-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać325
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2020-02-07
2020-01-09
2019-11-27
Słyszałem że zarzuca się tej książce, że jest bardzo "drewniana". No cóż, jeśli chodzi o tych którzy tak twierdzą, to trudno mi nie przyznać im racji. Jednak twierdzę, że książek które się czyta, bynajmniej nie wybiera się na ślepo, a raczej, nie powinno się tego robić, o ile nie zmuszają nas do tego okoliczności. Dlatego, do przeczytania tej pozycji podszedłem z nieco bardziej praktycznymi oczekiwaniami, niż dostarczenie wzniosłych wrażeń estetycznych. Już sam autor zaznacza, że do napisania powieści zainspirowała go książka „Socjalizm” Ludwiga von Misesa, po której opisie trudno się spodziewać czegokolwiek co można określić jako wzniosłe, pociągające, intrygujące i tym podobne, jeśli mówimy o powszechnych oczekiwaniach co do tego typu produktów wyobraźni.
Wiedza o tym, że autor jest ekonomistom, jest tutaj absolutnie niezbędna, gdyż inaczej możemy skończyć jak dzikus patrzący na przedmioty codziennego użytku w krajach Europejskich, widzący w nich mechanizmy tak dla niego niezrozumiałe, że uznaje je za magiczne. Podobne wrażenia będzie mieć również małe dziecko, ale przed fałszywymi przekonaniami o działaniu sił nadprzyrodzonych, będzie je chronić pokora wypływająca ze świadomości własnej niewiedzy. Bez takiej pokory, lektura tej książki dla osoby nie obeznanej z ekonomią, będzie jak zwiedzanie galerii, której ścian zapisane są piękną poezję, tyle że w języku którego nie rozumie.
Jako że sam z ekonomią jestem zaznajomiony na tyle by ją rozpoznawać, kiedy ją widzę, a jednocześnie na tyle by w wielu miejscach być zaskoczony nową wiedzą i czerpać radość z jej odkrycia, uważam się za wzorowego czytelnika tej książki. Ci którzy zaznajomieni są z ekonomią lepiej niż ja, mogą ją uznać za nudną, a ci którzy gorzej, za niezrozumiałą (i nudną). Jednakże ci drudzy mają jeszcze szansę docenić zdolność autora w zakresie przekazywania znanej im treści, więc im odradzam w mniejszym stopniu, niż drugiej grupie.
Hazlitt izoluje tylko te aspekty rzeczywistości, które uznaje za stosowne, dlatego powinniśmy wybaczyć mu pewne braki u głównego bohatera – Petera (i pozostałych z resztą też). Uproszczenia są nieuniknione. Ale myślę, że osoba która sama ma w sobie co nie co z twórcy, jest w stanie zrekompensować sobie pewne braki i usunąć niedopowiedzenia przy pomocy własnej wyobraźni. Zwłaszcza, jeśli jest ona wspomagana materiałem źródłowym, czyli socjalizmem, tym razem bez cudzysłowu, bo mam na myśli historię, która wskazała wielokrotnie, do czego prowadzi socjalizm i komunizm w rzeczywistości. Kilka przykładów z ZSRR, takich jak przybierające na wadze żyrandole, w fabryce gdzie płacono za nie w zależności od wagi, czy też fabryka która otrzymała nie mniej niż siedemdziesiąt różnych oficjalnych instrukcji od dziewięciu komitetów, czterech rad ekonomicznych i dwóch narodowych komitetów planowania – wszystkich upoważnionych do wydawania poleceń odnośnie produkcji w owej fabryce. Albo plany dla pewnej huty w obejmują 91 tomów zawierających 70 tysięcy stron, precyzujących dokładnie rozmieszczenie każdego gwoździa, lampy, czy umywalki. A to tylko kilka zdań ze wstępu.
