-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać385
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2024-05-13
2024-04-22
Lubię czytać Witkowskiego dla języka, nawet gdy jest wulgarny, bo ta wulgarność jest niejako przyrodzona - ich akcja się w takich miejscach i środowiskach toczy, gdzie to nie razi. Ale to, moim zdaniem, najsłabsza jego powieść. Jak dotąd. Nawet kilka razy starał się otwarcie lansować swoją poprzednią powieść...Poprzez Damiana Pięknego...uch, ałtorytet, że przech...j. A co, za słabo się sprzedaje? Cóż, ewidentnie także do jego własnej powieści odnosi się JEGO westchnienie z tej książki: Ech, coraz mniej kultury, coraz więcej wypoczynku... (...)
Cała recenzja na stronie: https://nakanapie.pl/recenzje/zmazaniec-nieboze-wymazane
Lubię czytać Witkowskiego dla języka, nawet gdy jest wulgarny, bo ta wulgarność jest niejako przyrodzona - ich akcja się w takich miejscach i środowiskach toczy, gdzie to nie razi. Ale to, moim zdaniem, najsłabsza jego powieść. Jak dotąd. Nawet kilka razy starał się otwarcie lansować swoją poprzednią powieść...Poprzez Damiana Pięknego...uch, ałtorytet, że przech...j. A co,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-15
2024-02-22
2023-10-20
Do połowy ziewałem i pytałem sam siebie: w imię czego ja się katuję? Po co ja to sobie robię?! King z wielkim mozołem ciągnie akcję za uszy, a realia opowieści też nie są lepsze: mimo, że stopień rozwoju cywilizacji Delainu wskazuje na jakieś nieokreślone średniowiecze, synowie królewscy normalnie chodzą do szkoły... Jak nie przymierzając córka Kinga w USA. Żeby się mogła wczuć w akcję?! Były też T-shirty, wycieraczki, kanalizacja, rury, podręczniki szkolne, kartofle, bezrobocie w królestwie (sic!), absurdalne serwetki do posiłków (...) Zabrakło tylko deskorolek. (...)
Cała opinia na stronie: https://nakanapie.pl/ksiazka/oczy-smoka-812534/opinia/1640140
Do połowy ziewałem i pytałem sam siebie: w imię czego ja się katuję? Po co ja to sobie robię?! King z wielkim mozołem ciągnie akcję za uszy, a realia opowieści też nie są lepsze: mimo, że stopień rozwoju cywilizacji Delainu wskazuje na jakieś nieokreślone średniowiecze, synowie królewscy normalnie chodzą do szkoły... Jak nie przymierzając córka Kinga w USA. Żeby się mogła...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-06
"Zaufaj gnomom to cię zaskoczą."
Autor miesza rzeczywistości i robi to wyjątkowo niezdarnie - nie musi jej detalicznie przedstawiać, ale powinien wiedzieć, jak wszystko ma działać, a ja uważam, że nie wie. Po prostu lekceważy czytelnika, nie dbając o koherencję stworzonej rzeczywistości. Czy to musi tak wyglądać w cosy phantasy? Czy też to tylko takie typowe amerykańskie lekceważenie młodzieży przez pisarza (bo to jest niechybnie albo very young albo naive adult fiction)?
Cała opinia na stronie: https://nakanapie.pl/ksiazka/legendy-i-latte-opowiesc-heroiczna-o-sprawach-przyziemnych/opinia/1601175
"Zaufaj gnomom to cię zaskoczą."
Autor miesza rzeczywistości i robi to wyjątkowo niezdarnie - nie musi jej detalicznie przedstawiać, ale powinien wiedzieć, jak wszystko ma działać, a ja uważam, że nie wie. Po prostu lekceważy czytelnika, nie dbając o koherencję stworzonej rzeczywistości. Czy to musi tak wyglądać w cosy phantasy? Czy też to tylko takie typowe amerykańskie...
