Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Pustka to chyba najtrafniej oddające atmosferę tej książki słowo. Jej drążenie zaczyna się wraz z przeprowadzką Shimamoto (pierwszą miłością Hajime) - od tej pory relacje mężczyzny z samym sobą i innymi ludźmi stają się jakby odamputowane. Dokuczają mu bóle fantomowe - nieopłakana żałoba po tym, co było i po tym, co być mogło. Mężczyzna żyje w jakimś ,,nic”, zimnym, obcym, nieobecnym. Związki, w które wchodzi - z Izumi, jej kuzynką, przypadkowymi kobietami i ostatecznie Yukiko, wydają się zagłuszać pustkę Hajime, będąc poświadczeniem, że jednak żyje i odczuwa, lecz w gruncie rzeczy są tylko ,,złudzeniami, które pozwalają żyć”. Shimamoto odcisnęła się na Hajime schematem, którego wypełnienie kimś/czymś innym pozostaje w nim ciałem obcym, fałszywą strukturą. Hajime nigdy naprawdę nie pozwolił Shimamoto odejść. Nie przeszedł pracy żałoby, nie dotknął swojego bólu, nie zdecydował się opłakać Shimamoto. Utknął w rozkroku między dążeniem do Shimamoto (próbą nawiązania z nią kontaktu, gdy był na to czas) a unikaniem jej (separacją, gdy wybrał życie z Yukiko) - i to było jego największą tragedią.

Dla mnie ,,Na południe od granicy, na zachód od słońca" jest wyjątkowo smutną książką. Pozostawia z niedomówionymi wątkami (np. owiany wielką niewiadomą życiorys Shimamoto) - kolejnymi świadectwami pustki, którymi jest poprzetykana. Po jej lekturze rodzi się wiele refleksji egzystencjalnych, pytań o fundamentalne wartości. Znaczenia nabierają tak pozornie podstawowe umiejętności, jak dostrojona komunikacja, świadomość własnych potrzeb, adekwatna ich regulacja czy poczucie odpowiedzialności.

Pustka to chyba najtrafniej oddające atmosferę tej książki słowo. Jej drążenie zaczyna się wraz z przeprowadzką Shimamoto (pierwszą miłością Hajime) - od tej pory relacje mężczyzny z samym sobą i innymi ludźmi stają się jakby odamputowane. Dokuczają mu bóle fantomowe - nieopłakana żałoba po tym, co było i po tym, co być mogło. Mężczyzna żyje w jakimś ,,nic”, zimnym, obcym,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

,,Dom ciszy" okazał się powieścią, która wbrew moim przypuszczeniom, mocno mnie znużyla. Pierwszy raz sięgnełam po dzieło noblisty, jakim jest Orhan Pamuk i gdyby nie czytelnicza zawziętość i niezrażanie się słabościami w repertuarze pisarskim, raczej nie kontynuowałabym zagłębiana się w twórczość Pamuka. Jednostajna akcja - banalna i boleśnie przewidywalna (chociaż jeden epizod zakończył się w sposób, którego nie brałam pod uwagę!), spłyceni bohaterowie o osobowościach pozbawionych jakiegokolwiek pogłębienia psychologicznego i indywidualizacji (gdybym miala podopisywać cechy charakterystyczne dla poszczególnych postaci, byłabym w stanie określić jedynie babcię i Recepa - młodzież w moim odczuciu zlewa się w jednolitą masę i potrafię patrzeć na nią tylko jako na zbiorowość, a nie naprawdę zróżnicowaną grupę). Z perspektywy czasu muszę przyznać, że jest mi trudno wyłonić z fabuły ważniejsze, ,,donioślejsze" wydarzenia, które utkwiłyby mi w pamięci. Powody, dla których można jednak tę książkę przeczytać, to m.in. odmienność kulturowa i przestrzenna. Miejscem toczenia się akcji jest Turcja, a w fabułę powplatane są wątki związane z religią islamską, co na tle innych powieści wydaje sie całkiem oryginalne. Zainteresować mogą kogoś także problemy natury politycznej, tworzenie sie podziałów, wzajemna wrogość międzyklasowa i stygmatyzowanie, a także związane z wyznawaniem konkretnych poglądów prześladowania i szykany. W powieści znalazło się miejsce także na przedstawienie problemu, jakim jest nieprzenikanie sie warstw społecznych, ich hermetyczność, wzajemna niechęć i rodzące się na jej tle frustracje niższych warstw. Jednak mam wrażenie, że wszystkie te ważne problemy jakoś się rozmyły w tym nijakim swiecie nijakich ludzi.

