Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Czasem los stawia nas w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia. Czasem sami stawiamy się w takiej sytuacji. Zdarza się też tak, że jesteśmy zmuszeni, by poświęcić siebie samych dla wyższego dobra. Oszukać jednego człowieka nie jest trudno, ale jak oszukać całe królestwo?

Carthyia to kraj obezwładniony przez lata fałszywego pokoju i obietnic dobrobytu. Król rządził nim z zamkniętymi oczami. Udawał, że nie widzi wrogów innych państw, którzy tylko czekali na chwilę słabości Carthyi, by siłą wziąć ją w posiadanie. Względny spokój burzy pojawienie się niepokojących plotek dotyczących śmierci panującej rodziny królewskiej. Spiskowcy zacierają ręce, nieprzyjaciele dzierżą już w rękach miecze, a arystokraci zajęci są snuciem planów przejęcia tronu.

W środku wydarzeń pojawia się niepozorny czternastoletni chłopiec. Sage i pozostała trójka sierot muszą ze sobą konkurować o rolę… księcia. Czy można dokonać niemożliwego? W powieści Jennifer Nielsen – jak najbardziej. Autorka znana z serii fantasy The Underworld Chronicles tym razem przenosi nas do świata intryg, oszustw, tajemnic i zdrad.

Świat skonstruowany przez autorkę znajduje się w niebezpieczeństwie. Zbudowane pomiędzy krajami sojusze sypią się, wróg puka do drzwi i zagląda do nieszczelnych okien, a w środku już nie jest bezpiecznie. Nie ma nikogo, kto nie marzyłby o koronie, ale sięgnięcie po nią oznacza też dotknięcie zębów hien, które już wyciągają pazury, by rozszarpać łupy i podzielić je pomiędzy siebie. Nowy władca będzie musiał zmierzyć się z wrogami we własnym zamku i tymi poza graniami jego kraju.

Sage pozostaje sierotą ze skłonnością do przestępczości tylko do czasu. Ponieważ został siłą wciągnięty na scenę, w której liczy się tylko jedna rola – główna. Staje się więc aktorem, na którego będzie patrzeć całe królestwo i który musi odegrać swoją rolę na tyle przekonująco, by otrzymać od widowni nie oklaski, ale jej wiarę, nie uśmiech, lecz zaufanie. Musi odegrać spektakl, który gdy tylko dobiegnie końca, zadecyduje o jego życiu lub śmierci, o pokoju w kraju lub… wojnie.

Siłą powieści jest nie tylko oryginalny pomysł, ale także wspaniale wykreowani bohaterowie, którzy są charyzmatyczni i nieprzewidywalni. Bohaterowie są różni, nie można ich z góry zaklasyfikować, ponieważ zmieniają się w trakcie powieści w zależności od biegu wydarzeń. Niektórzy odkrywają w sobie okrucieństwo, chciwość, inni próbują je ukryć, przekonując samych siebie, że tak właśnie należy zrobić. Nikt nie uważa się za złego człowieka… dopóki nie zobaczy krzywd, jakich dokonał. Czy każdy zasługuje na wybaczenie, jeśli jedynym, czego chce, to przeżyć…?

Sage, który prowadzi nas przez pełną niespodzianek, wartką akcję powieści, okrywa twarz wieloma maskami. Roboczo można by nadać Sage’owi tytuł „narzędzia chaosu i zagłady”. Ma do tego zadziwiająco duże predyspozycje. Wydaje się, że działa pod wpływem impulsu, a jego niepoprawne zachowanie to wynik lekkomyślności i dziecięcej naiwności. Jest pyskaty i arogancki, ale w tym tkwi jego urok. Jest uparty, gra niedostępnego i chłodnego, ale my wiemy, że jest inaczej. Jest też lekkomyślny, zamiast przyjaciół w pierwszej kolejności szuka wrogów, jest świetnym kieszonkowcem i mógłby rywalizować z samym diabłem pod względem sprytu, ale… my to w nim najbardziej lubimy.

Sympatia czytelnika rośnie…

Sage ma jednak silnego przeciwnika – w odróżnieniu od niego, Conner, jest bezwzględny, cierpi na poważny niedobór skrupułów, jest wyraźnie nastawiony na cel – koronę. Ale w końcu i on, reżyser i scenarzysta tego spektaklu, nie wie, kim jest jego aktor.

„Fałszywy Książę” to powieść – jajko niespodzianka oblane wieloma warstwami czekolady, pod którymi czeka zaskakujące rozwiązanie zagadki. Nawet jeśli się jej domyślamy, to prawda wydaje się na tyle doniosła, że i tak pozostawia czytelnika w przytulnym osłupieniu…

I wciąż rośnie…

A więc mamy: błyskotliwe dialogi, przyjemny, przystępny język, celne uwagi (niedalekie od uroczych złośliwości) komentującego rzeczywistość narratora, barwne, wyróżniające się postaci, z których prawie każda ma dość charakteru, by nie wtapiać się w tło, lecz je zdobić. Ale uważajcie: ta czekolada topnieje w szybkim tempie, które nie zwalnia, prowadząc nas poprzez wir wydarzeń ku słodkiej niespodziance.

