rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Byłam pewna, że wyrosłam już z młodzieżowych romansideł, ale okazało się, że niektóre z nich nadal potrafią mnie zaskoczyć. I oto 22-letnia ja wchłonęłam "Rywalki" w dwa dni i już przymierzam się do przeczytania kolejnej części.

Trudno mi powiedzieć, co podobało mi się w tej książce najbardziej. W pewnym sensie powieść ma fabułę w stylu "Igrzysk śmierci" w wersji soft, bo nikt się tam nie morduje, ale wątki wspólne są spotykane wszędzie. Mimo to "Rywalki" to historia o trudnej miłości i kobiecości, wątek romantyczny jest O DZIWO w porządku, a w większości młodzieżówek to dosyć rzadkie zjawisko. Nie ma typowego bad boya, za którym szaleje główna bohaterka, rozstanie z miłością swojego życia pozwala jej zacząć wszystko od nowa, ale ona nie potrafi, bo nadal nosi w sercu przystojnego Aspena. A Maxon jest uroczy i niewinny, podoba mi się przyjacielska relacja między nim a Ami. W ogóle moja opinia o księciu jest podobna jak jej, bo też na początku obawiałam się, że to on przyjmie postawę mężczyzny, który uważa, że każda z 35 dziewczyn jest tylko jego. Zaskoczyłam się pozytywnie.

Cudownie lekka kompozycja pozwala na chłonięcie kolejnych rozdziałów jeden za drugim. To jeden z głównych, obok wciągającej fabuły, powodów, dla których tak szybko przeczytałam "Rywalki". To dosyć ważna rzecz, jeśli chodzi o książki dla tej grupy wiekowej.

Nie mogę powiedzieć, żeby główna bohaterka była specjalnie urzekająca, ale da się ją lubić. Jest po prostu ludzka, potrafi postawić na swoim, posiada jednocześnie charyzmę i nieśmiałość - wszystko tu zależy od sytuacji, w jakiej się znajdzie, ale zawsze można łatwo wyjaśnić, dlaczego górę wzięła u niej właśnie ta cecha. Podoba mi się jej empatia i to, że sława i bogactwo nie uderzyły jej do głowy. Jej rozdarcie między dwoma chłopakami jest po prostu realistyczne - okej, może motyw jest lekko oklepany w literaturze, ale co z tego?

Na marginesie dodam jeszcze, że lubię, kiedy w książce pojawiają się nietypowe imiona. Tutaj moimi faworytami są Aspen i Marlee, ale... kto nazywa dziecko "America"?!

Byłam pewna, że wyrosłam już z młodzieżowych romansideł, ale okazało się, że niektóre z nich nadal potrafią mnie zaskoczyć. I oto 22-letnia ja wchłonęłam "Rywalki" w dwa dni i już przymierzam się do przeczytania kolejnej części.

Trudno mi powiedzieć, co podobało mi się w tej książce najbardziej. W pewnym sensie powieść ma fabułę w stylu "Igrzysk śmierci" w wersji soft, bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ach, jak dawno nie miałam w rękach książki o wampirach... W ogóle od wieków nie czytałam niczego "dla siebie", bo zginęłam w bunkrze składającym się z lektur na studia i może dlatego "Co zdarzyło się w Lake Falls" tak mocno mnie wciągnęło. Po dotarciu na sam koniec zdałam sobie sprawę, że w głowie mam kompletny chaos, bo naprawdę nie wiem, co mam o tej powieści sądzić. Z jednej strony chłonęłam rozdziały jeden za drugim, a z innej coś mnie w nich niesamowicie drażniło. Spróbuję więc zebrać swoje myśli i skonstruować godną opublikowania recenzję, starając się nie przerwać w połowie i nie wyłączyć komputera.

