rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

To było tak okropnie nudne, że cudem przebrnęłam mimo małej ilości stron

To było tak okropnie nudne, że cudem przebrnęłam mimo małej ilości stron

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niby ciekawa książka ale jak na dzieło biografiopodobne zbyt dużo fizyki. Liczyłam na więcej opowieści o życiu prywatnym, nie potrzebowałam wszystkich opisów twierdzeń oraz teorii.

Niby ciekawa książka ale jak na dzieło biografiopodobne zbyt dużo fizyki. Liczyłam na więcej opowieści o życiu prywatnym, nie potrzebowałam wszystkich opisów twierdzeń oraz teorii.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zazwyczaj nie sięgam po kryminały, thrillery i tego typu literaturę. Nie znałam wcześniej pana Musso i jakoś szczególnie nie ciągnęło mnie do jego książek. Do wczoraj, kiedy to skończyłam "Dziewczynę z Brooklynu".

Znany i szanowany pisarz, którego książki dobrze się sprzedają, a ludzie chcą więcej i więcej, Raphaël za trzy tygodnia ma wziąć ślub z kobietą swoich marzeń. Niestety podczas pobytu na Lazurowym Wybrzeżu mężczyzna dowiaduje się szokującej rzeczy i nie wszystko przebiega, tak jak powinno. Jego niedoszła żona ucieka, a on mimo odkrytej przed chwilą tajemnicy stara się ją odnaleźć. Z pomocą przychodzi mu jego dobry znajomy, były policjant i sąsiad Marc. Razem starają się dowiedzieć jak najwięcej na temat Anny i jej przeszłości, którą kobieta ukrywała przed swoim partnerem przez cały czas trwania ich związku.

Musso opowiada nam niewiarygodną historię, która z każdą stroną staje się coraz bardziej szczegółowa, zagmatwana i rozległa. Okazuje się, że sprawa sprzed dziesięciu lat nie została rozstrzygnięta w odpowiedni sposób i to, co od początku wydaje się oczywiste, w rzeczywistości takie nie jest. Poza tym podczas amatorskiego śledztwa, które zaczyna prowadzić Raphaël, wraz ze swoim przyjacielem Marciem dowiadujemy się ilu osób, dosięgnął tak naprawdę jeden incydent. Główna oś fabularna to rozgrzebywanie przeszłości kobiety, którą kocha Raphaël, aby dojść do tego, gdzie znajduję się obecnie i jak do niej dotrzeć.

Autor splótł ze sobą losy kilku osób i zrobił to w tak nieoczywisty sposób, że nie dało się domyślić, co zamierza, dopóki nie wyciąga na wierzch kilku spraw. Poza tym bardzo podoba mi się przedstawienie poszukiwań i prowadzenia śledztwa. Kiedy wyobrażam sobie pracę detektywów, wygląda właśnie w ten sposób. Setki przeczytanych dokumentów, hektolitry kawy i nieprzespane noce.

Bohaterowie są naprawdę dobrze wykreowani. Wydają się prawdziwi. Mają wady, ale nie brakuje im również zalet. Łatwo wyobrazić ich sobie w realnym życiu. Relacje między nimi również przedstawione są w rzeczywisty sposób. Musso pokazuje to wszystko bez idealizowania, bez stereotypów i przede wszystkim tak jak mogłoby wyglądać na prawdę.

Styl Musso jest bardzo dobry. W przejrzysty i ładny sposób opisuje wydarzenia i miejsca. Książkę czyta się przyjemnie, mimo że niekiedy się dłuży. Akcja pędzi, autor nie daje nam czasu na wytchnienie. Non stop dzieje się coś istotnego dla ostatecznego rozwiązania sprawy. Zostajemy zasypani dużą ilością szczegółów, z których część okazuje się później kluczem dla rozwiązania tajemnicy. Nie dostajemy też wszystkiego na tacy.

Podsumowując, bardzo polecam "Dziewczynę z Brooklynu". Jest to naprawdę bardzo dobra i wciągająca książka, której wręcz nie da się odłożyć.

Zazwyczaj nie sięgam po kryminały, thrillery i tego typu literaturę. Nie znałam wcześniej pana Musso i jakoś szczególnie nie ciągnęło mnie do jego książek. Do wczoraj, kiedy to skończyłam "Dziewczynę z Brooklynu".

Znany i szanowany pisarz, którego książki dobrze się sprzedają, a ludzie chcą więcej i więcej, Raphaël za trzy tygodnia ma wziąć ślub z kobietą swoich marzeń....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Władczyni Mroku" jest dla mnie książką wyjątkową. Nie tylko dlatego, że jej fabuła i wykonanie jest cudowne, ale też dlatego, że dostałam ją od samej autorki i mam do niej duży sentyment, jako że jest moją pierwszą współpracą. Pierwszy egzemplarz, jaki dostałam do recenzji, okazał się naprawdę bardzo dobrą książką. Mówiąc szczerze, od kilku ostatnich dni nieustannie ją wszystkim polecam. Lecz o czym tak naprawdę opowiada "Władczyni Mroku"?