Myślę że sednem opowieści jest reakcja zdrowego pod względem moralnym i umysłowym człowieka (choć główny bohater jest dodatkowo geniuszem), na życie w komunizmie. Z czasem następuje zmiana, czyli część druga, w której zadawane są pytania, i część trzecia w której bohaterowie odkrywają odpowiedzi. Sama część trzecia stanowi około 30% objętości książki, jednak w moich liczących 33 strony notatkach, zajmuje prawie 50%, czyli ostatnie 16 stron. W miarę postępu historii (która coraz mniej przypomina historię, a coraz bardziej traktat ekonomiczny) książka męczy, lecz o ile rozumie się jej język, zmęczenie to zapewnia satysfakcję. Wiśnią na torcie jest również dobrze napisane zakończenie, choć pozostaje otwarte, to jednak zamyka opowieść w hermetyczną i satysfakcjonującą całość. W której możemy się dopatrzyć wielu odniesień co do tego, kto chce zniszczyć wolności, i jakie są przyczyny tego, że systemy chcące objąć człowieka w całości jego życia gospodarczego, jak i prywatnego, nie działają.
Jednak mimo genezy i celu książki, kilka scen naprawdę poruszyło moje serce, zwłaszcza opis pola nieużytków z dziko rosnącymi słonecznikami, kwiatostan każdego z nich został pozbawiony nasion przez głodujących. A wspomniane zaskoczenie, stanowiło niewielki, choć znaczący wstrząs. Nie jest to powieść doskonała, ale moja wiedza ekonomiczna i może nie tylko ona, sprawiła, że mimo wszystko uważam ją za lepszą niż „Rok 1984” Orwella. Patrząc na jej strukturę, widzę odniesienia do prawdy (sytuacja w ZSRR) i rozwinięcie, wiele razy. U Orwella jest podobnie, lecz czasem dodatek od wyobraźni, jest zdecydowanie przerośnięty. Ponadto tam, główny bohater nienawidzi zła, ale prawnie nie kocha dobra. Peter z kolei, jest zdolny do tego by go pragnąć, i nawet wyrazić kilka uczuć, pomimo brzemienia władzy nadal pragnie zostać pianistą i się ożenić. Choć wydaje się być niekompletnym człowiekiem, nie mam wątpliwości, że rzeczywiście jest człowiekiem. Podczas gdy Orwellowski Winston, budzi we mnie podobne uczucia, co u C.S. Lewisa, który twierdził, że jest on zdecydowanie mniej ludzki, niż zwierzęta w innym, moim zdaniem niedocenionym, dziele Orwella „Folwark Zwierzęcy”.
Dlatego mam szczerą nadzieję, że „Cofnięcie Czasu” zastąpi kiedyś wizję Orwella, które można przeczytać, wzruszyć się, a następnie iść prosto drogą w stronę stworzenia piekła jakie przedstawił, myśląc: "ja taki nie jestem, jestem dobrym człowiekiem, to ludzie zawiedli a nie system, gdyby władza była w rękach kogoś takiego jak ja, wszyscy byliby szczęśliwi". Książka Hazlitta jest inna, zawiera sobie większą część prawdy. Prawdy, którą należy czasem się karmić, a nie jedynie ją zgłębiać do wyczerpania sił, w co sam czasami daję się wciągnąć.
Serdecznie polecam. zwłaszcza zaznajomionym z dziełami ekonomistów reprezentujących austriacką szkołę ekonomii.
Słyszałem że zarzuca się tej książce, że jest bardzo "drewniana". No cóż, jeśli chodzi o tych którzy tak twierdzą, to trudno mi nie przyznać im racji. Jednak twierdzę, że książek które się czyta, bynajmniej nie wybiera się na ślepo, a raczej, nie powinno się tego robić, o ile nie zmuszają nas do tego okoliczności. Dlatego, do przeczytania tej pozycji podszedłem z nieco...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-27
2019-11-22
Jak wyjaśnia autor, ma on skłonność do tworzenia kontrowersyjnych tytułów po ojcu, który, co ciekawe, był jednym z czołowych kaznodziei i pisarzy metodystycznych w Anglii. Napisał on książkę „Katolicyzm protestantyzmu” więc to wyjaśnia śmiałość jego syna, który nazywa się w podtytule najsłynniejszym ateistom świata.
