Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Julia Biel udowodniła, że jednak może być jeszcze dłuższy tytuł niż „TNJDDLS” – „To nie jest, do diabła, love story. Skin Deep” (czyli „TNJDDLSSD”) przed Wami! I przy okazji autorka udowodniła, że może stworzyć równie dobrą, a może nawet lepszą powieść niż jej dwie poprzednie książki.
Wera i Aleks są obaj poranieni przez los – dosłownie i w przenośni. Do tego poznali się w dość nietypowych okolicznościach. Przez to jednak Aleks odkrywa blizny Wery i zaproponował jej skontaktowanie się z jednym ze studiów tatuażu. Dzięki temu będzie mogła zakryć blizny z przeszłości. Czy Wera zdecyduje się na taki krok? Jakie tajemnice jeszcze obaj skrywają? Czy zdecydują się je sobie wyjawić?
„Skin Deep” wydawało mi się bardziej dojrzałe. Pewnie dlatego, że i Wera, i Aleks są nieco bardziej dojrzali niż Jona i Ella. Nie dostajemy już tylu dramatów miłosnych, ba - autorka sama żartowała z dram z poprzednich dwóch powieści. Jak dla mnie to ogromny plus!
Początek książki dość wolno się rozkręca. Momentami się dłuży i aż tak nie ciągnie do czytania kolejnych rozdziałów. Jednak potem książka wciąga na całego, na tyle, że nie chce się uczyć na zaliczenia i egzaminy w czasie sesji (przez którą zapomniałam potem wstawić recenzji, za co bardzo przepraszam!). W dalszej części książki nie można już narzekać na nudę i brak emocji nawet przez moment. A wszystko to napisane lekkim, zabawnym stylem. Nic tylko czytać i nie myśleć o nauce!
Jedyny minus? Mało Jonasza i Nutelli! No ale to nie jest historia o nich, więc mimo wszystko jest to zrozumiałe. Bo kto by chciał poznawać „nie-love story” o Werze i Aleksie, gdyby tamta dwójka ciągle panoszyła się na pierwszym planie?
Czy „Skin Deep” mi się podobało? No pewnie! Czy polecam? Jak najbardziej! Lektura w sam raz na lato.

Julia Biel udowodniła, że jednak może być jeszcze dłuższy tytuł niż „TNJDDLS” – „To nie jest, do diabła, love story. Skin Deep” (czyli „TNJDDLSSD”) przed Wami! I przy okazji autorka udowodniła, że może stworzyć równie dobrą, a może nawet lepszą powieść niż jej dwie poprzednie książki.
Wera i Aleks są obaj poranieni przez los – dosłownie i w przenośni. Do tego poznali się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zaczął się grudzień, więc dobrze powitać ten miesiąc z recenzją świątecznej książki!
W zeszłe święta wreszcie uśmiechnęło się szczęście do Oliwii i jej życie zmieniło się nie do poznania. Czy te święta także będą magiczne? A może wydarzy się coś, co pokrzyżuje jej plany?
„Gwiazdka pełna życzeń” podobała mi się o wiele bardziej niż „Najcenniejszy podarunek”. Niby zbyt dużo się nie zmieniło, ale ta część miała w sobie więcej „tego czegoś”. Wydawało mi się, że łatwiej idzie poczuć ducha świąt.
No i Oliwia o wiele mniej irytowała! Widać jej przemianę od poprzedniej części, co jest wielkim plusem. Tak samo możemy zobaczyć odmienionego Oskara (który na swój sposób przejął rolę bycia kimś irytującym w powieści, ale mniejsza). Ogólnie rozwój kreacji wszystkich bohaterów bardzo mi się podobał i wszystkie postacie oceniam na plus. Widać, że autorka pracuje nad warsztatem i to się bardzo ceni!
Pracę nad warsztatem widać też w dialogach. O ile w „Najcenniejszym podarunku” było kilka sztucznych zdań, tak tutaj wszystko wydaje się bardzo naturalne. Dzięki temu książkę czyta się w ekspresowym tempie (oby w tak samo ekspresowo minął czas do świąt!).
No i jak już o tempie mówię, to wspomnę o tempie akcji. Na samym początku autorka zaczęła mocnym uderzeniem... i potem akcja od razu bardzo zwolniła. Nie mówię teraz, że mało się dzieje, o nie – dzieje się dużo. Tylko nie brakuje momentów, gdzie akcja na moment staje. Ale jak już wspomniałam na początku recenzji - „Gwiazdka pełna życzeń” ma w sobie to coś. Dzięki temu książkę czyta się bardzo szybko nawet wtedy, kiedy na chwilę powieje nudą.
Podsumowując to wszystko – otrzymujemy całkiem dobrą powieść w sam raz na święta. Jeśli interesują Was taka bożonarodzeniowa tematyka to sięgajcie po tę książkę! I kto wie, może Wasza Gwiazdka też będzie pełna życzeń?

Zaczął się grudzień, więc dobrze powitać ten miesiąc z recenzją świątecznej książki!
W zeszłe święta wreszcie uśmiechnęło się szczęście do Oliwii i jej życie zmieniło się nie do poznania. Czy te święta także będą magiczne? A może wydarzy się coś, co pokrzyżuje jej plany?
„Gwiazdka pełna życzeń” podobała mi się o wiele bardziej niż „Najcenniejszy podarunek”. Niby zbyt dużo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oliwia ma dwadzieścia lat. Jednak w odróżnieniu od dziewczyn w jej wieku nie studiuje, nie imprezuje, nie spotyka się ze znajomymi, nie miała też nigdy chłopaka. Ze względu na ciężką sytuację w domu musiała iść szybciej do pracy i teraz ledwo wiąże koniec z końcem. Czy w okresie świątecznym zdarzy się bożonarodzeniowy cud (i przy okazji znajdzie sobie chłopaka)?
Oj, jak dawno ja nie czytałam tak naiwnej książki! Racja, czyta się przyjemnie. Racja, szybko przewraca się kolejne strony. Racja, książka nawet wciąga. Ale wszystko, dosłownie wszystko się układa dobrze, wspaniale, po myśli bohaterki. Wiem, że o to właśnie chodzi w takich książkach, żeby pokazać bożonarodzeniowy cud, ale błagam, bez przesady!
Autorka nie bała poruszyć się ciężkich tematów – takich jak alkoholizm, trudna sytuacja finansowa czy rozstanie rodziców. Z jednej strony były one dobrze poprowadzone, dobrze przedstawione. Z drugiej jednak strony były dość „szybko” rozwiązane. No bo wiecie, przychodzi Boże Narodzenie i wszystkie problemy znikają albo same się rozwiązują. Trochę naiwne założenie.
Mam też uwagę do dialogów. Wydawały mi się one momentami dość sztuczne. Trudno mi było sobie wyobrazić, że ktoś tak mówi w prawdziwym życiu.
Ale zostawmy to i przejdźmy dalej. Nie była to zła książka mimo tych kilku uwag. Bohaterowie byli całkiem dobrze wykreowani. No oprócz tych kilku dialogów, ale miałam to zostawić w spokoju. Wydawali mi się oni ciekawymi postaciami i całkiem cieszę się na myśl, że niedługo sięgnę po kolejną część ich świątecznych przygód.
Podsumowując – nie było dobrze, ale nie było też źle. Nie nastawiałam się na szczęście na zbyt wiele i z tego powodu nie byłam rozczarowana. Ot, taka naiwna, ale całkiem przyjemna lektura w sam raz na okres okołoświąteczny. Mam nadzieję, że kolejna część porwie mnie bardziej. Polecam osobom, które lubią od czasu do czasu czytać takie powieści.

