Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Długo szukałam czegoś podobnego do After - bardzo wciągającego, a przy tym na tyle niewymagającego, że powoli mi to się odprężyć po intensywnym dniu w pracy. I udało się. "Don't love me" to książka, której historia wciąga od pierwszych stron.

Długo szukałam czegoś podobnego do After - bardzo wciągającego, a przy tym na tyle niewymagającego, że powoli mi to się odprężyć po intensywnym dniu w pracy. I udało się. "Don't love me" to książka, której historia wciąga od pierwszych stron.

Pokaż mimo to

Okładka książki Całe życie kradłem Józef Grzyb, Igor Zalewski
Ocena 6,4
Całe życie kra... Józef Grzyb, Igor Z...

Na półkach:

Józef Grzyb jest recydywistą, który spędził w więzieniu około 35 lat swojego życia. Jego egzystencja ograniczała się w głównej mierze do alkoholu, bójek, kradzieży, włamań oraz do „kombinowania”. W pewnym momencie zrozumiał, że stracił swoje najlepsze lata, nie stworzył niczego własnego, a droga którą podąża, prowadzi ku nieuchronnemu upadkowi. Właśnie to pozwoliło mu się otrząsnąć, stanąć na nogi i powrócić na właściwe tory. Obdarzony niezwykłym zmysłem, umiejętnością obserwacji i analizy ludzkich zachowań, a przy tym bogaty o niemały bagaż doświadczeń, podjął się misji opowiedzenia swojej historii, która ma przestrzec zarówno tych młodych, jak i starszych, przed życiem, które wiódł przez tyle lat.

Książka pt. „Całe życie kradłem. Opowieść człowieka, który spędził w więzieniu 35 lat i nie stracił poczucia humoru” jest tworem napisanym przez dwie osoby – Józefa Grzyba oraz felietonistę - Igora Zalewskiego. Tytuł ten ma formę rozmowy, złożoną w głównej mierze z obszernych wypowiedzi autora, przerywanych krótkimi pytaniami, zadawanymi przez dziennikarza. Właśnie one zostały odznaczone kursywą i ich zadaniem jest jedynie pociągnięcie lub rozwinięcie prowadzonego wywodu. Taki sposób zapisu może początkowo nie przekonywać, jednak lekkość wypowiedzi Józefa Grzyba i opowiadana historia z jego życia zachęca do kontynuowania lektury.

Więcej na: www.pokoj-ksiazek.blogspot.com

Józef Grzyb jest recydywistą, który spędził w więzieniu około 35 lat swojego życia. Jego egzystencja ograniczała się w głównej mierze do alkoholu, bójek, kradzieży, włamań oraz do „kombinowania”. W pewnym momencie zrozumiał, że stracił swoje najlepsze lata, nie stworzył niczego własnego, a droga którą podąża, prowadzi ku nieuchronnemu upadkowi. Właśnie to pozwoliło mu się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W tym roku, a dokładniej 19 września, na ekranach kin pojawił się film w reżyserii Jana Komasa, o którym zaczęło być głośno na długo przed jego premierą. Mowa oczywiście o „Mieście 44”, który jako jeden z nielicznych polskich produkcji porusza tematykę powstańczą. Nie lada zaskoczeniem okazała się być dla mnie informacja odnośnie powieści, napisanej na podstawie scenariusza filmu. Pełna wątpliwości zabrałam się więc za lekturę „Miasta 44”, aby praktycznie od razu zostać przeniesionym do miejsca, gdzie strach i niepewność są nieodłączną częścią codzienności.

Przedstawiona historia opisuje losy młodych ludzi, a przede wszystkim Stefana, który przez realia wojny musiał przejąć obowiązki ojca i wcielić się w rolę głowy rodziny. Momentem zwrotnym w dosyć spokojnej egzystencji głównego bohatera staje się otrzymanie przez jego przyjaciółkę, Kamilę, zadania – przekazania otrzymanego pistoletu konspiracyjnej organizacji. Od tej chwili nic już nie będzie takie samo. Stefan traci stałą pracę w fabryce, a tym samym cenne papiery, uniemożliwiające wysłanie go do robót za granicę, w zamian za to, zostaje stopniowo wdrażany w działalność podziemia, gdzie zaprzyjaźnia się z jego zaangażowanymi członkami.


„Miasto 44” jest książką nietypową chociażby ze względu na jej wygląd zewnętrzny. Ma ona zupełnie inny format: twardą oprawę, wysokiej jakości kartki grubego papieru, a przede wszystkim – zdjęcia, dużo zdjęć, przedstawiających sceny z filmu. Publikacja napisana przez Marcina Mastalerza prezentuje się naprawdę okazale i wyjątkowo, a obecność ostatniego elementu pozwala odbiorcom, którzy nie widzieli filmu, dokładnie wyobrazić sobie poszczególne postacie oraz lepiej zapoznać się z realiami opisanego okresu.

Wykorzystany przez autora język jest prosty i lekki, dzięki czemu lektura powieści powinna być jedynie kwestią czasu. Niestety, tak nie było. Po przewróceniu ostatniej kartki zaczęłam się zastanawiać, czego zabrakło, gdzie został popełniony błąd i jedynym wiarygodnym wytłumaczeniem było właśnie pióro Marcina Mastalerza. Historia została napisana głównie z perspektywy Stefana, ale pojawiające się postacie przedstawicielek płci żeńskiej, Kamili i Alicji, też miały od czasu do czasu swój głos, będący najczęściej powtórzeniem sytuacji, widzianej oczami głównego bohatera. Było to dość... dziwne rozwiązanie, podobnie jak brak opisów dotyczących na przykład wyglądu innych bohaterów czy miejsc, w których rozgrywała się akcja.

Sprawiło to, że „Miasto 44” wydało mi się niekompletne, jakby niedopracowane, albo po prostu odfajkowane. Rozumiem, że jest to publikacja napisana na podstawie scenariusza filmu, a sama obecność zdjęć powinna załatwić sprawę wyobrażenia sobie postaci, jednak jest to w mojej opinii zwykłe pójście na łatwiznę, co w przypadku książki jest nie do pomyślenia. Osobiście nie miałam okazji oglądać filmu, a po lekturze „Miasta 44” czuję niedosyt, który zapewne nie rozwieje się po nadrobieniu zaległości kinowych. Pewne wątki nie zostały rozwinięte i z tego co się dowiedziałam, to autor nie dał się ponieść wyobraźni, nie dodał niczego od siebie.

Powieść pt. „Miasto 44” ma wiele mankamentów, jednak z każdym spojrzeniem na recenzowany przeze mnie egzemplarz, nie mogę powstrzymać się od podziwiania jego wysokiej jakości wydania, a tym samym nie jestem w stanie wystawić złej noty. Autor przeniósł mnie do okresu wojennego, przedstawił wydarzenia z punktu widzenia młodych cywilów, a przede wszystkim – zainteresował ich losami. „Miasto 44” jest z pewnością pozycją wartą większej uwagi, ale nie jestem przekonana, czy odbiorcy kinowej wersji tytułu znajdą w niej coś nowego, prócz krótkiego dodatku w postaci ogólnych informacji o filmie.

W tym roku, a dokładniej 19 września, na ekranach kin pojawił się film w reżyserii Jana Komasa, o którym zaczęło być głośno na długo przed jego premierą. Mowa oczywiście o „Mieście 44”, który jako jeden z nielicznych polskich produkcji porusza tematykę powstańczą. Nie lada zaskoczeniem okazała się być dla mnie informacja odnośnie powieści, napisanej na podstawie scenariusza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Witajcie w świecie, gdzie w ciągu dnia swe rządy pełnią ludzie, aby po zmroku skryć się za runicznymi barierami i ustąpić miejsca bezlitosnym demonom, łaknącym ich krwi. Życie każdego, mieszkańców pomniejszych osad, czy nawet Wolnych Miast, nie należy do najłatwiejszych, jest bowiem przepełnione lękiem przed nieustępliwymi potworami. Sen ludzi od dawien dawna nie był spokojny, nocą zamiast ciszy rozchodzi się ryk demonów, dźwięk stawiającym opór barierom albo płacz i krzyki przerażonych ludzi. Arlen nie zamierza się jednak poddać otaczającej go rzeczywistości, a przede wszystkim strachowi, który odebrał mu to, co było mu najdroższe. Leesha także nie ma zamiaru zmieniać swojego postanowienia, nie daje się ugiąć, mając przy swoim boku starą Zielarkę. Podobnie Rojer, który stracił wszystko, co mógł, ale mimo tego, znalazł w sobie siłę do walki z każdym kolejnym dniem. Tak wygląda rzeczywistość, świat podzielony na dwie, tak różne części – jasną i ciemną, gdzie śmierć jest najmniej przerażającą rzeczą, której można doświadczyć.


Wykreowany przez Petera Brett’a świat okazał się być na tyle interesujący, a przede wszystkim tak niezwykle wyrazisty, że porwał mnie od pierwszej strony. Wszystko, zamieszczonego na kartach „Malowanego człowieka”, zdawało się być żywe, wręcz namacalne - zarówno opisane miejsca, każdy kamień, krzak, jak i każda pojawiająca się w powieści postać. Nic więc dziwnego, że lektura dzieła tego amerykańskiego pisarza wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Po raz pierwszy od bardzo dawna byłam na tyle pochłonięta czytaniem, tak podekscytowana prowadzoną akcją, że zdołałam zapomnieć o wszystkich problemach i smutkach, które odciągały mnie od zwyczajowych przyjemności.

„Malowany człowiek” nie bez kozery został ogłoszony jedną z najlepszych książek z gatunku fantastyki. Ma w sobie wszystko to, co dobry twór powinien mieć – ciekawą konstrukcję świata przedstawionego, wartką akcję i zapadających w pamięć bohaterów, do których ciężko się nie przywiązać. Wykreowany świat mamy możliwość poznać za sprawą trzech bohaterów, znajdują się oni w różnych miejscach i trudnią się różnymi zajęciami. Początkowo byłam zirytowana, kiedy rozdziały dotyczące Arlena zastąpiły strony, opisujące historię Leesh i odwrotnie, ale ten niejako przeplatający się sposób prowadzenia akcji prawie od razu przestał mi przeszkadzać. Trochę inaczej się miała sprawa najmłodszego z naszej trójki postaci, Rojera, ponieważ jego perypetie nie były już tak ciekawa jak poprzednie. Na szczęście autor nie poświęcił uczniowi Minstrela zbyt dużo uwagi.

Peter V. Brett przelał na karty papieru ciekawą wizję świata, z którą czytelnik zapoznaje się z każdą kolejną przeczytaną stroną. Aby mógł on lepiej zrozumieć rzeczywistość, w której przyszło żyć trójce głównych bohaterów, w licznych opisach czy wypowiedziach innych postaci nie zabraknie wzmianek o polityce, prawach, zajęciach i sposobie życia mieszkańców. Odbiorca jest bowiem w „Malowanym człowieku” obserwatorem, który ma okazję śledzić tę historię niejako zza pleców Arlena, Leeshy czy też Rojera. Z tego też powodu, czytelnik nierzadko dowiadywał się szczegółów, dotyczących funkcjonowania w przedstawionym świecie, na równi z przewodnimi postaciami. Wszystko to za sprawą starszych i bardziej obeznanych mieszkańców. Dlatego też przywiązanie się do tej trójki było jak najbardziej możliwe, nie byli oni obojętni dla odbiorcy, a wręcz przeciwnie - wzbudzali silne emocje.