2019-01-24
"Brałem wczoraj udział w polowaniu na foki".
Wybór felietonów, które autor pisał do rozmaitych czasopism - kulinarnych i nie - o kuchni, o gotowaniu, o tym, jacy ludzie zajmują się gotowaniem, zwłaszcza w tych najdroższych i modnych restauracjach, i jaki to rodzaj pracy. Są tu też wrażenia autora z licznych podróży, ponieważ już od kilku lat, kiedy książka powstawała, Bourdain nie gotował, lecz realizował filmy kulinarne - najpierw "Cook's Tour" dla Food Network i NYT (New York Times TV), potem dla kanałów Travel i Discovery, zwiedzając przy tym cały świat i próbując w odległych zakątkach, na miejscu, specjałów lokalnych kuchni.
Felietony są podzielone na 5 części, w których znajdziemy odpowiednie do nadtytułów treści: Słone - dosadnie i bardziej o kucharzach, niż o gotowaniu; Słodkie - o pozytywnych doświadczeniach z kuchnią, Kwaśne - krytycznie i o wypaczeniach; Gorzkie - o wpadkach i porażkach w biznesie restauracyjnym i "Umami" - czyli smak "mięsny" lub "rosołowy", obecny w potrawach wysokobiałkowych, sfermentowanych lub zleżałych, jak parmezan, który się zastępuje glutaminianem sodu. Przy tym ostatnim mowa jest o tych restauracjach, w których autor czuł się najlepiej - jak w niebie. To miejsca, gdzie było "jak u mamy": restauracja Masa u mistrza sushi Takayamy w NY; proste, jednodaniowe budki uliczne na ulicach Wietnamu; u Ferrana Adrii przy jego futurystycznej i eksperymentalnej kuchni w "El Bulli" w Barcelonie; w domowych knajpkach Brazylii przy kuchni, w której totalnie przemieszane są inspiracje różnych tradycji (czarna Afryka, imigranci z Europy, kuchnia indiańska - warto zapamiętać potrawy moqueca, farofa, carraru, vatapa i acarajé); w Le Vau d'Or w NY, gdzie króluje niezmieniona, tradycyjna, stara kuchnia francuska, której dziś wstydzi się przeciętny nowomodny kucharz fusion; wreszcie restauracyjki w Singapurze.
Rozczulające jest to, że gościowi gotującemu wymyślne rzeczy dla bogaczy smakują głównie te podstawowe, najprostsze smaki... A komu potrzebny jest blichtr - no cóż, mówi Bourdain: na świecie zawsze będą ludzie, którym się wydaje, że za mało płacą za swoje ziemniaki.
I tego należy się trzymać w poszukiwaniu dobrego jedzenia! Bo, jak podkreśla autor, pod blichtrem zazwyczaj kryje się chciwość, nie pasja dla smaku. No i kiedy jakiś drogi składnik spadnie na podłogę, nie łudźcie się, że ląduje w koszu, zamiast na waszym talerzu...Albo kiedy zabraknie polędwicy, że dostaniecie polędwicę. Zwłaszcza w NYC, gdzie restauracja, żeby się utrzymać na poziomie, musi sprzedawać 300 posiłków dziennie... Po prostu "system D" (il faut se débrouiller = za wszelką cenę trzeba sobie poradzić).
Ciekawa była dla mnie również obserwacja autora, że kucharze to często ludzie nadpobudliwi, skłonni do przemocy (ale pragmatyczni), którym blisko byłoby do świata przestępczego, gdyby nie to, co robią. W każdym razie sam Bourdain przyznaje się do fascynacji światem przestępczym, mafią itp. Zresztą, właśnie tacy ludzie często bywali gośćmi w drogich restauracjach, w których gotował. Oprócz tego dowiadujemy się od podszewki, czy raczej od kuchni, co kolega po fachu myśli o niektórych wybitnych kucharzach lub tzw. "osobowościach telewizyjnych", tyle że chodzi o amerykańską telewizję, której raczej nie znamy. Gani ich, ale dostrzega pozytywy ich wysiłków: budzenie smaku. Bo za odwrócenie naturalnej tendencji - grubi w USA biedni, nie bogaci - Bourdain nie oskarża restauratorów, lecz przemysł fast foodów:
"Najgroźniejszym produktem eksportowym Ameryki nigdy nie była broń nuklearna czy Jerry Lewis - ani nawet powtórki "Słonecznego patrolu". Są nim i pewnie już na zawsze będą nasze bary z fast foodem."
