rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Wiadomo, to nie jest najlepsza książka tej autorki, ale i tak czyta się przyjemnie, lektura sprawiła, że czas podczas jazdy komunikacją znikał w oka mgnieniu :)

Wiadomo, to nie jest najlepsza książka tej autorki, ale i tak czyta się przyjemnie, lektura sprawiła, że czas podczas jazdy komunikacją znikał w oka mgnieniu :)

Pokaż mimo to


Na półkach:

Niesamowite, jak łatwo można budować grozę i kreować fikcję, bazując tylko na tym, że jest "coś", co sprawia, że ludzie szaleją i giną. Jestem pod wrażeniem, że takimi prostymi środkami autor osiągnął tak genialny rezultat. Książka przeraża i czyta się nią jednym tchem, znakomita pozycja warta przeczytania.

Niesamowite, jak łatwo można budować grozę i kreować fikcję, bazując tylko na tym, że jest "coś", co sprawia, że ludzie szaleją i giną. Jestem pod wrażeniem, że takimi prostymi środkami autor osiągnął tak genialny rezultat. Książka przeraża i czyta się nią jednym tchem, znakomita pozycja warta przeczytania.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka z przesłaniem dla tych, którzy zbyt często sięgają do kieliszka. A w zasadzie przestroga dla każdego, kto uważa, że alkohol to lek na całe zło w trudnych chwilach życia. Jak autor słusznie wskazuje, w pewnym momencie przekracza się niebezpieczną granicę, która świadczy o wejściu w nałóg - alkohol zamiast trucizną staje się paliwem-lekarstwem. A w takiej sytuacji jest się już o krok od tragedii.
Powieść nawet mnie wciągnęła, chociaż fabularnie nie do końca mnie przekonała. Niemniej jednak jak na debiut jest nieźle.

Książka z przesłaniem dla tych, którzy zbyt często sięgają do kieliszka. A w zasadzie przestroga dla każdego, kto uważa, że alkohol to lek na całe zło w trudnych chwilach życia. Jak autor słusznie wskazuje, w pewnym momencie przekracza się niebezpieczną granicę, która świadczy o wejściu w nałóg - alkohol zamiast trucizną staje się paliwem-lekarstwem. A w takiej sytuacji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No i takie książki można czytać jednym tchem! Naprawdę wciągająca powieść z nieoczekiwanym zakończeniem. Gratulacje dla autorki.

No i takie książki można czytać jednym tchem! Naprawdę wciągająca powieść z nieoczekiwanym zakończeniem. Gratulacje dla autorki.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak dla mnie rewelacja! Od samego początku fabuła rozkręca się bardzo obiecująco, potem następuje zwrot akcji i gdy czytelnik ma wrażenie, że wszystko, co dotychczas zostało opowiedziane, nie wydarzyło się - historia niespodzianie wraca na właściwe tory. Jej finał ostatecznie spełnił moje czytelnicze oczekiwania, uważam, że autor dopracował tę fabułę do perfekcji. W moim odczuciu przykład tego pisarza pokazuje, że warto po latach wrócić do niegdyś napisanej historii, wykorzystać jej prawdziwy potencjał i nadać jej drugie życie.

Jak dla mnie rewelacja! Od samego początku fabuła rozkręca się bardzo obiecująco, potem następuje zwrot akcji i gdy czytelnik ma wrażenie, że wszystko, co dotychczas zostało opowiedziane, nie wydarzyło się - historia niespodzianie wraca na właściwe tory. Jej finał ostatecznie spełnił moje czytelnicze oczekiwania, uważam, że autor dopracował tę fabułę do perfekcji. W moim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudno nie okazać zdziwienia, gdy jest się zdziwionym – oznajmił Justin we fragmencie powieści poświęconej jego osobie. Przypomniałem sobie jego słowa zaraz po zakończeniu lektury „Cudownego chłopaka”, ponieważ chyba sam poczułem, że byłem zdziwiony. Byłem zdziwiony tym, że mogę się czuć tak dobrze i szczęśliwie po przeczytaniu książki – a w tym wypadku tak właśnie było.