Na co warto zwrócić uwagę, co jest ważnym komponentem powieści:
- odmienność kulturowa (islam)
- odmienność przestrzenna (Turcja)
- problemy polityczne
- hermetyczność warstw społecznych
- tworzenie sie podziałów
- wzajemna wrogość
- frustracja niższych wartsw społecznych

,,Dom ciszy" okazał się powieścią, która wbrew moim przypuszczeniom, mocno mnie znużyla. Pierwszy raz sięgnełam po dzieło noblisty, jakim jest Orhan Pamuk i gdyby nie czytelnicza zawziętość i niezrażanie się słabościami w repertuarze pisarskim, raczej nie kontynuowałabym zagłębiana się w twórczość Pamuka. Jednostajna akcja - banalna i boleśnie przewidywalna (chociaż jeden...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tytuł, który chowa w sobie ciepło i idyllę, i jednocześnie brzmi przyjemnym dla ucha banałem, sugeruje nam przede wszystkim dwie możliwości odczytania. Być może będziemy mieli styczność z bardziej dosłowną odsłoną bezpiecznej przystani w postaci urokliwego zakątka zaszytego gdzieś w głębi Ameryki, o którym świat wielkich miast tego kontynentu nigdy nie słyszał. Będą pachnące lasy, obfite kwieciem łąki, dróżki i ścieżynki, lokalne sklepiki, niskie domki i co najważniejsze - niewielka społeczność połączona rodzinnymi więzami. Taka, w której wszyscy się znają, darzą ogromnym zaufaniem, życzliwością, są zawsze gotowi do pomocy i absolutnie nigdy na siebie nie utyskują. Nawet, gdy zdarzy sie coś zakłócającego senną harmonię mieściny, nawet wtedy są dla siebie oparciem i robią, co tylko mogą, by naprawić zachwiany rytm zdarzeń. Wtedy znowu wszystko wraca na swoje dawne, pewne miejsce, każdy na powrót zaczyna odgrywać przypisaną sobie rolę i wspólnymi siłami istnienie tego miejsca leniwie i powoli pchane znowu jest do przodu. Taką rzeczywistość nietrudno odnaleźć i wykreowanym przez Sparksa światku Północnej Karoliny.
Bezpieczna przystań to także czyjaś obecność, ta nieprzerwanie trwająca, ta, która cicho i pokornie czeka i nic sobie nie robi z tego, ze wokół szaleje burza, toczą sie rewolucje. Kompilacje tych dwojako rozumianych przystani zawiera powiesc Sparksa.
W Southport osiedla sie Katie Feldman - ofiara przemocy domowej, która po latach gnębiena psychicznego i fizycznego, ostatecznie dorasta do podjęcia decyzji o ucieczce od męża. Żyjąc przez wiele lat u boku despoty, powoli odzwyczajała się od pojęcia normalności, zwłaszcza w dziedzinie związku małżeńskiego. Objawy psychozy czlowieka, którego poślubiła, odsłaniały się stopniowo, pojedynczo, często wyrastajac z kontekstu okolicznościowego. Z tego powodu Katie, co ważne - ocalona od gwałtu przez mężczyznę, któremu w następstwie odwzajemniła się własną ręką, sumiennie tłumaczyła sobie jego występki. Zmęczenie, ciężka praca w wydziale zabójstw, finansowe utrzymywanie domu - usprawiedliwienie zawsze się pojawiało. Tak jak pojawiała się chęć zadośćuczynienia Kevinowi (mężowi) doznanych krzywd. Dlatego Katie z żony Kevina stała się jego niewolniczą służką, wytrenowaną psychicznie do wykonywania maniackich zachcianek męża. Psychoza tego człowieka uwidaczniała się w zachowaniu kobiety - preferencjami męża zastapiła swoje przyzwyczajenia, pozbawiając się prawa do własnej tożsamości i wynikającego z niej prawa mówienia ,,nie". Słowa ,,nie" szybko przestało figurować w słowniku Katie. Zezwierzęcona, wytresowana kobieta szybko i pokornie przyjęła do wiadomosci, jakie czekają ją konsekwencje, jeśli wyrazi sprzeciw. Tresura żywego przedmiotu, jakim w mniemaniu