I chociaż całkowicie nie zgadzam się z autorem, który twierdzi, że gdyby jakieś wyjątkowo smaczne zwierzę było na wyginięciu (np. obecnie żabnica czy ortolan), to on i tak - gwoli smaku - zabiłby je, przyprawił i zjadł, to jego zaangażowanie w to, że jedzenie MOŻE być dobre, że może być radością i nie musi być szkodliwe, jałowe i zestandaryzowane, jak w amerykańskich sieciach fast foodów, pozwala dostrzec w jego pracy jakiś sens. Ale bardziej aktualne jest to raczej dla Amerykanów. Rada autora, jak jeść dobrze i nie byle co: "Jeśli to możliwe, starajcie się zawsze jeść to, co pochodzi z konkretnego miejsca, od konkretnej osoby. Przestańcie też jeść tak cholernie dużo." (s.37) Można by jeszcze za nim dodać, żeby unikać miejsc o przewidywalnych nazwach i przewidywalnych, ponurych menus...
Całość kończy opowiadanie zatytułowane "Smak fikcji", które traktuje o cudownym uratowaniu restauracji przed bankructwem w Boże Narodzenie. Przesłanie i prawdopodobieństwo godne Dickensa, ale Bourdain jasno daje do zrozumienia, że to nieprawda, czysta fikcja, wishful thinking i nic więcej. Czytelnik też to wie. Na końcu znajdziemy jeszcze komentarze do poszczególnych felietonów.
Z kolegów, polecanych w książce, można wymienić restauracje:
French Loundry i Bouchon - Thomas Keller (Washington)
Mesa Grill - Bobby Flay (Las Vegas)
Okada - Takashi Yagihashi (Las Vegas)
Wynn - Daniel Boulud (Las Vegas)
Chez Panisse - Alice Waters (Berkeley)
Blackbird/Avec - Paul Kahan (Chicago)
Masa Restaurant/Bar - Masayoshi Takayama (NYC)
Prune - Gabriele Hamilton (NYC, Lower East Side)
Sushi Samba (NYC)
Le Veau d'Or (NYC)
Casa Mono - Pierre Batali (NYC)
Olives - Todd English (Charlestown, k. Bostonu)
Au Pied de Cochon - Martin Picard (Montreal)
Ondine - Donovan Cook (Melbourn)
Tetsuya’s - Tetsuya Wakuda (Sydney)
Jamin i L'Atelier - Joël Robuchon (Paryż)
El Bulli/Masia "Can Feliu", Ferran 59 - Ferran Adria (Costa Brava/Barcelona)
Jako rodowity nowojorczyk Bourdain 3 punkty konieczne przy zwiedzaniu mNYC: 1. śniadanie na Manhattanie - w Barney Greengrass (Sturgeon King przy Amsterdam Avenue) i tamtejsze Deli (delikatesy z garmażerką).
2. pastrami np. u Katza z Cel-Ray (oranżada selerowa) na East Houston i
3. pizza na Brooklynie - u Di Fara's albo u Lombardiego.
Gość jest...był świetnym przykładem faceta pełnego pasji, miłości życia i wszystkich jego rozkoszy. Ale raczej hedonista niż sybaryta.
"Brałem wczoraj udział w polowaniu na foki".