„Malowany człowiek” okazał się być lekturą godną przeczytania. Dawno nie zostałam wręcz przyssana do stron żadnej czytanej przeze mnie ostatnio książki. Dodatkowym atutem tej powieści są niezwykłe rysunki, pozwalające odbiorcy wyobrazić sobie na przykład wygląd demona czy poszczególnej postaci - stanowią one ciekawą formę urozmaicenia lektury, uprzyjemnienia czytania. Z tego powodu, polecam ją wszystkim, a zwłaszcza miłośnikom dobrej fantastyki. Na tym dziele na pewno się nie zawiedziecie.

Witajcie w świecie, gdzie w ciągu dnia swe rządy pełnią ludzie, aby po zmroku skryć się za runicznymi barierami i ustąpić miejsca bezlitosnym demonom, łaknącym ich krwi. Życie każdego, mieszkańców pomniejszych osad, czy nawet Wolnych Miast, nie należy do najłatwiejszych, jest bowiem przepełnione lękiem przed nieustępliwymi potworami. Sen ludzi od dawien dawna nie był...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasem los bywa szczególnie okrutny względem wybranych przez niego osób. Nie każdy wytrzymuje taką presję i nierzadko ratunku szuka w różnego rodzaju używkach, aktywnościach albo też we własnej głowie. Tę ostatną opcję wybrała Deborah – młoda dziewczyna, która wykreowała sobie swój niepowtarzalny świat, z własnym jęzkiem, bóstwami czy zwyczajami, jednak jej twór z czasem zaczął wymykać się spod kontroli. Zrozpaczeni rodzice postanowili pozostawić ją w ośrodku psychiatrycznym, gdzie pod swoje skrzydła wzięła ją znana i powszechnie szanowana lekarka – doktor Fried. W miejscu odgrodzonym od świata zewnętrznego kratami, gdzie krzyki, ataki szału, czy odbiegające od normy zachowania są na porządku dziennym, nasza bohaterka będzie musiała zdecydować, życie w którym świecie wybierze.


Akcja powieści od pierwszej strony wydawała się być spokojna i taka też była przez resztę lektury. Czytelnik miał okazję poznawać historię choroby Deborah za sprawą przeplatających się fragmentów, dotyczących zarówno jej życia w szpitalu i kontaktów z pozostałymi pacjentkami zakładu, jak i z wizyt u doktor Fried, czy też wędrówek i rozmów z bóstwami Ur. Te ostatnie były, w mojej ocenie, najmniej interesujące. Owszem, kreacja innej rzeczywistości była ciekawa, jednak - jak na twór chorej psychicznie osoby przystało – zbyt niezrozumiała. Podobnie było w przypadku życia głównej bohaterki w szpitalu. Co prawda, dzięki tym opisom przybliżone zostało czytelnikowi to miejsce, rządzące w nim reguły i zasady oraz pozostali pacjenci, jednak te fragmenty nie dostarczały mi wystarczającej pożywki czytelniczej.

Lektura „Życie to nie bajka” była po prostu... w porządku. Wykorzystany przez pisarkę język był prosty, jednak sama powieść nie porwała mnie w żaden sposób, a autorce nie udało się sprawić, abym zdołała zżyć się z główną postacią. Z tego powodu, losy Deborah jakoś szczególnie mnie nie przejmowały. Z zaciekawieniem przewracałam kolejne kartki, zaznajamiałam się z następnymi rozdziałami, aczkolwiek robiłam to, bo po prostu chciałam zakończyć tę powieść. Powód był jeszcze jeden, mianowicie – fragmenty dotyczące spotkań naszej bohaterki z doktor Fried. Za ich sprawą, czytelnik wspólnie z Deborah cofał się w przeszłość i poznawał wydarzenia, które zapoczątkowały jej ucieczkę do Ur, a tym samym, chorobę psychiczną. Skłaniały one do refleksji i uzmysławiały, jak różnego rodzaju sytuacje z dzieciństwa, sposoby zachowań innych ludzi itd., mogą dotkliwie odbić się na psychice danej osobie.

"Choroba Deborah jest teraz rozpaczliwą walką o zdrowie."*

Tytuł dzieła Joanne Greenberg zawiera w sobie całą kwintesencję życia i właśnie dlatego po niego sięgnęłam. Życie nie jest bowiem bajką, dlatego płacz i rozpacz na nic się tu nie zdadzą. Los się nad nami nie zlituje, a wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej da nam w kość. To do nas należy wybór – czy ze spuszczoną głową, będziemy się na wszystko zgadzać, a może zbuntujemy się, zrobimy wszystkim na złość i będziemy walczyć o własne szczęście? Powieść tej amerykańskiej pisarki uzmysławia nam, że wszystko jest możliwe, nawet walka z chorobą, dlatego polecam ją wszystkim, a zwłaszcza tym, którzy przestali dostrzegać, co jest naprawdę ważne. Mimo wszystko, polecam!

Czasem los bywa szczególnie okrutny względem wybranych przez niego osób. Nie każdy wytrzymuje taką presję i nierzadko ratunku szuka w różnego rodzaju używkach, aktywnościach albo też we własnej głowie. Tę ostatną opcję wybrała Deborah – młoda dziewczyna, która wykreowała sobie swój niepowtarzalny świat, z własnym jęzkiem, bóstwami czy zwyczajami, jednak jej twór z czasem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jonasz żyje w miejscu, gdzie nie istnieją podziały, rasizm, czy niesprawiedliwość, gdzie każdy żyje w takich samych warunkach jak reszta, a możliwość wyboru jest czymś nieprawdopodobnym. Życie każdego mieszkańca osiedla jest dokładnie zaplanowane, przejawem tego są chociażby coroczne ceremonie, w których udział biorą dzieci. Przełomową chwilą jest przede wszystkim uroczystość dwunastolatków, ponieważ właśnie wtedy dowiadują się oni, jakim torem przebiegać będzie ich dalsze życie w społeczności. Wszyscy zebrani dwunastolatkowie zostali przydzieleni do pełnienia poszczególnej funkcji na osiedlu i spośród nich wszystkich, to właśnie Jonasza obarczono niezwykle ciężkim brzemieniem odpowiedzialności odbiorcy pamięci. W trakcie swojego szkolenia zaczyna rozumieć coraz więcej, a co za tym idzie - dostrzegać wady pozornie idealnego systemu.


„Dawca” jest powieścią utopijną, subtelnie przeradzającą się w antyutopię, gdzie świat przedstawiony przypominał mi w kilku aspektach platońską wizję państwa. Mam tu na myśli chociażby fakt, iż każdy mieszkaniec miał pełnić daną funkcję za sprawą dokładnie określonych obowiązków, albo to, że osiedle gwarantowało wszystkim życie w poczuciu bezpieczeństwa, szczęścia i harmonii. Zasady i prawa, których przestrzegają mieszkańcy, panujący ład i porządek – właśnie z tym wszystkim stopniowo zapoznany zostaje czytelnik. Śledząc szkolenie Jonasza, wspólnie z nim poznaje wady systemu oraz szczegóły dotyczące składających się na niego elementów.

„Uzyskaliśmy kontrolę nad wieloma rzeczami. Ale niektóre musieliśmy utracić.”*

Wykreowany przez autorkę świat wydawał się być mdły i nieciekawy, tak samo jak pojawiający się w „Dawcy” bohaterowie. Jak się z czasem okazało, nie był to efekt niezamierzony. Lois Lowry z premedytacją wprowadziła czytelnika do miejsca, gdzie w przeszłości postawiono na jednakowość, dlatego wszystko w nim wydawało się być tak samo mało interesujące. Starszyzna zrezygnowała z możliwości dokonywania wyborów, czy natykania się na trudności dnia codziennego - ludzkość wolała pójście na łatwiznę. Za sprawą szkolenia Jonasza, czytelnik ma możliwość zapoznania się z listą rzeczy, które zostały na zawsze usunięte z życia mieszkańców osiedla. Ich przedstawienie nie jest jednoznacznie potępione, ukazane zostały bowiem zarówno plusy, jak i minusy wprowadzonych zmian, dając odbiorcy z początku możliwość na samodzielne ich ocenienie.

Akcja „Dawcy” była przez większą część lektury spokojna i mało zajmująca. Czytelnik miał okazję na dokładne zapoznanie się ze światem przedstawionym, rządzącymi prawami i sposobem funkcjonowania osiedla. Autorka nie skupiła się natomiast prawie w ogóle na zapoznaniu odbiorcy z bohaterami, dlatego wszystkie postacie wydawały się być jednym wielkim tłem. Owszem, na drodze Jonasza pojawiały się inne osoby, jednak nie pozostawały one w pamięci czytelnika na długo. Podobnie było w przypadku postaci nowego odborcy, wydaje się, że jego kreacja posłużyła pisarce jedynie do zapoznania nas z wykreowaną przez nią wizją i konsekwencjami dokonanych wyborów.

„- [...]Rzeczywiście, ludzi trzeba chronić przed niewłaściwymi wyborami.
-Tak jest bezpieczniej.
- Tak - zgodził się Jonasz. - Znacznie bezpieczniej."**

„Dawca” jest z pewnością lekturą wartą polecenia, może nie tyle ze względu na jej techniczną stronę, to jest chociażby użyty język czy tempo akcji powieści, co z powodu niebanalnej wizji (nie)idealnego świata. Książka napisana przez Lois Lowry zmusza bowiem do refleksji. Życie składa się nie tylko z tych szczęśliwych momentów, w gruncie rzeczy, najczęściej wypełniają je trudności oraz problemy, mimo tego, czy bylibyśmy w stanie zrezygnować z indywidualności, możliwości wyboru, na rzecz z góry ułożonego i bezpiecznego życia? Jeśli chcielibyście chociaż przez chwilę znaleźć się w takim poukładanym miejscu, sięgnijcie po „Dawcę” i wraz z Jonaszem zwiedźcie wszystkie zakamarki osiedla.

Jonasz żyje w miejscu, gdzie nie istnieją podziały, rasizm, czy niesprawiedliwość, gdzie każdy żyje w takich samych warunkach jak reszta, a możliwość wyboru jest czymś nieprawdopodobnym. Życie każdego mieszkańca osiedla jest dokładnie zaplanowane, przejawem tego są chociażby coroczne ceremonie, w których udział biorą dzieci. Przełomową chwilą jest przede wszystkim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Harper nie powinien przeżyć, a przynajmniej nie powinien pozostawać na wolności. Jego gwałtowny temperament i brutalne usposobienie robią z niego bardzo niebezpiecznego człowieka, ale ponieważ los bywa łagodny dla ciemnych charakterów, udało mu się uniknąć kary. Znalazł Dom, którego nie dotyczą prawa czasu, który oprócz bezpiecznej przystani pełni jeszcze wiele innych funkcji, między innymi: wyznacza mu dziewczyny, Lśniące Dziewczyny, które muszą zostać pozbawone przez niego życia. Jedną z nich jest Kirby, której cudem udało się przeżyć po brutalnej napaści, jakiej doświadczyła z jego rąk. Kierowana przeczuciem stara się odnaleźć swojego oprawcę, który nie spocznie dopóki nie dokończy swego dzieła. Sprawa mogłaby się wydawać zupełnie normalna, gdyby nie fakt, że każda z jego ofiar straciła życie w różnych czasach, a on sam odwiedził je w ich młodości...


