rozwiń zwiń
Martwy

Profil użytkownika: Martwy

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 6 lata temu
172
Przeczytanych
książek
509
Książek
w biblioteczce
95
Opinii
357
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Dodane| Nie dodano
Ta użytkowniczka nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach: ,

Koniec 2017 roku zbliża się małymi kroczkami. To, że za kilka miesięcy powitamy kolejny rok, nie jest jeszcze aż tak odczuwalne. Niemniej jednak na rynku wydawniczym już teraz zaczęły pojawiać się propozycję kalendarzy na 2018 rok. Jaki z nich wybrać i czy w ogóle jest nam to do czegoś potrzebne? Osobiście nie wyobrażam sobie codzienności bez planowania, dlatego mnie wszelka forma organizacji okazuje się niezwykle pomocna. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że większość ludzi żyje z dnia na dzień, a w codzienności stawia na spontaniczność. Jednak w życiu czasami występują takie sytuacje, o których powinniśmy widzieć z wyprzedzeniem, a wtedy pomocne okazują się dostępne kalendarze czy też notatniki. Każdy z nas ma własną opinię na temat takiej formy organizacji i porządkowania spraw z życia codziennego. Postanowiłam przetestować jeden z dostępnych od niedawna kalendarzy, którego autorką jest Beata Pawlikowska. Ostatnio zapoznałam się ze sporą liczbą publikacji autorki, dlatego będąc w temacie, postanowiłam sięgnąć po kolejny, najnowszym. Jakie są moje odczucia i czy warto zaopatrzyć się w nie byle jaki kalendarz, ale taki, który łączy w sobie naukę języka angielskiego z jego powszechnie znanym przeznaczeniem?


Każdy kalendarz, który ma służyć nam przez co najmniej dwanaście miesięcy, musi być porządnie wykonany. Twarda okładka i strony wykonane z wysokiej klasy papieru w przypadku dzieła Pawlikowskiej są zapewnieniem jego trwałości oraz dbałości, z jaką został wykonany. Pod względem jego wykonania nie ma się do czego przyczepić. Jestem pewna, że po kilku latach, jeżeli będę chciała zapoznać się z jego zawartością będzie on w tak samo dobrej kondycji, w jakiej jest teraz. To niezwykle ważne nie tylko w przypadku kalendarzy czy notatników, ale również wtedy, gdy chodzi o powszechnie dostępną literaturę, o czym wydawcy często zapominają. Przyzwyczaiłam się już do tego, że niemal wszystkie publikację Beaty Pawlikowskiej zostały wydane z dbałością o szatę graficzną, która nie tylko jest estetyczna, ale co ważniejsze użyto do jej wyprodukowania dobrej jakości surowców. Może to być miłym zaskoczeniem dla tych, którzy przedtem z twórczością tej autorki nie mieli do czynienia.


Jeżeli chodzi o zawartość kalendarza, to na pierwszy rzut oka nie różni się niczym szczególnym od innych, dostępnych kalendarzy. Każdy tydzień został rozpisany na jednej stronie, a na sąsiedniej znajduję się miejsce na notatki poprzedzone sentencjami i myślami w języku angielskim, które oczywiście zostały przetłumaczone na język polski, a w nawiasie znajdziecie

rozpis poszczególnych liter, które pomogą czytelnikowi perfekcyjnie przeczytać podane zdanie. Dla mnie była to jedna z tych najbardziej atrakcyjnych stron tej publikacji, ze względu na to, iż pomimo mojej znajomości języka angielskiego nadal mam problem z wymawianiem niektórych wyrazów. Dzięki autorce poćwiczyłam to i owo.