Autorka wodzi za nos, a nasz ulubieniec, Sage, jej w tym pomaga. Skrywa on po kieszeniach nie tylko skradzione rzeczy, ale też tajemnice. Gdyby za każde kłamstwo lub niedopowiedzenie zasłyszane z ust Sage’a mu płacono, to byłby bogaczem…

W końcu staje się jasne, że sympatia czytelnika rośnie wprost proporcjonalnie do poziomu bezczelności Sage’a i ilości odkrywanych przez niego tajemnic i oszustw.

To, co zwraca również uwagę, to okładka powieści doskonale oddająca jej treść. Jej krawędzie przechodzą powoli od szarości po głęboką czerń. Dobrze wiemy, że cienie potrafią skrywać rzeczywistość, osnuwać ją i tłamsić, zaganiając w kąt… a to właśnie dzieje się w opowiadanej historii. Metalowa korona – nie złota ani nie zdobiona klejnotami, niegodna prawdziwego księcia – najbardziej przypomina kajdany wykute w żelazie, jest wygięta, przechylona – ponieważ tylko udaje, że jest koroną na głowie udającego księcia sieroty. Podobno z oczu można wyczytać prawdę… dobrze, że Sage na okładce własnej zwodniczej opowieści ma je zamknięte… :D

„Fałszywy Książę” to powieść, która zachwyca pod wszystkimi względami: od wspaniałego pomysłu, poprzez intrygujących bohaterów i wciągający styl, po świeżą, spójną i przemyślaną fabułę. Największą zaletą jednak jest główny bohater, który wykazuje się niebywałym sprytem i odwagą, urozmaica wydarzenia swoją beztroską, a przy tym pozostaje tajemniczy i przebiegły do samego końca. By przetrwać, potrzeba nie lada sprytu, siły i determinacji, ale czy złodziejowi z ulicy, wychowanku sierocińca, można tego odmówić? Uważaj, bo gdy otworzysz „Fałszywego Księcia” może się okazać, że złodziej imieniem Sage ukradnie Ci serce i uśmiech… może nawet więcej niż jeden.

Czasem los stawia nas w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia. Czasem sami stawiamy się w takiej sytuacji. Zdarza się też tak, że jesteśmy zmuszeni, by poświęcić siebie samych dla wyższego dobra. Oszukać jednego człowieka nie jest trudno, ale jak oszukać całe królestwo?

Carthyia to kraj obezwładniony przez lata fałszywego pokoju i obietnic dobrobytu. Król rządził nim z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka to historia wędrówki. To droga, którą przemierza czytelnik, aby dotrzeć do majaczącego gdzieś w oddali horyzontu. Na końcu tej przygody powinniśmy czuć satysfakcję, może rozrzewnienie z powodu pożegnania z postaciami, które napotkaliśmy w międzyczasie, może radość i przyjemność. Ale żeby czuć w sobie coś, co kazało wspiąć się na szafę po ulubionego miśka – worek treningowy i go znokautować?

No, cóż droga, którą była debiutancka książka Aleksandry Kromp „Na skrzydłach czasu” okazała się być wyboista i męcząca. O ile obiecujący wiele opis zapowiadający treść i całkiem ładna okładka kusiły mile spędzonym czasem, o tyle zostały one jedynymi jasnymi punktami pośród wędrówki w ciemnościach, jakimi była książka.

Pomysł opierał się na przeniesieniu w czasie przez anioła stróża głównej bohaterki. Powieść rozpoczyna się od sceny w domu Maidy i jej męża. Aleks zostaje śmiertelnie postrzelony przez swojego przyjaciela, a Maida cudem uchodzi z życiem, chowając się z dzieckiem w pokoju. Gdy zjawia się jej anioł, zostaje ona przeniesiona w przeszłość, czasy szkoły średniej, gdzie dopiero ma poznać swojego przyszłego męża, a podejmowane przez nią decyzje mają zapobiec jego śmierci 4 lata później. Choć pomysł jest prosty, mógłby przerodzić się w naprawdę trzymającą w napięciu powieść. Ale nie dzieje się tak w tym przypadku.