Powieść napisana przez Lauren Beukes wprowadza czytelnika stopniowo w przedstawioną historię. Wykorzystany przez autorkę język jest prosty, ale został on także dopasowany do poszczególnych czasów, które odbiorca ma możliwość odwiedzić w towarzystwie psychopatycznego mordercy, Harpera. To właśnie ten element wyróżnia „Lśniące dziewczyy” od pozostałych thrillerów – motyw podróży w czasie. Jego obecność może wzbudzić niepewność oraz ostrożność wśród potencjalnych czytelników, zwłaszcza, że rynek książek dla młodzieży czy też samej fantastyki obfituje w historie oparte na podobnym motywie. Pomysł Lauren Beukes okazał się jednak strzałem w dziesiątkę, ponieważ przy opisanych podróżach nie zachodzi żaden zgrzyt, który zmniejszałby napięcie budowane w trakcie lektury.

Za sprawą „Lśniących dziewczyn” czytelnik ma możliwość śledzić sprawę, która na pierwszy rzut oka wydaje się być nierozwiązywalna, a brak nowych poszlak sprawia, że policja stoi w martwym punkcie. Chronologia nie została przez autorkę celowo zachowana, a odbiorca rozpoczyna przyglądanie się tej historii od poznania Kirby po nieudanej próbie jej zamordowania. Cała akcja poświęcona jest śledzeniu ruchów głównej bohaterki, która, podejmując staż w gazecie, stara się rozwiązać tę tajemniczą sprawę. Przerywnikami jej poczynań są rozdziały opisujące: przygotowania i same akty okrucieństwa, zadawane z rąk Harpera, ostatnie godziny życia jego ofiar, a także odczuca oraz postępowanie Dana – byłego reportera kryminalnego. To wszystko sprawia, że czytelnik jest zmuszony niejako skakać po treści, która co prawda sprowadza się do tego samego, łączącego ją motywu, jednak momentami ten zabieg okazywał się bardzo męczący. Dlaczego? Chociażby dlatego, że zdarzało się, iż wciągający czy intrygujący w danym rozdziale motyw ulegał nagle zakończeniu, wzbudzając tym samym moją irytację.

„Lśniące dziewczyny” posiadają bardzo miłą dla oka oprawę graficzną okładki. Kolejną zaletą tej pozycji jest prosty, a zarazem niesamowicie lekki język, ułatwający czytelnikowi lekturę. Natomiast ciekawa historia wzbogacona o fantastyczne motywy zachęca do jej kontynuowania ze względu chociażby na to, iż pomysł Lauren Beukes oferuje czytelnikowi coś innego, całkiem nieprzewidywalnego. Takie połączenie tych elementów tworzy twór, z którym warto się zaznajomić ze względu na przykład na to, iż jego zakończenie zmusza czytelnika do chwili zastanowienia, zebrania wszystkich poznanych wcześniej elementów i przeanalizowania od początku całej tej historii. Nie skłamię, jeśli powiem, iż w pierwszym odruchu po przewróceniu ostatniej strony, miałam ochotę na ponowne przeczytanie „Lśniących dziewczyn”. Wszystko po to, aby zrozumieć, która z postawionych przeze mnie hipotez będzie bardziej bliska prawdy.

Czy polecam? Jak najbardziej! Powolna z początku akcja nie przeszkadza ze względu na ilość ciekawych poczynań bohaterów i sposób prowadzenia akcji, dlatego po „Lśniące dziewczyny” sięgnąc mogą nawet ci, którym długie budowanie napięcia nie do końca odpowiada. Wszystko w gruncie rzeczy przemawia za tą pozycją, dlatego nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić Was do bliższego zapoznania się z dziełem Lauren Beukes. W końcu nic tak nie odpręża jak dobry i nietuzinkowy thriller z małym (zupełnie nieszkodliwym) wątkiem miłosnym w tle.

Harper nie powinien przeżyć, a przynajmniej nie powinien pozostawać na wolności. Jego gwałtowny temperament i brutalne usposobienie robią z niego bardzo niebezpiecznego człowieka, ale ponieważ los bywa łagodny dla ciemnych charakterów, udało mu się uniknąć kary. Znalazł Dom, którego nie dotyczą prawa czasu, który oprócz bezpiecznej przystani pełni jeszcze wiele innych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miłość jest znana z tego, że jest nieprzewidywalna, ponieważ lubi pojawiać się w najmniej spodziewanych momentach. Jest niezaprzeczalnie pięknym uczuciem, ale aż za często okazuje się być obrzydliwie okrutna i bezlitosna. Wprowadza do życia szczęście i radość, a w momencie, gdy odchodzi, pozostawia po sobie śmiercionośny dół rozpaczy, który potem tak trudno zasypać. Mimo tego próbujemy dalej, ryzykujemy, stawiając na szali nasze uczucia i serce - szukamy osoby, która okaże się być tą jedyną, właściwą, a przede wszystkim - nam pisaną. Różnice między płciami nie ułatwiają znalezienia odpowiedniego partnera czy też partnerki, dlatego nic w tym dziwnego, że poradniki poświęcone tematyce związków i spraw sercowych cieszą się tak dużą popularnością.


Matthew Hussey jest popularnym i szanowanym ekspertem w temacie związków i relacji damsko-męskich. Początkowo prowadził seminaria i kursy skierowane jedynie dla mężczyzn, jednak - pomimo obawy związanej ze zdradą swojej płci - postanowił pomóc także kobietom, odkrywając przed nimi męską psychikę. „Facet idealny. Jak znaleźć, zdobyć i utrzymać przy sobie mężczyznę” jest książką składającą się z trzech części, które są związane z wyróżnionymi w podtytule zagadnieniami. Każde z nich zostało odpowiednio rozwinięte i przybliżone, jednak autor skupił się w swoim dziele przede wszystkim na kobiecie. Kluczem do sukcesu jest bowiem poznanie własnej wartości i polubienie samej siebie. Właściwie nie jest to nic nowego czy zaskakującego, ale wiele z nas zapomina o tych podstawach, zaniża swoje wymagania, daje szansę, licząc na nagłą poprawę swego partnera.

Życie nie jest bajką, a miłość i związki przedstawione w książkach czy filmach nie mają przełożenia w rzeczywistości. Znalezienie odpowiedniego partnera okazuje się być tak trudnym zadaniem głównie z powodu braku jakiejkolwiek aktywności i statycznego stylu życia, jaki prowadzimy. Autor nie pominął elementarnej wiedzy, która jest w stanie zapewnić odbiorczyni sukces. Napisany przez Hussey'a poradnik ma wysoką wartość merytoryczną, ponieważ wszystkie zawarte w nim porady i zalecenia są aktualne, a przede wszystkim faktyczne mogą okazać się pomocne. Kolejną i chyba największą zaletą tej pozycji jest fakt, iż została ona napisana przez mężczyznę, a co za tym idzie – z jego punktu widzenia. Dzięki temu sposób myślenia facetów, ich psychika, staje się bardziej przejrzysta, a sposób postępowania łatwiejszy do przewidzenia.

Matthew Hussey poświęcił kilka rozdziałów na najczęściej zadawane przez kobiety pytania, w tym także to, będące najczęściej zmorą większości kobiet, a mianowicie: „Dlaczego on nie zadzwonił?”. Jest to chyba też jedno z najczęściej wpisywanych zapytań w wyszukiwarce Google, a na kobiecych forach ciągle poruszany jest ten problem. Podobnie ma się kwestia w przypadku zagadnienia utknięcia w przyjacielskiej sferze, przepisie na wymarzoną randkę czy odpowiedzi na pytania: „Jak stać się jego wymarzoną kobietą?” albo „Czy to TEN Jedyny?”.

Jak widać „Facet idealny” porusza wszystkie najbardziej frapujące i problematyczne zagadnienia. Napisany jest z punktu widzenia mężczyzny, dlatego jest praktyczny oraz godny zaufania. Zamieszczone na łamach stron treści niby zawierają dobrze nam znane informacje, a jednak nie bez powodu tak często dajemy się ponieść uczuciu, zostawiając rozsądek daleko za sobą. Matthew Hussey nie zachęca odbiorcy do rozpoczęcia "gierki" w bycie na przykład zołzą, proponuje w zamian za to skupienie się na swoim wnętrzu, wyjściu do ludzi oraz wykorzystaniu zamieszczonych w poradniku rad.

Czy polecam? Jak najbardziej! „Facet idealny” pozwala spojrzeć na wiele kwestii pod zupełnie innym kątem, a przy tym został napisany prostym i przejrzystym językiem, który zachęca do kontynuowania lektury. Jedynym mankamentem jest dość częste reklamowanie się samego autora oraz podawanie hasła do jego filmików na stronie internetowej. Nie uznałabym tego za wadę, gdyby nie fakt, iż wpisanie kodu jest niemożliwe, ponieważ zainteresowana osoba zostaje przekierowana na jedną z dwóch stron, na których można zakupić napisaną przez niego książkę. Mimo tego, polecam – i to nie tylko singielkom, ale także kobietom będącym w związkach.

Miłość jest znana z tego, że jest nieprzewidywalna, ponieważ lubi pojawiać się w najmniej spodziewanych momentach. Jest niezaprzeczalnie pięknym uczuciem, ale aż za często okazuje się być obrzydliwie okrutna i bezlitosna. Wprowadza do życia szczęście i radość, a w momencie, gdy odchodzi, pozostawia po sobie śmiercionośny dół rozpaczy, który potem tak trudno zasypać. Mimo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeszli przez labirynt, stanęli oko w oko z bezlitosnymi maszynami, stworzonymi przez DRESZCZ i przeżyli – przynajmniej część z nich. Thomas wraz z resztą Strefowców miał nadzieję, że ten koszmar wreszcie się skończy i dany im będzie święty spokój, jednak nic bardziej mylnego. To, czego do tej pory doświadczyli, to nic w porównaniu z tym, co na nich czeka. Wystawieni są bowiem na nielada próbę – przed nimi długa przeprawa w palącym (dosłownie) słońcu przy nieprzewidywalnych zjawiskach atmosferycznych. Podróży nie ułatwiają im zarażeni na Pożogę ludzie, którzy popadają w coraz większy obłęd, tracąc przy tym ludzkie uczucia i sumienie. Jeszcze jakby tego było mało, kontakt z Teresą się urywa, a na jej miejscu pojawia się Aris, chłopak zesłany z innej grupy testowej.


Trochę ponad dwa lata minęły od momentu kiedy zapoznałam się z historią przedstawioną w „Więźniu labiryntu”, dlatego początkowa lektura drugiego tomu trylogii była dość problematyczna. Nie byłam w stanie sobie przypomneć, o czym była pierwsza część i jakie próby czekały na głównego bohatera, Thomasa, oraz jego przyjaciół. Jak się wkrótce okazało, znajomość poprzedniej książki nie była wymagana, aby orientować się w tej historii i nadążać za rozwojem akcji. Oczywiście co jakiś czas pojawiały się wzmianki odnośnie labiryntu i żyjących w nim istot, ale było ich na tyle mało, że przypomnienie sobie większej ilości informacji okazało się być dla mnie niemożliwe.

