-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać1
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2022-10-19
2022-09-19
2022-08-12
2022-02-22
Intensywna literatura!!! Bernard Cornwell, mimo wszelkich zastrzeżeń, które wobec jego twórczości można i należy zgłaszać (i które piszący te słowa nieraz na LC zamieszczał), wciąż pozostaje najlepszym z żyjących twórców powieści historycznych. To pisarz, który korzystając z dostępnych przekazów tworzy własną opowieść, pełną okrucieństwa i nasyconą przemocą, kipiącą jakąś pierwotną, prymitywną i nieokiełznaną energią. Licentia poetica jest tutaj wszechobecna. Autor popuszcza wodze fantazji bardzo daleko, także postaci historyczne mieszają się z fikcyjnymi i nieraz dochodzi do zdarzeń, które, choć wiarygodnie wkomponowane w dziejowe tło utworu, nigdy jednak miejsca nie miały. Uhtred z Bebbanburga jest już wprawdzie starcem, w dodatku ciężko rannym, lecz mimo to zwycięża w kolejnym boju. Schemat to oczywiście dobrze znany, powtarzany w każdej z powieści cyklu. Cóż jednak z tego, skoro w tak niezwykłej dokonuje się scenerii i z napięciem tak dalece dramatycznym, że oderwanie się od lektury graniczy niemal z cudem. Chociaż finalne sceny rozgrywają się w letnim upale, to jakimś sposobem wyobraźnia podszeptuje nam, że dziać się to musiało w skąpanym w strugach deszczu gotyckim półmroku, w którym nastroju grozy nie spotęgowałyby już nawet szekspirowskie wiedźmy. Nawet jeśli bohaterowie wydają się nieco szablonowi, a fabuła zbyt naciągana, to przecież sam suspens wystarczy, byśmy "Miecz królów" uznali za perłę literatury popularnej. Twórczość Cornwella jest kwintesencją tego właśnie rodzaju pisarstwa, zawiera wszystkie najlepsze jego cechy, przy czym godne uwagi jest również to, że nie próbuje być niczym więcej. To thriller historyczny w najlepszym wydaniu.
Intensywna literatura!!! Bernard Cornwell, mimo wszelkich zastrzeżeń, które wobec jego twórczości można i należy zgłaszać (i które piszący te słowa nieraz na LC zamieszczał), wciąż pozostaje najlepszym z żyjących twórców powieści historycznych. To pisarz, który korzystając z dostępnych przekazów tworzy własną opowieść, pełną okrucieństwa i nasyconą przemocą, kipiącą jakąś...
więcej mniej Pokaż mimo toPowieści historyczne rozpalają moją wyobraźnię od kiedy tylko nauczyłem się czytać. Pamiętam noce spędzane nad sienkiewiczowską "Trylogią" i "Powieściami Piastowskimi" Karola Bunscha. To były piękne czasy, a twórczość Bernarda Cornwella nieco mi je przypomina. Nie należy jednak żywić nadmiernych złudzeń co do wartości artystycznej jego prozy, gdyż ta, koniec końców, wielka nie jest. Cornwell jest tylko najlepszym współczesnym twórcą scen batalistycznych. To pisarz obdarzony niezwykłą wyobraźnią, można by rzec "uzdolniony chałturzysta", jak to mawiał ś.p. prof. Marian Filar (prawnik, choć przy tym człowiek bardzo oczytany) o Henryku Sienkiewiczu. Kolejne powieści z cyklu o Uhtredzie z Bebbanburga to już tylko "odcinanie kuponów" od tych pierwszych, nieprzeciętnie pomysłowych i sprawnie napisanych awanturniczo-przygodowych historii z czasów wczesnego średniowiecza. Cykl "Wojny Wikingów" to wyjątkowo udane przedsięwzięcie komercyjne, to czysty biznes, nie tylko zresztą literacki(BBC realizuje cieszący się dużym powodzeniem serial, dostępny na platformie Netflix). Mimo wszelkich zastrzeżeń czyta się to całkiem dobrze. Uwiedzeni "mrokiem średniowiecza" z zapałem połykamy kolejne stronice wybaczając autorowi przeciętne pomysły i powtarzalność, bo przecież każdy z tomów oparty jest na tym samym schemacie, w każdym z nich Uhtred mierzy się z jakimś barbarzyńskim jarlem, a w finale ma miejsce bitwa, w której ów jarl pada trupem z rąk Uhtreda właśnie, a przynajmniej przy jego dominującym udziale. Niespecjalnie absorbuje naszą uwagę również i to, że bohaterowie tych książek wydają się bardzo współcześni i prawdziwych ludzi z dawnych wieków raczej nie przypominają. Całkiem znajomo pobrzmiewają liczne tu (dość prymitywne) reprymendy pod adresem chrześcijaństwa i Kościoła Katolickiego. To treści, które znamy z prasy i portali internetowych. Nie bądźmy jednak zbyt wymagający. W swoim gatunku są to utwory bardzo dobre i niejeden z obecnych autorów nigdy podobnego poziomu nie osiągnie. Jeśli zatem godzimy się na quilty pleasure, to niech będzie ona w najlepszym gatunku.