Maida powraca w przeszłość jako 17-latka, by naprawić swoje błędy. Jednak nie dość, że prawie natychmiast przechodzi do porządku dziennego, nie martwi się o nic i nikogo, ani nawet nie przeżywa właściwie żadnych emocji z powodu zobaczenia tak niedawno ciała własnego męża w kałuży krwi, to w dodatku zupełnie nie zastanawia się nad tym, co powinna zrobić, by nie dopuścić do tego wszystkiego w przyszłości. Tymczasem jest ona tak zaabsorbowana przeżywaniem swego życia jeszcze raz, że nie dostrzega niczego i nie próbuje zapobiec znajomości Aleksa z jego własnym mordercą. Jest ślepa na wszystko, głucha na szepty i kłamstwa i do tego jeszcze egoistyczna w swym postępowaniu. Chyba najlepszym określeniem zachowania głównej bohaterki jest stwierdzenie, że miota się ona pomiędzy dwoma chłopakami, których oczywiście kocha ponad wszystko. Dlatego robi sobie taki kwiecień-plecień ze spotkań z nimi w różnych pozycjach. Coś w stylu „Och, dziś stęskniłam się za tobą, a jutro o 19.00 będę potrzebowała tego drugiego klejnotu.” Momentami naprawdę głęboko zastanawiałam się nad tym, czy anioł Mandir miał w ogóle pojęcie, o czym mówi, gdy wnioskował, że każdy powinien decydować i mieć wolną wolę. Bo w przypadku bohaterów, a zwłaszcza Maidy, sprawdzało się to jak wróżby zamieszczone w gazecie na temat liczb, które mają być wylosowane jutro w totolotku. Jeśli ktoś się zastanawia, czy może więc ten trójkąt jest romantyczny… powiem tak: romantyczności w tym tyle, ile w mojej skromnej kanapce na drugie śniadanie. A muszę zaznaczyć, że jest wyposażona w seksownego pomidora…

Co do pozostałych bohaterów, są oni tak słabo zarysowani, że prócz głównych kilku, nie pamiętam nawet ich imion. Zresztą najczęściej funkcjonują oni w książce pod pseudonimami składającymi się z jednej litery alfabetu. Autorka nie poświęciła uwagi żadnemu z bohaterów. Nie istnieje żadna więź emocjonalna pomiędzy czytelnikiem a postaciami. Nie można o nich powiedzieć prawie nic. Czytelnik po prostu ich nie zna.

„Na skrzydłach czasu” składa się prawie z samych dialogów dotyczących niczego, opisy są taką rzadkością jak mięso w zupie podanej na stołówce, a prosty, infantylny język pozostawia wiele do życzenia. Autorka nie stara się zbudować żadnej atmosfery, klimatu odpowiedniego do nadanej książce kategorii thillera. Nie pozostawia śladów i wskazówek, które czekałyby tylko na czytelnika, by mógł nimi pożonglować i samemu rozwiązać końcową zagadkę. Wszystko praktycznie jest podane na srebrnej tacy i jeszcze podpisane, aby przypadkiem nie pomyśleć, że chodzi o coś innego. Fabuła nie dość że naiwna, to jeszcze całkowicie przewidywalna. Od samego początku do udręczonego końca.

Jednego tej książce nie można odmówić – jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką pomysłowością w próbach wywołania u czytelnika stanu wzburzenia. To doprawdy wspaniałe, ileż silnych emocji jest w stanie wzbudzić niecałe 300 stron słów: od niepojętej irytacji, niedowierzania, zrezygnowania, poprzez zniechęcenie, chęć rozbicia książką jakiejś przeszkody na drodze, aż po ból brzucha wywołany litościwym śmiechem.

Brnąc przez treść książki, czułam się jak w dziczy – osamotniona, zdana na siebie, brudna i zła na wszystkie zarośla i krzaki zastępujące mi drogę nader często. Cóż, nie była to miła podróż, ani nawet znośna. Jej treść bowiem tworzyła nijaką, nużącą i męczącą masę. Jakby jakiś niezrównoważony klaun wyciągnął ją z rękawa zamiast pięknych kwiatów. I nawet nie przeprosił za bałagan!

Jeśli zastanawiasz się, jakie pytania i wątpliwości zrodziły się w mojej głowie po lekturze tej książki, czy były to pytania o egzystencję, wiarę w to, że czuwa nad nami jakaś dobra siła w postaci aniołów opiekuńczych, która nie pozwoli nam zbłądzić, czy też pytania o tajemnicę naszych wyborów, decyzji, przeoczeń i konsekwencji, jakie ze sobą niosą… to chyba Cię rozczaruję stwierdzając, że jedyne, jakie się pojawiły, brzmiały: „Co to było?!” i „Czy ja śnię? Może to koszmar?”. Niestety koszmar okazał się jawą, a moje krwawiące serce musiało się ratować szalupą znaną też pod nazwą uspokajającej nazwy ilości wchłoniętej czekolady.

Książkę polecam, bo jakżeby inaczej. Co jak co, ale świetnie nada się w roli wyzwalacza skrajnych emocji. Jeśli chcesz się na czymś wyżyć – będzie idealna. Jeśli jeszcze nie widziałeś swojego kota w gorączce furii – daj mu przeczytać chociaż fragment. Tylko w tym przypadku bądź ostrożny – z kocią złością nie należy przesadzać.

Być może moja opinia wyrażona o książce jest trochę obcesowa, ale niestety napisana w takim odczuciu, jakie dała po sobie owa lektura. Przeczytałam kiedyś słowa pewnego poczytnego polskiego pisarza, który stwierdził, że jeśli ktoś nie ma talentu do pisania, to po prostu nie powinien na siłę tego robić. Niestety ta książka jest na to przykładem. Ledwo zrozumiałe urywki jakiejś paplaniny, która w ogóle nie ma sensu, postaci, które oprócz imion nie miały nic do zaoferowania, a także fabuła, która ledwo zasługuje na to miano – to wyznaczniki „Na skrzydłach czasu”. Niestety, po raz pierwszy żałuję, że wzięłam książkę do ręki. Moja ocena 1/10 odzwierciedla poziom powieści, jak i ilość negatywnych uczuć kłębiących się w moim ciele po przeczytaniu tej pozycji.

