rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ostatni akt niepotrzebny, a pierwsze dwa zbyt często popadały w komizm i autoironię. Autorowi udało się osiągnąć jeden z celów - napisać zachwycającą językowo powieść o niczym. Kwieciste słów potoki niejednokrotnie robiły piorunujące wrażenie, jednak odbierały historii minimum powagi, czyniąc z niej raczej komediodramat niż cokolwiek innego. Plus za niezwykle przekonujące naszkicowanie obmierzłości społeczeństwa (czy raczej społeczeństw - staroeuropejskiego i nowoamerykańskiego), dość ciekawą polemikę z psychoanalizą i frapujący portret psychologiczny narratora.

Ostatni akt niepotrzebny, a pierwsze dwa zbyt często popadały w komizm i autoironię. Autorowi udało się osiągnąć jeden z celów - napisać zachwycającą językowo powieść o niczym. Kwieciste słów potoki niejednokrotnie robiły piorunujące wrażenie, jednak odbierały historii minimum powagi, czyniąc z niej raczej komediodramat niż cokolwiek innego. Plus za niezwykle przekonujące...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To już oficjalna informacja. Nie ma dokąd uciec. Nie można się schować. Panie i panowie: wiek XXI przesunął granice absurdu. Na zawsze.

Twórczość (czy może raczej tfurczość) MWizWO znana mi była od dłuższego czasu z łam "Do Rzeczy"; może trochę wstyd przyznać, ale jest to moja prawie-ulubiona rubryka w rzeczonej gazecie. Zaśmiewam się do łez, mocząc swe januszowe wąsy w czarnej herbacie podczas okienka na uczelni, studiując z uwagą błyskotliwe przemyślenia anonimowych fikcyjnych hipsterów. Zaznajomiłam się takowoż MWizWOwskim profilem na portalu społecznościowym i od tamtej chwili mogę otwarcie nazwać się olbrzymią fanką całości dorobku osób (osoby?), które maczają w tym paluszki. Również od tamtego momentu bardzo mocno zaciskałam kciuki, mając nadzieję na wydanie książkowe - i voila! Oto jest! Co prawda w nieco innej formie, niż to sobie wyobrażałam, ale zacznijmy od początku, czyli od wyraźnej przestrogi dla wszystkich potencjalnych czytelników: ta pozycja jest wysoce hermetyczna, tak jak żarty o wspólnych znajomych. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że bez wcześniejszego zapoznania się z rubryczką w "Do Rzeczy" i wpisami na facebookowej stronie, "Lemingi" stają się po prostu nieczytelne, trudne do rozkodowania - co z kolei nie działa w drugą stronę, scil. zarówno teksty zamieszczone w prasie, jak i w sieci, zachowują się w sposób zgoła bardziej uniwersalny.

Książka nie jest więc dla wszystkich, nad czym niesamowicie ubolewam. Jak wspomniałam wcześniej, zaskoczyła mnie forma: liczyłam raczej na zbiór felietonów czy esejów (obydwa te słowa należałoby chyba wziąć w cudzysłów jeśli mówimy o MWizWO) niż na sfabularyzowaną wersję pomysłu, który doskonale bronił się w swym dziewiczym kształcie. To prawdopodobnie najmocniej rzutuje na odbiór dziełka: starzy fani dostają solidne, ale powtarzalne gagi, humor, którego nie dało się wyeksploatować w całości; przypadkowi czytelnicy zaś prawdopodobnie pogubią się po kilku pierwszych historiach nie do końca łapiąc się w tym co jeszcze jest ironią, a co już nie i właściwie dlaczego.