Z dystansu czasu trudno się jednak dziwić mojemu odczuciu – „Cudowny chłopak” to opowieść na wskroś ciepła i pozytywna, dodająca skrzydeł i otuchy. Główny bohater książki, 10 letni August Pullman, obciążony wadą genetyczną, która spowodowała deformację jego twarzy, stawia czoła rzeczywistości i podejmuje naukę w prawdziwej szkole. Jak tylko można się domyślać, początki „normalnej” edukacji były dla niego ogromnie trudne, jednak, dzięki swej niezwykłej osobowości, Auggie potrafił zjednać sobie ludzi i znaleźć wśród nich wielu przyjaciół.

Lecz czy cudowny chłopak poradziłby sobie bez wsparcia cudownej rodziny? Sądzę, że nie miałby tak łatwo. Nie chcę oczywiście umniejszać Augustowi – podziwiam go za jego „normalność”, za to, że w każdej sytuacji był sobą, a do tego okazał ogromny hart ducha i niezłomność podczas przeprawy przez 5 klasę. Ale to, że sam w swoim mniemaniu czuje się „zwykłym dzieciakiem”, jest zasługą ogromnej, ponadprzeciętnej miłości jego rodziny. W relacjach rodziny Pullmanów emanuje opiekuńczość, zaufanie, troska, poczucie bezpieczeństwa, bliskość i oddanie – na tym mocnym jak skała fundamencie może rozwijać się pewność siebie, wiara we własne możliwości i chęć do pokonywania swych słabości. Gdyby nie to rodzicielskie „przygotowanie do życia” i nieustające wsparcie, Auggie mógłby zrezygnować z walki już po pierwszym dniu w szkole. Według mnie, najistotniejsze jest to, że rodzice wpajają Augustowi, że nie jest wyjątkowy ze względu na swój wygląd, lecz jest wyjątkowy, bo jest ich dzieckiem, które kochają z całego serca. A w takim świetle można śmiało powiedzieć, że każdy z nas jest wyjątkowy i każdy powinien dostać raz w życiu owację na stojąco – jak wskazuje Auggie – bo przecież każdy z nas zwycięża ten świat. Dlatego też uważam, że każdy rodzic powinien przeczytać tę książkę i zastanowić się, jak wiele uwagi poświęca swojemu dziecku.

Ps. Fajnie by było, gdyby polskie szkoły były choć odrobinę podobne do tej z książki i przekazywały nie tylko wiedzę, ale też mądrość. Wskazania pana Browne’a zmuszały do myślenia, do interpretowania, do odnoszenia ich do swojego małego świata i tłumaczenia własnego życia, odnajdywania cząstki siebie w tych słowach. Czegoś takiego w naszej edukacji naprawdę brakuje.

Ps.2. I pomyśleć, że wystarczy być ciut lepszym, niż trzeba, aby dobroć nie była tylko zwykłą cechą, lecz niemal boskim przymiotem.

Trudno nie okazać zdziwienia, gdy jest się zdziwionym – oznajmił Justin we fragmencie powieści poświęconej jego osobie. Przypomniałem sobie jego słowa zaraz po zakończeniu lektury „Cudownego chłopaka”, ponieważ chyba sam poczułem, że byłem zdziwiony. Byłem zdziwiony tym, że mogę się czuć tak dobrze i szczęśliwie po przeczytaniu książki – a w tym wypadku tak właśnie było.

Z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bez zbędnego owijania w bawełnę – naprawdę świetny thriller. Nie słynę z szybkiego czytania książek, gdyż nie bardzo pozwala mi na to czas, lecz tym razem poszło nadzwyczaj szybko, ale trudno się temu dziwić – jeśli tylko przebrnie się przez początkowe kilkadziesiąt stron (budujących fundament fabuły), potem trudno oderwać wzrok od kolejnych rozdziałów.