Kevina jest osoba żony, stanowi naturalny składnik pożycia małżeńskiego. Mąż pracuje, mąż zarabia pieniądze, mąż est fundatorem każdej części domu, bez męża nie ma żony, skoro więc mąż jest gwarantem istnienia żony, ma do niej wyłączne prawo. Może wydawać jej dyspozycje, może ukierunkowywać jej życie. Ale! By małżeństwo prawidłowo funkcjonowało, także żona musi wypełnić swoją powinność i być dopełnieniem męża. Dopełnieniem nie w znaczeniu udoskolanającej go części, a raczej automatem do wypełniania jego woli. Katie, mimo iż czuje, że coś jest nie tak, że Kevin coraz bardziej sobie folguje, posłusznie przyjmuje narzucona jej rolę. Wie, czym grozi sprzeciw, jej zachowanie jest zatem najzwyklejszym aktem samozachowawczym. Wybiera mniejsze cierpienie, poprzetykane chwilami ,,refleksji" męża, kiedy konstatuje, że źle postąpił i z uczuciem przeprasza kobietę. Ale sytuacja staje się coraz bardziej opresyjna, Katie zamienia się w wieźniarkę swojego męża. Naturalna potrzeba wolności - wolności myśli, słowa, czynu, zaczyna kiełkować w umyśle kobiety, każąc jej po raz kolejny, tym razem - z sukcesem, podjąć próbę zawalczenia o swoja niepodległość - prawo przecież tak podstawowe. I tu wszystko się zaczyna. Plan, strategia, nowa tożsamość, nowy wizerunek. W odpowiednim momencie, wyczekiwanym i obmyślanym przez bardzo długi czas, Katie wydostaje się z więzienia i z trudem zaczyna przedzieranie się przez obcą rzeczywistość, o której może decydować samodzielnie, za którą może wziąć stuprocentową odpowiedzialność. Niełatwą przeszłość Katie autor wplata w opowieść o teraźniejszości za pomocą retrospekcji, przeszłość nie jest głównym tematem powieści, jest czynnikiem determinującym kształt teraźniejszości. Poraniona dusza kobiety znajduje ukojenie, znajduje tytułową ,,bezpieczną przystan", umożliwiającą jej przykrycie dawnego małżeństwa (Katie z Kevinem nigdy nie wzięła rozwodu) miłym, spokojnym, harmonijnym życiem u boku takiegoż mężczyzny. Siwiejacy ojciec dwójki dzieci o pociesznej aparycji, prowadzący sklepik typu ,,mydło i powidło", którego życie także podszyte jest cierpieniem (śmierć ukochanej żony, samotne ojcostwo) jest platońską połówką Katie, toteż od początku nawiązanej we wcześniej wspomnianym sklepie znajomości, lgną do siebie. Robi się sielankowo, Katie szybko wpisuje się w życie rodziny Wheatley'ow, ale niezamknięta oficjalnie kwestia męża-tyrana pozostaje nie bez odzewu. Nieprzywykły do tracenia kontroli nad rzeczywistością Kevin bierze odnalezienie Katie za punkt własnego honoru. Doszczętnie oszalały z frustracji, otruty hektolitrami alkoholu w końcu trafia na ślad po ,,zaginionej" żonie. Zaczyna tropienie zbiegłej zwierzyny.
Powieść Sparksa zawiera kilka ciekawie przedstawionych ,,punktów zaczepienia", dla których warto wzbogacić swoją biblioteczkę. Są nimi: portret ofiary, kata, mężczyzny idealnego, niekompletnej rodziny, motyw zbrodni, obraz miasteczka i przewijające się w twórczości Sparksa zjawiska nadprzyrodzone. Na tle innych pozycji z literatury światowej wypadają dosyć blado, przwidywalnie i jakby naiwnie, jednak na tle pozostałych dzieł pisarza, zasługują na uwagę. ,,Bezpieczna przystań" jest pozycją raczej lekką, a wątek kryminalny (teoretycznie przeczący tej lekkości) buduje napięcie i popycha akcję do przodu. To typ lektury ,,dla relaksu", lecz przedstawia poważny problem, który warto przemyśleć i uświadomić sobie jego cichą obecność i niestety - ciągłą aktualność.