Oliwia ma dwadzieścia lat. Jednak w odróżnieniu od dziewczyn w jej wieku nie studiuje, nie imprezuje, nie spotyka się ze znajomymi, nie miała też nigdy chłopaka. Ze względu na ciężką sytuację w domu musiała iść szybciej do pracy i teraz ledwo wiąże koniec z końcem. Czy w okresie świątecznym zdarzy się bożonarodzeniowy cud (i przy okazji znajdzie sobie chłopaka)?
Oj, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

I już za mną ostatnia część „Apolla i Boskich Prób”!
Po przygodach z poprzednich 4 części Apollo wraz z Meg wraca do Nowego Jorku, by stawić czoła dwóm ostatnim i najgroźniejszym przeciwnikom – Neronowi i Pytonowi. Czy wyjdzie z tego starcia zwycięsko i znów stanie się bogiem?
Kolejny raz Rick Riordan mnie nie zawiódł. Ponownie dostałam w książce jego autorstwa to, czego oczekuję od tego typu powieści. Dużo akcji? Jest! Dużo humoru? Jest! Dużo emocji? No pewnie. No i do tego w „Wieży Nerona” znajduje się wszystko, czego oczekiwałam od ostatniego tomu serii. Czyli... no, po prostu dobrego zakończenia serii. Ale po kolei.
Akcja. Jak już napisałam, jest jej dużo. Na każdej stronie się coś dzieje. Na tyle dużo, że trudno się oderwać od książki chociaż na chwilę. Ja nie dałam rady odłożyć książki nawet na wykład (wow, ale jestem stara, już mam wykłady).
No to wracam do tego zakończenia. Typowe riordanowe zakończenie – dobrze kończy daną historię, a jednocześnie zostawia sobie otwartą furtkę na coś nowego. Kto wie, może nie uda mu się wytrzymać w postanowieniu i jednak wróci do Obozu Herosów? Ale tym razem bardziej dobitnie widać, że to koniec pewniej epoki. Sam autor zapowiadał już, że nie planuje tworzyć tak obszernych serii. No i jakoś mi się tak smutno, nostalgicznie zrobiło. Bo mimo wszystko to koniec tej wieloletniej przygody.
Znowu mi się smutno zrobiło, więc przejdźmy do pozytywów. Dlaczego to zakończenie tak mi się podobało? Dlatego, że spotykamy wszystkich bohaterów z poprzednich części. Dlatego, że może robi się nostalgicznie, ale jednocześnie tak cieplej na serduszku. Dlatego, że przy tych książkach cudownie i przyjemnie spędziłam kawałek swojego życia. Dlatego, że te książki zaoferowały mi ogrom emocji. Dlatego, że po prostu mogłam przeczytać tę serie. I tyle.
Czy polecam? No pewnie! Ricka Riordana zawsze polecam i będę polecać. Przede wszystkich młodszym czytelnikom, dla których książki autora są dedykowane, ale też tym starszym. W końcu jestem przykładem na to, że wszyscy mogą się wyśmienicie bawić przy tych książkach.

I już za mną ostatnia część „Apolla i Boskich Prób”!
Po przygodach z poprzednich 4 części Apollo wraz z Meg wraca do Nowego Jorku, by stawić czoła dwóm ostatnim i najgroźniejszym przeciwnikom – Neronowi i Pytonowi. Czy wyjdzie z tego starcia zwycięsko i znów stanie się bogiem?
Kolejny raz Rick Riordan mnie nie zawiódł. Ponownie dostałam w książce jego autorstwa to, czego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

1998 rok. Nastoletnia Ada wraz z młodszą siostrą Nelą, którą się opiekuje, chce uciec z domu, od problemów i od toksycznych rodziców. Wraz ze znajomymi gra w niebezpieczną grę, której stawką finalnie staje się ludzkie życie. Wtedy też problemy zaczynają się sypać na bohaterkę lawinowo...
2019 rok. Osierocona Lena, wychowana przez oschłą ciotkę, spotyka na wystawie klauna, który wydaje się wiedzieć coś o jej przeszłości. Po tym spotkaniu Lena zaczyna szukać swoich korzeni. Czy odkrycia Leny okażą się zagrażać jej życiu?
Bardzo lubię powieści, których akcji rozgrywa się akcja rozgrywa się dwutorowo. Tak samo jest w przypadku „Miała umrzeć”. Część akcji rozgrywa się pod koniec lat 90., a druga część w teraźniejszości. Dzięki temu tempo akcji jest szybkie i nie ma miejsca na nudę czy spokojniejsze fragmenty.
Bardzo podobał mi się też klimat powieści. Ciężki, mroczny, przytłaczający czytelnika. Idealnie pasował do tej książki. Dodawał jej odpowiedniego mroku, przez co historia zawarta w „Miała umrzeć” jeszcze bardziej zaciekawia czytelnika.
No ale niestety książka nie składa się z samych pozytywów. Tutaj muszę ponarzekać trochę na kilka mało prawdopodobnych rzeczy. Niestety nie wszystko wydawało mi się realne. Jeśli takie coś wydarzyłoby się raz to okej, przymknęłabym na to oko. Jednak takich mało prawdopodobnych rzeczy i „szczęśliwych” zbiegów okoliczności było jak dla mnie trochę za dużo. Przez to trudniej było mi wczuć się w powieść.
Jeszcze należy wspomnieć o zakończeniu i rozwiązaniu zagadki. Muszę Wam przyznać, że nigdy nie wpadłabym na to, kto jest mordercą. Co jak co, ale mnie to zaskoczyło. I to w takim pozytywnym znaczeniu tego słowa. Może nie było fajerwerków i fanfar, ale na pewno było to dobre zakończenie.
Podsumowując – ogólnie jest dobrze. Czyta się bardzo szybko, a zakończenie zaskakuje. Jednak niektórym może być ciężko przymknąć oko na te kilka mało prawdopodobnych sytuacji. Przez to niestety nie mogę Wam polecić tej książki z czystym sercem. Jednocześnie jednak Wam jej nie odradzam. Bo jeśli umiecie przymykać oko na kilka niedociągnięć, to gwarantuję Wam, że będziecie się dobrze bawić!

1998 rok. Nastoletnia Ada wraz z młodszą siostrą Nelą, którą się opiekuje, chce uciec z domu, od problemów i od toksycznych rodziców. Wraz ze znajomymi gra w niebezpieczną grę, której stawką finalnie staje się ludzkie życie. Wtedy też problemy zaczynają się sypać na bohaterkę lawinowo...
2019 rok. Osierocona Lena, wychowana przez oschłą ciotkę, spotyka na wystawie klauna,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wraz z nową rekrutką, Claudią, do Obozu Jupiter nadciągają tajemnicze wypadki, które powodują dużo chaosu i zamieszania. Jeśli Rzymianie szybko nie odkryją przyczyny zdarzeń, Dwunasty Legion może nie przetrwać. Czy winna jest Claudia, prawnuczka Merkurego znanego z psikusów? Żeby to okryć trzeba przeczytać jej osobisty dziennik!
„Tajne akta Obozu Jupiter. Dziennik rekrutki” to dodatek do serii „Apollo i Boskie Próby”. Utrzymany jest (tak jak wskazuje opis) w formie dziennika. Nie jest on zbyt obszerny, bo liczy lekko ponad 150 stron. Do tego są duże litery i dużo obrazków, więc spokojnie możecie przeczytać go w jeden wieczór (tak jak ja).
Sama historia jest trochę przewidywalna i niczym mocniej nie zaskakuje. Nie jest na tyle długa, by zżyć się z bohaterami albo by zostać w głowie na dłużej. Nie zmienia to jednak faktu, że nie jest ciekawie. Autor ponownie sprawił, że wciągnęłam w historię na całego. Jak zaczęłam to nie mogłam skończyć!
Dzięki tej książce możemy poznać sekrety Obozu Jupiter oraz lepiej sobie go wyobrazić. Jednocześnie wracamy do starych znajomych z serii Riordana, więc od razu robi się cieplej na serduszku.
Żeby już zbędnie nie przedłużać – jest do dobry dodatek do serii dla tych, którym ciężko rozstać się ze światem wykreowanym przez Ricka Riordana i chcieli by w tym świecie spędzić jeszcze chwilę. Jako osobna pozycja może trochę rozczarować, ale jako dodatek stanowi świetne uzupełnienie serii.

