-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2020-05-11
2020-05-04
5/10 – PRZECIĘTNY
Podczas podróży po opustoszałych drogach Wirginii autobus linii Burlington Superior ulega awarii. Pasażerowie (wśród nich pisarz o imieniu Howard) zostają poinformowani, że naprawa przeciągnie się aż do następnego dnia. Co tu jednak robić w ciągu następnych godzin? Na szczęście w pobliżu swoje podwoje otwiera wędrowny cyrk O’Slaughnessey’a, zapraszając uziemionych podróżnych na niezwykłe show. Z braku innych opcji Howard decyduje się odwiedzić pełen niesamowitości lunapark, nie spodziewa się jednak z jakim koszmarem przyjdzie mu się tam spotkać.
Kolejna ekstremalna nowelka z dorobku Edwarda Lee, w której autor porusza klasyczne dla siebie motywy. Jest więc mnóstwo wyuzdanego seksu, sporo groteskowej makabry i odrobina grozy, a wszystko to utrzymane w klimacie powieści Howarda Phillipsa Lovecrafta. Inspiracje dorobkiem Samotnika z Providence również należą do standardów w twórczości amerykańskiego pisarza. Tym razem jednak Edward Lee poszedł krok dalej i ustanowił twórcę mitologii Cthulhu głównym bohaterem swojej krótkiej powieści. „Kartki wyrwane z podróżnego dziennika” mają kilka zalet, do których zaliczyć należy wierne naśladownictwo typowo lovecraftowskiego styl narracji, umiejętność prowadzenia dialogów w dwóch różnych stylach (od prymitywnej wsiowej gwary po nienaganny język miejskiego inteligenta) oraz niepowtarzalny klimat, jaki potrafi wykreować jedynie Lee. W tym miejscu muszę jednak przyznać, że spodziewałem się nieco głębiej rozwiniętego wątku cyrku O’Slaughnessey’a i poszerzenia gabinetu osobliwości. W tym aspekcie autor miał ogromne pole do popisu, ale zdecydował się poprzestać na postaci Bliss oraz kilku pomniejszych dziwolągach. Lee mógłby się też nieco bardziej wysilić przy kreśleniu zawiłości intrygi, bo nie ma co ukrywać, ale fabuła „Kartek wyrwanych z podróżnego dziennika” jest prosta jak drut. W dodatku autor po raz kolejny powiela te same pomysły, które wielokrotnie już przewijały się na łamach jego powieści.
„Kartki wyrwane z podróżnego dziennika” w żaden sposób nie wyłamują się z kanonu twórczości Edwarda Lee. Wiadomo czego można się tu spodziewać. Obrzydliwości, wynaturzenia i seksualne dewiacje to główny temat tej książeczki, która niestety razi wtórnością oraz brakiem większych zaskoczeń w warstwie fabularnej. Do polecenia tylko i wyłącznie najzagorzalszym fanom literackiego pornohorroru.
***
Wydawnictwo: Dom Horroru
Cykl: -
Seria: -
Rok wydania: 2019
Wydanie: I
Tłumacz: Radosław Jarosiński
Format: 148 x 210 mm
Liczba stron: 98
Okładka: Miękka
ISBN-13: 9788395348600
Cena okładkowa: 22,00 zł
5/10 – PRZECIĘTNY
Podczas podróży po opustoszałych drogach Wirginii autobus linii Burlington Superior ulega awarii. Pasażerowie (wśród nich pisarz o imieniu Howard) zostają poinformowani, że naprawa przeciągnie się aż do następnego dnia. Co tu jednak robić w ciągu następnych godzin? Na szczęście w pobliżu swoje podwoje otwiera wędrowny cyrk O’Slaughnessey’a, zapraszając...
2020-04-23
9/10 – WYBITNY
Lato 1960 roku ma na zawsze zmienić historię miasteczka Elm Haven. Ostatni dzień nauki, jest również ostatnim dniem funkcjonowania Old Central – potężnego gmachu szkoły, który wraz z pierwszym dniem wakacji ma zostać zamknięty i przygotowany do wyburzenia. Wtedy jeszcze nikt nie mógł przypuszczać, że stary budynek stanie się siedzibą pradawnej demonicznej siły, która zagraża mieszkańcom Elm Haven. Kiedy grupa dzieciaków odkrywa prawdę, tajemnicze zło bierze je sobie na cel. Od tego momentu zaczyna się nierówna walka, której stawką jest los całego miasteczka.
Kiedy pierwszy raz czytałem tę książkę (jakieś dziesięć lat temu), zrobiła ona na mnie fenomenalne wrażenie. Teraz, kiedy ponownie po nią sięgnąłem, moje odczucia pozostały niezmienne. „Letnia noc” bywa często porównywana do napisanego przez Stephena Kinga znakomitego „To” i moim zdaniem jest to konfrontacja, w której powieść Dana Simmonsa wcale nie stoi na straconej pozycji. Wręcz przeciwnie, ponieważ w wielu aspektach jest zwyczajnie lepsza. Świetnie stopniowane tempo akcji oraz efektowny finał są najlepszymi przykładami przewagi „Letniej nocy”. Simmons wygrywa też tym, że udało mu się powołać do życia całe miasteczko. Znakomicie wykreował nie tylko postacie głównych bohaterów, ale i wszystkie role drugoplanowe, dzięki czemu jego powieść faktycznie żyje. Amerykański pisarz doskonale rozwija zarówno wątki obyczajowe, jak i te odpowiadające za grozę. Simmons straszy w urozmaicony sposób, nie ograniczając się do jednej metody i jednego rodzaju koszmaru. Zło przybiera tu różnorakie formy i często sprawia wrażenie nadzwyczaj autentycznego. Autor sięga zarówno do klasyki horroru, jak i kreuje własne potwory, czerpiąc przy tym inspirację z różnych źródeł. W oryginalny sposób łączy egipską mitologię z historią niesławnej rodziny Borgiów oraz praktykami okultystycznymi. Niniejsza powieść to jednak nie tylko świetny horror. Dan Simmons to nie byle jaki pisarz i doskonale zdaje sobie sprawę, co musi zrobić, by jego dzieło było kompletne. I robi to w sposób absolutnie wyjątkowy. Przedstawia nostalgiczną historię o dorastaniu oraz wyidealizowanej młodzieńczej przyjaźni, kreśli także rzetelny obraz małomiasteczkowej Ameryki lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Wszystko to z dbałością o detale i ukrytym w słowach sentymentem do beztroskich czasów dzieciństwa.
Jestem wielkim fanem powieści łączących w sobie historie o dorastaniu z elementami horroru, a „Letnia noc” jest zdecydowanie jednym z najlepszych przedstawicieli tego rodzaju literatury. Stawiam ją na równi z takimi książkami jak: „To” Stephena Kinga, „Magiczne lata” Roberta McCammona, czy też „Jakiś potwór tu nadchodzi” Raya Bradbury’ego. Gorąco polecam!
***
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Cykl: Seasons of Horror (Tom 1)
Seria: -
Rok wydania: 2018
Wydanie: I (w tej edycji)
Tłumacz: Arkadiusz Nakoniecznik
Format: 140 x 205 mm
Liczba stron: 723
Okładka: Twarda
ISBN-13: 9788381164986
Cena okładkowa: 55,00 zł
9/10 – WYBITNY
Lato 1960 roku ma na zawsze zmienić historię miasteczka Elm Haven. Ostatni dzień nauki, jest również ostatnim dniem funkcjonowania Old Central – potężnego gmachu szkoły, który wraz z pierwszym dniem wakacji ma zostać zamknięty i przygotowany do wyburzenia. Wtedy jeszcze nikt nie mógł przypuszczać, że stary budynek stanie się siedzibą pradawnej demonicznej...
2020-04-25
7/10 – BARDZO DOBRY
Wykładowca akademicki i powieściopisarz Dale Stewart przechodzi niezwykle trudne chwile zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym. Powrót do miasteczka Elm Haven, w którym się wychował, ma mu pomóc w odzyskaniu spokoju ducha. Na miejscu Dale wynajmuje dom, w którym mieszkał kiedyś jego przyjaciel z dzieciństwa – Duane McBride. Chłopak stracił życie w wieku jedenastu lat w tajemniczym wypadku podczas feralnego lata 1960 roku. Wydarzenia z tamtych wakacji zatarły się w pamięci Stewarta i są jedynie odległym echem dawnych czasów. Zamieszkanie w posiadłości McBride’ów szybko okazuje się być kolejnym błędem w kolekcji pomyłek Dale’a. Prywatne demony, których tak bardzo chciał się pozbyć, wracają tu do niego ze zdwojoną siłą.