Powieści historyczne rozpalają moją wyobraźnię od kiedy tylko nauczyłem się czytać. Pamiętam noce spędzane nad sienkiewiczowską "Trylogią" i "Powieściami Piastowskimi" Karola Bunscha. To były piękne czasy, a twórczość Bernarda Cornwella nieco mi je przypomina. Nie należy jednak żywić nadmiernych złudzeń co do wartości artystycznej jego prozy, gdyż ta, koniec końców, wielka...
więcej mniej Pokaż mimo toNie od dziś jestem wielbicielem powieści Bernarda Cornwella, a cykl "Wojny Wikingów", podobnie jak jego dość luźną ekranizację, cenię bardzo wysoko. Zamieszczając na LC kolejne tomy cyklu coraz rzadziej jednak zabieram głos na temat tych łudząco do siebie podobnych i w gruncie rzeczy niewiele wymagających powieści. Oczywiście nie jest to proza artystyczna i z tego co wiem Cornwell przenigdy podobnych ambicji nie żywił. Jego powieści są dziełami o tematyce awanturniczo-przygodowej. Chociaż pojawiają się w nich postaci historyczne, to jednak wielu bohaterów ma swoje źródło wyłącznie w wyobraźni autora. Nie jest to oczywiście żaden zarzut, wręcz przeciwnie, tyle że tacy czy inni bohaterowie nie robią tu nic innego, jak tylko stają w murach tarcz, toczą zwycięskie boje bądź też ponoszą gorzkie porażki (to akurat głównego bohatera prawie że nie dotyczy, bo jest on na ogół człowiekiem sukcesu). Uhtred wciąż też ugania się za coraz to nowymi kobietami, pogardza chrześcijańskim "bogiem" etc. Nic nowego pod słońcem, nietzscheańskie prawo wiecznego powrotu w wersji light, rzekłbym nawet i niech nikt się za to nie obraża, że to taki Szekspir dla "niezaawansowanych". Oczywiście batalistyka jak zawsze przednia i takich gości jak Ben Kane czy Robert Fabbri bez dwóch zdań bije to na głowę, ale na bogów nieśmiertelnych!!! Ileż można czytać o tym samym!!! Do tego znakomicie dopasowane do oczekiwań współczesnej publiki i z samego założenia parodystyczne portrety snujących intrygi księży i rozpustnych mnichów, a nawet, tu i ówdzie, niejako półgębkiem wypowiadane uwagi o ich zainteresowaniu chłopcami... Rozumiem, że jest to uwarunkowane religijnym wychowaniem Cornwella i jego zdeklarowanym ateizmem, wokół mnie jest jednak tak dużo podobnych treści, że znoszenie podobnie idiotycznych wątków z coraz większym przychodzi mi trudem. Taki pewnie duch epoki, a że epoka z plastiku to i taka jej kultura. Ostatecznie wszystkie te uwagi na nic jednak się nie zdadzą, skoro za kilka miesięcy znów przysiądę nad dziejami Uhtreda z Bebbanburga i kolejne tomy pochłonę z wypiekami na twarzy. Póki co z różnych względów wskazana jest przerwa.