Trudno opisać fabułę tej książki bez spojlerów, ponieważ powieść tak naprawdę zaczyna się po dość dużym zwrocie akcji, lecz postaram się to nakreślić, jak najlepiej się da. Autorka przedstawia nam dwie historie dziejące się równolegle i niekoniecznie zawsze w tym samym czasie. Jedna z nich to życie letniej kobiety o imieniu Megan Rivers, która przez całe życie musiała znosić niepokojące i dziwne rzeczy, które działy się w jej życiu. Kobieta dość często widywała dziwne skrzydlate istoty, miała nieco przerażające wizje, których sama nie rozumiała, lecz wszystko i tak zrzuciła na uraz po wypadku swoich rodziców oraz amnezję, która odebrała jej pierwsze lata z życia. Wszystko pogarsza się po tym, jak zostaje wyrzucona z pracy (pracowała w redakcji głupawego pisemka i naraziła się szefowi, oblewając go wrzątkiem) i postanawia oddać się swojej pasji. Wszystko powoli zaczyna wymykać się jej spod kontroli, a sprawy nabierają tempa, kiedy zaczyna pracować u tajemniczego Nicholas'a Marlow'a.

Druga opowieść toczy się w Piekle gdzie Lucyfer oraz jego ukochana Lilith toczą piekielnie szczęśliwe życie, delektując się władzą nad krainą krwią i lawą płynącą. Para często odwiedza Ziemię, aby nieco poznęcać się nad ludźmi i zabrać przy okazji ze sobą kilka dusz. Wiedzie im się dobrze, poddani ich kochają i wszystko wydaje się toczyć idealnie. Aż do momentu, kiedy jeden z diabłów dopuszcza się katastrofalnej w skutkach zdrady, po której już nic nie jest takie samo...


Fabuła jest naprawdę wciągająca, nie mogłam oderwać się od tej książki. Na wykonaniu powieść również nie traci, ponieważ styl pisania autorki to istny majstersztyk. Liczne, niebanalne porównania i piękne epitety wprowadzają nas w ten nietypowo zbudowany świat. Zostajemy wręcz zasypani ilością szczegółów w opisach. Słownictwo bardzo mi się podobało, w szczególności to występujące w Piekle, na Ziemi opisy były wzbogacone dużą ilością przekleństw. Nie przeszkadzało to jednak w lekturze, wręcz dopełniało całość. Nie wyobrażam sobie Megan bez rzucania bluzgami na prawo i lewo.

No właśnie, Megan, czyli chyba jedna z lepiej wykreowanych pierwszoplanowych postaci damskich, o jakich kiedykolwiek czytałam. Jest prawdziwa, ma wady, ale nie brak jej również zalet. Zachowuje się ludzko, pomijając jej dziwne przewidzenia, wizje i tego typu rzeczy nie różni się niczym od normalnych postaci. To chyba jeden z powodów, dla których tak bardzo pokochałam tę książkę. Jest przepełniona realizmem, szczerością. Megan zachowuje się niekiedy wulgarnie i nie elegancko (w szczególności wobec swojego chłopaka), ale jest przy tym również szczera. Czasami do bólu, ale zawsze mówi co myśli i po prostu pokazuje sobą, co czuje. Bohaterowie to w ogóle jest duży atut tej książki. Lucyfer, Archanioły, Azazel i cała reszta to grupa postaci drugoplanowych, które bardzo łatwo polubić. Mimo wszystko nie przywiązałam się do nich aż tak jak do Megan, ale nie jest to na pewno coś złego. Po prostu byli mniej wyeksponowani.


Jedną rzecz wiemy o Megan an pewno. Z perspektywy całej historii nie jest ona pozytywną postacią, tak więc poznajemy wszystkie wydarzenia z perspektywy pewnego rodzaju antagonisty. Powieść pisana jest w narracji pierwszoosobowej, więc możemy bardzo dobrze ją poznać i wniknąć w jej myśli (nie zalecam głębszego zastanawiania się nad sensownością jej pewnych rozważań, można zwariować). Uwielbiam tego typu rzeczy. Zazwyczaj wszystko toczy się wokół nastolatków ratujących świat, a "Władczyni Mroku" to powieść o niemożliwie wręcz niedojrzałej trzydziestolatce, która porzuca wszystko, żeby pisać książkę z przerwami na picie Jacka Danielsa, mówienie do kota i palenie fajek (o narkotykach już nie wspominając). Jest to tak nietypowe i jednocześnie tak typowe, że nie da się nie polubić tej książki.

Oczywiście nie można zapominać o humorze, jakim jest wypełniona "Władczyni". Żartami obrywamy niemal non stop i bywa tak, że przez kilkanaście stron nie ma zdania, w którym nie byłoby ironii albo nutki cynizmu. Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie duża część żartów w tej powieści była śmieszna.

Przez 557 stron wszystkim wydarzeniom towarzyszy niesamowity klimat. Nieco mroczny przeplatany śmiechem i żartem i ryjącymi mózg sytuacjami. Nie dostajemy niczego na tacy, wiele rzeczy wychodzi na wierzch dopiero pod koniec powieści. Przez kilkaset stron często zdarza się, że nie wiemy, co aktualnie się dzieje, ale to dodaje jedynie uroku tej książce. Dodatkowo jest dużo nawiązań do popkultury. Często przetaczane są tytuły piosenek i filmów, a najwięcej zdecydowanie jest nazwisk aktorów, a w szczególności pewnego pięknego pana, który tak zupełnym przypadkiem grał Lokiego, czyli moją ulubioną postać ze stajni Marvela.

"Władczyni Mroku" wciąga, wzrusza, śmieszy i daje dużo do myślenia. Nie zawsze to, co wydaje nam się złe, jest doszczętnie przesiąknięte jadem. K. C. Hiddenstorm rozwiewa ten niedorzeczny stereotyp bezkresnego zła i robi to w tak cudowny sposób, że moje serce rośnie.
Dodatkowo wszystko kończy się z pazurem i w kreatywny sposób. Wgniata w fotel, dosłownie i szczerze mówiąc, drżałam z obawy przed tym zakończeniem, bo bałam się, że tak jak książka mi się spodoba, tak ostatnimi stronami będę gardzić. Jednak nie zawiodłam się, zakończenie sprawiło, że moje serce zbiło kilka razy mocniej, a cała powieść spodobała mi się jeszcze bardziej.
Mimo wszystko nie mogę nie wspomnieć o wadach, ponieważ, o dziwo, ta książka takowe również posiada. Nie jest ich jakoś specjalnie wiele, ale no nie da się o nich nie powiedzieć.

