-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać385
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2019-04-28
2019-10-16
RECENZJA PREMIEROWA
Drodzy czytelnicy, spieszę do Was z recenzją premierową niezwykle wciągającego i zapierającego dech thrillera psychologicznego. W dniu dzisiejszym pojawił się w księgarniach "Szeptacz" autorstwa Alexa Northa, który od swoich pierwszych stron wyzwala w czytelniku całe morze emocji. Już sama szata graficzna zapowiada pełną emocji, mroczną opowieść, podobnie jak komentarze czytelników zamieszczone na okładce.
"Jeśli drzwi nie zamkniesz w porę,
szeptać zacznie ktoś wieczorem.
Jeśli na dwór wyjdziesz sam,
złego pana spotkasz tam.
Jeśli okno uchylisz choć trochę,
pukanie w szybę usłyszysz przed zmrokiem.
Jeśli jesteś sam i miewasz się źle,
pan Szeptacz na pewno odwiedzi cię."
Dziecięca rymowanka, dziwaczny wierszyk, fragment jakiejś piosenki, a może jednak coś więcej...
Tak, niewielkie miasteczko Featherbank wcale nie jest senne i monotonne. Pamięć o seryjnym zabójcy kilkuletnich chłopców, który wkradał się w łaski swoich ofiar szepcząc pod ich oknami, wydaje się być nadal żywa. Co prawda sprawca tych porwań i morderstw od dwudziestu już lat przebywa w więzieniu, ale szczątków jednej z ofiar wciąż nie odnaleziono. Mały Tony Smith byłby teraz dwudziestokilkulatkiem... Tymczasem w Featherbank zostaje porwane kolejne dziecko - siedmioletni Neil Spencer. Co zastanawiające na krótko przed zniknięciem chłopiec słyszał szepty pod oknem swojego pokoju...
Czy za zbrodnie sprzed lat odpowiedziała właściwa osoba? Czyżby zabójca działał zza krat? A może Szeptacz ma swego naśladowcę?
Pojawia się coraz więcej pytań, domysłów, hipotez, które wciąż pozostają bez odpowiedzi. Policja porusza się po omacku. Sprawy nabierają jeszcze większego tempa, gdy porywacz wybiera na kolejną ofiarę małego Jake'a Kennedy'ego, chłopca, który kilka tygodni wcześniej przeprowadził się wraz ze swoim tatą do nowo zakupionego domu w Featherbank.
Czy koszmar sprzed dwudziestu lat powrócił? Kto stoi za kolejnymi porwaniami?
Alex North stworzył zaskakująco dobrze przemyślaną opowieść z mistrzowsko skonstruowaną intrygą i zdumiewającymi zwrotami akcji. Bardzo trudno odgadnąć zamysł autora, który niejednokrotnie wyprowadza czytelnika w pole. Mnie się nie udało przewidzieć zakończenia, co zapisuję "Szeptaczowi" na ogromny plus.
Napięcie cały czas pozostaje na najwyższym poziomie, a targające nami emocje ewoluują od niepokoju i strachu, przez pewne zdziwienie i niedowierzanie, aż po grozę i przerażenie. Momentami aż trudno sobie wyobrazić tak nieprzeciętne rozwiązania. W tym miejscu należy również zwrócić uwagę na bardzo dobrze nakreślone sylwetki bohaterów. Ich portrety psychologiczne w połączeniu z genialnie ukazanymi relacjami na płaszczyźnie ojciec-syn są zdumiewająco wiarygodne, a zachowanie poszczególnych postaci naprawdę daje do myślenia.
Paradoksalnie "Szeptacz" to również klimatyczna historia, w której ciekawią elementy obyczajowe. Przewijają się one w tle całej tej mrożącej krew w żyłach opowieści i działają na naszą wyobraźnię nie mniej niż kryminalna zagadka.
Przyznaję, że powieść wywarła na mnie ogromne wrażenie, a jej lektura pozostawiła w mojej pamięci same pozytywne odczucia. Książkę czyta się naprawdę szybko. Z lekkim dreszczem i nieustannym niepokojem staramy się rozgryźć motywy postępowania porywacza, co w tym przypadku jest naprawdę trudną sztuką. Niektóre fragmenty opowieści mogą nam się wydać nieco dziwne, może nawet niezrozumiałe, ale kiedy dopasujemy do siebie wszystkie elementy tej wymagającej układanki, otrzymamy całkowicie spójną, niezwykle interesującą całość.
Polecam lekturę "Szeptacza" czytelnikom, którzy poszukują w powieściach ciekawych bohaterów, dobrze rozbudowanej kryminalnej intrygi, wartkiej akcji, zaskakujących rozwiązań i wszechobecnego nastroju grozy i niepokoju. Warto sięgnąć po tę niesamowitą opowieść. Na pewno nie będziecie żałować.
Za umożliwienie przeczytania powieści dziękuję serdecznie wydawnictwu Muza.
RECENZJA PREMIEROWA
Drodzy czytelnicy, spieszę do Was z recenzją premierową niezwykle wciągającego i zapierającego dech thrillera psychologicznego. W dniu dzisiejszym pojawił się w księgarniach "Szeptacz" autorstwa Alexa Northa, który od swoich pierwszych stron wyzwala w czytelniku całe morze emocji. Już sama szata graficzna zapowiada pełną emocji, mroczną opowieść,...
2019-06-09
Jak ten czas ucieka... Po trzech latach przerwy z przyjemnością powróciłam do Jagodna i Borowej oraz przesympatycznych bohaterek, z którymi zdążyłam się już zaprzyjaźnić przed laty. Muszę przyznać, że trochę się tu zmieniło, ale gościnne progi małego białego domku nadal zapraszają przyjaciół, znajomych i nieznajomych w potrzebie. Podobnie jak wcześniej, tak i teraz bez trudu zostałam wciągnięta w nowe, intrygujące wydarzenia i bardzo chętnie towarzyszyłam kobietom w realizacji ich nowych pomysłów i zamierzeń. W Jagodnie wciąż wiele się dzieje. Tamara nadal przebywa u babci Róży i razem z Marzeną - przyjaciółką z Kielc starają się odremontować stary dworek hrabianek Leszczyńskich i tchnąć w niego nowe życie. Marysia pomieszkuje u Ewy i stara się zapanować nad rozterkami po tym jak Kamil wyjechał na studia do Krakowa. Róża z Zosią wspierają się nawzajem i swoim optymizmem starają się zarażać otoczenie. Katarzyna pod nieobecność Zofii zaczyna dostrzegać bezsens swojego związku i decyduje się wziąć życie we własne ręce. Małgorzata próbuje sił we własnym biznesie. Do grona dobrze nam znanych bohaterek dołącza Jadwiga - matka piątki dzieci i żona Tadeusza, dobrego majstra, który jednak za kołnierz nie wylewa, nie dba o dom i rodzinę. Niby przypadkiem, dość niespodziewanie okazuje się, że właśnie Jadwiga ma w rękach niezwykły talent, który dla niej jest czymś zupełnie zwyczajnym. Nikt tak jak ona nie potrafi wyczarować cudnych kwiatów z bibuły i niemalże tchnąć w nie życia...
Zapraszam Was do Jagodna, gdzie z pewnością miło spędzicie czas i zapomnicie o swojej codzienności. Bohaterki ujmują swoją gościnnością, w trudnych chwilach zawsze służą radą i pomocą. Działają trochę jak muszkieterowie, a może raczej muszkieterki wyznając zasadę "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Wśród nich możecie poczuć się jak w domu.
Historia obfituje w wiele interesujących wydarzeń, znajdziecie też wyjaśnienie niedokończonych wątków i sporo emocji. To wszystko sprawia, że od lektury trudno się oderwać. Akcja biegnie swoim spokojnym tempem i początkowo miałam wrażenie, że posuwa się jakby trochę zbyt wolno, ale potem jest już tylko lepiej, a w epilogu pojawia się tyle nowych, zaskakujących zwrotów i sytuacji, że od razu chce się sięgnąć po dalsze tomy "Stacji Jagodno". Trzeba przyznać, że pani Karolina wie jak zainteresować czytelnika, a jej pomysły na ciekawe wydarzenia są wprost niewyczerpane. Z przyjemnością sięgnę po kolejne części, tym bardziej, że ostatnio udało mi się nabyć najnowszy dziewiąty już tom.
Na zakończenie zdradzę Wam jeszcze jeden mały sekret... Jagodno to jedno z tych miejsc, gdzie pierwsza wizyta na pewno nie będzie ostatnią. Dlatego zabierając się za lekturę "Zaplątanej miłości" już rezerwujcie sobie czas na kolejne części. Zapewniam, że czas ten na pewno nie będzie stracony.
Jak ten czas ucieka... Po trzech latach przerwy z przyjemnością powróciłam do Jagodna i Borowej oraz przesympatycznych bohaterek, z którymi zdążyłam się już zaprzyjaźnić przed laty. Muszę przyznać, że trochę się tu zmieniło, ale gościnne progi małego białego domku nadal zapraszają przyjaciół, znajomych i nieznajomych w potrzebie. Podobnie jak wcześniej, tak i teraz bez...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-03
"Kiedy znajdziesz książkę, którą pokochasz, zawsze będziesz pamiętał uczucie, jakie w tobie wywoływała, jej wagę i to, jak leżała w twojej dłoni."
Taka właśnie jest tytułowa księga wieszczb w powieści Eriki Swyler. Oczywiście można by tu dyskutować, czy nosi ona znamiona ukochanej, czy może raczej przeklętej, ale na pewno jest to stare, pożółkłe, nadgryzione zębem czasu tomiszcze, które niespodziewanie trafia w ręce pewnego bibliotekarza z Napawset - Simona Watsona.Ta XVIII w. księga, będąca swego rodzaju dziennikiem, a może raczej kroniką zawierającą zapiski dyrektora wędrownej trupy cyrkowej, nie byłaby może niczym szczególnym, gdyby nie dotyczyła przodków bohatera i tajemniczej daty 24 lipca. Intrygujące wydarzenia z zagadkowej przeszłości kobiet - przodkiń Simona spędzają mężczyźnie sen z powiek, tym bardziej, że jego matka, podobnie jak babka zginęły tragicznie w młodym wieku i w dodatku w niewyjaśnionych okolicznościach. A bohater ma przecież młodszą siostrę Enolę, która zajmuje się wróżbiarstwem i przenosi z miejsca na miejsce wraz z wędrowną trupą cyrkową. Warto tu zaznaczyć, że osobliwa księga wieszczb ma również ścisłe powiązania z kartami tarota, w których i dawnej, i obecnie poszukiwano odpowiedzi na nurtujące pytania. Okazuje się, że zgłębianie historii przodków, poszukiwania genealogiczne oraz zawodowe kontakty prowadzą bohatera do zupełnie zaskakujących odkryć, a rzekoma klątwa ciążąca nad kobietami wydaje się wciąż uaktywniać w kolejnych pokoleniach. Czy i teraz należy się jej obawiać, tym bardziej, że zbliża się kolejny 24 lipca...
"Księga wieszczb" to intrygująca i nieoczywista opowieść, w której skrywana głęboko przeszłość bohaterów odgrywa główną rolę, a jej wpływ na teraźniejszość ma decydujące znaczenie. Płynnie przenosimy się od wydarzeń obecnych do czasów końca XVIII i XIX wieku, by za chwilę na powrót przeżywać to, co dzieje się teraz. Co ciekawe... nie ma w tych przeskokach czasowych żadnego chaosu, całość jest klarowna i zrozumiała. Nastrój tajemniczości i niepokoju towarzyszy zapiskom w starej księdze, a towarzyszące bohaterom karty tarota wprowadzają dodatkowo element magii i zagadkowości. Dzięki temu fikcyjny świat powieści staje się na jakiś czas naszą własną rzeczywistością, która bardzo nam odpowiada i w której bardzo dobrze możemy się odnaleźć.
Rzadko się to zdarza, ale w przypadku tej opowieści trudno jest się zdecydować, która płaszczyzna wydarzeń bardziej przypadła mi do gustu. Być może z racji tego, że obie tak płynnie się przenikają i obie są równie interesujące.