Wraz z nową rekrutką, Claudią, do Obozu Jupiter nadciągają tajemnicze wypadki, które powodują dużo chaosu i zamieszania. Jeśli Rzymianie szybko nie odkryją przyczyny zdarzeń, Dwunasty Legion może nie przetrwać. Czy winna jest Claudia, prawnuczka Merkurego znanego z psikusów? Żeby to okryć trzeba przeczytać jej osobisty dziennik!
„Tajne akta Obozu Jupiter. Dziennik rekrutki”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Od jakiegoś czasu po książki Danielle L. Jensen sięgam w ciemno. A po kolejną część „Mrocznych Wybrzeży”, czyli po „Mroczne Niebo” sięgałam bez najmniejszego zawahania. W końcu po tak dobrej książce dostanę równie dobrą, co nie? Otóż nie, myliłam się. Dostałam coś o wiele lepszego!
Lydia dostaje od przyjaciółki książkę o tajemniczych Mrocznych Wybrzeżach. Książka trafia niestety w niepowołane ręce i Lydia, by ocalić swoje życie, musi uciekać z Imperium. Killian jest wojownikiem. Ostatnia bitwa okryła go niesławą i został zdegradowany do obrońcy księżniczki. Niebezpieczeństwo jest jednak blisko. Lydia i Killian zawiążą sojusz, by ocalić tych, na których zależy im najmocniej. Czy to wystarczy?
Jak ja uwielbiam świat wykreowany przez autorkę! W tej książce poznajemy lepiej naturę Mrocznych Wybrzeży i dostajemy odpowiedzi na parę pytań, które rodziły się przy czytaniu „Mrocznych Wybrzeży”. Ale równie dobrze można zacząć czytać tę serię od tej części, bo nie pojawia się ani jeden znaczący spoiler. Jasne, nie da się ich uniknąć, ale te informacje, które znajdują się tutaj, tylko rozbudzą ciekawość.
Początkowo było mi trochę dziwnie czytać, bo nie dowiadujemy się o dalszych losach Teriany czy Marka, jednak nowi bohaterowie szybko zaskarbiają sobie sympatię czytelników. Co jak co, ale autorka umie wykreować charyzmatycznych bohaterów. W tym przypadku pokazuje, że potrafi zaskoczyć czytelnika – w tym mnie. Tym razem nie dostajemy typowego w jej książkach romansu. Znaczy nie mówię, że go nie ma, ale jest on o wiele delikatniejszy. Bardzo podobała mi się taka odmiana.
No i jest jeszcze akcja. Znowu jest jej dużo! Mimo dość dużej grubości książki (ponad 500 stron!) nie mogłam się oderwać ani na chwilę. Nie no, po prostu uwielbiam książki Danielle L. Jensen!
Bardzo, ale to bardzo polecam Wam tę książkę. Polecam Wam również „Mroczne Wybrzeża” - w tym momencie możecie wybrać dowolną książkę jako początek przygody z tą serią ♥️

Od jakiegoś czasu po książki Danielle L. Jensen sięgam w ciemno. A po kolejną część „Mrocznych Wybrzeży”, czyli po „Mroczne Niebo” sięgałam bez najmniejszego zawahania. W końcu po tak dobrej książce dostanę równie dobrą, co nie? Otóż nie, myliłam się. Dostałam coś o wiele lepszego!
Lydia dostaje od przyjaciółki książkę o tajemniczych Mrocznych Wybrzeżach. Książka trafia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem jak w Wy, ale ja zawsze mam trudność w opisywaniu ilustrowanych książek. Nie dość, że są zazwyczaj krótkie pod względem objętościowym to jeszcze jest w nich naprawdę mało tekstu! Nigdy nie wiem, jak M. daje radę napisać takie długie recenzje komiksów. Ale dobra, staram się jak mogłam - przed Wami „Bookface. Księga twarzy pisarzy” Tomasza Brody.
Zacznę od wspomnianych już ilustracji. No uwielbiam tę formę! Jest tu bardzo fajna, dość charakterystyczna kreska. Książka podzielona jest na kilkudziesięciu pisarzy, a przy każdym z nich znajduje się ich podobizna, imię i nazwisko (a każde innym fontem!) oraz „zdjęcia profilowe” komentujących. Ale o tym już za moment! Wracając do ilustracji, to widać, że zostałuy one wykonane z ogromną dbałością o detale. I są naprawdę przyjemne dla oka.
Po drugie - forma. Opis jednego pisarza zajmuje dwie strony. Na pierwszej znajduje się jego imię i nazwisko, krótki post, który mógłby napisać (często humorystyczny, czasem odsłaniający słabości, oczekający na rady bądź pochwały) oraz komentarze innych pisarzy (i nie tylko!). Na drugiej stronie znajduje się wspomniana już podobizna pisarza. Powiem Wam, że taka forma zawsze mi się podobała. Wrzucenie Williama Shakespeare'a, Arthura Conan Doyle'a czy Fiodora Dostojewskiego w wir współczesnych mediów społecznościowych jest naprawdę ciekawa i inspirująca.
Kolejna sprawa, równie istotna - pisarze. Jest ich tu naprawdę mnóstwo, zaczynając na Dantem, a kończąc na Stephenie Kingu. Znajdują się tu Ci bardziej, jak i mniej znanych, a także tacy, których poznałam dopiero w tej książce. Innymi słowy - każdy znajdzie coś dla siebie!
Dobra, czyli wyszło całkiem nieźle! Książka jest naprawdę ciekawą gratką dla zainteresowanych. Ma ciekawe wnętrze, piękną okładkę, nietypową tematykę i można ją pochłonąć w jeden wieczór ♥️
Książkę jednak polecam bardziej osobom, które mają choć minimalne rozeznanie w świecie literackim (bo wiem, że M. nie miałaby tyle frajdy z tej książki co ja).