Język wykorzystany przez autora jest prosty i łatwy w odbiorze, dlatego powieść czyta się stosunkowo łatwo. Kolejne trudności, na jakie natykają się bohaterowie, urozmaicają przedstawioną historię, jednak nie na tyle, aby całkowicie wciągnąć czytelnika pomiedzy wypełnione slowami strony. Co może być tego powodem? Wydaje mi się, że problem leży po stronie, występujących w „Próbach ognia”, postaci. Pisarz skupił się na osobie Thomasa, tym samym jedynie nakreślając postacie poboczne, bez których szkielet historii niechybnie by się rozpadł. Zapomniał jednak o niezwykle istotnym elemencie, w wielu przypadkach decydującym o sukcesie danego tytułu, a mianowicie – wyrazistej osobowości głównego bohatera.

Thomas jest typowym przykładem wiecznego szczęściarza. Nie wyznacza się w gruncie rzeczy niczym wyjątkowym, został wraz z pozostałymi dziećmi wytypowany do wzięcia udziału w eksperymencie, więc niby jest taki jak wszyscy, ale nie do końca. Popełnia błędy, wszyscy wokół niego umierają, ale on nie - jemu dopisuje szczęście. Czysty przypadek sprawia, że ludzie mu zawierzają, słuchają go i starają pomagać. Nasz główny bohater jest jednak dość irytującą postacią, bo czy może być coś gorszego od zakochanego nastolatka, myślącego i ciągle nawołującego (mentalnie) swoją sympatię? Ano tak, na przykład dotknięci zarazą ludzie, lubujący się w wycinaniu innym nosów, czy innych części ciała. Autor nie powstrzymał się od pieczołowitego oddania sytuacji osób, dotkniętych Pożogą. I chociaż tego typu opisów nie jest dużo, to jednak są one na tyle wyraziście przedstawione, że wrażliwy czytelnik z pewnością nie zaliczy ich do swoich ulubionych, a przynajmniej do najprzyjemniejszych.

„Próbom ognia” brakuje tego czegoś, iskry, która byłaby w stanie rozpalić ciekawość czytelnika, zachęcić go do kontynuowania lektury, a przede wszystkim swego rodzaju pomostu, łączącym odbiorcę z głównym bohaterem. Właśnie tego zabrakło mi w czasie lektury drugiego tomu serii - możliwości wczucia się w Thomasa, kibicowania mu, przeżywania tragedii wraz z nim. James Dashner w wyrazisty i przekonujący sposób zabrał mnie w podróż po wyniszczonej Ziemii, zaznajomił z nękającą ludzi chorobą, jednak nie udało mu się sprawić, aby losy Thomasa i jego przyjaciół nie były mi obojętne.

Przeszli przez labirynt, stanęli oko w oko z bezlitosnymi maszynami, stworzonymi przez DRESZCZ i przeżyli – przynajmniej część z nich. Thomas wraz z resztą Strefowców miał nadzieję, że ten koszmar wreszcie się skończy i dany im będzie święty spokój, jednak nic bardziej mylnego. To, czego do tej pory doświadczyli, to nic w porównaniu z tym, co na nich czeka. Wystawieni są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieści erotyczne niewątpliwie są wyjątkowym typem literatury, rozbudzającym nie tylko wyobraźnię, ale także i zmysły. Z ich lektury można czerpać niemałą przyjemność, czytelniczą przyjemność, jednak sięganie po pozycje tego rodzaju zawsze wiąże się z niepewnością oraz większymi niż zazwyczaj obawami - czy autorowi udało się podołać zadaniu? Czy udało mu się zbudować odpowiedni klimat i całą historię przedstawić w przekonujący, a przede wszystkim w pobudzający sposób? Nie ukrywam, że do lektury „Mistrza” podeszłam z pewnym dystansem, ponieważ jak do tej pory udało mi się trafić tylko na kilka naprawdę dobrych erotyków. Jak więc było w tym przypadku?

Sonia jest spokojną i nieśmiałą dziewczyną. Los jak do tej pory dał jej ostro popalić. Po śmierci rodziców straciła wszystko, dlatego sporo trudu i wysiłku kosztowało ją ułożenie sobie życia na nowo. Niestety, ten stan pozornej stabilizacji nie trwa długo. W drodze powrotnej nasza bohaterka zostaje wplątana w narkotykową aferę. Na jej oczach ginie człowiek, a ona sama zostaje porwana przez cypryjskich gangsterów. Za sprawą Raula de Luca udaje jej się ujść z życiem, jednak ceną jest pozostanie więźniem na Cyprze, w pięknym domu o nazwie VillaRosa. Stopniowo Sonia nie tylko przyzwyczaja się do nowej sytuacji, ale także zbliża się do domowników rezydencji i przeżywa tam swoją pierwszą wielką miłość.


„Mistrz” może nie tyle wciąga czytelnika, co kusi go, zapewniając kilkugodzinną rozrywkę. Autorka powieści wprowadziła trochę zamieszania, zapoznając na początku odbiorcę z bohaterką drugoplanową. Ze względu na okoliczności jej poznania przez pierwsze rozdziały spodziewałam się trochę innej historii. Na szczęście, dość szybko wszystko się wyjaśniło, nie pozostawiając wątpliwości, co do prawdopodobnego rozwoju dalszej akcji. Katarzyna Michalak niezaprzeczalnie włożyła sporo wysiłku, aby możliwie jak najbardziej urozmaicić akcję, jednocześnie zachowując przy tym odpowiednie proporcje wszystkich elementów. Powstał tym samym twór, w którym ciężko jednoznacznie określić, czy poszczególny bohater jest dobrym, czy złym charakterem, a jeśli już ma należeć do tej drugiej grupy, to jest duże prawdopodobieństwo, iż odbiorca będzie go jednak darzyć sympatią.

Język użyty przez autorkę do napisania tej powieści jest lekki, dlatego z łatwością przewraca się kolejne strony tego tytułu. Akcja jest przez większą część lektury spokojna, jednak nie na tyle, aby znużyć czytelnika. Wręcz przeciwnie, pisarka w umiejętny sposób budowała napięcie, zmuszając go do dalszego poznawania losów Sonii. Kilka razy napięcie między bohaterami było już tak wyczuwalne, że zaczynało to mieć swoje odzwierciedlenie w moim zachowaniu, mianowicie, skutkowało to szybszym czytaniem, a przede wszystkim pojawiającą się ekscytacją i niemożnością oderwania się od lektury.

Nie wszystko jest jednak tak kolorowe, jak mogłoby się wydawać. Tak jak oddanie cypryjskiego klimatu nawet autorce wyszło, tak kreacja bohaterów pozostawia wiele do życzenia. Główna postać, Sonia, okazała się być pozornie zbyt idealna. Swoją przesadną niewinnością, niezdecydowaniem wzbudzała przede wszystkim irytację. Jej osobie brakowało tego czegoś – charakteru? osobowości? - które przemawiałyby za tą postacią. Pomimo tych znaczących wad, trudno mi było powstrzymać się od kibicowania jej. Wynika to chyba z faktu, że pomiędzy stronami „Mistrza” można znaleźć o wiele bardziej denerwujących bohaterów i w porównaniu z nimi, Sonia nie wypada wcale tak źle.

„Mistrz” okazał się być dobrą powieścią erotyczną, skierowaną przede wszystkim dla pań. Wątek porwania i przetrzymywania głównej bohaterki dodaje lekturze smaku, a magiczny klimat książki zachęca do kontynuowania lektury. Dzieło Katarzyny Michalak stanowi dobrą odskocznię od rzeczywistości, a za sprawą swoich pobudzających właściwości, zachęca do bliższego kontaktu z przedstawioną historią. „Mistrz” jest subtelnym erotykiem, którego zakończenie zaskoczy chyba każdego czytelnika. Pisarka na tyle sprawnie opanowała umiejętność władania piórem, że wszystko okazuje się być możliwe. Czy polecam? Jak najbardziej!

Powieści erotyczne niewątpliwie są wyjątkowym typem literatury, rozbudzającym nie tylko wyobraźnię, ale także i zmysły. Z ich lektury można czerpać niemałą przyjemność, czytelniczą przyjemność, jednak sięganie po pozycje tego rodzaju zawsze wiąże się z niepewnością oraz większymi niż zazwyczaj obawami - czy autorowi udało się podołać zadaniu? Czy udało mu się zbudować...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ponoć Einstein stwierdził kiedyś, iż człowiek używa jedynie 10 procent potencjału swojego mózgu. Nasuwa się więc pytanie, co z pozostałą – aż dziewięć razy większą – częścią? Odpowiedzi na nie starali się udzielić naukowcy, najczęściej podważając tę teorię, jednak w przeciwieństwie do nich Mircea Ighisan George zgadza się z domniemanymi słowami sławnego fizyka. Co więcej, przekonuje, że człowiek sam kreuje rzeczywistość jest w stanie na nią wpływać. W swojej książce pt. „Metoda dwupunktowa dla każdego” dzieli się z czytelnikiem receptą na formowanie, a przede wszystkim, uzdrawianie swojego życia, nie tylko przez myśli, ale także przez dotyk.


Na czym polega tytułowa metoda? Na dotknięciu dwóch, połączonych ze sobą, punktów na ciele. Aby tego dokonać, należy działać według kroków opisanych przez Mircea George, a wcześniej zapoznać się z podstawowymi prawami, kształtującymi rzeczywistość. Dlatego też książka pt. „Metoda dwupunktowa dla każdego” podzielona została na trzy części – typowo teoretyczną, praktyczną oraz uzupełniającą. Pierwsza okazała się być zaskakująco zajmującą lekturą, zapoznającą czytelnika z takimi istotnymi kwestiami jak: czysta energia - matrix, drganie i rezonans, intencja czy intuicja. Przy ich rozwinięciu, autorka skorzystała ze zjawisk i praw fizycznych, jednak zrobiła to w taki sposób (na przykład przy wykorzystaniu obrazków), że pozornie trudne kwestie, okazywały się nie być takie złe.

Druga część książki zawiera w sobie wszystkie informacje, wiedzę, która potrzebna jest do korzystania z metody dwupunktowej. Aby ułatwić odbiorcy jej wykonanie, na stronach poradnika zamieściła kilka ćwiczeń pomagających doświadczyć i utrwalić poszczególne stany. Każde z nich zostało opatrzone opisem oraz klarowną instrukcją, pokazującą, jak krok po kroku je wykonać. Autorka nie zapomniała o istotnym elemencie, a mianowicie: określeniu i wyjaśnieniu celu tych ćwiczeń. Czytelnik tym samym nie będzie na ślepo ich wykonywać, nie wiedząc dokładnie co one mają na celu.

Trzecia, a zarazem najkrótsza część, została nazwana przeze mnie uzupełniającą, ponieważ rozwija ona dokładniej poszczególne etapy zastosowania metody dwupunktowej. Za jej sprawą, odbiorca zapozna się na przykład z kwestią właściwego, najlepszego wyboru, ale także będzie mógł odbyć dodatkowy trening przygotowujący do użycia metody dwupunktowej. Te wszystkie części stanowią integralną i swoistą całość poradnika napisanego przez Mircea Ighisan George. Jeżeli chodzi o kwestię merytoryczną, to wypada on naprawdę dobrze, a przede wszystkim – wiarygodnie. Jak jednak wygląda kwestia jego wykonania?

