej.
Burżuazyjne szkoły to miejsce akcji, które mnie szczególnie przyciąga i doceniam, że w tej historii prowadzonej z perspektywy całego stadka postaci – choć nie brakuje miejsca na głos ucznia i byłej absolwentki – narracja skupia się tak dla odmiany na pokoju nauczycielskim. Bardzo podobało mi się w tym wielogłosie zderzenie perspektyw i to, że bohaterowie z tych samych wydarzeń czy wskazówek potrafią wyciągać kompletnie odmienne wnioski, co prowadzi do kolejnych komplikacji. Moim zdecydowanie ulubionym bohaterem jest Teddy – takiej małostkowej mendy ze świecą szukać , trudno mi było oczy oderwać od jego poplątanej logiki pełnej żałosnych projekcji, śledzenie jego idiotycznej krucjaty pełnej porażek to sama przyjemność (czemu pomaga maźnięcie całości czarnym humorem).
Z przyjemnością też się patrzy, jak błaha zawiść o bzdurę tworzy coraz szybciej pędzącą lawinę, a napięcie ze stawką rosną – niestety, koniec już się czytelnikowi dłuży, a z dwa niewiele wnoszące poza uniesieniem brwi wątki można by spokojnie wyciąć. Można się też przyczepić (o dziwo, będącej bardzo na trzecim planie) całej tej machiny sądowniczo-policyjnej podporządkowanej fabule – o ile na pracę sądu można przymknąć oko, tak nawet przy małej wierze w kompetencję amerykańskich glin trudno zawiesić niewiarę przy tym festiwalu wybiórczych aresztowań na zasadzie „no kogoś trzeba”. Nie brakuje też głupotek, a cała scena związana z monopolowym sprzedającym mleko w butelkach jest niedorzecznie absurdalna, każdy jeden jej element jest jak z dziwnego snu, który opowiadasz rodzinie przy śniadaniu na poprawę humoru.
Kończąc listę pretensji, zakończenie zostawiło mnie z przykrym posmakiem (obiektywnie jest dobre, ale mnie nie satysfakcjonuje ze względu na prywatne poglądy). A tak – bardzo solidne czytadło (bliżej 6,5 niż 7, ale niech tam) z nietypowym podejściem (nie tego mi się spodziewało po opisie – miłe zaskoczenie) i przyjemnym napięciem towarzyszącym patrzeniu, jak śnieżka staje się coraz większą kulą wywołującą w końcu lawinę. Jako że recenzja pisana początkiem września - spokojnego początku roku szkolnego wszystkim życzę, najlepiej takiego bez trupów.
Jeżeli marzy ci się patrzenie, jak twoje dziecko mimo kolki biegnie dalej ze łzami w oczach w wyścigu szczurów po miejsce w Lidze Bluszczowej, to Belmont jest idealną szkołą dla ciebie. Presja jest po obu stronach barykady - swoje prywatne problemy ma i surowozłośliwy anglista Teddy, i „Uczenie to moja supermoc” anglistka Sonia, i przesadnie religijny matematyk Frank....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to