Zdecydowanym minusem jest to, że w niektórych momentach miałam wrażenie, że powieść jest nieco przegadana. Niekiedy występowało nieco zbyt dużo opisów szczegółów, a ciągłą retrospekcje bywały męczące. Gdyby tak troszkę wyciąć tych przydługich opisów, książka byłaby krótsza i lepsza, ale, jako że jest to debiutancka powieść, można przymrużyć na to oko.

Dodatkowo w druku pojawiło się kilka błędów. Przeskoki tekstu i literówki. Nie skupiałam się na tym jednak tak bardzo, ale wypadałby oddać tekst do gruntownego sprawdzenia. Książka to książka, nie powinny pojawiać się w niej żadne chochliki drukarskie.

Czy polecam "Władczynię Mroku"? Oczywiście! Jest to jedna z lepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku. Plusy zdecydowanie przeważają nad minusami, a sama fabuła to zdecydowanie coś dla każdego fana fantasy i wątków związanych z Piekłem oraz Niebem.

Dziękuję za uwagę!
VB

Władczyni Mroku" jest dla mnie książką wyjątkową. Nie tylko dlatego, że jej fabuła i wykonanie jest cudowne, ale też dlatego, że dostałam ją od samej autorki i mam do niej duży sentyment, jako że jest moją pierwszą współpracą. Pierwszy egzemplarz, jaki dostałam do recenzji, okazał się naprawdę bardzo dobrą książką. Mówiąc szczerze, od kilku ostatnich dni nieustannie ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wrócę do tej książki. Jest to jedna z niewielu powieści mieszczących się w kategorii "Do sprzedania/oddania/pozbycia się". Zastanawiam się, czy nie zacząć robić czegoś w stylu book unhaul, żeby pokazać Wam książki, których nie chcę mieć dłużej na swojej półce i może znajdą się jacyś chętni do kupienia ich/ wymiany... Ale nie o tym dziś mowa. Co tak naprawdę zniechęciło mnie w tej książce i sprawiło, że mój odbiór tej powieści jest taki negatywny? Zapraszam na recenzję.

W "Jak powietrze" przedstawiona nam zostaje historia dwójki młodych ludzi, którzy poznają się w dość nietypowy sposób. Oliwia jest zwyczajną dziewczyną z dobrego domu, skrzywdzoną przez los i niekochaną przez tatusia. Może nie powinnam tego tak bardzo upraszczać, ale właśnie w taki sposób pokazana jest jej osoba. Mała dziewczynka, która jest tak smutna, bo jej ojciec ją odtrącił, gdzie tak naprawdę była to po części jej wina. Jak mogliście już zauważyć, nie przepadałam za główną bohaterką... Była irytująca coraz bardziej z każdą jej kwestią. Ogólnie rzecz biorąc, jest to jedna z tych bohaterek, która niesamowicie irytuje tym, że robi wszystko, tak jak przypuszczamy i nie jest ani trochę zaskakująca.

Dominik jest za to chłopakiem mieszkającym na Pradze w klaustrofobicznym mieszkaniu wraz z dwójką młodszego rodzeństwa. Z trudem wiąże jeden koniec z drugim i wciąż drży przed kolejnymi wizytami opieki społecznej u niego w domu. Robi wszystko, aby jego siostrze i bratu żyło się jak najlepiej i radzi sobie nawet nieźle patrząc na to, co przeżył.

W momencie, kiedy poznajemy oboje bohaterów, Dominik znalazł się po prostu w złym miejscu o złym czasie i Oliwia prawie go zabija, co zostaje podkreślone oraz przypomniane nam co najmniej kilkanaście jak nie kilkadziesiąt razy. W dość dużym skrócie mówiąc, chłopak ma młodsze rodzeństwo, które musi odebrać z przedszkola, a nie zrobi tego, mając zagipsowaną całą nogę po pachwinę, co również jest wspominane niezwykle często, więc prosi o to sprawczynię całego tego zamieszania. Od tamtej pory Oliwia pomaga mu w opiece nad dziećmi i w sumie na tym skupia się cała fabuła.

Nie wydaje się to być jakąś wyszukaną historią i w sumie nasze pierwsze wrażenie niezbyt nas zawodzą. Powieść za bardzo się nie rozkręca i przez połowę książki się nudzimy, a przez resztę książki płaczemy nad kartami i błagamy o zakończenie tego koszmaru.

Podczas lektury miałam wrażenie, jakby ktoś próbował wcisnąć mi kit, mówiąc, że historia ukazana w owej książce może mieć miejsce. Sam sposób poznania się głównych bohaterów jest mocno nieprawdopodobny. Nie dziwię się, że po przeczytaniu kilku takich książek kobiety mają tak wysokie oczekiwania co do sposobu spotkania po raz pierwszy swojej wielkiej miłości. W tych wszystkich filmach, serialach i książkach najczęściej jest to jakieś wielkie wydarzenie, miłość od pierwszego wejrzenia, ochy i achy, zachwyty nie zachwyty, a niestety rzeczywistość wygląda nieco inaczej.

