rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Nowojorska elita kojarzy się z blichtrem, przepychem, fałszem, plotkami i ciągłą rywalizacją.
Dlatego Jessiah Coldwell uciekł do Australii, gdzie mógł być sobą.
Helena Weston kocha Nowy Jork, jednak zostaje odesłana do deszczowej Anglii. Po trzech latach wraca, by oczyścić imię swojej zmarłej siostry. Będzie to ciężkie, bo socjeta już wydała wyrok: to Valerie Weston zabiła swojego narzeczonego Adama Coldwella.
Konflikt między Westonami a Coldwellami sięga dawnych czasów, jednak wydarzenia z zaręczynowej imprezy przelały czarę goryczy. Trish Coldwell — jedna z najgorszych postaci, jakie spotkacie, zrobi wszystko by, Westonowie znaleźli się na dnie.
I w tym całym niepięknym chaosie znajdziemy Helenę i Jessiaha, którzy wciąż nie pogodzili się z utratą rodzeństwa. Co gorsza, teraz to oni muszą zająć ich miejsce, dlatego obydwoje zmuszani są do wszystkich imprez, na których króluje przepych.
Kupiła mnie ta książka. I chociaż opowiada ona o bogaczach, to próżno tu szukać nawiązań do drogich marek czy miejsc, jak to miało miejsce np. W uniwersum Magnolii Park, czy serii Plotkara. Tutaj mamy dwudziestoletnią Helenę, która po prostu chce odkryć prawdę. Ona czuje, ba, ona wie, że jej siostra nie mogła zabić siebie i Adama, jednak wszyscy są przeciwko niej.
Jessiah z kolei został wyciągnięty ze swojego życia i wylądował w apartamencie zmarłego brata. Na każdym kroku czuje jego obecność, jak i niewyobrażalny smutek, bo w przeciwieństwie do sióstr Weston, bracia Coldwell nie mieli zbyt dobrej relacji.
Akcja toczy się powoli i w podobnym tempie rodzi się uczucie między naszymi bohaterami.
Uwielbiam to, że zarówno Jessiah, jak i Helena koncentrują się na wszystkim, a umyka im to, co mają pod nosem, bo właśnie to zagwarantuje nam atrakcję do kolejnych części.
A mamy tutaj sporo zagadek, bo oprócz niejasnych okoliczności śmierci Valerie i Adama, mamy mnóstwo wydarzeń z teraźniejszości. Wiemy, że coś dzieje się z rodzicami Heleny, Lincoln Weston też jest dla mnie zagadką, no i mamy najmłodszego Coldwella, który zmaga się z nieprzepracowaną traumą. Wisienką na torcie, ale taką trującą jest Trish Coldwell, która pociąga za wszystkie możliwe sznurki w Nowym Jorku. A po stracie jednego syna, z pewnością nie pozwoli na to, by kolejna Westonówka zniszczyła jej rodzinę.
Książkę czyta się bardzo szybko i zostajemy wręcz wciągnięci w wydarzenia. Jesteśmy świadkami śledztwa Heleny, jak i tego, jak Jessiah powoli zaczyna inaczej na to wszystko patrzeć. Jestem niesamowicie ciekawa, co będzie dalej i mam nadzieję, że kolejne dwie części zostaną szybko wydane.

Nowojorska elita kojarzy się z blichtrem, przepychem, fałszem, plotkami i ciągłą rywalizacją.
Dlatego Jessiah Coldwell uciekł do Australii, gdzie mógł być sobą.
Helena Weston kocha Nowy Jork, jednak zostaje odesłana do deszczowej Anglii. Po trzech latach wraca, by oczyścić imię swojej zmarłej siostry. Będzie to ciężkie, bo socjeta już wydała wyrok: to Valerie Weston zabiła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Arya Roth była zakazanym owocem.
I to zarówno dla czternastoletniego Nicholaia Ivanova, jak i dorosłego już Christiana Millera.
Mija dwadzieścia lat, kiedy Arya i Christian się spotykają. Ona nie ma pojęcia, kim on jest, z kolei on aż za dobrze wie, kim jest przepiękna kobieta przed nim. Córką wroga, córką mężczyzny, który zniszczył mu życie. Dlatego Christian Miller, świetny prawnik przysięga sobie, że doprowadzi do upadku Conrada Rotha. Okazja spada mu wręcz z nieba, bo do kancelarii, w której pracuje, zgłasza się kobieta, która oskarża ojca Aryi o molestowanie seksualne.
L.J. Shen ponownie to zrobiła i podejrzewam, że z każdą kolejną książką będzie podobnie. „Bezwzględny rywal” porwał mnie do tego stopnia, że przeczytałam to na raz. Zostałam wciągnięta do świata skrzywdzonego prawnika i zagubionej specjalistki od PR.
Podczas czytania dopadła mnie cała paleta emocji, nie zliczę, ile razy chciałam wykrzyczeć „Christian ja wiem, jak jest, ale na boga, powiedz jej prawdę”. Oczywiście Christian mnie nie posłuchał.
Bardzo podoba mi się to, jak przebiegała relacja naszych bohaterów. Bo chociaż niesamowicie między nimi iskrzyło, tak przez sporą część czasu nic z tym nie robili.
Dogryzali sobie, źle sobie życzyli, a pod koniec dnia w domowym zaciszu snuli o sobie fantazje. Uwielbiam przyjaciół Christiana i bardzo się cieszę, że kolejne części będą właśnie o nich, bo jestem strasznie ciekawa, jak potoczą się ich losy.
Polubiłam naszych bohaterów. Obydwoje zostali wykreowani w bardzo prawdziwy sposób i bardzo podoba mi się to, że mimo upływu lat, wciąż czuli się przy sobie bezpiecznie.
Muszę przyznać, że mam słabość do postaci kobiecych wychodzących spod pióra autorki, bo to już któraś przeczyta przeze mnie jej książka i na razie, wszystkie bohaterki bardzo polubiłam.
L.J. Shen porusza tu ważny temat i muszę powiedzieć, że zostało to przedstawione w bardzo prawdziwy sposób i cieszę się, że pokazane zostało to, że prawda zawsze wyjdzie na jaw.

Arya Roth była zakazanym owocem.
I to zarówno dla czternastoletniego Nicholaia Ivanova, jak i dorosłego już Christiana Millera.
Mija dwadzieścia lat, kiedy Arya i Christian się spotykają. Ona nie ma pojęcia, kim on jest, z kolei on aż za dobrze wie, kim jest przepiękna kobieta przed nim. Córką wroga, córką mężczyzny, który zniszczył mu życie. Dlatego Christian Miller,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wydaje mi się, że bohaterki tej historii nie muszę przedstawiać osobom, które czytały Cat and Mouse Duet.
Sibby, a dokładniej Sibel pojawia się nam w dylogii i jej specyficzny sposób bycia z pewnością zwrócił Waszą uwagę.
Tutaj dostajemy wyjaśnienie tego, jak doszło do skrzyżowania się dróg Sibby i Zade’a.
Miałam spore oczekiwania, ale nie zostały one niestety zaspokojone.
Dlaczego? Bo spodziewałam się czegoś „WOW”. Liczyłam, że historia Sibby sprawi, że opadnie mi szczęka i będę zachwycona, a po lekturze poczułam się tak, jakby ta historia nie musiała wcale powstać — tak jak w przypadku innej książki autorki tj. „Where’s Molly”. Zwłaszcza że wiemy, że Sibby dostanie swoją własną dylogię, w której śmiało, można by było wcisnąć to, co H.D. Carlton zafundowała nam tutaj.
Jestem troszeczkę zawiedziona, bo liczyłam, że udzieli mi się klimat domu strachów, a to nie nastąpiło.
Najmocniejszym punktem „Satan’s Affair” jest według mnie epilog, który bardzo mi się podobał.
Plusem jest to, że książkę czyta się bardzo szybko, ale to głównie za sprawą tego, że liczy ona mniej niż dwieście stron.