Zatrzymajmy się jednak przy tym co dobre, bo bez wątpienia "Lemingi" właśnie takie są. Przede wszystkim autor (jak się okazało, jest tylko jeden, a przynajmniej jeden przyczynił się do napisania książki) niezmiennie udowadnia, że jest fenomenalnym obserwatorem otoczenia oraz ludzi. Bez trudu wychwytuje z życia codziennego wszystkie wielkomiejskie absurdy i konwertuje je w absurdy jeszcze większe, aż do punktu ich neutralizacji. Niestrudzenie przykłada wszędzie krzywe zwierciadła, montuje je gęsto z uporem maniaka, by ostatecznie dojść do prawdy tragikomicznej: nie ma już czego wykrzywiać, nie jest możliwym ośmieszyć jeszcze okrutniej tych, którzy ośmieszają sami siebie. Też jestem młoda i również kształcę się w "wielkim ośrodku", patrzę więc codziennie na tę samą rzeczywistość co autor, co gorsza: widzę ją w sposób niewiele odmienny. Krzywe zwierciadła nie są już potrzebne. "Lemingi" przejaskrawiają tylko część ludzkich przemyśleń czy zachowań, tylko część realnego świata. Cała reszta to prawda, która z komizmem nie ma nic wspólnego. Pod tymi względami książka zachowuje ducha swojego gazetowego i facebookowego pierwowzoru: przedstawienie skończone, kurtyna opada, a jednak widzowie nadal nie wiedzą czy odpowiednią reakcją jest śmiech czy łzy. Nie umieją ocenić, czy właśnie obejrzeli satyrę czy zupełnie poważną sztukę. Za to można by poklepać autora po ramieniu, podzielić się swoimi kiełkami sushi, wyrażając aprobatę słowami "Starzy, dobrzy MWizWO".

Co podobało mi się mniej? Poza formą, o której pisałam już dwa razy... No dobra, spójrzmy prawdzie w oczy: forma jest przyczyną wszystkiego co złe; zabiegi stylistyczne, które działają w niefabularnych typach wypowiedzi tutaj niekoniecznie się sprawdzały, dialogi nie były w stanie zastąpić pseudointelektualnych wywnętrzeń i pseudodziennikarskiego bełkotu, a do fabuły nie dało się wprowadzić wystarczającej ilości smaczków z uwagi na jej chronologiczny charakter (na tym tle bardzo chlubnie odznaczają się powyrywane z kontekstu fragmenty "powieści" niejakiego Pawło Kolejo).

Razem wziąwszy, nie jest to coś, czego się spodziewałam, niemniej nie dyskredytuje to "Lemingów"; ocenę wystawiam dobrą, bo tak też o tej pozycji myślę. Prawdę pisząc, nie obraziłabym się za tom drugi, nawet za kompilację dotychczasowych wpisów ze wszystkich źródeł. Pomysł jest błyskotliwy, pierwowzór przekomiczny, autor spostrzegawczy, czytelnicy liczni - grunt pod sequel idealny!

To już oficjalna informacja. Nie ma dokąd uciec. Nie można się schować. Panie i panowie: wiek XXI przesunął granice absurdu. Na zawsze.

Twórczość (czy może raczej tfurczość) MWizWO znana mi była od dłuższego czasu z łam "Do Rzeczy"; może trochę wstyd przyznać, ale jest to moja prawie-ulubiona rubryka w rzeczonej gazecie. Zaśmiewam się do łez, mocząc swe januszowe wąsy w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

I co ja mam z tym fantem zrobić? Twórczość Isabel Allende poznałam przypadkiem i zakochałam się w niej momentalnie, miłość od pierwszego wejrzenia, niekończące się ochy i achy, wiecie jak to jest. Zaczęłam od absolutnie arcygenialnego "Portretu w sepii", żeby później zabrać się za malowniczą i urzekającą "Córkę fortuny" i wreszcie przyszła kolej na "Dom duchów". Nadzieje miałam olbrzymie, tym bardziej zabolało mnie rozczarowanie, które przeżyłam.

Sama powieść napisana jest rewelacyjnie - za to moje gwiazdki. Warsztat, choć w późniejszych powieściach ulega znacznej poprawie, nie jest tutaj zły. Nie zgodzę się z wyższością Allende nad Marquezem, ale z pewnością nie dzieli ich wielka przepaść.

Prawdziwą bolączką "Domu duchów" są bohaterowie, czy raczej - bohaterki, oraz fabuła: z początku frapująca, potem średniawa, a w końcu - żadna.