„Metoda dwupunktowa dla każdego” jest przejrzyście napisaną książką, na której stronach opisane zostały kwestie, nie należące do najłatwiejszych. Autorce udało się zrobić coś zadziwiającego – nudne i skomplikowane na pierwszy rzut oka zagadnienia przekazała czytelnikowi w taki sposób, że przestały być takie straszne. Dokonała tego za sprawą nadania książce odpowiedniej formy. Nie jest to bowiem typowy tekst popularnonaukowy, a raczej dialog dwóch postaci, których możemy poznać za sprawą krótkich komiksów, zamieszczonych przed każdą z części poradnika. Pozycja Mircea George jest więc rozmową Antona Tohm’a oraz Photoni’ego, który w łatwy i przystępny sposób wyjaśnia koledze różne zagadnienia. Do tego celu wykorzystuje motywy obecne w filmach, rysunki, a zwłaszcza przykłady z życia codziennego.


Recenzowany przeze mnie poradnik okazał się być bardzo dobrą pozycją, przekazującą na ponad stu pięćdziesięciu stronach naprawdę sporą ilość wiedzy. Kwestia graficzna, a więc kolorowe obrazki, schematy i zamieszczone na fioletowym tle rady, uprzyjemniają lekturę „Metody dwupunktowej dla każdego”, a zamieszczone, na końcu każdego większego zagadnienia, podsumowanie, pomaga w usystematyzowaniu takiego ogromu nowych informacji. W przypadku takiego tytułu nie mogę zrobić więc niczego innego, jak tylko polecić go każdemu, kto chciałby poznać sposób na zmianę swojego nastawienia, życia. Polecam!

Ponoć Einstein stwierdził kiedyś, iż człowiek używa jedynie 10 procent potencjału swojego mózgu. Nasuwa się więc pytanie, co z pozostałą – aż dziewięć razy większą – częścią? Odpowiedzi na nie starali się udzielić naukowcy, najczęściej podważając tę teorię, jednak w przeciwieństwie do nich Mircea Ighisan George zgadza się z domniemanymi słowami sławnego fizyka. Co więcej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kawa, a właściwie zawarta w niej kofeina, uzależnia. Oprócz tego poprawia nastrój, dobrze smakuje, a przede wszystkim - dodaje energii na stoczenie kolejnych bitew z szykującym niespodzianki losem. Pić i delektować się jej smakiem to jedno, ale czytać i rozkoszować się nią za sprawą aromatycznego zapachu, wytworzonego za sprawą samych słów? To już zupełnie inna para kaloszy, a właśnie tego może doświadczyć każdy, kto sięgnie po dzieło włoskiego pisarza Diego Galdino pod tytułem „Pierwsza kawa o poranku”. Nieprawdopodobne? I to jeszcze jak...

Massimo Tiberi jest doskonałym baristą, a zarazem właścicielem dobrze prosperującego baru w rzymskiej miejscowości Zatybrze. Najpopularniejszym i najbardziej lubianym napojem jest w nim właśnie kawa. Samotny, choć otoczony przez stałych klientów i wiernych przyjaciół, doświadcza po raz pierwszy w życiu tak potężnej karuzeli uczuć oraz nagłych zmian nastroju. Wszystkiemu winna jest tajemnicza Francuzka, którą najwidoczniej łączy coś ze zmarłą panią Marią – schorowaną staruszką z którą przyjaźnił się nasz bohater. Pierwsze spotkanie Massima i zielonookiej piękności nie należało do najprzyjemniejszych, dlatego właściciel baru robi teraz wszystko, aby przekonać do siebie kobietę, która wywarła na nim tak duże wrażenie.


„Pierwsza kawa o poranku” okazała się być nietuzinkową lekturą ze względu na użyty przez autora język, w szczególności zaś, przez interesujące metafory i porównania. Wystąpił jednak problem z wyważeniem przez Diego Galdiano proporcji, i najzwyczajniej w świecie, przesadził on z pewnymi zabiegami. Na przykład z informacjami na temat ulubionych kaw poszczególnych bohaterów, odwiedzających bar. Przy pierwszym nazwisku było to coś nowego, przy drugim i trzecim neutralnego, ale z każdą kolejną osobą robiło się to coraz bardziej męczące i irytujące. Czytelnik zamiast zapoznawać się z opisaną historią, musiał przebrnąć przez mało znaczące informacje, bo kogo obchodzi, czy Lino pije kawę z żeń-szeniem, a Gino kawę al vetro z kroplą pianki mlecznej? Na dodatek sposób ich zapisu nie ułatwiał lektury – wszystko mieściło się bowiem w nawiasach, a przy kilku imionach oddzielonych przecinkiem, powstawała niewyraźna papka liter i znaków interpunkcyjnych.

Kolejnym mankamentem, który można wytknąć pisarzowi, są bohaterowie, a zwłaszcza główna postać – Massima. Tak jak klimat obecny na łamach stron powieści jest wprost magiczny ze względu na swój niepowtarzalny rzymski urok, tak dwójka najważniejszych w tej historii osób niespecjalnie zachwyca czytelnika. Właściciel baru zachowuje się początkowo gorzej niż nastolatka (owszem - nie nastolatek, ale nastolatka). Tak jak fakt, że traci głowę i zakochuje się bez pamięci w nieznajomej piękności można jeszcze przetrawić, w końcu to książka o miłości, tak jego ciągłe zmiany nastroju, durne i dziecinne zachowania są po prostu nie na miejscu. Wprowadza to do tej historii pewną śmieszność, która ma poważny wpływ na chęć w dalsze zagłębianie się w lekturę.

Pisarzowi udało się za sprawą słowa pisanego przenieść czytelnika do zupełnie innego miejsca. Pełnego turystów, wścibskich i hałaśliwych Włochów, którzy w wolnych chwilach, nie mając nic lepszego do roboty, obsiadują bar Massima i piją swoją ulubioną kawę. Wąskie uliczki, wspaniałe zabytki – w wykreowanym przez autora obrazie łatwo się zakochać, dlatego ta pozycja może i mogłaby urzec potencjalnego czytelnika, jednak obecna w niej infantylność i mało przekonujące rozwinięcie znajomości tej dwójki bohaterów na to nie pozwalają. Nawet pojawiający się a kartach powieści humor, ani wątek stopniowo poznawanej przez Massima tajemnicy nie są w stanie uratować tej pozycji. Autor miał ciekawy pomysł, jednak jedyne co mu wyszło, to zauroczenie czytelnika Włochami i rozbudzenie w nim pragnienia, aby ujrzeć ten kraj na własne oczy.

Owa powieść może więc przypaść do gustu jedynie osobom, które nie mają niczego lepszego do czytania, a chcą się zrelaksować przy aromacie pysznej kawy, towarzyszącej im przez większość czasu. "Pierwsza kawa o poranku" nie jest też pozycją, która mogłaby spodobać się mężczyznom, jest zbyt naiwna i przesycona mało realistycznym obrazem miłości. Dużą zaletą "Pierwszej kawy o poranku" jest natomiast wątek tajemnicy, który przekonująco zachęca odbiorcę do dalszego zagłębiania się w lekturę. Odbiorca ma możliwość wspólnie z Massimem poznawać zawiłą historię z przeszłości za sprawą dziennika, pozostawionego mu przez Geneviève.

Kawa, a właściwie zawarta w niej kofeina, uzależnia. Oprócz tego poprawia nastrój, dobrze smakuje, a przede wszystkim - dodaje energii na stoczenie kolejnych bitew z szykującym niespodzianki losem. Pić i delektować się jej smakiem to jedno, ale czytać i rozkoszować się nią za sprawą aromatycznego zapachu, wytworzonego za sprawą samych słów? To już zupełnie inna para...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tegoroczne Igrzyska Olimpijskie wzbudziły wiele emocji, zwłaszcza w naszym kraju. W Soczi udało się nam zdobyć sześć medali: brązowy, srebrny i cztery złote - w tym dwa należące do Justyny Kowalczyk. Nic więc dziwnego, że nasza biegaczka narciarska w ekspresowym tempie doczekała pojawienia się na rynku wydawniczym swojej własnej biografii, napisanej przez dziennikarza Bogdana Chruścickiego.


Język zastosowany przez Bogdana Chruścickiego jest prosty, dlatego lektura nie sprawia czytelnikowi większych problemów. Od jego pióra, formuowanych zdań, ze snutych historii i przemyśleń bije sympatia względem Justyny Kowalczyk, z którą dziennikarz się nie kryje. Jest jej fanem i tymi pozytywnymi odczuciami stara się zarazić odbiorcę, a przynajmniej zapoznać w jak najlepszy sposób z jej osobą. Napisana przez niego "Królowa śniegu" nie jest jednak typową biografią. Na łamach zapisanych stron znajduje się dużo informacji, pomagających wprowadzić czytelnika w świat sportu, a zwłaszcza w dyscyplinę biegactwa narciarskiego. Taki sposób manewrowania treścią jest niezwykle cenny, przede wszystkim dla zupełnych laików, do których i ja mogę się zaliczyć. Wytłumaczenie zasad, sposobu oceniania zawodników, punktów ‘FIS’ itd. pomaga zrozumieć otoczenie w którym nasza mistrzyni się obraca, a przede wszystkim zajęcie, którym się zajmuje.

Bogdan Chruścicki nie zapomniał o przedstawieniu istotnych dla Justyny Kowalczyk osób, a zwłaszcza Aleksandra Wierietielnego – jej trenera, mającego niemały wpływ na osiągane przez nia sukcesy. Biografia jest napisana w formie relacji, dobrze się ją czyta, dlatego nie będę ukrywać, że kiedy autor poruszył kwestię miłości, rodzącej się na przykład pomiędzy zawodnikami, miałam nadzieję na opis jakiś romantycznych perypetii polskiej mistrzyni. Nic jednak z tego, Justyna Kowalczyk – o czym wspomniał sam dziennikarz – za bardzo ceni sobe prywatność.


Tak jak wcześniej wspomniałam, w biografii Polki poruszonych zostało wiele kwestii, związanych przede wszystkim ze sportem, chociaż nie tylko. Bogdan Chruścicki przedstawił na jej łamach historię i skutki afery dopingowej, w którą wmieszana została nasza biegaczka. Opisując to, nie krył zbulwersowania, podobnie miała się rzecz przy opisie konfliktu w czasie igrzysk olimpijskich w Albertville, w czasie których doszło do konfliku między Justyną i norweską zawodniczką.

Z takimi oraz jeszcze innymi informacjami czytelnik może się zapoznać za sprawą biografii Justyny Kowalczyk, a sposób wydania tej pozycji tym bardzej działa na jej korzyść. Biografia wydana przez wydawnictwo Otwarte zachęca do sięgnięcia po nią, czy też nawet do zakupu, przede wszystkim za sprawą wysokiego poziomu jej wykonania. Twarda okładka, papier dobrej jakości oraz jej solidność sprawiają, że odbiorca mimowolnie zwraca na nią swoją uwagę. Ma ona jeszcze jedną dość istotną zaletę, a mianowicie: dodatki w postaci chociażby kolorowych zdjęć naszej mistrzyni czy tabel, przedstawiających różnego rodzaju dane i statystyki dotyczące na przykład zdobytych medali, wyników, zwycięzców itd. Czy polecam? Jak najbardziej!