Będąca kontynuacją „Letniej nocy” powieść jest lekturą diametralnie inną, niż jej znakomita poprzedniczka. Powrót do Elm Haven zmierza w dość niespodziewanym kierunku. Oprócz kilku postaci oraz delikatnie zarysowanego tła, fabuła „Zimowego nawiedzenia” bardzo subtelnie nawiązuje do historii opisanej w pierwszej części cyklu „Seasons of Horror”. Tym razem Simmons stawia na zupełnie inny rodzaj grozy, bardziej intymny i mniej dosłowny. O ile „Letnia noc” opowiadała o dorastaniu i wyczuwało się w niej jakiś rodzaj tęsknoty za beztroskimi czasami dzieciństwa, to z kart tej książki wyziera raczej dojmujący smutek oraz przygnębienie. Amerykański pisarz bardzo sugestywnie przedstawia uczucia targające głównym bohaterem, a fabuła jego powieści skłania się bardziej ku horrorowi egzystencjonalnemu. Przeplatanie bieżącej historii, ze wspomnieniami rozpadu małżeństwa oraz burzliwego romansu Dale’a z jedną swoich studentek, ukazuje niestabilność emocjonalną protagonisty. „Zimowe nawiedzenie” to niespieszne ghost story, którego najmocniejszą stroną jest niepokojący klimat, podkreślany przez standardową dla twórczości Simmonsa intertekstualność. Tym razem bierze on na tapet staroangielski epicki poemat heroiczny Beowulf oraz opowiadającą o nawiedzonym domu nowelkę Henry’ego Jamesa zatytułowaną „The Jolly Corner”. Bardzo ciekawym zabiegiem autora było ustanowienie narratorem nieżyjącego Duane’a, co pozwoliło nadać tej powieści dodatkowego smaczku (ukłon dla fanów „Letniej nocy”). Powieść ta kumuluje w sobie wiele wątków, co moim skromnym zdaniem nie pozwala jej być ani znakomitym horrorem, ani też wybitną próbą eksploracji duszy cierpiącego na depresję człowieka po przejściach. „Zimowe nawiedzenie” jest czymś zawieszonym pomiędzy oboma tymi punktami. Bardzo sprawnie napisaną, znakomitą rzemieślniczo, ale nie rzucającą na kolana hybrydą dramatu psychologicznego z opowieścią o duchach.
Fajnie było wrócić do Elm Haven i zapoznać się z dalszymi losami niektórych bohaterów „Letniej nocy”. Jak to jednak zwykle bywa przy powrotach po latach, odwiedzane miejsce nie jest już takie samo. Z dawnej dziecięcej wyidealizowanej przyjaźni nie pozostało już nic poza odrobiną nostalgii. „Zimowe nawiedzenie” to zanurzona w klimatycznym ghost story książka opowiadająca o strachu, samotności i depresji. Powieść bardzo luźno nawiązująca do „Letniej nocy”. Moim zdaniem najlepiej czytać obie te książki jedna po drugiej, w krótkim odstępie czasowym. Łatwiej wtedy wyłapać wszystkie łączące je niuanse. Polecam.
***
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Cykl: Seasons of Horror (Tom 2)
Seria: -
Rok wydania: 2019
Wydanie: I
Tłumacz: Mariusz Warda
Format: 140 x 205 mm
Liczba stron: 352
Okładka: Twarda
ISBN-13: 9788381167161
Cena okładkowa: 45,00 zł
7/10 – BARDZO DOBRY
Wykładowca akademicki i powieściopisarz Dale Stewart przechodzi niezwykle trudne chwile zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym. Powrót do miasteczka Elm Haven, w którym się wychował, ma mu pomóc w odzyskaniu spokoju ducha. Na miejscu Dale wynajmuje dom, w którym mieszkał kiedyś jego przyjaciel z dzieciństwa – Duane McBride. Chłopak stracił życie w...
2020-04-14
3/10 – SŁABY
„Dom mordu” to zbiór opowiadań legendy pulpowego horroru Guy’a N. Smitha. W jego skład wchodzi jedenaście krótkich historyjek, których tematyka krąży wokół nawiedzonych domów, wiedźm, żywych trupów oraz innych koszmarów. Niniejsza książka to nostalgiczny powrót do oldskulowego horroru z czasów „złotej ery” tego gatunku.
W moim przekonaniu krótka forma literacka z gatunku horroru powinna charakteryzować się dwoma podstawowymi elementami – intrygującym klimatem oraz przede wszystkim niebanalnym finałem, który zwieńczony jest zaskakującym twistem. Niestety w większości tekstów Guy’a N. Smitha szwankują oba te ogniwa. Zbiór rozpoczyna się od opowiadania o pewnej wiedźmie oraz jej konszachtach z samym diabłem. Utwór ten nawet ma jakiś tam klimat (zbudowany głównie przez nawiązanie do francuskiej rewolucji), ale jego trywialny finał kompletnie go dewaluuje. Dotarłszy do końca tej historyjki, nie mogłem uwierzyć, że kończy się ona w tak banalną puentą. Złe dobrego początki? Nic z tego. Kolejne trzy opowiadania prezentują się jeszcze słabiej, niż inaugurująca ten tom „Piekielnica”. „Mieszkańcy mroku” to kompletnie nijaki animal horror, „Trupojady” są tyleż krótką, co totalnie bezjajeczną opowieścią o cmentarnych hienach, natomiast „Dom pośród lasów” jest bzdurną historią opowiadającą o pewnej klątwie. Ten ostatni tekst bardziej niż przed zemstą zmarłych ostrzega przed nad wyraz bezmyślnymi przyjaciółmi. Po takim początku trudno oczekiwać czegokolwiek fajnego, ale muszę przyznać, że od tego momentu poziom idzie lekko w górę. „Wyspa żywych trupów”, jak sama nazwa wskazuje, jest historią o zombiakach. Znamionuje ją całkiem przyzwoity pomysł wyjściowy, ale niestety brakuje jej jakże niezbędnego klimatu autentycznej grozy. W ten oto sposób dość niespodziewanie dotarłem do zdecydowanie najlepszego opowiadania z całego tomu, które przewyższa wszystkie pozostałe zarówno pod względem klimatu jak i intrygującej treści. Rzeczone „To” jest głęboko mrocznym tekstem o szybko rozwijającym się czystym szaleństwie. Kolejne trzy historyjki ocierają się o ocenę dostateczną, każda z nich posiada jeden element, który w jakiś sposób je wyróżnia. Tytułowy „Dom mordu” ma niepokojący klimat, „Czarny druid” mocny i krwawy finał, a „Kat” całkiem ciekawy pomysł przewodni. W „Warszawskiej wiedźmie” Smith powraca do tematu złej czarownicy, która tym razem stanowi zagrożenie dla demokracji naszego kraju [sic!]. Opowiadanie to od samego początku jest kuriozalne w swej treści, a głupota zawartych w niej rozwiązań raz po raz rozbudzała na mojej twarzy pełen zażenowania grymas. Czytając ten tekst nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy raczej płakać. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że lepiej będzie spuścić nad nim zasłonę milczenia. Finalne opowiadanie z tego zbioru jest raczej mizerną próbą połączenia wątków klątwy z animal horrorem. „Skrzydlate zło” jest nudne i całkiem banalne. Na jedenaście opowiadań jedno dobre i kilka ledwie znośnych. Trochę słabo panie Smith…
Do tej pory nie miałem styczności z żadnym dziełem Guy’a N. Smitha. Oczywiście docierały do mnie różne plotki o tej legendzie pulpowego horroru, ale jakoś nigdy nie było okazji, by się z nimi zmierzyć. Dzięki wydawnictwu Dom Horroru wreszcie nadarzyła się sposobność, by doświadczyć twórczości tego autora na własnej skórze. Po przeczytaniu „Domu mordu” zrozumiałem, czemu Smith określany jest jako mistrz kiczu i tandety. O ile styl pisarza nie jest taki zły, to ewidentne problemy pojawiają się w innych aspektach rzemiosła. Niemal każde opowiadanie zawarte w tym zbiorze autor zepsuł jakimś istotnym szczegółem. Jak nie kuriozalnym pomysłem, to konfundującą migawkową narracją, trywialną puentą lub jakimś innym absurdalnym twistem. Nie polecam „Domu mordu”, bo to po prostu zbiór słabych historii. Największym plusem tej książki okazuje się być jej niewielka objętość. Paradoksalnie jednak jeśli pojawi się szansa, by sprawdzić kunszt autora w formie dłuższej powieści, to nie zawaham się tego uczynić.
OCENY POSZCZEGÓLNYCH UTWORÓW:
„Piekielnica” – 3/10 (słaby)
„Mieszkańcy mroku” – 2/10 (bardzo słaby)
„Trupojady” – 2/10 (bardzo słaby)
„Dom pośród lasów” – 2/10 (bardzo słaby)
„Wyspa żywych trupów” – 4/10 (nijaki)
„To” – 6/10 (dobry)
„Dom mordu” – 4/10 (nijaki)
„Czarny druid” – 4/10 (nijaki)
„Kat” – 4/10 (nijaki)
„Warszawska wiedźma” – 2/10 (bardzo słaby)
„Skrzydlate zło” – 3/10 (słaby)
3/10 – SŁABY
„Dom mordu” to zbiór opowiadań legendy pulpowego horroru Guy’a N. Smitha. W jego skład wchodzi jedenaście krótkich historyjek, których tematyka krąży wokół nawiedzonych domów, wiedźm, żywych trupów oraz innych koszmarów. Niniejsza książka to nostalgiczny powrót do oldskulowego horroru z czasów „złotej ery” tego gatunku.
