rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Książki z serii wydawniczej ZROZUM to dla mnie zawsze bardzo ciekawe pozycje. Ich treść wywołuje u mnie różne odczucia, jednak stawiane pytania i rozwijane tematy zdecydowanie sprawiają, że mózg mi się gotuje i chce więcej. Jaka mogła być więc moja reakcja jak zobaczyłam podtytuł tej książki? "Wszystkie pytania, które chcieliście zadać"? Skoro chciałam zadać to chce poznać odpowiedzi!
Sama geneza powstania tej książki jest całkiem ciekawa. Wszystko zaczęło się od tego, że w 2016 roku pan Ian Olasov razem z kolegami po fachu (studentami i profesorami) rozstawili stolik, sygnowany hasłem "Spytaj filozofa". Umieścili parę gotowych pytań, które można było wylosować i przygotowali się na udzielanie wyczerpujących odpowiedzi. Niektórzy faktycznie korzystali z wcześniej sporządzonych refleksji, jednak spora część ludzi wydawała się być nie do końca usatysfakcjonowana. Coś im nie dawało spokoju, chcieli wiedzieć więcej. To właśnie ich pytania pojawiają się w tej książce. Trzeba przyznać, że projekt był naprawdę czymś ciekawym, a powstanie książki to jedynie efekt uboczny tak dobrego przyjęcia stolika "Spytaj filozofa".
Sięgnęłam po książkę z dwóch powodów - liczyłam ze poznam odpowiedzi na nawet najgłupsze pytania, które kiedyś przeszły mi przez myśl i jednocześnie sprawdzę czy filozofia to dziedzina, jaką chciałabym zgłębić nieco bardziej. No cóż, obie te kwestie skończyły się nie do końca zachwycającym skutkiem. Może się zbyt dobrze nastawiłam. Przyznam, że spojrzałam w spis treści i zdradziłam sobie jakie pytania zostaną zadane. I to nie z nimi był problem. Część z nich była nieco poważniejsza, jak np. "Jaki jest sens życia?", natomiast znalazły się też takie, które zadałabym pewnie sobie sama pod prysznicem (np. "Czy ketchup to smoothie?"). Problem tak naprawdę miałam z odpowiedziami. Były dla mnie trochę na okrętkę, dlatego doszłam do wniosku, że może to po prostu filozofia nie jest dla mnie. Ja widząc pytanie o ketchupie, po chwili zastanowienia powiedziałabym "w sumie to tak" i zamknęła temat. Autor trochę dłużej się nad tym rozchodzi.
Wystawiam więc książce ocenę w miarę w środku skali. Poruszała naprawdę fajne pytania, nad którymi można się samemu zastanowić, jednak po prostu filozofia chyba nie jest dla mnie. Podejrzewam, że ktoś, kto lubuje się w tej dziedzinie byłby zachwycony. Nie odradzam i nie zachęcam do czytania. Myślę, że osoby którym potencjalnie ta książka ma szansę przypaść do gustu, doskonale o tym wiedzą i nie potrzebują zachęty. Reszta natomiast może zweryfikować, czy to coś dla nich.

Książki z serii wydawniczej ZROZUM to dla mnie zawsze bardzo ciekawe pozycje. Ich treść wywołuje u mnie różne odczucia, jednak stawiane pytania i rozwijane tematy zdecydowanie sprawiają, że mózg mi się gotuje i chce więcej. Jaka mogła być więc moja reakcja jak zobaczyłam podtytuł tej książki? "Wszystkie pytania, które chcieliście zadać"? Skoro chciałam zadać to chce poznać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[RECENZJA ZAWIERA SPOILERY DO POPRZEDNICH TOMÓW]

Historia Agaty i Sofii towarzyszy mi już od dłuższego czasu. Kiedy zaczynałam przygodę z serią "Akademia Dobra i Zła" nie byłam do końca przekonana czy mi się ona spodoba. Mimo to przeczytałam pierwszy tom, potem drugi, który przekonał mnie do siebie nieco bardziej, aż w końcu przyszedł czas na trzecią część tego cyklu o świecie baśni.
Wydawałoby się, że dziewczynkom udało się w końcu odnaleźć swoje szczęśliwe zakończenie. Agata z Tedrosem trafili do świata czytelników, a Sofia w towarzystwie Rafala osiadła w Akademii Zła. Obie u boku swojej miłości, a przecież właśnie w ten sposób kończą się baśnie. Dlaczego jednak Baśniarz mimo wszystko nie chce zakończyć ich opowieści? Być może baśń o Sofii i Agacie nie powinna się zwieńczyć w ten sposób? Jeżeli tak, to w jaki sposób powinno się potoczyć ich życie, aby ich losy zostały finalnie spisane?
Jaki ten tom był świetny. Z każdą częścią jest coraz lepiej i mam nadzieję, że kolejna jeszcze bardziej mnie zachwyci. Praktycznie wszystko mi tutaj pasowało. Bohaterowie (w końcu!) podejmowali racjonalne, przemyślane decyzje. Oczywiście dalej są to nastolatkowie, więc zdarzało się, że postępowali dość nieodpowiedzialnie i niemądrze, jednak było to przedstawione tak jak być powinno, z umiarem i dobrym zobrazowaniem zachowania postaci, adekwatnie do ich wieku. Ilość plot twistów jest tutaj spora. Skaczemy między światami, dowiadujemy się różnych nowych rzeczy, poznajemy nowych uczestników tej historii. Nawiązań do baśni jest w tym tomie o wiele więcej, co mi się ogromne podoba, bo pojawiają się one w nieco odmienionych wersjach. Takie mini-retellingi, które świetnie przeplatają się z główną opowieścią. No i w końcu odkrywamy parę tajemnic, które pojawiły się na kartach dwóch pierwszych części tej serii. Mimo, że przewidywałam jakie będą odpowiedzi, to było parę elementów zaskoczenia. Do tej części mam w sumie jeden minus - jest wydana nieco inaczej niż pierwsze dwa tomy, a mianowicie czcionka jest dużo drobniejsza, natomiast książka objętościowo większa. Mówiąc prościej, tekstu jest o wiele, wiele więcej niż w poprzednich częściach. Czy mi to przeszkadza? Niezbyt. Było parę elementów, które mogłabym z czystym sumieniem wyrzucić z tej książki, dzięki czemu by się ona troszkę skondensowała. Patrzę trochę pod kątem czytelników, do których jest skierowana ta seria, czyli młodszych. Pierwsze dwa tomy czytało się szybko i wygodnie, ze względu na większy rozmiar tekstu. Ta część natomiast może być nieco trudniejsza do czytania dla młodszego czytelnika i momentami mogłaby się mocno dłużyć.
Ogólnie jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą serią, a "Długo i szczęśliwie" na ten moment jest moim ulubionym tomem. Pokładam ogromne nadzieję, że im dalej w las, tym będzie tylko lepiej (albo chociaż porównywalnie dobrze).

[RECENZJA ZAWIERA SPOILERY DO POPRZEDNICH TOMÓW]

Historia Agaty i Sofii towarzyszy mi już od dłuższego czasu. Kiedy zaczynałam przygodę z serią "Akademia Dobra i Zła" nie byłam do końca przekonana czy mi się ona spodoba. Mimo to przeczytałam pierwszy tom, potem drugi, który przekonał mnie do siebie nieco bardziej, aż w końcu przyszedł czas na trzecią część tego cyklu o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mój stosunek do autobiografii jest specyficzny. Z chęcią po nie sięgam, chcąc dowiedzieć się o kimś czegoś, a w szczególności od niego samego. Z drugiej strony trochę dziwnie mi jest później oceniać tego typu książki, bo to w końcu są czyjeś przeżycia i sama nie chciałabym, żeby ktoś w podobny sposób przystąpił do recenzji mojego życia. Mimo to są po prostu takie tytuły, do których mnie ciągnie, a do nich należy między innymi "Po drugiej stronie różdżki".
Książka ta jest autobiografią Toma Feltona, aktora znanego głownie z roli Draco Maloy'a w serii filmowej "Harry Potter". Nie będę tutaj oryginalna, ale jak wdrażałam się w świat czarodziejów i po raz pierwszy oglądałam ekranizację, to właśnie blondwłosy ślizgon skradł moje serce. Mimo, że od tego czasu minęło już sporo dobrych lat, uznałam, że miło jest wrócić do tych czasów i postanowiłam wczytać się w to, co Tom miał do przekazania.
Nie zamierzam tutaj zbyt wiele streszczać, bo nie chcę zdradzić wszystkiego. Książka skupia się na wielu aspektach życia aktora, od początków kariery, przez przyjaźnie, miłość i problemy, pojawiające się po drodze. Tutaj zdecydowanie będzie to gratka dla fanów, czy to serii książek J. K. Rowling, czy samej postaci Draco, ponieważ Tom utrzymuje całą książke w tonie, jakby opowieść o magicznym świecie była realna. Często stosuje porównania, swoje życie poza planem tego projektu nazywa "mugolskim", dlatego wielbiciele historii o młodych czarodziejach będą zdecydowanie sympatyzować z narracją autora, która zwyczajnie będzie im przypominać o ukochanym świecie.
Tak jak na początku wspomniałam, nie zamierzam oceniać samych przeżyć aktora, bo byłoby to bez sensu i nie na miejscu. Doceniam to, że poruszył także te cięższe tematy, o których ze strachu czy wstydu mało kto chce mówić. Widać, że Tom Felton miał zamiar stworzyć książkę, która oprócz przybliżenia ludziom jego historii, będzie także mieć swój morał i przekazywać lekcję, jaką chciałby się on podzielić z innymi. Uważam, że to przyjemna książka, która nadaje się na po prostu odreagowanie od książkowej rutyny. Myślę, że świetnie sprawdziłaby się przy towarzyszącym zastoju. Jest luźna, prosta i jednocześnie w jakiś sposób ciepła, przywołująca miłe wspomnienia i tak właśnie będę ją wspominać.