Bardzo lubię powieści, których fabuła dotyczy manuskryptów, "białych kruków", czy po prostu starych, zagadkowych tomów, które albo budzą się do życia na skutek określonych wydarzeń, albo towarzyszą bohaterom od samego początku. Takie historie wywołują we mnie szczególny dreszczyk emocji i zawsze z przyjemnością po nie sięgam. "Księga wieszczb" jest właśnie jedną z takich opowieści.
Cieszę się, że z ogromnej liczby bibliotecznych woluminów zdecydowałam się właśnie na tę powieść - książkę, którą czyta się z prawdziwą przyjemnością, książkę, która zaskakuje i zadziwia osobliwymi zdarzeniami, a jej zakończenie jest rewelacyjnym dopełnieniem całej opowieści i wreszcie książkę, w której bohaterowie zostali idealnie wkomponowani w klimat dawnych wieków. Jeśli macie ochotę na nastrojową, nieprzeciętną historię że starym tomiszczem w tle to zachęcam do lektury "Księgi wieszczb". To bardzo udany debiut. Nie będziecie żałować
"Kiedy znajdziesz książkę, którą pokochasz, zawsze będziesz pamiętał uczucie, jakie w tobie wywoływała, jej wagę i to, jak leżała w twojej dłoni."
Taka właśnie jest tytułowa księga wieszczb w powieści Eriki Swyler. Oczywiście można by tu dyskutować, czy nosi ona znamiona ukochanej, czy może raczej przeklętej, ale na pewno jest to stare, pożółkłe, nadgryzione zębem czasu...
2019-12-18
Kolejną świąteczną powieścią na jaką się skusiłam w tym roku jest "Iskierka nadziei" Anny Szczęsnej. Cudnie wydana nakładem Wydawnictwa Kobiecego przyciąga wzrok i zaprasza aby się z nią zaznajomić. W tak pięknej oprawie musi kryć się przecież równie zachwycająca historia. I rzeczywiście...
"Iskierka nadziei" idealnie wpisuje się w klimat Bożego Narodzenia i na pewno będzie uroczym gwiazdkowym prezentem dla każdego, kto lubi ciepłe, rodzinne, nieco baśniowe opowieści, w których marzenia się spełniają, a o cuda wystarczy zwyczajnie poprosić.
Jest zima, niebawem nadejdą święta. W tym wyjątkowym czasie poznajemy Monikę Dzięcioł, która samotnie wychowuje 11-letniego Tomka. Jej życie to przede wszystkim praca zawodowa, dzięki której może zapewnić sobie i synowi proste życie. Nieduże dwupokojowe mieszkanie po babci wystarcza dla ich małej rodziny, ale już czasu na zajmowanie się synem niestety często brakuje. Tomek jest zaradnym, mądrym i wyrozumiałym młodym człowiekiem. Jego więź z matką jest niezwykle silna, a Monika stara się wychowywać syna najlepiej jak tylko potrafi, choć często ma wyrzuty sumienia, że poświęca chłopcu zbyt mało czasu. Tomek często przebywa sam w domu, stara się pomagać w codziennych obowiązkach, sprząta, czasem nawet przygotowuje obiad dla siebie i mamy. W jedno z takich samotnych zimowych popołudni Tomek odwiedza ogródki działkowe, gdzie uwielbia obserwować ptaki.Tam spotyka pewną starszą kobietę, która zaprasza go do swojego domku i częstuje zupą. Empatia i dobre serce Tomka nie pozwala mu zapomnieć o tajemniczej staruszce, tym bardziej, że mieszkanie na działkach podczas siarczystych mrozów jest niebezpieczne. Dzięki chłopcu Iskierka - bo tak postanowił nazywać nowo poznaną kobietę, znajduje schronienie i życzliwość w domu Dzięciołów. Pojawienie się Iskierki to jednak dopiero początek niespodzianek jakie przygotował dla bohaterów los.
Zapewniam, że z każdą kolejną stroną robi się coraz ciekawiej, pojawiają się nowe osoby, których ścieżki w zaskakujący sposób krzyżują się z poznaną już rodziną. Tajemnicza przeszłość starszej pani powoli wychodzi z cienia, a w rozwiązanie jej osobistych problemów mocno zaangażowana jest właśnie Monika. Tomek pragnie odnaleźć w Iskierce swoją własną babcię, której nigdy nie miał, podczas gdy los niespodziewanie stawia na jego drodze Magdę - bratnią duszę - przyszywaną siostrę, o jakiej nawet nie śmiał marzyć...
"Iskierka nadziei" bardzo przypadła mi do gustu. Dzięki tej niesamowicie klimatycznej opowieści możemy naprawdę uwierzyć w cuda. Dzięki tej historii mamy szansę poznać niezwykłego chłopca o ogromnym sercu, dla którego najważniejsze jest dobro drugiego człowieka. Dzięki tej powieści towarzyszymy zagubionej starszej pani, która sama nie potrafi zawalczyć o siebie i postawić się bezdusznemu synowi. Ta książka pokazuje, że nie ma sytuacji bez wyjścia, a wśród obcych ludzi są prawdziwie dobre dusze, które nie zostawią bliźniego w potrzebie. Trzeba tylko ufać, że mała iskierka nadziei nigdy nie gaśnie i może stać się prawdziwym zarzewiem dobra. A czynione dobro wraca do nas w dwójnasób.
Kilka lat temu miałam przyjemność przeczytać "Myśl do przytulania" Anny Szczęsnej i do tej pory pamiętam tę nietuzinkową opowieść o pewnej nauczycielce z Podlasia. Teraz autorka podarowała swoim czytelnikom zupełnie nową i odmienną historię, która jednak ma w sobie coś charakterystycznego, osobliwego, co pozwoli jej pozostać na dłużej w naszej pamięci. Odpowiada mi styl i język jakimi posługuje się pani Anna, sam przekaz emocji również wypadł bardzo dobrze. Na pewno z przyjemnością sięgnę po kolejną opowieść autorki.
Jestem naprawdę zaskoczona, że pośród tylu świątecznych powieści trafiłam na tak ciekawą i w gruncie rzeczy nieszablonową historię. Co prawda sam epilog opowiadający w skrócie o wydarzeniach kolejnego roku w życiu bohaterów zupełnie mi się nie spodobał. Mdły i przewidywalny do bólu, jak dla mnie totalnie zbędny. Wolę o nim po prostu zapomnieć i udać, że nie wiem, co wydarzy się przez następny rok.
Jeśli macie ochotę na obyczajową opowieść, w której dobro zwycięża nad złem, a świąteczny czas sprzyja dokonywaniu się cudów, to "Iskierka nadziei" będzie dobrym wyborem. Polecam serdecznie.
Kolejną świąteczną powieścią na jaką się skusiłam w tym roku jest "Iskierka nadziei" Anny Szczęsnej. Cudnie wydana nakładem Wydawnictwa Kobiecego przyciąga wzrok i zaprasza aby się z nią zaznajomić. W tak pięknej oprawie musi kryć się przecież równie zachwycająca historia. I rzeczywiście...
"Iskierka nadziei" idealnie wpisuje się w klimat Bożego Narodzenia i na pewno...
2019-12-14
"Awesome" kanadyjskiego autora Neila Pasrichy znana także jako Księga Małych Cudowności stała się międzynarodowym bestsellerem. W połowie listopada wydawnictwo Filia zdecydowało się zaproponować tę optymistyczną książkę polskim czytelnikom, co moim zdaniem było bardzo dobrym posunięciem.
Książka powstała na podstawie wpisów internetowych autora, który jakiś czas temu stworzył własną stronę, a właściwie blog o nazwie 1000awesomrthings.com czyli 1000 Cudownych Rzeczy. Neil Pasricha poszukuje zwyczajnych momentów w codziennym życiu, które mogą dać człowiekowi szczęście i radość w najwyższym wymiarze. I nie chodzi tu o jakieś spektakularne działania, czy spełnianie niezwykłych marzeń. Autor poszukuje w swojej codzienności pozornie prostych i zwyczajnych rzeczy, zachowań, gestów, które jemu wydają się CUDOWNE. Dzieli się swoimi przemyśleniami o tym, co jemu przynosi radość mając nadzieję, że podobne odczucia w danym momencie mają także inne osoby. Małe Cudowności zdają się być bardzo uniwersalne, a problem polega jedynie na tym, aby je odnaleźć.
"Awesome" uczy nas, czytelników, doceniania drobnych szczęśliwości, jakie stają się naszym udziałem w codziennym życiu. Bo przecież tak niewiele trzeba, aby poczuć się szczęśliwym...
Książka napisana przez człowieka zza oceanu nie w pełni przystaje do naszej polskiej rzeczywistości. Niektóre opisane sytuacje u nas raczej nie występują, ale wiele z przemyśleń autora wpisuje się idealnie w życie każdego z nas. Tych drobiazgów bardzo często na co dzień nie zauważamy, jeszcze częściej nie doceniamy, ale Małe Cudowności są, istnieją by poprawiać nam humor i sprawiać radość. Czytając "Awesome" dowiecie się np. dlaczego taka cudowna jest druga strona poduszki, przypomnicie sobie jak to jest, gdy podczas popularnej gry w Business ktoś stanął na Waszym polu zabudowanym hotelem, docenicie pierwszą noc w świeżo zmienionej, czystej pościeli, czy chodzenie boso po piaszczystej plaży albo podziękujecie komuś za nakrycie kocem podczas popołudniowej drzemki. Prawda, że to nic wielkiego?... A jednak...
Wydawca zapowiadał, że ta najpogodniejsza książka świata jest skarbnicą pozytywnej energii. I muszę się z tym zgodzić w stu procentach. Lektura "Awesome" poprawia nastrój, wywołuje uśmiech na twarzy, odpręża i jednocześnie uczy doceniać i zauważać drobiazgi. Warto po nią sięgnąć choćby po to, by szeroko otworzyć oczy na otaczający nas świat, by zmienić nieco podejście do życia albo zwyczajnie sprawdzić w czym różnimy się od Amerykanów. "Awesome" można czytać za jednym podejściem od początku do końca, ale jej lekturę możemy też rozłożyć sobie na kilka dni albo dozować ją w dłuższym okresie kiedy tylko przyjdzie nam ochota. To książka, którą możemy czytać na wyrywki, nie po kolei, a i tak jej lektura naładuje nas pozytywnie na kolejne dni.
Na pewno jest to książka nietuzinkowa, niesztampowa i z przyjemnością ustawię ją na półce z kategorią "inne niż wszystkie". Jestem bardzo wdzięczna wydawnictwu Filia za zapewnienie mi tak niecodziennej porcji relaksu. Sięgnijcie po "Awesome", a przekonacie się sami.
"Awesome" kanadyjskiego autora Neila Pasrichy znana także jako Księga Małych Cudowności stała się międzynarodowym bestsellerem. W połowie listopada wydawnictwo Filia zdecydowało się zaproponować tę optymistyczną książkę polskim czytelnikom, co moim zdaniem było bardzo dobrym posunięciem.
Książka powstała na podstawie wpisów internetowych autora, który jakiś czas temu...
2019-12-06
Pamiętam jak jakiś czas temu oddałam swój głos na okładkę powieści Eweliny Mantyckiej "Słoneczniki po burzy", a teraz mogłam wreszcie zapoznać się z bohaterami tej niezwykle klimatycznej sagi rodzinnej. Polska wieś widziana oczami autorki nosi znamiona sielskiej prowincji, gdzie można odzyskać spokój po traumatycznych wydarzeniach, a ludzie są życzliwi i serdeczni i nie pozwolą skrzywdzić nikogo, kto znalazł się w trudniej sytuacji.
Do dworku na Ogrodową po wielu latach nieobecności przyjeżdża Lilka wraz ze swoją czteroletnią córeczką Kają. Miejsce to dla niej szczególne, bo tutaj jako dziecko mieszjala z rodzicami, tutaj spędzała czas, tu dorastała i tu powróciła, aby zająć się coraz bardziej zniedołężniałym dziadkiem. Jednak to nie jedyny powód jej przyjazdu na wieś. Lilka pragnie jak najbardziej odseparować siebie i dziecko od Pawła - byłego męża, psychopaty, który pomimo sądowego zakazu zbliżania nie daje kobiecie spokoju. Kaja boi się ojca, każde spotkanie z nim to dla dziewczynki ogromny stres, a Lilka nie bardzo potrafi ochronić córeczkę przed strachem, przerażeniem, a może nawet niebezpieczeństwem. Wydaje się, że przeprowadzka na wieś to idealne rozwiązanie, tym bardziej, że Lilka jest tu otoczona rodziną, a kuzyn Raj i jego przyjaciel Fabian nie pozwolą skrzywdzić ani jej, ani dziecka. Sytuacja staje się trudna, gdy na Ogrodowej niespodziewanie pojawia się Paweł...