W moim przekonaniu krótka forma...
2020-04-10
5/10 – PRZECIĘTNY
Kiedy Lutzowie wprowadzili się do nowo zakupionej posesji przy Oceans Avenue 112 w Amityville, nie spodziewali się, że będą mieszkać tam zaledwie miesiąc. Nowi właściciele wiedzieli, że poprzedni lokatorzy zostali brutalnie zamordowani przez członka swej rodziny, niemniej atrakcyjne warunki zakupu nieruchomości przemawiały na jej korzyść. Pięcioosobowa rodzina miała znaleźć w nowym domu idealne miejsce do spokojnego życia, nie była jednak gotowa na to co ją spotkało. Niewyjaśnione skoki temperatury, plaga much w środku zimy, tajemnicze dźwięki, przemieszczające się przedmioty oraz przerażające wizje. Wszystko wskazuje na to, że dom Lutzów jest nawiedzony przez zło w najczystszej postaci.
Nakręcony na podstawie tej książki film osiągnął swego czasu miano kultowego, a samo Amityville stało się marką i sporym biznesem generującym niemałe pieniądze. Nie widzę w tym nic dziwnego, ponieważ temat jest fascynujący, sama historia przynajmniej częściowo oparta na prawdziwych wydarzeniach, a jej tło kryje za sobą mrożące krew w żyłach fakty (morderstwo rodziny DeFeo). Dom przy Oceans Avenue 112 na pewno był więc świadkiem wielkiej tragedii. Pytanie brzmi, czy George Lutz wraz z rodziną naprawdę doświadczyli nawiedzenia demonicznej siły, czy też postanowili cynicznie wykorzystać mroczną historię posesji, by zyskać rozgłos i zarobić trochę kasy. Zdania są podzielone, niech każdy wyciągnie własne wnioski. Jeżeli chodzi o samą książkę, to moim zdaniem jest ona dość przeciętna. Jay Anson napisał ją na podstawie relacji Lutzów i doskonale widać, że jest ona przekazem z drugiej ręki. Narracja w formie quasi reportażu jest dość specyficzna. Nieangażująca i nie oddająca emocji, które powinny targać bohaterami tej historii. Czytając „Amityville horror” nie czułem narastającego napięcia, zbyt rzadko objawiała się też atmosfera prawdziwej grozy. Nie potrafiłem wczuć się w dramat Lutzów i współczuć im nieciekawego położenia. Inna sprawa, że protagoniści są wyjątkowo irytujący. Dorośli ludzie a nie potrafią wyciągać wniosków oraz podejmować decyzji, często zapominają o swoich dzieciach, a kiedy jedno drugiemu chce powiedzieć coś istotnego, to oczywiście z jakiegoś powodu nigdy tego nie robi. Cała ta opowieść trąci przez to nieco sztucznością i fałszem. Można się zastanawiać, czy powodem jest właśnie to, że jest ona zmyślona, czy po prostu niezbyt dobrze napisana.
Abstrahując od wszystkich kontrowersji jakie niesie za sobą historia Amityville, trudno nie odnieść wrażenia, że jej popularność bazuje głównie na jej rzekomej autentyczności. Książka Jaya Ansona nie jest specjalnie porywająca, ma kilka niezłych momentów, ogólnie jednak toczy się w dość jednostajnym tempie. Można przeczytać, ale nie ma się co spodziewać wielkich fajerwerków. W tym miejscu warto napomknąć o bardzo fajnym wydaniu Vesper. Oprócz dzieła Ansona, znajduje się w nim jeszcze przedmowa księdza John Nicoli, posłowie autora oraz wydawcy polskiego w postaci tekstu zatytułowanego „Niektóre domy rodzą się złe”, który wyszedł spod pióra Bartosza Czartoryskiego. Wszystkie te dodatkowe teksty pozwalają lepiej zrozumieć fenomen zjawiska znanego jako „Amityville horror”.
5/10 – PRZECIĘTNY
Kiedy Lutzowie wprowadzili się do nowo zakupionej posesji przy Oceans Avenue 112 w Amityville, nie spodziewali się, że będą mieszkać tam zaledwie miesiąc. Nowi właściciele wiedzieli, że poprzedni lokatorzy zostali brutalnie zamordowani przez członka swej rodziny, niemniej atrakcyjne warunki zakupu nieruchomości przemawiały na jej korzyść. Pięcioosobowa...
2020-04-09
6/10 – DOBRY
Amerykański ambasador w Wielkiej Brytanii Jeremy Thorn oraz jego żona Katherine długo i bezowocnie czekają na pojawienie się potomka. Kobieta cierpi z tego powodu na głęboką depresję. Kiedy ostatnia próba powicia dziecka, kończy się poronieniem, Jeremy otrzymuje od pracującego w szpitalu księdza nieoczekiwaną propozycję. W tajemnicy przed żoną, decyduje się przyjąć, jako własne, inne dziecko – chłopca, którego matka zmarła podczas porodu. Wraz z dorastaniem Damiena, bo takie imię otrzymuje syn Thornów, zaczynają dziać się wokół niego niepokojące wydarzenia. Serię złowrogich incydentów rozpoczyna samobójstwo niani chłopca, popełnione w dzień jego czwartych urodzin. Kolejne tajemnicze zgony oraz niewytłumaczalne akty przemocy, ciągną się za Damienem niczym diabelski ogon. Czy to możliwe, że właśnie chłopiec jest źródłem tych wszystkich nieszczęść?
Film Richarda Donnera zatytułowany „Omen” zyskał status kultowego na fali powszechnej fascynacji horrorem okultystycznym, jaka wybuchła w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Książka autorstwa Davida Seltzera nie jest jednak klasycznym pierwowzorem historii, na której podstawie nakręcono ekranizację. Powieść powstała jako element kampanii promocyjnej filmu i gdyby nie on sam, to najpewniej nigdy nie zostałaby napisana. Jest ona wierną adaptacją scenariusza i od samego początku traktowana była jedynie jako bonusowy dodatek do tejże kinowej produkcji. Czy słusznie? Raczej tak. Moim zdaniem jako osobna powieść wypada ona dość średnio i broni się jedynie jako integralna część produktu pod tytułem „Omen”. Dlaczego? Ciężko stwierdzić. Być może po prostu sama opowieść lepiej prezentuje się na taśmie celuloidowej, niż na papierze. W tym przypadku obraz ma chyba po prostu większą siłę oddziaływania. Inna sprawa, że tekst Davida Seltzera nie jest napisany w jakimś porywającym stylu, a przynajmniej tak interesującym, by wciągnąć czytelnika, dla którego fabuła nie ma większych tajemnic. Mimo intrygującego tematu i niewątpliwie ciekawej historii autor nie powtórzył wyczynu Roberta Blocha i jego „Psychozy”. W tamtym przypadku, mimo że wpierw obejrzałem film i doskonale znałem tło wydarzeń, książka pochłonęła mnie do reszty. Powieściowy „Omen” przeszedłem natomiast bez zgrzytania zębami, ale też bez zachwytów. Z oczywistych względów nie liczyłem na zaskakujące zwroty akcji, ale czytając go nie czułem nadzwyczaj intensywnie rosnącego napięcia, czy też czającego się gdzieś z tyłu głowy niepokojącego klimatu. Czegoś mi tu brakowało. Czegoś czego nie potrafię niestety do końca zdefiniować. Na duży plus zaliczam za to wydanie tej książki przez Vesper. Oprócz samej powieści okraszonej kilkoma ilustracjami, otrzymałem też posłowie autora do wydania polskiego oraz tekst Mateusza Zimmermana pod tytułem „Diabelskie nasienie / Witaj, Szatanie!”, które w przystępny sposób tłumaczy fenomen „Omenu”, historię jego powstania oraz wszelkie symbole i smaczki zawarte w jego treści.
Książkę Davida Seltzera prawdopodobnie odebrałbym dużo lepiej, gdybym nie znał jej filmowej wersji. Niestety taki komfort nie był mi dany. Ogólnie uważam jednak, że „Omen” to całkiem dobry i intrygujący horror okultystyczny, który moim zdaniem w wersji literackiej nie oddziałuje jednak aż w takim natężeniu. Tak czy inaczej, jest to klasyk i każdy fan powieści grozy powinien się z nim zapoznać, szczególnie jeśli jest chrześcijaninem. Dla takiego czytelnika temat pojawienia się Antychrysta jest jak najbardziej rzeczywisty i powinien budzić przerażenie. Został przecież przepowiedziany w Biblii.
6/10 – DOBRY
Amerykański ambasador w Wielkiej Brytanii Jeremy Thorn oraz jego żona Katherine długo i bezowocnie czekają na pojawienie się potomka. Kobieta cierpi z tego powodu na głęboką depresję. Kiedy ostatnia próba powicia dziecka, kończy się poronieniem, Jeremy otrzymuje od pracującego w szpitalu księdza nieoczekiwaną propozycję. W tajemnicy przed żoną, decyduje się...