Tegoroczne Igrzyska Olimpijskie wzbudziły wiele emocji, zwłaszcza w naszym kraju. W Soczi udało się nam zdobyć sześć medali: brązowy, srebrny i cztery złote - w tym dwa należące do Justyny Kowalczyk. Nic więc dziwnego, że nasza biegaczka narciarska w ekspresowym tempie doczekała pojawienia się na rynku wydawniczym swojej własnej biografii, napisanej przez dziennikarza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poezja jest dość specyficzną formą przekazu myśli, dlatego można ją lubić i z przyjemnością się w niej zaczytywać, albo wręcz przeciwnie – nienawidzić i trzymać się od wszystkich utworów z daleka. Często niezrozumiała, a jednak zawiera w słowach więcej, niż by się chciało otrzymać. Za sprawą wierszy łatwo jest przelać na papier swoje emocje oraz uczucia, dlatego osiągnięcie z powrotem równowagi psychicznej i spokoju ducha staje się o wiele szybszym procesem. Poezja nie jest jednak zbyt popularną i poczytliwą formą, a przyczyn w tej utrzymującej się tendencji należy dopatrywać się między innymi w tych wszystkich lekcjach języka polskiego, na których prowadziło i prowadzi się jałowe interpretacje pod ‘właściwy’ klucz. Ja jednak z niekryjącym się zainteresowaniem sięgam po współczesne tomiki, a szczególnie te, które zostały stworzone młodych poetów.


„Kod zalustrza” to szósty już tomik wierszy Aleksandra Pietraszunasa, mieszkańca Katowic. Na jego pięćdziesięciu sześcu stronach znajdują się wiersze wolne, tworzące różnorodne obrazy i budujące inny, dość specyficzny klimat. Biorąc pod uwagę tytuł, można zaryzykować stwierdzenie, iż każda zbudowana przez autora kreacja jest odbiciem otaczającego go świata. Na taką myśl naprowadził mnie głównie utwór pt. „-rodowód-”, wieńczący ten niepozorny tomik. Autor jednak nie dopuszcza się krytyki świata, takiej rzeczywistości. Niczym narrator przybliża odbiorcy kolejne odbicia, przedstawia wykorzystane przez siebie kreacje liryczne, które w pewien sposób przygnębiają swoją prawdziwością, ale także zwracają uwagę na poruszoną kwestię.
-rodowód-
czym jest ciało tekstu linie
w żar złożone kto wyznacza
słowa trudne i nabrzmiałe
smak skradziony bóstwu
atom kod zalustrza krótki
podgląd płaszczyzn miejsc
skroplonych silną czernią
sednem i spiętrzeniem czasu

język którym się ratuję
ten co bryły zmienia mój
wiersz to piękna droga
przez niemoc patrzenia
Istotą dobrego wiersza jest możliwość przekazania odbiorcy pewnej myśli, wykreowania obrazu, który będzie możliwy do wyobrażenia. Tego jednak nie zdołałam doświadczyć w kontakcie z każdym, zawartym w „Kodzie zalustrza”, utworem. Przyczyny dopatruję się w języku oraz formie wierszy tego autora. Język jest co prawda prosty, wzbogacony o wulgaryzmy oraz slang młodego pokolenia, ale niektóre wiersze zdawały się nie mieć sensu. Trudność w zrozumieniu przekazu dostarczała wcześniej wymieniona przeze mnie nieregularna forma, a więc składające się na nią cechy, takie jak: brak znaków interpunkcyjnych, rymów i rytmu, obecność nieregularnej liczby zgłosek i kompozycja pozbawiona schematów. Sprawia to, iż odbiorca jest niejako zmuszony do kilkakrotnego przeczytania danego wiersza, chociaż i to nie gwarantuje w każdym przypadku jego zrozumienia.

Poezja ma to do siebie, że każdy ją inaczej interpretuje, znajduje w niej dla siebie coś innego - właśnie to sprawia, że jest taka niesamowita i pociągająca. W wierszach Aleksandra Pietraszunasa wyczuć można zawód z niespełnionych planów, samotność, irytację na panujące w dzisiejszych czasach tendencje. Co ciekawe, zawarte w „Kodzie zalustrza” wiersze przywodziły mi często na myśl utwory rapowe, a wszystko za sprawą użytych słów, nawet jeśli nie były one rymowane. Pierwszy raz spotkałam się z taką twórczością – inną, choć dość dziwną, bo nie do końca przeze mną zrozumiałą.

„Kod zalustrza” to nietypowy tomik, zawierający w swym wnętrzu sporą liczbę obrazów z życia i obserwacji autora. Jest on jednak na tyle specyficzny, że nie każdemu będzie odpowiadać. Twór Aleksandra Pietraszunasa jest z pewnością czymś innym i nietuzinkowym, chociaż taka kreacja nie do końca wpasowuje się w mój gust. Ja osobiście pozostanę jednak przy ‘klasycznej’ poezji, która nie sprawia aż tylu problemów przy odbiorze.

Poezja jest dość specyficzną formą przekazu myśli, dlatego można ją lubić i z przyjemnością się w niej zaczytywać, albo wręcz przeciwnie – nienawidzić i trzymać się od wszystkich utworów z daleka. Często niezrozumiała, a jednak zawiera w słowach więcej, niż by się chciało otrzymać. Za sprawą wierszy łatwo jest przelać na papier swoje emocje oraz uczucia, dlatego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kabała – słowo, które wzbudza w niektórych ludziach niepokój, zwłaszcza wtedy, gdy nie znają jego dokładnego znaczenia. Jest to jednak nic innego jak judaistyczna forma mistycyzmu, mająca w swym zasadniczym celu prowadzić do osiągnięcia jedności z Bogiem w świecie, w którym dwa istniejące wymiary – duchowy i materialny – wzajemnie się przenikają. Za jej sprawą człowiek będzie w stanie odnaleźć własne miejsce we wszechświecie, poznać i wykonać przygotowane dla niego zadania, a nawet odkryć sens swego istnienia. Jedną z wielu publikacji, które są poświęcone temu tematowi, jest książka pt. „Magiczna Kabała” autorstwa Fratera Barrabbas’a, zgłębiającego to zagadnienie od kilkunastu lat.


Przewodnik napisany przez tego praktykującego maga rytualnego podzielony jest na dwie części, na które składają się informacje typowo teoretyczne oraz praktyczne. Jak można było się więc spodzewać, rozdziały wchodzące w skład tej pierwszej części, nie były zbyt zajmujące, a ich lektura sprawiała odborcy mało przyjemności. Co miało wpływ na taki odbiór? Przede wszystkim fakt, iż treść była przesiąknięta, przepełniona skomplikowaną wiedzą, której natychmiastowe przyswojenie jest praktycznie niemożliwe.

Na łamach stron poświęconych wiedzy teoretycznej odbiorca zapozna się między innymi z wyjaśnieniem słowa „Kabała”, z jej przybliżoną historią, a także z fundamentalnymi teoriami i zagadnieniami, wyróżniającymi Kabałę dwudziestu dwóch ścieżek czy dziesięciu sefirotów. Brzmi dziwacznie i tajemniczo? Dla mnie również, chociaż jestem już po jej lekturze. Na druga część „Magicznej Kabały” składają się z rozdziały, poświęcone wiedzy praktycznej, dlatego na jej stronach czytelnik zapozna się nie tylko z zagadnieniem tabel korespondencji, map planów wewnętrznych itp., ale także z technikami, pomagającymi wywołać różne stany świadomości. Nie zabraknie w tej publikacji oczywiście stron poświęconych medytacji czy innych ćwiczeń, jednak te kwestie zostały jedynie przez autora przywołane bez większego rozwinięcia.

Frater Barrabbas z myślą o czytelniku, rozpoczynającym swą przygodę z Kabałą i jej tajemnicami, wzbogacił napisaną przez siebie publikację o słowniczek, wyjaśniający pojęcia, mogące sprawiać trudność. Ciekawym urozmaiceniem, które pomagało lepiej zrozumieć dany temat oraz dawało chwilowe wytchnienie od samej wiedzy, były opisane historie z życia autora wraz z odpowiednim komentarzem. Uwiarygodniały one treść zawartą na stronach „Magicznej Kabały” oraz dawały odbiorcy znak, iż Frater Barrabbas faktycznie ma niebyle jakie doświadczenia w tym temacie. Autor posłużył się prostym językiem, czuć było, iż stara się w dokładny, a zarazem przystępny sposób, przekazać czytelnikowi wiedzę, zdobywaną przez niego latami. Zamieszczone w przewodniku zagadnienia nie należą jednak do najprostszych, dlatego w pierwszym kontakcie odbiorca może łatwo się zrazić i zaniechać dalszej lektury.

„Magiczna Kabała” jest całkiem dobrym wprowadzeniem do Kabały, chociaż z pewnością nie będzie w stanie zainteresować osób, które nie mają chęci zapoznania się z tą mistyczną formą wiedzy. Pozycja napisana przez Fratera Barrabbas’a zawiera najistotniejsze, w jego opinii, informacje. Obecność tabel, obrazów i szkiców w publikacjach poświęconych Kabale jest na porządku dziennym, dlatego i w tej pozycji nie mogło ich zabraknąć. Zastanawiam się jednak, czy po „Magiczną Kabałę” nie powinny sięgać przede wszystkim osoby, które posiadają już jakieś podstawy wiedzy lub dojrzały na tyle, aby ją zdobyć. Kabała nie jest łatwym zagadnieniem, dlatego też ta książka może stanowić dla wielu osób nielada wyzwanie, ponieważ do jej lektury potrzebna jest cisza oraz maksymalne skupienie.

Kabała – słowo, które wzbudza w niektórych ludziach niepokój, zwłaszcza wtedy, gdy nie znają jego dokładnego znaczenia. Jest to jednak nic innego jak judaistyczna forma mistycyzmu, mająca w swym zasadniczym celu prowadzić do osiągnięcia jedności z Bogiem w świecie, w którym dwa istniejące wymiary – duchowy i materialny – wzajemnie się przenikają. Za jej sprawą człowiek...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bądź bystry u dentysty. Czyli jak mieć uśmiech celebryty  i nie bać się stomatologa. Dorota Stankowska, Przemysław Stankowski
Ocena 8,3
Bądź bystry u ... Dorota Stankowska, ...

Na półkach: ,

Rynek wydawniczy obfituje w szereg poradników, poczynając od pozycji związanych z samorozwojem, rękodziełem, a kończąc na przykład na tytułach, pomagających odbiorcy odnaleźć się w aktualnych trendach modowych. Tym razem na czytelnika czeka coś zupełnie nowego i nietypowego, mowa bowiem o zębach, dentystach i wszystkich tych (pozornie) przerażających rzeczach, których specjaliści dopuszczają się na pacjentach w imię ich zdrowego i pełnego uzębienia.

„Bądź bystry u dentysty” to niesamowicie intrygujący projekt, traktujący o jamie ustnej i wszystkim tym, co jest z nią związane, a więc: o odpowiedniej higienie i profilaktyce, najczęstszych dolegliwościach i obawach pacjentów oraz o zabiegach i czynnościach, wykonywanych przez stomatologów. Dzieło Doroty i Przemysława Stankowskich ukazuje ten zawód w zupełnie innym świetle, przybliża czytelnikowi bliżej poszczególne zagadnienia, pokazując, że nie należy obawiać się wizyt w placówkach dentystycznych. Tym samym, niszczy przyjęty przez większą część społeczeństwa obraz stomatologa – sadysty, którego ulubionym narzędziem są obcęgi, a ewentualnie głośne i nieobliczalne wiertło, lubiące uciekać spod kontroli właściciela.