Książka to historia wędrówki. To droga, którą przemierza czytelnik, aby dotrzeć do majaczącego gdzieś w oddali horyzontu. Na końcu tej przygody powinniśmy czuć satysfakcję, może rozrzewnienie z powodu pożegnania z postaciami, które napotkaliśmy w międzyczasie, może radość i przyjemność. Ale żeby czuć w sobie coś, co kazało wspiąć się na szafę po ulubionego miśka – worek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy w tym chaosie jest metoda? To zależy od chaosu, chciałoby się rzec.

Kelly Keaton, debiutująca pisarka mieszkająca w Karolinie Północnej, miała zadziwiający pomysł polegający na wymieszaniu znanych stworzeń magicznych przeróżnego kalibru i formatu, zrobieniu z nich krzyżówek i przytłaczającej ilości skomplikowanych łamigłówek, których celem okaże się zdetronizowanie (raczej nie) miłościwie panującej bogini. Powstały z tej kulturowej mieszanki magicznych istot panteon postaci idealnie nadawałby się do cyrku. Ale nie takiego zwyczajnego. O, nie. Do cyrku noszącego dumną nazwę „Królestwo rozhasanej wyobraźni”.

Nasza podróż wśród wampirów, wiedźm, kapłanów voodoo, mitologicznych potworów i półbogów rozpoczyna się nie gdzie indziej jak w szpitalu psychiatrycznym. Cóż za pyszny zbieg mściwych okoliczności, które najpierw sprowadzają nas do miejsca najdziwniejszego w świecie „zwykłych” ludzi, by potem zaprowadzić do najprawdziwszego miasta dziwactw i potworności. Razem z nastoletnią bohaterką podążamy więc tropem znikomych wskazówek, by dotrzeć do Nowego 2, miejsca, które przed kilkunastoma laty pochłonął ocean. Miasto rozwija się prężnie, zniszczenia spowodowane falą tsunami nadal są wyraźnie dostrzegalne, lecz powoli miejsce to staje się domem i schronieniem dla istot nie z tej ziemi, istot stworzonych z klątw i niebezpiecznej, okrutnej magii.

Lecz gdzieś po drodze, i to niezbyt jeszcze daleko, kołata się w głowie jedno pytanie: ile magii może pomieścić trochę ponad 250 stron? Odpowiedź niestety to: za dużo. Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się, że poczułam ulgę, odkładając przeczytaną książkę i wydostając się ze świata Arii. To nie tak, że nie jest on barwy. I nie tak, że nie bogaty, zaskakujący, a momentami przerażający. Nie brak mu piękna ani tajemniczości. To, czym jednak wyróżnia się, a w zasadzie razi po oczach, to zbytnia ozdobnikowość. Z każdą kolejną stroną słów można się poczuć jeszcze dziwniej niż Alicja w Krainie Czarów. Na tak niewielkiej ilości stron autorce udało się pomieścić nie tylko stworzenia, które zwyczajowo nie występują razem w naturze, ale też potrafiła stworzyć świat udziwniony i dezorientujący, w którym nie obowiązują prawie żadne zasady, prawa czy porządek. Wszyscy biegają dokoła, dzieci pałętają się po opuszczonych ulicach, walczą, ewentualnie gryzą (patrz: Violet), większość istot potrafi wzbudzić strach samym swym wyglądem, nastolatkowie wdychają sproszkowane kości zmarłych, a większość musi martwić się o schronienie i jedzenie. Mimo to prawie co noc spacerują w maskowej paradzie albo pozwalają napalonym wampirom upić się własną krwią. Ale chyba już szczyt tego alternatywnego świata (albo raczej depresję) stanowią zamknięte drzwi do jedynej biblioteki w mieście…

Do natłoku postaci dołącza natłok wydarzeń. Nie można odmówić „Z ciemnością jej do twarzy” mknącej akcji, dynamizmu i zmieniających się jak w kalejdoskopie scen. To, czego nie potrafią dokonać bohaterowie autorki, robią za nich zaskakujące zwroty akcji i ciągły ruch, szybka akcja.

A czego to nie potrafią bohaterowie? Otóż, wywoływać emocji. W Arii może się podobać wiele cech: zdecydowanie, wojowniczość, umiejętność skopania tyłka umięśnionym dryblasom z aroganckim półuśmiechem, którzy lubią się zwać łowcami… Jednak Ari częściej irytuje swoim dziecinnym zachowaniem niż wzbudza sympatię czy współczucie. Tak, jak z resztą bohaterów, nie udało jej się nawiązać emocjonalnej więzi z czytelnikiem. Postaci stworzone przez autorkę mają ogromny potencjał, są wielorakie, wszystkie różnią się od siebie jak to tylko możliwe. Jednak nadal brakuje im jakby rozwinięcia. Są jednowymiarowymi duchami – pojawiającymi się i znikającymi zupełnie nie poruszając serca czytelnika. Myślę, że problem tkwi w dużej ilości pobocznych bohaterów, którzy „zabierali czas” ważnym postaciom. Efektem tego okazało się wrażenie nieukończenia, nakreślenia bohaterów powieści ołówkiem, a nie piórem.