Ciekawym zabiegiem strukturalnym zastosowanym w tej powieści, jest każdorazowe „zbliżanie się” do siebie rozdziałów zatytułowanych „kiedyś” i „teraz”. W początkowym stadium książki jesteśmy na dwóch odległych biegunach historii, lecz każda kolejna „para” rozdziałów zbliża je czasowo do siebie, aby na końcu różnić się zaledwie kilkoma dniami. Taki manewr zdecydowanie wpływa na tempo czytania, gdyż książka zyskuje z każdą kolejną stroną i im bliżej jesteśmy końca, tym szybciej pragniemy dowiedzieć się, jak skończy się powieść. Dlatego powiedziałbym, że proces czytania i zainteresowania słowem czytanym ma tendencję wzrostową – od początkowego znużenia po końcową ekscytację i… swego rodzaju podziw, bo aż pokiwałem głową, wyrażając aprobatę po przeczytaniu końcowego dialogu Grace i Esther. Dlaczego? Bo moim zdaniem, Paris nadała wydarzeniom znakomitego tempa, wspaniale i zaskakująco połączyła niektóre wątki, zadbała o szczegółowy rys psychologiczny głównej bohaterki (świetne fragmenty z myśleniem przyczynowo-skutkowym Grace!) i wyeliminowała niemal do zera błędy logiczne w fabule. Przez niektóre nieścisłości lub niejasności fabularne często tracę zaufanie do autora, który w ramach fikcji literackiej, chciał przecież przedstawić mi historię „prawdziwą”, „realną”, „mogącą zaistnieć w rzeczywistości”. Takie fabuły muszę niestety traktować z przymrużeniem oka. Jednak po przeczytaniu „Za zamkniętymi drzwiami” uwierzyłem, że historia słowo w słowo opisana w tej powieści faktycznie mogłaby się zdarzyć. Wydaje mi się to ogromnym atutem tego debiutu, dlatego w żadnym stopniu nie mogę mu odmówić tytułu światowego bestsellera. Lektura jak najbardziej godna polecenia.

Bez zbędnego owijania w bawełnę – naprawdę świetny thriller. Nie słynę z szybkiego czytania książek, gdyż nie bardzo pozwala mi na to czas, lecz tym razem poszło nadzwyczaj szybko, ale trudno się temu dziwić – jeśli tylko przebrnie się przez początkowe kilkadziesiąt stron (budujących fundament fabuły), potem trudno oderwać wzrok od kolejnych rozdziałów.

Ciekawym zabiegiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja pierwsza przeczytana książka autorstwa Tarryn Fisher i już wiem, że nie ostatnia. „Ciemna strona” to opowieść o woli przetrwania, o walce z własnymi słabościami oraz o przemianie, którą spowodowała niemal do końca niewysłowiona miłość… i szaleństwo.

Czytanie idzie jak z płatka, od samego początku autorka wprowadza nas do domu, w którym zagadka goni zagadkę. Dwoje przerażonych bohaterów odnajduje się w sytuacji zagrożenia, o jakiej nie śnili nawet w najgorszych koszmarach. Temperatura w budynku sięga pewnie zera, za oknami śnieg a drzwi na zewnątrz są zamknięte. Zastanawiające jest również to, że zapasów jedzenia może starczyć nawet na kilka miesięcy niewychodzenia z domu, a to mimo wszystko dobrze nie wróży… Jedyny plus, że pozostawieni na pastwę porywacza Senna i Isaac nie są sobie zupełnie obcy. A wręcz przeciwnie.
Według mnie, najważniejszym wątkiem w powieści jest to, o czym wspomniałem na samym początku, czyli przemiana przez miłość. Chociaż… nie każda miłość jest w stanie wyplenić z serca „ciemną stronę”. Musi to być miłość totalna, wręcz powiedziałbym – bezwarunkowa. Fisher zdaje się sugerować w swej powieści, że nawet wielka miłość może mieć swoje granice, za którymi czają się smutek, otępienie i ból. Miłość jest natchnieniem, które pozwala przenosić góry, lecz w wielu przypadkach jest na tyle ulotna, że jej kreacja wygasa w przypływie rutyny, braku zrozumienia oraz w momencie, gdy przestaje dostarczać obustronnej satysfakcji. Dlatego aby pomóc ukochanej osobie zmienić się i pokonać „ciemną stronę”, trzeba pokochać ją za wady i zalety, być z tym kimś zarówno w dobrych, jak i złych chwilach, być wyrozumiałym, lecz konsekwentnym. Przede wszystkim jednak należy się wykazać zrozumieniem, być jak bratnia dusza, której można zaufać i na której zawsze można polegać. Otóż to – miłość, zaufanie i przyjaźń. Te wartości mogą stworzyć naprawdę solidny fundament. Czego nauczyła się Senna podczas lekcji miłości doktora Asterholdera? A no tego, że… Miłość jest zapachem, jest dotykiem, jest muzyką, jest kolorem. Miłość to synestezja, która, swą kompleksowością, jest w stanie zapewnić radość, spełnienie, poczucie akceptacji a nawet pogodzenie się z własnym losem…