Postać głównej bohaterki Victorii jest dobrze skonstruowana. Mówię to dosyć obiektywnie, bo choć autor zaprezentował nam każdy zakamarek psychiki kobiety, która przeszła w życiu przez tak wiele, mnie ona denerwowała. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że jej uczucia były chaotycznie rozrzucone po całych stronach, a jej nastrój zmieniał się z akapitu na akapit. Niby nic dziwnego dla postaci rozdartej pomiędzy dwiema skrajnymi emocjami, ale jednak mam w zwyczaju faworyzować bardziej zdecydowanych bohaterów. To już z kolei bardziej subiektywne odczucie, dlatego nie będę się więcej czepiać, bo ilu autorów tyle pisarskich wizji, a ilu czytelników tyle gustów. Mój prezentuje się właśnie tak. El'lar z kolei był niemalże idealny. Od zawsze mam jakieś dziwne ciągoty do czarnych charakterów, a ten zdobył moje serce już od samego początku. Artur Dormann podał nam na tacy perfekcyjnie zaprojektowanego złoczyńcę, który opanował sztuki manipulacji, jest zimnokrwistym draniem, a jego intencje są w rzeczywistości całkiem różne od iluzji, którą pokazuje Vic i innym. Jak tu nie uwielbiać kogoś, kto wplątuje główną postać w niebezpieczną grę i okłamuje ją w sposób, jaki ona traktuje zupełnie inaczej. Sprawia wrażenie kogoś, kto od pierwszego spotkania wie o tobie wszystko, ale ukrywa to, by w ciszy układać swój mroczny plan. Steruje uczuciami Vic, a ona, choć mu nie ufa, poddaje mu się, mimo że potem tego żałuje i jest na siebie wściekła. No i El'lar jest wampirem, a to gigantyczny plus, no bo kto nie kocha wampirów?

Nie będę się rozpisywać nad każdym bohaterem z osobna, bo nie ma sensu, dlatego teraz przejdę do narracji, która była w moim odczuciu kiepska. Nie odpowiadały mi krótkie na zaledwie trzy lub cztery zdania akapity, bo nie wnosiły zbyt wiele, były oszczędne w informacje, a za to wprowadzały chaos, bo kilka z nich pod rząd mówiło o skomplikowanych odczuciach Vic, ale każdy opisywał inne. Sprawiało to wrażenie, że z sekundy na sekundę jej nastrój się zmieniał. To z kolei powodowało u mnie niezbyt przyjemne emocje wobec bohaterki, bo zdawała się dla mnie zbyt niespójna i pochłonięta przez własny egoizm. Zamiast tego wolałabym powplatane w tekst dłuższe, ale konkretne opisy uczuć połączone z ciekawymi wątkami. Marzenie.

No i ostatni punkt, który właściwie nie był zależny od autora, ale od korektora i ewentualnie tłumacza. Wydanie, które posiadam, wydało wydawnictwo Prozami, a za korektę odpowiedzialna była Małgorzata Majewska. Nie zawsze zdawała się wiedzieć, gdzie należy wstawiać przecinki, co mnie, gramatycznego nazistę, doprowadzało do szału. Do tego dokładają się braki myślnika w niektórych kwestiach bohaterów, czego efektem było kompletne niezrozumienie, gdzie ktoś kończy mówić, a gdzie zaczyna się towarzyszący wypowiedzi opis. Zwróciłam też uwagę na brak konsekwencji w zapisie niektórych imion - raz wybierano wersję "Marta", a później "Martha".

Pora jednak skończyć się czepiać i przejść do podsumowania. To nie tak, że książka mi się nie podobała, bo uważam ją za całkiem ciekawą, zwłaszcza że wampiry zostały przedstawione w sposób nieszablonowy. Pokochałam ich legendy i wątki z bogiem Azdarothem. Nie wiem jednak, czy będę miała ochotę przeczytać kolejne tomy serii. Jeśli wpadną mi w ręce w bibliotece, może po nie sięgnę, ale na pewno nie kupię własnych egzemplarzy, bo wolałabym przeznaczyć pieniądze na coś wyjątkowego.