Nie od dziś jestem wielbicielem powieści Bernarda Cornwella, a cykl "Wojny Wikingów", podobnie jak jego dość luźną ekranizację, cenię bardzo wysoko. Zamieszczając na LC kolejne tomy cyklu coraz rzadziej jednak zabieram głos na temat tych łudząco do siebie podobnych i w gruncie rzeczy niewiele wymagających powieści. Oczywiście nie jest to proza artystyczna i z tego co wiem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kolejna odsłona cornwellowskiego "szaleństwa" (dodajmy: niepozbawionego "metody") prezentuje się całkiem dobrze na tle innych powieści tego autora, a na tle dokonań licznej rzeszy jego epigonów urasta wręcz do rozmiarów znamienitego dzieła. To wielka szkoda, że wydawca (Bellona) nie zaopatrzył książki w informację, iż stanowi ona dalszy ciąg "Trylogii Świętego Graala", na którą składają się powieści takie jak "Jeźdźcy z piekieł. Hellequin", "Wagabunda" i "Heretyk". W "Roku 1356" pojawiają się wątki, które dla nieznających poprzednich części mogą być trochę niejasne, choć ich nieznajomość szczególnie lektury nie utrudnia. Najlepszym dowodem jestem ja sam, skoro poprzednie części wprawdzie przeczytałem, jednak było to na tyle dawno, że obecnie niewiele już z nich pamiętam.
Rzecz dzieje się, jak można wywnioskować z tytułu, w XIV wieku, a miejscem akcji jest obszar ówczesnej Francji. Tym samym nietrudno domyślić się, że autor po raz kolejny obrał za przedmiot swoich zainteresowań wojnę stuletnią,a ściślej bitwę pod Poitiers, która okazała się dla Anglii nie tylko zwycięską, lecz również zwieńczoną wzięciem do niewoli króla Francji Jana II Dobrego.
Bernard Cornwell całkiem sprawnie nakreślił militarny obraz epoki. Znalazło się tu miejsce na kilka wątków związanych z obyczajowością ówczesnych elit, jednak są to tylko pobieżne szkice i żaden czytelnik, choćby posiadał powierzchowną zaledwie wiedzę o rycerskich zwyczajach, to i tej dzięki Cornwellowi nie wzbogaci. Nie należy się temu dziwić, skoro tak ten utwór, jak i inne powieści tego autora, jest powieścią awanturniczo-przygodową, tak jak i one pozbawioną jakiejś większej artystycznej wartości. Jak zwykle jednak czyta się to pierwszorzędnie, a będący zwieńczeniem powieści opis samej bitwy to prawdziwy majstersztyk literackiej batalistyki. Jeśli jednak cokolwiek budzi we mnie mieszane uczucia, to na siłę tu wtłoczony, a przecież będący zarazem osią fabuły wątek miecza Św. Piotra (la malice), tego samego, którym rzeczony Święty pozbawić miał ucha sługę arcykapłana, niejakiego Malchusa (stąd podana wyżej nazwa), którą to historię podają wszyscy czterej ewangeliści. Tym oto sposobem główny bohater Tomasz Hookton nie poszukuje już Św. Graala (czym zajmował się dawniej), lecz innej zupełnie relikwii, przypuszczalnie także nie pozbawionej nadprzyrodzonej mocy. To jak dla mnie dość dziwaczne wymysły, które bardziej pasują do cyklu filmowych historii o przygodach Indiany Jonesa (które zresztą lubię), czy do kolejnych powieścideł Dana Browna (których na ogół nie cenię), aniżeli do powieści historycznej, którą mógłbym czytać z niekłamaną przyjemnością. Gwoli ciekawostki za samym autorem warto tylko dodać, że tego rodzaju relikwia (ściślej rzecz biorąc jest to falchion, a więc długi miecz o klindze rozszerzającej się ku dołowi, nie zaś rzymski gladius, którym mógł posłużyć się Św. Piotr) znajduje się w Polsce, konkretnie zaś w Muzeum Arcybiskupstwa Poznańskiego.
Kolejna odsłona cornwellowskiego "szaleństwa" (dodajmy: niepozbawionego "metody") prezentuje się całkiem dobrze na tle innych powieści tego autora, a na tle dokonań licznej rzeszy jego epigonów urasta wręcz do rozmiarów znamienitego dzieła. To wielka szkoda, że wydawca (Bellona) nie zaopatrzył książki w informację, iż stanowi ona dalszy ciąg "Trylogii Świętego Graala",...
więcej Pokaż mimo to