2020-01-30
8/10 – REWELACYJNY
W Domu Dziecka Sióstr Bożego Miłosierdzia dochodzi do straszliwej zbrodni. Wszystkie przebywające w placówce dzieci znikają bez śladu, a opiekujące się nimi zakonnice zostają brutalnie zaszlachtowane. Policyjne dochodzenie tkwi w miejscu, ponieważ sprawca bądź sprawcy nie pozostawiają żadnych śladów. Prowadzący śledztwo dwaj doświadczeni detektywi próbują coraz bardziej niestandardowych metod. Kiedy w końcu wpadają na jakiś trop, w niewyjaśnionych okolicznościach zaczynają ginąć kolejni ludzie z ich otoczenia. Co tak naprawdę wydarzyło się w krakowskim domu dziecka? Jaką rolę w tej zagadkowej zbrodni odgrywają siostra Ezechiela, nastoletni Kacper oraz wszechobecne ćmy?
Łał! Jestem naprawdę zauroczony powieścią Bartłomieja Fitasa. „Potępiona” to niby pełnowymiarowy literacki debiut autora, a napisany został ze swobodą i lekkością godną starego wygi. Mroczna tajemnica, szybkie tempo, fajny klimat, dobre dialogi i ciekawe postacie – to wszystko mieści się w tej właśnie książce. „Potępiona” w żaden sposób nie jest oczywiście powieścią rewolucyjną. Oparta została raczej na dobrze znanych wzorcach, ale jej siłą jest niezwykła płynność narracyjna oraz potężny walor rozrywkowy. Ją się po prostu pochłania. Wciągająca historia, przystępny język oraz krótkie, dynamiczne rozdziały sprzyjają szybkiemu czytaniu. Jak przystało na dobry horror znalazło się tu miejsce na momenty makabryczne, oraz takie w których nieco mocniej udziela się nastrój grozy. Poza pewnymi błędami logicznymi nie znalazłem w „Potępionej” poważniejszych niedociągnięć. No może finał mógłby być nieco lepiej poprowadzony. Zakończenie jest dość zaskakujące, ale w jednym aspekcie zdecydowanie aż nadto przekombinowane.
Wygląda na to, że literacki horror w Polsce ma się coraz lepiej. Bartłomiej Fitas jest przedstawicielem nowej fali pisarzy parających się tym gatunkiem, a jego debiutancka powieść wypada nader okazale. Mam nadzieję, że to dopiero początek wielkiej kariery, jaka czeka tego utalentowanego młodego autora. Czekam na kolejne książki jakie wyjdą spod jego pióra. Liczę na to, że będą równie dobre jak „Potępiona”, którą oczywiście gorąco polecam.
8/10 – REWELACYJNY
W Domu Dziecka Sióstr Bożego Miłosierdzia dochodzi do straszliwej zbrodni. Wszystkie przebywające w placówce dzieci znikają bez śladu, a opiekujące się nimi zakonnice zostają brutalnie zaszlachtowane. Policyjne dochodzenie tkwi w miejscu, ponieważ sprawca bądź sprawcy nie pozostawiają żadnych śladów. Prowadzący śledztwo dwaj doświadczeni detektywi...
2020-04-07
4/10 – NIJAKI
Stewart Cummings pilnie potrzebuje pieniędzy na leczenie ciężko chorej żony. Agentowi Biura ds. Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej trudno jest jednak dorobić się legalnie. Kiedy więc otwiera się szansa na skasowanie sporych pieniędzy za przerzut narkotyków, Stewart nie waha się z niej skorzystać. W międzyczasie w okolicy zaczynają być znajdowane zwłoki, noszące ślady nietypowej zbrodni, znanej w okolicy jako „czachówa”. Wszystko wskazuje na to, że ktoś postanowił reaktywować starą, nieco zapomnianą już metodę sąsiedzkiego wymierzania sprawiedliwości. Zaaferowany Cummings decyduje się poprowadzić prywatne śledztwo w sprawie nasilającej się serii zabójstw.
Niniejsza mini powieść dochrapała się statusu kultowego horroru ekstremalnego, co z jednej strony wcale mnie nie zdziwiło, ponieważ fabuła opiera się na genialnym w swej prostocie pomyśle wyjściowym. Kiedy jednak zagłębiłem się w treść tej książeczki, szybko doszedłem do wniosku, że poza intrygującą koncepcją, niestety nie ma tu zbyt wielu naprawdę fajnych rzeczy. Od samego początku ciężko mi było przywyknąć do specyficznego, wsiowego języka używanego przez bohaterów tej historii. Ponadto fabuła okazała się być prosta jak drut i do bólu przewidywalna (łącznie z finalnym twistem), brakowało w niej miejsca na jakiekolwiek zawiłości sensownej intrygi oraz lepiej rozwinięte wątki poboczne. Zastosowane przez autora rozwiązania często były irytującym chodzeniem na skróty. Gdyby Edward Lee zdecydował się zrobić z „Czachówy” pełnowymiarową powieść, to wszystko mogłoby naprawdę bardzo fajnie zagrać. By tak się jednak stało, autor musiałby się choć troszkę wysilić, rozwinąć dodatkowe wątki, wdrożyć w treść powieści chociaż troszkę logiki i realizmu. Wolał jednak zagrać na najprostszych (a może najbardziej prostackich?) emocjach i postawić na migawkową narrację, więc wyszło jak wyszło. Liczył się jedynie motyw tytułowej „czachówy”, a reszta niestety była nieistotna. W związku z faktem, że wszystkie postacie występujące w tej mini powieści były złe do szpiku kości, zabrakło mi w tej historii również swego rodzaju zróżnicowania i równowagi. Z fajnych drobiazgów warto za to zwrócić uwagę na pojawiające się w samej końcówce pewne nawiązanie do innego dzieła autora, czyli „Ludzi z bagien”.
Ze wszystkich powieści Edwarda Lee zdecydowanie wolę te dłuższe, tam gdzie fabuła naprawdę ma znaczenie. „Sukkub” czy wspomniani wcześniej „Ludzie z bagien” to jednak zupełnie inna półka, niż skąpana w przaśnym klimacie „Czachówa”. Jasne, książeczka ta niesie w sobie jakiś specyficzny walor rozrywkowy, ale po przeczytaniu wcześniej kilku innych pozycji o podobnych właściwościach, nie zrobiła ona na mnie większego wrażenia. Tylko dla zagorzałych fanów gatunku.
4/10 – NIJAKI
Stewart Cummings pilnie potrzebuje pieniędzy na leczenie ciężko chorej żony. Agentowi Biura ds. Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej trudno jest jednak dorobić się legalnie. Kiedy więc otwiera się szansa na skasowanie sporych pieniędzy za przerzut narkotyków, Stewart nie waha się z niej skorzystać. W międzyczasie w okolicy zaczynają być znajdowane zwłoki, noszące...
2020-03-09
7/10 – BARDZO DOBRY
Rae jest kobietą, która cały czas poszukuje nowych bodźców seksualnych. Bezdennie zakochany w żonie Mark, zgadza się na liczne spotkania w klubach swingerskich, co jednak dość szybko przestaje Rae wystarczać. Pewnego dnia małżeństwo otrzymuje zaproszenie do kultowego w środowisku BDSM klubu „NightWhere”, gdzie jak głosi plotka, można spełnić wszystkie swoje pragnienia, nawet te najbardziej grzeszne. Z każdą kolejną wizytą w „NightWhere” Rae coraz mocniej pogrąża się w swoich mrocznych żądzach, przekraczając kolejne granice w przyjmowaniu i zadawaniu bólu. Jeśli Mark nie chce stracić żony na zawsze, będzie musiał poświęcić więcej, niż jest sobie w stanie wyobrazić.
Perwersyjna i mocno wciągająca powieść o kuszącej potędze grzechu oraz sile miłości i skrajnym poświęceniu. John Everson kreśli w niej niezwykle sugestywną wizję przedsionka piekła. Gdybym miał wyobrażać sobie królestwo ciemności, to mniej więcej tak właśnie bym je widział. Jako miejsce wodzące na pokuszenie, wydobywające z ludzi ich najgorsze instynkty, powoli wciągające w otchłań i prowadzące do rozpadu moralnego jednostki. Everson moim zdaniem bardzo słusznie za katalizator grzechu uznał cielesność, która jest chyba najbardziej wymownym podłożem dla ludzkich rządz i pragnień. Prowadząc swoich bohaterów przez mroczną ścieżkę deprawacji, autor ukazuje ich skrajne postawy – z jednej strony jest Mark i jego poświęcenie, z drugiej Rae, która wykazuje pociąg do grzechu oraz okrucieństwa. Jak na horror ekstremalny przystało, Everson zawarł w swej książce sporo scen wyuzdanego seksu, podlewając je dodatkowo sosem bezkompromisowego sadyzmu. Na szczęście wszystkie tak zwane „mocne momenty” mają swoje umocowanie w tekście i są usprawiedliwione rozwojem fabuły, a budowany przez nie mroczny, dekadencki klimat, jest zdecydowanie najmocniejszą stroną „NightWhere”. Powieść Eversona jest niezwykle intrygująca i dzięki świetnie poprowadzonej akcji czyta się ją jednym tchem. Nie da się jednak ukryć, że ma ona też swoje wady. Co by nie mówić, występujące w niej postacie są jednak dość płaskie, a sama historia jednowątkowa i w wielu aspektach mocno uproszczona. Poczucie niedosytu sprawia też krótki i dość nijaki finał tej opowieści.