Ach, jak dawno nie miałam w rękach książki o wampirach... W ogóle od wieków nie czytałam niczego "dla siebie", bo zginęłam w bunkrze składającym się z lektur na studia i może dlatego "Co zdarzyło się w Lake Falls" tak mocno mnie wciągnęło. Po dotarciu na sam koniec zdałam sobie sprawę, że w głowie mam kompletny chaos, bo naprawdę nie wiem, co mam o tej powieści sądzić. Z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dotychczas myślałam, że biografie muszą być diabelnie nudne - i może niektóre rzeczywiście są, ale jeśli ma się takie podłoże do napisania biografii jak Anchee Min, empatyczny czytelnik nie ma prawa się nudzić. Życie autorki nie było usłane różami, czego można się dowiedzieć już z pierwszych stron książki. Każdy kolejny rozdział zdradza trudy bytu w komunistycznych Chinach, gdzie ludzie obdarci są z godności i człowieczeństwa, stają się zwierzętami pochłoniętymi walką o przetrwanie wszelkim kosztem. Anchee, wyposażona w ciężki bagaż doświadczeń z dzieciństwa, na emigracji wcale nie żyje lepiej, szczególnie na początku swojego "amerykańskiego snu", który zdaje się być jedynie kolejnym koszmarem. Mimo to kobieta wygrywa walkę z losem, choć zdecydowanie zbyt często jest to walka nierówna, sprawiająca wrażenie straconej. Nadzieja momentami upada, brakuje sił, a jednak po niezliczonej ilości trudnych chwil ciemne chmury odchodzą znad jej życia.

Książka obrazuje pecha, jakiego Anchee miała czasami do ludzi, ale też to, jak silną okazała się osobą. Pomimo braku nadziei dalej szła naprzód, bo przecież nie było nigdy mowy o poddaniu się - co z rodziną, która dalej żyła w skrajnej biedzie w Chinach? Prawdopodobnie gdyby nie oni, Anchee dałaby sobie spokój, jednak ona nie zapominała, że to dla nich przyjechała do Ameryki. Imponujące w jej postaci jest to, że nie tylko dała się poznać jako odważna, odpowiedzialna i niezłomna, ale także potrafiła przyznać się do popełnionych błędów i zdawała sobie sprawę, że nie jest idealną matką i żoną. Poznajemy ją w trakcie przemiany, która trwa przez całe jej życie. Od zagubionej nastolatki walczącej o przetrwanie w Chinach Anchee przechodzi transformację w dojrzałą kobietę świadomą swoich potrzeb i obowiązków.

"Kwiat, który nie rozkwitnie" to książka o wartościach. Skłania do refleksji na temat świata, czasami każe postawić się na miejscu bohaterki, by czytelnik mógł uświadomić sobie, że opisane w niej dokonania zarezerwowane są jedynie dla szczególnych jednostek, którymi jednak może stać się każdy, kto uzbroi się w odpowiednią ilość cierpliwości i samozaparcia, by dotrzeć na szczyt nie po trupach, ale po własnych próbach i błędach.

Dotychczas myślałam, że biografie muszą być diabelnie nudne - i może niektóre rzeczywiście są, ale jeśli ma się takie podłoże do napisania biografii jak Anchee Min, empatyczny czytelnik nie ma prawa się nudzić. Życie autorki nie było usłane różami, czego można się dowiedzieć już z pierwszych stron książki. Każdy kolejny rozdział zdradza trudy bytu w komunistycznych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka zajęła mi sporo czasu, bo czytałam ją ze sporymi przerwami od roku, ale gdybym wiedziała, że jak tylko przebiję się przez pierwsze dwa-trzy opowiadania, przeniesie mnie w miejsca, o których nigdy nawet nie śniłam, przeczytałabym ją w ciągu dwóch wieczorów (pomimo bardzo obszernej treści). Z każdym kolejnym tytułem Kossakowska posuwała się dalej i śmiało tworzyła coraz to bardziej niesamowite historie, które były nie tylko porywające, ale także mroczne i budzące grozę. Takie książki właśnie lubię - powodujące dreszcze, ale wciągające tak mocno, że nie wiadomo kiedy dociera się do ostatniej strony i myśli "wow, to było coś".

Wyobraźnia autorki nie ma granic. Śmiało można powiedzieć, że stworzyła istoty, o których nawet nie śniło się mistrzom fantastyki. Nie mówię tu tylko o przerażających potworach jak w opowiadaniu "Więzy krwi", ale także o pełnokrwistych "ludzkich" bohaterach, np. ze "Zwierciadła". Fabuła każdej historii została dokładnie przemyślana, a szczegółowe i często długie opisy pozwalają wyobrazić sobie świat takim, jaki Kossakowska chciała nam pokazać.