Wydaje mi się, że bohaterki tej historii nie muszę przedstawiać osobom, które czytały Cat and Mouse Duet.
Sibby, a dokładniej Sibel pojawia się nam w dylogii i jej specyficzny sposób bycia z pewnością zwrócił Waszą uwagę.
Tutaj dostajemy wyjaśnienie tego, jak doszło do skrzyżowania się dróg Sibby i Zade’a.
Miałam spore oczekiwania, ale nie zostały one niestety...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Jesteś latarnią w moim mroku. (…) I w tej ulotnej chwili, przeszył mnie dreszcz w obawie przed zbliżającym się zgaśnięciem tego światła.”


Seth Weston w jednej chwili stracił ojca — swoje oparcie i przyjaciela, a zamiast czasu na żałobę, na jego barkach wylądowała firma. Mężczyzna w oczach wszystkich jest zimnym strategiem, który wszystko musi mieć zaplanowane. Mało kto jednak wie, że ten sam Seth od jedenastu lat zmaga się z ogromnym ciężarem, który spędza mu sen z powiek. Zamiast odetchnąć i skoncentrować się na sobie, jego priorytetem jest firma oraz bracia z mamą.

Beverly Heart to kompletne przeciwieństwo Setha. Młodziutka, chaotyczna i radosna kobieta ląduje w Weston’s Company i odkrywa, że podczas gdy jej świat przepływa w odcieniach różu, tak jej szef jest istnym władcą ciemności. Jednak pozory mylą i ta radosna dziewczyna ukrywa w sobie wiele bólu. Przeciwieństwa się przyciągają, więc nie zdziwi nikogo to, że Seth powoli zacznie dostrzegać inne kolory, a Beverly odkryje, że jednak jest coś warta.
Uwielbiam tę historię. Seth i Beverly to postacie, które idealnie do siebie pasują. Chociaż różni ich wszystko, tak są dla siebie lekarstwem. W tle przewijają się nam bohaterowie pierwszej części, którzy zagwarantują nam mnóstwo zabawnych scen i dialogów.

Przepadłam dla „Black Lies” na wattpadzie, ale papierowa wersja jest tak dopracowana i dopieszczona, że jeszcze bardziej doceniłam twórczość Asi.

Książkę czyta się bardzo szybko, wręcz nie chce się jej odkładać.

Relacja Setha i Beverly rozwija się w odpowiednim tempie i możemy dokładnie zaobserwować, kiedy przechodzi na wyższy poziom.

Postacie są bardzo dobrze wykreowane i chociaż większość z nas, nie ma na głowie firmy, czy na kontach milionów — jesteśmy w stanie się z nimi utożsamić. Wisienką na torcie jest przyjaźń Beverly i Phoenixa, która skradła moje serce. Uwielbiam ich wspólne sceny i to, jaka więź się między nimi narodziła. Mam nadzieję, że ten wątek zostanie pociągnięty w „White Lies”.

„Jesteś latarnią w moim mroku. (…) I w tej ulotnej chwili, przeszył mnie dreszcz w obawie przed zbliżającym się zgaśnięciem tego światła.”


Seth Weston w jednej chwili stracił ojca — swoje oparcie i przyjaciela, a zamiast czasu na żałobę, na jego barkach wylądowała firma. Mężczyzna w oczach wszystkich jest zimnym strategiem, który wszystko musi mieć zaplanowane. Mało kto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[współpraca reklamowa: @aleksandramrorers.autorka & @wydawnictwo_amare]

Zły czas, złe miejsce.

Zły człowiek.

Jeanny wiodła normalne, by nie powiedzieć, że nieco nudne życie w porównaniu do jej rówieśników. I chociaż można stwierdzić, że niczym się nie wyróżniała, to jednak wpadła w szpony mężczyzny, który zgotował jej piekło.

Przyznam, że podczas czytania, a zwłaszcza na samym początku czułam niepokój — co może świadczyć o tym, że autorce udało się stworzyć odpowiednią otoczkę. Jednak po pewnym czasie moje emocje opadły. Jeanny ląduje w domu porywacza i w sumie jakoś ciężko było mi wczuć się w to, co tam przeżywała. Może to wynikać z tego, że nie jestem fanką narracji trzecioosobowej i tutaj może bardziej by mi pasowało, jakby to nasza bohaterka doszła do głosu.

Oprócz głównego wątku, mamy też drugi, który zaintrygował mnie nieco bardziej, bo nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy.

Jeśli chodzi o kreację bohaterów, to jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, to bardziej podobało mi się to, jak został przedstawiony Jason. Chociaż to on jest czarnym charakterem, tak autorce udało dobrze przedstawić się jego historię. U Jeanny mi czegoś brakowało. Wiem, że była młodziutka i że to, co ją spotkało, było straszne, jednak wydaje mi się, że mogła być nieco wyraźniejsza i zdeterminowana.
Książkę czyta się szybko i płynnie mimo tego, że dotyka trudnego tematu.

Bardzo podobało mi się zakończenie i cieszę się, że autorka wybrała taką drogę.

[współpraca reklamowa: @aleksandramrorers.autorka & @wydawnictwo_amare]

Zły czas, złe miejsce.

Zły człowiek.

Jeanny wiodła normalne, by nie powiedzieć, że nieco nudne życie w porównaniu do jej rówieśników. I chociaż można stwierdzić, że niczym się nie wyróżniała, to jednak wpadła w szpony mężczyzny, który zgotował jej piekło.

Przyznam, że podczas czytania, a zwłaszcza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ależ to było dobre!

Przysięgam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś książka tak bardzo mnie wciągnęła. Wszystko, dosłownie wszystko mi pasowało i mam ochotę wszystkim Wam wcisnąć tę historię.

Sloan i Rowan spotykają się w dość niecodziennych warunkach. Dlaczego niecodziennych? Bo obydwoje są seryjnymi mordercami, którzy polują na innych seryjnych morderców. Od samego początku między tą dwójką iskrzy, jednak dawkują sobie i nam tę znajomość. Organizują coroczne zawody polegające na polowaniu na seryjnych morderców — i muszę tu Wam powiedzieć, że Brynne Weaver zaserwowała tutaj potężną dawkę czarnego humoru, który pokochałam.

Sloan jest świetna w tym, co robi, jednocześnie jest nieśmiała i skryta. W jej głowie jest milion myśli, milion wątpliwości i obaw i wtedy wkracza Rowan, który wie, jak rozładować napięcie.

Mamy perspektywę obojga bohaterów i chociaż obie są świetne, to bardziej uśmiałam się na rozdziałach Rowana.

Uwielbiam, po prostu uwielbiam relację naszych bohaterów. To wszystko rozgrywa się na przestrzeni lat. Spotykają się i odchodzą, a ich uczucia wciąż się wzmacniają.

Musimy pamiętać, że zarówno Sloan, jak i Rowan to mordercy. W swoich łowach kierują się jednak pewnymi wytycznymi, które mówią jasno — eliminujemy złych ludzi.

Podczas czytania czułam się tak, jakbym oglądała serial, albo sama przeniosła się do świata naszych bohaterów.