„NightWhere” to książka niepokojąco mroczna, intensywna i ekstremalnie perwersyjna, a mimo to wysoce wciągająca. Powieść Eversona jest bardzo sugestywna i mocno wpływa na wyobraźnię. Skierowana jest więc do czytelnika, który będzie potrafił zaakceptować jej brutalną dosłowność, ale i wyłowić z jej treści coś więcej niż tylko opisy perwersyjnego okrucieństwa. Mimo kilku widocznych wad polecam „NightWhere”, jako jedną z lepszych powieści z gatunku horroru ekstremalnego, jaką miałem okazję kiedykolwiek przeczytać.
7/10 – BARDZO DOBRY
Rae jest kobietą, która cały czas poszukuje nowych bodźców seksualnych. Bezdennie zakochany w żonie Mark, zgadza się na liczne spotkania w klubach swingerskich, co jednak dość szybko przestaje Rae wystarczać. Pewnego dnia małżeństwo otrzymuje zaproszenie do kultowego w środowisku BDSM klubu „NightWhere”, gdzie jak głosi plotka, można spełnić wszystkie...
2020-03-06
6/10 – DOBRY
Trzech bydgoskich licealistów kręcących film dokumentalny o bezdomnych, niespodziewanie trafia na ślad seryjnego mordercy żyjącego wśród miejscowych kloszardów. Kiedy nastolatkowie decydują się obejrzeć zebrany dotychczas materiał, odkrywają, że na taśmie znajdują się również nagrania, których sami nie nakręcili. Wkrótce jeden z chłopaków zostaje brutalnie zamordowany… Kim jest nieznajoma dziewczyna, która pojawia się na jego pogrzebie? Jakie mroczne sekrety skrywał martwy nastolatek? Co wspólnego z całą sprawą mają tajemniczy Dalekowie, którzy przewijają się w opowieściach bezdomnych?
Fascynująca, ale jednocześnie bardzo nierówna powieść z pogranicza gatunków. Klonowski od pierwszych stron urzeka umiejętnością operowania słowem oraz nietuzinkowym storytellingiem. W początkowej fazie autor skupia się na budowaniu niepokojącego klimatu oraz kreowaniu postaci i w obu tych płaszczyznach porusza się bardzo sprawnie. Kiedy jednak akcja brnie do przodu powoli objawiają się mniejsze lub większe wady „Zimnej fali”. Z czasem fabuła robi się coraz bardziej pogmatwana, często przybierając kształt opisów narkotykowych wizji, gdzie nie wiadomo już które wydarzenia są realne, a które urojone. Momenty zachwycające mieszają się z rozwiązaniami nieco słabszymi. Tempo jest szarpane, a niektóre fragmenty sprawiają wrażenie, jakby autor troszkę się miotał, nie do końca wiedząc, jak chce tę historię opowiedzieć. Wiele wątków rozmywa się gdzieś po drodze i w ogóle nie znajduje swojego rozwiązania. Finał również nie dostarczył mi pełnej satysfakcji, niby wpisuje się w klimat powieści i jest zwieńczony mocną puentą, ale z jakiegoś powodu wzbudził też we mnie poczucie niedosytu.
„Zimna fala” to wyróżniająca się psychodelicznym klimatem intrygująca hybryda horroru z urban fantasy. Powieść Jarosława Klonowskiego to naprawdę fajna lektura, która ma sporo zalet, ale moim zdaniem w najważniejszych momentach brakuje jej jednak nieco konkretów. Na koniec muszę wrzucić kamyk do ogródka wydawcy – dawno nie widziałem, by w jednej książce było aż tak wiele błędów redakcyjnych oraz literówek. Temat zdecydowanie do poprawy. Sama powieść natomiast jak najbardziej do polecenia.
6/10 – DOBRY
Trzech bydgoskich licealistów kręcących film dokumentalny o bezdomnych, niespodziewanie trafia na ślad seryjnego mordercy żyjącego wśród miejscowych kloszardów. Kiedy nastolatkowie decydują się obejrzeć zebrany dotychczas materiał, odkrywają, że na taśmie znajdują się również nagrania, których sami nie nakręcili. Wkrótce jeden z chłopaków zostaje brutalnie...
2020-02-21
7/10 – BARDZO DOBRY
Foster Morley jest wielkim fanem twórczości H. P. Lovecrafta. Potrafi cytować z pamięci obszerne fragmenty utworów Samotnika z Providence i wie o nim niemal wszystko. Aby jeszcze lepiej poznać swego literackiego guru, Morley postanawia wyruszyć jego śladem i odwiedzić miejsca w których ten przebywał. W ten sposób mężczyzna trafia do małego rybackiego portu Innswich. Nazwa tej miejscowości nieodparcie kojarzy mu się ze słynnym Innsmouth występującym w jednym z lovecraftowskich opowiadań. Morley postanawia bliżej przyjrzeć się odwiedzanemu miasteczku, nie spodziewa się jednak, że to co do tej pory było dla niego jedynie literacką fikcją, okaże się koszmarną rzeczywistością.
Można powiedzieć, że „Zgroza w Innswich” jest nieślubnym dzieckiem „Widma nad Innsmouth” autorstwa H. P. Lovecrafta, stanowiąc jego nieoficjalną kontynuację. Edward Lee wchodząc w buty Samotnika z Providence, starał się wiernie naśladować typowy dla oryginału sposób narracji, nie rezygnując przy tym z własnego niepowtarzalnego stylu. Jak się okazało tak powstały miks skutkuje znakomitym rezultatem. Bezkompromisowa dosłowność Edwarda Lee świetnie uzupełnia się z niepokojącym klimatem lovecraftowskiego opowiadania, tworząc wspólnie niezwykle intrygującą całość. Napięcie narasta z każdą kolejną stroną, a systematycznie wprowadzany nastrój grozy idzie pod rękę z coraz wyraźniej objawiającymi się makabrą oraz perwersją. W niektórych swoich dziełach Edward Lee miewa problemy z wyczuciem i czasami nazbyt mocno epatuje seksualnymi dewiacjami. W przypadku „Zgrozy w Innswich” taki zarzut raczej nie powinien być podnoszony. Tutaj wszystkie elementy układanki są naprawdę dobrze wyważone i co najważniejsze mają swoje uzasadnienie w treści utworu. Autorowi udało się również skutecznie odtworzyć wszystkie najważniejsze motywy tekstu źródłowego – wątek zamkniętej społeczności skrywającej mroczne sekrety, samotny bohater stawiający czoła nieznanemu zagrożeniu oraz nihilistyczny klimat opowiadanej historii. W przekroju całej książki trochę słabiej wypada jej finał, który wydał mi się dość nijaki.
Edward Lee w znakomitym stylu rozbudowuje lovecraftowską mitologię Cthulhu, dodając to czego moim zdaniem właśnie jej brakowało – pewnej dozy drapieżności i bezpośredniości. Fajne jest też to, że „Zgroza w Innswich” może być traktowana zarówno jako rozszerzenie opowiadania Lovecrafta, jak i utwór całkowicie niezależny. W związku z tym w równym stopniu jestem w stanie polecić tę minipowieść zagorzałym cthultystom, czytelnikom którzy nie mieli do tej pory styczności z prozą Samotnika z Providence, a nawet tym którzy jakimiś wielkimi fanami jego twórczości nie są (sam należę do tej ostatniej grupy). Inna sprawa, że „Zgroza w Innswich” to jedno z najlepszych dzieł Edwarda Lee, jakie miałem okazję do tej pory przeczytać.
7/10 – BARDZO DOBRY
Foster Morley jest wielkim fanem twórczości H. P. Lovecrafta. Potrafi cytować z pamięci obszerne fragmenty utworów Samotnika z Providence i wie o nim niemal wszystko. Aby jeszcze lepiej poznać swego literackiego guru, Morley postanawia wyruszyć jego śladem i odwiedzić miejsca w których ten przebywał. W ten sposób mężczyzna trafia do małego rybackiego...
2020-02-20
5/10 - PRZECIĘTNY
Pewnego dnia Scott Belvedere dowiaduje się, że otrzymał w spadku rodzinny zajazd. Mężczyzna postanawia udać się do Virginii, by sprawdzić co tak naprawdę stało się jego własnością. Na miejscu Scott zapoznaje się z nieznaną mu dotąd historią swej rodziny, odkrywa też tajemnice odziedziczonej posiadłości oraz znaczenie gigantycznego drzewa wokół którego została zbudowana. Zajazd „Pod Rodowym Drzewem” ma jednak inne mroczne sekrety, których istoty Scott nawet nie podejrzewa.