Wybór felietonów, które autor pisał do rozmaitych czasopism - kulinarnych i nie - o kuchni, o gotowaniu, o tym, jacy ludzie zajmują się gotowaniem, zwłaszcza w tych najdroższych i modnych restauracjach, i jaki to rodzaj pracy. Są tu też wrażenia autora z licznych podróży, ponieważ już od kilku lat, kiedy książka powstawała,...
2023-06-24
"Pomruk czterech wirujących silników potężnego airbusa 340 zapowiadał bliski start."
Jako pozycja rozrywkowa i taki trochę odmóżdżacz da się czytać. Choć do języka literackiego można by mieć spore zastrzeżenia, to autora cechuje niewątpliwie nieco wyższa inteligencja niż przeciętna współczesnego polskiego powieściopisarza.
Cała opinia na stronie: https://nakanapie.pl/ksiazka/nielegalni/opinia/955597
"Pomruk czterech wirujących silników potężnego airbusa 340 zapowiadał bliski start."
Jako pozycja rozrywkowa i taki trochę odmóżdżacz da się czytać. Choć do języka literackiego można by mieć spore zastrzeżenia, to autora cechuje niewątpliwie nieco wyższa inteligencja niż przeciętna współczesnego polskiego powieściopisarza.
Cała opinia na stronie:...
2023-05-07
"Zaczął mnie śledzić, gdy tylko wysiadłam z kapsuły towarzystwa Kenya Beanstalk."
Podrasowane "bimbo"* z próbówki jest inteligentną i niezawodną maszyną do zabijania. Przewyższa wszystkie egzemplarze rodzaju ludzkiego narodzone normalną drogą: zarówno fizycznie - pod względem urody, siły, wytrzymałości, refleksu, jak i umysłowo. Ma jednak jeden feler - psychologiczny. Cierpi bowiem na brak przynależności grupowej do tego gorszego od siebie rodzaju ludzkiego. Jakby istotom żywym jej rodzaju jednak zabrakło inteligencji i poczucia godności, żeby stworzyć własną społeczność. (...)
Cała opinia na stronie: https://nakanapie.pl/recenzje/ojcem-mym-skalpel-matka-probowka-pietaszek
"Zaczął mnie śledzić, gdy tylko wysiadłam z kapsuły towarzystwa Kenya Beanstalk."
Podrasowane "bimbo"* z próbówki jest inteligentną i niezawodną maszyną do zabijania. Przewyższa wszystkie egzemplarze rodzaju ludzkiego narodzone normalną drogą: zarówno fizycznie - pod względem urody, siły, wytrzymałości, refleksu, jak i umysłowo. Ma jednak jeden feler - psychologiczny....
2016-03-03
Choć powieść Łukianienki zaliczyłem tu do literatury rozrywkowej (a tę oceniam wyłącznie w kategoriach rozrywkowych tj. napięcie, wyobraźnia, język), to jej wartość z pewnością nie ogranicza się tylko do umiejętnego zabijania czasu (rozrywka jako czysta konfabulacja, bez "zbytecznych" odniesień do rzeczywistości; opowiadanie dla opowiadania; "wciągalność" jako podstawowe kryterium).
Tak jak dzieci bezboleśnie przechodzą proces akulturacji słuchając bajek, tak dorośli u Łukianienki mogą półświadomie pod własnościami magów rozpoznać własne rozterki moralne i problemy w relacjach międzyludzkich, z jakimi w życiu spotykają się na co dzień. Ale poprzez fabularną magię i cudowne właściwości postaci te codzienne zmagania zostają uwznioślone, dostarczając swoistego katharsis. I to nie tylko na poziomie akcji.