Mój stosunek do autobiografii jest specyficzny. Z chęcią po nie sięgam, chcąc dowiedzieć się o kimś czegoś, a w szczególności od niego samego. Z drugiej strony trochę dziwnie mi jest później oceniać tego typu książki, bo to w końcu są czyjeś przeżycia i sama nie chciałabym, żeby ktoś w podobny sposób przystąpił do recenzji mojego życia. Mimo to są po prostu takie tytuły, do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zaburzenia odżywania są niestety coraz bardziej powszechne. Stwierdzam to zarówno jako osoba będąca poniekąd częścią ochrony zdrowia, jak i po prostu człowiek żyjący w XXI wieku. Może to dlatego, że świat narzuca ideały, którym ludzie chcą obsesyjnie sprostać, a może dlatego, że po prostu jest większa świadomość w tym temacie i ludzie sięgają, czasem niebezpośrednio, po pomoc.
Pani Klaudia Stabach ruszyła naprawdę ciężki temat. Taki, w którym niezwykle łatwo o mały, fałszywy ruch. Mimo to niezmiernie to doceniam. Temat jest naprawdę ważny, a książki go poruszające - niezwykle potrzebne. Nie ukrywam, że trochę się bałam jak ten reportaż wypadnie i odczucia mam dość mieszane. Ogromny szacunek dla autorki za to, że na wstępie pojawiła się informacja, mająca na celu uświadomić niektórych czytelników, że nie jest to książka dla nich. Mianowicie osoby, które mają zaburzenia odżywiania, walczą z nimi, bądź może i nawet z nich wyszły, ale są dalej dość podatne na wpadnięcię w tę spiralę na nowo. Zgadzam się z tym w pełni. Książka dość szczegółowo opisuje "metody" używane przez osoby z zaburzeniami odżywiania, które mogą stanowić potencjalną inspirację dla wrażliwszego czytelnika. Kolejnym dużym plusem jest fakt, że poruszone zostały różne rodzaje chorób. Z reguły słysząc frazę "zaburzenia odżywiania" ma się w głowie te dwa konkretne. Tutaj pojawia się ich więcej, a historie ludzi zmagających się z nimi są naprawdę bardzo szczegółowe. Pokazują to jak ciężko im walczyć z chorobą, jak bardzo wpływa ona na ich życie i to, że rzadko otrzymują oni odpowiednie wsparcie ze strony innych. Jednak mimo wszystko trochę mi czegoś brakowało. Podeszłam do tego całkiem obiektywnie, ja sama mam dosyć dużą wiedzę w tym temacie i też sporą świadomość jakie są symptomy konkretnych jednostek chorobowych, natomiast wiem, że po książkę sięgną także osoby chcące dopiero zgłębić wiedzę o tym problemie. Mam wrażenie, że właśnie dla takich czytelników może być za mało informacji. Jasne, historie samych zainteresowanych są bardzo ważne, ale brakowało mi trochę typowo naukowych wstawek, nawet w formie wprowadzenia w wyznania danego człowieka.
Niemniej jednak nadal uważam, że jest to książka godna uwagi i warta przeczytania, bo szerzy ona świadomość na temat zaburzeń, z którymi mogą zmagać się osoby z naszego bliskiego otoczenia, bardzo dobrze to kamuflując.

Zaburzenia odżywania są niestety coraz bardziej powszechne. Stwierdzam to zarówno jako osoba będąca poniekąd częścią ochrony zdrowia, jak i po prostu człowiek żyjący w XXI wieku. Może to dlatego, że świat narzuca ideały, którym ludzie chcą obsesyjnie sprostać, a może dlatego, że po prostu jest większa świadomość w tym temacie i ludzie sięgają, czasem niebezpośrednio, po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdarza mi się czasem czytać recenzje książek, które właśnie czytam bądź planuje w najbliższym czasie zacząć. Po udanym (ale bez fajerwerek) wejściu w świat "Akademii Dobra i Zła" poczyniłam tę zbrodnię i zaczęłam plądrować opinie o drugim tomie. Zagraniczna strona bookmediów wręcz huczała o tym, że kolejna część jest dużo gorsza, seksistowska i najlepiej jakby sama "Akademia" skończyła się na jednej książce.
"Świat bez książąt" przenosi nas do momentu, kiedy główne bohaterki, Sofia i Agata, powróciły do domu. Wydawałoby się, że pożegnały mury specyficznej szkoły na zawsze, a ich baśń jest zakończona, szczęśliwie dla nich obu. Jednak dziewczynki potajemnie życzą sobie innego zakończenia niż to, które miało miejsce, co powoduje ponowne otwarcie bramy do świata Akademii. Jednak szkoła nie wygląda tak jak wcześniej, tak samo jak sam jej świat. Już nie ma podziału na Dobro i Zło. W zamku, który niegdyś należał do zawszan dziewczynki spotykają wiedźmy, które zaczęły eksperymentować z makijażem oraz księżniczki, które zupełnie nie przypominały już księżniczek. Rzuca się w oczy także jedna kluczowa różnica. Pomijając to, że niegdyś wrogie sobie strony siedzą w jednym zamku, nie ma w nim ani jednego chłopca. Wszyscy osobnicy płcy męskiej, w tym także nauczyciele, zniknęli. Okazuje się, że wylądowali oni po drugiej stronie - w zamku niegdyś należącym do Akademii Zła. Narodził się nowy konflikt, który spowodowało zakończenie baśni dziewczynek, dlatego to także one muszą wprowadzić na nowo ład.
Najważniejszy aspekt, który jednocześnie najbardziej przeszkadzał mi w poprzednim tomie, czyli bohaterowie, którzy tutaj ulegli nieco zmianie. Wcześniej obie dziewczynki potrafiły mnie mocno irytować. Teraz natomiast zauważyłam, że Sofia zmieniła trochę swój charakter i mimo, że momentami przejawia swoje stare cechy, naprawdę stała się postacią, którą da się lubić. Z Agatą nie odczułam aż takiej różnicy. Irytowała mnie ona mniej niż w pierwszym tomie, ale jednak nadal się to zdarzało. Była ona po prostu znośna. Duży plus w tej części stanowiła także akcja. Fabularnie ten tom wypada o wiele lepiej. Jest to całkiem zrozumiałe, bo w pierwszej części ważne było też dokładne przedstawienie świata. Tutaj to uniwersum jest nam już znane, dlatego fabuła brnie do przodu. Dzieje się naprawdę sporo, szczególnie od momentu kiedy dziewczynki ponownie trafiają do Akademii. Historia od tej chwili totalnie mnie wciągała i czytałam ją dalej faktycznie dlatego, ze chciałam poznać dalsze losy, a nie żeby szybciej przebrnąć aż do samego końca. Zarzut odnośnie seksizmu jest według mnie trochę przesadzony, bo szczerze go nie zauważyłam. Od pierwszego tomu tak naprawdę seria ta trochę bazuje na stereotypach - dobro jest piękne, czyste, niewinne, a zło brzydkie i wredne. W tym tomie pojawiają się schematy przypisywane płciom. Dziewczynki są określane jako słabsze, więcej analizują, natomiast chłopcy to urodzeni wojownicy. Czy właśnie zaprzeczyłam sama sobie, że książka nie jest seksistowska? Nie, bo właśnie w obu tych tomach te stereotypy nie są wychwalane, pokazywane jako jedyna, prawidłowa droga. Same główne bohaterki tak naprawdę przełamują te schematy, co według mnie po prostu przeczy nadawaniu książce łatki seskistowskiej. Młodsi czytelnicy jednak znacznie bardziej skupiają się na głównych charakterach, kibicują im i utożsamiają się z nimi, dlatego jeżeli te postacie nie są przedstawiane w taki sposób, to nie jest dla mnie przekazywaniem złych wartości i wzorców.
Staję więc po przeciwnej stronie niż autorzy recenzji, które czytałam. Z ręką na sercu mogę przyznać, że bawiłam się naprawdę świetnie i nie mogę się doczekać kontynuowania tej serii. Jest ona świetną rozrywką i myślę, że spokojnie przypadnie do gustu fanom tego typu klimatów, niezależnie od wieku.