Na co warto zwrócić uwagę, co jest ważnym komponentem powieści:
- portret kobiety-ofiary
- portret mężczyzny-kata
- problem przemocy domowej
- portret mężczyzny idealnego
- motyw samotnego ojcostwa
- motyw rodziny
- motyw rodziny dysfunkcyjnej
- motyw mieściny
- motyw zjawisk nadprzyrodzonych
- motyw zbrodni
- portret policjanta (nadużywanie kompetencji, wyolbrzymianie ich)

Tytuł, który chowa w sobie ciepło i idyllę, i jednocześnie brzmi przyjemnym dla ucha banałem, sugeruje nam przede wszystkim dwie możliwości odczytania. Być może będziemy mieli styczność z bardziej dosłowną odsłoną bezpiecznej przystani w postaci urokliwego zakątka zaszytego gdzieś w głębi Ameryki, o którym świat wielkich miast tego kontynentu nigdy nie słyszał. Będą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Parafrazując:
Ile jest właściwie Musierowicz w Musierowicz?
Czy to wciąż ta sama Musierowicz, ta sama,,Jeżycjada"?

Po przeczytaniu ostatnich części ,,Jeżycjady" nie da się nie spostrzec, iż autorka uległa pewnej ewolucji - jednym przypadła ona do gustu bardziej, innym mniej. Cóż, czytelnicy przywiązani do poznańskiej dzielnicy Jeżyce i osadzonej w niej kamienicy przy ulicy Roosevelta, mogą odczuwać pewien niedosyt. Tym większy, im coraz więcej scen najnowszych powieści przenosi się prosto z zatłoczonego, hałaśliwego i smrodliwego Poznania do prawdziwej wielkopolskiej Arkadii o lokalizacji bliżej nieokreślonej. Kto zatem zostanie w Poznaniu, w którym, mimo wszystkich jego przywar, Małgorzata Musierowicz rozkochała niejedno pokolenie? Kamienica przy Roosevelta, porządnie wyremontowana, odświeżona, a także w pewnym stopniu zmieniona, zapełnia się nowymi-starymi bohaterami i członkami ich rozrastających się rodzin. ,,Rdzenni" Borejkowie emigrują do Arkadii i zostają przez nią bez reszty wchłonięci, rodzinne miasto zdaje się ich męczyć swoją wielkomiejskością i gwarem.
Mimo pięknych opisów wsi i wiedzionego tam harmonijnego, spokojnego życia wpisanego w rytm natury, jakoś tęskno się robi na myśl o Poznaniu i aspektach tamtejszego miejskiego życia. Zdezelowane systemy wodociągowe, pobrzękujące rury, przeszywające metalicznym zgrzytem pociągi, ryki panienek megafonicznych, tłukące się po miejskim bruku tramwaje i autobusy, ciężko oddychające miasto i zlokalizowany w tym chaosie symbol kosmicznego ładu - mieszkanie na parterze przy Roosevelta 5... Ten najzwyklejszy wśród najzwyklejszych dom to był uśmiech do szarej rzeczywistości, próba bycia w niej i jednocześnie ponad nią, to było pokorne, odważne i radosne pogodzenie się przywarami świata, w który zostało się wrzuconym i którego przecież zmienić nie ma sposobu. Ale Musierowicz się to udało. Z tą miejską brzydotą można się było utożsamić, w tej miejskiej brzydocie można było odnaleźć elementy znajome z życia pozaksiążkowego, a tkwiąca mimowolnie w jej centralnym punkcie rodzina Borejków zdawała się udowadniać, że rzeczywistość można przemóc i zredefiniować, angażując się w nią przede wszystkim na płaszczyźnie niematerialnej. Z tego powodu zmiana miejsca akcji z turpistycznego na arkadyjskie została przeze mnie silnie odczuta. ,,Wolę brzydotę, jest bliżej krwioobiegu" - chciałoby się rzec. Ale i do musierowiczowskiej wersji wsi zaczynam się powoli przekonywać - umiejętności pisarskie autorki są w końcu niemałe, choć do początkowych części serii, tych podszytych Poznaniem, będę wracać z ogromnym sentymentem.

Nie da się także nie zauważyć usuwania się na dalszy plan, wyciszania najstarszych z Borejków - Mili i Ignacego. Podoba mi się ten zabieg, to umiejętne kreowanie cichego wycofywania się i gaśnięcia seniorów, ale i smuci. Z tymi bohaterami jesteśmy przecież zżyci najbardziej, oni czuwają nad rodziną od samego początku...

Najnowsza część cyklu przynosi czytelnikom kumulację przejawiającego się w poprzednich częściach motywu, typowego dla Małgorzaty Musierowicz, czyli kultu nowonarodzonych. Kult dzieci - to określenie zbyt mało precyzyjne, bowiem autorka szczególnym pietyzmem otacza przede wszystkim noworodki. W żadnej innej książce nie spotkałam się z tak pięknymi opisami niemowląt. Ufne spojrzenia, mądrze sklepione czoła, łapki z mikroskopijnymi paznokietkami i szczególne ożywienie na dźwięk słów wyjętych z dzieła jakiegoś wielkiego twórcy antycznego - takie są musierowiczowskie dzieci. Ich rodzice, spoglądający na nie z troską i obawą o krzywdzące oddziaływanie świata, które nieuchronnie kiedyś je dosięgnie - to kolejny moment przyprawiający czytającego o wzruszenie. A sam moment narodzin! Prawdziwy teatr misteryjny, istna teofania, cud dziejący się na ziemi.