Nie wiem jak w Wy, ale ja zawsze mam trudność w opisywaniu ilustrowanych książek. Nie dość, że są zazwyczaj krótkie pod względem objętościowym to jeszcze jest w nich naprawdę mało tekstu! Nigdy nie wiem, jak M. daje radę napisać takie długie recenzje komiksów. Ale dobra, staram się jak mogłam - przed Wami „Bookface. Księga twarzy pisarzy” Tomasza Brody.
Zacznę od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznać się, kto nie lubi pingwinków?
Kiedy otrzymałyśmy propozycję zrecenzowania książki „Między nami pingwinami”, nie wahałyśmy się ani przez sekundę! Bo jak odmówić przeczytania książki o tych słodkich ptakach? Do tego takiej, dzięki której miałyśmy szansę dowiedzieć się więcej o zwyczajach pingwinów? No po prostu brałyśmy w ciemno. I się nie zawiodłam.
Podobnie jak my nie wahał się Noah Strycker, czyli autor książki, gdy dostał możliwość wzięcia udziału w projekcie badawczym na Antarktydzie. To właśnie jego doświadczenia z tej wyprawy zostały zaprezentowane nam w książce. Oprócz o zwyczajach pingwinów dowiadujemy się także o trudnych warunkach na tym lodowym kontynencie (kto by się spodziewał trudnych warunków na Antarktydzie?) oraz o zadaniach, które miał wykonać w czasie trwania projektu.
Wszystko napisane jest przyjemnym językiem, dzięki czemu czyta się bardzo szybko. Nie ma tu naukowego żargonu, za co jestem wdzięczna autorowi. Wtedy prawdopodobnie mało co zrozumiałabym z tej książki, a przez to też mało co bym zapamiętała. A dzięki zastosowaniu lekkiego stylu pisania dostajemy idealną książkę o pingwinach!
Bardzo podobało mi się też to, że nie brakowało w książce humoru. Autor opisał kilka zabawnych sytuacji, dzięki którym kilka razy uśmiech zagościł na mojej twarzy. Dostajemy też sporo ciekawostek, które rozbudzają wyobraźnię.
Ogólnie polecam „Między nami pingwinami”, ale tylko tym, którzy uwielbiają te niezdarne ptaki i chcieliby dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Innym osobom także mogę polecić tę książkę, ale mogą one nie czerpać z niej zbyt dużo radości.

Przyznać się, kto nie lubi pingwinków?
Kiedy otrzymałyśmy propozycję zrecenzowania książki „Między nami pingwinami”, nie wahałyśmy się ani przez sekundę! Bo jak odmówić przeczytania książki o tych słodkich ptakach? Do tego takiej, dzięki której miałyśmy szansę dowiedzieć się więcej o zwyczajach pingwinów? No po prostu brałyśmy w ciemno. I się nie zawiodłam.
Podobnie jak my...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Saturnin mieszka w Warszawie, długo szuka miejsca parkingowego w okolicy swojego bloku (byłam ostatnio w stolicy i to jest potwierdzona informacja) i pracuje jako sprzedawca. Jego dziadek Tadeusz jest milczący, skryty i bardzo tajemniczy. Pewnego dnia ten znika i Saturnin wraca w rodzinne strony. Razem z matką zaczynają poszukiwania – zarówno dziadka, jak i jego przeszłości.
Jakub Małecki i jego „Saturnin” to kolejne idealne połączenie wrażliwości i przejmujących emocji. Autor sięga po wykorzystywane już wcześniej motywy, czyli rodzinę, panujące w niej relacje oraz wszelkie wiszące niedopowiedzenia. Przez to też „Saturnin” jest historią o poznawaniu przeszłości i poszukiwaniu swoich korzeni przy jednoczesnej próbie zdystansowania się do nich.
Opisywane losy rodziny Markiewiczów opowiedziane są przez kilka osób. Tym samym trochę skaczemy po linii czasowej, ale spokojnie, nikt nie powinien się zgubić. Wszystko to, jak zawsze, opisywane jest pięknym i prostym językiem, czyli tak po „małeckiemu”. Tym razem książka jest bardziej intymna, bardziej osobista, ponieważ autor wplótł w nią historię swojej rodziny.
Książka miała zarówno lepsze jak i słabsze momenty. Autor zawiera w niej dużo prostych prawd o życiu, a wszystko opisuje prosto i celnie. Wiadomo przecież, że Małecki jest wnikliwym obserwatorem codzienności i właśnie jej opisywanie oczarowało mnie od pierwszej strony jego książek. Jednak jestem przyzwyczajona do wnikliwszych analiz i emocji, które chwytały mnie za serce i pozwalały patrzeć na drobnostki z zachwytem małego dziecka. Jednak w przypadku tej książki czegoś mi zabrakło. Nie zrozumcie mnie źle, bo nadal mi się podobała, nadal się zachwycałam. Tylko tak jakoś mniej. Magia, emocje i ta cała otoczka jakoś zaginęły w tej mojej, pozaksiążkowej, rzeczywistości. Mimo to i tak z niecierpliwością czekam na kolejną książkę spod ręki Małeckiego, która doprowadzi mnie do zachwytu.

Saturnin mieszka w Warszawie, długo szuka miejsca parkingowego w okolicy swojego bloku (byłam ostatnio w stolicy i to jest potwierdzona informacja) i pracuje jako sprzedawca. Jego dziadek Tadeusz jest milczący, skryty i bardzo tajemniczy. Pewnego dnia ten znika i Saturnin wraca w rodzinne strony. Razem z matką zaczynają poszukiwania – zarówno dziadka, jak i jego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Friends. Przyjaciele na zawsze. Ten o najlepszych odcinkach Bryan Cairns, Jeannine Dillon, Gary Susman
Ocena 7,0
Friends. Przyj... Bryan Cairns, Jeann...

Na półkach:

„Friends. Przyjaciele na zawsze. Ten o najlepszych odcinkach” to książka Gary'ego Susmana, Jeannine Dillon oraz Bryana Cairnsa na temat najpopularniejszego serialu w historii światowej kinematografii. Miałam ogromne oczekiwania do tej pozycji, a w praktyce wyszło... mocno średnio. Przyjaciele to serial o sześciorgu młodych nowojorczykach, którzy wspólnie mieszkają, spędzają czas (ach te litry kawy w Central Perk!) i co rusz wplątują się w różne zabawne sytuacje. Serial mimo upływu lat, bo minęło już ich 25 od emisji pierwszego odcinka, nadal bawi i jest jednym z „poprawiaczy nastroju”. Książka miała zabrać nas na plan filmowy i dosłownie to zrobiła. Jest to bogato ilustrowany przewodnik po najlepszych odcinkach „Przyjaciół”. Jednak pomimo przepięknego wydania pozycja sama w sobie nie ma zbyt wiele treści, które może zaoferować czytelnikowi. Jest to streszczenie odcinków (faktycznie dłuższe niż na Netflixie, bo tu spojler goni spojler) z krótkim komentarzem ze strony autorów. Fani Przyjaciół na pewno znają opisywane historie, no bo halo, przecież już zdążyli je obejrzeć. Plusem jest to, że pozwala to na szybkie przypomnienie fabuły i pojawienie się pytania „ej, a może obejrzę to jeszcze raz?”. Byłam przekonana, że książka będzie pełna ciekawostek oraz informacji, których jeszcze nie znałam. Pierwszy rozdział faktycznie wybrzmiewa w podobnym tonie, ale szybko ustępuje miejsca streszczeniu pierwszego sezonu. Najprawdopodobniej stąd wynika moje ogólne rozczarowanie tą książką. Czyta się to jednak całkiem przyjemnie, bo przecież wiadomo, chodzi o Przyjaciół. Książka jest przepięknie wydana pod względem graficznym, znajduje się w niej wiele zdjęć, grafów oraz cytatów, które przybliżają opisywane odcinki. Kiedy jakieś wątki w serialu były skomplikowane i dość rozbudowane są one tu rozrysowane w taki sposób, że naprawdę każdy zrozumie o co chodzi. Bo każdy pamięta jakie trudne było wiedzenie, że oni nie wiedzą, że my wiemy! Jednak gdzieś z tyłu głowy nadal pozostaje myśl, że proporcja między streszczeniami, a ciekawostkami powinna zostać odwrócona. Nie do końca rozumiem cel wydawania tej książki i raczej Wam jej nie polecam – chyba, że tylko pierwszy rozdział. Zamiast czytać streszczenia odcinków lepiej je obejrzeć i spędzić dobrze czas.