Autorka ukazuje nam to, w jaki sposób życie dwójki ludzi może w niespodziewany sposób spleść nierozerwalnymi więzami, ale jest to tak sztuczne i wymuszone, że chyba nikt nie wierzy w to, że coś podobnego kiedykolwiek mogłoby się wydarzyć. Po prostu nie! To zbyt niedorzeczne. Normalny człowiek zadzwoniłby po policję, zaraz po tym, jak jakaś nieco pomylona dziewczyna próbowałaby go zabić i ostatecznie złamałaby mu nogę. W realnym świecie drobna i szczupła dziewczyna raczej nie byłaby w stanie rzucić się na prawie dwa razy większego od niej chłopaka i dodatkowo przewrócić go oraz nieco uszkodzić. Czy tylko mnie wydaje się nieco niemożliwe i po prostu nierealne? Może jestem po prostu czepialska, ale nie umiem inaczej, więc przepraszam

Lektura mi się dłużyła. Niestety jestem bardzo przewrażliwiona na punkcie szybkości czytania książki, więc często marudzę na ten temat, ale w momencie, kiedy czterysta stron zapisanych dużym drukiem czytam jakieś dwa tygodnie, to coś jest nie tak. Wydaje mi się, że każdy opis był rozciągnięty, a to, co można by ująć w jednym zdaniu, było przedstawiane w dziesięciu. Strasznie mnie to irytowało. Takie rozdmuchanie i przesada jest tak denerwująca, że czasami mam ochotę wyrzucić książki pisane takim językiem za okno. Słownictwo nie było wyszukane, zdania bardzo proste, a sam styl autorki niesamowicie mnie irytował. Dodatkowo te "śmieszne" żarty, które miały zapewne wzbogacić nieco zazwyczaj nijakie i nudnawe dialogi między bohaterami, a tak naprawdę sprawiały, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Byłam tak zażenowana, że nie jestem w stanie tego opisać.

Jeśli mówimy już o zażenowaniu, to nie mogę nie wspomnieć o tym, iż zawarcie w opisie stwierdzenia typu "Dominikowi zrobiło się ciasno w spodniach" jest co najmniej niesmaczne, a wręcz odstraszające. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam takie stwierdzenie, nie mogłam w to uwierzyć. Podobne rzeczy pojawiają się miliony razy w fanfiction, które pisane są przez małolaty, ale nie powinny raczej pojawiać się w książce. Według mnie jest to po prostu nie na miejscu. Sceny erotyczne również były wręcz obrzydliwie opisane. Jak można w ogóle opisywać cokolwiek w ten sposób. Może narzekam i tego typu literatura charakteryzuje się owymi cechami, ale po prostu czytałam i nie wierzyłam w to, co czytam. Prawdopodobnie new adult nie jest dla mnie i tyle.

Poza tym książka jest niesamowicie przewidywalna. Od samego początku wiedziałam jak, mniej więcej, się skończy i ze smutkiem muszę przyznać, że miałam rację. Dodatkowo jest pełna szablonów i powiela tyle schematów, że pobiła chyba jakiś niedorzeczny rekord. Dokładnie wiedziałam, jak wyglądały historie poszczególnych bohaterów i w jaki sposób wszystko się potoczy. Nie miałam przez to jakiejś większej przyjemności z lektury. W szczególności, że najlepszy i zarazem jeden z niewielu zwrotów akcji został totalnie skopany i po prostu był nudny. Na początku myślałam, że jeszcze coś będzie z tego plot twistu, ale niestety zawiodłam się i to bardzo. Został poprowadzony w taki sposób, że z czegoś obiecującego zamienił się we flaki z olejem.

Nie mogę jednak non stop tylko wypominać złych cech. Nie znalazłam może jakoś szczególnie wielu plusów, ale jednym z nich na pewno są dzieci, czyli rodzeństwo Dominika. Tak rozjaśniają akcję i są tak przeurocze, że rozpływałam się nad każdym z nich osobno. Wprowadziły trochę życia do tej nieco miałkiej książki.

Mimo wszystko nie polecam tej powieści. "Jak powietrze" jest zdecydowanie czymś nudnym i dłużącym się, a zamiast sprawić Wam trochę przyjemności w wolnej chwili, tylko zirytuje, zanudzi i rozczaruje, gdyż tak beznadziejnej książki dawno nie czytałam.

Oczywiście, jeśli komuś owa powieść przypadła do gustu nie będę jakoś szczególnie protestować. Po prostu wyraziłam swoje zdanie.

Dziękuję za uwagę!

Nie wrócę do tej książki. Jest to jedna z niewielu powieści mieszczących się w kategorii "Do sprzedania/oddania/pozbycia się". Zastanawiam się, czy nie zacząć robić czegoś w stylu book unhaul, żeby pokazać Wam książki, których nie chcę mieć dłużej na swojej półce i może znajdą się jacyś chętni do kupienia ich/ wymiany... Ale nie o tym dziś mowa. Co tak naprawdę zniechęciło...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zawsze, kiedy rozmawiam z kimś o książkach, wspominam o tym, że nie czytam horrorów. Tym bardziej podkreślam, że wątek z opętaniem w ogóle nie wchodzi w grę, bo po prostu lubię spać po nocach. Jak się okazało, można napisać, powieść o tej tematyce, która mnie zainteresuje i jednocześnie nie będzie aż tak przerażająca.