Jeśli zdecydujecie się na lekturę, to zapoznajcie się z listą TW, która jest dość długa.

Ależ to było dobre!

Przysięgam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś książka tak bardzo mnie wciągnęła. Wszystko, dosłownie wszystko mi pasowało i mam ochotę wszystkim Wam wcisnąć tę historię.

Sloan i Rowan spotykają się w dość niecodziennych warunkach. Dlaczego niecodziennych? Bo obydwoje są seryjnymi mordercami, którzy polują na innych seryjnych morderców. Od samego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ember w dniu swoich urodzin dowiaduje się, że jej ojciec zginął. Żołnierze na progu domu nie mogli zwiastować niczego innego. Zamiast świętować, musi pogodzić się ze stratą i na swoje barki wziąć opiekę nad matką, bratem i siostrą. W tym całym tragicznym zgiełku pojawia się Josh Walker. Gwiazda hokeja, nowy sąsiad i trener młodszego brata Ember. Ich drogi kilkukrotnie się krzyżują, aż nasi bohaterowie zrozumieją, że tę drogę muszą pokonać razem. Sęk w tym, że Josh ma pewną tajemnicę, która mogłaby zniszczyć wszystko, co udało się im stworzyć.

Chciałam, żeby ta historia mi się podobała, ale coś mnie w niej drażniło. I jeśli miałabym być szczera, to powiedziałabym, że powodem mojego nastawienia jest Ember. Miałam z nią problem, bo chociaż próbowałam ją zrozumieć, postawić się na jej miejscu, to wciąż ja podchodziłabym do tego inaczej.

Plusem tej historii jest Josh, którego polubiłam, jednak nie do końca zgadzałam się z jego wyborami. Co więcej, powiedziałabym, że „Każdym skrawkiem duszy” to taka książka, po przeczytaniu której, nie wiem co powiedzieć o bohaterach. Bo December wzięła na swoje barki chyba wszystkie nieszczęścia świata, zapominając o sobie, jednocześnie mówiąc reszcie, co mają robić i jakie decyzje mają podejmować. Z kolei Josh był hokeistą, był przystojny i pewnie był wspaniałym człowiekiem, ale jedyne co wiemy, to że był niesamowicie przystojny i każda dziewczyna go chciała.

Nie do końca jestem fanką tego, jak szybko potoczyła się relacja naszych bohaterów, a już wręcz nie znoszę tego, że Ember w pewnym momencie jedyne, o czym myślała to seks z Joshem. Dziewczyno, uspokój się.

Wątek żałoby też w moim odczuciu pozostawiał wiele do życzenia.

Książkę czyta się bardzo szybko, ale odnoszę wrażenie, że Rebecca Yarros tworzy swoje historie już trochę schematycznie. Przebiegu możemy się domyślić, bo już w kilku poprzednich jej książkach było podobnie i to zaczyna mi się nie podobać.

Ember w dniu swoich urodzin dowiaduje się, że jej ojciec zginął. Żołnierze na progu domu nie mogli zwiastować niczego innego. Zamiast świętować, musi pogodzić się ze stratą i na swoje barki wziąć opiekę nad matką, bratem i siostrą. W tym całym tragicznym zgiełku pojawia się Josh Walker. Gwiazda hokeja, nowy sąsiad i trener młodszego brata Ember. Ich drogi kilkukrotnie się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Długo się zastanawiałam, czy na temat tej historii się wypowiadać.

Dlaczego? Bo zazwyczaj łatwiej mi się pisze o rzeczach, które wzbudziły we mnie pozytywne emocje, a „Aukcja” zdecydowanie tego nie zrobiła.

Opis mnie zaciekawił i zachęcił do kupna. Po świetnych książkach Sary Cate z serii Salacious Players Club o seksklubie i całej jego otoczce nastawiona byłam na to, że zostanę zabrana w rejony ekskluzywności i luksusu. Lincoln Coldwell jest współwłaścicielem klubu Ruin i właśnie tam, po dziesięciu latach spotyka swoją byłą ukochaną. Dziesięć lat, które dla Lincolna było dobrobytem, dla Violet było walką o przetrwanie. Dziewczyna straciła matkę i została sama z chorym bratem. Violet gotowa jest zrobić wszystko, by uzyskać pieniądze na leczenie Erica — tym sposobem zgłasza się na tytułową aukcję, gdzie licytowane będzie jej dziewictwo. Spotkanie po latach otworzyło stare rany, a Lincoln, który przecież wcale już nic nie czuje do Violet, jest zaborczy i zazdrosny, bo ma taki kaprys.

Połączenie Lincolna i Violet to jak dla mnie pomyłka. Poziom ich rozmów i teksty, jakie sobie serwowali, były żenujące — a już nie skomentuję tego, że Lincoln sam zaproponował małżeństwo za pieniądze, a kilkukrotnie wyskakiwał do Violet z określeniami sugerującymi prostytucję. Skoro ona jest prostytutką, bo zgodziła się w tym układzie na pieniądze, to kim był Lincoln?

Postacie były jak dla mnie nijakie i jakbym miała po przeczytaniu opisać ich w trzech słowach, to nawet nie wiedziałabym, co powiedzieć.

Mamy rozdziały zarówno z perspektywy Violet, jak i Lincolna i te od niego były momentami prawdziwym labiryntem, bo on sam nie wiedział, czego chce, a jak już wiedział, to twierdził, że nie może tego chcieć, a jak jednak zmienił zdanie, to coś palnął — no łatwiej by było kręcić kołem fortuny albo butelką, przysięgam — efekt byłby taki sam.

„Aukcja” miała potencjał, ale w moim odczuciu kompletnie poszło coś nie tak. Zamiast ekskluzywnego seksklubu dostaliśmy klub z bonusem, którego właściciele w sumie chyba nie bardzo wiedzieli, co chcą robić.

Długo się zastanawiałam, czy na temat tej historii się wypowiadać.

Dlaczego? Bo zazwyczaj łatwiej mi się pisze o rzeczach, które wzbudziły we mnie pozytywne emocje, a „Aukcja” zdecydowanie tego nie zrobiła.

Opis mnie zaciekawił i zachęcił do kupna. Po świetnych książkach Sary Cate z serii Salacious Players Club o seksklubie i całej jego otoczce nastawiona byłam na to, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Podłoga nie zapada się pod moimi stopami, świat nie eksploduje na milion kawałków. A mimo to coś we mnie pęka.”

Zauroczenie może być czymś pięknym, a jednocześnie może być przyczyną tragedii. Tak mogłaby powiedzieć Everlynne Lawson, która niesiona na skrzydłach miłości w sekundę straciła sens życia.

Osiemnastoletnia Ever poznaje w słonecznej Hiszpanii Joe. Chłopak jest niczym jej bratnia dusza — chociaż ich spotkanie jest przypadkowe i krótkie, ma na nich ogromny wpływ.

Sześć lat później Ever wciąż nie może zapomnieć o chłopaku z Hiszpanii, jednak podobnie jak jego, tamtej Ever również nie ma. Kocim zrządzeniem losu trafia na Dominica, który od słowa do słowa zostanie partnerem naszej bohaterki. I tu historia się rozkręca. Wydarzy się tutaj sporo, jednak ja mimo wszystko nie czułam się w stu procentach kupiona.
Dlaczego? Głównie za sprawą zachowania naszej głównej bohaterki. W życiu Everlynne wydarzyło się coś, co ją zmieniło. Sprawiło, że odsunęła się od rodziny i karała się na każdym kroku. O ile rozumiałam ją do pewnego momentu, tak potem jej zachowanie zaczęło mnie drażnić. Zastanawiałam się, ile razy ta dziewczyna zrobi unik, albo ponownie zniknie.