Książka nie jest łatwa. Autor zaznacza już na początku, że choć uznał że wszechświat pochodzi od Absolutu. To nadal pozostaje mortalistą, czyli nie wierzy w życie pozagrobowe. Ci którzy uważają, że uwierzył dla wygody, najpewniej nie przeczytali książki dokładnie.
Przeciwnie co do dociekań ateistów, którzy nazwali go dosłownie apostatom, Flew wspomina, że stracił wiarę już w młodości, co ukrywał, bo bał się konfrontacji z ojcem (zapewne z wielu powodów). Tak czy owak, uznał że nie warto ujawniać prawdy, kiedy przynosi ona ból, jemu i jego rodzinie, co pasuje jak ulał do konformizmu, który mu się zarzuca wobec jego nawrócenia.
Warto się zapoznać z treścią książki wierzącym w Boga chrześcijańskiego, gdyż obrazuje ona drogę niezupełnie do Niego, lecz do tak zwanego Boga Arystotelesa, czy też Absolutu, który jest czymś mniej niż Bóg w którego wierzą chrześcijanie, to Bóg w którego wierzą chrześcijanie jest Absolutem. Flew określa swoje rozumowania jako teologię naturalną, oraz pielgrzymkę rozumu. Co to znaczy dla przeciętnego czytelnika? No cóż, raczej niewiele, kiedy jest utrwalony w swoim ateizmie, jednak dla kogoś kto chce uzasadniać swoją wiarę na podstawie faktów naukowych, które przekonały przynajmniej jednego ateistę, książka może okazać się nadzwyczaj pożyteczna.
Sam Flew przez większość swojego życia był ateistom. Jak sam wspomina, wierzył kiedyś, że istnienie Boga, jest sprzecznością tego samego rodzaju co "okrągły kwadrat". Wierzył, że można udowodnić Jego nie istnienie. Dodatkowo, był kimś więcej niż filozofem-ateistom, był filozofem religii, i twórcą całego systemu filozoficznego uzasadniającego ateistyczny punkt widzenia. Podczas gdy ludzie pokroju Sartego, Camusa, czy Russella doszli do ateizmu, jako do wniosku pobocznego.
To kim jest autor, oraz jaka jest jego historia, pozwalają na stworzenie nowej, ulepszonej wersji zakładu Pascala, w której bierzemy pod uwagę to, że zarówno kapłan który prawie całe życie poświęcił obronie religii, i prawdopodobnie zna wszystkie argumenty apologetyczne, jakie my znamy, oraz prawdopodobnie więcej, może porzucić wiarę (choć przyznaję że nie znam takiego przypadku). Oraz, że profesor filozofii w Oksfordzie, który większość długiego życia, poświęcił krytyce religii, oraz znał prawdopodobnie wszystkie argumenty jakie znamy przeciw niej, a być może i więcej, może tę wiarę przyjąć. Cały zakład nie sprowadza się do jednoznacznego rozstrzygnięcia sprawy, ale raczej do pewnego ściągnięcia skrajności z obu stron do centrum, oraz kategorycznego dowodu, że jedynym pewnikiem w kwestii religii jest zdanie "To nie jest prosta sprawa, nawet dla najlepiej wykształconych ludzi na świecie".
Poza wywodami głównego autora, znajdziemy również kilka (naście) akapitów od dwóch chrześcijan: biskupa N. T. Wrighta, oraz apologety Roya Abrahama Varghese, o których też należy wspomnieć. Stanowią one jedynie dodatek, a argumentacja w nich przedstawiona specjalnie do mnie nie trafia. Ale być może wynika to z mojej nieznajomości rzeczy. Argumentacja tam przedstawiona z pewnością będzie miała większą siłę oddziaływania, na tych którzy są lepiej zaznajomieni z nieco szerszym spektrum postrzegania. Dla teistycznych fizyków kwantowych, noblistów, takich jak Max Planck cz też Warner Heisenberg, ich znaczenie z pewnością było o wiele większe, gdyż rozumieli o wiele lepiej konsekwencje uznania pewnych faktów. Jako że sam takiego rozumienia nie posiadam, nie będę stwierdzał kategorycznie, że dane argumenty są słabe, a jedynie nie przekonujące dla laika.