Autor bardzo sprytnie włącza istniejący, znany nam świat w wymyśloną przez siebie rzeczywistość, a jednocześnie zaciera szwy między zmyśleniem i prawdą poprzez aktualne odniesienia do sytuacji społeczno-politycznej i reinterprację powszechnie znanych elementów życia: zabobony, zwyczaje a nawet piosenki (zespołów Piknik, Woskriesienije, Splin i Blackmore's Night), które treścią wpisują się w ducha wykreowanej, powieściowej realności. Istniejący świat uprawdopodabnia zmyślenie (a nie odwrotnie), odkrywając czytelnikowi rzekomo ukryty sens. Co ciekawe, opowieść ta rzeczywiście działa tak, jak działa rzeczywistość baśniowa, choć jej adresatem są dorośli ludzie. Ponadto paradoksalnie poprzez fantazję ukazuje realne problemy lepiej niż powieść realistyczna. Bo choć jest pełna fantastycznych zdarzeń, odzwierciedla psychologiczną walkę, jaką człowiek prowadzi sam ze sobą, starając się być wierny jakiejś przyjętej etyce - zarówno w pracy jak i w życiu prywatnym. Ponadto strefę Mroku i Światła można sobie dowolnie interpretować. Koncepcja ta wpisuje się w judeo-chrześcijanski schemat religijny - złe i dobre moce: diabły i anioły - które walczą o ludzi. Ale równie dobrze opisuje może rosyjski świat mafii i walczącej z nimi policji. Można też ją czytać w kategoriach psychologicznych - osoby uczciwe, kochające, kierujące się uczuciami kontra cyniczne, manipulujące innymi, zdające się na ratio i dobro własne. Ale nic nie jest ani złe ani dobre do końca u Głuchowskiego. I także na tym polega mądrość tej powieści.
Choć powieść Łukianienki zaliczyłem tu do literatury rozrywkowej (a tę oceniam wyłącznie w kategoriach rozrywkowych tj. napięcie, wyobraźnia, język), to jej wartość z pewnością nie ogranicza się tylko do umiejętnego zabijania czasu (rozrywka jako czysta konfabulacja, bez "zbytecznych" odniesień do rzeczywistości; opowiadanie dla opowiadania; "wciągalność" jako...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-19
"Ktoś za nim biegł, słyszał jakieś podśpiewywania, udawane jęki rozkoszy. lubieżne chichoty."
Czyli jak zwykle u Krajewskiego: orgie, morderstwa, tajemnice, fin de siècle... To tutaj świetnie pasuje, bo autor bardzo dobrze wybrał miejsce i czas na opowieść, w której pojawia się i spirytyzm, i młodopolskie środowisko artystyczne, i ludowy folklor. Czyż może być na to lepsze miejsce, niż żydowskie Podgórze pod Krakowem? Jak zwykle autor postarał się, by historia była dobrze zakorzeniona. Jestem niemal pewien, że odsiedział swoje w bibliotece, by poznać topografię Podgórza i Krakowa w tamtym czasie, nie wątpię także, że nazwiska profesorów czy rabinów mogą być autentyczne, choć malarza Stróżyka akurat nie znalazłem. Ale to może zbyta satanistyczna figura, by ją łączyć z realnym człowiekiem z przeszłości w jakiejś powieści rozrywkowej. Autentyczności narracji przydaje także stylizowany język opowieści. Zawsze też cenię sugestie odnoszące się do literatury - tu gł. naukowej z zakresu psychologii z tamtych czasów i do kabalistyki. W powieściach rozrywkowych to nieczęsta rzecz, a cieszy. Czyta (a jeszcze lepiej: słucha) się bardzo dobrze.
"Ktoś za nim biegł, słyszał jakieś podśpiewywania, udawane jęki rozkoszy. lubieżne chichoty."
Czyli jak zwykle u Krajewskiego: orgie, morderstwa, tajemnice, fin de siècle... To tutaj świetnie pasuje, bo autor bardzo dobrze wybrał miejsce i czas na opowieść, w której pojawia się i spirytyzm, i młodopolskie środowisko artystyczne, i ludowy folklor. Czyż może być na to lepsze...