Naprawdę boli mnie, że książka posiada tylko jednego (sic!) pozytywnego bohatera, czyli Estebana Truebę (no, może jeszcze Transito zasługuje na jakąś tam sympatię), a cała akcja skupia się na otaczających go babsztylach (przecież nie kobietach, litości). Wszystkie te panienki, co niby miały tworzyć ten klimat, tę niesamowitość, to o czym zapewniał nawet sam wydawca pisząc notkę z tyłu książki... okazały się pustymi, nudnymi, papierowymi postaciami; pełne pretensjonalności, a przy tym, po ludzku, głupie. To, jak mocno Allende wyprała swoje bohaterki z uczuć widać paradoksalnie właśnie na Estebanie. Owszem, miał swoje na sumieniu, ale prawdopodobnie nic złego by się nie działo, gdyby chociaż jedna z tych lafirynd okazała mu minimum zrozumienia i cierpliwości. Cała książka mogłaby być jednym wielkim poradnikiem "jak zostać zidiociałą egocentryczką i nadal być przedstawianą w dobrym świetle". Obrzydliwe.

Jedna tylko myśl jest pocieszająca - była to pierwsza książka Allende. Widocznie kobitce nie szło jeszcze kreowanie postaci, zawaliła robotę, no trudno. Na szczęście mamy jej inne powieści, gdzie akcja toczy się wartko, postaci są frapujące i złożone, a historia wręcz poraża klimatem. "Dom duchów" jest ich, niestety, całkowitym przeciwieństwem i poza bardzo dobrym warsztatem niczym nie przyciąga.

I co ja mam z tym fantem zrobić? Twórczość Isabel Allende poznałam przypadkiem i zakochałam się w niej momentalnie, miłość od pierwszego wejrzenia, niekończące się ochy i achy, wiecie jak to jest. Zaczęłam od absolutnie arcygenialnego "Portretu w sepii", żeby później zabrać się za malowniczą i urzekającą "Córkę fortuny" i wreszcie przyszła kolej na "Dom duchów"....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ocena tej książki niestety prosi się o komentarz, co jest dla mnie o tyle uciążliwe, że właśnie zaczęły się okrutne upały i moja produktywność spadła do absolutnego minimum. Nie mogę jednak zostawić, ot tak, dziesięciu gwiazdek i iść w długą, ponieważ, że tak pozwolę sobie od razu przejść do rzeczy, niniejsza powieść wcale mi się nie podobała tak, bym mogła dać jej najwyższą notę. Nie subiektywnie.

Nie będę niczego streszczała, bo streszczeń nie lubię i uważam je za wysoce nieprzydatne, tak samo jak "wodę lekko niegazowaną". Swoje narzekania (bardzo mało obiektywne) skieruję jednak pod adresem bohaterów, fabuły, czasu i przestrzeni, i ujmę cały problem w ten sposób: "męczyłam się". Do skraju rozpaczy doprowadzała mnie konstrukcja czasoprzestrzenna świata przedstawionego: jedno małe miasteczko, w którym czas dostał mitologicznej czkawki odstąpiwszy od linearności, by zataczać coraz węższe koła. Mniej więcej w połowie miałam już serdecznie dość intryg, coraz mniej racjonalnego zachowania postaci (nie mam tu na myśli zachowań związanych ze zjawiskami nadprzyrodzonymi), a każdy kolejny Jose Arcadio doprowadzał do zsiwienia kolejnej partii włosów na mojej głowie. Tak naprawdę (choć niektórzy mogą mi to poczytać za herezję), uważam, że gdyby losy rodziny Buendiów spisał ktoś inny, ktoś mniej utalentowany oraz pomysłowy, wyszłaby z tego najzwyklejsza telenowela. W końcu, po jakimś czasie, nawet stosunki płciowe z nieletnimi przestają szokować.