W książce pojawił się oczywiście wątek miłosny. Jednak, jak się można domyślić, zginął w tłumie przeróżnych wydarzeń, bohaterów i pędzącej akcji. Autorka stworzyła niestety słaby, mdły romans, który nie wniósł do powieści absolutnie nic.

To, czego się nauczyłam już dawno temu, to fakt, że nigdy nie należy skreślać książki zbyt wcześnie. Mimo ogromu niedociągnięć i potknięć ujawniających się przede wszystkim w bardzo niedopracowanej konstrukcji bohaterów, akcji prowadzonej zupełnie bez jakichkolwiek przystanków i wywołującej dezorientację budowie świata powieści, książkę czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Prosty, niewymagający język sprawia przyjemność, a atmosferę, którą wywołują pałętające się w powieści stwory, zapamiętuje się na długo. Jak się okazuje, w chaosie można dostrzec piękno i poczuć satysfakcjonujące zadowolenie z lektury.

Jeśli nie straszne Ci zawiłe ścieżki wyobraźni autorki, wstąp do Nowego 2, a ugości Cię przepych dziwolągów. Uważaj jednak, bo dla turystów Nowy 2 przygotowało specjalne pamiątki złupione z grobowców bagnistego cmentarza. Nie zdziw się, jeśli idąc kolorową ulicą, zaczepi Cię wiedźma, by powróżyć Ci z krwi, albo gdy odkryjesz, że dziewczynka obok, nosząca czarną maskę, szczerzy zęby, z których wyraźnie wysuwają się dwa błyszczące kły. Jeśli tylko uwielbiasz, gdy cały świat przewraca się do góry nogami (bo wtedy tak fajnie szumi w głowie), to wskakuj czym prędzej w ten autobus wycieczkowy, którego przeznaczeniem jest podróż do świata czarów niestosowanych. Jeśli przeprowadziłeś już dogłębną analizę zysków i strat, i ostatecznie zdecydowałeś się poświęcić stan swojej psychiki na rzecz zrozumienia tej fali potworów, to cóż, chyba jedynie utwierdzę Cię w tym przekonaniu, stawiając książce ocenę 6/10 i życząc zapierającej dech przygody, która z całą pewnością jest Ci pisana.

Czy w tym chaosie jest metoda? To zależy od chaosu, chciałoby się rzec.

Kelly Keaton, debiutująca pisarka mieszkająca w Karolinie Północnej, miała zadziwiający pomysł polegający na wymieszaniu znanych stworzeń magicznych przeróżnego kalibru i formatu, zrobieniu z nich krzyżówek i przytłaczającej ilości skomplikowanych łamigłówek, których celem okaże się zdetronizowanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy ingerencja w historię nie jest jednym z największych ludzkich pragnień nie do spełnienia? Ileż to razy umysł nasuwał każdemu z nas zwodnicze myśli o przeszłości i przyszłości połączonych w jedno? Co by było gdyby… można było podróżować w czasie i przestrzeni? Co by się stało, gdyby czas okazał się jedynie wymyślonym przez ludzi ograniczeniem? Co by było gdyby cień historii przemknął przed naszymi oczami?

Jake nie mógł wiedzieć, dlaczego tajemniczy mężczyzna uprowadził go w drodze ze szkoły. Najbardziej nieprawdopodobną jednak wiadomością okazało się, że ów mężczyzna jest kimś więcej niż tylko zwykłym porywaczem. Jest jednym ze Strażników Historii, który strzeże przeszłość świata przed Zeldtem, złoczyńcą, którego celem jest zdobycie władzy nad czasem i historią. Teraz nastolatek musi sprostać nowej, szokującej prawdzie – jego rodzice zaginęli w odmętach historii, szukając jego brata uznanego za zmarłego, a jedyną nadzieją na uratowanie świata przed Zeldtem i odnalezienie rodziców jest przeniesienie się w przeszłość. Dosłownie.

Debiut Damiana Dibbena, scenarzysty oraz pasjonata historii starożytnej i nauk przyrodniczych, stał się międzynarodowym bestsellerem. „Strażnicy Historii. Nadciąga Burza” to pierwszy tom serii o podróżnikach w czasie.

Nie jest tajemnicą, że powieść ta jest dosyć lekką „przygodówką”. Dzieje się nieustannie i to niemało. Nie bardzo jest kiedy odetchnąć, akcja bowiem jest nieźle rozpędzona, a do tego wciągająca konstrukcja fabuły nie pozwala oderwać się od książki ani na moment. Niektóre z wydarzeń da się przewidzieć, lecz Dibben wynagradza nam to, opowiadając swą historię bardzo zgrabnie, równocześnie manewrując dowcipem, odpowiednią dawką akcji i emocjami czytelnika. Autor dobrze wie, jak pokierować fabułą, by nie znudzić. Wie, co zrobić, by czytelnik nie był w stanie odłożyć książki na później. Jednym zdaniem potrafi rozśmieszyć albo sprawić, by do oczu napłynęły łzy współczucia dla bohaterów.