John Everson jest zdecydowanie wyróżniającym się pisarzem w nurcie erotycznego horroru cielesnego. „Drzewo rodowe” nie jest jednak szczytowym osiągnięciem autora, ponieważ powieść ta jest bardzo nierówna. Kilka niezłych pomysłów, przyzwoicie poprowadzona (aczkolwiek przewidywalna) intryga oraz niezłe tempo nie wystarczą. Dobra książka nie może bowiem obyć się bez ciekawych i wiarygodnych postaci, a pod tym względem „Drzewo rodowe” mocno kuleje. Protagonista bywa cholernie irytujący, a reszta postaci występujących w tej książce okazuje się być zupełnie płytka. Pożądanie oraz seks są główną motywacją oraz motorem napędowym ich działań. W takich oto okolicznościach rodzi się moim zdaniem całkiem niedorzeczny wątek miłosny, którego genezy (poza fizycznym przyciąganiem) nie udało mi się pojąć. Niestety ma on ogromny wpływ na rozwój fabuły, co sprawia, że atrakcyjność intrygi nieco się dewaluuje. Jak wspomniałem jednak wcześniej powieść Eversona ma też kilka dobrych stron. Pomysł przewodni jest całkiem ciekawy, a nastrój grozy nieźle stopniowany. Mimo sporego natężenia scen erotycznych, autorowi udało się też zachować odpowiednie proporcje i nie przyćmić treści przesadną seksualnością.
„Drzewo rodowe” to przyzwoity horror, przypominający starą prawdę o tym, że wszystko ma swoją cenę i prędzej czy później trzeba będzie ją zapłacić. Niestety kilka słabszych elementów nie pozwoliło mi uznać dzieła Eversona za w pełni satysfakcjonujące. Raczej tylko dla fanów gatunku.
5/10 - PRZECIĘTNY
Pewnego dnia Scott Belvedere dowiaduje się, że otrzymał w spadku rodzinny zajazd. Mężczyzna postanawia udać się do Virginii, by sprawdzić co tak naprawdę stało się jego własnością. Na miejscu Scott zapoznaje się z nieznaną mu dotąd historią swej rodziny, odkrywa też tajemnice odziedziczonej posiadłości oraz znaczenie gigantycznego drzewa wokół którego...
2020-02-18
2/10 – BARDZO SŁABY
Ann White jest delikatnie mówiąc niezbyt urodziwą i niespecjalnie bystrą dziewiętnastolatką, która zrobi wszystko, by przyjęto ją do studenckiego zgromadzenia Domu Alfa. Aby jednak tego dokonać będzie musiała przejść przez wypełniony najobrzydliwszymi seksualnymi dewiacjami tydzień inicjacji. Czy dziewczynie uda się przetrwać siedem dni najgorszych upokorzeń? Czy zostanie przyjęta do zgromadzenia? Czym tak naprawdę jest Dom Alfa i jakie mroczne tajemnice w sobie kryje?
Ta książeczka jest grubo popieprzona… Przez cały czas próbowałem znaleźć w niej jakiekolwiek pozytywy. Horror i groza? Poza i tak niezbyt straszną końcówką nie ma ich tu w ogóle. Walor rozrywkowy? Tylko jeśli kogoś fascynują perwersyjne opisy coraz bardziej plugawych praktyk seksualnych. Może więc chociaż element komediowy? Bez jaj! Ze stron „Diabelskiego nasienia” wyziera co najwyżej kloaczny humor najniższego sortu. Co gorsza powieść Edwarda Lee nie posiada w sobie żadnej treści. Poza kolejnymi obrzydliwymi scenami wyuzdanego seksu, które prowadzą absolutnie do niczego, zupełnie nic się tu nie dzieje. Występujące w „Diabelskim nasieniu” postacie są irytujące, dialogi głupiutkie i męczące, a intryga prosta i kompletnie nieangażująca. Jedynym plusem jaki udało mi się w tym czymś odnaleźć, są nawiązania do prozy H. P. Lovecrafta. Myślałem, że może na koniec autor zaskoczy jakimś niespodziewanym zwrotem akcji lub błyskotliwą puentą, ale nic z tego. Finał jest krótki, łatwy do przewidzenia i nie dostarcza żadnych emocji. Czytając tę krótką skądinąd książeczkę autentycznie się męczyłem. Jest ona obleśnie monotematyczna i po prostu bardzo źle napisana.
„Diabelskie nasienie” miało być horrorem ekstremalnym, a wyszła co najwyżej ekstremalna nuda. O ile granice dobrego smaku są na jej kartach przekraczane bardzo często, to grozy nie ma tu praktycznie ani grama. Bardzo się zawiodłem na tym dziele Edwarda Lee, ponieważ wiem, że akurat tego autora stać na znacznie więcej. Tym razem poszedł on jednak po linii najmniejszego oporu i postanowił tylko i wyłącznie szokować. Nie polecam.
2/10 – BARDZO SŁABY
Ann White jest delikatnie mówiąc niezbyt urodziwą i niespecjalnie bystrą dziewiętnastolatką, która zrobi wszystko, by przyjęto ją do studenckiego zgromadzenia Domu Alfa. Aby jednak tego dokonać będzie musiała przejść przez wypełniony najobrzydliwszymi seksualnymi dewiacjami tydzień inicjacji. Czy dziewczynie uda się przetrwać siedem dni najgorszych...
2020-02-17
5/10 – PRZECIĘTNY
Pewnego wieczoru coś niepokojącego zaczyna dziać się z nowojorskimi kobietami. Stają się bardzo agresywne, rządne krwi i bez wyraźnego powodu mordują każdego napotkanego faceta. Mężczyźni jeśli chcą przeżyć, muszą stawić czoła kobietom opętanym nieokiełznanym szałem zabijania. Tak oto odwieczna wojna płci wkracza na zupełnie inny poziom. Przetrwają tylko najsilniejsi i najbardziej bezwzględni.
„Babski wieczór” wydaje się być naturalnym sukcesorem „Poza sezonem”. Tak samo jak debiutancka powieść autora, również i ta książka jest niezwykle intensywnym i bezkompromisowym slasherem o prostej fabule. Dla Ketchuma nie ma tabu, autor nie oszczędza tu absolutnie nikogo, a jego pióro jest ostre niczym brzytwa. Co prawda początkowo niewiele się dzieje, ale to klasyczny przykład przysłowiowej ciszy przed burzą, ponieważ kiedy już się zaczyna, to jest to istny huragan. Ogrom przemocy wylewający się z kart tej powieści jest chwilami nie do ogarnięcia. Akcja pędzi do przodu, objawiając kilka momentów autentycznej grozy… ale to byłoby tyle jeśli chodzi o emocje. Poza tym, że „Babski wieczór” to sprawnie napisany ekstremalnie brutalny horror, to nie niesie on za sobą już nic więcej. Nie angażuje emocjonalnie tak jak wspomniane wcześniej „Poza sezonem”, nie objawia się w nim też żadna głębsza intryga. Spora część tej powieści to będące zwykłymi wypełniaczami stron opisy kolejnych zabójstw dokonanych na przypadkowych ludziach. W związku z faktem, że nie udało mi się nawiązać więzi z żadnym z bohaterów, nie specjalnie przejmowałem się również ich losem. Inna sprawa, że Ketchum skupił się jedynie na akcji. Nie rozwinął wątków pobocznych, nie udzielił też odpowiedzi na podstawowe pytania, które przychodziły mi do głowy w trakcie lektury i tuż po jej zakończeniu.
„Babski wieczór” to prosta apokaliptyczna historia pełna niepohamowanej przemocy oraz brutalnych scen. Przyzwoicie napisana hybryda slashera z survival horrorem, której jednak w decydujących momentach brakuje nieco głębi. Mocna rzecz, ale raczej tylko dla fanów gatunku.
5/10 – PRZECIĘTNY
Pewnego wieczoru coś niepokojącego zaczyna dziać się z nowojorskimi kobietami. Stają się bardzo agresywne, rządne krwi i bez wyraźnego powodu mordują każdego napotkanego faceta. Mężczyźni jeśli chcą przeżyć, muszą stawić czoła kobietom opętanym nieokiełznanym szałem zabijania. Tak oto odwieczna wojna płci wkracza na zupełnie inny poziom. Przetrwają tylko...
2020-02-09
8/10 – REWELACYJNY
W Jodoziorach, małej wiosce na Suwalszczyźnie znalezione zostają zwłoki starszego małżeństwa. Ciała znajdują się w nienaturalnym stanie spopielenia, jakby poddane zostały czemuś w rodzaju mumifikacji. Tajemnicza śmierć staruszków zwraca uwagę młodego policjanta, który po prowadzonym na własną rękę krótkim dochodzeniu, niespodziewanie popełnia samobójstwo. Sprawę jego śmierci bada Vytautas Česnauskis - śledczy litewskiego pochodzenia z komendy miejskiej w Suwałkach. Szybko wychodzi na jaw, że w wiosce dzieje się coś bardzo dziwnego, a wśród okolicznych mieszkańców ma ona bardzo złą sławę. Chodzą słuchy, że w Jodoziorach działają siły nadprzyrodzone, a jeden z domów jest nawiedzony. Źródło plotek sięga wczesnych lat siedemdziesiątych, kiedy to w wiosce miała mieszkać czarownica.