2022-11-14
Komuś w recenzji wydało się, że Czornyj próbuje poprzez nazwisko Mond stworzyć nawiązanie do detektywa Monka. Absurd! Czornyj ma inne ambicje: Mond nawiązuje do Bonda, a ma pewnie jeszcze bardziej wielkoświatowe (le monde oblige!) pretensje. Ten jaguar, ten szpinet, hawańskie cygaretki Montecristo, wymyślne alkohole (absynt i chicha) i wysmakowana muzyka, jakiej słucha - tyleż to arystkoratyczne i dekadenckie, co pretensjonalne. Wszystko osadzone tak nieadekwatnie w dzisiejszej (?) Polsce i w środowisku na poły policyjnym oraz uniwersyteckim, że do wyobrażenia chyba tylko pośród negatywnie zweryfikowanych członków komunistycznych służb specjalnych, którzy pogrążyli się w mafijnych, lukratywnych biznesach, lub wśród pokolenia ich synów i córek. W czeskiej literaturze robi coś podobnego Petr Stančík, ale ten idzie jeszcze dalej - zarówno w folgowaniu podniebieniu, jak i rozporkowi - nie dbając już całkiem o prawdopodobieństwo i epatując innym tajnym środowiskiem - wolnomularzami. Tyle że Stančík stylizuje swoje teksty na swoisty steampunk (więc połowa XIX w), zaś takim wyśnionym złotym wiekiem dla naszego autora jest chyba przełom XX i XXI w. (...)
Całość opinii na stronie: https://nakanapie.pl/ksiazka/mortalista/opinia/1543296
Komuś w recenzji wydało się, że Czornyj próbuje poprzez nazwisko Mond stworzyć nawiązanie do detektywa Monka. Absurd! Czornyj ma inne ambicje: Mond nawiązuje do Bonda, a ma pewnie jeszcze bardziej wielkoświatowe (le monde oblige!) pretensje. Ten jaguar, ten szpinet, hawańskie cygaretki Montecristo, wymyślne alkohole (absynt i chicha) i wysmakowana muzyka, jakiej słucha -...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-08
"Morrel nie posiadał się ze szczęścia."
W miarę pisania Dumas komplikował intrygę, zdarzało się coraz więcej cudownych zbieżności, jakby mu rzeczywiście deus wyjmował postaci i wydarzenia ex machina - czyli ni stąd, ni z owąd. Jednak bardziej mnie zbrzydziło ani to, ani dość natrętne moralizowanie, które - kto wie? - może niektórym czytelnikom może się przydać, lecz ów omnipotentny Monte Christo (pewnie postać skrojona na miarę Napoleona, którego autor jest aż nadto widomie wiernym admiratorem): przewyższający wszystkich duchem, umysłem, bogactwem, znajomością życia i języków - po prostu rycerz bez skazy. Ewidentnie Dumas dał mu rolę Boga czy też anioła sprawiedliwości (co wyartykułował wprost ustami bohatera w poprzedniej części), stawiając go ponad ludzkim prawem i moralnością: ma wiele paszportów, żadnemu władcy nie podlega, jest bajecznie bogaty, trzyma niewolników w kraju, w którym niewolnictwa nie ma, sądzi w imieniu Boga, nie płaci podatków, "uczciwi" rabusie się go słuchają jak niewolnicy, za to swym wrogom - złoczyńcom i karierowiczom, rodzajowi mafii sądowo-polityczno-wojskowej - łaskawie pomaga wzajemnie się wyrżnąć i wytruć. On - demiurg - walczy przeciwko Naturze, która jest bogiem i przeciw światu (czyli ludziom), który jest diabłem. (s.42) Jednak ów książę niezłomny zachowuje oczywiście umiar i bojaźń Bożą, tym różniąc się właśnie od przeciwników. Ale dziwna to szlachetność: wzdycha od lat do jednej ukochanej, a zarazem utrzymuje 3 haremy (w Kairze, Smyrnie i Konstantynopolu) - i nikogo to nie razi. Besserwisserstwo hrabiego, przy jednoczesnej romantycznej ślepocie (ach, jak on nie wierzy, że Hayde go pokocha!) staje się okropnie romansowe: muszą się piętrzyć dramatyczne pożegnania i uczuciowe kulminacje. Jak w hollywoodzkiej produkcji. Więcej intryg, mniej realiów - cóż, szkoda. Mdleje się tu też na potęgę (kobiety) oraz rzuca romantycznie i bezsilnie na krzesła (modni młodzieńcy, jak Albert). Śmieszne, ale mnie mało bawi. A jednak Dumas ma jednoznaczne zdanie o modnej w romantyzmie melancholii: ta ożywia tylko serca pospolite, nadając im rzekomą oryginalność, lecz serca wyjątkowe (jak Dantésa) - zabija (s.332).