Zdecydowanie bardziej polubiłam Joe i troszeczkę żałuję, że nie było go w sumie więcej.

Podobały mi się muzyczne nawiązania. 
Książkę czyta się szybko i sprawnie, jednak czegoś mi w niej brakowało. Może to wina tego, że chyba po tych pierwszych rozdziałach nastawiłam się na nieco coś innego, a finalnie fabuła potoczyła się w inną stronę.

„Podłoga nie zapada się pod moimi stopami, świat nie eksploduje na milion kawałków. A mimo to coś we mnie pęka.”

Zauroczenie może być czymś pięknym, a jednocześnie może być przyczyną tragedii. Tak mogłaby powiedzieć Everlynne Lawson, która niesiona na skrzydłach miłości w sekundę straciła sens życia.

Osiemnastoletnia Ever poznaje w słonecznej Hiszpanii Joe. Chłopak jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wolicie funkcjonowanie w chaosie, czy może preferujecie spokój i porządek?



Ja lubię chaos — może to brzmi dziwnie, ale im większe zamieszanie i bałagan, tym lepiej mi się funkcjonuje. Jednak chaos panujący w „Shallow River” strasznie mnie wymęczył.

Przeczytałam każdą książkę, która wyszła spod ręki H.D. Carlton i ta na razie jest w moim odczuciu może nie najsłabsza, ale najtrudniej było mi się w nią wkręcić.

Książka przeznaczona jest dla dorosłych czytelników i porusza tematy, które nie nadają się dla wszystkich czytelników. Mamy tutaj opisy przemocy oraz gwałtu.

Pierwszą rzeczą jest to, że w ogóle nie polubiłam się z bohaterami, a to nigdy nie wróży nic dobrego.

River McAllister wyrwała się z piekła, które zgotowała jej matka i Shallow Hill. Teraz dziewczyna studiuje i buduje swoje nowe życie wraz z idealnym partnerem.

Ryan Fitzgerald to ten typ, który zawsze mówi dzień dobry, przeprowadza staruszki przez pasy i ratuje małe kotki, gdy wdrapią się na drzewo a strażacy, jeszcze nie zdążą przyjechać. Pan idealny, prawnik ze świetnej i szanowanej rodziny. I ten sam Ryan w domowym zaciszu znęca się nad swoją dziewczyną. Nie dość, że znęca się nad nią psychicznie, to dochodzi też do tego bicie i gwałt. I tu już jest pierwsza rzecz, która mnie niesamowicie irytowała. Bo River dokładnie to samo przeżywała jako mała dziewczynka, kiedy to jej matka narkomanka i prostytutka pozwalała, by jej klienci znęcali się też nad jej córką. I River chciała od tego uciec, gardziła swoją matką i nie chciała nią być, a wpakowała się w relację z psychopatycznym przemocowcem.

No i jest też Mako Fitzgerald — brat Ryana, który jest detektywem. Mężczyzna niemal od razu domyśla się, że jego brat znęca się nad River, bo dokładnie to samo robił poprzednim partnerkom. Dlatego chce pomóc River, jednak jest do dość ciężkie, bo kobieta jest strasznie uparta. Mako, który na początku uchodził za postać drugoplanową, tak naprawdę jest głównym męskim bohaterem. To on będzie chciał uratować River, ukarać Ryana, jednocześnie prowadząc śledztwo seryjnego mordercy, którego nazywają Ghost Killer.

Pierwszy raz spotkałam się z tak beznadziejnym detektywem — odnosiłam wrażenie, że dowody mogłyby leżeć mu pod nogami, a on by ich nie zauważył, bo zajęty był myśleniem o River.

I jak pewnie spojrzycie na to, co wypisałam wyżej, to pomyślicie, że to wszystko w jakiś pokręcony sposób ma potencjał. I miało, ale wyszło to tak chaotycznie, że ja w pewnym momencie zastanawiałam się, jak doszło do tego, co właśnie czytam.

Mamy tu scenę, w której River opowiada byłej dziewczynie Ryana o tym, że go skrzywdziła i co dzieje się potem? Dziewczyny uprawiają ze sobą seks.

Czy miało to jakiś sens i wprowadzało coś do fabuły? Nie.

Wątek seryjnego mordercy był dość przewidywalny, także niczym Was nie zaskoczy.

Rzeczą, która mi się podobała, było to, że River miała swoją mroczną stronę. Chociaż dawała zdominować się Ryanowi, zgadzała się na to, co ją spotykało, to tak naprawdę to wszystko składało się na to, że nasza bohaterka w końcu wybuchnie. W końcu wyleje się z niej nieszczęśliwe, pełne przemocy dzieciństwo i wcale nie lepsza dorosłość. W pewnym momencie nasza tytułowa rzeka wyleje ze swojego koryta i żniwa, które zbierze, będą dość drastyczne.

Wolicie funkcjonowanie w chaosie, czy może preferujecie spokój i porządek?



Ja lubię chaos — może to brzmi dziwnie, ale im większe zamieszanie i bałagan, tym lepiej mi się funkcjonuje. Jednak chaos panujący w „Shallow River” strasznie mnie wymęczył.

Przeczytałam każdą książkę, która wyszła spod ręki H.D. Carlton i ta na razie jest w moim odczuciu może nie najsłabsza, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[współpraca reklamowa: @flow_books]

Bracia Hidalgo powracają!

Tym razem mamy okazję bliżej poznać Artemisa, który swoim zachowaniem testował moje nerwy jak mało kto.

Najstarszy z braci po pięciu latach wraca do rodzinnego domu i jest to przełomowy moment. Nie tylko Artemis kończy studia i pracuje w rodzinnej firmie, ale powraca do miejsca, w którym jego serce zostało złamane.

Claudia jest córką gosposi rodziny Hidalgo i bliską przyjaciółką braci. I chociaż uwielbia ich wszystkich, to właśnie Artemis sprawia, że jej serce bije szybciej.
Sęk w tym, że pięć lat temu rozstali się w niezbyt przyjemnej atmosferze, a Artemis Hidalgo, który staje ponownie w rodzinnym domu, jest kimś zupełnie innym.

Przysięgam, że czasami miałam ochotę potrząsnąć zarówno Claudią, jak i Artemisem. Wystarczyła rozmowa — tylko tyle. No ale po co, skoro można spotykać się z innymi, traktować się z pogardą i inne takie. Były momenty, kiedy zapominałam, że czytam o dorosłych osobach. Nie popieram zachowania naszych bohaterów i obydwoje mają swoje za uszami.

Ale bardzo polubiłam tę historię. W tle przewija się nam Ares i Raquel, poznajemy nieco bardziej Apolla, a przede wszystkim jesteśmy świadkami, jak dwa uparciuchy walczą o to, by w końcu być ze sobą.
Książkę czyta się bardzo szybko — dosłownie spędzicie z nią wieczór.

Dostaniemy tutaj plot twist, którego ja się nie spodziewałam. Nie jestem fanką tego wątku w książkach i tutaj też mam trochę mieszane uczucia.
Liczyłam, że dostaniemy nieco więcej informacji o przeszłości Claudii, bo według mnie to miało spory potencjał, jednak autorka nie poszła w tę stronę.
Podobnie jak pierwsza część, „Przez ciebie” jest napisana przystępnym językiem.