Alexis Warren jest nastolatką, która lubi łamać zasady. Wyłamuje się ze schematu i wyróżnia się z tłumu między innymi włosami w nietuzinkowym kolorze. Jest pasjonatką fotografii i potrafi spędzić kilka godzin w nocy na zewnątrz po to, aby zrobić zdjęcie wymarzonemu ujęciu. Od jej niesamowitej pasji do robienia zdjęć właśnie się zaczyna, gdyż podczas z jednych sesji dziewczyna dostrzega dziwną, rozmazaną poświatę. Od tamtego czasu w wyjętym niczym z horroru domu Warrenów zaczynają dziać się dziwaczne i niekiedy przerażające rzeczy. Coś zdecydowanie niepokojącego dzieje się z Kasey, młodszą siostrą Lexi. Dziewczyna zaczyna używać aforyzmów, prowadzi tajemnicze konwersacje z lakami, które wypełniają pokój trzynastolatki. Alexis zawsze była mistrzynią w pakowaniu się w kłopoty. Gabinet dyrektorki w pewnym momencie stał się niemal jej drugim domem, lecz tym razem starsza panienka Warren będzie musiała zmierzyć się z prawdziwym złem przez wielkie Z, w pojedynkę.

Autorka tej książki szczerze mówiąc, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się, że w tak plastyczny sposób ukaże życie współczesnych piętnastolatków oraz ich bezbronność w obliczu prawdziwego zagrożenia. Bo tak naprawdę co mogą zrobić dzieci przy sprawie takiej, jak ta, gdzie w grę chodzi pogrywanie z siłami nadnaturalnymi, nadprzyrodzonymi? Praktycznie nic. Pani Alender oddała to w cudowny sposób i widać, że Alexis tak naprawdę nie wie co zrobić z przerażającą siostrą i innymi niepokojącymi wydarzeniami, jakie mają miejsce w wielkiej posiadłości jak z horroru.





Powieść skupia się w dużej mierze na nastoletnim życiu, lecz tutaj chodzi o coś więcej niż przedstawione nam na jej kartach przepychanki z cheerleaderkami. Alender porusza bardzo ważną kwestię nietolerancji i braku umiejętności nawiązywania znajomości. Nie jest to tylko opowiastka o duchach. Bycie nastolatkiem to bardzo ciężka sprawa i wile razy wiąże się z niewiedzą oraz wręcz obezwładniającą niepewnością, wstydliwością. Ciągłe próby przynależenia do jakiejś konkretnej grupy bywają męczące, a dodatkowo wiąże się z nim dużo stresu. Nie będę po raz kolejny powtarzać, jak bardzo spodobało mi się to w wykonaniu autorki.





Bohaterowie tej książki są mi bardzo bliscy, jeśli mam być szczera. Jako że jestem mniej więcej w wieku głównej bohaterki, łatwo było mi się z nią utożsamić. Czy są autentyczni? Raczej tak, ale wydaje mi się, że niekiedy niektóre z nich zostały podkoloryzowane. Na przykład Carter wydaje mi się zbyt idealny i typowy. Cała jego historia jest oczywiście ciekawa i chwyta za serce, ale została poprowadzona w tak oczywisty i przewidywalny sposób, że nic tylko załamać ręce. Nie wiem, czy tylko ja mam takie wrażenie... Mam nadzieję, że nie wyolbrzymiam i nie robię problemu z niczego. Alexis jest wręcz idealną główną, zbuntowaną bohaterką. Miała pewne wady i zdecydowanie nie była idealna. Gdybym spotkała ją w realu, chyba byśmy się polubiły, gdyż obie niebyt lubimy innych ludzi, a czas najchętniej spędzamy w bibliotece jak najdalej od swojej klasy i obowiązku nauki. Poza tym różowo włosa jest bardzo pewna siebie i po prostu wie, czego chce, nie boi się wyrażać swojego zdania, co jest zdecydowanie na plus. Ogólnie rzecz biorąc, pod względem bohaterów książka jest niezła. Carter jest nieco zbyt przewidywalny, przewidywalny i idealny, ale co do reszty postaci nie mam zastrzeżeń.





Język nie był zbyt rozbudowany i bogaty, ale plusem jest to, że nie siedziałam nad książką i nie zastanawiałam się, co znaczy dane słowo, a niekiedy takie sytuacje miały miejsce. W sumie to trochę smutne. Tak naprawdę zawsze trafiamy na jakieś słowa, nawet w naszym ojczystym języku, których po prostu nie rozumiemy. Wracając do książki. Było przejrzyście, dość prosto, ale nie przesadnie i przyjemnie. Muszę przyznać, że zdecydowanie czytanie tej powieści sprawiło mi niesamowitą przyjemność. Wciągnęłam się, sprawa, która trzeba było rozwiązać, zaciekawiła mnie, a wątki detektywistyczne związane z poszukiwaniem bardzo mi się spodobały.





Czy polecam "Złe dziewczyny nie umierają"? Zdecydowanie. Jest to lekka i relaksująca powieść na jesienne wieczory jak znalazł. Coś idealnego na blokadę czytelniczą albo kaca książkowego.

A Wy co sądzicie o Dziewczynach? Czytaliście? Podobało Wam się?

Dziękuję za uwagę!

Zawsze, kiedy rozmawiam z kimś o książkach, wspominam o tym, że nie czytam horrorów. Tym bardziej podkreślam, że wątek z opętaniem w ogóle nie wchodzi w grę, bo po prostu lubię spać po nocach. Jak się okazało, można napisać, powieść o tej tematyce, która mnie zainteresuje i jednocześnie nie będzie aż tak przerażająca.





Alexis Warren jest nastolatką, która lubi łamać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasami natrafiamy na książkę, która powali nas na kolana, rozedrze serce na miliony kawałków i jednocześnie rozśmieszy do łez. Nie wiem, czy Wam przy czytaniu owej powieści towarzyszyły podobne emocje, lecz to jest idealny opis tego, jak czułam się podczas lektury.