Jak wyjaśnia autor, ma on skłonność do tworzenia kontrowersyjnych tytułów po ojcu, który, co ciekawe, był jednym z czołowych kaznodziei i pisarzy metodystycznych w Anglii. Napisał on książkę „Katolicyzm protestantyzmu” więc to wyjaśnia śmiałość jego syna, który nazywa się w podtytule najsłynniejszym ateistom świata.
Książka nie jest łatwa. Autor zaznacza już na początku, że...
2019-10-01
Krótko, zabawnie, a sama Pani Dulska okazuje się znacznie porządniejszą kobietą niż się spodziewałem. Ponadto kilka ciekawych zwrotów objaśnionych w przypisach, co nieco pomagają zrozumieć tamte czasy. Miła lektura, do przeczytania w dwie godziny lub mniej.
Krótko, zabawnie, a sama Pani Dulska okazuje się znacznie porządniejszą kobietą niż się spodziewałem. Ponadto kilka ciekawych zwrotów objaśnionych w przypisach, co nieco pomagają zrozumieć tamte czasy. Miła lektura, do przeczytania w dwie godziny lub mniej.
Pokaż mimo to2019-08-02
2019-08-01
2019-07-31
2019-07-26
2019-07-24
2019-05-29
2019-05-27
2019-05-26
2019-05-22
2019-05-20
2019-05-17
2019-05-14
2019-04-16
Prosty, przejrzysty i bardzo przyjemny wykład podstaw ekonomii poparty licznymi przykładami. Napisany na podstawie dzieła jednego z najwybitniejszych umysłów jakie wydała Francja, czyli Fryderyka Bastiata. Hazlitt we wspaniałym stylu rozprawia się z pokaźną ilością interwencjonistycznych mitów. Jednak w innych opiniach powiedziano o książce wystarczająco wiele dobrego, ja mam zamiar zająć się obroną autora, przed opiniami negatywnymi.
Pewni ignoranci zarzucają Hazlittowi pogardę do ludzi inaczej myślących, oraz tych reprezentujących inne szkoły myśl ekonomicznej.
Co do pierwszego zarzutu, to pewnie ktoś zarzuci mi że nazwałem ludzi myślących inaczej ignorantami, przez co traktuję ich z pogardą. Otóż nie, prawdziwa pogarda wyraża się inaczej, co niestety wiem ze swojej uczelni. Zdecydowanie większa pogarda wyraża się w zdaniu: "tych ludzi nie można traktować poważnie" niż: "to zupełni idioci", ponieważ można słuchać idioty nie stając się samemu idiotą, można polemizować z jego argumentami. Jak natomiast postępować z człowiekiem niepoważnym? Otóż nie można z takim człowiekiem rozmawiać, samemu uważając się za poważnego.
Niech potencjalny krytyk pomyśli jak traktujemy ludzi myślących że Ziemia jest płaska? Albo tych co twierdzą że ma ona tylko pięć tysięcy lat? A jednak, nawet im, przedstawiamy dowody na błędy w ich rozumowaniach. Jeśli zaś chodzi o austriaków, po prostu mówi się z lekkim uśmiechem: "państwo musi mieć znaczący udział w gospodarce i nikt poważny tego obecnie [zwróćcie uwagę na tak zwany argument czasu] nie kwestionuje".
Niestety wielu z łuskami na oczach myli powagę i kulturę wypowiedzi, ze skostniałym sceptycyzmem, będącym pełnym dogmatów surowszych niż w wielu religiach.
Co do zarzutów, że zwolennicy szkoły austriackiej przypominają sektę religijną, to brakuje mi słów. Równie dobrze można by nazwać ateizm religią, czy też łysinę, fryzurą.
Natomiast prawie każdy ekonomista opowiadający się za państwową edukacją, będzie robił z uczelni świątynię, a państwo będzie w niej bożkiem.