"Słoneczniki po burzy" to bardzo udany debiut literacki Eweliny Mantyckiej. Autorka wykorzystała potencjał swojej opowieści do maksimum. Historia opowiedziana została w sposób niezwykle ciekawy i intrygujący, pozostawiając nieco miejsca na pewne niedopowiedzenia i tajemnice z przeszłości, które na razie dopiero nieśmiało przypominają bohaterom o swoim istnieniu. Bo trzeba nam pamiętać, że "Słoneczniki po burzy" to pierwsza część trzytomowego cyklu, w którym na pewno jeszcze wiele się wydarzy. Jestem bardzo ciekawa w jaki sposób autorka przekaże czytelnikom zdarzenia dotyczące przeszłości rodziny Żmudzkich, a szczególnie te związane z Rozalią - nestorką rodu.
Prosty jezyk, wyrazisty styl, umiejętnie przekazywanie emocji i spora dawka humoru tworzą ciepły klimat opowieści, która staje się dla nas bardzo swojska. I choć opowiada o pozornie zwyczajnym życiu, porusza ważkie problemy i stawia na siłę rodziny i więzy łączące poszczególnych jej członków. A że po burzy zawsze wychodzi słońce, to jest szansa, że i do bohaterów uśmiechnie się los.
Bohaterowie są bardzo ciekawymi osobowościami. Mała Kaja od samego początku skradła moje serce. Raj jako niemalże wzorowy samotny ojciec dzielnie ogarniający trójkę swoich dorastających dzieci ma u mnie ogromny plus za konsekwencję i wytrwałość. Fabian jako "złota rączka", człowiek o wielkim sercu, troskliwy, lojalny i niezwykle pracowity może być niemalże wzorem do naśladowania. Ale i on ma za sobą trudną przeszłość, a zdobyte życiowe doświadczenia pozwalają mu trzeźwo i rozsądnie podchodzić do życia. Lilka jako kobieta po traumatycznych przejściach zyskała sobie wiele mojej sympatii. Nie sposób jej nie lubić mając świadomość przez co przeszła, a mimo to jej zachowanie wydało mi się momentami irytujące. Jest jeszcze Jan - najstarszy z żyjących członków rodu, który ma nam zapewne jeszcze wiele do opowiedzenia oraz Wikta - jego córka, urocza starsza pani z sercem na dłoni. Takich nietuzinkowych, wyrazistych postaci jest tu znacznie więcej i warto zauważyć, że są one prawdziwymi indywidualnościami.
Lektura tej powieści dostarczyła mi wielu ciekawych wrażeń, zapewniła sporą dawkę relaksu i pozwoliła miło spędzić czas w niesamowitym otoczeniu, gdzie życie płynie wolniej, ludzie są dla siebie mili i pomocni, a problemy dopingują do życiowych zmian. Już nie mogę się doczekać kolejnych części Sagi z Ogrodowej, bo w takim miejscu warto zatrzymać się na dłużej. A być może zastanawiacie się o co chodzi z tytułowymi słonecznikami i jaki jest ich związek z rodem Żmudzkich - oto argument dlaczego powinniście sięgnąć właśnie po tę książkę. Serdecznie zachęcam.
Pamiętam jak jakiś czas temu oddałam swój głos na okładkę powieści Eweliny Mantyckiej "Słoneczniki po burzy", a teraz mogłam wreszcie zapoznać się z bohaterami tej niezwykle klimatycznej sagi rodzinnej. Polska wieś widziana oczami autorki nosi znamiona sielskiej prowincji, gdzie można odzyskać spokój po traumatycznych wydarzeniach, a ludzie są życzliwi i serdeczni i nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-13
W tym roku mamy prawdziwy wysyp świątecznych opowieści, które mają za zadanie wprowadzić nas w klimat i nastrój towarzyszący Bożemu Narodzeniu. Pięknie wydane juz z daleka przyciągają wzrok i mogą stać się prześlicznym gwiazdkowym prezentem. "Rozmerdane święta" Agnieszki Olejnik to właśnie jedna z takich książek, obok której nie sposób przejść obojętnie. Sterczace uszki, nieco smutny szczenięcy pyszczek i mądre psie oczy wpatrujące się w nas z zimowej okładki są w stanie skraść serce każdemu, kto choć trochę lubi zwierzęta.
Olgierd - polonista, nauczyciel w szkole podstawowej, Sara - przyjaciółka, nauczycielka wf uwikłana w romans z żonatym mężczyzną, Krystyna - nadopiekuńcza matka Olusia, wdowa, sprzedawczyni ze sklepu z galanterią skórzaną, Stanisław - właściciel sklepu, którego opuściła żona oraz Małgorzata - samotna matka nie w pełni sprawnego ruchowo Marcina, który jest uczniem Olgierda i oczywiście, a może przede wszystkim Ziyo - mały, wychudzony szczeniak, którego Oluś znajduje w pojemniku na śmieci. Oto cała plejada intrygujących postaci, które przede wszystkim zabierają głos w tej opowieści. Wszyscy Ci bohaterowie dzielą się z nami swoim spojrzeniem na wykreowaną rzeczywistość, to dzięki nim wyrabiamy sobie własny, bardzo obiektywny pogląd na przedstawione sytuacje. Dosyć szczegółowo poznajemy ich charaktery i podejście do życia. Każda z postaci snuje swoją własną opowieść, a wszystkie te historie łączy miejsce, czas i świąteczny klimat. Co więcej... poznajemy także "rozmerdane" przemyślenia małego Ziyo, który staje się rozbrajającym psim narratorem.
"Rozmerdane święta" to opowieść wielotorowa. Słodko - gorzka historia ze sporą dozą humoru utrzymana w świątecznym klimacie. Minus jest tylko taki, że niestety jak dla mnie była ona zdecydowanie za krótka. Z pewnością można było bardziej rozwinąć niektóre wątki (np. mieszkającej za granicą Judyty), a tak pozostał pewien niedosyt. Po lekturze powieści Camerona z cyklu "Był sobie pies" byłam bardzo ciekawa przemyśleń Ziyo i jego psiego odbioru zupełnie nieznanej "ludzkiej" rzeczywistości. Tym bardziej, że szczeniak nie był zwyczajnym kundelkiem, miał sporo problemów, a jego życie było zagrożone. Psia narracja jednak nie do końca mi się podobała. Zabrakło mi takiego umiejętnego wczucia się w psią psychikę i odmalowania słowem pomerdanego świata, jak to miało miejsce w powieściach amerykańskiego autora.
Przyznaję, że lubię pióro pani Agnieszki Olejnik, jej książki zawsze świetnie mi się czyta. Są to zazwyczaj niebanalne historie, które skłaniają do przemyśleń i tzw. czytania między wersami. W "Rozmerdanych świętach" także znajdą się takie fragmenty, a lektura powieści sprawia dużą przyjemność. Pomimo, że autorka raczej mnie nie zaskoczyła i rozwój wydarzeń bez trudu mogłam przewidzieć, to psia historia o Ziyo oraz jego nowej rodzinie zostawiła w mojej pamięci niezatarty ślad. Wprowadzając do narracji psiego bohatera autorka sprawiła, że jej opowieść nabrała nieco innego wymiaru. Jest to pewna nowość, za co należy się duży plus.
Jeśli poszukujecie nieco innej od pozostałych świątecznej historii z małym, problemowym szczeniakiem w tle to skuście się na książkę Agnieszki Olejnik "Rozmerdane święta". Pięknie wydana, ciekawie napisana będzie udanym gwiazdkowym upominkiem.
A sama serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu za możliwość przeczytania tej historii.
W tym roku mamy prawdziwy wysyp świątecznych opowieści, które mają za zadanie wprowadzić nas w klimat i nastrój towarzyszący Bożemu Narodzeniu. Pięknie wydane juz z daleka przyciągają wzrok i mogą stać się prześlicznym gwiazdkowym prezentem. "Rozmerdane święta" Agnieszki Olejnik to właśnie jedna z takich książek, obok której nie sposób przejść obojętnie. Sterczace uszki,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-01
Być może pamiętacie głośną sprawę z 22 sierpnia 2016 roku, kiedy to w gmachu łódzkiego sądu stalker Robert W. oblał stężonym kwasem siarkowym swoją ofiarę, fotomodelkę i projektantkę Katarzynę Dacyszyn. Miała to być pierwsza i najłagodniejsza kara z czterech jakie zaplanował dla swojej "wybranki". Na szczęście prześladowca nie spełnił swoich gróźb i ostatecznie został skazany na 25 lat pozbawienia wolności.
W listopadzie bieżącego roku nakładem wydawnictwa Muza w kategorii literatura faktu ukazała się książka "Kobieta z blizną", w której Katarzyna Dacyszyn rozmawia z Ireną A. Stanisławską o tamtych traumatycznych wydarzeniach sprzed 3 lat, o swoim życiu przed i po napadzie. Ten niewiarygodnie szczery i niezwykle ujmujący wywiad zapadł mi głęboko w duszę i na pewno na bardzo długi czas pozostanie w mojej pamięci.
Wyobraźcie sobie, że trzydziestokilkuletnia atrakcyjna kobieta, fotomodelka i projektantka bielizny, która ma szansę stworzyć własną markę rozpoznawalną na świecie w jednej chwili, w ciągu dosłownie kilku sekund traci wszystko - karierę, urodę, zdrowie i niemal życie. I nie dzieje się tak na skutek jakiegoś nieszczęśliwego wypadku, nieuwagi, tragicznego zbiegu okoliczności, ale za sprawą przestępcy, psychopaty, bezwzględnego i nieludzkiego prześladowcy, który zaraz po napadzie na swoją ofiarę powiedział: "Dla mnie zabić to jak splunąć. Gdybym chciał, to ona już by nie żyła. Chciałem, żeby jak najwięcej kwasu dostało się na jej twarz, usta, nos i oczy."
Katarzyna miała popalone substancją chemiczną o wysokim stężeniu znaczne fragmenty skóry, twarz, szyję, ramiona, ręce, plecy, poparzone drogi oddechowe i właściwie cudem nie utraciła wzroku. Pobyt w szpitalu WAM w Łodzi, a następnie hospitalizacja w centrum oparzeń w Siemianowicach Śląskich wiązały się z nieustanną walką z bólem i cierpieniem. Jednakże tej okropnej udręce towarzyszyła niezwykła siła woli i determinacja do tego, aby wszystko skończyło się możliwie jak najlepiej. Współpraca z lekarzami, wiara w wyzdrowienie i pozytywne nastawienie na pewno pomogły w gojeniu się ran i powolnym wracaniu do zdrowia. Następnym etapem były zabiegi przeszczepienia skóry, skóry, której nie wystarczyłoby na wszystkie zabliźnione miejsca, skóry, którą trzeba było sztucznie namnażać w laboratorium, aby dokonać potrzebnych operacji. Potem jeszcze niepokój o to, czy organizm nie dokona odrzucenia. A to wszystko za sprawą jednego zwyrodnialca.
Będąc niemym uczestnikiem tej niezwykle interesującej rozmowy zwróciłam uwagę na to, że Katarzyna dość spokojnie mówi o tym co ją spotkało. Jej odpowiedzi są przemyślane, a jednocześnie bardzo rzeczowe. Z tej opowieści wyłania się rzetelny, niezafałszowany obraz tamtej sytuacji z całym chaosem, uchybieniami w dziedzinie ochrony i bezpieczeństwa, opieszałością pogotowia i wątpliwym podejściem do pacjenta.