[współpraca reklamowa: @flow_books]

Bracia Hidalgo powracają!

Tym razem mamy okazję bliżej poznać Artemisa, który swoim zachowaniem testował moje nerwy jak mało kto.

Najstarszy z braci po pięciu latach wraca do rodzinnego domu i jest to przełomowy moment. Nie tylko Artemis kończy studia i pracuje w rodzinnej firmie, ale powraca do miejsca, w którym jego serce zostało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nadeszła pora, by w końcu poznać odpowiedzi na pytania, które pojawiały się od Flock.

Nawet nie wiecie, jak ciężko czyta się książkę, kiedy nie lubi się głównych bohaterów — i może jestem tutaj kontrowersyjna, ale nie jestem w stanie polubić Tobiasa. Cecelia to inna para kaloszy, bo ona irytowała mnie od samego początku i pozostałam wierna temu uczuciu.

„The finish line” jak wskazuje sam tytuł — to koniec. Chociaż tak naprawdę jest to początek i koniec jednocześnie. Dlaczego? Bo właśnie tutaj, w tej trzeciej części odkrywamy, o co tak naprawdę chodziło i jak w zasadzie do tego wszystkiego doszło. Najlepszym przykładem na potwierdzenie moich słów jest to, że rozdział trzeci to perspektywa uwaga: 11-letniego Tobiasa. I tu się muszę na moment zatrzymać. Rozdziały z przeszłości sprawiały mi taki ból, że kilkukrotnie musiałam przerywać czytanie. Jeśli dotarliście do tej recenzji, to pewnie dwie części są za Wami — czyli wiecie, co spotkało Dominica. I ja dalej nie potrafię się z tym pogodzić i boli mnie to tak, jak bolało mnie, kiedy czytałam ten nieszczęsny rozdział. Więc możecie sobie wyobrazić jakimi katuszami dla mnie były sceny z małym, nastoletnim i dorosłym Domem.

W „The Finish Line” dostarcza nam wiedzy, której nie mieliśmy po przeczytaniu Flock i Exodus. Tutaj wszystko staje się jasne i mamy jak na tacy to, jak świetną historię stworzyła Kate Stewart. I gdyby nie to, że dalej nie potrafię pogodzić się ze śmiercią Dominica, to pewnie jeszcze nie raz sięgnęłabym po Bractwo Kruków.

Tobias King nie potrafił mnie do siebie przekonać. Chociaż chciałam go polubić — no niestety. Jednak mimo to, potrafię docenić, jak interesującą i kompletną postacią był.

Czy chciałabym wejść w jego buty? Nie.

Czy na jego miejscu podjęłabym inne decyzje? Tak.
Czy jego decyzje miały wpływ na życie innych? Oczywiście. I właśnie dlatego nie chciałabym być Tobiasem Kingiem. Stworzył coś, co wykraczało ponad wszystkie granice i w pewnym momencie stracił nad tym panowanie.

Cecelia w tej części nie była aż tak irytująca, jak jej młodsza wersja, jednak wciąż nie byłam w stanie jej polubić. Sporym plusem jest to, jaki progres przeszła jej postać. Z niepewnej i niekochanej dziewczyny, stała się pewną siebie kobietą, która wie, czego chce i jak to zdobyć.

Cieszę się, że ta trylogia wpadła w moje ręce, bo jest czymś, czego jeszcze w swoim czytelniczym dorobku nie miałam.

Nadeszła pora, by w końcu poznać odpowiedzi na pytania, które pojawiały się od Flock.

Nawet nie wiecie, jak ciężko czyta się książkę, kiedy nie lubi się głównych bohaterów — i może jestem tutaj kontrowersyjna, ale nie jestem w stanie polubić Tobiasa. Cecelia to inna para kaloszy, bo ona irytowała mnie od samego początku i pozostałam wierna temu uczuciu.

„The finish line”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Abby Jimenez powoli wyrasta na moją comfort autorkę. Obojętnie czego nie napisze — jej książka zawsze znajdzie sposób, by złapać mnie za serce.
Brianę mogliśmy już poznać w „To nie może się udać”, tutaj jest świeżo po rozwodzie i stara się na nowo zorganizować swoje życie. Do jej oddziału ratunkowego dołącza Jacob Maddox, tajemniczy przystojny lekarz, który podczas pierwszego spotkania z naszą bohaterką, dość niefartownie dobiera słowa. Jednak z tej wpadki wychodzi coś dobrego — Jacob, pisząc list na przeprosiny, zaczyna nową tradycję.

Briana i Jacob to duet, którego potrzebowałam. Przysięgam, że kupili mnie od samego początku i przez całą historię uśmiechałam się jak głupia, kiedy to powoli się do siebie zbliżali. Ale niech Was to nie zmyli, bo to wcale nie jest lekka historia.

Brat Briany potrzebuje przeszczepu nerki, Briana również znajduje się w niezbyt dobrym miejscu w jej życiu, a Jacob przeżywa wręcz katusze. Dlaczego? Oprócz stanów lękowych, które go nawiedzają, jego brat oznajmia, że bierze ślub z jego byłą dziewczyną. To wszystko jest tak przepełnione emocjami, że podczas czytania po prostu Jacobowi się współczuje.
Czy kogoś zdziwi, że z dwójki naszych bohaterów, przepadłam dla Jacoba? Pewnie nie. Oczywiście, to nie oznacza, że Briana jest złą postacią, bo nie jest, naprawdę bardzo ją lubię, ale to doktor Maddox mnie w sobie rozkochał.

Relacja naszych bohaterów jest przepiękna. Bardzo mi się podobało, w jaki sposób została ona poprowadzona.

Wisienką na torcie jest wzmianka o Vanessie (bohaterce innej książki Abby, „Życie jest zbyt krótkie”) - to aż sprawiło, że nabrałam chęci do ponownego sięgnięcia po tę pozycję.

„Twój na zawsze” to historia, która otuli nas jak ciepły, miły w dotyku koc. Da nam powody do śmiechu, jak i zmusi do chwili nostalgii.

Abby Jimenez powoli wyrasta na moją comfort autorkę. Obojętnie czego nie napisze — jej książka zawsze znajdzie sposób, by złapać mnie za serce.
Brianę mogliśmy już poznać w „To nie może się udać”, tutaj jest świeżo po rozwodzie i stara się na nowo zorganizować swoje życie. Do jej oddziału ratunkowego dołącza Jacob Maddox, tajemniczy przystojny lekarz, który podczas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[współpraca reklamowa: @znakjednymslowem]

Jagoda Ciszek i Jaśmin „Janek” Gajda w jednej chwili utracili wszystko, na co przez całe swoje życie pracowali.

Jagoda traci zarówno męża, jak i cały swój majątek. Zostaje z walizką w różowe flamingi i niepewną przyszłością. Jednak w tym całym nieszczęściu, okazuje się, że nasza bohaterka będzie miała dach nad głową, jednak żeby zaczął on przypominać dom z prawdziwego zdarzenia, to Jagodę czeka mnóstwo pracy.

Janek oprócz lecznicy i pieniędzy traci również rodziców, co jest bardzo przykrym akcentem tej historii. Nasz młody weterynarz zostawia wszystko i jedzie na drugi koniec Polski, by podjąć pracę. Właśnie tam ponownie skrzyżują się drogi naszych bohaterów i zapewnią nam wiele wrażeń.