Zdarza mi się czasem czytać recenzje książek, które właśnie czytam bądź planuje w najbliższym czasie zacząć. Po udanym (ale bez fajerwerek) wejściu w świat "Akademii Dobra i Zła" poczyniłam tę zbrodnię i zaczęłam plądrować opinie o drugim tomie. Zagraniczna strona bookmediów wręcz huczała o tym, że kolejna część jest dużo gorsza, seksistowska i najlepiej jakby sama...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Magiczne szkoły zdecydowanie należą do jednego z bardziej lubianych przeze mnie motywów. Tak jak chociażby Harry Potter, pozwalają mi się one przenieść w zupełnie inny świat i wkręcić w historię, bo przecież w takim miejscu zawsze dużo się dzieje. Czy jednak "Akademia dobra i zła" może być również wpisana na listę tych dobrych książek, których akcja rozgrywa się w niezwykłej szkole?
Głównymi bohaterkami są Sofia i Agata, dwie przyjaciółki, będące kompletnymi przeciwieństwami. Jedna piękna, lubująca się w dobrych rzeczach, urodzona księżniczka, druga natomiast urodą nie grzeszy i zajmuje się brzydkimi rzeczami, a w dodatku mieszka na cmentarzu. W tym roku przypada czas kiedy to dwójka dzieci ma zostać porwana do Akademii dobra i zła, szkoły przygotowującej do bycia idealnym dobrym i złym charakterem baśni. Sofia marzy o byciu wybraną, trafieniu do szkoły dla księżniczek i poślubieniu księcia. Stara się więc dokonywać same dobre uczynki aż do finalnego dnia. I faktycznie jej marzenie częściowo się spełnia. Wraz z Agatą zostają porwane na życzenie Dyrektora Akademii, jednak jakie jest ich zdziwienie kiedy to ubrana w sukienkę i szklane pantofelki Sofia trafia do Akademii zła, a Agata, w swoim czarnym ubraniu ma wpasować się w tłum książąt i księżniczek z Akademii dobra. Czy faktycznie nastąpiła aż tak ogromna pomyłka?
Od samego początku zostałam oczarowana założeniem książki. Szkoła dla dobrych i złych, po skończeniu której uczniowie są bohaterami baśni, jakie czytały w dzieciństwie? Przecież to już samo w sobie brzmi naprawdę świetnie. Można powiedzieć, że książka jest w sumie zbiorem ulubionych bajek, gdyż niektóre z nich są przytaczane na jej łamach, bądź pojawiają się w nieco odmienionej formie. Świat jest zdecydowanie magiczny i ma swój klimat, który zdecydowanie wciąga. Styl pisania również dba o przyciągnięcie uwagi czytelnika. Niestety jest jeden mankament, który wpłynął na to, że książka nie będzie w mojej ocenie na maksymalną ilość gwiazdek - bohaterowie. Momentami strasznie irytują i szczerze to miałam wrażenie, że Agata i Sofia konkurują ze sobą w kategorii, która jest bardziej denerwująca i podejmuje kompletnie głupie decyzje, bądź tak się zachowuje. O Tedrosie to nawet nie wspominam. Większość scen z nim wywoływała u mnie negatywne odczucia. Jest to jednak początek serii, więc wszystko może ulec zmianie, a bohaterowie to jednak dzieci. Podoba mi się natomiast to, że mimo bycia książką młodzieżową (którą swoją drogą myślę, że spokojnie mogą czytać osoby w wieku 11/12+), skupia się ona na jednej, bardzo ważnej prawdzie - nie wszystko jest takie, na jakie wygląda, a nawet najpiękniejsza osoba może kryć w sobie bezduszne zło.

Magiczne szkoły zdecydowanie należą do jednego z bardziej lubianych przeze mnie motywów. Tak jak chociażby Harry Potter, pozwalają mi się one przenieść w zupełnie inny świat i wkręcić w historię, bo przecież w takim miejscu zawsze dużo się dzieje. Czy jednak "Akademia dobra i zła" może być również wpisana na listę tych dobrych książek, których akcja rozgrywa się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ginekologia i urologia estetyczną to dziedziny, które jeszcze do niedawna nie były nawet uznawane za potrzebne. Teraz natomiast zdecydowanie zyskały popularność. Niektóre zabiegi, które są oferowane w tym zakresie do tej pory wydają się dla niektórych z nas niewyobrażalne czy niepotrzebne. Znam osobiście osoby, które były zdziwione istnieniem zabiegów chociażby wybielania okolic intymnych, gdy z ciekawości poruszałam ten temat, podczas zagłębiania się w treść książki Pani Kuszewskiej.
To właśnie pokazuje, że temat wybrany przez autorkę zdecydowanie zasługiwał na opisanie. Część z nas zdaje sobie sprawę z tego, co oferuje obecnie medycyna estetyczna - inni, wręcz przeciwnie. A na samo wspomnienie o tego typu zabiegach są zgorszeni. Czy słusznie? To już kwestia indywidualna, bo każdy z nas decyduje o tym jak nasze ciało ma wyglądać, co autorka osobiście wielokrotnie podkreśla (i bardzo mnie to cieszy, bo pokazuje to, że każdy jest akceptowany, niezależnie od poglądów na te tematy). Głównym celem, który ja widzę w tej książce, jest zobrazowanie, że powoli korzystanie z tego typu usług zaczyna zahaczać o przesadę. Ludzie nie robią tego z własnego poczucia potrzeby, a ze względu na presję partnera czy partnerki, co trzeba zaznaczyć - jest też rodzajem przemocy. Niektórzy decyzję o poddaniu się "upiększeniu" swoich stref intymnych motywują tym, że wyglądają inaczej niż ktoś inny, porównują się do pozostałych, a w szczególności do aktorów i aktorek porno, co jest w obecnych czasach ogromnym problemem. Zahaczenie właśnie o temat pornografii i tego jak dużą rolę ona odgrywa życiu Polaków i Polek również było dla mnie bardzo ciekawe, bo nie ukrywam, że mnie to po prostu interesuje i zwyczajnie aż dobrze jest zobaczyć, że problem z wpływem tego typu treści na seksualność jest ogromny i coraz więcej się o tym mówi.
No właśnie, czy poprawianie sobie wyglądu, także "tam na dole" jest czymś złym? Każdy pewnie będzie miał inne zdanie na ten temat. Ja, podobnie jak autorka, uważam. że każdy decyduje za siebie i ma prawo do modyfikacji ciała jakkolwiek tylko chce. Osobiście uważam, że robi się to niebezpieczne, właśnie kiedy jest spowodowane zaburzeniem postrzegania samego siebie, porównywaniem się do osób z branży porno (które swoją drogą w większości przypadków również mają zrobione różnego rodzaju zabiegi i to co widzimy na tego typu materiałach nie jest naturalne) czy uzależnieniem tego typu decyzji od partnera/partnerki.
Uważam, że książka zdecydowanie zasługuje na dużo większy rozgłos i jest zwyczajnie potrzebna. To pozycja uświadamiająca także jak ogromnym problemem jest przede wszystkim brak odpowiedniej edukacji seksualnej.

Ginekologia i urologia estetyczną to dziedziny, które jeszcze do niedawna nie były nawet uznawane za potrzebne. Teraz natomiast zdecydowanie zyskały popularność. Niektóre zabiegi, które są oferowane w tym zakresie do tej pory wydają się dla niektórych z nas niewyobrażalne czy niepotrzebne. Znam osobiście osoby, które były zdziwione istnieniem zabiegów chociażby wybielania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pan Jacek Hołub dał mi się już poznać jako bardzo dobry autor reportaży, Poprzednie dwa jakie czytałam polecam każdemu zainteresowanemu tematem. Uważam, że w tamtych przypadkach jak i tym świetnie radzi sobie z trudnymi sytuacjami, jakie postanawia opisać.
"Beze mnie jesteś nikim" to bardzo poruszający reportaż o przemocy w polskich domach. Głównie skupia się na relacjach ofiar, jednak autor pokusił się także o zebranie informacji od specjalistów zajmujących się pomocą poszkodowanym, jak i od samych przemocowców, którzy starają się zmienić. Według mnie niezwykle ważne jest to, że książka nie ogranicza się tylko do jednego rodzaju przemocy czy samych ofiar. Mamy tu wachlarz różnych rodzajów sprawianej krzywdy, przez fizyczną po seksualną. Wspomniane są także metody przemocowców takie jak manipulacja. Podejście autora do tematu jest niezwykle rzetelne. Relacje pochodzą zarówno od ofiar płci żeńskiej, jak i męskiej. Pan Jacek nie bagatelizuje nikogo i zwraca uwagę, że nie tylko mężczyźni są sprawcami. Często zdarza się, że są oni ofiarami.
Relacje przedstawiane w reportażu mrożą krew w żyłach. Są bardzo szczegółowe i brutalne, ale przez to zdecydowanie otwierające oczy. Podejrzewam, że niejeden z czytelników i czytelniczek nie zdawałby sobie sprawy do czego są zdolni ludzie, żeby zadać drugiej osobie jak najwięcej krzywdy. Sama osobiście także przyznam, że niektóre z opisywanych zachowań nigdy nie wydawały mi się czymś tak szkodliwym, a dopiero ten reportaż uświadomił mnie, że są to rzeczy kwalifikujące się jako przemoc psychiczna.
Mówiąc w skrócie, jeżeli nie znacie jeszcze twórczości tego autora - nadróbcie zaległości. Zdecydowanie warto, za wybór trudnych ale ważnych tematów, o których powinno się wiedzieć i mówić więcej, ale także za bardzo rzetelne podejście do ich realizacji. Ten reportaż raczej zalecałabym czytać osobom powyżej 18 roku życia. Dużo zależy oczywiście od dojrzałości czytelnika, niemniej jednak opisy są tu bardzo szczegółowe i mogłyby być nieodpowiednie dla wrażliwszych osób. Każdego, kto czuje się na siłach, zachęcam do przeczytania.