„Friends. Przyjaciele na zawsze. Ten o najlepszych odcinkach” to książka Gary'ego Susmana, Jeannine Dillon oraz Bryana Cairnsa na temat najpopularniejszego serialu w historii światowej kinematografii. Miałam ogromne oczekiwania do tej pozycji, a w praktyce wyszło... mocno średnio. Przyjaciele to serial o sześciorgu młodych nowojorczykach, którzy wspólnie mieszkają, spędzają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Morał z książki – Wielkanoc lepiej spędzać z rodziną...
Tomek i jego dziewczyna Karolina wybierają się w Wielkanoc na Suwalszczyznę. Jeszcze nie wiedzą, że czeka na nich wiele mrocznych wydarzeń. Czy uda im się wyjść z nich cało?
Zaczęłam z „Gałęziste” z przeczuciem, że sięgam po coś genialnego. Więc byłam wielce zdziwiona, że po parunastu stronach... utknęłam. Musiałam spojrzeć jeszcze raz na okładkę, by mieć pewność, że nie pomyliłam książek. U Urbanowicza wieje nudą? Ciężko było mi w to uwierzyć, ale że nie poddaję się tak łatwo – czytałam dalej. Jeszcze przez jakiś czas akcja ciągnęła się jak flaki z olejem, zwłaszcza w momentach, gdy opisywane były kolejne punkty turystyczne. Potem okazało się, że był to celowy zabieg, ale nie zmienia to faktu, że było nudno. Właśnie, było - aż w pewnym momencie zaczęło się coś dziać. A wtedy już działo się na całego! Po taką książkę właśnie sięgnęłam.
Działo się aż do zakończenia, gdzie akcja ponownie na chwilę zwolniła. Ale to była tylko cisza przed burzą. To zakończenie – jedno. Wielkie. Wow! Dla niego mogłam wybaczyć cały ten przydługi wstęp. No po prostu WOW!
Pod wrażeniem można być też tego, jak wszystko się ze sobą łączy. Nic nie dzieje się w tej książce bez przyczyny. Dosłownie wszystko, nawet początkowo nic nieznaczące szczegóły zostały przemyślane przez autora. Ale tu pojawia się też minus – czasem jest za bardzo obmyślone. Opisy miejsc turystycznych specjalnie zostały napisane przez autora jak notki na Wikipedii. Przez to usypia to nie tylko czujność, ale i samych czytelników.
Bohaterowie niestety do siebie nie przekonują. Nie polubiłam ani Tomka, ani Karoliny. Byli trochę jednowymiarowi, brakowało im głębi charakteru. Podobało mi się jednak to, że Tomek był ateistą, a jego dziewczyna zagorzałą katoliczką. Także próby przekonania innych do swojej wiary (lub jej braku) przypadły mi do gustu. Ogólnie temat wiary był w tej książce bardzo dobrze poprowadzony, byłam pod tego ogromnym wrażeniem. Na swój sposób to on ratował te nudne fragmenty, a nawet całą książkę.
Podsumowując – jak na debiut to dobra książka. Jak na książkę to trochę się ciągnie i dłuży. Jednak moim zdaniem dla tego zakończenia warto się pomęczyć!

Morał z książki – Wielkanoc lepiej spędzać z rodziną...
Tomek i jego dziewczyna Karolina wybierają się w Wielkanoc na Suwalszczyznę. Jeszcze nie wiedzą, że czeka na nich wiele mrocznych wydarzeń. Czy uda im się wyjść z nich cało?
Zaczęłam z „Gałęziste” z przeczuciem, że sięgam po coś genialnego. Więc byłam wielce zdziwiona, że po parunastu stronach... utknęłam. Musiałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Morał z książki – Wielkanoc lepiej spędzać z rodziną...
Tomek i jego dziewczyna Karolina wybierają się w Wielkanoc na Suwalszczyznę. Jeszcze nie wiedzą, że czeka na nich wiele mrocznych wydarzeń. Czy uda im się wyjść z nich cało?
Zaczęłam z „Gałęziste” z przeczuciem, że sięgam po coś genialnego. Więc byłam wielce zdziwiona, że po parunastu stronach... utknęłam. Musiałam spojrzeć jeszcze raz na okładkę, by mieć pewność, że nie pomyliłam książek. U Urbanowicza wieje nudą? Ciężko było mi w to uwierzyć, ale że nie poddaję się tak łatwo – czytałam dalej. Jeszcze przez jakiś czas akcja ciągnęła się jak flaki z olejem, zwłaszcza w momentach, gdy opisywane były kolejne punkty turystyczne. Potem okazało się, że był to celowy zabieg, ale nie zmienia to faktu, że było nudno. Właśnie, było - aż w pewnym momencie zaczęło się coś dziać. A wtedy już działo się na całego! Po taką książkę właśnie sięgnęłam.
Działo się aż do zakończenia, gdzie akcja ponownie na chwilę zwolniła. Ale to była tylko cisza przed burzą. To zakończenie – jedno. Wielkie. Wow! Dla niego mogłam wybaczyć cały ten przydługi wstęp. No po prostu WOW!
Pod wrażeniem można być też tego, jak wszystko się ze sobą łączy. Nic nie dzieje się w tej książce bez przyczyny. Dosłownie wszystko, nawet początkowo nic nieznaczące szczegóły zostały przemyślane przez autora. Ale tu pojawia się też minus – czasem jest za bardzo obmyślone. Opisy miejsc turystycznych specjalnie zostały napisane przez autora jak notki na Wikipedii. Przez to usypia to nie tylko czujność, ale i samych czytelników.
Bohaterowie niestety do siebie nie przekonują. Nie polubiłam ani Tomka, ani Karoliny. Byli trochę jednowymiarowi, brakowało im głębi charakteru. Podobało mi się jednak to, że Tomek był ateistą, a jego dziewczyna zagorzałą katoliczką. Także próby przekonania innych do swojej wiary (lub jej braku) przypadły mi do gustu. Ogólnie temat wiary był w tej książce bardzo dobrze poprowadzony, byłam pod tego ogromnym wrażeniem. Na swój sposób to on ratował te nudne fragmenty, a nawet całą książkę.
Podsumowując – jak na debiut to dobra książka. Jak na książkę to trochę się ciągnie i dłuży. Jednak moim zdaniem dla tego zakończenia warto się pomęczyć!