Katarzyna Michalak swoim piórem sprawia, że podczas czytania czuję się jak podczas oglądania serialu. Mamy dwójkę bohaterów, którzy muszą zacząć wszystko od nowa w małym miasteczku i odkryją, że to wcale nie będzie takie proste.

Na jaw wyjdą pewne sprawy, które nadadzą tej historii dodatkowego smaczku.

Bardzo podobał mi się wątek Róży i troszeczkę żałuję, że nie został on bardziej rozbudowany.

Jeśli chodzi o relację naszych bohaterów, to przyznam, że w pewnym momencie ciężko było mi uwierzyć w uczucie, które zaczęło się między nimi rodzić. Nie zrozumcie mnie źle, byli poniekąd skazani na siebie, ale Janek bardziej postrzegał Jagodę jako potencjalną partnerkę do łóżka, a nie życiową partnerkę i jakoś nie potrafię zarejestrować tego momentu, kiedy to wszystko się zmieniło.

Na plus na pewno ukazanie małomiasteczkowej społeczności i to w dodatku z naszego podwórka — nawiązania do obaw Janka przed przyjęciem nowego weterynarza itd.

Książkę czyta się bardzo szybko — dosłownie pochłonęłam ją w jeden wieczór, bo nie chciałam jej odkładać.

[współpraca reklamowa: @znakjednymslowem]

Jagoda Ciszek i Jaśmin „Janek” Gajda w jednej chwili utracili wszystko, na co przez całe swoje życie pracowali.

Jagoda traci zarówno męża, jak i cały swój majątek. Zostaje z walizką w różowe flamingi i niepewną przyszłością. Jednak w tym całym nieszczęściu, okazuje się, że nasza bohaterka będzie miała dach nad głową, jednak żeby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miałam spore oczekiwania, opis niemal gwarantował mi kawał dobrej historii, a finalnie jestem bardzo zawiedziona.

Ellie aka Crystal to młoda kobieta, która pracuje jako striptizerka i właśnie w Platinum Pearl dojdzie do jej spotkania z Gabrielem. Mężczyzna jako dziecko został porwany i do dzisiaj nie potrafi znieść na sobie dotyku drugiej osoby. Wpada na pomysł, że z jego lękiem poradzi sobie dziewczyna, która zwróciła jego uwagę. Ich relacja ma być prosta — on płaci jej za dotyk, który pomoże mu się przełamać.

Sęk w tym, że między tą dwójką od samego początku pojawia się niewyjaśnione uczucie przyciągania, które zapowiada nam to, że nie będzie to relacja platoniczna.

Bohaterowie zmagają się z traumą, która w pewien sposób ich definiuje. I o ile Gabriel próbuje to przezwyciężyć, tak Ellie wybrała wycofanie i założenie maski.

Nie wiem, co poszło nie tak.

Nie wiem dlaczego, w pewnym momencie ta historia po prostu zaczęła mnie męczyć. Odnosiłam wrażenie, że cały czas stoimy w miejscu, że nastąpiła zamiana miejsc i to nagle Gabriel pomaga Ellie. O ile rozumiem Dominica — brata Gabriela — że wciąż troszczył się o brata i po prostu się o niego martwił, tak te wszystkie teksty w kierunku Ellie i to, jak ją traktował, wołało o pomstę do nieba.

Nie potrafiłam wciągnąć się w to, co czytałam i to trochę tak, jakby Ellie i Gabriel nie chcieli mnie w ich świecie — wiem, to dziwnie brzmi, ale czasami historia potrafi mnie wciągnąć, a tutaj czułam się tak, jakby ktoś przed nosem zamykał mi drzwi.

Mam teraz jakąś niezbyt dobrą passę z piórem Mii Sheridan, bo wciąż czkawką odbija mi się jej „Dane’s storm” a „Most of all you. Dotyk miłości” niestety tej sytuacji nie poprawia.

Miałam spore oczekiwania, opis niemal gwarantował mi kawał dobrej historii, a finalnie jestem bardzo zawiedziona.

Ellie aka Crystal to młoda kobieta, która pracuje jako striptizerka i właśnie w Platinum Pearl dojdzie do jej spotkania z Gabrielem. Mężczyzna jako dziecko został porwany i do dzisiaj nie potrafi znieść na sobie dotyku drugiej osoby. Wpada na pomysł, że z jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tej książki potrzebowałam i chwała mi za to, że w końcu po nią sięgnęłam (bo dość długo kurzyła mi się na regale).

Tennessee Turner — nasza główna bohaterka to czarna owca swojego miasteczka. Jeszcze w liceum zaszła w ciążę, a teraz jako samotna matka wychowująca trzynastolatka jest źródłem plotek i kpin.

Cruz Costello z kolei to złote dziecko Fairhope, były futbolista a obecnie lekarz to ostatnia osoba, z którą Tennessee chciałaby mieć coś wspólnego. Sęk w tym, że siostra naszej bohaterki i brat Cruza biorą ślub. Rodziny przyszłej pary młodej udają się na rejs i zrządzeniem losu, a raczej za sprawą promili w krwi Turner, ona i Cruz lądują na innym statku. I właśnie tam rozpoczyna się historia, która momentami bawiła mnie do łez. Gra, którą nasi bohaterowie rozpoczęli na statku kilkukrotnie doprowadziła mnie do wybuchu śmiechu. 
I chociaż „Bad Cruz” to historia lekka, tak z każdą stroną dociera do nas, że pod płaszczykiem żartów i śmiesznych scen, nasi bohaterowie ukrywają swoje cierpienie.

Tennessee była świetną matką, która dla swojego syna zrobi wszystko (bardzo uderzyła mnie scena, w której Cruz dostrzega, że Bear jest świetnie ubrany, a jego matka paraduje w starych ubraniach), a jednocześnie dla siebie nie robi nic. Niemiłosiernie drażniło mnie to, jak uległa była względem swojej rodziny i jak pozwalała się im poniżać.

Tak, zaszła w ciążę jako szesnastolatka.

Tak, ojciec dziecka ją zostawił.

Tak, nie miała, jak pociągnąć dalszej edukacji i tak, była kelnerką w knajpie.

I tak może bywała roztrzepana albo raczej po prostu pechowa, ale to nie był powód, by wiecznie z niej drwić.

Cruz z kolei w oczach wszystkich to facet idealny, a tylko Tennessee widzi, że to tylko maska. Uwielbiałam ich słowne przepychanki i to, jak powoli się na siebie otwierali. W tym wszystkim są jeszcze bohaterowie drugoplanowi, którzy dopełniają tę historię. Nie znosiłam rodziny Turner i bardzo rozbawiło mnie to, co stało się na ślubie Trinity, bo szczerze na to zasługiwała.

Wisienką na torcie jest Bear, który mimo zaledwie trzynastu lat pokazywał się z bardzo dojrzałej strony — uwielbiałam to, jak bardzo opiekuńczy był wobec swojej mamy.

„Bad Cruz” to książka, która zapewni Wam dobrą zabawę i sporo śmiechu. Już teraz wiem, że jeszcze nie raz do niej wrócę.

Tej książki potrzebowałam i chwała mi za to, że w końcu po nią sięgnęłam (bo dość długo kurzyła mi się na regale).

Tennessee Turner — nasza główna bohaterka to czarna owca swojego miasteczka. Jeszcze w liceum zaszła w ciążę, a teraz jako samotna matka wychowująca trzynastolatka jest źródłem plotek i kpin.

Cruz Costello z kolei to złote dziecko Fairhope, były futbolista a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pamiętacie Westport, do którego trafiły Piper i Hannah Bellinger?