Poza tym na kilku stronach autorka przygotowała zadania dla osób, które chcą nauczyć się języka angielskiego. Byłoby to miłe urozmaicenie, gdyby kalendarz w podtytule nie obiecywał, iż jest on przeznaczony do nauki języka angielskiego. Niestety, ale będzie on pomocny głównie osobom początkującym, którzy o słówkach angielskich wiedzą niewiele. Był to ten moment, w którym publikacja mnie rozczarowała. Oczekiwałam czegoś bardziej wymagającego, czegoś dla osób o wysokim poziomie znajomości języka angielskiego. Niestety w tej pozycji tego nie znajdziecie. Być może i taki właśnie był zamiar autorki, aby stworzyć dzieło dla osób początkujących, dlatego nie neguję w całości pracy, jaką włożyła w stworzenie tego kalendarza autorka. Dla mnie było to po prostu za mało.


Autorka przygotowała również odpowiedzi do stworzonych przez nią zadań, które znajdują się na końcu tego terminarza. Zdecydowanie ułatwia to zapisywanie słów i zachęca do samodzielnego spróbowanie stworzenia zdań, gdyż odbiorca ma świadomość, że jeżeli coś pójdzie nie tak, to autorka skoryguje błąd, jaki popełnił. Dzięki temu uczymy się na błędach, co według mnie daje największe efekty zwłaszcza w nauce języka angielskiego.


Warto również zaznaczyć, że kalendarz posiada bardzo dużo pustych kartek, na których możemy zapisać wszystko to, co przyjdzie nam do głowy. Autorka zadbała, aby posiadacz terminarza poczuł, że to do niego należy ów kalendarz i to od niego zależy, co zostanie w nim zapisane. Stwarza to swego rodzaju iluzję, iż to my, kupujący jesteśmy jego kreatorami. Dla jednych może być to ogromną zaletą, a dla drugich jedynie zapychaczem, aby pozycja miała większą objętość. Jeżeli zaś chcecie poznać moje zdanie na ten temat, to uważam, iż taka swoboda, zwłaszcza jeżeli chodzi o kalendarze czy notatniki daje nam ogromne pole manewru i sprawia, że możemy napisać w nich, co tylko chcemy, czy to numery telefonów, czy ważne myśli, sentencje, a może tak po prostu zasłyszany w telewizji przepis, który koniecznie chcemy w przyszłości wypróbować. Możliwości jest wiele, a to od nas zależy, jak puste strony wygospodarujemy.


Jeżeli chodzi o praktyczność wykonania, to dodam, że kalendarz posiada żółtą wstążeczkę, dzięki której zaznaczymy co ważniejsze strony, co umożliwia nam szybsze „podróżowanie” przez karty kalendarza.


Jak do tej pory kupowałam kalendarze w kioskach. Były one przede wszystkim tanie co odbijało się na ich wykonaniu. Kalendarz autorstwa Beaty Pawlikowskiej był pierwszym, który został stworzony z dbałością o szczegóły, co zrobiło na mnie dość duże wrażenie. Jeżeli chodzi o estetykę z jaką została wykonana szata graficzna jestem w pełni usatysfakcjonowana. Natomiast mam zarzuty do treści jakie zaoferowałam autorka. Spodziewałam się wyższego poziomu języka angielskiego, a są to treści przeznaczone dla początkujących, co sprawiło, że mój odbiór tej pozycji nie jest taki jaki początkowo wydawał mi się, że będzie. Ćwiczenia jakie znajdziecie w środku są łatwe i przyjemne, nie sprawiają trudności osobom, które angielskiego uczą się już od kilku lat. Nie zmienia to faktu, że pod względem wymowy angielskich słówek dzięki Pawlikowskiej podszkoliłam swój język. Pomimo tego, polecam go odbiorcom zainteresowanym taką formą kalendarza, fanom Beaty Pawlikowskiej oraz początkującym uczniom języka angielskiego. Jeżeli zaliczasz się do grona tych osób, zapewniam Cię, że powinieneś być zadowolony z wyboru kalendarza, który będzie Ci towarzyszył przez cały 2018 rok.