Pan Jacek Hołub dał mi się już poznać jako bardzo dobry autor reportaży, Poprzednie dwa jakie czytałam polecam każdemu zainteresowanemu tematem. Uważam, że w tamtych przypadkach jak i tym świetnie radzi sobie z trudnymi sytuacjami, jakie postanawia opisać.
"Beze mnie jesteś nikim" to bardzo poruszający reportaż o przemocy w polskich domach. Głównie skupia się na relacjach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

Znacie "Jeden dzień"? Książka pojawiła się na polskim rynku już ponad 10 lat temu. Dodatkowo powstała kultowa ekranizacja z Anne Hathaway i Jimem Sturgess w rolach głównych. Ja osobiście nie miałam wcześniej okazji dokładnie poznać tej historii, dlatego gdy tylko pojawiła się okazja aby zapoznać się z tą książką, nie mogłam jej sobie odpuścić. Tym sposobem w moje ręce trafiło nowe wydanie, powstałe ze względu na pojawienie się serialowej ekranizacji, dostępnej na platformie Netflix.
Emma i Dexter to dwa kompletnie różne charaktery. On jest arogancki, ma wysokie ego i wszystko czego zapragnie przychodzi mu z ogromną łatwością. Ona - zupełne przeciwieństwo. Zdecydowanie bardziej zakompleksiona, niepewna, a na swój sukces musi ciężko zapracować. Nikt nigdy by nie pomyślał, że ta dwójka skończy w bliższej relacji. Można powiedzieć, że oni sami są zdziwieni takim obrotem sprawy, kiedy to 15 lipca 1988 roku, po ceremonii wręczenia dyplomów na zakończenie studiów, Emma i Dexter spędzają wspólnie noc. Nowy dzień przyniesie zupełnie nowe życie. Każdy pójdzie w swoją stronę, będą dążyć za zupełnie innymi marzeniami. Czy jednak ich drogi ponownie się skrzyżują? I jak będzie wyglądało ich życie 15 lipca kolejnego roku?
Czy "Jeden dzień" ma wyjątkową, nigdzie niespotykaną fabułę? Jak się można domyślić po moim krótkim streszczeniu - niekoniecznie. Głównym zabiegiem jaki spotykamy w tej książce jest opisywanie tylko i wyłącznie jednego dnia w roku. Również nie jest to dla mnie nic zaskakującego, bo czytałam inne tytuły, które również tak wyglądały. Natomiast muszę przyznać, że bardzo ten motyw lubię i czuje się bardziej wciągnięta w każdy z rozdziałów, aby wyłapać jak najwięcej informacji na temat wydarzeń, które zdarzyły się u bohaterów w ciągu całego roku. Taki zabieg pozwala też czytelnikowi na dopowiedzenie sobie własnej historii, której nigdy w tak dokładnym stopniu nie poznamy w końcu w jeden dzień. Bohaterowie zdecydowanie znajdą swoich fanów, bądź wręcz przeciwnie, Osobiście, od pierwszych stron uwielbiałam Emmę. Sympatyzowałam z nią w ogromnym stopniu, w wielu sytuacjach mogłam się z nią utożsamić. Wydawała mi się być znacznie bardziej dojrzała i zabawniejsza niż Dexter. On natomiast wzbudził we mnie całkowicie odmienne uczucia. Nie podobała mi się jego postawa do życia, zbytnia pewność siebie oraz arogancja i poczucie wyższości. Nieraz mnie on najzwyczajniej w świecie irytował. Na cale szczęście jego charakter z biegiem czasu ulega zmianie. Muszę przyznać też to, że nawet jakby Dexter się nie zreflektował, książka wypadłaby i tak czy tak dobrze, bo dwa skrajne charaktery również sprawiają, że ciężko się nudzić.
Mimo to mam jedno zastrzeżenie do tej książki. Mianowicie, mogłaby być ona odrobinkę krótsza. Zauważyłam, że pojawia się dużo zbędnych opisów, zwracania uwagi na mało istotne szczegóły, co powoduje, że tekst jest dłuższy, ale nie jest to ważne w kontekście fabuły i niczego w nią nie wnosi. Przez to miałam momentami odczucie, że jestem znużona podczas czytania. Niemniej jednak to jedyny minus jaki widzę w tej książce.
Jest to moje pierwsze spotkanie z tą historią. Nie oglądałam nigdy filmu ani nie zabrałam się jeszcze za serial. Prawdopodobnie w najbliższym czasie to zrobię, aby móc porównać te wszystkie formy. Zachęcam do przeczytania przede wszystkim osoby, które sięgnęły po ekranizacje. Uważam, że mogą znaleźć w książce nieco więcej smaczków niż dostały na ekranie. Myślę też, że książka zdecydowanie przypadnie do gustu wielbicielom romansów. Nie powinniście się zawieść. Ja sama jako reprezentantka tego grona kończę przygodę z "Jednym dniem" zdecydowanie zadowolona.

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

Znacie "Jeden dzień"? Książka pojawiła się na polskim rynku już ponad 10 lat temu. Dodatkowo powstała kultowa ekranizacja z Anne Hathaway i Jimem Sturgess w rolach głównych. Ja osobiście nie miałam wcześniej okazji dokładnie poznać tej historii, dlatego gdy tylko pojawiła się okazja aby zapoznać się z tą książką, nie mogłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy z nas z pewnością był kiedyś w patowej sytuacji, kiedy jedyne czego pragniemy to oparcie drugiego człowieka, bo wydaje się, że reszta świata jest przeciwko nam. Podobnie było z Emmie Blue. W wieku szesnastu lat wypuściła do nieba balon z przywiązanym do niego liścikiem. Nie spodziewała się, że ktokolwiek go znajdzie i postanowi się z nią skontaktować. A tym bardziej po drugiej stronie morza, we Francji. Lucas jednak postanowił się odezwać i od tego momentu ich przyjaźń rozkwitała, a relacja coraz bardziej się pogłębiała.
Emmie zdecydowanie jest przekonana, że to co ich łączy powinno ruszyć o ten jeden krok dalej. Dlatego właśnie, kiedy Lucas zaprasza ją do ich ulubionego lokalu przy plaży aby zadać jej pytanie, kobieta jest pewna swojej odpowiedzi. Wie, że na pewno powie "Tak". I to zrobiła. Tylko, że pytanie które padło z ust Lucasa nie było tym czego spodziewała. Ostatnim na co była przygotowana, był fakt, że jej ukochany wieloletni przyjaciel się żeni. A ona ma zostać jego świadkową.
Historia Emmie jest jak emocjonalny rollercoaster. Poznajemy ją w momencie, kiedy kompletnie zakochana w swoim przyjacielu otrzymuje od niego cios, który rozrywa jej serce na milion kawałeczków. Mimo to kobieta absolutnie nie planuje pozostawić swojej bratniej duszy na lodzie i zgadza się na towarzyszenie mu przy ołtarzu w tak ważnym dniu, mimo, że najchętniej postawiłaby się na miejscu panny młodej. Emmie jest bohaterką której naprawdę ciężko nie polubić. Jej życie wielokrotnie dało jej w kość. Tak naprawdę kobieta dalej poszukuje szczęścia i choć na tej drodze los wielokrotnie podkłada jej kłody pod nogi, nie poddaje się i rusza dalej, aby w końcu odnaleźć siebie. Mimo, że jej zachowania czasem były dla mnie jako czytelnika niezrozumiałe, irytowały mnie jej decyzje, to w ostatecznym rozrachunku od początku do końca jej kibicowałam. Bo z taką bohaterką można się utożsamić.
Książka jest przewidywalna, naprawdę prosta, ale ta zmiana jaka zachodzi w Emmie i wędrowanie z nią na drodze do znalezienia szczęścia i odkrycia prawdy o samej sobie sprawia, że z kompletnie banalnej historii dostajemy mieszaninę różnych emocji, którym bardzo łatwo dać się ponieść. Uważam, że jest o niej dość mało w bookmediach, a zasługuje ona na większą uwagę. Odprężenie się przy niej jest gwarantowane, ale ten relaks nie jest zaserwowany w formie totalnego banału po jaki każdy z nas lubi czasem sięgnąć. "Moja droga Emmie Blue" to ten typ luźnej książki, która zostanie z nami trochę na dłużej i właśnie to sprawia, że powinna być ona odkryta przez więcej osób. Bardzo polecam przyjrzeć się temu tytułowi, bo można się pozytywnie zaskoczyć.

