-
ArtykułyNatasza Socha: Żeby rodzina mogła się rozwijać, potrzebuje czarnej owcyAnna Sierant1
-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant21
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2024-05-05
Pisał kiedyś Rilke, że ,,żadna książka, tak samo jak żadne słowne wsparcie, nie może zdziałać nic decydującego, jeżeli ten, do kogo ona trafia, nie jest gotowy na głębokie przyjęcie i poczęcie, jeśli godzina jego powrotu nie nadeszła. Do tego, żeby ją sobie uświadomić, wystarcza nieraz drobna rzecz: czasem książka albo dzieło sztuki, czasem widok jakiegoś dziecka, głos człowieka lub ptaka [...]. Wszystko to, a nawet rzeczy jeszcze mniejsze, pozornie przypadkowe, może pomóc człowiekowi się odnaleźć lub odnaleźć na nowo''.
Czuję, że jest w tym zdaniu coś o mnie, lecz nie wiem, czy mogę już napisać, że myśl Lévinasa trafia do mnie już gotowego na jej przyjęcie i poczęcie. Na pewno jednak to właśnie lekturze książki Krzysztofa Wieczorka zawdzięczam to, że staję się na Lévinasa otwarty i pragnący go zrozumieć — i to będąc wcześniej bardzo zdystansowany do pomysłu pokładania etyki u fundamentów w ogóle, a do trudnego Lévinasa w szczególności. Być może moja zamkniętość na niego utrzymywała się właśnie w przeczuciu trudności, jakie mnie czekają i w obawie przed stratą czasu, a przede wszystkim w obawie przed zachwianiem lub nawet zerwaniem już, jako tako przynajmniej, utkanej pajęczyny myśli rozpiętej między dwoma nieskończonościami (parafraza Constantina Noiki chyba).
Lub inaczej: jest w dziejach taki ,,punkt, w którym misternie snuta przez transcendentalny (czy tylko teologiczny) Rozum całościowa wizja immanentnej i teleologicznie domkniętej historii została rozerwana'' i przed zbliżaniem się do tego punktu w swej własnej ontogenezie coś we mnie się buntowało. (ostatni cytat pochodzi z art. Jacka Migasińskiego pt. ,,Levinas: filozofia opętania?'')
Co dalej? czy porzucić pytanie Leibniza na rzecz pytań Lévinasa? - dla mojej wdzięczności dla Autora to bez znaczenia. Wdzięczny Krzysztofowi Wieczorkowi jestem po pierwsze za klarowną egzegezę, o ile to możliwe i celowe klarowną, bo będąca, jak każde mówienie filozoficzne, ,,w stałej konieczności wypierania się siebie''. Niełatwa to rola objaśniać kogoś, kto uczynił takie właśnie ,,wyparcie właściwym sposobem filozofowania'', jedynym właściwym w próbach ,,nazywania tego co nienazywalne, oraz tematyzowania tego co jest nietematyzowalne'', kogoś o kim napisano (ks. Tischner napisał), że ,,jest najtrudniejszy wtedy, gdy opowiada o prawdach najprostszych''. A jednak się udało i ktoś, tak jak ja, rozpoczynający zgłębianie (odnajdywanie, może na nowo) Lévinasa od książki Wieczorka nie powinien tego wyboru żałować. Być może wyciska ona jakieś niekoniecznie czysto lévinasowskie piętno, ale to właśnie i dobrze, tak trzeba pisać.
Książka ta pokazuje bowiem, jak można myśl Lévinasa ugruntowywać i rozwijać, do czego może prowokować. Krzysztofa Wieczorka osobiste, a raczej szczere i odważne próby poszerzenia i pogłębienia myśli Lévinasa są właśnie tym ,,po drugie'', choć nie mnie jeszcze oceniać zasięg tego wyjścia poza. Jeszcze jakoś te próby głucho ze mnie rezonują, choć i tak wiem, że i w nich ,,kryje się coś niezwykłego'' i mam nadzieję, że uda mi się choć trochę wyjść w ich rozumieniu ponad dość błahe analogie ontogenetyczne z jednej, a skojarzenia z kosmogonią kabalistyczną z drugiej strony (a to zestawienie zawdzięczam poniekąd również Mikołajowi z Kuzy i jego contractio — taka kolejna ,,drobna rzecz'').
Dodać muszę, że choć książka jest dzięki uprzejmości wydawnictwa dostępna w PDFie, że nie jest ładnie szyta i oprawiona, to i tak znajdzie się zaraz dla niej miejsce na mojej podręcznej półce przy łóżku (przyznaję, że wpływ ma na to jej 130 tylko stron, ładny jednak kolor okładki i pasujące nazwisko Autora ;) ).
Pisał kiedyś Rilke, że ,,żadna książka, tak samo jak żadne słowne wsparcie, nie może zdziałać nic decydującego, jeżeli ten, do kogo ona trafia, nie jest gotowy na głębokie przyjęcie i poczęcie, jeśli godzina jego powrotu nie nadeszła. Do tego, żeby ją sobie uświadomić, wystarcza nieraz drobna rzecz: czasem książka albo dzieło sztuki, czasem widok jakiegoś dziecka, głos...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zainteresowanym pragnę polecić znakomitą recenzję pt. ,,Umysł wędrujący na oślep'' Pani Teresy Kubackiej, którą to recenzję znaleźć można (co najmniej) na portalu esensja.
Od siebie dodam tylko, że wielce warto książkę Koestlera skonfrontować (bo istotnie jest to wspólny front) z książeczką ,,Wokół Galileusza'' José Ortegi y Gasseta, a nawet z ,,Odrzuconym obrazem'' C.S. Lewisa (a konkretnie z jednym czy dwoma jej rozdziałami).