Mamy świadomość bólu tej kobiety i zdajemy sobie sprawę z koszmaru przez jaki musiała przejść, ale prawdziwe emocje Katarzyny pozostają ukryte gdzieś pod pancerzem zobojętnienia, czy może raczej pogodzenia z losem. Jej życie już nigdy nie będzie takie jak przed napadem, ale przeżyta tragedia zaowocowała nowymi pomysłami. Bo Katarzyna Dacyszyn spełnia się zawodowo, ale także zdecydowała się pomagać osobom, które czują się ofiarami stalkingu, czyli uporczywego nękania. Prowadzi warsztaty adresowane przede wszystkim do kobiet, głośno mówi o tym, że stalking to przestępstwo, które należy ścigać i karać, choć policja nie zawsze staje w tych wypadkach na wysokości zadania. Jej przykra historia jest dowodem na to, że stalkingu nie należy lekceważyć.
"Kobieta z blizną" to książka, którą warto przeczytać, historia Katarzyny Dacyszyn może być przestrogą dla wielu osób. Stalkerzy żyją wśród nas, atakują często najpierw w sieci, potem w naszej prywatnej rzeczywistości i warto wiedzieć na co zwrócić uwagę i jak się przed nimi obronić.
Polecam serdecznie.
Być może pamiętacie głośną sprawę z 22 sierpnia 2016 roku, kiedy to w gmachu łódzkiego sądu stalker Robert W. oblał stężonym kwasem siarkowym swoją ofiarę, fotomodelkę i projektantkę Katarzynę Dacyszyn. Miała to być pierwsza i najłagodniejsza kara z czterech jakie zaplanował dla swojej "wybranki". Na szczęście prześladowca nie spełnił swoich gróźb i ostatecznie został...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-26
Jeśli zaglądacie czasem do moich recenzji, to zdążyliście już na pewno zauważyć, że nie czytuję fantastyki i romansideł z rodzaju bardzo popularnych swego czasu "harlequinów". A że od reguły zazwyczaj są wyjątki, to w moim przypadku takim odstępstwem są książki amerykańskiej pisarki Sandry Brown. Dla opowiedzianych przez nią historii, czy to kryminalnych, czy bardziej romansowych, jestem gotowa sięgnąć nawet po tradycyjnego "harlequina". I dziś chcę się z Wami podzielić wrażeniami na temat książki "Jak nakazuje honor"wydanej w 1995 roku właśnie w tej serii. Lubię czytywać opowieści pani Brown między innymi dlatego, że zawsze kryją się w nich jakieś niespodzianki, zaskakujące zwroty akcji, nieoczekiwane wydarzenia, które w połączeniu z budowaniem odpowiedniego napięcia sprawiają, że lektura jest ciekawa, emocjonująca i jedyna w swoim rodzaju.
W przypadku książki "Jak nakazuje honor" chyba największą niespodzianką jest fakt, że opowieść o zaskakującym spotkaniu Aislinn - białej kobiety (jankeski) ze zbiegłym z więzienia Indianinem o imieniu Lucas oraz ich wspólne perypetie związane z porwaniem, podróżą i spełnieniem pewnej rodzinnej obietnicy nijak nie przystają do typowych romansideł. Gdyby nie koszmarna moim zdaniem okładka, to naprawdę mankamentów tej opowieści jest bardzo niewiele. Przyznaję, że historia jest mało rozbudowana, brakuje opisów, które na pewno dopełniłyby całości i stworzyły dokładniejsze wyobrażenie powieściowej rzeczywistości. Niestety tym razem udało mi się odgadnąć pierwszy zwrot akcji, ale na szczęście autorka nie poprzestała na jednym, co stanowiło całkiem miłą rekompensatę. Warto zauważyć, że wydarzenia ciekawią od pierwszej strony, a napięcie towarzyszące lekturze jest umiejętnie podtrzymywane w zasadzie do samego końca. Zakończenie może zaskakiwać, a emocje momentami naprawdę szaleją. Dobrze nakreślone sylwetki bohaterów pozwalają nam uwierzyć w wiarygodność ich zachowań i postępowania, choć jak w każdej opowieści jedne postaci podobają nam się bardziej, inne mniej.
"Jak nakazuje honor" to historia, w której wątek romansowy nie jest nachalny, rozwija się dość powoli, gdzieś na uboczu, choć mamy oczywiście świadomość, że w pewnym momencie emocje i uczucia zatriumfują nad Aislinn i Lucasem. Z zainteresowaniem śledziłam poczynania pary głównych bohaterów, z przyjemnością odwiedziłam indiańską wioskę i z zaciekawieniem przyglądałam się różnicom kulturowym, jakie dzieliły białą kobietę i czerwonoskórego mężczyznę. Gdyby nieco bardziej rozbudować tę opowieść, to otrzymalibyśmy bardzo interesującą i intrygującą powieść obyczajową z małym, a może nawet nieco większym dreszczykiem.
Zachęcam do sięgnięcia po wydaną w serii harlequin książkę Sandry Brown "Jak nakazuje honor". Niech Was nie zrazi beznadziejna okładka, która jest zdecydowanie największym minusem tej opowieści. I pamiętajcie, że lektura harlequina nie zawsze musi oznaczać porażkę i kompletną stratę czasu.
Jeśli zaglądacie czasem do moich recenzji, to zdążyliście już na pewno zauważyć, że nie czytuję fantastyki i romansideł z rodzaju bardzo popularnych swego czasu "harlequinów". A że od reguły zazwyczaj są wyjątki, to w moim przypadku takim odstępstwem są książki amerykańskiej pisarki Sandry Brown. Dla opowiedzianych przez nią historii, czy to kryminalnych, czy bardziej...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-30
Za oknem piękne słońce, powiewa zimny północny wiatr, ale śniegu na razie nie widać. A ja siedzę w cieplutkim domku i żegnam tegoroczny listopad z kolejną świąteczną opowieścią. Jej lektura sprawiła mi wiele radości i pozytywnie nastroiła na kolejne grudniowe już dni. Mowa oczywiście o najnowszej powieści Magdaleny Kordel pt. "Nieświęty Mikołaj".
Książka kusi czytelnika przepiękną szatą graficzną, której można przyglądać się bez końca. Ale dopiero treść ukryta pomiędzy kartami okładki jest tą właściwą, optymistyczną opowieścią, którą ma się ochotę od razu poznać, zatopić się w niej, zapomnieć i zniknąć w intrygującym świecie powołanych do życia bohaterów. Tak, pani Magdalena przyzwyczaiła mnie już do tego, że każda historia, która wychodzi spod jej pióra na pewno pozostawi ślad w moim sercu.
Tym razem do swojego świata zaprasza nas Jaśmina. Kobieta zostaje okrutnie oszukana i wykorzystana, ba, nawet kompletnie zrujnowana przez człowieka, któremu bezgranicznie zaufała, oddała swoje serce i duszę. Radosław okazał się oszustem i manipulatorem, o czym nie omieszkał powiadomić w stosownym czasie swoją "ukochaną" zrywając z nią wszelkie kontakty. Na posłańca tych hiobowych wieści mężczyzna wybrał małego chłopca, który miał dostarczyć Mince odpowiedni list. W ten sposób ścieżki dziewięcioletniego Julka, który rozpaczliwie poszukiwał zajęcia, aby zarobić trochę pieniędzy na gwiazdkowy prezent dla taty skrzyżowały się ze smutnym losem Jaśminy, której życie kompletnie się zawaliło.
Jeśli jesteście ciekawi jakie sekrety skrywa Julek i dlaczego tak bardzo garnie się do pracy, jak Minka poradzi sobie z patową sytuacją, w którą została wmanipulowana oraz kim jest ów tajemniczy tytułowy Nieświęty Mikołaj, to odpowiedzi bez trudu znajdziecie na kartach powieści.
Nie zdziwił mnie zanadto fakt, że znów podczas lektury książki pani Magdaleny odpłynęłam zupełnie do świata bohaterów i rzeczywistość kompletnie przestała dla mnie istnieć. Bardzo szybko polubiłam trzy sympatyczne przyjaciółki Jaśminy, bardzo mi się spodobały dwie starsze panie - ciepła i serdeczna babcia Tomisia, która nie da sobie "w kaszę dmuchać" oraz ekscentryczna i niepowtarzalna Józefina, a ciągle paplający Julek o bardzo smutnych oczach po prostu skradł moje serce. Przesympatyczna Melisa z merdajacym ogonem i puchatą sierścią - nieodłączna towarzyszka Jaśminy sama mogłaby zostać bohaterką jakiejś psiej opowieści. Miałam natomiast problem z główną bohaterką. Minka drażniła mnie swoją naiwnością i łatwowiernością. W końcu trzydziestoczteroletnia kobieta powinna mieć trochę oleju w głowie, a nie zachowywać się jak głupiutka i niedojrzała nastolatka. Dobrze, że jej przyjaciółki okazały się bardziej rozsądne i życiowe.
Ta słodko - gorzka opowieść ma za zadanie przywrócić nam wiarę, nadzieję i miłość - trzy cnoty, którym należy pozostawić uchylone drzwi do naszych serc. A najlepszym do tego czasem są święta Bożego Narodzenia, kiedy cuda dzieją się tak po prostu. Wystarczy tylko się na nie otworzyć. Lekturze tej opowieści towarzyszy śmiech przez łzy, a to oznacza, że w każdej nawet najtrudniejszej sytuacji należy szukać pozytywów i właśnie na nich się skupiać. Pani Magdalena znana jest z lekkiego, często żartobliwego języka, dzięki któremu potrafi rozbroić, rozładować napięcie, wzbudzić uśmiech i poprawić nastrój nawet w najsmutniejszej sytuacji.
Jeśli zatem męczy Was jesienno - zimowa chandra, albo potrzebujecie naładować swoje wewnętrzne akumulatory pozytywną energią to "Nieświęty Mikołaj" naprawdę Wam w tym pomoże. Pozwólcie sobie na odrobinę relaksu z tą opowieścią, a przekonacie się, że jej magia rzeczywiście działa.
Za oknem piękne słońce, powiewa zimny północny wiatr, ale śniegu na razie nie widać. A ja siedzę w cieplutkim domku i żegnam tegoroczny listopad z kolejną świąteczną opowieścią. Jej lektura sprawiła mi wiele radości i pozytywnie nastroiła na kolejne grudniowe już dni. Mowa oczywiście o najnowszej powieści Magdaleny Kordel pt. "Nieświęty Mikołaj".
Książka kusi czytelnika...
2019-11-27
"Uśmiech losu" to już piąta część Mazurskiej Serii, która stałym czytelnikom oferuje kolejną, solidną porcję wzruszeń i obfituje w następne ciekawe zdarzenia. Poznani wcześniej bohaterowie, których zdążyliśmy polubić, muszą stawić czoła zupełnie nowym wyzwaniom, tym bardziej, że los wcale nie zamierza ich oszczędzać.
Powieść przyciąga swoją cudną, powiedziałabym nawet, że rozbrajającą okładką również zupełnie nowych czytelników i to dla nich karty książki kryją najwięcej niespodzianek. Mała dziewczynka z ogromnym pirenejskim psem górskim to niecodzienny obrazek w pastelowych kolorach, któremu nie sposób się oprzeć.
Ponowne odwiedziny w Marcinkach, gdzie Jadwiga wraz z Natalią wspólnie gospodarują we dworze szykując się na święta Bożego Narodzenia, wprowadzają do naszego życia ciepło, radość i sporo optymizmu. Jednak niestety nie wszystko pięknie się układa. Natalka i Damian od kilku lat bezskutecznie starają się o dziecko. Diagnoza jest bezlitosna i w ich małżeństwie pojawia się coraz więcej problemów. Mężczyzna niemal codziennie zagląda do kieliszka, staje się przykry, arogancki i przestaje liczyć się zupełnie z domownikami. Nawet swoją siostrę Alę, dla której jest całym światem, traktuje chłodno i bez serca. Taka zmiana w zachowaniu bohatera jest niezrozumiała i wywołuje sporo zamieszania. Zdruzgotana Natalia najchętniej uciekłaby od tych wszystkich smutków i kłopotów, a tymczasem na jej drodze pojawia się ledwo żywy, przysypany śniegiem, przemarznięty do szpiku kości pies, dla którego dziewczyna jest jedyną nadzieją. A trzeba pamiętać, że jest to przecież dzień Wigilii. Przygotowania do wspólnej świątecznej kolacji trwają, podczas gdy przygarnięty pies okazuje się być ciężarną sunią, która właśnie zaczyna się szczenić. Do goscinnego dworu w Marcinkach oprócz starych znajomych - Domoradzkich, Suworowów oraz Mateusza z Marianną przybywa kolejny poraniony mężczyzna, przyjaciel Nataniela, ratownik TOPR, któremu życie dało mocno w kość. Bartosz zostaje we dworze na dłużej, a jego pobyt wprowadza sporo zamieszania i... kolejne kłopoty.