Niewątpliwie ciekawa jest też koncepcja kobiety w twórczości Małgorzaty Musierowicz. W przeciwieństwie do wielu, nie traktuję tego aspektu powieści jako zarzutu wymierzonego w autorkę. Mnie ta koncepcja się podoba - ciepło, miłość, domowość bijące od kobiet u Musierowicz to coś, czego brakuje mi w wielu innych współczesnych powieściach. Choć, trzeba przyznać - żywot kobiecy w ,,Jeżycjadzie" jest dosyć mocno stypizowany, właściwie można przedstawić go za pomocą prostego schematu:
1. Życie bohaterki będące po części błądzeniem, pozbawione samorozpoznania - ,,Niby siebie znam, ale nie poznałam esencji własnej egzystencji" ---> ot, Sartre'owska egzystencja poprzedzająca esencję
2. Moment odnalezienia esencji = moment poznania drugiej połówki
3. Ślub (obowiązkowo; tu zaś sławetne ślubne Fatum)
4. Powiększenie rodziny o zgraję rozkosznych dzieciaczków
5. Aktywacja nowego oblicza, nałożenie na swoją osobowość kompletu maminych cech (które są rozkoszne!)

Jedną z moich ulubionych części składowych ,,Ciotki Zgryzotki", jak i pozostałych powieści z cyklu, jest komizm - nieodłączny element języka autorki. Kondensacja treści komicznych w ,,Ciotce" została zawarta przede wszystkim w postaci pytlującej Idusi, rubasznego Chrobota oraz prostolinijnego Podeszwy. Moim ulubieńcem pozostaje Chrobot. Choć występuje w ilościach znikomych, jego pojawienie się zawsze związane jest z rozbrajającym szczerością, prostotą i nieskrępowanym obyczajowo tekstem. Głos gminu, takiej historii bez historii, to głos bezspornie potrzebny!

Myślę, że do ,,Jeżycjady" zawsze będzie przyciągać mnie coś, co nazwałam na własny użytek ,,holizmem musierowiczowskim" czy ,,perspektywą musierowiczowską". Pod tymi pojęciami kryje się całościowe spojrzenie na życie, dostrzeżenie pewnych typowych dla danego okresu życia zachowań, które ujawniają się u każdego bohatera (oczywiście w nieco zmodyfikowanych formach) i możliwość skonfrontowania ich z zachowaniami pokoleń wcześniejszych i późniejszych oraz dostrzeżenie, że zachodzi tu prawidłowość, której nieświadomie podlegamy. To również pokorna, zupełnie nieświadoma zgoda na taki stan rzeczy i piękno kryjące się w spojrzeniu człowieka starszego na młodszego, to odkrycie w nim tych samych rozterek i motywacji.

Co by się u Musierowicz nie zmieniło - atmosfera, począwszy od części zerowej, skończywszy na ,,Ciotce Zgryzotce", pozostała w powieściach niezmieniona. Niezmieniona, znaczy to, iż musi być ona składową częścią nie tyle samego pisarstwa autorki, co jej własnej osobowości, którą w sposób naturalny przelewa (atmosferę, nie - osobowość)* wraz z kolejnymi wystukiwanymi na klawiaturze wyrazami do fabuły. Tworzy się wtedy wielkie pole semantyczne, skupiające w sobie: dobroć, ciepło, uśmiech, piękno, radość, bezinteresowność, które autorka okrasza uroczymi ilustracjami.
Takie właśnie książki zajmują w sercu miejsce szczególne, zarezerwowane tylko dla nich, do których wraca się, gdy brakuje stałości, stabilności, właściwego punktu orientacyjnego na mapie życia.

Musierowicz, czyli wracam do domu...


Nadzia Bombke

*przykład komizmu słownego u M.M. :)

Parafrazując:
Ile jest właściwie Musierowicz w Musierowicz?
Czy to wciąż ta sama Musierowicz, ta sama,,Jeżycjada"?

Po przeczytaniu ostatnich części ,,Jeżycjady" nie da się nie spostrzec, iż autorka uległa pewnej ewolucji - jednym przypadła ona do gustu bardziej, innym mniej. Cóż, czytelnicy przywiązani do poznańskiej dzielnicy Jeżyce i osadzonej w niej kamienicy przy...

więcej Pokaż mimo to