Jednakże "Stu lat samotności" nie napisał drobny skryba, zapychający czas wolny zlepianiem niby-recenzji do portalu internetowego. Człowiek, który popełnił owe opus magnum był obdarzony tak nieprzyzwoicie plastyczną, nieokiełznaną wyobraźnią, że naprawdę skupionemu czytelnikowi szczęka powinna opaść przynajmniej kilka razy podczas lektury. Niebywała gracja i lekkość, z jaką prowadzona jest narracja, zrekompensowała mi wszystkie cierpienia związane ze zbyt emocjonalnym odczytywaniem dziejów kolejnych pokoleń Buendiów. Niektóre akapity zostały wydziergane z kunsztem i zmyślnością wybitnego zegarmistrza składającego swe maleńkie, delikatne trybiki; żadne słowo nie jest przypadkowe, żadna konstrukcja składniowa nie jest chybiona. I to zaważyło na mojej ocenie, albowiem po odwinięciu całej nici z kłębka, w momencie kiedy naprawdę czułam się wykończona lekturą, Autor postawił klamrę w sposób naturalny, satysfakcjonujący czytelnika i, co najważniejsze, nadającą sens wcześniejszym setkom stron tekstu.

Ostatecznie, nie mogłam powstrzymać się od werbalnej, możliwej do empirycznego doświadczenia zmysłem słuchu reakcji: "ŁAAAAŁ". Jest to "łał" z grupy tych, które wymyka się po pierwszym odsłuchaniu "Say hello to heaven" Temple of the dog, po zjedzeniu czekoladowego ciasta Wioletty w pewnej poznańskiej kawiarni, po odczytaniu do końca "Silmarillionu" Tolkiena. To "łał" zawierające w sobie pełen szacunek wobec twórcy, "łał", które zastępuje potok potencjalnych słów, które moglibyśmy użyć, gdybyśmy nie ulegli głębokiemu czarowi dzieła.

Proces czytania nie szedł mi łatwo, a gdybym odstawiła książkę przed zakończeniem, ocena spadłaby pewnie o trzy, cztery oczka. Byłam mądra, że nie przyszło mi to do głowy, bo "Sto lat samotności" to sztandarowy przykład tego, co nazywamy arcydziełem. Przyznaję to pomimo odczuwanych subiektywnie "niedogodności".

Ocena tej książki niestety prosi się o komentarz, co jest dla mnie o tyle uciążliwe, że właśnie zaczęły się okrutne upały i moja produktywność spadła do absolutnego minimum. Nie mogę jednak zostawić, ot tak, dziesięciu gwiazdek i iść w długą, ponieważ, że tak pozwolę sobie od razu przejść do rzeczy, niniejsza powieść wcale mi się nie podobała tak, bym mogła dać jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Większość ludzi chyba nie powinna po nią sięgać, bo już po opiniach tutaj widać, że jest kompletnie nierozumiana. Przede wszystkim nie jest to esej (ani ich zbiór), tylko typowa, postmodernistyczna hybryda gatunkowa. Jest to dzieło wręcz szablonowo postmodernistyczne; karykaturalne, bogate w hiperbole, intertekstualne (właściwie, jest mozaiką cytatów), o jednym podstawowym przesłaniu: Wszystko już było. Nie da się tworzyć nowego, a to powoduje frustrację (także u czytelnika, przynajmniej w moim przypadku, bo problematyka poruszana przez dekonstrukcjonistów w sumie trochę mi leży na sercu). Owszem, największą zabawę mają ci, którzy znają większość przytoczonych nazwisk i kojarzone z nimi dzieła lub życiorysy - mimo wszystko jest to pozycja wysoce erudycyjna -ale to nie jest tak, że zupełnie nie da się tego zrozumieć czy nie poczuć subtelnego komizmu (sama też znam tylko kilku pisarzy na krzyż, z tych, którzy byli wymienieni). Poza tym, jeżeli jedno dzieło wymaga znajomości innych, to nie powinno się poddawać, ale po prostu - poznać je :D
Ogólnie nie zachwyciło mnie, przytłoczyło za to głęboką frustracją (co jest mimo wszystko sukcesem pisarza) i uświadomiło mi, jak wiele czytania przede mną, jeśli będę chciała jeszcze kiedyś do Vili-Matasa powrócić ;)

Większość ludzi chyba nie powinna po nią sięgać, bo już po opiniach tutaj widać, że jest kompletnie nierozumiana. Przede wszystkim nie jest to esej (ani ich zbiór), tylko typowa, postmodernistyczna hybryda gatunkowa. Jest to dzieło wręcz szablonowo postmodernistyczne; karykaturalne, bogate w hiperbole, intertekstualne (właściwie, jest mozaiką cytatów), o jednym podstawowym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Smaczna jak absurdalnie drogi obiad z restauracji, błyskotliwa i przenikliwa, zabawna w sposób daleki od prymitywizmu, odkrywająca na nowo Amerykę i rzetelnie dokonująca za nią swoistego rachunku sumienia.
Warsztatowo nie jest doskonała - głównie mam na myśli prowadzenie fabuły oraz jej słabsze momenty - chociaż narracja jest sprawna, wartka i plastyczna, a bohaterowie, jak to u Gaimana, pełnowymiarowi i przekonujący.
Być może jedna z najważniejszych powieści przełomu XX i XXI wieku.