Powieść idealnie wpisuje się w świąteczno - noworoczny czas. Bije od niej ciepło i życzliwość, ufność w drugiego człowieka i nadzieja na lepsze jutro. I choć życie co i rusz smutno zaskakuje, zawsze jest czas, by podnieść się i podążyć dalej nową, być może szczęśliwszą, ścieżką. Aż trudno uwierzyć, że w życiu grupki przyjaciół tak wiele może się zdarzyć.
Przyznaję, że kilkakrotnie pani Katarzynie udało się mnie zaskoczyć, choć ogólny zarys historii rozszyfrowałam bez trudu. Emocje jak zawsze w powieściach autorki biorą górę i to właśnie dzięki nim nie tracę zainteresowania nowymi powieściami pani Michalak. Nie będę oceniać stylu i warsztatu pisarskiego, bo wielu czytelniczkom on odpowiada, a ja już chyba się do niego przyzwyczaiłam i wiem czego się spodziewać.
Bardzo dobrze czułam się w gościnnych Marcinkach wśród znanych i lubianych ludzi. Zastanawiałam się w jaki sposób ktoś taki jak Damian, mógł się aż tak bardzo zmienić z ciepłego i kochającego męża w bezdusznego i bezwzględnego bandytę. Wydało mi się to niestety nieco naciągane. Tym niemniej bardzo się ucieszyłam, gdy na samym końcu tej opowieści znajdujemy notkę o kolejnej, ostatniej już części Mazurskiej Serii. Z przyjemnością poczekam do przyszłego roku, aby przekonać się jakimi jeszcze wydarzeniami pani Katarzyna obdarzy bohaterów i co zaplanuje dla nich los.
Jeśli zależy Wam na emocjach, to polecam serdecznie całą Mazurską Serię. Chwilami jest ona niczym pędzący rollercoaster. Warto wybrać się na tę przejażdżkę.
"Uśmiech losu" to już piąta część Mazurskiej Serii, która stałym czytelnikom oferuje kolejną, solidną porcję wzruszeń i obfituje w następne ciekawe zdarzenia. Poznani wcześniej bohaterowie, których zdążyliśmy polubić, muszą stawić czoła zupełnie nowym wyzwaniom, tym bardziej, że los wcale nie zamierza ich oszczędzać.
Powieść przyciąga swoją cudną, powiedziałabym nawet, że...
2019-09-30
Po dłuższej przerwie z przyjemnością sięgnęłam po kolejną książkę Erica Emmanuela Schmitta. Tym razem skusiłam się na dramat "Małe zbrodnie małżeńskie", który okazał się mało wymagającym, bo zaledwie stu stronicowym utworem scenicznym. I choć to taka niewielka miniatura dramatu, przekaz i treści poruszone w tym utworze są dużo bardziej skomplikowane, skłaniają do zastanowienia i głębszych przemyśleń, a przede wszystkim mają wymowę ponadczasową.
Tak jak w większości książek autora, tak i w "Małych zbrodniach małżeńskich" odnaleźć możemy zarówno elementy humorystyczne, jak i groteskowe. Przewrotna opowieść o miłości i nienawiści, o osobliwym związku dwojga ludzi, którzy przeżyli wspólnie 15 lat pełna jest zaskakujących zwrotów. Lisa i Gilles próbują na nowo odnaleźć się w swoim małżeństwie po tym, jak mężczyzna doznał wypadku i stracił pamięć. Ta niełatwa sytuacja wymaga od bohaterów dużo wyrozumiałości. Amnezja Gilles'a staje się okazją do zmian w związku, w którym od jakiegoś już czasu źle się dzieje. Lisa - z pozoru oddana i opiekuńcza żona z czasem pokazuje swoją prawdziwą osobowość, a przebieg wydarzeń pamiętnego wieczoru, kiedy zdarzył się wypadek odkrywają fakty, które łatwiej byłoby wyprzeć z pamięci, niźli stawić im czoła.
Lektura "Małych zbrodni małżeńskich" zmusza do głębszej analizy związku dwojga ludzi. Miłość i namiętność, przywiązanie i zaangażowanie oraz czułość i intymność - tyle mieści się we wspomnieniach. Po 15 latach pozostaje tylko oziębłość, obcość, brak porozumienia, rutyna, egoizm i kłamstwo. Pytamy zatem jaki jest sens takiego związku...
Relacje między bohaterami są bardzo prawdziwe, niestety. Smutne jest to, jak wiele związków dochodzi właśnie do takiego etapu, w którym nie ma już miłości, brakuje namiętności, nie znajduje się zrozumienia, a kompromis to jedynie obco brzmiące słowo... Pozostaje wierzyć, że w większości z nich tli się jeszcze choćby malutka iskierka, która przy obopólnej chęci rozpali na nowo wygasające uczucie.
Warto polecić tę krótką opowieść osobom poszukującym drogi do szczęścia. Być może to właśnie historia Lisy i Gilles'a będzie przełomem we wspólnym rozwiązywaniu osobistych problemów. Ludzie pozostający w szczęśliwych związkach po lekturze tego dramatu będą wiedzieli czego unikać we wzajemnych relacjach i przed czym je chronić. Jak więc widzicie jest to opowieść dla każdego z nas, dorosłych czytelników bez względu na płeć czy przekonania, a temat podjęty przez autora był, jest i zawsze będzie aktualny.
Po przeczytaniu książki chętnie obejrzałabym "Małe zbrodnie małżeńskie" na deskach teatru. Być może zwróciłabym wówczas uwagę na jakieś niuanse, które mogły mi umknąć podczas lektury.
Tak jak "Oskar i pani Róża", tak i "Małe zbrodnie małżeńskie" Erica Emmanuela Schmitta są pozycją obowiązkową!
Po dłuższej przerwie z przyjemnością sięgnęłam po kolejną książkę Erica Emmanuela Schmitta. Tym razem skusiłam się na dramat "Małe zbrodnie małżeńskie", który okazał się mało wymagającym, bo zaledwie stu stronicowym utworem scenicznym. I choć to taka niewielka miniatura dramatu, przekaz i treści poruszone w tym utworze są dużo bardziej skomplikowane, skłaniają do...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-13
Mamy dopiero połowę listopada, a ja już nastroiłam się świątecznie i niczym kilkuletnie dziecko na nowo uwierzyłam w Mikołaja. A to wszystko dzięki najnowszej książce pani Magdaleny Witkiewicz. Dawno nie czytałam historii, która tak pozytywnie nastraja do życia. Co więcej... Ta opowieść sprawia, że dajemy wiarę cudom, które naprawdę się zdarzają i pomaga nam je czynić wokół siebie. Bo czynienie cudów to przecież nic innego jak spełnianie marzeń...
"Uwierz w Mikołaja" to idealna lektura na świąteczny czas, która jednak swoim optymizmem, ciepłem i humorem poprawi nam samopoczucie bez względu na porę roku. A to wszystko dzięki sporej grupie fantastycznych bohaterów, ludzi nie do końca szczęśliwych, borykajacych się z różnymi problemami, których ścieżki dość nietypowo i niespodziewanie przecinają się w domu opieki o zaskakującej nazwie Happy End. Kiedyś byśmy powiedzieli, że dom starców o nazwie "szczęśliwy koniec" to jakaś kpina czy drwina. Ale nie w tym przypadku, bo Happy End to ośrodek terapeutyczny i rehabilitacyjny, w którym uśmiech, radość i pogoda ducha każdego mieszkańca stawiana jest na pierwszym miejscu. To miejsce wyjątkowe, gdzie każdy może poczuć się jak w domu wśród wesołej i dość osobliwej gromadki starszych osób o młodzieńczych sercach. Nad nimi wszystkimi czuwa Krystyna - szczerze oddana duszą i sercem właścicielka ośrodka. Pod jej skrzydła trafia ciężko doświadczona przez życie i partnera alkoholika Anna z kilkuletnią Zosią, która z kolei wśród mieszkanek domu pragnie znaleźć babcię. Zupełnie niespodziewanie na kilka dni przed Wigilią do Happy Endu przyjeżdża Helenka ze złamaną nogą, a zaraz za nią jej jedyna wnuczka Agnieszka. Dorosłe dzieci Krystyny również tym razem rezygnują z zagranicznych wojaży, bo przecież nic tak nie łączy ludzi jak wspólnie spędzony wieczór przy choince i Mikołaj z siwą brodą, człowiek o wielkim sercu, który pragnie spełniać marzenia...
"Uwierz w Mikołaja" to przepiękna, klimatyczna opowieść, która porusza najczulsze struny naszej duszy. Zawiera mądry i wartościowy przekaz o tym, że warto ufać, wierzyć i dążyć do spełniania marzeń, nawet wówczas, gdy wydaje nam się, że gdzieś zniknęły i bez pomocy różowych okularów nie jesteśmy w stanie ich dostrzec. Cuda się zdarzają, a pragnienia spełniają jeśli im tylko na to pozwolimy. To historia o tym, że po nocy zawsze przychodzi dzień, a po burzy spokój jak w piosence Krzysztofa Cugowskiego.
Podoba mi się ciekawie skonstruowana fabuła, która obejmuje krótki, siedmiodniowy przedświąteczny czas - tydzień, w którym dosłownie wszystko może się zdarzyć. Każdy dzień to nowy rozdział, w który wprowadza nas poranny komentarz radiowego spikera. Brawo pani Magdo! To rewelacyjny pomysł, z jakim do tej pory nie spotkałam się w żadnej innej książce.
Bardzo czytelna sugestia zawarta w tytule i mówiąca, a może nawet nakazująca - uwierz w Mikołaja znaczy tyle co uwierz w szczęście, w miłość, w marzenia, w dobro, w innych ludzi i nas samych. A okres Bożego Narodzenia szczególnie temu sprzyja. Warto tu wspomnieć, że pomimo tych wszystkich poważnych tematów i ponadczasowych prawd książka napisana jest lekko i z humorem, a mieszkańcy ośrodka Happy End wiodą prym w dostarczaniu nam rozrywki i wywoływaniu zabawnych sytuacji.
Bardzo się cieszę, że na pierwszą tegoroczną świąteczną lekturę wybrałam właśnie powieść pani Magdy Witkiewicz. Spędziłam z tą książką cudowne i niezapomniane chwile, dlatego też serdecznie polecam tę przesympatyczną opowieść wszystkim bez wyjątku. Chętnie odwiedziła bym jeszcze kiedyś bohaterów tej historii, może nawet już za rok?... A na razie Drogi Czytelniku, uwierz w Mikołaja, a nie straszna Ci będzie chandra, smutek czy zły nastrój. Sięgnij po tę książkę, a przekonasz się sam!
Mamy dopiero połowę listopada, a ja już nastroiłam się świątecznie i niczym kilkuletnie dziecko na nowo uwierzyłam w Mikołaja. A to wszystko dzięki najnowszej książce pani Magdaleny Witkiewicz. Dawno nie czytałam historii, która tak pozytywnie nastraja do życia. Co więcej... Ta opowieść sprawia, że dajemy wiarę cudom, które naprawdę się zdarzają i pomaga nam je czynić wokół...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-17
Po książkę "Sprzeczne sygnały" Kasi Bulicz-Kasprzak sięgnęłam pod wpływem impulsu mając nadzieję na niewymagającą, lekką, łatwą i przyjemną lekturę na jeden-dwa wieczory. Przeczytałam już wcześniej kilka powieści autorki, więc dość dobrze poznałam jej warsztat pisarski. W tym wypadku wątek kryminalny wpleciony w zabawną komedię omyłek miał spełnić moje oczekiwania. Czy tak się stało?...
Niestety "Sprzeczne sygnały" nie do końca mnie usatysfakcjonowały, choć przyznaję, że lektura tej książki odpręża i tchnie humorem.