Ten niespełna stu czterdziestostronicowy poradnik w przystępny, a przede wszystkim zabawny sposób, prezentuje owe zagadnienie. Jego główną i niezaprzeczalną zaletą jest język, jakim posłużyli się jego twórcy. Jest on bowiem prosty, zrozumiały, a wszechobecny humor pozwala czytelnikowi na kontynuowanie lektury, składającej się z piętnastu rozdziałów, co równa się piętnastu różnym historiom, będących relacją samych autorów lub opowieściami napisanymi z punktu widzenia danych pacjentów. Interesującym rozwiązaniem okazało się zamieszczenie pod koniec każdego rozdziału komentarza z wypunktowanymi informacjami, które są najistotniejsze dla danego zagadnienia. Czytelnik w ten sposób nie tylko zdobywa wartościową wiedzę, ale zostaje także wyczulony i nakierowany na pewne kwestie, które mogą pomóc mu w znalezieniu wiarygodnego oraz odpowiednio wyszkolonego specjalisty.

Ciekawym urozmaiceniem okazały się rysunki Henryka Sawki, o których czytelnik dowiaduje się już z samej okładki. Dołączone są one do prawie każdego rozdziału i zajmują całą stronę poradnika, dodając w ten sposób książce trochę więcej objętości. Nie zawsze były one związane z prezentowanym w danym rozdziale zagadnieniem, jednak nie można uznać tego za mankament, w przeciwieństwie do często niezbyt wyraźnych kwestii wychodzących z ust poszczególnych postaci. Sprawiało to, że dłuższą chwilę zajmowało mi kontynuowanie lektury, ponieważ niekiedy trzeba było się dwoić i troić, chcąc rozszyfrować dane słowa.

„Bądź bystry u dentysty” to przyjemny i wiarygodny poradnik, napisany przez kompetentnych autorów, którzy odnoszą sukcesy w dziedzinie stomatologii nie tylko w kraju, ale także na arenie międzynarodowej. Już same wykonanie książki zachęca do sięgnięcia po nią, a po dodaniu wysokiej wartości merytorycznej, przekazanej odbiorcy w przystępny i zabawny sposób, tworzy nam się z tego tytułu warty większej uwagi poradnik, rozwiewający wszelkie obawy na temat zębów. Jak wiadomo, leczenie zniszczonych i zaniedbanych zębów nie należy do najprzyjemniejszych, a przede wszystkim – najtańszych doświadczeń, dlatego tak ważna jest odpowiednia profilaktyka, o której często napomina autorka.
Czy polecam? Jak najbardziej! Za sprawą „Bądź bystry u dentysty” nie tylko poszerzyłam swoją wiedzę, zapoznając się szerzej z poszczególnymi tematami, ale także ubawiłam się niezmiernie w czasie jej lektury.

Rynek wydawniczy obfituje w szereg poradników, poczynając od pozycji związanych z samorozwojem, rękodziełem, a kończąc na przykład na tytułach, pomagających odbiorcy odnaleźć się w aktualnych trendach modowych. Tym razem na czytelnika czeka coś zupełnie nowego i nietypowego, mowa bowiem o zębach, dentystach i wszystkich tych (pozornie) przerażających rzeczach, których...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kobiety i mężczyźni różnią się od siebie nie tylko pod względem biologicznym, ale także psychicznym, co wiemy z wielu książek, poradników, a nawet filmów, które najczęściej upewniają nas w tym, że kobiety faktycznie pochodzą z Wenus, a mężczyźni z Marsa. Tłumaczy to nam w dość trafny i przekonujący sposób, dlaczego często jest tak trudno dogadać się z przeciwną płcią. Tej teorii sprzeciwia się jednak Hanna Samson – autorka książki pt. „Zabić twardziela”, która jasno określa swoje stanowisko, podkreślając, że nie istnieją między nami – przedstawicielkami płci pięknej – a przedstawicielami płci brzydkiej, tak duża różnica.


„Zabić twardziela” to książka, której celem nie jest skrytykowanie i zniszczenie męskiej populacji, co z pewnością z radością przyjęłyby przede wszystkim feministki. Po jej lekturze czytelniczka nie będzie w stanie stłamsić i podporządkować sobie faceta, nie nauczy się też władać bronią, która pomogłaby jej w pozbyciu się trudnego, czy beznadziejnego przypadku. „Zabić twardziela” nie nauczy też odbiorcy ich języka, który oszczędziłby nerwów, straconych na sprzeczkach i kłótniach, wynikających z niezrozumienia. Pozycja napisana przez Hannę Samson jednak przybliża oraz wyjaśnia zachowania mężczyzn przy wykorzystaniu przykładów z życia codziennego, ale także z kultury, a więc z książek i popularnych filmów.

Jakież to było moje zdziwienie, gdy okazało się, że „Zabić twardziela” nie jest typową publikacją książkową, na którą składa się zwarty tekst napisany (bądź nie) z uwzględnieniem odbiorcy. Pozycja stworzona przez tę autorkę, a zarazem – psycholożkę, ma formę rozmowy jej z poszczególnymi osobami, kojarzącą mi się z wywiadami, publikowanymi na łamach kolorowych magazynów. Krótkie pytanie i dłuższa odpowiedź drugiej strony, która jako przykłady lub materiał interpretacyjno-pomocniczy wykorzystywała na przykład polski film „Mój rower”, czy też poszczególne pozycje książkowe jak „Zniknąć”, „Bogowie w każdym mężczyźnie” itd.

Większość treści została poświęcona przez autorkę na zaprezentowanie i omówienie poszczególnych typów mężczyzn w kontekście greckich bogów. Pomysł takiego porównania okazał się bardzo ciekawy, chociażby ze względu na fakt, że korzystając z własnej wiedzy, a przede wszystkim z informacji zawartych na łamach tych rozdziałów, faktycznie było się w stanie dostrzec istniejące podobieństwo. Można by to uznać za duży walor merytoryczny, gdyby nie fakt, iż autorka bazowała na książce pt. „Bogowie w każdym mężczyźnie”, a więc przedstawiła wcześniej przeczytane informacje na ten temat tego zagadnienia i interpretowała konkretne zachowania przy wykorzystaniu tej pozycji.

Publikacja napisana przez Hannę Samson nie jest zbyt odkrywcza, biorąc pod uwagę wykorzystanie treści zawartych już wcześniej w innej pozycji. Taki, a nie inny sposób jej napisania pozwala na przerwanie lektury w dowolnym momencie i powrót do niej bez obaw na utracenie wątku. Na jej łamach zostało omówionych wiele różnych kwestii i problemów, z którymi borykają się zarówno mężczyźni jak i kobiety w dzisiejszych czasach, ale dzięki wykorzystaniu wielu przykładów z życia wziętych ten tekst stał się o wiele przystępniejszy i łatwiejszy w odbiorze.

„Zabić twardziela” jest pozycją, która przybliża czytelnikowi trochę bliżej postać mężczyzny, umożliwiając tym samym lepsze zrozumienie jego skomplikowanej natury. Wyjaśnia z punktu psychologicznego różnice między tymi dwoma płciami, przedstawia różnego rodzaju sytuacje i modele, które mają miejsce w ich życiu na przykład: problem uzależnień, kryzys wieku średniego, ale także zachowanie kobiet wynikające ze sposobu postępowania partnera czy też ojca. „Zabić twardziela” przywodziło mi jednak na myśl te wszystkie artykuły rozmów ze specjalistami, zawartymi w gazetach dla kobiet, które można z ciekawością przeczytać, ale w gruncie rzeczy zawierają one powielone i w większości wszystkim znane informacje.

Kobiety i mężczyźni różnią się od siebie nie tylko pod względem biologicznym, ale także psychicznym, co wiemy z wielu książek, poradników, a nawet filmów, które najczęściej upewniają nas w tym, że kobiety faktycznie pochodzą z Wenus, a mężczyźni z Marsa. Tłumaczy to nam w dość trafny i przekonujący sposób, dlaczego często jest tak trudno dogadać się z przeciwną płcią. Tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Yelena spędziła ostatnie miesiące w lochach, czekając na swoją egzekucję. Za zabicie człowieka grozi bowiem w Iksji jedyna, a zarazem najwyższa kara – śmierć. Nie jest istotne, że zamordowanie syna jej opiekuna Brazella wynikało z samoobrony. Pewna zbliżającego się końca cierpienia ze spokojem i obojętnością znosiła kolejne baty oraz kopniaki, nie była jednak przygotowana na propozycję, którą otrzymała. W zamian za darowanie jej życia miała pełnić funkcję testerki żywności komendanta aż do czasu, gdy jedna z próbowanych potraw nie okaże się dla niej zabójcza. Yelena uczy się pod okiem Valek’a rozpoznawać poszczególne trucizny, jednak ryzyko otrucia nie jest tak duże jak w przypadku śmierci z rąk jednego z ludzi jej byłego opiekuna, a ojca zamordowanego Reyada, który za jej głowę wyznaczył sporą nagrodę. Każdy kolejny dzień jest więc dla niej jedną wielką niewiadomą, a fakt, że Yelena posiada w sobie również zdolności magiczne sprawia, że grozi jej jeszcze większe niebezpieczeństwo. W Iksji na magów czeka bowiem jedynie śmierć.


Język wykorzystany przez Marię V. Snyder jest prosty, dlatego książkę czyta się bardzo szybko. Wpływ na to tempo ma nie tylko pióro autorki, ale także wciągająca historia, na którą składa się spora liczba opisów walk i prób uniknięcia śmierci przez główną bohaterkę – Yelenę. Dobra kreacja pojawiających się w powieści postaci sprawia, że każdy czytelnik bez trudu jest w stanie śledzić akcję oraz ich losy. Są oni na też tyle wyraziści, że poszczególne osoby nie stają się dla odbiorcy obojętne, zwłaszcza Yelena oraz doradca komendanta, a zarazem główny skrytobójca – Valek. Perypetie tej dwójki oraz tworząca się pomiędzy nimi więź zachęcają do kontynuowania lektury i jeszcze szybszego przesuwania wzrokiem po zapisanych stronicach powieści.

„Siła trucizny” jest początkowo jedną niewiadomą, ponieważ historia losów głównej bohaterki nie jest od razu czytelnikowi znana. Strzępy wspomnień, powód oskarżenia, a także okrutny sposób postępowania wobec uwięzionej Yeleny, dają nam informacje na temat trudności i okropieństw, jakich musiała doświadczyć przed schwytaniem. Z każdym kolejnym rozdziałem jej historia zaczyna nabierać logicznego i spójnego kształtu, który sprawia, że odczuwa się w stosunku do niej jeszcze większą sympatię, a wszystko to z powodu rodzącego się współczucia.

Autorka w rzeczywisty sposób opisała perypetie Yeleny, która od początku pobytu na dworze musi radzić sobie z różnego rodzaju problemami, a przede wszystkim z nienawiścią pałającą do niej ze strony części służby. Największym mankamentem powieści jest, w mojej opinii, brak opisów dotyczących kreacji świata, rzeczywistości, w której przyszło żyć głównej postaci. Na temat praw, rządzących krajem Iksji, nie wiemy za wiele, ponieważ pisarka ograniczyła się do przedstawienia dwóch głównych zasad. Opis związany z historią ziem też jest stosunkowo ubogi, co dość poważnie utrudnia zbudowanie jego całkowitego obrazu.