Zaś wolność jest czym zupełnie innym od różnych sposobów regulacji. Jest tylko jedna, jedna jedyna, tak jak można być czystym tylko na jeden jedyny sposób, ale można być brudnym na nieskończenie wiele. Austriacy nie mówią: "wasze barwy są brudem, nasze są piękną farbą" jak poszczególne szczepy interwencjonistów między sobą, lecz mówią: "żadnych sztucznych barw".
Jeśli chodzi o drugi zarzut, to na końcu książki Hazlitt poleca Miltona Friedmana, który jest ze szkoły Chicagowskiej, a nie austriackiej.
Wyjątkowo rażą też wrzaski tych upominających się o odpowiedź na argumenty "ekonomi środowiska", "ekonomi behawioralnej" i tej która przyniosła najwięcej zła: "ekonomi instytucjonalnej". Te trzy szczepy wyrosły na skutek tego że interwencjoniści i socjaliści zrozumieli, że po takich jak Mises, Hayek, Hazlitt, Bastiat, Rothbard, są na przegranej pozycji. O ile grają fair. Więc zagrali nie fair. Aby "zdezaktualizować" wszystkie poprzednie prace niewygodnych dla siebie ekonomistów, stworzyli chimery (trzy już wymieniłem). Wykorzystali wszystkie pozostałe siły i udało im się. Zmienili język, wymyślili instytucje i wiele innych nowych określeń, na te same rzeczy. Dodatkowo, aby uniknąć zarzutu, że zmienili wszystko nie zmieniając niczego, postanowili zignorować autonomię nauk; zmieszali ekonomię z psychologią, politologią, socjologią i co tam jeszcze. To by się im nie udałoby przed przejęciem władzy nad uniwersytetami. W ten sposób "zresetowali zegar". To co dawni ekonomiści uznali by za wykroczenie poza kompetencje swojej nauki, oni uznali za oczywistość, oraz powód do uznania starszych ekonomistów za ograniczonych. Na wszystkie argumenty trzeba odpowiedzieć ponownie, i to w ich języku, bo inaczej jesteś "niepoważny".
Prawdą jest oczywiście, że również i te chimery coś odkryły, oraz że czasem mają rację, lecz biorą to głównie dzięki przedstawieniu tego samego inaczej. Ale wszystkie te szkoły urodziły się po to aby zniszczyć starą szkołę od środka, a każda z nich ma przynajmniej za jednego rodzica socjalistę. Stwarzają one dość dużo pozorów kontynuacji, aby sugerować więź, a jednak wystarczająco mało aby samemu nie pójść na dno kiedy osiągną swój cel.
No i jest jeszcze zwykła ludzka ignorancja i arogancja, bo jeśli autor nie odpowiedział na MOJE pytania, to cała książka jest nieaktualna. Prawda?
Ludzie, opamiętajcie się. Jeszcze nie jest za późno.
Prosty, przejrzysty i bardzo przyjemny wykład podstaw ekonomii poparty licznymi przykładami. Napisany na podstawie dzieła jednego z najwybitniejszych umysłów jakie wydała Francja, czyli Fryderyka Bastiata. Hazlitt we wspaniałym stylu rozprawia się z pokaźną ilością interwencjonistycznych mitów. Jednak w innych opiniach powiedziano o książce wystarczająco wiele dobrego, ja...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przeczytałem dzięki wylewowi krytyki na Empik, za to że pozwolił na to by w jego ofercie książkowej znalazło się coś tak obrazoburczego jak ta pozycja.
Ocena zawyżona, bo podejrzewam że wielu ludzi wstawiło 1/10 bez przeczytania, tylko po postu ze złości.
Co do samej treści to zrobiła na mnie pozytywne wrażenie, gdyż traktuje nie tyle o homoseksualizmie, ale o niedojrzałości której homoseksualizm jest skutkiem. Bardziej niż na tym dlaczego nie być homoseksualistom, książka skupia się na tym dlaczego powinno się być heteroseksualistom. Zaś rzeczy takie jak pornografia, masturbacja czy choćby erotyczne fantazjowanie, powinny być uważane za patologie niezależnie od tego z jakimi osobami mamy do czynienia.