Koniec 2017 roku zbliża się małymi kroczkami. To, że za kilka miesięcy powitamy kolejny rok, nie jest jeszcze aż tak odczuwalne. Niemniej jednak na rynku wydawniczym już teraz zaczęły pojawiać się propozycję kalendarzy na 2018 rok. Jaki z nich wybrać i czy w ogóle jest nam to do czegoś potrzebne? Osobiście nie wyobrażam sobie codzienności bez planowania, dlatego mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Są książki, które swoim blaskiem potrafią już na wstępie oczarować czytelnika. Jest to wartość najcenniejsza, której autorzy pożądają. Chcą ją okiełznać, posiąść i stworzyć coś, co zostanie w pamięci czytelnika na wieczność. Są też takie, które przeglądamy bezmyślnie, wobec których nie potrafimy wykrzesać ikry zainteresowania. Ten czarno — biały schemat pomaga czytelnikowi w odbiorze danej powieści, w ocenie jej zawartości. Rozwiązuję wszelkie rodzące się wątpliwości i pozwala zakwalifikować dzieło do jednej szufladki. Ale co jeśli, książka balansuję gdzieś pomiędzy? Co, jeśli czerpie jednocześnie z czerni i bieli? W jaki sposób ją spamiętać, w jaki ocenić, jak do niej podejść? Wierzę w to, że każdy czytelnik zmierzył się kiedyś z podobnym dylematem. Nie ukrywam, że mnie takie wątpliwości naszły po raz pierwszy, a to za sprawą „Wielkiego układu”, o którym trudno powiedzieć cokolwiek jednoznacznego.

Są książki, które swoim blaskiem potrafią już na wstępie oczarować czytelnika. Jest to wartość najcenniejsza, której autorzy pożądają. Chcą ją okiełznać, posiąść i stworzyć coś, co zostanie w pamięci czytelnika na wieczność. Są też takie, które przeglądamy bezmyślnie, wobec których nie potrafimy wykrzesać ikry zainteresowania. Ten czarno — biały schemat pomaga czytelnikowi w odbiorze danej powieści, w ocenie jej zawartości. Rozwiązuję wszelkie rodzące się wątpliwości i pozwala zakwalifikować dzieło do jednej szufladki. Ale co jeśli, książka balansuję gdzieś pomiędzy? Co, jeśli czerpie jednocześnie z czerni i bieli? W jaki sposób ją spamiętać, w jaki ocenić, jak do niej podejść? Wierzę w to, że każdy czytelnik zmierzył się kiedyś z podobnym dylematem. Nie ukrywam, że mnie takie wątpliwości naszły po raz pierwszy, a to za sprawą „Wielkiego układu”, o którym trudno powiedzieć cokolwiek jednoznacznego.

Aby napisać cokolwiek o tej książce, potrzebowałam odstępu w czasie. Nie mogłam od razu o niej opowiedzieć, gdyż nadal jestem pełna wątpliwości, czy ostatecznie to, co zaprezentował Hubert „Hunter” Gruszczyński, przypadło mi do gustu. Nie można jednak odmówić autorowi talentu oraz tego w jak płynny sposób potrafi przedstawić stworzoną historię, a co ważniejsze, połączyć ze sobą wątki, których w tym dziele jest naprawdę sporo. Historia Vaux i Michaela została porządnie napisana i to pod wieloma względami. Posiada ona wiele zalet, ale także nieliczne wady, które pomimo swojej rzadkości są na tyle istotne, że w ostateczności przeszkadzają w odbiorze. Dlatego tak problematyczne okazało się przedstawienie książki szerszemu gronu odbiorców. Bo jak napisać cokolwiek na jej temat jednocześnie nie zniechęcając, ale równocześnie nie zachęcając zbyt pochopnie? Mam świadomość tego, że powieść nie jest kierowana do wszystkich, że tylko nieliczny odnajdą w niej wartość, a co najważniejsze jedynie wybrani dotrwają do jej końca..