Morał z książki – Wielkanoc lepiej spędzać z rodziną...
Tomek i jego dziewczyna Karolina wybierają się w Wielkanoc na Suwalszczyznę. Jeszcze nie wiedzą, że czeka na nich wiele mrocznych wydarzeń. Czy uda im się wyjść z nich cało?
Zaczęłam z „Gałęziste” z przeczuciem, że sięgam po coś genialnego. Więc byłam wielce zdziwiona, że po parunastu stronach... utknęłam. Musiałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bo komiksy to nie tylko superbohaterowie!
Pewnie duża część z Was chociaż słyszało o książce lub filmie „Cudowny chłopak”. Jednak ile z Was wie, że z tego uniwersum powstały też opowiadania? Mało tego – z jednego z tych opowiadań powstał teraz komiks, „Biały ptak”!
Historia w komiksie dzieje się w czasie drugiej wojny światowej. Główna bohaterka, Sara, jest żydówką mieszkającą we okupowanej Francji. Przed wywiezieniem do obozu koncentracyjnego chroni ją niepełnosprawny kolega z klasy, Julien. Chłopiec pomaga jej pomimo tego, że przedtem się z niego wraz z innymi dziećmi naśmiewała. Czy uda się im razem przetrwać?
„Biały ptak” to opowieść, która porusza na wiele sposobów. Wywołuje całą gamę emocji i sprawia, że łzy napływają do oczu. Czuć bezsilność, złość, smutek, ale i nadzieję. Płomyk nadziei, że nawet najgorszych czasach, czasach wojny, było miejsce na dobro. I właśnie o tym jest ten komiks – o dobru. Dobru, które jest w każdym z nas. Dobru, które zwycięża ze złem. Dobru, które przekazywane jest dalej, kolejnym osobom, kolejnym pokoleniom. Ale gdzie dobro, tam i zło. Nie inaczej było tutaj. Jest ono obecne i niektórzy bohaterowie pozwolili, by wygrało ono z wewnętrznym dobrem. Jednak smutniejsze jest to, że zło nie zniknęło wraz ze skończeniem wojny. Ale ludzie wciąż z nim walczą, co pięknie pokazane jest w zakończeniu.
Ta powieść graficzna uczy też (podobnie jak „Cudowny chłopak”) by nie oceniać ludzi po wyglądzie i być tolerancyjnym. A także o tym, że każdy może się zmienić, że każdy może naprawić swoje błędy.
W całej historii mogę ponarzekać tylko na wątek z wilkiem, które moim zdaniem był niepotrzebny i trochę psuł odbiór całości. A może był potrzebny, by nadać lekko bajkowy charakter?
Można jeszcze wspomnieć o rysunkach. Są one jak cała historia – piękne. Przyjemne dla oka, idealnie ilustrują wydarzenia. Tak samo warstwa kolorystyczna – nie była ani zbyt jaskrawa, ani zbyt wyblakła, w sam raz pasowała do tego komiksu.
Polecam „Białego ptaka” po prostu wszystkim. Jeśli boicie się komiksów – tego nie musicie się obawiać nawet w najmniejszym stopniu. Gwarantuję Wam, że trafi w Wasze serca.

Bo komiksy to nie tylko superbohaterowie!
Pewnie duża część z Was chociaż słyszało o książce lub filmie „Cudowny chłopak”. Jednak ile z Was wie, że z tego uniwersum powstały też opowiadania? Mało tego – z jednego z tych opowiadań powstał teraz komiks, „Biały ptak”!
Historia w komiksie dzieje się w czasie drugiej wojny światowej. Główna bohaterka, Sara, jest żydówką...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Upiorne święta Jakub Bielawski, Robert Cichowlas, Jakub Ćwiek, Hanna Greń, Tomasz Hildebrandt, Graham Masterton, Adam Przechrzta, Artur Urbanowicz, Przemysław Wilczyński, Marek Zychla
Ocena 5,4
Upiorne święta Jakub Bielawski, Ro...

Na półkach:

W tym pokręconym roku Gwiazda przyszła do nas wcześniej, a wszystko za sprawą „Upiornych Świąt”. Czy odechciało mi się świętować? Niekoniecznie, ale o tym od początku.
„Upiorne święta” to zbiór dziesięciu opowiadań (9/10 z nich to polscy autorzy) o tematyce, a jakże bystrzaki, około bożonarodzeniowej. Jak już to w przypadku zbiorów opowiadań bywa są w nich te lepsze, ale i te gorsze. Które z nich spodobały mi się najbardziej?
Mój numer jeden – Urbanowicz. Chyba mało kogo to dziwi, ale według mnie autor naprawdę potrafi ciut Cię wystraszyć tylko dlatego, że przeczytałeś skreślone przez niego zdania. Jego opowiadanie „87 centymetrów” od początku ma duszny, ciężki i małomiasteczkowy klimat, a wszystko oprószone jest z pozoru niewinnym śniegiem.
Numer dwa – ciepłe, ale jednocześnie bardzo przygnębiające opowiadanie „Krótka historia na pożegnanie” Jakuba Bielawskiego. Z krótkiej notki na temat autorów (a takowa znajduje się na końcu książki) można dowiedzieć się, że nienawidzi litery R oraz buraczków brudzących ziemniaki na talerzu. Ktoś, kto zwraca uwagę na takie pozorne drobnostki zawsze trafia w czułe miejsce mojego serduszka.
Numer trzy, ex aequo (swoją drogą, wiedzieliście, że pisze się to w ten sposób?) jest opowiadanie Grahama Mastertona, autora wielu horrorów oraz Jakuba Ćwieka. Pierwsze, „Czerwony rzeźnik z Wrocławia” nie jest opowiadaniem, które zwali nas z nóg, ale czytając można wyczuć, że autor już wystraszył niejedną osobę. Drugie, „Już nie jesteś smutkiem” jest bardzo dziwne, mocno pokręcone, ale ma w sobie „to coś”!
Jeśli chodzi o resztę to jednak czegoś mi zabrakło. Było nieźle, ale nie wywołały one u mnie jakichś większych emocji.
Okazuje się, że wielu miejsc w Polsce należy unikać oraz nie wkurzać kolesi w czerwonych wdziankach. Polecam „Upiorne Święta”, jeżeli najdzie Was ochota na wieczór z dreszczykiem. Czasem mocniejszym, a czasem tylko delikatnym, wręcz prawie niewyczuwalnym. Ale zawsze z dreszczykiem.

W tym pokręconym roku Gwiazda przyszła do nas wcześniej, a wszystko za sprawą „Upiornych Świąt”. Czy odechciało mi się świętować? Niekoniecznie, ale o tym od początku.
„Upiorne święta” to zbiór dziesięciu opowiadań (9/10 z nich to polscy autorzy) o tematyce, a jakże bystrzaki, około bożonarodzeniowej. Jak już to w przypadku zbiorów opowiadań bywa są w nich te lepsze, ale i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Maks Okrągły jest studentem matematyki. Jako perfekcjonista wszystko musi być idealne – nie dopuszcza do popełnienia najmniejszego błędu. A co jeśli taki popełni? I tak powstaje „Paradoks”.
Początkowo książka trochę mi się ciągnęła. Jestem jednak świeżo po debiucie pana Urbanowicza i muszę Wam powiedzieć, że widać w ciągnięciu się poprawę. Tak, było trochę przydługo, ale nie było nudno jak w „Gałęzistym”. Po prostu miałam wrażenie, że mogłoby być o kilka, kilkanaście stron mniej.
Wtedy jednak zabrakłoby tych wszystkich drobiazgów. Ponownie chylę czoła do tych wszystkich przemyślanych drobnych wskazówek. Wciąż jestem pod wrażeniem, jak każda książka autora jest przemyślana w najdrobniejszych szczegółach. Nic się nie dzieje tam bez przyczyny, nic nie jest tam przypadkowe. Nawet przypadkowo padające imiona! Ale w tym przypadku są to easter eggi do poprzednich powieści autora, za co chylę czoła jeszcze niżej.
Wspomniałam o początku książki, więc jak wygląda zakończenie? JEDNO. WIELKIE. WOW. Dosłownie. Od pewnego momentu w książce miałam wciąż szeroko otwarte oczy. Z każdą kolejną stroną moje zaskoczenie na ten twist był coraz większe. A potem nadeszło to zakończenie. No WOW! Ten twist zwalił mnie z nóg. A potem pojawił się kolejny twist i kolejny, i kolejny, i kolejny, i kolejny...
O czym jeszcze należy wspomnieć? O głównym bohaterze, Maksie. Nie jest on postacią, którą da się polubić. Przez to też początek książki się ciągnie – trudno się czyta, gdy do głównego bohatera nie pała się sympatią. Ale radzę Wam przebrnąć przez te pierwsze strony, bo warto!
Jeszcze wspomnę o jednej rzeczy – matematyce. Odgrywa ona dość ważna rolę w książce. W trakcie czytania cieszyłam się, że w jakimś stopniu rozumiem matmę, bo dzięki temu trochę łatwiej przyszło mi rozumienie książki. Ale uspokajam tych, co z królową nauk nie są w najlepszych stosunkach – też zrozumiecie „Paradoks”. Wiedza z niej jest przydatna, ale nie niezbędna.
Nie mogę powiedzieć, o czym jest „Paradoks”, bo byłby to duży spoiler. Mogę za to Wam go polecić. Może brakuje trochę mu do „Inkuba”, ale zapewniam, że i tak będziecie zachwyceni.