Mamy oto rodzinę Janickich dość dobrze znaną w kręgach jednego z niewielkich miasteczek na Dolnym Śląsku. Krzysztof kandyduje do fotela burmistrza. Kampania wyborcza dobiega końca, kiedy to dość nieoczekiwanie w gabinecie zastępcy w urzędzie miasta zostają znalezione zwłoki mężczyzny - dobrego przyjaciela rodziny. Wyjaśnienie zagadki zabójstwa człowieka zajmuje policji sporo czasu, tym bardziej, że wśród osób bezpośrednio zamieszanych w sprawę są dwie siostry Krzysztofa Janickiego - bliźniaczki podobne do siebie jak jedna kropla wody, które zamieniają się rolami. Do tego pojawia się wątek rosyjskiej mafii, który w dość zaskakujący sposób łączy się z rodziną Janickich... Do jakich wniosków dojdzie policja i co naprawdę wydarzyło się w dniu zabójstwa przeczytacie w książce.
"Sprzeczne sygnały" zainteresowały mnie całkiem ciekawą intrygą, w której ogromną rolę odgrywa zamęt, jaki wprowadzają do wydarzeń siostry Janickie. Nieporozumienia, niedopowiedzenia i manipulacje dość szybko jednak zostają wyjaśnione, a podstępny układ rozpracowany. To spowodowało, że poczułam pewien niedosyt i w moim przekonaniu dobrze zapowiadająca się komedia omyłek sporo straciła. Spodziewałam się jakiejś iluzji, tzw. podwójnego dna, ale niestety humor sytuacyjny ogranicza się jedynie do zamiany rolami sióstr bliźniaczek, co utrudnia pracę policji. Intryga trochę zbyt płaska, choć z dużym potencjałem, który nie do końca został wykorzystany. Pomysł na książkę naprawdę świetny, ale "czegoś" tu zabrakło.
Mimo tych mankamentów całkiem miło spędziłam czas w towarzystwie zupełnie przeciętnych bohaterów, którzy próbują przy okazji śledztwa rozwiązywać swoje rodzinne problemy. Na szczęście humor i kilka zabawnych sytuacji sprawiły, że nie nudziłam się podczas lektury. Autorka próbowała przemycić też pewne ważkie kwestie dotyczące przeszłości rodziny, stosunków pomiędzy rodzeństwem oraz na płaszczyźnie rodzice - dzieci i to jej się udało.
Muszę przyznać jednak, że bardziej odpowiadają mi stricte obyczajowe powieści w wykonaniu pani Kasi. Sagę "Po sąsiedzku" dotąd mam w pamięci, mimo, że czytałam ją już dawno temu. "Spadek" również zrobił na mnie większe wrażenie. Tym niemniej cieszę się, że autorka poszukuje nowych, innych kierunków w swojej pracy pisarskiej. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz pozytywnie mnie zaskoczy.
Jeśli zatem macie ochotę na porcję relaksu z książką to sięgnijcie po tę zabawną i niewymagającą historię z trupem w tle. "Sprzeczne sygnały" Kasi Bulicz-Kasprzak będą dobrym wyborem.
Po książkę "Sprzeczne sygnały" Kasi Bulicz-Kasprzak sięgnęłam pod wpływem impulsu mając nadzieję na niewymagającą, lekką, łatwą i przyjemną lekturę na jeden-dwa wieczory. Przeczytałam już wcześniej kilka powieści autorki, więc dość dobrze poznałam jej warsztat pisarski. W tym wypadku wątek kryminalny wpleciony w zabawną komedię omyłek miał spełnić moje oczekiwania. Czy tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-22
Tak się cieszę, że wreszcie zdecydowałam się sięgnąć po powieść Katherine Scholes. Mój wybór padł na "Lwicę" - interesującą opowieść o ośrodku badawczym oraz pewnym zaginionym dziecku w samym sercu Tanzanii. Podróż do Afryki, gdzie natura, dziewicza przyroda i dzikie zwierzęta wymagają od człowieka respektu i podporządkowania, dostarczyła mi niezapomnianych wrażeń. Jestem pewna, że niebawem sięgnę po kolejną powieść autorki, która swoje dzieciństwo spędziła w Tanzanii w regionie Dodoma.
Tytułowa lwica to niesamowicie wierna i oddana kocica o wdzięcznym imieniu Moyo, która jako małe kocię wychowywała się w pewnym ośrodku dla lwów pod czujnym okiem opiekuna George'a. Gdy samica dorosła została wypuszczona na wolność, aby założyć rodzinę i rozpocząć normalne życie wśród ostępów dzikiej afrykańskiej przyrody. Z historią Moyo ściśle związane są losy niezwykle dzielnej i zaradnej kilkuletniej Angel. Dziewczynka na skutek ugryzienia jadowitego węża traci matkę i błąkając się samotnie po pustyni zostaje przygarnięta przez Moyo i staje się częścią lwiej rodziny. Poszukiwania zaginionej sieroty doprowadzają naukowców z centrum badawczego nad gorączką krwotoczną do ośrodka dla lwów, gdzie czeka ich sporo niespodzianek.
Ta przepiękna, egzotyczna opowieść otula czytelnika pięknem i osobliwościami afrykańskiej przyrody. Autorka zabiera nas na wędrówkę przez skaliste wzgórza i pustynne bezdroża ukazując bezmiar natury, która wymaga od człowieka specjalnego przystosowania, akceptacji i rozwagi, oferując mu w zamian wszystko, czego potrzebuje do życia.
Dzięki "Lwicy" możemy bliżej zaznajomić się z tymi dostojnymi, dumnymi i jakże mądrymi dzikimi kotami. Obdarzone niezwykłą intuicją, tzw. "szóstym zmysłem" wyczuwają wszelkie zagrożenia. Paradoksalnie jedynymi osobnikami, którzy wciąż im zagrażają są ludzie.
Powieści obyczajowe umiejscowione wśród egzotycznych miejsc oraz osobliwości przyrody mają dla mnie szczególną wartość. Lektura takich historii to unikatowa i niemal zupełnie darmowa wycieczka w niezwykłe rejony świata. Takie książki pozwalają mi z jednej strony delektować się pięknem natury, z drugiej zaś wzbudzają całą gamę pozytywnych emocji takich jak podziw, zachwyt, zdumienie, uznanie, niedowierzanie, ale także zwyczajną ludzką radość i optymizm. Ich lektura nastraja pozytywnie do życia, zachęca do dzialania i odkrywania coraz to nowych doznań. Bohaterowie powołani do życia zazwyczaj są wytrwałymi i dobrze zorganizowanymi ludźmi, którzy potrafią radzić sobie w trudnych sytuacjach. Ale zawsze najbardziej trafiają do mojego serca mądre i oddane zwierzęta, tak jak inteligentna i opiekuńcza Moyo.
"Lwica" to pierwsza powieść pani Scholes, jaką miałam okazję przeczytać. I już teraz mogę Was zapewnić, że po historie opowiedziane przez tę właśnie autorkę jeszcze nie raz sięgnę. Odpowiada mi bardzo jej styl pisarski, umiejętne oddawanie piękna przyrody poprzez ciekawie konstruowane opisy oraz przekaz emocji, bez których nawet najciekawsza opowieść byłaby kiepskim czytadłem. Katherine Scholes naprawdę wie o czym pisze i robi to w sposób bardzo interesujący. Mam wrażenie, że autorka podarowała tej powieści jakąś cząstkę siebie. Całości dopełnia przepiękna okładka w pastelowych kolorach przedstawiająca słodką małą dziewczynkę o blond lokach, która wśród afrykańskiej przyrody czuje się jak w domu.
Jeśli lubicie egzotyczne powieści obyczajowe z ciekawie nakreśloną fabułą, w których oprócz ludzi sporo do powiedzenia mają zwierzęta to koniecznie poszukajcie w księgarniach lub na półkach swoich bibliotek "Lwicy" Katherine Scholes. Z tą książką miło spędzicie czas o każdej porze roku. Polecam serdecznie.
Tak się cieszę, że wreszcie zdecydowałam się sięgnąć po powieść Katherine Scholes. Mój wybór padł na "Lwicę" - interesującą opowieść o ośrodku badawczym oraz pewnym zaginionym dziecku w samym sercu Tanzanii. Podróż do Afryki, gdzie natura, dziewicza przyroda i dzikie zwierzęta wymagają od człowieka respektu i podporządkowania, dostarczyła mi niezapomnianych wrażeń. Jestem...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-12
"Różany labirynt" Titanii Hardie zaintrygował mnie swoim tytułem i opisem wydawcy zamieszczonym na okładce. Miałam nadzieję odnaleźć w tej powieści magiczny klimat średniowiecza z jego zagadkami, tajemnicami i misterną siecią poplątanych ścieżek, które w końcu doprowadzą do satysfakcjonującego rozwiązania.
Po części tak właśnie się stało, chociaż muszę przyznać, że dawno nie miałam takiego problemu z oceną przeczytanej książki.
Wszystko zaczyna się od osobliwego średniowiecznego labiryntu znajdującego się w katedrze Chartres we Francji, a zbudowanego około 1200 roku. Można go oglądać do dziś i jest to jedyny taki unikat zachowany w oryginale. Podobne znajdowały się min. w Sens, Reims, Arras, Amines i Auxerre. Umieszczony na posadzce gotyckiego kościoła jest udostępniany w całej swojej okazałości w piątki poza Wielkim Piątkiem w okresie od Wielkiego Postu do Wszystkich Świętych. Wytyczona przez niego droga zaprasza do pielgrzymowania, ale także odgrywa bardzo dużą rolę w medytacjach. W naszej wyobraźni może przywoływać pielgrzymkę do Jerozolimy, a nawet do Raju. Na drodze życia, której symbolem jest kamienna ścieżka labiryntu, można poszukiwać także samego siebie. Labirynt w katedrze w Chartres po dziś dzień intryguje, porusza wyobraźnię i inspiruje do wielu interpretacji. Ma charakter symboliczny i wielowymiarowy podobnie jak powieść pani Hardie. Właśnie z tym osobliwym średniowiecznym zabytkiem związana jest przeszłość, teraźniejszość i przyszłość rodziny Staffordów, w których rękach znajduje się klucz do rozwiązania zagadki z odległej przeszłości na podstawie pewnych szesnastowiecznych dokumentów oraz średniowiecznego skarbu. Nie trudno się domyślić, że ta osobliwa i skomplikowana łamigłówka spędza sen z powiek również osobom postronnym, a nawet członkom pewnej organizacji fanatyków wiary - ludziom, którzy nie przebierają w środkach by osiągnąć swój cel. To dla tej sprawy ginie w niewyjaśnionych okolicznościach Will Stafford, a jego rodzina stara się podążać niebezpieczną drogą jego fascynacji by raz na zawsze odkryć prawdę o szesnastowiecznym skarbie.
Temat podjęty przez autorkę może intrygować, a nawet fascynować czytelnika. Niestety sposób przekazu zupełnie mi nie odpowiadał. Chrześcijańska kabala, Corpus Hermetica i inne typowo filozoficzne tezy zostały przedstawione w zupełnie nieprzystępny sposób. Stanowią one dość obszerne fragmenty i wydają się być niemalże cytowane z tekstów naukowych. Takie mądre, suche wynurzenia ubrane w monologi konkretnych postaci ciężko jest czytać. Zamiast ciekawić budzą znużenie i znudzenie. Do tego książka wydrkowana jest małą, drobną czcionką, która nie pomaga w przyswajaniu filozoficznych tez. Sposób prowadzenia wydarzeń także nie do końca mi odpowiadał i brnęłam przez nie wytrwale przez pierwszych dwieście stron. Na szczęście w drugiej części książki jest już dużo lepiej, wydarzenia nabierają tempa, pojawia się coraz więcej zaskakujących interpretacji i robi się dużo ciekawiej.
Podobali mi się natomiast bohaterowie, którzy zyskali sobie moją sympatię. Wśród nich znalazła się przede wszystkim Lucy - kobieta po przeszczepie serca, która z zapamiętaniem i konsekwencją pragnie wyjaśnić średniowieczne tajemnice wykorzystując do tego zdobyte informacje i... własną intuicję, czy może raczej pamięć komórkową.