Moje ulubione opowiadanie? Ciężko wybrać jedno. Waham się między "Smutkiem" a "Spokojem Szarej Wody". Pierwsze, przedstawiające konfrontację bohatera z czymś niesamowicie potężnym, pozwala poczuć dreszczyk niepokoju, kiedy stawiamy się na miejscu jedenastoletniego Mateja i wyobrażamy sobie, co musi czuć. Drugie z wielką dbałością o szczegóły ukazuje sąd ostateczny dusz zamordowanych ludzi. Magia tego tekstu porywa i, przyznaję, był to pierwszy od lat tytuł, dla którego zarwałam nockę.

Po przeczytaniu tego zbioru opowiadań mogę z czystym sumieniem zaliczyć Kossakowską do moich ulubionych autorów. Z chęcią sięgnę po inne jej książki, bo z pewnością będą tak samo dobre jak ta. Ocena 9/10 będzie idealna jak na tak mistrzowski tom. Serdecznie polecam fanom fantastyki lubiącym książki z nutką grozy i horroru.

Książka zajęła mi sporo czasu, bo czytałam ją ze sporymi przerwami od roku, ale gdybym wiedziała, że jak tylko przebiję się przez pierwsze dwa-trzy opowiadania, przeniesie mnie w miejsca, o których nigdy nawet nie śniłam, przeczytałabym ją w ciągu dwóch wieczorów (pomimo bardzo obszernej treści). Z każdym kolejnym tytułem Kossakowska posuwała się dalej i śmiało tworzyła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Obok szeroko pojętej fantastyki moim ulubionym "gatunkiem" książek są powieści Greena. Imponujące jest to, jak autor opisuje nieidealną rzeczywistość i tworzy pasujących do niej nieidealnych bohaterów. W niezwykły sposób pozwala poznać nieco ciemniejsze strony życia, jednocześnie wplatając do fabuły nieco humoru i ciekawych, choć nie niezbędnych wątków. "Szukając Alaski" jest dokładnie taka, zupełnie jakby Green szedł według własnego schematu tworzenia niesamowitej, porywającej historii, która przecież jest tak boleśnie zwyczajna, że mogłaby się przytrafić każdemu, ale jednak jest zarezerwowana tylko dla Milesa Haltera, Pułkownika i tytułowej Alaski Young.

Ta powieść pozwoliła mi doświadczyć swoistego rodzaju katharsis i czuję, że po przeczytaniu jej gdzieś tam głęboko coś się we mnie zmieniło. Nie spodziewałam się, że będzie w niej tak dużo poruszających, choć nie zawsze wiele znaczących wątków, rozmyślań i emocji. Green pozwala tutaj poznać ludzką psychikę z odmiennej strony, niż robią to inni autorzy i to jest jedna z rzeczy, które cenię w jego książkach. Czytając, widzę dokładnie, jakie błędy popełnia Miles, jaki jest jego stosunek do niej, a także w jakim stopniu potrafi się do nich przyznać.

Przyznaję, "Alaska" rzuciła mnie na kolana i doprowadziła do tego słynnego kaca książkowego, przy którym przez kilka dni nie będę w stanie przeczytać nic innego, bo po głowie będą mi chodziły wszystkie te zachwycające wątki i dalej będę się nad nimi głęboko zastanawiać.

Obok szeroko pojętej fantastyki moim ulubionym "gatunkiem" książek są powieści Greena. Imponujące jest to, jak autor opisuje nieidealną rzeczywistość i tworzy pasujących do niej nieidealnych bohaterów. W niezwykły sposób pozwala poznać nieco ciemniejsze strony życia, jednocześnie wplatając do fabuły nieco humoru i ciekawych, choć nie niezbędnych wątków. "Szukając...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poprzednie tomy "Zakonu ciemności" podobały mi się znacznie bardziej, niż ten, a powodem tego jest lanie wody oraz humorki Izoldy. To pierwsze przeszkadzało mi na tyle, że przez pierwszą połowę było mi się ciężko przebić, w drugiej zaś działała mi na nerwy bohaterka. Nie przepadałam za nią od samego początku, ale w "Złocie głupców" przeszła samą siebie. Dobrze, że przynajmniej miała przy sobie Iszrak, bo gdyby nie ona, Izolda chyba by się rozpadła od płaczu i rozmyślania: "a co, jeśli Luca..."