Może to, co napisałem powyżej, jest swego rodzaju naiwnością, idealizacją i trudną do wprowadzenia w praktykę teorią, ale… chyba każdy odnalazł w książce silną inspirację literaturą romantyzmu. Pokrewieństwo dusz, miłość bezgraniczna, skłonna do poświęceń – nawet życia. Teraz się już tak nie kocha, ale przyjemnie się o tym czyta ;)

Ps. Podczas czytania cały czas czułem zapach świeżo mielonej kawy i momentami aż zazdrościłem przyjemności picia tego narkotyku z ekspresu, też tak mieliście? :D

Moja pierwsza przeczytana książka autorstwa Tarryn Fisher i już wiem, że nie ostatnia. „Ciemna strona” to opowieść o woli przetrwania, o walce z własnymi słabościami oraz o przemianie, którą spowodowała niemal do końca niewysłowiona miłość… i szaleństwo.

Czytanie idzie jak z płatka, od samego początku autorka wprowadza nas do domu, w którym zagadka goni zagadkę. Dwoje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To było moje pierwsze spotkanie z literaturą japońską. Tak naprawdę nie oczekiwałem zbyt wiele, choć zachęcała mnie myśl, że mam do czynienia z „Cesarzem japońskiego kryminału”. Koniec końców nie zawiodłem się, gdyż lektura wciągnęła mnie na tyle, by wyprzeć moje nienaglące, lecz rutynowe zajęcie tzn. przeglądanie Kwejka…:)

Muszę przyznać, że zaintrygowała mnie postać głównej bohaterki, Reiko Himekawy. To niezwykle zdolna kobieta w stopniu komisarza (!) japońskiej policji, która, dzięki swej niezłomności i inteligencji, wypracowała sobie wysokie miejsce w hierarchii zdominowanej przez mężczyzn – czym mocno utarła nosa starszym kolegom po fachu (np. Katsumacie). Osiągnięcie nad wyraz godne podziwu, a do tego jeszcze te jej… przeczucia. Dar wyróżniający ją spośród innych komisarzy, dzięki któremu rozwiązała niejedną trudną sprawę. Zamiast pedantycznie zbierać dokumentację i dowody, szukać stuprocentowych potwierdzeń, pewników, badać sprawę krok po kroku – jak zrobiłby to każdy komisarz-facet – Reiko od razu robi dwa kroki wprzód. Szybko łączy fakty, kojarzy okoliczności i zakłada hipotezę, która potem okazuje się być trudną do podważenia tezą. No i działa impulsywnie. Jest na tyle wścibska, że potrafi wkroczyć na posterunek, przerwać odprawę i nakłonić dyrektora Wydziału Zabójstw Tokijskiej Policji do zorganizowania nadzwyczajnego spotkania tylko po to, aby przedstawić mu swoje domysły, swoje… przeczucia. No i co z tego, że jeżeli by się pomyliła, to poleciałaby głowa jej przełożonego? To kobieta niebezpieczna, jakby to powiedział Katsumata, ale jakże skuteczna. Bo tego nawet on, jej największy policyjny rywal, nie może odmówić komisarz Reiko.

Mimo, że napięcie jest budowane w powieści dość długo, warto poczekać na rozwikłanie tajemnicy i dotarcie do mordercy mężczyzny zawiniętego w niebieską folię. Mam nadzieję, że wkrótce doczekam się kontynuacji serii, by po raz kolejny wyobrazić sobie komisarz Reiko w akcji!