Maggie Stefvater napisała, według mnie dzieło naszych czasów. Nie wiem, czy książka jest idealna pod względem języka, fabuły, wartości i tym podobnych rzeczy, lecz dla mnie niosła ze sobą tyle dobrych emocji i jednocześnie tyle tych negatywnych, że nie mogę jej nie lubić. Przepraszam Was bardzo, lecz jeśli książka jest tak idealnie wyważona, nie da się jej nie kochać.

Tę powieść można darzyć naprawdę wielkim uczuciem, jeśli tylko dostrzeże się jej dobre strony i zobaczy, jak niewiele jest tych złych.

Historia piątki nastolatków, prawie dorosłych, dojrzałych ludzi, opisana na kartach tej powieści totalnie mnie pochłonęła. Czułam się, jakbym spijała słowa z ust pisarki i kompletnie nie zauważyłam momentu, w którym dobrnęłam do tych osiemdziesięciu kilku procent tomu. Gansey, a tak naprawdę Richard Campbell Gansey III, który jest często nazywany również Dickiem, od lat próbuje namierzyć linię mocy, a jego poszukiwania przeganiają go, aż do Henrietty, gdzie zaczyna uczęszczać do szkoły, równocześnie próbując badać wszystkie nadprzyrodzone zjawiska, jakie tylko się przytrafią w jego obecności. Uczęszcza on do prestiżowej placówki o nazwie, której do tej pory nie jestem w stanie wymówić, a mianowicie Aglioby. Wybaczcie Aglionby, wychodzi na to, że nie jestem w stanie również poprawnie jej napisać. Chłopak wraz z trójką przyjaciół często opuszcza lekcje. Jego notatki na temat linii mocy, która prawdopodobnie może przebiegać przez owo miasteczko, są dokładne, lecz nie są na tyle szczegółowe i rozległe, aby doprowadzić go do celu, czyli odnalezienia Glendowera, jest to starożytny król, który spoczywa gdzieś od dawien dawna. Pewnego dnia grupa przyjaciół, napotyka pewną dziewczynę o imieniu Blue, której imię staje się powodem drwin naszego kochanego Richarda Campbella. Jak potoczą się dalsze losy przyjaciół? Nie jestem tutaj po to, aby mówić Wam o tym więcej, więc powinniście jak najszybciej sięgnąć po ową książkę.

Uwielbiam styl pisania i język, jakim posługuje się autorka owej powieści. Jest tak cudowny i dzięki niemu książkę czyta się bardzo przyjemnie. Dialogi również wypadały naturalnie, co jest dla mnie szczególnie ważne podczas czytania. Dzięki temu można lepiej się wczuć w sytuację, a powieść jeszcze bardziej wciągała. Jestem zauroczona i na pewno zaznajomię się z resztą twórczości tej autorki.

Do bohaterów również nie mam jakiś większych zastrzeżeń. Uwielbiam Ronana, jednego ze znajomych Gansey'a. Wszyscy byli wykreowani w tak prawdziwy i rzeczywisty sposób, że aż miło się o nich czytało. Każdy z nich miał wady i zalety, również główna bohaterka, która mnie nie denerwowała. Zdecydowanie jest to plusem tej powieści.

Główny wątek opowieści, którym były poszukiwania i oczywiście wszechogarniająca tę książkę magia strasznie mi się podobał. Chciałabym żyć w takim świecie. Nie jest to żadna równoległa rzeczywistość, lecz po prostu zwyczajny świat, w którym żyją normalni ludzie, lecz z domieszką magii. Dość sporą, lecz na pewno nieprzesadzoną.

Dodatkowo książka prezentuje się niesamowicie i pokusiłabym się o stwierdzenie, iż jej okładka jest jedną z najładniejszych pośród tego typu powieści.

Mam nadzieję, że moją dość długą jak na moje standardy recenzją przekonałam Was do zaznajomienia się z tą książką. Postaram się częściej pisać takie recenzje, głównie dlatego, że pojawiają się rzadko.

Dziękuję za uwagę!

Czasami natrafiamy na książkę, która powali nas na kolana, rozedrze serce na miliony kawałków i jednocześnie rozśmieszy do łez. Nie wiem, czy Wam przy czytaniu owej powieści towarzyszyły podobne emocje, lecz to jest idealny opis tego, jak czułam się podczas lektury.

Maggie Stefvater napisała, według mnie dzieło naszych czasów. Nie wiem, czy książka jest idealna pod...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wyobraźmy sobie świat okryty strachem przed każdą uronioną łzą i każdym wahaniem nastroju u osób poniżej osiemnastego roku życia. Wyłapywanie jakichkolwiek symptomów, pilnowanie się i przede wszystkim brak zaufania do kogokolwiek. Świat, w którym samobójstwo to plaga, choroba, wirus, infekcja, coś, przed czym wszyscy muszą się bronić, uciekać, a każdy najmniejszy skrawek życia nastolatków kontrolowany jest przez program. Program, który, aby wyleczyć z myśli o zakończeniu swojego życia, wymazuje z twojego umysłu wszystkie skażone wspomnienia.

Slonane, główna bohaterka "Plagi samobójców", niedługo skończy osiemnaście lat, co oznacza, że wreszcie leczenie nie będzie jej dotyczyło. W końcu będzie mogła żyć po swojemu, uzewnętrzniać przez tyle lat skrywane uczucia. Jest normalną dziewczyną. Ma chłopaka, chodzi do szkoły, spotyka się z przyjaciółmi. Pozornie można stwierdzić, że jest bezpieczna, lecz tak jak większość osób w jej wieku, drży w strachu przed ubranymi na biało agentami. Obawia się programu i tego, że również ją może to dopaść.