Tym razem jednak brat Piotr zdobył u mnie naprawdę dużego plusa za historyjkę, którą opowiedział doży. Zastanawia mnie tylko, czy brzmiał przekonująco, czy po prostu Luca był tak głupi, by w nią uwierzyć (i nie zdziwiłabym się, gdyby się tak właśnie okazało).

U Luki brakowało mi temperamentu. Przez większość czasu po prostu udawał tajemniczego, ale w rzeczywistości wyglądał na zauroczonego dzieciaka, który nie potrafi się skupić na niczym, gdy tylko w pobliżu pojawi się jego ukochana. O ile w "Odmieńcu" i "Krucjacie" sprawiał wrażenie osoby, która jest w stanie oddzielić uczucia od misji, to w "Złocie głupców" stracił tę umiejętność i stał się, jak dla mnie, zbyt wrażliwy.

Książka nie wywarła na mnie aż tak złego wrażenia, choć wad miała znacznie więcej, niż poprzednie części. Gdyby ukazały się kolejne tomy serii, pewnie nie chciałoby mi się drugi raz przez to przechodzić, ale mimo to uważam, że zasługuje na siedem gwiazdek.

Poprzednie tomy "Zakonu ciemności" podobały mi się znacznie bardziej, niż ten, a powodem tego jest lanie wody oraz humorki Izoldy. To pierwsze przeszkadzało mi na tyle, że przez pierwszą połowę było mi się ciężko przebić, w drugiej zaś działała mi na nerwy bohaterka. Nie przepadałam za nią od samego początku, ale w "Złocie głupców" przeszła samą siebie. Dobrze, że...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie pamiętam, kiedy ostatnio spędziłam nad jedną książką tyle czasu. "Prawdodziejka" była niesamowicie męcząca z powodu wielu nazw własnych, z których części nikomu nie chciało się dokładniej wytłumaczyć. Niejednokrotnie chciałam odłożyć ją, powiedzieć sobie: "Nie dam rady". Teraz, po skończeniu książki wiem, że gdybym dała sobie z nią spokój, może rzeczywiście oszczędziłabym sobie trochę trudu, ale też rozrywki. Z jednej strony cieszę się, że już po wszystkim, a z drugiej odczuwam niedosyt. Mam w planach zapolować w bibliotece na "Wiatrodzieja".

Bohaterowie... Cóż, jedni udali się bardziej, inni mniej. Safiya początkowo była denerwująca, ale potem zaczęłam ją lubić, zwłaszcza w momentach, gdy docinali sobie nawzajem z Merikiem. Imponowało mi to, że była utalentowana (mam na myśli umiejętności walki bronią; jestem zdania, że ona i Iseult dostały od losu najbardziej bezużyteczne moce spośród wszystkich możliwych) i uparta.

Iseult była... Zbyt jednowymiarowa jak na pierwszoplanową postać. Dało się ją znieść, ale nie wydawała mi się jakoś specjalnie udana. Szkoda, bo gdyby nieco dopracować jej charakter, mogłaby być naprawdę ciekawą osobą.

Nie będę tu opisywać wszystkich bohaterów po kolei, więc zakończę tym, że najbardziej godnym uwagi był dla mnie Aeduan. Podobała mi się jego tajemnicza i mordercza natura. Oczywiście pełnił rolę "tego złego", a mnie z jakiegoś powodu zawsze do takich ciągnęło najbardziej. No i miał najciekawszą moc ze wszystkich (choć wydaje mi się, że w książce przedstawiono tylko niewielką część jego umiejętności. Mam nadzieję, że w "Wiatrodzieju" autorka mnie pozytywnie zaskoczy pod tym względem i rozwinie temat).