„Siła trucizny” wprowadza czytelnika do zupełnie innego świata, w którym nie brakuje intryg, ryzyka i niebezpieczeństwa. To wszystko osnute jest magicznym klimatem, zapewniającym kilka godzin dobrej i całkowicie pochłaniającej rozrywki. Przyśpieszająca, co jakiś czas, akcja nie pozwala uwolnić się spod wpływu lektury, zachęcając odbiorcę do dalszego czytania. W tym celu pisarka zamieściła w „Sile trucizny” różnego rodzaju urozmaicenia, od zwrotów akcji, opisów walki, po subtelnie wprowadzany i rozwijany wątek miłosny, pełniący jedynie rolę dodatku do właściwej części historii. Powieść napisana przez Marię V. Snyder jest niezobowiązującą lekturą w sam raz na chłodne wieczory, ponieważ zapoznanie się z interesującymi losami Yeleny jest jedynie kwestią czasu.

Yelena spędziła ostatnie miesiące w lochach, czekając na swoją egzekucję. Za zabicie człowieka grozi bowiem w Iksji jedyna, a zarazem najwyższa kara – śmierć. Nie jest istotne, że zamordowanie syna jej opiekuna Brazella wynikało z samoobrony. Pewna zbliżającego się końca cierpienia ze spokojem i obojętnością znosiła kolejne baty oraz kopniaki, nie była jednak przygotowana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Siła ludzkiego umysłu jest naprawdę ogromna i nieskończona. Świadomość tego mają nie tylko lekarze, ale także nieliczni ludzie, którzy poznali tajemnicę pozytywnego myślenia, osiągając przy jego pomocy sukces i zadowolenie, a przede wszystkim - uczucie spełnienia życiowego. Nasz naród słynie ze zgorzkniałości i pesymizmu, który jest wytłumaczalny zwłaszcza w dzisiejszych czasach, w dobie powiększającego się kryzysu. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby to zmienić. W końcu naszą największą siłą jest niemająca granic siła umysłu. Za jej sprawą ludzie są w stanie pokonywać trudności, spełniać swoje marzenia oraz osiągać wyznaczone przez siebie cele. Siła tkwi w każdym z nas, wystarczy to sobie jedynie uświadomić, a w tym celu niezastąpione mogą okazać się pozycje książkowe, a zwłaszcza jeden z poradników zatytułowany „Twórcza wizualizacja dla początkujących”.



Richard Webster w tym niewielkim objętościowo poradniku, bo liczącym niespełna dwieście stron, zawarł wszystkie najistotniejsze i najpotrzebniejsze informacje związane z tematem wizualizacji. Za sprawą „Twórczej wizualizacji dla początkujących” czytelnik pozna techniki odprężenia, będące niezbędnym elementem przy rozpoczęciu spełniania swoich pragnień oraz marzeń. Po przyswojeniu podstawowych oraz niezbędnych informacji, a także po wykonaniu zaproponowanych przez autora ćwiczeń wizualizacyjnych, odbiorca będzie miał możliwość przejść do właściwej części lektury, w której zaznajomi się z zamieszczonymi technikami polepszania swojego życia.

Najnowszy poradnik napisany przez Richarda Webstera utrzymany jest w podobnej konwencji, jak to miało miejsce w przypadku jego wcześniejszych pozycji, takich jak „Odczytywanie aury” czy „Geomancja”. Wszystkie jak dotąd napisane przez niego poradniki z serii „dla początkujących” są podobne do siebie nie tylko ze względu na część wizualną, ale także na sposób rozmieszczenia poszczególnych rozdziałów. Autor wprowadza czytelnika w temat, wzbogacając swój twór w przeżycia i doświadczenia swoje oraz innych ludzi. Powoli przechodzi do właściwego zagadnienia, wzbogacając go dodatkowymi rozdziałami. W tym przypadku na czytelnika czekały osobne strony, poświęcone tematowi afirmacji.

Afirmacje, a więc powtarzane na głos lub w myślach pozytywne zdania, mają na celu przyzwyczajenie do pozytywnego myślenia. Są pierwszym krokiem, który jest w stanie zbliżyć człowieka do zmiany swojego myślenia, a przede wszystkim do zmiany swojego życia. Richard Webster poświęcił jeden rozdział swojej książki na omówienie tego zagadnienia, który jest pośrednio powiązany ze sztuką wizualizacji. Przedstawienie kluczowych informacji oraz podanie przykładów pozytywnych afirmacji w danej kwestii zajęło autorowi kilka stron, a tym samym umożliwiło odbiorcy zaznajomienie się z tym tematem lub przypomnienie posiadanej już wiedzy.

„Twórcza wizualizacja” napisana przez Richarda Webstera jest dobrym poradnikiem, zawierającym wszystkie najistotniejsze i najbardziej pożądane przez zainteresowaną osobę informacje. Za sprawą tego tytułu czytelnik będzie mógł nie tylko poznać informacje dotyczące twórczej wizualizacji i wpływania na rzeczywistość, otrzyma także wyjaśnienie wpływu działania pozytywnego myślenia na życie każdego z nas oraz zapozna się z różnego rodzaju technikami medytacyjnymi, które przybliżą go do wykonania wyznaczonego przez siebie celu.

Siła ludzkiego umysłu jest naprawdę ogromna i nieskończona. Świadomość tego mają nie tylko lekarze, ale także nieliczni ludzie, którzy poznali tajemnicę pozytywnego myślenia, osiągając przy jego pomocy sukces i zadowolenie, a przede wszystkim - uczucie spełnienia życiowego. Nasz naród słynie ze zgorzkniałości i pesymizmu, który jest wytłumaczalny zwłaszcza w dzisiejszych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Alice Howland jest naukowcem oraz wykładowczynią psychologii na jednej z renomowanych uczelni. Na swoim koncie ma sporo sukcesów zawodowych, a oprócz tego ma wszystko, o czym marzyłaby pięćdziesięcioletnia kobieta – kochającego męża, dobrze wychowane dzieci, stabilność finansową oraz pracę, która przynosi jej wiele satysfakcji. Można ją bez problemu nazwać kobietą sukcesu, jednak jej szczęśliwe życie kończy się w momencie, gdy słyszy diagnozę: pomimo stosunkowo młodego wieku choruje na Alzheimera. Każdy kolejny dzień staje się dla niej walką, walką ze swoją własną słabością - pamięcią. Alice ma świadomość, że w najbliższej przyszłości nie będzie pamiętała swoich bliskich, zapomni nawet, jak wykonywać podstawowe czynności. W tym celu stworzyła plan o nazwie „Motyl”, który ma uchronić jej bliskich przed ciężarem i kosztami finansowymi, które wiążą się z opieką nad osobą, chorującą na Alzheimera.



Powieść napisana przez tę amerykańską pisarkę porywa czytelnika od pierwszej strony i trzyma w swoich objęciach do samego końca, dodatkowo silnie oddziałując na jego uczucia. Historia Alice opowiedziana jest z punktu widzenia głównej bohaterki, dlatego czytelnik ma możliwość lepszego wczucia i zrozumienia sytuacji, w której się znalazła. W ten sposób dane jest mu obserwować wewnętrzne zmagania głównej bohaterki, która zmuszona jest pogodzić się ze swoją chorobą, a także powiadomić swoich najbliższych, znajomych z pracy oraz uczniów o diagnozie i losie, który na nią czeka.

Taki sposób prowadzenia akcji sprawia, że czytelnik ma możliwość obserwować rozgrywające się wydarzenia oraz pogarszający się stan Alice z lepszej perspektywy. Autorka, w celu uwiarygodnienia przedstawionych sytuacji, dodawała coraz więcej chaosu na łamy stron powieści. Czytelnik zauważa drobne, choć niezwykle istotne szczegóły, takie jak np., podawanie różnych odpowiedzi na zapisane pytania, coraz gorzej wykonywane polecenia lekarza, nieskładność wypowiedzi, a także gubienie wątków.

Z każdym kolejnym rozdziałem choroba postępuje, zabierając Alice to, co najważniejsze- część jej samej. Czytelnik, czytając o losach tej szanowanej psycholożki, automatycznie staje się nie tylko obserwatorem jej zmagań z chorobą, ale także towarzyszem, kompanem, który z niepokojem dostrzega powolną, choć istotną zmianę w jej zachowaniu. Z całkowicie niezależnej i pewnej siebie kobiety zamieniła się bowiem w niepewną i zagubioną osobę, która bez pomocy innych nie da sobie rady. Zapominając coraz to nowszych rzeczy z uporem i niezwykłym trudem stara się normalnie funkcjonować i nie zadręczać swoją dolegliwością bliskich, ta wykonywana przez nią syzyfowa praca oddziałuje na emocjonalną część odbiorcy, który ze smutkiem obserwuje dalszy przebieg tej historii, przewidując jej zakończenie.

Język, jakim posłużyła się Lisa Genova jest prosty oraz lekki, co ułatwia kontynuowanie lektury. Za sprawą niebanalnej i wzruszającej historii przykleja czytelnika do stron, nie pozwalając mu na zrobienie sobie przerwy. Wszystkie pojawiające się w powieści postacie są wyraziste i ich wyobrażenie nie powinno sprawić odbiorcy najmniejszego problemu, jednak to właśnie osoba Alice najbardziej zapada mu w pamięć. Po pewnym czasie nie tylko zaczyna darzyć główną bohaterkę sympatią, ale także odwraca kolejne strony z nadzieją, że choroba jednak się cofnie lub podawane lekarstwo okaże się skuteczne. Zakończenie tej historii może wydawać się przewidywane, jednak autorka w taki sposób manewrowała piórem, budując w odpowiedni sposób napięcie i prowadząc akcję, że czytelnik, tonąc we własnych łzach, nie będzie w stanie przez dłuższą chwilę się otrząsnąć.


„Motyl” to wspaniała i niezwykle wzruszająca powieść, która za sprawą opisanej historii zapoznaje czytelnika z inną stroną Alzheimera, który kojarzy się przede wszystkim z chorobą, dotykającą osoby w podeszłym wieku. Pomimo tego, że losy Alice są jedynie fikcją literacką, to możliwość zachorowania na tę chorobę w młodszym wieku jest jak najbardziej możliwa. Lisa Genova za sprawą swojego dzieła była w stanie pokazać czytelnikowi jak wygląda życie z punktu widzenia osoby, która staje się coraz bardziej bezsilna w walce z Alzheimerem, a zarazem coraz mniej świadoma popełnianych przez siebie błędów. Czy polecam? Jak najbardziej! Powieść pt. „Moty” zasługuje na większą uwagę każdego czytelnika bez wyjątku, a fakt, iż jest to lektura wartościowa i skłaniająca do refleksji sprawia, że jej przeczytanie jest wręcz wskazane. Polecam!

Alice Howland jest naukowcem oraz wykładowczynią psychologii na jednej z renomowanych uczelni. Na swoim koncie ma sporo sukcesów zawodowych, a oprócz tego ma wszystko, o czym marzyłaby pięćdziesięcioletnia kobieta – kochającego męża, dobrze wychowane dzieci, stabilność finansową oraz pracę, która przynosi jej wiele satysfakcji. Można ją bez problemu nazwać kobietą sukcesu,...

więcej Pokaż mimo to