Genialnie sprawdza się tu język, jakiego używa. Gdy agenci przenoszą się w czasie, ten również zmienia się i dostosowuje do określonej epoki. Mimo tego zabieg autora polegający na przeistoczeniu nieco języka nie razi sztucznością, wręcz przeciwnie. Wszystko ze sobą idealnie współgra, dialogi cechują się naturalnością i niewymuszonością, a to świadczy o idealnym wyczuciu języka przez autora.

Niewątpliwie, jednym z największych atutów książki jest kreacja bohaterów, która stoi na wysokim poziomie. Mimo różnorodności wydarzeń i czekających na bohaterów nowych przygód, nie giną oni w bogatym tle wydarzeń. Bohaterowie są różni, przyciągają wzrok, intrygują, a co najważniejsze wielu z nich skrywa sekrety: jedni bolesne, inni wstydliwe. Aż świerzbi ręka przy przewracaniu kolejnych stron książki w niezdrowej ciekawości co do ujawnienia prawdy. Choć czworo głównych bohaterów powieści to wyraziste, odmienne osobowości, jedynym minusem może okazać się, że są niezbyt wiarygodni przez swój młody wiek. Główny bohater, Jake, jest trochę jak oczko w głowie czytelnika. Cechuje go nieprzeciętna odwaga, ciekawość świata, szlachetność i bezinteresowność, a jednocześnie przychodzą takie chwile (głównie w obecności pewnej francuskiej piękności), kiedy jest uroczo nieporadny i onieśmielony. Jake mimowolnie wzbudza nieodpartą sympatię. Może i jest tylko 14-latkiem, który po stracie starszego brata i zniknięciu rodziców może wydawać się nieco skołowany, zagubiony i rozstrojony. Jednak to, co chowa jego wnętrze - niesamowitą siłę, upartość, wytrwałość - to wszystko napędza go do działania. Gdy podejmuje walkę, odkrywamy go wciąż na nowo. Mimo słabości, które przecież posiada każdy, jest na tyle zdeterminowany, by przekuwać je w siłę. To nie kolejny cichy, bezradny nastolatek, który nagle i zupełnie niepojęcie staje się bohaterem. Nie. Jake jest bohaterem od samego początku, od tego jak radzi sobie ze śmiercią brata i utratą rodziców, aż po wszystkie przygody, które narażają go na niebezpieczeństwo.

Damian Dibben ma dar i świetnie z niego korzysta, tworząc na kartkach swojej powieści niezapomnianą przygodę. Narracja trzecioosobowa spełnia swoją rolę idealnie. Umiejętne połączenie przeszłości z czasami współczesnymi, a zwłaszcza malowniczo i realistycznie przekazane miejsca w historii, sprawiają, że z łatwością przychodzi wyobrażenie sobie świata przedstawionego na kartach powieści. Dodatkowo świetnie skonstruowane dialogi i duża doza humoru dodają uroku powieści.

Po „Strażnikach Historii. Nadciąga Burza” można spodziewać się wyjątkowej, trzymającej w napięciu fabuły, „lekkiego” języka, świetnej budowy bohaterów, gnającej, nigdy niezatrzymującej się akcji, tajemnicy i intrygującego zakończenia. Książka ta, choć przeznaczona głównie dla młodszej młodzieży, dostarczy emocji także starszym czytelnikom. Jeśli ktoś szuka przygody i oryginalności, to znajdzie ją właśnie w powieści Dibbena. Stawiam 8/10 i gorąco zachęcam do zaprzyjaźnienia się ze Strażnikami Historii.

Czy ingerencja w historię nie jest jednym z największych ludzkich pragnień nie do spełnienia? Ileż to razy umysł nasuwał każdemu z nas zwodnicze myśli o przeszłości i przyszłości połączonych w jedno? Co by było gdyby… można było podróżować w czasie i przestrzeni? Co by się stało, gdyby czas okazał się jedynie wymyślonym przez ludzi ograniczeniem? Co by było gdyby cień...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po rozstaniu z bohaterami spotykamy się z nimi ponownie w miejscu, gdzie ich pozostawiliśmy. W drodze. W drodze do stada, do surowych zasad, ograniczeń i zaprzepaszczonych marzeń. Gdy Jacinda, by ratować Willa, ujawniła swą dragońską naturę przed myśliwymi – ludźmi pałającymi chęcią zabicia istot jej gatunku, zaryzykowała wszystko: bezpieczeństwo, szczęście, życie. Po tym zdarzeniu musiała uciec. Ale powrót nie jest łatwy. Wiele się zmienia: Jacinda nieoczekiwanie traci uprzywilejowaną pozycję w stadzie na rzecz swojej siostry, Tamry, której dragońska natura właśnie się obudziła i to nie w byle jakiej formie, a samej kamuflonki. W „Ognistej” każdy działał według własnych przekonań, znając ryzyko. W „Niewidzialnej” wszyscy ponoszą konsekwencje podjętych przez siebie decyzji. Bohaterów dopadają wątpliwości, rozpacz i bezsilność. Najgorszym dla nich jest jednak to, że ich pragnienia wcale nie gasną, a na nieszczęście zajmują miejsce obok nierzeczywistych marzeń nie mających szans na spełnienie.