"Różany labirynt" to ciekawa opowieść, symboliczna, pogmatwana, ale frapująca i rozbudzająca zainteresowanie. Trochę mało było średniowiecznej atmosfery tajemniczości i magii, ale za to całe mnóstwo zagadek, intryg i zupełnie niespójnych wydawałoby się elementów wymagających dopasowania. Zakończenie nie wzbudziło we mnie żadnej euforii, ale mimo to cieszę się, że przebrnęłam przez tę w sumie niełatwą opowieść wymagającą maksymalnego skupienia i przeczytałam ją do końca.
Jeśli możecie poświęcić lekturze więcej czasu i lubicie nieoczywiste historie pełne zagadek i filozoficznych tez, przez które usilnie próbuje przeniknąć atmosfera średniowiecza to polecam "Różany labirynt". Jest to lektura dla zdecydowanie bardziej wymagających czytelników.
"Różany labirynt" Titanii Hardie zaintrygował mnie swoim tytułem i opisem wydawcy zamieszczonym na okładce. Miałam nadzieję odnaleźć w tej powieści magiczny klimat średniowiecza z jego zagadkami, tajemnicami i misterną siecią poplątanych ścieżek, które w końcu doprowadzą do satysfakcjonującego rozwiązania.
Po części tak właśnie się stało, chociaż muszę przyznać, że dawno...
2019-10-31
Drodzy czytelnicy, pani Renata Kosin napisała dla nas niezwykle frapującą opowieść, która ma zostać zamknięta w pięciotomowym cyklu o intrygującym tytule "Siostry Jutrzenki". W pierwszych dniach września miała swoją premierę pierwsza część tej wielopokoleniowej sagi rodzinnej zatytułowana "Nić Arachny". Bez trudu odnajdziecie ją na półkach księgarń oraz bibliotek.
Przyznaję, że już sama okładka książki skradła moje serce, a treść cóż... jestem zachwycona.
Napis na obwolucie głosi, iż jest to historia, w której prawie każdy mógłby przejrzeć się jak w lustrze... i rzeczywiście w moim przypadku właśnie tak się stało.
Autorka opowiada nam historię szlacheckiego rodu Śmiałowskich, który przez lata zamieszkuje w okolicach Bujan na Podlasiu. Boguduchy, Przytulisko, Nadborowo to dotąd fikcyjne miejscowości, które dzieki tej opowieści zaczynają żyć swoim życiem i przestają być dla nas anonimowe. To tutaj mieszkają niezwykli bohaterowie, którzy mają swoje tajemnice, kochają i nienawidzą, wadzą się i godzą, ale zawsze w zgodzie z samym sobą i własnym sumieniem. To ludzie dumni, butni i honorowi, którzy żyją według tradycji i w poszanowaniu staropolskich obyczajów przekazywanych w rodzinie od pokoleń. Możemy ich podziwiać, albo potępiać, ale na pewno nie pozostaną nam obojętni.
Historia rodziny Śmiałowskich jest dwupłaszczyznową opowieścią umieszczoną na różnych planach czasowych, które dzieli od siebie cały wiek. Rozpoczynając lekturę wkraczamy w drugą połowę XIX w., gdzie wsród mieszkańców Boguduchów pozostają jeszcze wciąż świeże echa powstania styczniowego. Już za kilkanaście stron przenosimy się w lata 70-te XX wieku, kiedy to następne pokolenia tkają nieprzerwaną nić historii. Obie te płaszczyzny wzajemnie przenikają się i uzupełniają tworząc piękny, unikatowy kobierzec ludzkich losów, których stajemy się świadkami.
"Nić Arachny" zauroczyła mnie i pochłonęła bez reszty. Bardzo szybko stała się dla mnie opowieścią na swój sposób osobistą. Co prawda zawsze mieszkałam w dużym mieście, ale wakacje u pradziadków, cioć i wujków na wsi - także na Podlasiu, pozostawiły w mojej pamięci trwały ślad. Tak szczegółowo i dokladnie nakreślone tło czasów PRL-u sprawiło, że cofnelam się w czasie o trzy - cztery dekady i z sentymentem przeżyłam te wydarzenia na nowo, jakby to było... wczoraj. Michalina to niemal moja rówieśnica. Zazdroszczę jej tego, że już w wieku dwunastu lat zainteresowała się przeszłością swojej rodziny. Ja niestety zabrałam się za to dużo, dużo później...
Zdarzenia dotyczące dalszej przeszłości rodu zauroczyły mnie swoją magią i baśniowym klimatem. Arachna i Austrina wprowadzają do opowieści pewną tajemniczość związaną ze słowiańskimi legendami, obyczajami i wierzeniami. Parają się przędzeniem, zielarstwem i z oddaniem pomagają ludziom w potrzebie. W ich prostym, wiejskim życiu w zgodzie z naturą jest sporo realizmu. Życie mieszkańców XIX w. wsi pokazane zostało w sposób niezwykle wiarygodny i z odpowiednią starannością. Całości dopełnia język stylizowany na tamte czasy. Dzięki temu możemy bez trudu odnaleźć się w powieściowej rzeczywistości. Echa wydarzeń historycznych, powstań narodowych doskonale wpisują się w życie rodzinne, a sekrety i tajemnice skrywane przez lata przez niektórych członków rodu mają wreszcie szansę na wyjaśnienie. Wydarzenia z XIX w. od samego początku przywodziły mi na myśl "Chłopów" Reymonta - powieść, która należy do moich ulubionych lektur.
Obok zwyczajów i obyczajów oraz historii rodu autorka sporo miejsca poświęciła też stosunkom społecznym, rozdźwiękowi, zacofaniu, wyraźnym różnicom pomiędzy miastem i prowincją. W całym swoim poważnym życiu bohaterowie mają też czas na miłość, przyjaźń i pomoc, często zupełnie bezinteresowną.
Pani Renacie udało się złożyć w jedną spójną całość dwie tak różne płaszczyzny zdarzeń w taki sposób, że podczas lektury nie powstał żaden rozdźwięk ani chaos. Widać, że z każdą kolejną opowieścią autorka doskonali swój warsztat pisarski. Moim zdaniem jest to najlepsza powieść pani Renaty i myślę, że kolejne zapowiadane części sagi "Siostry Jutrzenki" będą równie dobre, intrygujące i jedyne w swoim rodzaju. Ladanka czyli amulet w kształcie kołowrotka musi przecież w końcu objawić nam swoją prawdziwą moc i przeznaczenie.
Z największą przyjemnością polecam "Nić Arachny", gdyż jestem przekonana, że ta wielopokoleniowa saga rodzinna dostarczy Wam, Drodzy Czytelnicy, wielu ciekawych wrażeń. Jeśli dotąd nie mieliście jeszcze okazji poznać książek pani Renaty Kosin powinniście to koniecznie nadrobić. Tajemnice, zagadkowa przeszłość, często jakiś kryminalny sekret, przygoda i mnóstwo emocji - to wszystko i jeszcze więcej znajdziecie w powieściach autorki. Każda z opowiedzianych przez nią historii jest niepowtarzalna, osobliwa, intrygująca i warta przeczytania.
Drodzy czytelnicy, pani Renata Kosin napisała dla nas niezwykle frapującą opowieść, która ma zostać zamknięta w pięciotomowym cyklu o intrygującym tytule "Siostry Jutrzenki". W pierwszych dniach września miała swoją premierę pierwsza część tej wielopokoleniowej sagi rodzinnej zatytułowana "Nić Arachny". Bez trudu odnajdziecie ją na półkach księgarń oraz...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-25
Powrót na Podlasie do jedynego w swoim rodzaju dworu na Lipowym Wzgórzu dostarczył mi kolejnej dawki przemiłych wrażeń. Ponowne spotkanie z gościnnymi bohaterami, którzy oddali swoje serce tej niepowtarzalnej posiadłości, a do tego są przesympatycznymi ludźmi o wielkich sercach sprawiło mi ogromną przyjemność, która mogłaby trwać i trwać. Te wszystkie ciepłe doznania i miłe odczucia zagościły w moim sercu podczas lektury drugiej części cyklu "Dwór na Lipowym Wzgórzu" zatytułowanego "Pozwól mi kochać" autorstwa Ilony Gołębiewskiej, który autorka poświęciła przede wszystkim Sabinie - córce właścicielki tego urokliwego miejsca. Książka ukazała się 16 października nakładem wydawnictwa Muza. To interesująca i nietuzinkowa saga rodzinna, kontynuacja losów kobiet z rodu Horczyńskich, po którą bezwzględnie należy sięgnąć. Warto jednak rozpocząć swoją przygodę z bohaterami od pierwszej części zatytułowanej "Podaruj mi jutro".
Przepiękne, klimatyczne Podlasie, zapach ziół, obcowanie z naturą na co dzień, spokój i cisza mogą stać się lekiem na wszelkie dolegliwości duszy i ciała oraz pomogą rozwiązać nawet najtrudniejsze problemy. Przekonuje się o tym Sabina Horczyńska, która w najtrudniejszym momencie swojego życia decyduje się na tymczasowy powrót do Lipowczan, które kiedyś, za życia dziadka Fiodora, były jej domem i miejscem na ziemi. Trochę wbrew sobie, częściowo za namową stsrszej córki Klary Sabina przyjeżdża na Lipowe Wzgórze. Bohaterka jest załamana, znajduje się w kompletnej rozsypce, po tym jak fałszywe oskarżenia i nagonka mediów zupełnie zniszczyły jej życie zawodowe i osobiste. I właśnie tutaj, we dworze, którego chciała się pozbyć za wszelką cenę, kobieta stopniowo odzyskuje równowagę. Pobyt wśród życzliwych ludzi jest dla niej prawdziwym wybawieniem. Pomaga jej zmierzyć się z sądem, pomówieniami, oskarżeniami i dodaje odwagi, aby stawić czoła niesprawiedliwości. We dworze Sabina spotyka prawdziwych przyjaciół, poznaje miejscowego zielarza, ratuje życie nieznajomemu i... rozpoczyna zupełnie nowe życie. Jednak aby tak się stało bohaterka musi stawić czoła przeszłości, poznać dręczące ją tajemnice i wypracować kompromis w ciagle napiętych stosunkach z Anielą - własną matką.
Już po raz siódmy historia opowiedziana przez panią Ilonę zapadła mi głęboko w serce podobnie jak wszystkie poprzednie opowieści. Dalsze niełatwe losy kobiet z rodziny Horczyńskich są tak intrygujące i niezbadane, że trudno oderwać od nich swoje myśli. Autorka z niezwykłą wrażliwością opisuje blaski i cienie życia bohaterów wplatając w nie urzekające klimaty Podlasia wraz ze smakowitymi zapachami miejscowej kuchni. W powieści znajdziecie wiele celnych porównań, które stają się inteligentnymi i autentycznymi życiowymi prawdami. Bardzo podobało mi się trafne i niebanalne porównanie charakterów bohaterek - czterech kobiet z rodziny Horczyńskich - do czterech żywiołów. Przyznaję, że udało mi się odgadnąć przed czasem kim naprawdę jest znachor, pod okiem którego Sabina rozwija swoją zielarską pasję i prawdę powiedziawszy zamiast rozczarowania miałam w tym sporo radości.
Pani Ilona jest prawdziwą bajarką. Każda opowieść, jaka dotąd wyszła spod jej pióra jest jedyna w swoim rodzaju, osobliwa i nietuzinkowa. Z przyjemnością oddajemy się lekturze, która przenosi nas do pełnego realizmu świata baśni, który otula swoim ciepłym i pogodnym klimatem. Tak, realny świat baśni to swego rodzaju paradoks charakterystyczny właśnie dla powieści pani Ilony.
Autorka tworzy ciekawe kreacje bohaterów - autentycznych ludzi z problemami, czasem trudną przeszłością, naznaczonych przez los, ale są to zawsze osoby o wielkich sercach, od których można się wiele nauczyć.
Przyznacie, że "Pozwól mi kochać" to książka warta przeczytania. Dodatkową zachętą jest przepiękna, barwna, romantyczna okładka, która niczym magnes przyciąga wzrok, a nota wydawcy zapowiadająca opisane wydarzenia nie pozwala przejść obok tej książki obojętnie.
To dopiero, a może już druga część sagi, ale ja cieszę się, że przede mną jeszcze dwa tomy tej interesującej opowieści. Już z niecierpliwością wyglądam historii Klary, a następnie Lilki - najmłodszych kobiet z rodziny Horczyńskich.