Smaczna jak absurdalnie drogi obiad z restauracji, błyskotliwa i przenikliwa, zabawna w sposób daleki od prymitywizmu, odkrywająca na nowo Amerykę i rzetelnie dokonująca za nią swoistego rachunku sumienia.
Warsztatowo nie jest doskonała - głównie mam na myśli prowadzenie fabuły oraz jej słabsze momenty - chociaż narracja jest sprawna, wartka i plastyczna, a bohaterowie, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Obiecałam sobie, że nie dam kryminalnej powieści więcej niż sześć gwiazdek - chyba, że zaskoczy mnie kunszt pisarski - ale cóż, ciśnienie mi podskakiwało, krew mi pulsowała w całej twarzy, a kiedy zadzwonił do mnie "numer zastrzeżony" w czasie popołudniowej lektury, momentalnie przeszedł mnie dreszcz :D Te symptomy są niechybnym dowodem, że powieść ze mną wygrała, pomimo jej słabszych stron.

Obiecałam sobie, że nie dam kryminalnej powieści więcej niż sześć gwiazdek - chyba, że zaskoczy mnie kunszt pisarski - ale cóż, ciśnienie mi podskakiwało, krew mi pulsowała w całej twarzy, a kiedy zadzwonił do mnie "numer zastrzeżony" w czasie popołudniowej lektury, momentalnie przeszedł mnie dreszcz :D Te symptomy są niechybnym dowodem, że powieść ze mną wygrała, pomimo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Klasyka 'basińskiego' humoru :D

Klasyka 'basińskiego' humoru :D

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak byłam w podstawówce, to tak kochałam tę książkę, że ukradłam ją z biblioteki i mam ten egzemplarz w domu do dzisiaj (od tamtej pory zawsze kupuję książki, nigdy nie chodzę do bibliotek, denerwuje mnie ta idea pożyczania na prawo i lewo). Jedna z najulubieńszych pozycji dzieciństwa.

Jak byłam w podstawówce, to tak kochałam tę książkę, że ukradłam ją z biblioteki i mam ten egzemplarz w domu do dzisiaj (od tamtej pory zawsze kupuję książki, nigdy nie chodzę do bibliotek, denerwuje mnie ta idea pożyczania na prawo i lewo). Jedna z najulubieńszych pozycji dzieciństwa.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Oceniając ostatni tom oceniam nie tyle zakończenie, co dzieło jako całość. Historia cudowna, bohaterowie niezapomniani, tak jak wszystkie chwile spędzone przy lekturze :) Będę wracać bardzo często.

Oceniając ostatni tom oceniam nie tyle zakończenie, co dzieło jako całość. Historia cudowna, bohaterowie niezapomniani, tak jak wszystkie chwile spędzone przy lekturze :) Będę wracać bardzo często.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Hm, ci, którym nie podobał się charakter tego opracowania chyba po prostu nigdy nie czytali innej mitologii poza Parandowskim ;)
Według mnie jest to praca solidna - nie przytłoczy laika, nie zażenuje specjalisty, a pasjonata obdarzy kilkoma ważnymi informacjami budującymi szkielet kontekstu historyczno-kulturowego, przekaże wspaniałe historie ze świata bogów, a wszystko objaśni szalenie przydatnymi aneksami, przedstawionymi w sposób prosty i jasny. Wielki plus za bibliografię!