Każdy z nas z pewnością był kiedyś w patowej sytuacji, kiedy jedyne czego pragniemy to oparcie drugiego człowieka, bo wydaje się, że reszta świata jest przeciwko nam. Podobnie było z Emmie Blue. W wieku szesnastu lat wypuściła do nieba balon z przywiązanym do niego liścikiem. Nie spodziewała się, że ktokolwiek go znajdzie i postanowi się z nią skontaktować. A tym bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autyzm, ADHD, zespół Aspergera czy spektrum. Słowa znane każdemu z nas, bo kto nigdy się z nimi nie spotkał? Jednak jedną sprawą jest wiedza, że te zaburzenia istnieją, a drugą nasza świadomość na ich temat. Co dokładnie wiemy? Pomijając osoby zainteresowane tematem czy też posiadające w swoim otoczeniu osoby borykające się z tymi zaburzeniami, podejrzewam, że znaczna większość traktuje te pojęcia bardzo enigmatycznie.
Reportaż "Niegrzeczne" to moja druga książka spod pióra pana Jacka Hołuba. Zdecydowanie muszę tutaj pochwalić autora za dobór tematów. Zarówno poprzednia książka, jaką miałam okazję poznać, czyli "Żeby umarło przede mną" jak i ta poruszają niezwykle ważne zagadnienia i przedstawiają ogrom problemów z jakimi muszą się mierzyć osoby dotknięte chorobami i zaburzeniami, ale także ich najbliżsi. Pana Jacka również muszę pochwalić za realizację tych tematów. Nie ma tu suchych faktów, bo o zaburzeniach ze spektrum autyzmu czy ADHD każdy może coś znaleźć na własną rękę, czy to w internecie, czy to w literaturze. Autor skupia się zdecydowanie na tej stronie, która nam, ludziom mającym małą styczność z takimi osobami, nie jest znana. Dzieci zmagające się z wymienionymi w tytule zaburzeniami stają przed ogromnymi wyzwaniami w swoim życiu. Począwszy od niezrozumienia ze strony innych, nietolerancji, aż po dokuczliwe zaczepki i hejt. Osoby, które nie są niczemu winne. Dzieci, które po prostu takie się urodziły. Dla każdego z nich pójście do szkoły, zmiana otoczenia czy nawiązywanie relacji międzyludzkich to przerażające wydarzenia, sprawiające im niemały problem i wywołujące ogromny stres. Autor skupia się przede wszystkim na historiach matek. Poruszane są kwestie braku wsparcia zarówno z placówek, które rzekomo są po to, aby ich pomóc, jak i nawet ze strony członków rodziny, co jest jeszcze bardziej przytłaczające. Rodzice cały czas muszą stawiać czoła nieprzychylnym komentarzom na temat ich dziecka, bo jest "dziwne", "niegrzeczne", "głupie". Dużym plusem tego reportażu jest także przedstawienie sytuacji z perspektywy innych osób, np. nauczyciela wspomagającego, drugiego rodzica, a nawet samego dziecka. Daje to dodatkowy ogląd na sprawę i pozwala jeszcze bardziej zrozumieć sposób funkcjonowania osób z zaburzeniami.
Nie chcę więcej dodawać, bo to jest książka, którą absolutnie każdy powinien przeczytać. Część z nas prawdopodobnie zna ludzi z autyzmem, ADHD czy ZA, ale znaczna większość nawet nie zdaje sobie sprawy, jak często ich spotykamy. Możemy ich mijać na mieście, siedzieć obok nich w tramwaju czy dzielić z nimi ławkę w szkole. Najważniejsze jest to, aby mieć świadomość, czym takie zaburzenia się cechują i jak można pomóc takim osobom. Przede wszystkim należy pamiętać, że nie powinniśmy kogoś z góry oceniać, bo nigdy nie wiemy, jaką walkę toczy w życiu ta osoba.

Autyzm, ADHD, zespół Aspergera czy spektrum. Słowa znane każdemu z nas, bo kto nigdy się z nimi nie spotkał? Jednak jedną sprawą jest wiedza, że te zaburzenia istnieją, a drugą nasza świadomość na ich temat. Co dokładnie wiemy? Pomijając osoby zainteresowane tematem czy też posiadające w swoim otoczeniu osoby borykające się z tymi zaburzeniami, podejrzewam, że znaczna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Arystoteles i Dante skradli moje serce w zeszłym roku. Określiłam tę książkę jako swoją comfort book, którą zawsze będę wspominać z uczuciem ciepła w sercu. Spodziewałam się tego samego po drugim tomie. Czy faktycznie tak się stało? Czy "Arystoteles i Dante przepadają w toni życia" również z tak ogromną siłą wdarło się do mojego serduszka?
Historia, mówiąc w dużym skrócie opowiada o dalszych losach naszych dwóch kochanych bohaterów. To już ostatni rok liceum, a siedemnaście lat brzmi bardzo poważnie. A skoro poważny wiek, to pojawiają się kolejne problemy na horyzoncie. Jest rok 1988. AIDS właśnie zbiera ogromne żniwo wśród ludzi. Niestety, w szczególności homoseksualnych mężczyzn, co jeszcze bardziej zaostrza negatywny stosunek reszty świata do właśnie tej grupy. Umierają młodzi, którzy niczym nie zawinili, chyba że swoją orientacją, jak uważa społeczność. Arystoteles i Dante muszą znaleźć odwagę, aby być sobą w tym pokręconym i niesprawiedliwym świecie.
Ogólne wrażenia mam takie, że ten tom był nieco gorszy od poprzedniego. Pierwsza książka mnie po prostu oczarowała, ale podejrzewam, że to kwestia przede wszystkim tego, że dopiero poznawałam chłopców. Teraz już podeszłam do tego jak do opowieści o starych znajomych. Mniej więcej oczekiwałam czego się spodziewać, w szczególności, że książka zdecydowanie bazuje na przemyśleniach Arystotelesa. Mimo to, nadal była to piękna i wartościowa książka. W bardzo dobry sposób jest przedstawiona tutaj nietolerancja i to jak ludzie w tamtych czasach traktowali osoby o innej orientacji niż własna. Poruszony został też ważny temat, jakim jest AIDS, choroba z która niestety nasz świat boryka się po dziś dzień. Jesteśmy bardziej świadomi, wiemy o wiele więcej na ten temat. Natomiast w latach 80. i 90. tak nie było i właśnie w tej książce jest to poruszone. Nam, młodym osobom, którym nie dane było żyć w tamtych czasach wydaje się to być wręcz nierealne, więc warto poznać właśnie tę perspektywę i nacieszyć faktem, że świat poszedł w tej kwestii zdecydowanie do przodu. Cieszę się, że dalej rola rodziców w dojrzewaniu głównych bohaterów jest bardzo duża i widoczna. Jest to aspekt, za który doceniam tę duologię i uważam ją za jedną z lepszych młodzieżówek.
Co tu dużo mówić. Piękna, mądra książka o miłości dwójki młodych chłopców, którzy muszą stawić czoła nie do końca przyjaznemu sobie światu. Ogrom wartości jaki niesie ze sobą ta książka sprawia, że będę ją polecać absolutnie każdej osobie w wieku dojrzewania, takiej która może się postawić na miejscu bohaterów i dzieli z nimi te poniekąd banalne ale jednak problemy, które na tym etapie mają ogromną wagę.

Arystoteles i Dante skradli moje serce w zeszłym roku. Określiłam tę książkę jako swoją comfort book, którą zawsze będę wspominać z uczuciem ciepła w sercu. Spodziewałam się tego samego po drugim tomie. Czy faktycznie tak się stało? Czy "Arystoteles i Dante przepadają w toni życia" również z tak ogromną siłą wdarło się do mojego serduszka?
Historia, mówiąc w dużym skrócie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Interesuje was kultura azjatycka, w szczególności chińska? Mam coś idealnego dla was! "Fake dates and mooncakes" czyli romans dwójki młodych mężczyzn oplatany sporą dawką wiedzy o chińskiej kuchni, kulturze i powiedzeniach.
Dylan, czyli bohater z którego perspektywy jest opowiadana ta historia, wychowuje się z ciotką i kuzynami. Z tą samą grupą pracuje także w barze z chińskim jedzeniem na wynos o nazwie "Wojownicy Woka". W kuchni odnajduje się jak ryba w wodzie, jednak połączenie nauki z gotowaniem jest dość ciężkie. Niestety na drodze pojawiają się także problemy w postaci zadłużenia, a otrzymany list o zbliżającym się nakazie eksmisji tylko utwierdza, że przyszłość ich rodzinnej knajpy wisi na włosku. Jedynym rozwiązaniem w tej sytuacji wydaje się dla Dylana wzięcie udziału w konkursie na najlepsze księżycowe ciasteczka, gdzie wygrany może nagrać odcinek programu kulinarnego w wybranej przez siebie restauracji. Według młodego chłopaka byłaby to duża szansa na rozreklamowanie baru. Niespodziewanie poznaje on także Theo, który okazuje się być jego kompletnym przeciwieństwem. Dużo pieniędzy, wypasiona willa i drogie samochody. Theo postanawia pomóc Dylanowi w przezwyciężeniu cięższego czasu dla jego rodziny ale w zamian potrzebuje udawanego chłopaka na wesele swojej kuzynki.
Fake dating, jak ja uwielbiam ten motyw. Nawet sama nie wiem czemu ale kocham obserwować jak uczucie między bohaterami z udawanego staje się realne. Tak jak wspomniałam na początku, książka jest wręcz przesycona informacjami i ciekawostkami z kultury chińskiej, co jest super. Uważam, że jak ktoś faktycznie jest zainteresowany tą częścią świata to przepadnie w tej książce, ale nawet dla mnie, laika jeżeli chodzi o wiedzę o Azji, także była to naprawdę przyjemna historia. I pyszna, bo o jedzeniu i wypiekach mamy tu sporo! Gdybym mogła określić tę książkę jednym słowem, to powiedziałabym, że jest ona słodka. Ten przymiotnik idealnie odwzorowuje całą atmosferę oraz typ rozwijania relacji między bohaterami. Nie ma żadnych scen erotycznych, co mnie bardzo ucieszyło, bo przez całą książkę obawiałam się, że takowa mogłaby kompletnie zepsuć całokształt historii.
Idealna pozycja dla fanów azjatyckiej kultury, osób, które lubią queerowe romanse i oczywiście miłośników "fake dating". Ja się bawiłam naprawdę bardzo dobrze i zdecydowanie mogę określić tę książkę jako taką typową comfort book - przyjemną i rozgrzewającą serce.