Podsumowując, uniwersum "Prawdodziejki" jest męczące, ale powieść nadrabia bohaterami i porywającą akcją. Uważam, że zasługuje na osiem gwiazdek i liczę, że kolejny tom serii będzie równie dobry, jak ten.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio spędziłam nad jedną książką tyle czasu. "Prawdodziejka" była niesamowicie męcząca z powodu wielu nazw własnych, z których części nikomu nie chciało się dokładniej wytłumaczyć. Niejednokrotnie chciałam odłożyć ją, powiedzieć sobie: "Nie dam rady". Teraz, po skończeniu książki wiem, że gdybym dała sobie z nią spokój, może rzeczywiście...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po samym opisie zamieszczonym na tylnej okładce byłam w stanie stwierdzić, że książka będzie ciekawa. Nie zawiodłam się. Wciągnęła mnie już od pierwszych stron i nie mogłam się od niej oderwać, a to dzięki sporej dawce akcji i niesamowitym bohaterom. Wprawdzie charakter Luki do mnie nie trafił - z początku wydawał się interesującą postacią, jednak potem zaczęłam postrzegać go jako "typowego" chłopaka. Podobnie było z Izoldą - nie wyróżniała się praktycznie niczym. Za to Freize polubiłam za jego humor i wrażliwość, a Iszrak za to, że była tą "silną dziewczyną gotową spuścić łomot każdemu, kto tylko podskoczy". Brakowało mi jedynie pobocznego wątku romantycznego między tą dwójką i mam nadzieję, że zostanie on rozwinięty w kolejnych częściach powieści. Pozostaje mi więc jedynie biec do biblioteki po kolejny tom i jak najszybciej zacząć go czytać.

Po samym opisie zamieszczonym na tylnej okładce byłam w stanie stwierdzić, że książka będzie ciekawa. Nie zawiodłam się. Wciągnęła mnie już od pierwszych stron i nie mogłam się od niej oderwać, a to dzięki sporej dawce akcji i niesamowitym bohaterom. Wprawdzie charakter Luki do mnie nie trafił - z początku wydawał się interesującą postacią, jednak potem zaczęłam postrzegać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To dopiero trzecia książka Greena, którą przeczytałam, a sięgnęłam po nią, ponieważ uwielbiam styl pisania autora, a "Gwiazd naszych wina" i "Papierowe miasta" były świetne. Przy "19 razy Katherine" nie zawiodłam się, chociaż może trochę brakowało mi wzruszających wątków jak z Hazel i Augustusem czy humoru Q, Radara i Bena. Mimo to ta książka poruszyła mnie pod innym względem - samego głównego bohatera. Colin to osoba, która bardzo chce coś osiągnąć, chociaż nie zawsze mu się udaje. Bywa przy tym egoistyczny, ale jest bardzo wrażliwy i boli go fakt, że prawdopodobnie nie zostawi po sobie nic na świecie.
Ogólnie powieść dostaje ode mnie zasłużone (tak myślę) 8 gwiazdek. Chciałabym kiedyś pisać tak jak Green, bo jego styl wielokrotnie mnie urzekł. Z pewnością sięgnę jeszcze po inne jego książki.

To dopiero trzecia książka Greena, którą przeczytałam, a sięgnęłam po nią, ponieważ uwielbiam styl pisania autora, a "Gwiazd naszych wina" i "Papierowe miasta" były świetne. Przy "19 razy Katherine" nie zawiodłam się, chociaż może trochę brakowało mi wzruszających wątków jak z Hazel i Augustusem czy humoru Q, Radara i Bena. Mimo to ta książka poruszyła mnie pod innym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powiedzmy sobie szczerze, poprzednia część była o wiele lepsza, choć tak samo przewidywalna. Wcale nie zdziwiło mnie zakończenie książki. Nie jest to najlepsza powieść, może dlatego nie przypadła mi do gustu, że nie przepadam za romansami, zdecydowałam się ją przeczytać, ponieważ podobała mi się pierwsza.
Cóż, moim zdaniem była o niczym. Rozumiem, Adam i Mia się rozstali, ale gdy po pewnym czasie ponownie się spotkali, nagle im się przypomniało, że przecież tak bardzo się kochają i powinni być nadal razem.
Zastanawiam się również, czy autorka specjalnie chciała, by Adam wyszedł na takiego nerwowego mazgaja, czy po prostu zależało jej, by był wrażliwy, ale niestety trochę przesadziła.
Jednak książka nie jest najgorsza. Podobała mi się lekka kompozycja testu, oraz opisy i porównania. Zawsze miałam z nimi problem we własnych opowiadaniach, dlatego lubię, kiedy w książce jest ich dużo.
No i teksty piosenek Adama-cudowne.
Ogólnie książka jest dobra, zasługuje naprawdę na najwięcej sześć gwiazdek.