Ponadto autor się chyba nieco pogubił w czasie akcji: najpierw Mercedes latami czekała na powrót Edmunda, a teraz się okazuje, że mamy rok 1839 (Mercedes ma 39 lat, mieli się żenić 24 lata wcześniej...miała wyjść za niego jako 15-latka?), więc po 2 latach od jego uwięzienia miała już dziecko z Fernandem...To zaledwie rok, nie lata. Opiekun Benedetta zapomina, że wychowanek morderstwem nie kończy swą karierę przestępczą, lecz od niego właśnie zaczynał, w dodatku popełniając zabijając swą przybraną matkę, a żonę swego opiekuna. Nawet stwierdzenie, że przez kraty oddalone od siebie o 3 stopy (97,5cm) nie da się sobie podać ręki brzmi dziwnie niedokładnie. No, albo taki wyczyn: być zbójem od młodych lat, przejść przez galery, a mimo to przechować przez 25 lat przedartą chusteczkę z haftowanego batystu, gdy się nią czyściło buty - no, brawo! To była jakość materiału - ça ne revient pas.
Jedna z najdowcipniejszych moim zdaniem kwestii pada, gdy niedoszły morderca w rozmowie z księdzem-przebierańcem ze zdziwieniem woła:
- To ksiądz wierzy w Boga?
Zdaje się, że takich wielce zdziwionych, iż w dzisiejszych czasach wciąż jeszcze istnieją jacyś chrześcijanie, mamy dzisiaj na pęczki.
Z ciekawostek nt. Francji w XIX w.: ustawowo dyliżanse nie mogły się na drodze wyprzedzać; żeby wyjechać dyliżansem pocztowym - choćby tylko do innego francuskiego miasta - należało mieć ze sobą paszport; gdy ktoś przyszedł do opery przed podniesieniem kurtyny - znaczyło to, że przyszedł za wcześnie...
Interesująca diagnoza hrabiego, dlaczego służący (więc i urzędnik?) kradnie: bo ma żonę, dzieci, ambicje i spodziewa się, że go zwolnią. Dlatego najlepszy służący jest taki, co nie ma rodziny, ale jest pewny, że się go nie usunie - nie musi być wtedy nawet dokładnie kontrolowany, bo sam będzie się starał utrzymać tak dobre miejsce pracy. Ale nieco mnie dziwi upodobanie autora-bonapartysty, czyli republikanina, dla herbów - jego bohater sam je sobie wymyśla: złota góra z czerwonym krzyżem na błękitnym polu to herb Monte Christo.
Na koniec ciekawe mi się wydaje porównanie romantycznego bohatera Dumasa do postaci Konrada Wallenroda czy Gustawa/Konrada Mickiewicza. Bo podobnej natury jest przemiana naiwnego i dobrego Edmunda Dantésa w poszukującego zemsty hrabiego Monte Christo: jeden musiał umrzeć, by narodził się drugi...
"Morrel nie posiadał się ze szczęścia."