Polecam serdecznie.
Powrót na Podlasie do jedynego w swoim rodzaju dworu na Lipowym Wzgórzu dostarczył mi kolejnej dawki przemiłych wrażeń. Ponowne spotkanie z gościnnymi bohaterami, którzy oddali swoje serce tej niepowtarzalnej posiadłości, a do tego są przesympatycznymi ludźmi o wielkich sercach sprawiło mi ogromną przyjemność, która mogłaby trwać i trwać. Te wszystkie ciepłe doznania i miłe...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-12
Kiedy wydawnictwo Muza zaproponowało mi opartą na faktach książkę Julie Yip-Williams "Do ostatnich dni" chętnie się zgodziłam i jak zawsze obiecałam podzielić się swoimi wrażeniami na temat przeczytanej historii. Oczywiście sięgając po tę opowieść zapoznałam się z zapowiedziami wystawcy i wiedziałam czego się spodziewać. Jednakże jak przyszło do lektury to przyznam szczerze, że miałam pewne obawy, czy historia życia i umierania niespełna czterdziestoletniej Julie nie okaże się dla mnie zbyt trudna do udźwignięcia.
Już teraz chcę Was uspokoić, że relację z ostatnich niespełna pięciu lat życia autorki czyta się z niezwykłym spokojem, ogromnym podziwem i niesłabnącym zainteresowaniem. To prawdziwe świadectwo ostatnich lat, miesięcy, tygodni i dni, które na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi "Do ostatnich dni" to bardzo mądra i niezwykle pogodna opowieść o walce z chorobą i umieraniu, które wyznacza kres i jednocześnie staje się początkiem czegoś nowego...
Julie była niesamowitą kobietą, po którą śmierć upomniała się aż dwa razy. Urodziła się w chińsko - wietnamskiej rodzinie podczas zimnej wojny w Wietnamie. Przyszła na świat z zaćmą wrodzoną i dopiero w wieku czterech lat dzieki operacji częściowo odzyskała wzrok po tym jak jej rodzina wyemigrowała i osiedliła się na stałe w Stanach Zjednoczonych. Pomimo stałego niedowidzenia ukończyła studia prawnicze na Harvardzie, robiła karierę w jednej ze znaczących kancelarii, wiele podróżowała po świecie i w wieku niespełna 30 lat odwiedziła już wszystkie siedem kontynentów. Potem poznała Josha, z którym stworzyła szczęśliwą rodzinę i doczekała się dwóch uroczych córeczek Mini i Isabelle. Na początku lipca 2013 roku Julie otrzymała bolesny cios od losu, który na zawsze odmienił życie jej i jej rodziny. Nowotwór jelita grubego w czwartym stadium rozwoju to był wyrok. Mimo ciągłego rozwoju medycyny, postępu w badaniach, poszerzaniu wiedzy i coraz skuteczniejszemu leczeniu ta podstępna i nieobliczalna choroba nadal pozostaje w gronie skutecznych zabójców milionów ludzi na całym świecie.
Pomimo kiepskich rokowań Julie nie skapitulowała cierpliwie poddając się kolejnym operacjom, zabiegom, chemioterapii. Konsultacje z najlepszymi lekarzami, korzystanie z nowoczesnego sprzętu, wiara, nadzieja i motywacja pozwoliły jej dzielnie znosić ból i cierpienie, aż do ostatnich dni.
Pięć lat życia z nowotworem, który milimetr po milimetrze opanowuje stopniowo całe ludzkie ciało niszcząc wszystkie bariery immunologiczne i nie pozwalając się bronić to horror, którego doświadczyła autorka i przez który przechodzą wszystkie osoby chore na raka dającego przerzuty. Zadziwiające jest to z jaką mądrością, rozwagą i spokojem Julie opowiada o swojej tragedii. Nie znaczy to oczywiście, że kobieta nie jest załamana, zdruzgotana i zszokowana wyrokiem losu. Mimo to potrafi z godnością, w sposób bardzo logiczny i przemyślany przygotować siebie i swoją rodzinę na to co nieuniknione. Pisze do nich bardzo osobiste listy, próbuje tak poukładać przyszłość, aby było im jak najłatwiej przejść przez okres żałoby i rozpocząć nowe życie bez niej - ukochanej żony, matki, córki i siostry.
"Do ostatnich dni" to bardzo osobista, niemal intymna i brutalnie szczera opowieść, która ma uświadamiać, przestrzegać, uspokajać i być świadectwem dla wszystkich zdrowych i chorych. Ogromna wrażliwość, bezgraniczna miłość, determinacja i... pogodzenie się z tym co nieuniknione bije z tych osobliwych wspomnień. W relacji Julie w zasadzie nie znajdziecie bezradności, bezsilności, chaosu, bo w walce z chorobą nie można ulegać słabościom. To nie znaczy, że takie uczucia są jej obce, ale Julie to fighterka, która musi się trzymać nawet wówczas, gdy fizycznie jest coraz słabsza i coraz bardziej wyczerpana. Każdy przeżyty kolejny miesiac, tydzień, czy dzień to małe zwycięstwo, osobisty sukces i radość z bycia z ukochaną rodziną.
Myślę sobie, że Julie miała dużo szczęścia w swoim nieszczęściu. Żyła i mieszkała w Stanach Zjednoczonych, gdzie medycyna jest chyba na najwyższym poziomie. Miała pieniądze na dodatkowe prywatne finansowanie leczenia. Mogła podróżować pomiędzy najlepszymi klinikami onkologicznymi i poddawać się różnego rodzaju kosztownym terapiom. Obawiam się, że w Polsce leczenie na tak ogromną skalę nie byłoby możliwe. Dlatego moim zdaniem relacja autorki niestety nie przystaje do naszych realiów.
Bardzo polubiłam fragmenty dotyczące wspomnień z dzieciństwa i młodości oraz z podróży po świecie, które ubarwiają i są swego rodzaju odskocznią od smutnych traumatycznych przeżyć ostatnich dni. Myślę, że to dzięki nim możemy lepiej poznać autorkę, dostrzec w niej niezwykłą, pogodną i inteligentną osobę, która ma do przekazania całą swoją życiową mądrość.
Książka Julie Yip-Williams zaskoczyła mnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie wiem, czy osoba chorująca na nowotwór chciałaby ją czytać (ja chyba bym się nie zdecydowała), ale na pewno są to niezwykle wartościowe wspomnienia osoby, której nie ma już wśród nas. Warto po nie sięgnąć choćby z czystej ludzkiej ciekawości. Ta choroba może spotkać każdego z nas.
Kiedy wydawnictwo Muza zaproponowało mi opartą na faktach książkę Julie Yip-Williams "Do ostatnich dni" chętnie się zgodziłam i jak zawsze obiecałam podzielić się swoimi wrażeniami na temat przeczytanej historii. Oczywiście sięgając po tę opowieść zapoznałam się z zapowiedziami wystawcy i wiedziałam czego się spodziewać. Jednakże jak przyszło do lektury to przyznam...
więcej mniej Pokaż mimo to
Po przeczytaniu sagi "Po sąsiedzku" chętnie i bez większego zastanawiania sięgnęłam po kolejną powieść Kasi Bulicz - Kasprzak. Tym razem swoją barwną okładką oraz intrygującym opisem wydawcy skusił mnie "Spadek". Co prawda oblicze młodej dziewczyny otoczone kwiatami nijak nie współgra mi z tytułem książki, ani tym bardziej z opisanymi wydarzeniami, ale na pewno zachęca do zainteresowania się tą właśnie powieścią.
Dorota mieszka w Warszawie, zawodowo zajmuje się tłumaczeniami z języka japońskiego, a prywatnie leczy rany po kolejnym nieudanym związku. W jej rutynową codzienność zupełnie niespodziewanie wkraczają mały piesek o wdzięcznym imieniu Dusia oraz leciwy starszy pan, jej biologiczny... dziadek. Dorota nie poznała swojego ojca, który opuścił matkę na krótko przed porodem i nigdy nie utrzymywała z nim kontaktu. A tymczasem jeden telefon z zamojskiego szpitala sprawił, że dziewczyna otrzymała szansę odnalezienia nieznanej jej dotąd rodziny, której prawdę mówiąc nigdy nie szukała. Dobre serce i poczucie obowiązku sprawiły, że bohaterka udała się do szpitala, aby zatroszczyć się o człowieka, z którym łączyły ją jedynie geny.
Wnioski nasuwają się same... Od tej pory życie Doroty już nigdy nie będzie takie jak wcześniej, a rutyna i prozaiczna powszedniość zamieni się w burzliwą i pełną niespodzianek codzienność, która nie raz ją zaskoczy.
Powieści obyczajowe stanowią znaczącą część moich lektur. Zawsze staram się doszukiwać w nich czegoś nowego, osobliwego, co mnie zainteresuje i jednocześnie wyróżni czytaną historię od innych jej podobnych. W "Spadku"" autorka zaskoczyła mnieintrygujacymi, wiarygodnymibi dobrze nakreślonymi relacjami pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Korelacje na płaszczyźnie dziadek - wnuczka są wręcz warte naśladowania. Obcy, chory starszy człowiek często zostawiany jest sam sobie. Dorota natomiast staje na wysokości zadania, nie odmawia pomocy staruszkowi w potrzebie walcząc nawet z własną niechęcią i żalem. Co więcej zajmuje się nim tak, jak wnuczka powinna zająć się dziadkiem. Ciekawie opisane relacje z ciocią Celiną, tak naprawdę ciocią - babcią, która pomimo różnicy pokoleń jest prawdziwą przyjaciółką Doroty sprawiają, że z przyjemnością sami zaprzyjaźnilibyśmy się z tak ciepłą i życzliwą osobą. Miłość do zwierząt potwierdza, że bohaterka ma wielkie, dobre serce. Brak możliwości nawiązania relacji Doroty z ojcem nie pozwala przyjrzeć się stosunkom na płaszczyźnie rodzic - dziecko, ale możemy się domyślać, jak by one mogły wyglądać. Jedynie związki damsko - męskie jakoś zupełnie mi do Doroty nie pasowały. Nie podobał mi się jej brak zdecydowania oraz ciągła niepewność. Kobieta, która sama nie wie czego chce od życia i od swoich potencjalnych partnerów to moim zdaniem zachowania zupełnie obce Dorocie. Oczekiwałam też trochę więcej emocji, bo według mnie wydarzenia aż się o nie prosiły, kiedy mamy do czynienia ze skutkiem, śmiercią, czy chorobą.
Pomimo wspomnianych niedoskonałości pozostaję pod dużym wrażeniem tej opowieści. Napisana pięknym bogatym językiem z dużą dbałością o szczegóły i jednocześnie sporą dawką humoru pozwala zupełnie wniknąć w świat wydarzeń. Powieść łączy w sobie pewne sprzeczności - radość przeplata się ze skutkiem, lekkość i zwyczajność ustępuje miejsca refleksyjności abyśmy sami mogli wyciągnąć wnioski z pewnych zachowań i sytuacji. Zakończenie totalnie mnie zaskoczyło i kompletnie nie spodziewałam się takiego rozwoju wypadków. Kończąc lekturę zastanawiałam się nawet, czy autorka nie zamierza napisać kontynuacji tej historii. Tak sobie myślę, że chętnie odwiedziłabym jeszcze raz Zamojszczyznę i tych wszystkich sympatycznych bohaterów, z którymi wcale nie chciałam się rozstawać.
Drodzy czytelnicy, jeśli macie ochotę na inteligentną historię obyczajową, niezbyt wymagającą, ale skłaniającą do refleksji to sięgnijcie po "Spadek" Kasi Bulicz - Kasprzak. Warto miło spędzić czas w tak ciekawym towarzystwie. Polecam.
Po przeczytaniu sagi "Po sąsiedzku" chętnie i bez większego zastanawiania sięgnęłam po kolejną powieść Kasi Bulicz - Kasprzak. Tym razem swoją barwną okładką oraz intrygującym opisem wydawcy skusił mnie "Spadek". Co prawda oblicze młodej dziewczyny otoczone kwiatami nijak nie współgra mi z tytułem książki, ani tym bardziej z opisanymi wydarzeniami, ale na pewno zachęca do...
więcej Pokaż mimo to