„Inkub” to kolejny znakomity horror wywodzący się z rodzimego podwórka. Artur Urbanowicz łączy w nim fikcję literacką z okultyzmem, miejskimi legendami oraz strzępkami faktów historycznych, dzięki czemu nadaje mu niepowtarzalną otoczkę. Dodatkowo osadza wydarzenia w rzeczywistych lokacjach na ziemiach Suwalszczyzny, czym jeszcze mocniej podkreśla specyficzny, swojski klimat tej historii. Fabuła toczy się dwutorowo, naprzemiennie raz w latach siedemdziesiątych, a raz we współczesności. Oba wątki znakomicie się uzupełniają, wspólnie tworząc pełną zwrotów akcji, niezwykle intrygującą powieść grozy. Urbanowicz to świetny gawędziarz, który posiadł umiejętność opowiadania historii w sposób lekki oraz łatwo przyswajalny. „Inkub” jest dość obszerną powieścią i początkowo niewiele się w niej dzieje, nie przeszkadza to jednak chłonąć treści w niej zawartych w ekspresowym tempie. O ile większość czających się w fabule zagadek można stosunkowo łatwo rozszyfrować, to najważniejsze elementy intrygi są nieźle zakamuflowane. Autor sprytnie myli tropy, by w ostatecznym rozrachunku zaskoczyć niespodziewanym twistem. Finał „Inkuba” jest naprawdę dobry, chociaż w kilku momentach troszeczkę naciągany. Inna sprawa, że Urbanowicz bardzo zręcznie zagrał niedopowiedzeniami, zmuszając mnie do pogrzebania w innych źródłach i wyłapania dodatkowych smaczków kryjących się w tej znakomitej powieści. À propos smaczków, to dołączone do książki krótkie opowiadanie pt. „Hydra” jest naprawdę fajnym bonusem dla czytelników.
„Inkub” ma wszystko co rasowy horror mieć w sobie powinien i niczym nie różni się od najlepszych powieści grozy, napisanych przez uznanych zagranicznych mistrzów gatunku. Pod względem klimatu jest nawet lepszy, ponieważ umiejscowiony został w rodzimej, swojskiej rzeczywistości. Zdecydowanie polecam!
8/10 – REWELACYJNY
W Jodoziorach, małej wiosce na Suwalszczyźnie znalezione zostają zwłoki starszego małżeństwa. Ciała znajdują się w nienaturalnym stanie spopielenia, jakby poddane zostały czemuś w rodzaju mumifikacji. Tajemnicza śmierć staruszków zwraca uwagę młodego policjanta, który po prowadzonym na własną rękę krótkim dochodzeniu, niespodziewanie popełnia...
2020-01-20
4/10 – NIJAKI
Dean Lohan był kiedyś największym twardzielem w całej Południowej Dakocie. Kolesiem słynącym z poskramiania byków oraz niestroniącym od przemocy wobec kobiet. Teraz mieszka wraz z małżonką w dużym mieście i prowadzi znacznie spokojniejsze życie pantoflarza. Kiedy jednak w rodzinnej miejscowości Deana dochodzi do serii tajemniczych morderstw, a jego ojciec zostaje ciężko ranny, mężczyzna zmuszony jest wrócić na farmę. Tam czeka na niego dawno porzucona przeszłość, oraz czyste zło wprost z najgorszego koszmaru.
Wiedziałem, że po Edwardzie Lee powinienem oczekiwać bezkompromisowego, krwawego horroru z domieszką śmiałych scen pornograficznych. Nie spodziewałem się jednak, że autorowi aż tak popieprzą się proporcje i otrzymam co najwyżej ukrytego pod płaszczykiem powieści grozy wyuzdanego pornola. Niestety to co najważniejsze w horrorze, zostało w dużej mierze wyparte przez częste opisy sprośnego seksu. A szkoda, bo fundamenty do tego by rzetelnie postraszyć były naprawdę bardzo solidne. Oparcie fabuły o elementy greckiej mitologii, było moim zdaniem pomysłem znakomitym. Gdyby tylko mocniej rozwinąć wątki Pazyfae i Minotaura, to historia ta mogłaby okazać się naprawdę ciekawa. Niestety intryga jest zbyt prosta, a finał krótki i wyzuty z jakichkolwiek emocji. Autorowi dość słabo wyszło też kreowanie postaci. Dean jako współczesny Tezeusz sprawdziłby się jeszcze całkiem nieźle, niestety jego metamorfozy z wsiowego maczo na lamusa i z powrotem były mało przekonujące. Jeszcze gorzej wypadły postacie drugoplanowe – wiecznie napalony, irytujący seksista Ajax oraz przećpana, pyskata siksa Arianne. Odkąd tylko pojawili się na kartach tej powieści, miałem nieprzejednaną nadzieję, że zginą w okrutnych męczarniach w jakiś pokręcony sposób.
„Wyrywacz rogów” to horror, który miał ogromny potencjał. Niestety został on zaprzepaszczony przez skrótowość oraz złe wybory autora. Powieść ta napisana jest lekkim piórem i z pewną dawką poczucia humoru, ale fabularnie niewiele tu ciekawych rzeczy. Sporo taniego, perwersyjnego porno, troszkę horroru i tyle… Moim zdaniem książka idealna dla wojujących feministek lub pruderyjnych dewotek. I tymże właśnie ją polecam.
4/10 – NIJAKI
Dean Lohan był kiedyś największym twardzielem w całej Południowej Dakocie. Kolesiem słynącym z poskramiania byków oraz niestroniącym od przemocy wobec kobiet. Teraz mieszka wraz z małżonką w dużym mieście i prowadzi znacznie spokojniejsze życie pantoflarza. Kiedy jednak w rodzinnej miejscowości Deana dochodzi do serii tajemniczych morderstw, a jego ojciec...
2020-01-29
6/10 – DOBRY
Steve i Stacy są szczęśliwą i kochającą się parą. Pewnego dnia Steve zauważa jednak, że z pochwy jego dziewczyny wydobywają się dziwne dźwięki przypominające płacz i szlochanie. Chłopak jest zdumiony, kiedy Stacy ze spokojem informuje go, że jej wagina jest nawiedzona. Dla dziewczyny to nic wielkiego, po prostu kolejny całkiem seksowny element pożycia. Steve jednak ma na ten temat zupełnie inne zdanie. Kiedy podczas jednego ze zbliżeń z pochwy Stacy wyłania się kościotrup, dla jej chłopaka to już zbyt wiele. Wierząc, że jej wagina jest bramą do innego świata, Stacy nakłania Steve’a do wyprawy w jej głąb, by sprawdził co tak naprawdę kryje się po drugiej stronie.
Paradoksalnie nie jest wcale łatwo napisać tekst w stylistyce bizarro. Teoretycznie pole do popisu jest nieograniczone, łatwo jednak popaść w przesadę i zatracić fabułę w oparach surrealistycznego absurdu. Brak umiaru i umiejętności zachowania odpowiednich proporcji może położyć nawet najlepszą koncepcję. Carlton Mellick III nie jest jednak byle kim jeśli chodzi o ten nurt literatury i w takowej stylistyce czuje się jak ryba w wodzie. Gość jest świrem w czystej postaci, jego ekscentryczna wyobraźnia nie zna granic, a literackie eksperymenty jakich się dopuszcza są maksymalnie odjechane. „Nawiedzona wagina” będąca chyba najbardziej znanym utworem w jego dorobku, to całkiem uroczo popieprzona krótka nowelka, która przez niektórych porównywana jest nawet do „Alicji w krainie czarów”. Na ile takie analogie mają w ogóle sens, każdy powinien odpowiedzieć już sobie sam. Moim zdaniem książeczka ta na swój pokręcony sposób traktuje o miłości i potrzebie bliskości, ale również dominacji kobiety nad mężczyzną w sferze seksualnej. Widać to w relacjach Steve’a ze Stacy, a następnie z Figą, gdzie bardzo mocno przebija też tęsknota za kontaktem z drugą osobą. Jak wspomniałem wcześniej „Nawiedzona wagina” jest co najwyżej krótką mini-powieścią, a jej mikra objętość jest zarówno jej wadą jak i zaletą. Z jednej strony kilka wątków aż prosi się o rozwinięcie, z drugiej natomiast mam wątpliwości czy bardziej dogłębna eksploracja świata ukrytego wewnątrz Stacy nie popsułaby klimatu tej szalonej historyjki.
Proza Mellicka przeznaczona jest zdecydowanie dla niszowej grupy odbiorców, ponieważ jego pomysły mogą nie znaleźć zrozumienia wśród szerszego grona czytelników, a konwencja absurdu zwyczajnie ich drażnić. Tylko ktoś kto ma zrytą banię i kompletnie posrane poczucie humoru może uznać „Nawiedzoną waginę” za atrakcyjną lekturę. Hmmm…. no właśnie, bo mnie się nawet podobało.
6/10 – DOBRY
Steve i Stacy są szczęśliwą i kochającą się parą. Pewnego dnia Steve zauważa jednak, że z pochwy jego dziewczyny wydobywają się dziwne dźwięki przypominające płacz i szlochanie. Chłopak jest zdumiony, kiedy Stacy ze spokojem informuje go, że jej wagina jest nawiedzona. Dla dziewczyny to nic wielkiego, po prostu kolejny całkiem seksowny element pożycia. Steve...