Interesuje was kultura azjatycka, w szczególności chińska? Mam coś idealnego dla was! "Fake dates and mooncakes" czyli romans dwójki młodych mężczyzn oplatany sporą dawką wiedzy o chińskiej kuchni, kulturze i powiedzeniach.
Dylan, czyli bohater z którego perspektywy jest opowiadana ta historia, wychowuje się z ciotką i kuzynami. Z tą samą grupą pracuje także w barze z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miłość jest zdecydowanie jednym z najpiękniejszych uczuć jakie mogą nam towarzyszyć. Czy jest chociaż jedna osoba, która nigdy nie miała marzenia aby znaleźć tą najukochańszą osobę? Według mnie zdecydowanie piękna i wdzięczna jest miłość wśród seniorów i właśnie o tym jest reportaż "Krótko i szczęśliwie"
Agata Romaniuk zebrała jedenaście różnych historii miłośnych od starszych osób. Niektóre opowiadają o napotkaniu tej wyjątkowej osoby już w późnym wieku, inne o długotrwałych relacjach. Są także łamiące serce opowieści starców, którzy już stracili swoje drugie połówki. Każda z nich, niezależnie czy smutna czy szczęśliwa, jest przepiękna na swój sposób. Mimo swoich małych rozmiarów, bo historie są króciutkie, mogą wzbudzić naprawdę ogrom emocji. Czułam się trochę jakbym była na kawie czy herbacie z babcią, która opowiada mi o najważniejszej osobie w swoim życiu. Ciepło biło z każdej strony i nie szło przestać się zagłębiać w te opowieści, tak samo jak nie chciałoby się przestawać ich słuchać na żywo. Właśnie to sprawiło, że pokochałam tę książkę od pierwszych stron. Reportaż zazwyczaj traktuje się bardzo poważnie i wiem, że wiele ludzi właśnie tak podchodzi do tego gatunku - proste fakty, które należy przyjąć do wiadomości. Szczerze, mało który wywołuje taki ogrom emocji (nie generalizując, bo wiadomo, że jak czytamy o jakiejś tragedii to również mogą nami targać różne uczucia) i zapada tak bardzo w pamięć. Klimat tej książki sprawia, że ciężko się od niej oderwać i zarazem ciężko o tych historiach zapomnieć.
Spodziewałam się wielu rzeczy. Byłam przygotowana na przykre sytuacje, ponieważ reportaż miał opowiadać historie seniorów. Nieciężko było się więc domyślić, że pojawi się tutaj śmierć czy choroba. Nie spodziewałam się tego, że aż tak zżyję się z tymi postaciami i będę przeżywać ich losy w ten sposób a nie inny. Wzruszyłam się naprawdę wiele razy, a moją ulubioną historią i zarazem taką, która mnie najbardziej złamała był "Powrót Hani" o milczącym panu Tadeuszu. Wylałam na niej tyle łez i nadal mam wilgotne oczy jak tylko sobie o niej przypomnę. O wielu bohaterach myślę co jakiś czas, o tym jak się mają, czy udało im się dokonać tego co chcieli. Naprawdę przepiękna książka. Nie mam słów, żeby dokładnie oddać to co w związku z nią odczuwam. Na ten moment (luty 2024 roku) jest to zdecydowanie najlepsza książka w tym roku i będę ją z czystym sercem polecać absolutnie każdemu.

Miłość jest zdecydowanie jednym z najpiękniejszych uczuć jakie mogą nam towarzyszyć. Czy jest chociaż jedna osoba, która nigdy nie miała marzenia aby znaleźć tą najukochańszą osobę? Według mnie zdecydowanie piękna i wdzięczna jest miłość wśród seniorów i właśnie o tym jest reportaż "Krótko i szczęśliwie"
Agata Romaniuk zebrała jedenaście różnych historii miłośnych od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bohaterowie z Groszkowic towarzyszą mi w moim czytelniczym życiu już od całkiem dawna. O ile dobrze pamiętam, pierwszy tom przeczytałam w 2020 roku i od razu poczułam sympatię do Leny i Alana. Kolejno moje serce przywłaszczyli sobie Klara, Aleksander, Kornelia i Antek, którzy do tej pory są jednymi z moich ulubionych postaci książkowych. Niestety wszystko co się zaczyna, musi kiedyś się skończyć, tak samo jak ta seria. Do moich rąk trafił ostatni tom, czyli "Niebo nad jej głową".
Przenosimy się w czasie do przodu, kiedy to Adrian, który w części 3 ma piętnaście lat, jest już dorosłym dziewiętnastoletnim mężczyzną, układającym sobie życie po swojemu w Sopocie. Mimo bardzo pochopnej decyzji o porzuceniu Groszkowic i rozpoczęcia nowego rozdziału na drugim końcu Polski, młody chłopak wydaje się być w końcu szczęśliwy, nie będąc ściganym przez demony przeszłości. Znalazł pracę na stanowisku barmana w klubie "Spaceship", który traktuje jak swój drugi dom. Pewnego dnia zostaje zatrudniona nowa kelnerka. Burza ciemych loków od razu rzuca się Adrianowi w oczy. Blanka, jak się okazuje trafiła do Sopotu z podobnego powodu co chłopak przed paru laty - aby zacząć nowe życie z czystą kartą. Czy jednak dziewczynie uda się w pełni odciąć od bolesnej przeszłości, którą za wszelką cenę chciała zostawić w Krakowie?
Książka była bardzo przyjemna, jak zresztą wszystkie opowieści Klaudii Bianek, z którymi miałam do czynienia. Bohaterowie jak zawsze wzbudzali ogromną sympatię i nawet jeżeli bardzo bym chciała, nie jestem w stanie wybrać w tej książce tylko jednej postaci, która byłaby moją ulubioną. Historia nie jest niczym odkrywczym i od samego początku zdołałam się domyślić co przydarzyło się Blance w przeszłości. Ponadto im bliżej końca książki byłam, tym bardziej byłam pewna, że moje przewidywania się sprawdzą. Mimo to jest to po prostu świetny wybór na odreagowanie i wciągnięcie się w losy innych ludzi, które tak naprawdę mogłyby spotkać każdego z nas.
"Niebo nad jej głową" było dobrym zakończeniem całej serii i sprawiło, że z miłym uczuciem ciepła w sercu będę wspominać te książki. Nie jest to mój ulubiony tom, bo nie był w stanie pobić mojej miłości do "Ocalało tylko serce" oraz "Przy naszej piosence", jednak nadal jest to bardzo przyjemny tytuł, po który warto sięgnąć jeżeli potrzebujecie czegoś, co zajmie wam miło czas.