Autorka idealnie pokazuje nam emocje targające głównymi bohaterami. Właśnie na tym skupia się owa książka. Na uczuciach i wnętrzu tych młodych ludzi, którzy na każdym kroku muszą pilnować swoich odruchów. Przez większość powieści towarzyszy nam przygnębienie i wszechogarniający smutek. Suzanne Young idealnie buduje klimat, wprowadza nas do tego trochę dziwacznego świata, pokazuje nam, jak okrutna mogłaby być przyszłość.

Główna bohaterka, ku mojemu zaskoczeniu, nie jest szczególnie irytująca. Postacie drugoplanowe jednak przypadły mi do gustu dużo bardziej niż Sloane. Szczególnie polubiłam Millera. Są cudowni, autentyczni i ludzcy. Bardzo się do nich przywiązałam.

Język, jakim posługuje się autorka, nie jest może zachwycający, lecz nie jest również płaski i nijaki. Opisy nie są bardzo barwne i rozbudowane, ale wszystko jest wyłożone w klarowny i prosty sposób, jednocześnie ja nie miałam problemu z wyobrażeniem sobie miejsc, sytuacji i bohaterów.

"Plaga samobójców program część pierwsza" to książka, która na prawdę mnie zaskoczyła i to w pozytywny sposób w szczególności, że nie maiłam wobec niej zbyt dużych oczekiwań, a tu dostaję coś dobrego. Przeżywałam wszystko, co działo się na jej kartach i wylałam morze łez.

Zdecydowanie polecam.

Dziękuję za uwagę!

Wyobraźmy sobie świat okryty strachem przed każdą uronioną łzą i każdym wahaniem nastroju u osób poniżej osiemnastego roku życia. Wyłapywanie jakichkolwiek symptomów, pilnowanie się i przede wszystkim brak zaufania do kogokolwiek. Świat, w którym samobójstwo to plaga, choroba, wirus, infekcja, coś, przed czym wszyscy muszą się bronić, uciekać, a każdy najmniejszy skrawek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nieczęsto zdarza mi się, że nie mogę określić jakie uczucia mną targały podczas lektury, coś mi się podoba, albo nie. W przypadku tej powieści nie jestem w stanie jakkolwiek się określić. Wobec książki "Król" Szczepana Twardocha mam mieszane uczucia, a świadczyć o tym może, chociażby fakt, iż czytałam ją całe dwa tygodnia. Zapraszam na recenzję!

Zacznę od tego, że głównym bohaterem jest Mojżesz Bernsztajn, czyli Żydowski siedemnastolatek żyjący w Warszawie. Poznajemy go w momencie, kiedy znajduje się na widowni podczas walki bokserskiej Jakuba Szapiry i Andrzeja Ziembińskiego. Pomiędzy zabójcą jego ojca a skrajnym antysemitą. W opowieści Szczepana Twardocha oprócz losów młodego Bernsztajna śledzimy również losy Jakuba Szapiry, Kuma Kapilicy oraz innych mieszkańców Warszawy. Może się wydawać, iż Mojżesz jest najważniejszą postacią, lecz prawda jest taka, że inni bohaterowie są równie ważni, a niekiedy bardziej istotni niż chłopak.

Autor ukazuje życie ówczesnej stolicy, poświęcając dużo uwagi problemom nietolerancji i antysemityzmu. Jak bardzo widoczne były różnice między Żydami a Polakami, jak bardzo jedni drugich nie lubili, jak bardzo sobą nawzajem gardzili. Często początkowe, może nie niewinne, lecz niewielkie spory, później prowadziły do walk ulicznych i dalszych konsekwencji.

Dostajemy niby historie zwykłego pięściarza, Żydowskiego chłopca oraz bandy Warszawskich gangsterów, a tak naprawdę wyciągnięte są na wierzch wszystkie brudy stolicy w latach trzydziestych. Rywalizacja, brutalność. Tutaj nic nie jest czarne albo białe. Każdy ma w sobie coś złego, robił straszne i okrutne rzeczy, lecz niekiedy jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego postać postąpiła tak, a nie inaczej, albo chociaż zobaczyć w jej osobie coś dobrego. Nie musimy na siłę szukać powodów do wybielenia antagonistów, gdyż dostajemy je podane na tacy. Chociaż jeśli mam być szczera tutaj wszystkich można by uznać za villianów.

Ludzie w "Królu" są słabi, pozbawieni nadziei, a dzień w dzień nie liczy się dla nich nic więcej tylko przetrwanie. Wszystkim wydarzeniom towarzyszy niesamowity, mroczny i lekko niepokojący klimat stworzony przez Twardocha. Brudne stare miejsca, zapijanie smutków, gwałty, mordobicia i morderstwa, w Warszawie w latach trzydziestych w "Królu" występują bardzo często. Pokazuje nam to, jak bardzo źle było w tamtych czasach. Do jakich okrucieństw może dopuścić się człowiek w pogoni za pieniądzem albo po prostu z chęci przeżycia kolejnego dnia.

Pod względem postaci i fabuły książka naprawdę jest dobra. Bohaterowie są prawdziwi. Bardzo urzekła mnie scena, w której jeden z gangsterów zmienia się pod wpływem pewnego wydarzenia. Szczepan Twardoch nie ukrywa, w swojej powieści tego, że wszystko niesie za sobą skutki. Pokazuje, że to, co zrobimy, ma swoje konsekwencje. Bardzo spodobała mi się postać Jakuba Szapiry, który nigdy nie miał ojca, a ojcem był cudownym oraz oczywiście Ryfka, zachwycała. Ze swoim ciętym językiem, mocnymi ripostami, a jednocześnie strachem przed niektórymi ludźmi Kaplicy. Po prostu miodzio. Najlepsze jest to, że autor wykreował ludzi, ludzi, którzy mają charakterek, nie boją się odgryźć, odpyskować, nie uciekają przed ryzykiem i nie srają po gaciach, kiedy chodzi o narażanie życia. Idą do celu i zawsze będą to robić, niezależnie od tego, jak bardzo ktoś skopie im tyłki.