Hm, ci, którym nie podobał się charakter tego opracowania chyba po prostu nigdy nie czytali innej mitologii poza Parandowskim ;)
Według mnie jest to praca solidna - nie przytłoczy laika, nie zażenuje specjalisty, a pasjonata obdarzy kilkoma ważnymi informacjami budującymi szkielet kontekstu historyczno-kulturowego, przekaże wspaniałe historie ze świata bogów, a wszystko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nudy na pudy, w dodatku ciężko ustalić target. Ja czytałam w podstawówce i się wymęczyłam, ale z kolei starsze dziewczynki sięgają już po bardziej wymagające lektury. Takie czytadło dla nikogo.

Nudy na pudy, w dodatku ciężko ustalić target. Ja czytałam w podstawówce i się wymęczyłam, ale z kolei starsze dziewczynki sięgają już po bardziej wymagające lektury. Takie czytadło dla nikogo.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Oceniam z perspektywy baaaaaaaaardzo długiego czasu, ale dzieckiem będąc przeczytałam to chyba z sześć razy, więc musiało mi się niewyobrażalnie podobać.

Oceniam z perspektywy baaaaaaaaardzo długiego czasu, ale dzieckiem będąc przeczytałam to chyba z sześć razy, więc musiało mi się niewyobrażalnie podobać.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Co myśli Słowacki o tym co myśli, że myśli Mickiewicz, czego Mickiewicz w gruncie rzeczy nie myśli. Jaskółczo niepokojące.

Co myśli Słowacki o tym co myśli, że myśli Mickiewicz, czego Mickiewicz w gruncie rzeczy nie myśli. Jaskółczo niepokojące.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To już nie jest porywający "Portret w sepii", ale za lekkość i plastyczność narracji oraz rewelacyjnych bohaterów drugoplanowych daję te osiem gwiazdek :) Allende urodziła się z niesłychanym talentem gawędziarskim i dziękuję Bogu, że postanowiła się nim podzielić w swych powieściach. Bo chociaż tutaj fabuła nie wprawiła mnie w zachwyt, to barwny opis dzięwiętnastowiecznej Kaliforni i świetnie sportretowane życie społeczne w Chile tegoż czasu zaparło mi dech w piersiach.

To już nie jest porywający "Portret w sepii", ale za lekkość i plastyczność narracji oraz rewelacyjnych bohaterów drugoplanowych daję te osiem gwiazdek :) Allende urodziła się z niesłychanym talentem gawędziarskim i dziękuję Bogu, że postanowiła się nim podzielić w swych powieściach. Bo chociaż tutaj fabuła nie wprawiła mnie w zachwyt, to barwny opis dzięwiętnastowiecznej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Hoho, zaczyna sie robić naorawdę gorąco! :D Nie mogę doczekać się kolejnych tomów :D

Hoho, zaczyna sie robić naorawdę gorąco! :D Nie mogę doczekać się kolejnych tomów :D

Pokaż mimo to


Na półkach:

Najsłabiej wydany polski tom :< Okropnie nieczytelny.

Najsłabiej wydany polski tom :< Okropnie nieczytelny.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mama kazała mi dodać, bo ponoć, dziecięciem będąc, uwielbiałam tego słuchać nawet dwadzieścia razy dziennie ;D

Mama kazała mi dodać, bo ponoć, dziecięciem będąc, uwielbiałam tego słuchać nawet dwadzieścia razy dziennie ;D

Pokaż mimo to


Na półkach:

Od momentu zapoznania się z tym cudeńkiem nie ustaję w poszukiwaniach innego NAPRAWDĘ DOBREGO yaoi, które nie byłoby ani zbyt słodkie ani nie okazało się zwyczajnym pornolem. Po dwóch latach poszukiwań ogłaszam Junjou za niekwestionowane arcydziełko gatunku.

Od momentu zapoznania się z tym cudeńkiem nie ustaję w poszukiwaniach innego NAPRAWDĘ DOBREGO yaoi, które nie byłoby ani zbyt słodkie ani nie okazało się zwyczajnym pornolem. Po dwóch latach poszukiwań ogłaszam Junjou za niekwestionowane arcydziełko gatunku.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Żądam tomu pod tytułem "Odwiedziny u Edwarda Cullena" ;D

Żądam tomu pod tytułem "Odwiedziny u Edwarda Cullena" ;D

Pokaż mimo to