Ponownie wracamy do tego rybackiego miasteczka, które stanie się planem filmowym nowego filmu Siergieja, w którym to podkochuje się młodsza z sióstr Bellinger.

Fox Thornton to mężczyzna, który wyrobił sobie opinię kobieciarza, a raczej ta łatka została mu przypięta i to ładne parę lat temu (i możecie mi uwierzyć, że ten wątek naprawdę mnie zasmucił, ale do tego dojdę później), a oprócz tego jest przyjacielem Hannah. Ich relacja jest specyficzna, bo głównie opierała się na wymianie smsów, ale właśnie to, bardzo ich do siebie zbliżyło. Gdy ekipa filmowa dziewczyny trafia do Westport, Hannah wprowadza się do Foxa i okaże się, że ich przyjaźń zostanie poddana poważnemu testowi.

Hannah jest pogodzona z byciem postacią drugoplanową i bardzo często to podkreśla. I właśnie to może nam podpowiedzieć, że wcale tak nie jest. Dziewczyna ciężką pracą chce osiągnąć cel, ale tak naprawdę brakuje jej odwagi, by w końcu postawić na swoim. Fox bardzo ją dopinguje i muszę powiedzieć, że uwielbiam ich przyjaźń. Naprawdę jak nie znoszę wątku friends to lovers, tak tutaj go kocham. Dlaczego? Bo ta przypadkowa relacja, która wytworzyła się między tą dwójką, była potężnym fundamentem do tego, jak potoczą się ich losy. A z tym było ciężko.

Chociaż ta historia jest lekka i przyjemna, tak kryje się w niej wątek, który łamał moje serce. Fox to młody, przystojny i wspaniały mężczyzna, który dla wszystkich dookoła jest jedynie przystojną twarzą i kimś, kto jest dobry na jedną noc. Nie wyobrażacie sobie nawet mojego poziomu irytacji, kiedy czytałam sceny, w których padały same prześmiewcze i krzywdzące teksty w stronę Thorntona. Czy naprawdę nikt nie widział, że to wszystko Foxa nie tylko nie bawi, a wręcz rani? To społeczeństwo sprawiło, że ten mężczyzna uwierzył w to, że nie jest wystarczająco dobry, by ktoś go pokochał. Społeczeństwo sprawiło, że Fox żył w przekonaniu, że nie jest w stanie zapewnić nikomu bezpieczeństwa i szczęścia, bo jest chodzącą katastrofą. I dzięki Bogu, że w tym całym gąszczu ludzi znalazła się Hannah, która widziała prawdziwego Foxa. Sęk w tym, że nasz bohater był już tak bardzo przesiąknięty tymi wszystkimi krzywdzącymi opiniami, że nie był w stanie uwierzyć, że kobieta mogłaby szczerze się nim zainteresować. A już w ogóle nie wierzył w to, że on jest dla niej dobry. Nie wierzył w to, że jej nie skrzywdzi i nie zostawi jej tak, jak jego ojciec (do którego jest przecież tak podobny) zostawił jego matkę.

„Trafiony zatopiony” to historia, którą czyta się błyskawicznie, dodatkowo pojawiają się nam bohaterowie z pierwszej części.

Muszę powiedzieć, że bardzo podobał mi się wątek szant, bo cały czas z tyłu głowy miałam to, że Hannah nie czuje więzi ze swoim ojcem, a tutaj okazało się, że bardzo dużo ich łączyło. Ogólnie, wątek związany z muzyką skradł moje serce.
Pokochałam tę historię i już tęsknię za Westport.

Pamiętacie Westport, do którego trafiły Piper i Hannah Bellinger?

Ponownie wracamy do tego rybackiego miasteczka, które stanie się planem filmowym nowego filmu Siergieja, w którym to podkochuje się młodsza z sióstr Bellinger.

Fox Thornton to mężczyzna, który wyrobił sobie opinię kobieciarza, a raczej ta łatka została mu przypięta i to ładne parę lat temu (i możecie mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W „Hunting Adeline” Addie znalazła pamiętnik tajemniczej Molly. Zapiski dziewczyny dały bohaterce Cat & Mouse Duet siłę i nadzieję na to, że uda się jej uwolnić.

„Where’s Molly” to spin off duetu, który pokazuje nam historię Molly Devereaux. Znajdziemy w nim rozdziały z przeszłości, jak i teraźniejszości. Tutaj dowiemy się, co dokładnie się wydarzyło, jak Molly trafiła w ręce Francesci, jak się uwolniła i co działo się z nią po tym wszystkim.

Molly ma farmę, która ma dość niecodzienne zastosowanie — jej świnie zjadają ciała osób, którym tajemniczy Legion wymierzył sprawiedliwość. Dziewczyna funkcjonuje pod innym imieniem i chociaż pragnie zostawić przeszłość za sobą, ona do niej wraca. Raz, strasznie tęskni za swoją siostrą, a dwa, na jej drodze pojawia się Cage — mężczyzna, który pomógł z jej nową tożsamością i był jej jednonocną przygodą dziewięć lat temu.
Historia Molly jest bolesna. Wiemy, co spotkało ją u Francesci, a tu odkrywamy, że przed porwaniem wcale nie było lepiej. Nie wyobrażam sobie, z czym ta biedna młoda kobieta musiała się zmagać po tym wszystkim, zwłaszcza że nie mogła liczyć na konkretną, fachową pomoc. Wolała zaszyć się w samotności i toczyć nierówny bój ze swoimi demonami.

Cage nazywając ją „little ghost”, uderza w czuły punkt — bo chociaż Molly, a raczej Marie wciąż żyje, to nie ma po niej śladu. Jest niczym duch, który nie może zdradzić swojej obecności.

Książka jest krótka — ma niewiele ponad dwieście stron i chociaż bardzo lubię uniwersum dylogii, tak przez sporą część tej historii czułam się tak, jakby zostało to napisane troszeczkę na siłę. Nie zrozumcie mnie źle - „Where’s Molly” mi się podobało, dodatkowo dostaliśmy małą scenę z Addie i Zadem, ale po przeczytaniu tej historii, odnosiłam wrażenie, że nie musiała ona powstać. H.D. Carlton nie porusza tutaj tego, co dokładnie spotkało Molly podczas porwania — zresztą wiemy, że było to samo, co spotkało Addie, więc nie było sensu, by znowu to opisywać, ale jednocześnie trochę mi tego tutaj brakowało. Dostaliśmy teraźniejszość i przeszłość w postaci „przed porwaniem” oraz ostatnie chwile przed ucieczką.
Relacja Molly i Cage’a była dość specyficzna, ale trudno się dziwić. Nasza bohaterka nie widziała potrzeby, by z kimkolwiek tworzyć więź i relację, z kolei Cage nie wyobrażał sobie, by zostawić Molly samą. Jedno jest pewne, Molly potrzebowała kogoś takiego jak Cage, bo mężczyzna oprócz obudzenia w niej jej kobiecej strony, otoczył ją opieką, której w sumie nigdy nie dostała.

W „Hunting Adeline” Addie znalazła pamiętnik tajemniczej Molly. Zapiski dziewczyny dały bohaterce Cat & Mouse Duet siłę i nadzieję na to, że uda się jej uwolnić.

„Where’s Molly” to spin off duetu, który pokazuje nam historię Molly Devereaux. Znajdziemy w nim rozdziały z przeszłości, jak i teraźniejszości. Tutaj dowiemy się, co dokładnie się wydarzyło, jak Molly trafiła w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„W sięganiu dna zabawne jest to, że nigdy do końca nie wiesz, że to właśnie się stało.”