(I dodam, że wielką niewykorzystaną szansą jest niewznowienie tej książki w zeszłym, tj. jubileuszowym roku Kopernika, bo to on jest jednym z jej głównych (choć on akurat zdecydowanie anty-) bohaterów. Sprzedawałaby się chyba nieźle, szczególnie z jakąś prowokującą przepaską czy naklejką na okładce ;) )
PS
Sięgnąwszy po książkę (ale już w postaci swojego egzemplarza !) ponownie, poczułem, że nie oddałem sprawiedliwości Autorowi. A że nie uczyniła też tego wspomniana recenzja, to próbuję ja.
To nie jest podręcznik historii astronomii czy kosmologii! Przyznać od razu trzeba, że w tej roli książka jest bardzo dobra, nie znam pojedynczej książki adresowanej do szerokiego dość grona, która z taką łatwością nakreśla zasadnicze zmiany w ideach dotyczących kosmosu. Specjalista łatwo znajdzie jednak zbyt często pomijane czy zniekształcane (wedle nowszych źródeł i analiz) fakty. Koestler nie pisał jednak dla historyków, ani profesjonalnych, ani tych tylko amatorskich (czy raczej: aż amatorskich, bo chodzi o miłość).
Koestler nie jest specjalistą ani analitykiem. Z całym szacunkiem, ale nie jest dziobiącą kurą czy nawet kazuarem, lecz szybującym wysoko krukiem umiejącym jednym spojrzeniem ogarnąć olbrzymi obszar. Nie po to, by coś małego wyłowić, ale by obszar zrozumieć, pojąć go we władanie. Nie interesują go górki i dołki, ale szczyty, przełęcze, linie wododziałowe i granice roślinności czy ekosystemów.
Śledzi tu w szczególności meandry jednej rzeki i czyni to w sposób wielce odkrywczy i zmuszający do zadumy. Przywraca pamięć zapomnianym ludziom i ideom, a gdy widzi tego większy cel, nie szczędzi stron, by czyjąś pamięć pognębić i czegoś mit obalić. Tak jest z Kopernikiem, który przedstawiony jest w sposób szokujący. Ostatecznie jest to uzdrawiający szok, choć czytanie o ludzkich słabościach nigdy nie jest łatwe. I wreszcie: czyni to wszystko z polotem, wysokim, jak przystało na temat ;)
To byłoby jednak za mało do uczynienia z książki dzieła wielkiego. Jest nim ona za sprawą jednej nici przewodniej, jednego celu, ducha sprawczego, którego czuć tu i ówdzie, ale który w pełni ujawnia się dopiero, a jakże, w ostatnim rozdziale.
Jeśli coś warto wyjąć i poznać, to nie próby przybliżania specyfiki umysłowości dawnych astronomów, ale właśnie ostatni rozdział. Koestler stawia tam problem współżycia nauki i wiary, niby nic wielkiego, ale nie na odkłamywaniu przeszłości (i nie na erudycyjnych czy językowych popisach, choć te też są) mu zależy — zależy na przyszłości, wyłącznie. Dwie gałęzie, kiedyś czerpiące z jednego pnia, śledzone są w swym rosnącym oddaleniu i zwichrowaniu. Skutki rozłamu prześwietlone i brutalnie ukazane, to jest człowiek XX wieku i jego zagubienie, idź i patrz! I wybieraj swą (i dla swych dzieci) drogę rozważnie.
Każdy uznający siebie za humanistę powinien to przeczytać, i to najlepiej nie raz.
Zainteresowanym pragnę polecić znakomitą recenzję pt. ,,Umysł wędrujący na oślep'' Pani Teresy Kubackiej, którą to recenzję znaleźć można (co najmniej) na portalu esensja.
Od siebie dodam tylko, że wielce warto książkę Koestlera skonfrontować (bo istotnie jest to wspólny front) z książeczką ,,Wokół Galileusza'' José Ortegi y Gasseta, a nawet z ,,Odrzuconym obrazem'' C.S....
Książka prezentuje łatwe (domowe, szczególnie kuchenne) sposoby wykonania dziesiątek czy setek eksperymentów z fizyki szkolnej i konstrukcji fizycznych przyrządów. Fizyki współczesnej (w sposób jawny i podkreślany) tu za wiele nie ma, choć to nawet i dobrze. Część uwag się zestarzała (np. ta o rtęciowych świetlówkach w metrze), wielu rzeczy nie znajdziemy pod ręką czy w sklepie (np. żarówki z prawdziwym żarem ;)), ale i tak warto zainteresować książką siebie i jakiegoś młodego (choćby duchem) człowieka, któremu chcemy zapewnić ciekawsze rozrywki niż yt czy netfliks.
Cenię ją sobie na równi z ,,Poradnikiem UNESCO do nauczania przedmiotów przyrodniczych'' z lat 50. (tłumaczenie z 1960 r.) - co za czasy... no ale co ja narzekam: teraz za to mamy w podstawówce programowanie i wszystko sobie zasymulujemy!
Książka prezentuje łatwe (domowe, szczególnie kuchenne) sposoby wykonania dziesiątek czy setek eksperymentów z fizyki szkolnej i konstrukcji fizycznych przyrządów. Fizyki współczesnej (w sposób jawny i podkreślany) tu za wiele nie ma, choć to nawet i dobrze. Część uwag się zestarzała (np. ta o rtęciowych świetlówkach w metrze), wielu rzeczy nie znajdziemy pod ręką czy w...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to