Cała opinia pod linkiem: http://bookgeek.pl/2013/02/12/recenzja-niewidzialna-sophie-jorda/ :)

Po rozstaniu z bohaterami spotykamy się z nimi ponownie w miejscu, gdzie ich pozostawiliśmy. W drodze. W drodze do stada, do surowych zasad, ograniczeń i zaprzepaszczonych marzeń. Gdy Jacinda, by ratować Willa, ujawniła swą dragońską naturę przed myśliwymi – ludźmi pałającymi chęcią zabicia istot jej gatunku, zaryzykowała wszystko: bezpieczeństwo, szczęście, życie. Po tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dla jednych miłość to ciągłe pasmo prób i nieszczęść z odrobiną przyjemności, dla której nie warto ryzykować. Innym kojarzy się z romantycznymi uniesieniami i rozkosznymi emocjami. Są jednak i tacy, którzy za miłość poświęcą wszystko, nawet siebie i własną przyszłość. Ci najbardziej bowiem zrozumieli ideę, którą niesie ze sobą uczucie: aby dawać. Tylko jak wiele można oddać? Czy warto i czy wolno? Czy dusza to zbyt drastyczna cena? Czym jest takie poświęcenie w obliczu szczęścia ukochanej osoby?

Moja recenzja na: http://bookgeek.pl/2012/02/15/recenzja-straceni-2/ :)

Dla jednych miłość to ciągłe pasmo prób i nieszczęść z odrobiną przyjemności, dla której nie warto ryzykować. Innym kojarzy się z romantycznymi uniesieniami i rozkosznymi emocjami. Są jednak i tacy, którzy za miłość poświęcą wszystko, nawet siebie i własną przyszłość. Ci najbardziej bowiem zrozumieli ideę, którą niesie ze sobą uczucie: aby dawać. Tylko jak wiele można...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„ - Jakby Matka Natura nagle zgasiła światło, żeby nikt nie widział, jakich zniszczeń zamierza dokonać.”

Nagle niebo z jasnego staje się czarne, zimno przeszywa każdy cal twojego ciała. Poprzez szpary chatki, w której się schowałeś, gwiżdże porywisty wicher. Słyszysz odgłosy ulewy i zawodzenie rozpryskujących się u podnóża wzgórza wysokich, sztormowych fal. Cienkie drewniane ściany trzęsą się od grzmotów. Wstrzymujesz oddech i przysłuchujesz się szumowi i zawiei na zewnątrz. I wtedy to słyszysz. Lament syren.

„Syrena” Tricii Rayburn, znanej autorki powieści dla młodzieży zamieszkałej w nadmorskiej miejscowości wybrzeża Long Island, to historia strachliwej dziewczyny, której siostra ginie w dziwnych okolicznościach. Vanessa czuje, że skok z urwiska Chione, nie był samobójstwem albo tylko nieszczęśliwym wypadkiem.

Do tej pory z lękiem Vanessy radziła sobie Justine. Kiedy jej zabraknie, dziewczyna zostaje zmuszona zadbać o to, by strach nie przejął nad nią całkowitej kontroli. W odkryciu prawdy o starszej siostrze i wyjaśnieniu powodów jej działania, pomaga Vanessie Simon, przyjaciel z dzieciństwa i zapalony naukowiec, próbujący wyjaśnić tajemnicze zjawiska pogodowe nawiedzające nadmorskie miasteczko. Oboje zbliżają się do siebie, poszukując jego młodszego brata, wakacyjnej miłości Justine, Caleba, który był świadkiem jej ostatniego skoku do wody. Tymczasem na brzeg Winter Harbor zostają wyrzucone ciała mężczyzn w różnym wieku, ale z jednakowym błogim uśmiechem na ustach. Czy rzeczywiście wszystko da się wytłumaczyć logicznie?

Historia nastoletniej dziewczyny, której został odebrany ktoś, kogo kochała najbardziej, porusza i intryguje. Vanessa z przerażonej i zagubionej staje się walczącą o poznanie prawdy, zdeterminowaną dziewczyną. Patrząc na jej poczynania, trudno jej nie współczuć. Narracja z pierwszoosobowej perspektywy pozwala poznać jej uczucia i wzmacnia przeżycia, jakich doznajemy wraz z bohaterką. Simon natomiast to uroczy, odpowiedzialny i opiekuńczy intelektualista spełniający się także w sporcie. Jego największą pasję można w skrócie określić hasłem: „meteorologia”. Uczucie rodzące się u bohaterów stopniowo, naturalnie i powoli, zostało nakreślone przez autorkę bardzo subtelnie i nienachlanie. Jest ono całkowicie czyste, ciepłe i bezpieczne. Pozostałe postaci również zostały nakreślone interesującą kreską. Wykreowani przez autorkę bohaterowie potrafią zaintrygować swą tajemniczością i skrytością, ale również wzbudzają nieodpartą sympatię poprzez swoisty urok, którego autorka im nie szczędziła.