Bohaterowie z Groszkowic towarzyszą mi w moim czytelniczym życiu już od całkiem dawna. O ile dobrze pamiętam, pierwszy tom przeczytałam w 2020 roku i od razu poczułam sympatię do Leny i Alana. Kolejno moje serce przywłaszczyli sobie Klara, Aleksander, Kornelia i Antek, którzy do tej pory są jednymi z moich ulubionych postaci książkowych. Niestety wszystko co się zaczyna,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Recenzja zawiera spoilery do 1 tomu]
Po wydarzeniach opisanych w "Narzeczonej", Hollis musi na nowo ułożyć sobie życie. Strata ukochanego i rodziców całkowicie ją odmienia, jednak młoda kobieta stara się żyć tak, jakby Silas chciał żeby żyła. Wspiera ją w tym przede wszystkim teściowa oraz szwagierka, które stają się dla niej matką i siostrą. Życie w Izolcie początkowo jest trudne, jednak bohaterka musi sprostać problemom i nauczyć się tam dobrze czuć. Największą przeszkodą w spokojnym życiu okazuje się być jednak niechęć i nieprzyjemne zachowanie kuzyna jej męża, Etana, który oprócz lekceważenia jej, ciągle zdaje się krytykować wszystko co robi i wytyka jej najmniejsze błędy. Kiedy jednak sytuacja w królestwie staje się napięta, wrogowie muszą połączyć siły, bo tylko oni są w stanie zmienić losy Izolty.
Ten tom podobał mi się bardziej niż poprzedni. Zdecydowanie więcej się tutaj działo i akcja, mimo, że rozwijała się nieco powolnie, była bardziej urozmaicona niż w "Narzeczonej". W przypadku tej książki faktycznie byłam wciągnięta w fabułę i nie nudziłam się aż tak bardzo. Co do Hollis, dalej były momenty kiedy zachowywała się irracjonalnie i mnie irytowała, jednak przyznaję, że było ich mniej. Jej postać przeszła zmianę przez wydarzenia jakie przeżyła, co jest sporym plusem bo w końcu stała się ciekawszą i bardziej miała szansę mnie zauroczyć. Problem jest taki, że właśnie w obliczu tych nieprzyjemnych sytuacji z przeszłości, spodziewałam się też trochę innych zachowań z jej strony, ale nie można mieć wszystkiego. Na plus wypadła postać Etana, który w pierwszym tomie był dla mnie postacią raczej drugo- a nawet trzecioplanową. Tutaj został świetnie wykreowany, jest charakterny i ma swój pazur, co było przyjemną odmianą od reszty bohaterów, którzy byli przedstawiani raczej w pozytywnym świetle. Wątek romantyczny rozwijał się dokładnie tak jak przewidziałam i uważam, że nieciężko było się domyślić jak to się potoczy. Zakończenie natomiast było dość absurdalne, ale przymykam na to oko. W końcu nie jest to literatura wysokich lotów a najzwyklejsza książka przy której mamy się dobrze bawić.
Myślę, że właśnie tę rozrywkową funkcje całkiem dobrze spełniła. Dobrze się przy niej bawiłam, ale nie uważam jej też za dzieło nawet w tej kategorii, bo przeczytałam już wiele książek, które lepiej się spisały i sprawiały mi więcej frajdy. Jest okay, jeżeli chcemy się "odmóżdżyć" a czasem po prostu trzeba odpocząć od poważniejszej literatury. W grupie docelowej, czyli młodzieży powinna się sprawdzić bardzo dobrze i to jest najważniejsze. Ja, jako dorosła, również byłam w stanie znaleźć w niej pozytywy, więc ostatecznie oceniam ją pozytywnie,

[Recenzja zawiera spoilery do 1 tomu]
Po wydarzeniach opisanych w "Narzeczonej", Hollis musi na nowo ułożyć sobie życie. Strata ukochanego i rodziców całkowicie ją odmienia, jednak młoda kobieta stara się żyć tak, jakby Silas chciał żeby żyła. Wspiera ją w tym przede wszystkim teściowa oraz szwagierka, które stają się dla niej matką i siostrą. Życie w Izolcie początkowo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszyscy znamy syndrom drugiego tomu, ale czy ktoś z was spotkał się z "syndromem drugiej serii"? Nie? Nie dziwię się, bo dopiero co wymyśliłam to określenie i nigdy wcześniej go nie spotkałam. Definicja bardzo podobna do tej związanej z kolejną częścią historii - jest po prostu gorsza niż poprzednia. Zauważyłam, że podobna zależność często tyczy się kolejnych serii tego samego autora. Niestety ten właśnie syndrom dotknął mnie przy sięgnięciu po "Narzeczoną" Kiery Cass.
Główną bohaterką książki jest Hollis Brite - przyszła królowa Koroanii, wybranka króla Jamesona. Dziewczyna całe życie wychowywała się w zamku, więc jej życie nie uległo by zbytniej zmianie. Nie spodziewała się jednak, że to właśnie ona zwróci uwagę króla i zawładnie jego sercem. Wydawałoby się, że jest to sytuacja idealna. Hollis nie musi opuszczać miejsca, w którym spędziła niemal całe życie, a w dodatku poślubi władcę. Dziewczyna jednak z biegiem czasu coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że korona nie jest tym czego pragnie, a tym bardziej jeżeli nie jest ona w stanie pokochać swojego przyszłego małżonka.
Z ręką na sercu będę chyba przez całe życie wychwalać "Rywalki". Jest to seria, od której zaczęłam w ogóle przygodę z czytaniem i mam przez to do niej ogromny sentyment. Poza tym uważam, że mimo swojej prostoty i tak naprawdę banalności jest ona świetną rozrywką. Miałam podobne oczekiwania do "Narzeczonej". Klimat był praktycznie identyczny. Wszystko rozgrywa się w pałacu, a ja, mimo, że ostatnio "Rywalki" czytałam lata temu, w pełni skojarzyłam podobny styl pisania. To mogły być książki-bliźniaczki, ale niestety nie były. W "Narzeczonej" niektóre sceny były nudne jak flaki z olejem, a sama bohaterka momentami strasznie mnie denerwowała, w szczególności na samym początku historii, kiedy miałam wrażenie, że jest strasznie oschła i wyniosła. Kluczowa akcja mogłaby się zmieścić tak naprawdę na jakiś 200 stronach. Jest tu strasznie dużo zbędnych opisów i ja naprawdę rozumiem, że są one po to aby utrzymać tę królewską atmosferę, ale już przewracałam oczami czytając po raz kolejny, że Hollis ubrała coś w kolorze koroańskiej czerwieni.
Liczyłam, że to będzie kolejna comfort seria. Nie musiała być absolutnie jakkolwiek wartościowa czy wybitnie mądra. Starczyłaby mi zwyczajna dobra zabawa przy jej czytaniu, ale niestety nawet o to było ciut ciężko. Zawiodłam takim obrotem spraw, niemniej jednak dalej była to całkiem w porządku historia z tym fajnym "rywalkowym" klimatem. Szkoda tylko, że po prostu nudnawa.

Wszyscy znamy syndrom drugiego tomu, ale czy ktoś z was spotkał się z "syndromem drugiej serii"? Nie? Nie dziwię się, bo dopiero co wymyśliłam to określenie i nigdy wcześniej go nie spotkałam. Definicja bardzo podobna do tej związanej z kolejną częścią historii - jest po prostu gorsza niż poprzednia. Zauważyłam, że podobna zależność często tyczy się kolejnych serii tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Dark one" jest drugim tomem serii "Vicious lost boys". Przeczytałam pierwszą część, która kompletnie mi się nie podobała, jednak założyłam sobie, że muszę w końcu zacząć czytać wielotomówki od początku do końca. Ten tom tylko dobitnie pokazał mi, że w przypadku serii Nikki St. Crowe to nie był dobry pomysł.
Akcja książki, jak można się domyślić, jest dalszym ciągiem wydarzeń z "Never king". Winnie zdecydowała się wrócić do Nibylandii, a celem wszystkich mieszkańców ziemi Petera Pana jest odnalezienie jego cienia. Wydawałoby się, że może zacząć się robić ciekawie. W końcu mamy jakąś fabułę, możemy spodziewać się zwrotów akcji. Cóż, byłoby miło gdyby fabuła nie stanowiła może 20% książki, bo pozostałe 80% to tylko i wyłącznie seks. Czy jest w tym coś złego? No nie, w końcu miałam pełną świadomość, że to retelling w formie erotyka. Problem mam z tym, że akcji jest tutaj bardzo mało, co daje mi jedynie obraz najzwyklejszej pornografii na papierze. Tak jak w pierwszym tomie, bohaterowie myślą jedynie swoimi genitaliami i w momentach, kiedy dzieje się akcja, czytamy przemyślenia sprowadzające się jedynie do seksu. Jestem po prostu na nie, bo nie ma tutaj tak naprawdę niczego innego. Relacje dalej są toksyczne i strasznie idealizowane. Z przemyśleń Winnie możemy wysnuć wniosek, że jest ona świadoma jak bardzo niepoprawne jest to co robi i jakie będą tego konsekwencje. No i co z tego, skoro dalej decyduje się to robić a potem jest zdziwiona, że odbija jej się to czkawką.
Naprawdę miałam chociaż małą nadzieję, że wątek z cieniem będzie ciekawszy i sprawi, że nie będę tego tomu kategoryzować jako stricte porno. Zawiodłam się, bo był potencjał na to, aby sceny seksu, już niezależnie jak one wyglądają, były tylko tłem lub dodatkiem do reszty. Ogromnie irytowały mnie też momenty, kiedy autorka chciała zaoferować jakiś zwrot akcji, który miałby zostawić mnie z szczęką na podłodze, a efektem było jedynie moje ogromne zażenowanie. W dodatku, mimo, że wydawało mi się to wręcz nieprawdopodobne, była w stanie zepsuć już i tak złe postacie. Nie lubię niekonsekwencji w przypadku tworzenia całego charakteru bohatera i jego stosunków z innymi, a tutaj miałam wrażenie, że autorka stosuje właśnie taki zabieg po to, żeby zaskoczyć czytelnika.
W skrócie, ten tom był gorszy od pierwszego, i jedyne co mnie zmotywowało do przeczytania był fakt narzuconego na siebie postanowienia i to, że książkę szybko się czyta, ze względu na bardzo prosty język. Już się boje co mnie czeka w kolejnym tomie, jednak zmuszę się żeby zakończyć tę niezbyt miłą przygodę z serią "Vicious lost boys". Przynajmniej sprawi to, że statystyki moich przeczytanych w tym roku nie będą aż tak wyidealizowane.