To było moje pierwsze spotkanie z literaturą japońską. Tak naprawdę nie oczekiwałem zbyt wiele, choć zachęcała mnie myśl, że mam do czynienia z „Cesarzem japońskiego kryminału”. Koniec końców nie zawiodłem się, gdyż lektura wciągnęła mnie na tyle, by wyprzeć moje nienaglące, lecz rutynowe zajęcie tzn. przeglądanie Kwejka…:)

Muszę przyznać, że zaintrygowała mnie postać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Od pewnego czasu zauważyłem, że żywo interesuje mnie literatura holokaustu, związana z cierpieniem, samotnością i niewyobrażalną bezradnością Żydów - najbardziej naznaczonej i napiętnowanej rasy naszych czasów. Dlatego też po „Złodziejkę książek” sięgnąłem z dużym zaciekawieniem, mając jednak na uwadze, że holokaust nie będzie jej głównym motywem, lecz tematem towarzyszącym.
Niezwykle ciekawym zabiegiem literackim jest odwrócenie perspektywy – historia zdarzeń towarzyszących wojnie ukazana jest oczami społeczeństwa niemieckiego. Bardzo wiele można przeczytać o cierpieniu Żydów, Polaków, Rosjan oraz innych ofiar nazistowskiej polityki III Rzeszy, rzadko natomiast zdajemy sobie sprawę, że cierpieli także niewinni obywatele Niemiec – oni również żyli w strachu przed wojną, nalotami, wybuchami i śmiercią. Nie można wszak wszystkich Niemców wkładać do jednego worka z bezwzględnymi SS-manami. Powieść Markusa Zusaka stara nam się powiedzieć, że żyli wśród nich także tacy ludzie jak Liesel Meminger, główna bohaterka książki, i jej przybrany ojciec, Hans Hubermann, dla których ważny był los każdego człowieka, bez względu na rasę i wyznanie. W trakcie lektury powoli odkrywałem, że istotą książki nie jest dążenie do ukazania ogromu tragedii i skali postępującej dehumanizacji - jest to raczej tło dla nobilitacji człowieczeństwa: ludzkich gestów, które wracają wiarę w człowieka, poczynając od rzucenia pod nogi okruchów czerstwego - lecz cennego – chleba, a kończąc na udzieleniu schronienia „wrogowi narodu niemieckiego” i narażeniu na śmierć własnej rodziny. Nawet Śmierć – metafizyczny narrator obdarzony wielką mądrością i wrażliwością – zdaje się być wiecznie zaskakiwana przez ludzkość. Jakby nie mogła uwierzyć, że ludzi stać zarówno na czyny karygodne, jak i te godne.

Wyjątkowo ważkim tematem powieści jest moc Słowa – wielkiego daru Boskiego, który ludzkość powołał do istnienia. Ten dar może zostać wykorzystany w sposób bluźnierczy, poprzez nawoływanie do nienawiści i budzenie żądzy zabijania, jak uczynił to Hitler w „Mein Kampf”. Z drugiej jednak strony słowa najpierw uratowały życie Maxa Vandenburga, ukrywanego przez Hubermanów Żyda (kartka z napisanym adresem Hansa), a następnie „podtrzymywały” go przy życiu, gdy Liesel czytała mu swe książki podczas jego choroby. Słowa dodawały również otuchy ludziom zgromadzonym w piwnicznym schronie, gdyż świst spadających na świat bomb zagłuszany był przez złodziejkę książek, która swym czytaniem absorbowała uwagę zlęknionych sąsiadów. Liesel doskonale wiedziała, do czego zdolne są słowa, dlatego zarówno je kochała, jak i nienawidziła. Mimo to sama włożyła wielki wysiłek by się ich nauczyć i umieć się nimi dobrze posługiwać. Jej wysiłek nie poszedł na marne. Z chaosu i ogromu słów wydobyła te najwłaściwsze i na podarowanym notesie zapisała swą historię, pozwalając słowom, aby przywróciły ją do życia.