Głównym wątkiem powieści okazuje się być sprawa dziwnych utonięć w nadmorskim miasteczku. Wydarzenia, które następują po sobie, toczą się własnym, niewymuszonym rytmem i obfitują w zaskakujące i częste zwroty akcji. Intryga szybko się zagęszcza i choć od początku (choćby po tytule) wiemy, z kim albo raczej z czym będziemy mieć do czynienia, to wcale nie umniejsza naszego zainteresowania. Bo czy kiedykolwiek próbowałeś wyobrazić sobie syrenę? Jaka by ona była? Urocza, bezbronna, niewinna? Otóż, w tej książce takiej nie znajdziesz. Syreny są tu krwiożerczymi boginiami, które mogą omotać każdego mężczyznę, są zwodnicze. Nie są bezbronne, tylko atakują i na pewno nie są niewinne, o nie…

W czasie własnego śledztwa Vanessa uświadamia sobie, że nigdy tak naprawdę nie znała swojej siostry. Autorka porusza w swojej książce mnóstwo tematów, buduje wiele wątków, ale najbardziej zależy jej na ukazaniu relacji międzyludzkich. Tego, co tak naprawdę o sobie wiemy, czego się boimy i czemu czasem o wiele łatwiej milczeć, niż przyznać się do własnych pragnień, marzeń i planów, czemu nie zawsze jesteśmy sobą i udajemy przed osobami, które kochamy najmocniej.

Powieść zachwyca grozą potęgowaną przez autorkę w każdym z kolejnych opisów. To one wraz z płynnym, przyjemnym językiem sprawiają, że po plecach przechodzą ciarki, a w powietrzu wciąż unosi się niepewność. Rzeczywistość, która zostaje ukazana jest przesycona mrokiem i tajemnicą, tak niezwykłymi i ponętnymi dla odbiorcy. Zakończenie pozostawia niedosyt i ciekawość, której nie zaspokoiły skąpe, niestety, informacje o syrenach. Wiele pytań zostaje bez odpowiedzi.

Okazuje się, że gdy do pomysłu dodać świetne wykonanie, może narodzić się coś niesamowitego. I „Syrena” Tricii Rayburn to udowodniła. Mit w jej rękach zyskał na prawdziwości, grozie i nieziemskim klimacie. Jest tajemnica, zagadka i jest romantyzm, a wszystko to oryginalne i świeże. Ciekawi bohaterowie, choć nie do końca zapadający w pamięć oraz szczątkowe szczegóły o nadprzyrodzonych istotach, o których czytamy w książce, to chyba jedyne z wad. Tak naprawdę mają one błahe znaczenie w porównaniu z niepowtarzalną przygodą, jaka czeka, gdy tylko sięgnie się po książkę. Historia warta polecenia rzeszom fanów gatunku thriller paranormalny, a także całej reszcie, która pragnie wciągającej, trzymającej w napięciu, klimatycznej powieści o walce ze sobą, walce o prawdę i walce o przetrwanie w obliczu tragedii straty bliskiej osoby. Stawiam 5/10 i zachęcam do zapoznania się. To powieść przerażająco piękna.

Bu!

„ - Jakby Matka Natura nagle zgasiła światło, żeby nikt nie widział, jakich zniszczeń zamierza dokonać.”

Nagle niebo z jasnego staje się czarne, zimno przeszywa każdy cal twojego ciała. Poprzez szpary chatki, w której się schowałeś, gwiżdże porywisty wicher. Słyszysz odgłosy ulewy i zawodzenie rozpryskujących się u podnóża wzgórza wysokich, sztormowych fal. Cienkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Powieść Kelly Creagh pt. „Nevermore” odwołuje się do snów i pragnień. Łatwo marzyć, tylko co zrobić, gdy te marzenia stają się rzeczywistością, której wcale nie chcieliśmy? Sny pozostają wciąż zagadką. Podobno odzwierciedlają nasze wnętrze, uczucia nami szargające, są odbiciem naszej duszy. Powstaje pytanie, skoro sny należą do nas, a my do nich, czy jest możliwe zapanowanie nad nimi?

Cała recenzja: http://bookgeek.pl/2012/02/26/recenzja-nevermore-%E2%80%93-kruk/ :)

Powieść Kelly Creagh pt. „Nevermore” odwołuje się do snów i pragnień. Łatwo marzyć, tylko co zrobić, gdy te marzenia stają się rzeczywistością, której wcale nie chcieliśmy? Sny pozostają wciąż zagadką. Podobno odzwierciedlają nasze wnętrze, uczucia nami szargające, są odbiciem naszej duszy. Powstaje pytanie, skoro sny należą do nas, a my do nich, czy jest możliwe...

więcej Pokaż mimo to