Określenia pejoratywne są, ale niewiele i nie są szczególnie mocne.
Jednak nie jest to książka dla każdego homoseksualisty, ponieważ autor ewidentnie wierzy w Boga, i to nie nieokreśloną siłę kosmiczną. Krótko mówiąc, jest katolikiem i tego nie ukrywa. Choć nie pisze o mocach nadprzyrodzonych., to stwierdzenia o skuteczności modlitwy działają na niewierzących czytelników jak płachta na byka. Choć nawet jeśli trudno o naukowy dowód na jej nadprzyrodzone działanie, to jest ona na pewno przynajmniej pewną formom autosugestii,. Jednak dostrzeżenie tego wymaga podejścia racjonalnego a nie emocjonalnego.
Co do krytyki to martwi mnie to, że nie zauważa się dwóch rzeczy:
1. Autor ani razu nie nawołuje do przymusowego zamykania osób z popędami homoseksualnymi w ośrodkach w którym ma się ich podać trapi
2. Trudno zaprzeczyć że są ludzie, którzy stosując się do rad autora osiągnęli to czego chcieli. I wiodą życie bez pornografii, masturbacji i fantazjowania, i że są z tego powodu szczęśliwsi.
3. Autor nie obiecuje cudów, lecz ciężką i długotrwałą pracę, być może trwającą lata. Oraz zdaje sobie sprawę, że pewni ludzie jednak wracają do stanu z przed terapii. Całkowite wyzwolenie od dawnych skłonności stwierdziło tylko od 10 do 15%, 30% rezygnuje po kilku miesiącach, a wielu będzie się zapewne zmagać przez całe życie.
Na koniec, brak zgodności z powszechnymi standardami "naukowymi" znaczy o wiele mniej, kiedy za tą "nauką" stoją siły polityczne, gotowe płacić za potwierdzenie głoszonych przez siebie tez.
A że pan Aardweg jest osobą mówiącą, aby pozwolono działać takim jak on, bez wspomagania ich przymusem państwowym, stojącą na przeciw tych, którzy gotowi są na poparcie reform wprowadzających nieomal totalitarną indoktrynację i kontrolę w placówkach publicznych. Krytykowanie go za brak zgodności z takim tłumem znowu traci na sile.
Sytuacja tutaj przypomina to, co się stało na blogu popularnonaukowym "to tylko teoria", kiedy jego twórca spotkał się z bardzo negatywnymi reakcjami, kiedy jasno stwierdził że ludzie fundamentalnie różnią się od zwierząt, a nazywanie hodowli kurczaków, moralnie równemu holocaustem, jest bzdurom.
Ideologia szkodzi nauce, każda. Obawiam się, że najlepszym sposobem na bezstronność, jest obniżenie zaangażowania państwa w naukę. Problem w tym, że tak nauka, jak i religia, zawsze były, i zawsze będą skutecznymi narzędziami do zdobywania władzy.
Ostatecznie, polecam przede wszystkim homoseksualistom wierzącym w Boga i nieakceptującym swoich skłonności. Oraz tym wytrwałym psychicznie (nie sugeruję, że tan kto się nie zgadza z autorem, jest słaby psychicznie, to, że poglądy z którymi się nie zgadzamy powodują dyskomfort psychiczny jest całkiem normalne, brak tego dyskomfortu jest większym problemem niż jego przerost).
Przeczytałem dzięki wylewowi krytyki na Empik, za to że pozwolił na to by w jego ofercie książkowej znalazło się coś tak obrazoburczego jak ta pozycja.
więcej Pokaż mimo toOcena zawyżona, bo podejrzewam że wielu ludzi wstawiło 1/10 bez przeczytania, tylko po postu ze złości.
Co do samej treści to zrobiła na mnie pozytywne wrażenie, gdyż traktuje nie tyle o homoseksualizmie, ale o...