2019-02-05
5/10 - PRZECIĘTNY
"Świnia"
Leonard D'arava jest młodzieńcem marzącym o karierze reżysera oraz nakręceniu swojego filmowego debiutu. Niestety w skutek niefortunnych wydarzeń chłopak zostaje zmuszony przez mafię do produkowania wyjątkowych filmów pornograficznych, w których obok dwóch uzależnionych od narkotyków prostytutek występują głównie zwierzęta. Z czasem Leonard otrzymuje coraz bardziej odjechane zamówienia, aż pewnego dnia na planie jednego z jego pornosów pojawia się... świnia.
"Dom"
Trzydzieści lat po wydarzeniach opisanych w "Świni", do domu w którym Leonard D'arava kręcił dla mafii perwersyjne filmy porno trafia Melvin Paraday. Pracujący dla szmirowatej gazety mężczyzna dostaje zlecenie napisania artykułu o rzekomo nawiedzonym "domu snuffów". Sceptycznie nastawiony Melvin nie zdaje sobie sprawy, że wkracza wprost do koszmaru.
Książka ta składa się z dwóch powiązanych ze sobą minipowieści, które razem stanowią jedną całość. Obie historie dzieli około trzydziestu lat, ale łączy jeden koszmar. Akcja "Świni" niemal od samego początku wypełniona jest brutalnością i dewiacjami. Seks ze zwierzętami, gwałty, morderstwa i wszelkiej maści inne plugastwa są tu na porządku dziennym. Klimat tej powieści jest brudny i mroczny, a Edward Lee bez żadnych zahamowań jedzie po bandzie, momentami mocno przeginając. To na pewno nie jest książka dla ludzi o słabych nerwach i żołądkach. Autor nie dawał mi ani chwili wytchnienia, co rusz podrzucając kolejne szczegółowe i niezwykle perwersyjne obrazy. Przez większość czasu zmuszony byłem więc brodzić w dokładnych opisach wynaturzonych oraz często obrzydliwych praktyk seksualnych (zoofilia, skat, snuff oraz inne profanacje), jakie normalnemu człowiekowi w ogóle nie przyszły by do głowy. Kiedy dobrnąłem do końca (uda się to tylko tym najtwardszym), czeka na mnie całkiem niezły, typowy dla krwawego horroru (z elementami czarnego humoru) finał, który wydaje się być jednak nieco odczepiony od reszty nowelki. Nie nastawiałem się akurat na takie rozwiązanie, chociaż znając Edwarda Lee śmiało mogłem je przewidzieć.
O ile "Świnia" jest typowym (i bardzo dosłownym) horrorem cielesnym, to jej kontynuacja zatytułowana "Dom" utrzymana jest bardziej w klimacie nawiedzonej posiadłości. Oczywiście i tutaj zetknąłem się z perwersją i zboczeniami, ale nie były one podane aż w takim natężeniu. Tym razem nacisk mocniej położony jest na nastrój grozy, niźli epatowanie krwawym gore. "Dom" wyjaśnia i rozwiązuje kilka niedomkniętych wątków, ale jego finał nie jest już tak fajny jak w poprzedniku. Zabrakło mocnego akcentu, jakiegoś twistu fabularnego, który dodałby tej nowelce nieco więcej charakteru.
Główni bohaterowie obu tych nowelek są do siebie nieco podobni, co zapewne było celowym zabiegiem autora. Obaj na tyle przyzwoicie nakreśleni, że wiadomo jakie motywacje nimi kierują. Szkoda jedynie, że reszta postaci stanowi nic nie znaczące tło. No ale cóż, tego można było się przecież spodziewać.
Czytając tę książkę warto zwrócić uwagę na dwie ciekawostki. Pierwszą jest widoczna fascynacja autora sztuką kinematografii (Edward Lee prowadzi własne studio - City Infernal Films), a świadczą o tym liczne i szczegółowe opisy technicznych niuansów. Druga związana jest z przenikaniem się dzieł autora. Podczas lektury "Domu" kilkukrotnie natknąłem się na wzmianki o postaci o ksywie Spooky. Jeśli jesteście ciekawi jej losów, koniecznie przeczytajcie tekst "Pani kadłubek" ze zbioru "Wypuść mnie, proszę i inne opowiadania" również wydanego przez Dom Horroru.
Tę złożoną z dwóch nowelek książkę oceniam raczej średnio. Moim zdaniem w "Świni" za dużo jest przesadnego epatowania obleśnymi opisami, a poziom makabry oraz obrzydlistwa czasami przekraczał nawet moje granice dobrego smaku (nie jest to wcale takie łatwe). "Dom" natomiast ma fajniejszy, bardziej nastrojowy klimat, ale brakuje mu mocnej puenty. Dla bezkrytycznego fana ekstremalnego horroru lektura tej książki będzie zapewne świetną zabawą, zaś "normalny" czytelnik prawdopodobnie poczuje się zbrukany zawartymi w niej perwersyjnymi opisami. Ja stoję gdzieś po środku. Książka ta zrobiła na mnie spore wrażenie, ale nie jestem przekonany do tego, by jej lektura była dla mnie czystą frajdą. Moim zdaniem przerost formy nad treścią.
OCENY POSZCZEGÓLNYCH UTWORÓW:
"Świnia" - 5/10 (przeciętny)
"Dom" - 5/10 (przeciętny)
5/10 - PRZECIĘTNY
"Świnia"
Leonard D'arava jest młodzieńcem marzącym o karierze reżysera oraz nakręceniu swojego filmowego debiutu. Niestety w skutek niefortunnych wydarzeń chłopak zostaje zmuszony przez mafię do produkowania wyjątkowych filmów pornograficznych, w których obok dwóch uzależnionych od narkotyków prostytutek występują głównie zwierzęta. Z czasem Leonard...
6/10 – DOBRY
Rebecca Harpster jest przerażona za każdym razem, gdy sama zostaje w domu. Kiedy jej mąż wraz z dwoma kolegami wybiera się na weekendowy biwak, kobieta musi stawić czoła swojemu lękowi. Dwa dni samotności są wypełnione irracjonalnym niepokojem, który przybiera na intensywności, gdy Gary nie wraca do domu na czas. Zamiast niego na progu domu pojawia się tajemniczy mężczyzna. Rebecca dowiaduje się, że jej mąż został uprowadzony, a ostatnie dni jego życia zamienione w piekło. Kobieta może odzyskać ukochanego, jeśli dokładnie krok po kroku powtórzy makabryczne doświadczenia Gary’ego. O ile je przeżyje.
Krótka powieść, której największą zaletą jest zwolna eskalujące napięcie. Autor subtelnie i z wyczuciem buduje klimat zagrożenia, długo trzymając w niepewności i oczekiwaniu na to co ma nieuchronnie nadejść. Książka Stranda jest bardzo zwięzła i skupia się jedynie na głównym wątku. Z jednej strony jest jak najbardziej ok, ponieważ fabuła nie rozmywa się w powodzi niepotrzebnych treści i nie daje czasu na nudę. Z drugiej jednak niektóre motywy mogłyby być lepiej rozwinięte. Brakuje nieco głębi wyrażonej w genezie paranoicznego strachu protagonistki przed samotnym pozostaniem w domu, oraz szerszego wglądu w psychikę zwyrodnialców. Strand nie zagłębia się ani w rozwój postaci Rebekki, ani w istotę szaleństwa oprawców, relacjonuje jedynie następujące po sobie wydarzenia. Kiedy już fabuła dochodzi do meritum i naprawdę zaczyna się coś dziać, to nie odpuszcza aż do samego końca. Końca, który w moim przekonaniu jest jednak nieco rozczarowujący. Finalny twist może i jest zaskakujący, ale spodziewałem się jednak czegoś innego, czegoś mocniej wychodzącego poza szablon.
„Słabość serca” to króciutka opowieść o niezwykłej niezłomności oraz wielkiemu poświęceniu, jakiego można dokonać jedynie w imię miłości. Książka Jeffa Stranda jest pełna napięcia i suspensu, ale w ostatecznym rozrachunku czegoś mi w niej brakowało. Sama historia jest nieco naciągana, a jej finał dość nijaki. Tak czy inaczej warto ją przeczytać (jeśli jest się fanem horrorów). Jest to lektura zarówno esencjonalna i intensywna, więc ani nie zajmie za dużo czasu, ani nie pozwoli się nudzić. Polecam.
***
Wydawnictwo: Dom Horroru
Cykl: -
Seria: -
Rok wydania: 2020
Wydanie: I
Tłumacz: Kornel Mikołajczyk
Format: 150 x 210 mm
Liczba stron: 150
Okładka: Miękka
ISBN-13: 9788366518254
Cena okładkowa: 27,00 zł
6/10 – DOBRY
więcej Pokaż mimo toRebecca Harpster jest przerażona za każdym razem, gdy sama zostaje w domu. Kiedy jej mąż wraz z dwoma kolegami wybiera się na weekendowy biwak, kobieta musi stawić czoła swojemu lękowi. Dwa dni samotności są wypełnione irracjonalnym niepokojem, który przybiera na intensywności, gdy Gary nie wraca do domu na czas. Zamiast niego na progu domu pojawia się...