Maks Okrągły jest studentem matematyki. Jako perfekcjonista wszystko musi być idealne – nie dopuszcza do popełnienia najmniejszego błędu. A co jeśli taki popełni? I tak powstaje „Paradoks”.
Początkowo książka trochę mi się ciągnęła. Jestem jednak świeżo po debiucie pana Urbanowicza i muszę Wam powiedzieć, że widać w ciągnięciu się poprawę. Tak, było trochę przydługo, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No i się w końcu doczekałam kontynuacji „Pozłacanych wilków”!
Po wydarzeniach z pierwszej części dręczony wyrzutami sumienia Séverin postanawia odnaleźć przedmiot dający moc równą mocy Boga. Droga do niego prowadzi go wraz z przyjaciółmi do mroźnej Rosji, gdzie czeka na nich wiele niebezpieczeństw. Czy będzie to warte ryzyka?
Tak jak w przypadku większości kontynuacji - „Srebrzyste węże” są tym samym, co „Pozłacane wilki”, ale pomnożone razy kilka. Tym sposobem jest jeszcze więcej akcji, jeszcze więcej zwrotów akcji, jeszcze więcej zagadek, jeszcze więcej niebezpieczeństw, jeszcze więcej emocji. I to właśnie lubię! Tego od tej książki oczekiwałam i dokładnie to dostałam.
Nie będę wszystkiego dokładnie omawiać, bo jestem od zachęcania do sięgnięcia po książkę, a nie po to, by ją spoilerować. No ale o finalnym zwrocie akcji MUSZĘ wspomnieć. NO WOW! Jestem pod ogromnym jego wrażeniem. Byłam niesamowicie zaskoczona, przez cały kolejny dzień tylko o tym myślałam. No po prostu niesamowite.
Ogromnym plusem książki jest też klimat. On także bardzo przypadł mi do gustu. Zimy samej w sobie nie lubię, ale mroźny klimat idealnie pasował do tej książki. Mogłabym tylko czytać i czytać. Świetnie nadaje się do czytania w długie jesienno-zimowe wieczory pod kocykiem i z kubkiem cieplutkiej herbaty.
No i nie zapominajmy o bohaterach. Jak ja się za nimi stęskniłam! Uwielbiam to, w jaki sposób autorka kreuje (a właściwie powinnam powiedzieć „formuje”) bohaterów. Widać przemianę postaci – a to właśnie w książkach lubię. Jedynie trochę gorzej czytało mi się fragmenty, gdzie występował Séverin, który zmienił się najbardziej – to już nie jest ten Séverin, którego pokochałam (odgłos płaczu). Pomimo to i tak jestem pod wrażeniem kreacji wszystkich bohaterów.
Minusem książki jest jedynie zakończenie – przychodzi się ono za szybko. Tę serię mogłabym czytać i czytać, a tu nagle pojawia się końcówka, mocny zwrot akcji i koniec książki. No tak się nie robi!
Chyba nie muszę mówić, że polecam „Srebrzyste węże”? Daję tylko radę, by zacząć przygodę z tą serią od pierwszej części, czyli od „Pozłacanych wilków”, bo kilka rzeczy może w drugim tomie być niezrozumiałych.

No i się w końcu doczekałam kontynuacji „Pozłacanych wilków”!
Po wydarzeniach z pierwszej części dręczony wyrzutami sumienia Séverin postanawia odnaleźć przedmiot dający moc równą mocy Boga. Droga do niego prowadzi go wraz z przyjaciółmi do mroźnej Rosji, gdzie czeka na nich wiele niebezpieczeństw. Czy będzie to warte ryzyka?
Tak jak w przypadku większości kontynuacji -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No i kolejna powieść Ashley Poston już za mną!
Ścieżki Rosie, nastolatki z małego miasteczka, i Vance'a, nastoletniej gwiazdy Hollywood obecnie ukrywającej się przed paparazzi w owym miasteczku, krzyżują się, a drogocenna książka zostaje zniszczona. Teraz Rosie musi odpracować dług w biblioteczce. Czy między dziewczyną a gburowatym gwiazdorem zrodzi się uczucie?
Tym razem autorka sięgnęła po „Piękną i Bestię” i po wyciśnięciu z baśni ile się da stworzyła „Zaczytaną i bestię”. Co z tego wyszło? Książka mało przypominająca oryginalną baśń, ale dla mnie to nawet lepiej, bo jej... nie lubię. Według mnie to idealny przykład przypadku syndromu sztokholmskiego...
W powieści nie brakuje oklepanych motywów. Przykład? Dwójkę głównych bohaterów złapał deszcz. No bardziej powtarzalnego motywu być już nie mogło! Ale mimo to i tak świetnie czytało mi się tę powieść. Zasługa w tym jest na pewno w przyjemnym stylu pisania autorki. Dzięki niemu książki się nie czyta, a wręcz pochłania!
Przy recenzji tej książki trzeba też wspomnieć o innym bohaterze, Quinn. Jest to postać niebinarna. Jest to moja druga powieść, w której pojawia się taki bohater (pierwszą była „Smocza perła” autorstwa Yoon Ha Lee). Moim zdaniem tłumacze i pierwszej, i drugiej książki dobrze poradzili sobie z tłumaczeniem.
A jak reszta bohaterów? Cóż, Vance niezbyt przypadł mi do gustu. Z oczywistych powodów wiem, że musiał mieć dość „bestialskie” zachowanie, ale mimo to mnie irytował. Zmieniło się to dopiero pod koniec, ale i tak tylko w minimalnym stopniu. Inaczej sytuacja wyglądała z Rosie. Z nia polubiłyśmy się od pierwszych stron!
W książkach Ashley Poston podoba mi się również to, że autorka stara się, by z jej książek wynieść coś więcej niż tylko miło spędzonych kilku godzin. Tym razem poruszyła takie tematy jak uszanowanie czyichś decyzji, strata, próba zmiany. No i oczywiście wątki LGBT (niebinarność Quinn nie jest jedyną reprezentacją osób LGBT w powieści). Bardzo szanuję za to autorkę, a kocham ją jeszcze bardziej za to, że wychodzi jej to tak naturalnie, bez zbędnej przesady.
Podsumowując – polecam Wam „Zaczytaną i bestię”. Może nie będzie to Wasza ulubiona książka. Może nawet nie znajdzie się w Waszej topce ulubionych powieści. Może czasem będziecie przewracać oczami. Jednak gwarantuję Wam, że spędzicie przy tej książce miło czas. I że nie jeden raz wywoła uśmiech na Waszej twarzy, tak jak to było w moim przypadku.