Urzekło mnie to, w jaki sposób autor postanowił rozpocząć swoją opowieść. W pierwszym rozdziale umieścił, jak się później okazuję, retrospekcję, w której poznajemy głównych bohaterów jako już dorosłych ludzi rozmawiających ze sobą, wspominających dawne czasy. Staje się to pretekstem do snucia historii życia Vaux i Michaela. Retrospekcję towarzyszą czytelnikowi przez całą treść, są przerywnikami pomiędzy ważnymi wydarzeniami z życia bohaterów. Buduję to niepewność, ciekawość i chęć poznawania dalszych losów. Są to jednocześnie fragmenty najlepiej przyswajalne, bowiem pozostała część książki nie jest już tak łatwa w odbiorze.

Na uwagę zasługuję to, w jaki sposób autor wykreował magię, obrzędy z nią związane i sposób jej użycia. Jest to najbardziej atrakcyjna strona książki oraz najmocniejszy atut tej powieści. Nie znajdziecie tutaj szablonowych rozwiązań, rzucania zaklęć posługując się różdżką, rzucania czarów czy uroków. Autor postanowił zbudować swój magiczny świat od podstaw i wyszło mu to nad wyraz dobrze. A, jako że jest to powieść z gatunku fantasty, to tym bardziej należą się słowa uznania. Niewielu autorów jest na tyle odważnych, aby wykreować coś nowego, coś nietuzinkowego. Wiążę się to z pewnym ryzykiem, z jakim postanowił się zmierzyć Hubert Gruszczyński. Według autora siła magii nie tkwi w wypowiedzianych słowach, ale w tych pisanych, a czar powoływany jest do istnienia dzięki specjalnemu atramentowi. Oprócz tego w świecie wykreowanym przez Huntera duszę zmarłych można przechowywać w specjalnych fiolkach, a dzięki takiemu zabiegowi mądrość umarłych może służyć kolejnym pokoleniom. Brzmi interesująco?

Opisy, opisy i jeszcze raz opisy. Tak w skrócie można opisać tę powieść. Jest ona przepełniona opisami, co nie każdemu może się spodobać. Autor z pieszczotliwością oddaję klimat i wygląd miejsc odwiedzanych przez czytelnika. Zarysowuje detale, opisuje je w sposób szczegółowy. Według mnie autor niektórym kwestiom poświęcił zbyt wiele czasu. Doceniam to, że zadbał o czytelnika i chciał opisać najwiarygodniej to, co sam stworzył, jednak na dłuższą metę to się niestety nie sprawdza. Nie ukrywam, że przez ten zabieg wielokrotnie musiałam zrobić sobie przerwę od powieści Gruszczyńskiego. Nie sposób przyswoić tego dzieło w jeden dzień. Jest to taki typ literatury, do której trzeba podejść z pełnym skupieniem, z pełnym oddaniem i z pełną świadomością przeznaczonego na nią czasu, aby cokolwiek z niej wynieść. Tu wydarzenia nie mkną w zawrotnym tempie. Tu jest czas na chwilę zastanowienia, czas na podziwianie wykreowanego przez autora świata.

Wspomniałam już o tym, że autor w swoim dziele porusza bardzo wiele wątków, co czyni tę powieść barwnym ptakiem. Niestety pisarz nie jest sprawiedliwy, gdyż niektórym kwestiom poświęcił więcej czasu niż pozostałym. Hunter porusza w dziele takie kwestie jak miłość, wojna, niewolnictwo, intryga polityczna, przyjaźń, oddanie, patriotyzm, służba w wojsku, nauka w szkole magii aż w końcu życie w więziennej rzeczywistości. Nie wydaje mi się, abym wymieniła wszytko to, do czego odwołuje się autor. Myślę, że w powieści znajduję się jeszcze więcej ważnych sprawach, o których trudno jest mówić. Potencjalny czytelnik musi wiedzieć o tym, że Gruszczyński w swoim dziele przedstawia sytuację niezwykle realistycznie i z nie ukrywaną brutalnością. Jest to zrozumiałe, bo w końcu jak oddać okrucieństwo wojny nie stosując się do wspomnianych zasad? To czyni tę pozycję zakazaną dla osób zbyt wrażliwych na krzywdę ludzką.