Książkę czytałem z zapartym tchem, nie mogąc się nadziwić, ile emocji towarzyszyło każdej następnej stronie. Przez moją lekturę przeplatał się śmiech, smutek, radość, wzruszenie, czas na przemyślenia oraz na łzy. Jeśli czekacie na zaskakujące zwroty akcji w fabule lub dynamikę narracyjną, to nie znajdziecie ich w „Złodziejce książek”. Poza tym mam wrażenie, że w książce nie ważne są fakty – są zbyt oczywiste, by być interesujące. Ważne natomiast jest to, jak do pewnych rzeczy dochodzi, jakie sploty zdarzeń, uczuć i pragnień powodują ich nadejście. I tą refleksją kończę. I zachęcam do przeczytania „Złodziejki książek”.

Od pewnego czasu zauważyłem, że żywo interesuje mnie literatura holokaustu, związana z cierpieniem, samotnością i niewyobrażalną bezradnością Żydów - najbardziej naznaczonej i napiętnowanej rasy naszych czasów. Dlatego też po „Złodziejkę książek” sięgnąłem z dużym zaciekawieniem, mając jednak na uwadze, że holokaust nie będzie jej głównym motywem, lecz tematem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nowa powieść Szczepana Twardocha już po kilku przeczytanych stronach stała się moją ulubioną w twórczości autora. Od samego początku szykowałem umysł na intelektualną walkę z zawartymi w zdaniach sensami, na odczytywanie trudnych alegorii lub na rejestrowanie połączonych ze sobą wydarzeń i życiorysów utkanych w zawiłej sieci historii. Ku mojej uciesze, lektura okazała się niezwykle przyjemna, a ja sam, tuż po przyswojeniu sobie dwóch płaszczyzn, w których pozycjonuje się narrator (przedwojenna Warszawa i Palestyna kilkadziesiąt lat po wojnie), rozpocząłem gwałtowną i krwawą wędrówkę po „Królestwie” polskich i żydowskich gangsterów.
Od razu należy zwrócić uwagę na doskonałą konstrukcję narratora – ciągle podważającego własne istnienie Żyda, który, rejestrując własne wspomnienia, z wielkim mozołem dociera do trudnej do zaakceptowania prawdy o sobie samym. Mimo że narrator opowiada historię jako uczestnik wydarzeń, niejednokrotnie zastanawia jego wszechwiedza, dla przykładu ta na temat losów różnych małoznaczących w fabule postaci, czy chociażby… wielkości „rząpia” jednego z funkcjonariuszy Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Nie wpływa to jednak negatywnie na odbiór fabuły, wręcz przeciwnie – podejrzliwość względem narratora jest jak najbardziej uzasadniona, a wnikliwe śledzenie tego, co zostało przez niego opowiedziane, doprowadza do zaskakującego odkrycia – kim naprawdę jest i dlaczego momentami „miesza się w zeznaniach”.
Bohaterowie „Króla” są nieobliczalni, bezceremonialni, zdeterminowani, żądni krwi. I nie boją się śmierci. Gdy ktoś umiera, może wydawać się, jakby nigdy go nie było. Śmierć podważa istnienie. Z drugiej strony daje wolność od bólu, przemocy i pustki egzystencjonalnej. Najbardziej przerażające wydaje się być życie – strach przed cierpieniem, przed prześladowcami, przed opowiedzeniem się po jednej ze stron, przed podejmowaniem trudnych decyzji. Walka z pożądaniem, konieczność podporządkowania się i zachowania spokoju w sytuacjach, gdzie czai się śmiertelne niebezpieczeństwo. Lecz czy warto jest walczyć o te życie? Tego zdaje się nie wiedzieć nawet sam Jakub Szapiro.
„Król” to lektura zdecydowanie godna polecenia, zatem polecam! ;)

Nowa powieść Szczepana Twardocha już po kilku przeczytanych stronach stała się moją ulubioną w twórczości autora. Od samego początku szykowałem umysł na intelektualną walkę z zawartymi w zdaniach sensami, na odczytywanie trudnych alegorii lub na rejestrowanie połączonych ze sobą wydarzeń i życiorysów utkanych w zawiłej sieci historii. Ku mojej uciesze, lektura okazała się...

więcej Pokaż mimo to