No i kolejna powieść Ashley Poston już za mną!
Ścieżki Rosie, nastolatki z małego miasteczka, i Vance'a, nastoletniej gwiazdy Hollywood obecnie ukrywającej się przed paparazzi w owym miasteczku, krzyżują się, a drogocenna książka zostaje zniszczona. Teraz Rosie musi odpracować dług w biblioteczce. Czy między dziewczyną a gburowatym gwiazdorem zrodzi się uczucie?
Tym razem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Artur jest ostatniej klasie liceum. Dodatkowo jest trochę aspołeczny i nie wie, jak porozmawiać z własnym ojcem, czego chce od niego koleżanka z klasy Anita. No i jest gejem. No i jakie intencje wobec niego ma ten nowy w klasie, Janek?
Już na wstępie zaznaczę, by nie kierować się zbytnio opisem „Hurt/Comfort” z tyłu okładki. Dlaczego? Bo można z niego wysnuć wniosek, że w powieści będziemy obserwować oczami dwóch bohaterów, Artura i Janka. Tak jednak nie jest i wszystkie wydarzenia dostajemy z perspektywy tylko tego pierwszego bohatera. I to w dodatku w narracji trzecioosobowej. Trochę mi się to gryzło, ale tylko początkowo. Bo potem wsiąknęłam w książkę na całego. Trochę w tym zasługa stylu pisania autorki. Bardzo, ale to bardzo mi się on spodobał. Szczególnie ten humor! Idealnie się on wpasowuje w moje poczucie humoru. Nawet nie zliczę ile razy uśmiechnęłam się pod nosem!
Akcja książki dzieje się na przestrzeni roku, na przestrzeni ostatniej klasy liceum. Wiadomo, wtedy dużo się dzieje (potwierdzone info od tegorocznej maturzystki). Taki zabieg ma swoje plusy i minusy. Do tych drugich na pewno można zaliczyć to, że przez to występowały przeskoki czasowy. A przez to trudniej przywiązuje się do bohaterów. I przez to też niektóre wydarzenia wydają się mało ważne, mniej znaczące. A plusy? Na pewno dzięki temu więcej się działo. No i możemy też lepiej poznać bohaterów. I jeszcze jeden plus, który akurat mi nie wyszedł na dobre – obsadzenie akcji w ostatniej klasie liceum może rozbudzić nostalgiczne wspomnienia. Trochę przez tę książkę wpakowałam się ostatnio w słabe spotkanie z ludźmi z klasy, a już zarzekałam się, że na takie coś nigdy więcej nie pójdę. Więc na swój sposób autorce ta część wyszła świetnie w książce!
Przejdźmy teraz do bohaterów. Bardzo mi się podobała i kreacja postaci, jak i przestawienie relacji między nimi. Nie będę omawiać każdego z nich, bo od poznawania ich macie książkę. Wspomnę tylko o tych, co wywarło na mnie największe wrażenie. Po pierwsze – ojciec Janka. Nie było go w powieści za wiele, ale wystarczająco, by rozbudzić sympatię. Do tego wzmianka o jego przeszłości jest świetnym smaczkiem. Po drugie – Artur i jego tata. Autorka pokazała świetny rozwój ich relacji. Dodatkowo podziwiam autorkę za podjęcie tego tematu. Byłam serio pod ogromnym wrażeniem. No i po trzecie – Anita. Początkowo jej wątek wydawał mi się bardzo, ale to bardzo niepotrzebny. Jednak gdy doszło do rozwiązania wątku związanego z nią stwierdziłam, że nie dość, że nie było to niepotrzebne, to nawet było to ważne.
To już nie będę niepotrzebnie przedłużać – czytajcie „Hurt/Comfort”. Nie jest to może książka odkrywca, nie jest to może książka przełomowa. Ale nie zmienia to faktu, że jest to powieść ważna. - szczególnie, że obsadzona jest w polskich realiach.

Artur jest ostatniej klasie liceum. Dodatkowo jest trochę aspołeczny i nie wie, jak porozmawiać z własnym ojcem, czego chce od niego koleżanka z klasy Anita. No i jest gejem. No i jakie intencje wobec niego ma ten nowy w klasie, Janek?
Już na wstępie zaznaczę, by nie kierować się zbytnio opisem „Hurt/Comfort” z tyłu okładki. Dlaczego? Bo można z niego wysnuć wniosek, że w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszą (i chyba ostatnią) książką, którą przeczytałam w tym miesiącu, jest „Niewyjaśnione. Prawdziwe historie, których nigdy nie udało się wyjaśnić”. Autorem jest Richard Maclean Smith, autor najstraszniejszego podcastu (trzeba posłuchać!).
Ale przejdźmy do naszych przemyśleń. Większość przytoczonych historii była naprawdę ciekawa. Obie kartkowałyśmy strony z prędkością światła, doczytywałyśmy w internecie, oglądałyśmy nawet filmiki na youtube (jakie to było straszne!). Każda historia zakończona jest komentarzem autora, które – niektóre mniej, a niektóre bardziej - skłaniają do myślenia i głębszej refleksji.
W nie wszystko wierzymy, więc nie każda historia porwała nas w tym samym stopniu. Obie z przymrużeniem oka czytałyśmy rozdziały o UFO (chociaż ta historia z dzieciakami jest naprawdę zastanawiająca). Dodatkowo M. nie wierzy zbyt w nawiedzenia przez demony, więc na jej wyobraźnię nie działają zbytnio historie o egzorcyzmach. Ale spokojnie, moja wyobraźnia nadrobiła to za nas obie! Najbardziej jednak podobały nam się historie pozornie „normalne”, bez żadnej nadprzyrodzonej, trochę kingowskiej otoczki. Przykładowo M. była pod największym wrażaniem rozdziału o Slendermanie.
Mimo to książka minimalnie minęła się z naszymi oczekiwaniami. Obie liczyłyśmy na coś straszniejszego. Ale tylko lekko straszniejszego, bo i tak jakoś tak wyszło, że po przeczytaniu książki przemykałyśmy w nocy do łazienki z prędkością światła.
Książka jest bardzo schludna i uporządkowana, co ma swoje odzwierciedlenie w konstrukcji.
Każdy rozdział składał się z cytatu, krótkiego wstępu, sedna – głównej historii oraz wspomnianego już komentarza autora. Obu nam przypadła do gustu taka budowa.
Podsumowując – polecamy książkę zainteresowanym i przygotowanym na to, że jest to raczej spokojna lektura. Jeżeli ktoś czeka na czytanie w stałym napięciu lub nie wierzy w niewyjaśnione/nadprzyrodzone rzeczy to raczej nie znajdzie w tej książce niczego dla siebie.

Pierwszą (i chyba ostatnią) książką, którą przeczytałam w tym miesiącu, jest „Niewyjaśnione. Prawdziwe historie, których nigdy nie udało się wyjaśnić”. Autorem jest Richard Maclean Smith, autor najstraszniejszego podcastu (trzeba posłuchać!).
Ale przejdźmy do naszych przemyśleń. Większość przytoczonych historii była naprawdę ciekawa. Obie kartkowałyśmy strony z prędkością...

więcej Pokaż mimo to