Chociaż mamy dopiero kwiecień, odnoszę wrażenie, że „Adelaide” będzie mogła wygrać plebiscyt na najbardziej niedocenioną książkę tego roku (aczkolwiek mam nadzieję, że tak się nie stanie).
Adelaide Williams ma dwadzieścia sześć lat i życie, które mogłaby podzielić na dwie ery — przed Rorym i po Rorym. Obie ery są niesamowicie smutne i musicie mieć tego świadomość.

Ta książka zabiera nas do świata kobiety, która za wszelką cenę chciałaby być kochana. Znalazła swojego wymarzonego partnera — bo przecież to właśnie przeznaczenie ich połączyło, prawda?

Podczas gdy ona daje z siebie wszystko, Rory Hughes nie daje nawet procenta. Kiedy Adelaide planuje ich wspólną przyszłość, Rory nie odzywa się przez kilka dni. Kiedy ona chciałaby ruszyć do przodu, on twierdzi, że jest dobrze, jak jest.

W międzyczasie widzimy jak nasza bohaterka powoli, wręcz powolutku trafia do miejsca, w którym znaleźliśmy ją w prologu — w szpitalnej sali, po próbie samobójczej.

Adelaide jest postacią, która złamała moje serce. Nawet nie wiecie, jak bolesne było dla mnie czytanie tej książki. Bo to nie tylko historia o niespełnionej miłość — nie, tu widzimy, że już pierwszy kontakt z mężczyzną był dla Adelaide traumatyczny i trudny. Że sprawił, że pewne rzeczy działy się wręcz mechanicznie. A kiedy znalazła Rory’ego, swojego księcia z bajki, nie była w stanie zauważyć, że mężczyzna nawet jej nie kocha.

Rory Hughes, który mógłby być śmiało nazwany czarnym charakterem tej historii, jest tak naprawdę jednym wielkim bałaganem, który sam potrzebował pomocy. Dostaliśmy tutaj jego perspektywę i muszę przyznać, że ona też była ciężka w odbiorze. Czasami zastanawiałam się, czego ten facet by tak naprawdę chciał, skoro dosłownie miał wszystko. I wiecie co? Potrzebowałby profesjonalnej pomocy, której nie dostał.

Przyznam, że w pewnym momencie nie wiedziałam, w którą stronę pójdzie ta historia. Bałam się, że Adelaide, która po tym wszystkim w końcu dostaje pomoc i diagnozę, może się poddać.
Genevieve Wheeler w swoim debiucie pokazuje nam dość wyboistą drogę, która ma sporo zakrętów. Nasza bohaterka czasami się potyka. Następnie wstaje i idzie przed siebie. Czasami też upada. Ale zawsze ma kogoś, kto pomoże jej wstać. Kogoś, kto poda jej pomocną dłoń.

Autorka porusza tutaj sporo trudnych i delikatnych wątków, jednak to wszystko tworzy spójną całość, która dostarczy czytelnikowi sporo emocji.

Mamy wątek prawdziwej i pięknej przyjaźni, która nie zawsze jest łatwa, ale gdy przychodzi co do czego, to jest ktoś, kto może nas przytulić.

Jednak rzeczą, która chyba najbardziej skradła moje serce, jest wątek, który swój czas dostaje dopiero pod koniec historii. Przyznam, że w pewnym momencie zaczęłam bardziej zwracać uwagę na tę postać i nie wyobrażacie sobie nawet mojej reakcji, kiedy pewne rzeczy już zaczęły się dziać.

„Adelaide” zostanie ze mną na długo — o czym może świadczyć fakt, że przeczytałam ją już jakiś czas temu, a nie było dnia, bym nie myślała o tym, co wydarzyło się w tej historii.

„W sięganiu dna zabawne jest to, że nigdy do końca nie wiesz, że to właśnie się stało.”

Chociaż mamy dopiero kwiecień, odnoszę wrażenie, że „Adelaide” będzie mogła wygrać plebiscyt na najbardziej niedocenioną książkę tego roku (aczkolwiek mam nadzieję, że tak się nie stanie).
Adelaide Williams ma dwadzieścia sześć lat i życie, które mogłaby podzielić na dwie ery — przed...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Współpraca reklamowa: @wydawnictwopapieroweserca

Druga część serii „Off-limits” przybliża nam historię Noah i Amary, których mogliśmy poznać już w „Until You”.

Noah Grant jest młodym lekarzem, który znaczną część życia poświęcił na wychowanie młodszej siostry. Kiedy Aria się wyprowadza i zaczyna zakładać własną rodzinę, dociera do niego, że tak naprawdę jest sam. Ma pracę, którą kocha, ale czegoś mu brakuje. Trafia do prestiżowej przychodni, gdzie świetlana przyszłość stoi dla niego otworem, jednak jest kilka zasad. Nie flirtuj ze studentkami. Nie flirtuj z pracownicami. I broń Cię Boże, nie flirtuj z wnuczką szefa.

Amara Astor jest wnuczką szefa, która swoich sił próbuje na rynku z gadżetami erotycznymi. Właśnie przez jeden ze swoich prototypów wyląduje w gabinecie doktora Granta i pokaże mu, jak wygląda kobieta, której dotyczą wszystkie trzy zasady, których nie można złamać.

„Unitl you” mnie delikatnie mówiąc, rozczarowało, dlatego liczyłam, że „Doktor Grant” wynagrodzi mi to z nawiązką. Tak się jednak nie stało.
Podobnie jak w pierwszej części, tutaj też jest ogromny potencjał, który w moim odczuciu nie został wykorzystany. Wątek Amary i jej biznesu był ciekawy, ale wyglądało to troszeczkę tak, jakby został zamieciony pod dywan. Nie jestem też w stanie uwierzyć, że po trzech spotkaniach nasi bohaterowie stali się dla siebie wzajemnym uzależnieniem. Wszystko, co wydarzyło się między Noah i Amarą, działo się za szybko, przez co nie byłam w stanie zauważyć tego uczucia, które ich połączyło.
Ponownie wróciliśmy do wątku rodziców Noah i Arii i to akurat mi się podobało, chociaż mogliśmy się domyślić, że to wszystko się tak skończy.

Jestem zła, bo bardzo lubię pióro autorki, jednak ta seria chyba ze mną nie współgra. Zarówno „Until you”, jak i „Doktor Grant” w pewnym momencie obrały kierunek, który mi się nie spodobał. Po przeczytaniu nie jestem w stanie powiedzieć nic o bohaterach. Co lubili, jacy byli itd. Dlatego teraz mam poważny problem, bo jakaś część mnie wie, że powinnam sobie odpuścić trzecią część, ale druga część chce ją bardzo przeczytać, bo ostatnie strony „Doktora Granta” strasznie mnie zaciekawiły i wiem, że Leia i Adrian Astor mogą być tą częścią, która wynagrodzi mi wszystko.

Książkę czyta się szybko i sprawnie. W moim odczuciu ta część wypada lepiej, niż „Until you”.

Współpraca reklamowa: @wydawnictwopapieroweserca

Druga część serii „Off-limits” przybliża nam historię Noah i Amary, których mogliśmy poznać już w „Until You”.

Noah Grant jest młodym lekarzem, który znaczną część życia poświęcił na wychowanie młodszej siostry. Kiedy Aria się wyprowadza i zaczyna zakładać własną rodzinę, dociera do niego, że tak naprawdę jest sam. Ma...

więcej Pokaż mimo to