"Dark one" jest drugim tomem serii "Vicious lost boys". Przeczytałam pierwszą część, która kompletnie mi się nie podobała, jednak założyłam sobie, że muszę w końcu zacząć czytać wielotomówki od początku do końca. Ten tom tylko dobitnie pokazał mi, że w przypadku serii Nikki St. Crowe to nie był dobry pomysł.
Akcja książki, jak można się domyślić, jest dalszym ciągiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ali Hazelwood znowu to zrobiła. Podbiła moje serce kolejną książką i awansowała zdecydowanie na jedną z moich ulubionych autorek. Mimo, że to dopiero druga pozycja jej autorstwa, to jestem w stanie stwierdzić tak poważną rzecz. "Love on the brain" zdołało u mnie przebić nawet "The love hypothesis", a myślałam, że sytuacja będzie raczej odwrotna.
Główną bohaterką jest Bee Königswasser - młoda neurobiolożka, która praktycznie w każdej sytuacji życiowej kieruje się zasadą pt. "Co zrobiłaby Maria Skłodowska-Curie" i to właśnie w oparciu o nią podejmuje najważniejsze decyzje. Kobieta nawet prowadzi na portalu Twitter konto o nazwie @CoNaToMaria, gdzie dzieli się różnymi doświadczeniami i sytuacjami ze swojej pracy w środowisku STEM. Bee wyznaje jeszcze jedną zasadę: nie pozwalać sobie na uczucia, bo to co osiągniesz zostanie z tobą na zawsze, a ludzie odejdą. Tak samo jak jej były narzeczony, który po latach toksycznego związku dopuścił się zdrady i tym samym został wykreślony z życia neurobiolożki raz na zawsze. Wydaje się, że los się do niej uśmiecha. Kobieta dostaje propozycję pracy dla NASA w programie o nazwie BLINK, którego celem jest stworzenie specjalnego hełmu dla astronautów. Jest to dla niej ogromna szansa na rozwinięcie naukowej kariery, więc Bee bez wahania ją przyjmuje. Dopiero na miejscu orientuje się że przyjdzie jej pracować u boku Leviego Warda, z którym łączą ją nieprzyjemne wspomnienia ze studiów doktoranckich, kiedy to mężczyzna jej unikał i na każdym kroku pokazywał, że jej nienawidzi. Cała praca nad projektem nie może dobrze wystartować, bo Bee nie potrafi się doprosić o brakujący sprzęt, jej maile do Warda nie trafiają na jego skrzynkę, a nawet samo NASA nie stworzyło jeszcze dla niej przepustki, dzięki której mogłaby wejść do budynku. Nieoczekiwanie Levi staje po jej stronie i mimo ich wzajemnej nienawiści stara się umożliwić jej pracę i ukończenie wspólnego projektu sukcesem.
"Love on the brain" ujęło mnie przede wszystkim dzięki bohaterom. Bee jest postacią samą w sobie ogromnie ciekawą. Nie ukrywam, że byłam pod wrażeniem jej wiedzy na temat mózgu i oczywiście Marii Skłodowskiej-Curie, o której ciekawostki przewijają się przez całą książkę. Według mnie, szczerze ciężko jest nie polubić Bee, bo jest bardzo dobrze stworzoną postacią, która nie jest wyidealizowana i z łatwością można postawić się na jej miejscu. Kolejne dwie bohaterki, które skradły moje serce to Reike, czyli jej siostra bliźniaczka oraz Rocio, jej asystentka w programie BLINK. Mimo, że ta pierwsza nie pojawia się często w tej historii, bo w przeciwieństwie do Bee podróżuje po całym świecie, to fragmenty kiedy obie ze sobą konwersują są przezabawne i utwierdziły mnie, że sama bym chętnie korzystałabym z możliwości porozmawiania w ciężkich chwilach z kimś tak pozytywnym. Rocio natomiast stanowi kompletne przeciwieństwo Bee. Jest zdecydowanie bardziej ponura i co chwile rzuca bardzo dziwnymi lub paranormalnymi ciekawostkami. Dodatkowo potrafi postawić na swoim i stanąć w obronie swojej koleżanki, i to właśnie za to ją polubiłam. No i jest jeszcze Levi, którego na początku nie darzyłam sympatią, jednak z każdą kolejną stroną bohater udowadniał, że jest dobry i nie stoi za wszystkimi problemami. Nie ukrywam, stopniowo się w nim zakochiwałam przez całą książkę. Historia przedstawiona w "Love on the brain" to romans z motywem grumpy x sunshine i enemies to lovers. Można też przypisać do niego wymuszoną bliskość, bo jednak bohaterowie są skazani na siebie w miejscu pracy. Pojawiają się plot twisty i niedopowiedzenia. Bardzo podobało mi się też poruszenie przez autorkę problemów, które dotykają kobiet w środowisku naukowym i umniejszaniu ich pracy przez mężczyzn. Ten temat był w książce bardzo dobrze przedstawiony i bardzo dobrze, bo faktycznie takie sytuacje występują, dlatego należy o nich mówić.
Trochę się rozgadałam, ale chciałam każdej z moich ulubionych postaci poświęcić chociaż chwilę. Tę książkę się bardzo dobrze czytało. Sprawiła mi ogromną frajdę i była świetną rozrywką. Podejrzewam, że najbardziej do gustu przypadnie osobom, które pracują w podobnym środowisku. Nie wydaję mi się jednak, żeby przedstawiane w książce badania i praca mózgu były aż tak niezrozumiałe, więc nawet czytelnicy, którzy nie interesują się tematem powinni na spokojnie zrozumieć, a na pewno nie mieć problemów ze znalezieniem wytłumaczenia w Google. Ogromnie polecam tę książkę także fanom "The love hypothesis", bo obie mają bardzo podobny klimat. Mnie się szalenie podobała i zdecydowanie polecam ją jako dobrą rozrywkę.

Ali Hazelwood znowu to zrobiła. Podbiła moje serce kolejną książką i awansowała zdecydowanie na jedną z moich ulubionych autorek. Mimo, że to dopiero druga pozycja jej autorstwa, to jestem w stanie stwierdzić tak poważną rzecz. "Love on the brain" zdołało u mnie przebić nawet "The love hypothesis", a myślałam, że sytuacja będzie raczej odwrotna.
Główną bohaterką jest Bee...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chcielibyście żyć w świecie czarodziejów? Mieć magiczne moce? Według mnie byłoby to wspaniałe! Nawet gdyby moja magia miała władać tylko jedną rzeczą, wystarczyłoby mi to w zupełności, a świat "Wypieków defensywnych" zdecydowanie byłby miejscem, w którym chciałabym żyć.
Główną bohaterką jest czternastoletnia Mona, której zdolności w dużym uproszczeniu opierają się na czarowaniu ciastem. Do jej wytworów należą między innymi ożywiony piernikowy ludek oraz zakwas chlebowy o imieniu Bob. Inni czarodzieje mają z pozoru o wiele bardziej przydatne zdolności. Niektórzy potrafią władać wodą, inni żelazem. A Mona? Jak sama określa, jest tylko piekarką i jej magia jest w zupełności wystarczająca. Jednak jej spokojne życie wywraca się do góry nogami, kiedy pewnego dnia znajduje na podłodze w piekarni martwe ciało. Okazuje się, że ulicami miasteczka grasuje morderca, który za cel obrał sobie czarodziejów i czarodziejki, a dziewczynka może okazać się jedną z niewielu magicznych osób, które jeszcze zdecydowały się pozostać w mieście.
Ta książka porwała mnie swoimi pierwszymi zdaniami. Jest napisana w taki sposób, że po prostu się przez nią płynie. Łatwo się w niej zanurzyć, jak w puszystym drożdżowym cieście, które jest tak gęste, że niełatwo z niego wyjść. Mona, mimo młodego wieku, jest niezwykle rezolutną dziewczyną. Jest to ogromny plus, bo często nastoletnie bohaterki bywają nieco głupiutkie, co niezbyt mi się podoba. Tutaj dziewczynka zachowywała się tak, jak czternastolatka. Autorka nie próbowała w żadnej chwili jej jakkolwiek postarzyć przez zachowanie. Magiczna atmosfera aż wylewa się ze stron i ciężko nie wciągnąć się w ten świat. Klimat książki jest po prostu świetny i mimo, że jest ona kierowana raczej dla młodszych odbiorców, to ja bawiłam się na niej wybornie. Śmiałam się, wzruszałam i kibicowałam bohaterce w jej niebezpiecznej przygodzie. Dostałam od tej książki o wiele więcej niż mogłabym się spodziewać i szczerze, nie widzę w niej absolutnie żadnych wad.
Sprawdzi się zarówno w przypadku młodszych, jak i starszych czytelników. Zaznaczam też, że w niektórych miejscach może być ona całkiem brutalna, więc osobiście raczej dałabym jej ograniczenie 10+, tak aby młodsze osoby nie miały później koszmarów z pierniczkami w roli głównej. Niemniej jednak warto po nią sięgnąć i osobiście sprawdzić na własnej skórze, czy ten magiczny świat porwie i was.

Chcielibyście żyć w świecie czarodziejów? Mieć magiczne moce? Według mnie byłoby to wspaniałe! Nawet gdyby moja magia miała władać tylko jedną rzeczą, wystarczyłoby mi to w zupełności, a świat "Wypieków defensywnych" zdecydowanie byłby miejscem, w którym chciałabym żyć.
Główną bohaterką jest czternastoletnia Mona, której zdolności w dużym uproszczeniu opierają się na...

więcej Pokaż mimo to