Powiedzmy sobie szczerze, poprzednia część była o wiele lepsza, choć tak samo przewidywalna. Wcale nie zdziwiło mnie zakończenie książki. Nie jest to najlepsza powieść, może dlatego nie przypadła mi do gustu, że nie przepadam za romansami, zdecydowałam się ją przeczytać, ponieważ podobała mi się pierwsza.
Cóż, moim zdaniem była o niczym. Rozumiem, Adam i Mia się rozstali,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Po tragicznym wypadku, w jakim zginęli najbliżsi siedemnastoletniej Mii, dziewczyna trwa w stanie dziwnego zawieszenia. Musi podjąć decyzję, czy odzyskać przytomność i żyć dalej, czy też poddać się, umrzeć i dołączyć do zmarłej rodziny.

Autorka porusza problem Mii, która próbując rozstrzygnąć dylemat, czy pozostać na ziemi żywa, czy odejść i spotkać się z bliskimi, wspomina dotychczasowe życie. Pomiędzy teraźniejszością, gdzie dziewczyna jako "pół-duch" krąży po szpitalu, gdzie na oddziale intensywnej opieki medycznej lekarze próbują uratować jej poszkodowane w wypadku ciało będące w śpiączce, opowiada o sytuacjach ważnych w jej życiu, mających miejsce w przeszłości.

Mia jest ciekawą postacią. To siedemnastoletnia miłośniczka muzyki klasycznej grająca na wiolonczeli. Wiedzie życie normalnej dziewczyny. Uważa się za odmieńca w rodzinie, gdyż zarówno jej rodzice, jak i brat mają zamiłowanie do punkowych utworów. Również jej chłopak, o rok starszy Adam nie podziela jej zainteresowania klasyką. Mimo to Mia nie czuje się z tego powodu odtrącona.

Wspomniane przez nią historie z jej życia bardzo mnie poruszyły. Niektóre rozbawiły, inne wzruszyły do łez, zwłaszcza, gdy opowiadała o swoim młodszym bracie oraz czasie spędzonym z Adamem. Jedynym, co mnie raziło, był fakt, że Mia chciała na siłę wszystkich zaprzyjaźnić, z czego wynikały niewielkie problemy.

Podobał mi się wątek, w którym chłopak za wszelką cenę chciał dostać się na oddział, gdzie leżała Mia. Ten fragment szczególnie pokazuje, jak dziewczyna dla niego ważna.

Moim zdaniem książka jest warta przeczytania. Bardzo mi się podobała, czytałam ją z wielką przyjemnością. Jest to według mnie świetna lektura dla tych, którzy lubią płakać ze wzruszenia, a także dla miłośników romantycznych historii.

Po tragicznym wypadku, w jakim zginęli najbliżsi siedemnastoletniej Mii, dziewczyna trwa w stanie dziwnego zawieszenia. Musi podjąć decyzję, czy odzyskać przytomność i żyć dalej, czy też poddać się, umrzeć i dołączyć do zmarłej rodziny.

Autorka porusza problem Mii, która próbując rozstrzygnąć dylemat, czy pozostać na ziemi żywa, czy odejść i spotkać się z bliskimi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przez wszystkie poprzednie części "Gone" było mi się strasznie ciężko przebić, kilka razy stwierdziłam nawet, że zostawię książkę i zabiorę się za coś innego. Jednak postanowiłam dać jeszcze jedną szansę ostatniemu tomowi serii i w żadnym wypadku tego nie żałuję. Kiedy czytałam kolejne strony, coraz bardziej mnie wciągało, a przy zakończeniu, którego się nie spodziewałam, popłakałam się.
To zakończenie jest według mnie jednym z najlepszych, z jakimi się spotkałam. Bije na głowę wiele innych.
Ogólnie autor serii pokazuje nam, jak ważna jest dla nas zgoda, do czego może doprowadzić brak tolerancji wobec innych oraz, że świat bez dorosłych nie potrafiłby funkcjonować stale, niezmiennie, tak jak by się mogło wydawać.

Przez wszystkie poprzednie części "Gone" było mi się strasznie ciężko przebić, kilka razy stwierdziłam nawet, że zostawię książkę i zabiorę się za coś innego. Jednak postanowiłam dać jeszcze jedną szansę ostatniemu tomowi serii i w żadnym wypadku tego nie żałuję. Kiedy czytałam kolejne strony, coraz bardziej mnie wciągało, a przy zakończeniu, którego się nie spodziewałam,...

więcej Pokaż mimo to