W miarę pisania Dumas komplikował intrygę, zdarzało się coraz więcej cudownych zbieżności, jakby mu rzeczywiście deus wyjmował postaci i wydarzenia ex machina - czyli ni stąd, ni z owąd. Jednak bardziej mnie zbrzydziło ani to, ani dość natrętne moralizowanie, które - kto wie? - może niektórym czytelnikom może się przydać, lecz ów...
2019-09-30
"Jest to opowieść o tym, czym jest magia i dokąd zmierza, a co ważniejsze, skąd przychodzi i po co."
Wbrew powyższej zapowiedzi książka jest o RÓWNOUPRAWNIENIU kobiet w prawach do magii. O tym, że magia jest w rzeczach zwykłych i objawia się właśnie wtedy, kiedy się jej nie potrzebuje. Po prostu nic na siłę - czyli najlepsze, najsilniejsze jest to, co niewymuszone. Innymi słowy: "Magia ma jednak w zwyczaju czekać w ukryciu niby grabie leżące w trawie".(s.) To też książka o kobiecym zdrowym rozsądku i poprzestawaniu na małym.
Ciekawe, co było inspiracją dla "ósmego syna ósmego syna"? Ósemka to symbol doskonałości, mistycznej pełni (kobieta czyli 2 + mężczyzna czyli 3 +... drugi mężczyzna??) oraz równowagi. Siódemka wprawdzie też jest doskonała, lecz skończona, ósemka zaś to doskonałość z nowym początkiem. Myślę, że jednak nie mistyka, a powieść Orsona Scotta Carda "Siódmy syn" (1987). Raczej ona, niż późniejszy o rok siódmy album Iron Maiden, bo książka Pratchetta wyszła po raz pierwszy również w 1987. Nie wiem, czy to zamierzone, ale numerologiczna suma skróconego imienia Eskariny to też 8... Mamy tu poza tym niezłą charakterystykę rzeczywistości społecznej, m.in. dlaczego i jak działa magia - "głowologia" (czyli siła sugestii słowa i roli społecznej), czy też czym się mentalnie różnią mężczyźni od kobiet. Mimo jasno widocznej tezy bardzo dowcipna i dobroduszna lektura. Wystarczy włączyć żeńskiego bohatera, jak się okazuje, i równowaga wraca. Najwyraźniej też apetyt na Pratchetta i zrozumienie dla jego inteligentnego humoru rośnie w miarę czytania.
"Jest to opowieść o tym, czym jest magia i dokąd zmierza, a co ważniejsze, skąd przychodzi i po co."
Wbrew powyższej zapowiedzi książka jest o RÓWNOUPRAWNIENIU kobiet w prawach do magii. O tym, że magia jest w rzeczach zwykłych i objawia się właśnie wtedy, kiedy się jej nie potrzebuje. Po prostu nic na siłę - czyli najlepsze, najsilniejsze jest to, co niewymuszone. Innymi...
Pierwsza refleksja: za dużo słów... Powieść przegadana, opowiedziana prostym językiem. Uwaga czytelnika jest denerwująco prowadzona za rączkę. Ale może młodzieżowy wirtualny odbiorca, któremu powieść jest dedykowana, tego właśnie potrzebuje? Podobnie jak podstawiania pod oczy pozytywnych bohaterów i wskazywania palcem prospołecznych wzorców zachowania. Można stosować zamiast harcerstwa. Dla starszych, oczytanych lub czegokolwiek wymagających od lektury czytelników będzie to cokolwiek nużące.
Pierwsza refleksja: za dużo słów... Powieść przegadana, opowiedziana prostym językiem. Uwaga czytelnika jest denerwująco prowadzona za rączkę. Ale może młodzieżowy wirtualny odbiorca, któremu powieść jest dedykowana, tego właśnie potrzebuje? Podobnie jak podstawiania pod oczy pozytywnych bohaterów i wskazywania palcem prospołecznych wzorców zachowania. Można stosować...
więcej Pokaż mimo to