Język jest przyjemny. Książkę czyta się wolno, ale język jest dobry. Nie spotkałam się z autorem wcześniej, więc nie wiedziałam czego się spodziewać, ale pod względem słownictwa i sposobu przedstawiana rzeczywistości zostałam bardzo mile zaskoczona. Ładne opisy nieładnych miejsc, uczucia bohaterów wyłożone czarno na białym, mnóstwo cudownych, wartych zapamiętania scen, znajdzie się również kilka żartów. Bohaterowie bardzo często mówią w jidysz, a że uwielbiam tego typu zabiegi, od razu zaczęłam patrzeć na książkę przychylniejszym okiem.

Dłużyło mi się, niestety. Trochę nie rozumiem rozwiązania, z umieszczeniem najciekawszych momentów pod sam koniec książki. Gdybym dostała te zwroty akcji, które dostałam na trzysta którejś tam stronie, trochę wcześniej, rzuciłabym się do czytania, bo wprowadziły one tyle nowych rzeczy i informacji, że chciałabym się dowiedzieć więcej. Wrzucenie tego na sam koniec sprawia, że zakończenie staje się jedynie odrobinę ciekawsze, oczywiście sam plot twist dużo wnosi, ale czy nie mógłby wystąpić nieco wcześniej? Zdecydowanie łatwiej byłoby mi przebrnąć przez czterysta stron.

Zadziwiające jest to, że powieść mimo tego, że wolno się czytała i ogólnie rzecz biorąc, była nudna przez pewien czas, podobała mi się. Akcja była wartka, ale miałam wrażenie, że z moim wartkim płynięciem przez tekst było nieco gorzej. Mimo wszystko na brzegach kartek co rusz można natknąć się na zakładki indeksujące, a ja nie czuję, aby czas poświęcony na "Króla" był stracony. Karty powieści wypełnione były wyśmienitymi scenami, które zdecydowanie mi się podobały. Kolejna bardziej od poprzedniej.

Mimo wszystko jednak powieść ma również pewne wady. Między innymi jest to Litani. Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam za bardzo, o co chodziło autorowi z umieszczeniem latającego kaszalota o płonących oczach nad Warszawą. Nie rozumiem tego i nie podoba mi się ten element magiczny, nierealistyczny. Jeśli chodzi o książki o takiej tematyce, wolałabym opieranie się na czystych faktach, bez dodawania mistycznych elementów. Litani jak dla mnie po prostu tam nie pasuje. Rozumiem, że był jakąś tam formą przedstawienia zła krążącego nad miastem, ale nie przemówiła do mnie ta metafora.

Muszę również wspomnieć o skłonności autora do powtarzania się. Niekiedy miałam wrażenie, że to, co czytam to jedynie bełkot. Powtarzanie tych samych zdań, opisów. Jak kopiuj, wklej. Autor cytował sam siebie i gdyby wyciąć te wszystkie powtarzane nam po tysiąc razy informacje "Król" stałby się zdecydowanie krótszy, ciekawszy, a akcja płynęłaby wartko i płynnie. Non stop czytamy o starcu siedzącym przy maszynie, który nie wie, kim jest, arabskim chłopcu z wózkiem wypełnionym meblami i ciele Nauma Bersztajna podzielonego na części jak ciało koguta. Rozumiem, że miało to na celu podkreślenie niektórych wydarzeń, lecz po przeczytaniu tego pięćdziesiąty raz zaczęłam się po prostu irytować.

Nie podoba mi się również przedstawienie kobiet przez autora. Mam wrażenie, że w ówczesnej Warszawie występowały albo prostytutki, burdelmamy, żony gangsterów albo kobiety z dobrego rodu. To popadanie ze skrajności w skrajność. Gdzie proste handlarki, ludzie średniej klasy, biedota? Co się z nim i stało? Wyparowały? Dodatkowo obojętność żon na zdrady ich mężów, na całonocne wypady do burdelu i wręcz niepokojące pijaństwo. Albo były ślepe i tego nie zauważały, albo miały to gdzieś. Nie wiem co gorsze.

Jeśli mam być szczera to nieco się zawiodłam. "Król" nie wciągnął mnie tak, jak przypuszczałam. Nieco się nudziłam, ale było w nim to coś. Nie mogłam nie dokończyć tej książki i kiedy w końcu mi się udało, poczułam się dziwnie. Przywiązałam się do bohaterów, polubiłam ich mimo tych wszystkich przekrętów i spisków oraz okropieństw, które wyrządzili.

Czy polecam "Króla". Chyba tak, albo raczej tak. Nie oczekujcie czegoś super, ale sięgnijcie po to. Nie wniesie to zbyt dużo do waszego życia, przynajmniej do mojego nie wniosło, ale warto przeczytać. Dla samej Warszawy w latach trzydziestych podzielonej na dzielnicę Żydowską i Polską.

Nieczęsto zdarza mi się, że nie mogę określić jakie uczucia mną targały podczas lektury, coś mi się podoba, albo nie. W przypadku tej powieści nie jestem w stanie jakkolwiek się określić. Wobec książki "Król" Szczepana Twardocha mam mieszane uczucia, a świadczyć o tym może, chociażby fakt, iż czytałam ją całe dwa tygodnia. Zapraszam na recenzję!

Zacznę od tego, że głównym...

więcej Pokaż mimo to