Wracając jednak do poruszanych przez autora wątków, niewiele jest mowy o tym, jak przebiegała edukacja Vaux, nad czym bardzo ubolewam, gdyż jej losy były dla mnie o wiele ciekawsze niż Michaela. Tymczasem to właśnie jemu autor poświęca najwięcej uwagi. Być może to dlatego, książkę nie potrafiłam docenić. Jest w niej zbyt wiele opisów wziętych z życia Michaela, którego los rzuca w sidła wojny. Oczywiście wojna sama w sobie jest tematem, o którym można napisać w sposób nie tyle ciekawy, ile kontrowersyjny, jednakże mam wrażenie, że autor nie wykorzystał odpowiednio tego, w jakich okolicznościach znalazł się główny bohater. Te niedociągnięcia ostatecznie przerodziły się w niedosyt, który pozostał po zakończeniu lektury i którego niezwykle trudno jest się pozbyć. Żywię nadzieję, że w kolejnych częściach trylogii „Wielki układ”, do której należy „Racja stanu”, autor w jakiś znany tylko jemu sposób, wynagrodzi mi wszystko to, co uważam za nierozwinięte.

Ów niedosyt poniekąd wynagrodziły mi zalety, których w ostatecznym rozrachunku książka posiada o wiele więcej niż samych wad. Otóż dla osoby, która nie lubi „babrać” się w wątkach romantycznych, było wielką przyjemnością nie musieć takowej ze szczegółowością charakterystyczną dla tego autora, poznawać. Autor potraktował ten wątek po macoszemu, nie pogłębiał go zanadto i w ten sposób nie naraził się na niechęć czytelników. W końcu pisarz opowiada o ważniejszych kwestiach niż o miłości. Nie podobały mi się natomiast sceny erotyczne, których opisów tu nie znajdziecie. Kilka razy dochodzi do zbliżeń, ale autor ich nie opisuje, jakby bał się wgłębiać w ten temat, albo może po prostu nie jest w tym dobry. To niewielka wada, na którą w ostateczności można przymknąć oko, ze względu na to, że jak już wspomniałam wątek miłosny nie gra tu głównej roli. Ponadto bohaterowie, jak i świat zostali wykreowani z niezwykłą poprawnością, co jest kolejnym dowodem na to, jak wielki talent posiada autor. Zarówno Vaux, jak i Michael posiadali coś, co sprawia, że postacie stają się nam bliższe, bardziej wiarygodne. Mowa tu o przeszłości, o trudnych przeżyciach, które rzucają cień na ich dotychczasowe życie. To, co przeżyli, trwale utkwiło w ich psychice, a dzięki temu autor stworzył sobie idealnie warunki do stworzenia w książce tego, co tak bardzo doceniam. Mianowicie, chodzi mi tu o przemianę głównych bohaterów, których poznajemy jako dzieci i towarzyszymy im aż do dorosłości. Jako osoba, która docenia wszelkie metamorfozy, przemiany wykreowane w literaturze byłam tym zabiegiem niezwykle usatysfakcjonowana. Ten okres, nie jest w książce rozwleczony. Autor w sprytny i płynny sposób przeniósł wydarzenia w czasie, a czytelnik ma wrażenie, że towarzyszy bohaterom od dawna, a tymczasem okazuję się, że znamy ich dopiero przeszło sto stron.

„Racja stanu” jest powieścią, o której czytelnicy długo pamiętają. Jest w niej coś, co nie pozwala o niej zapomnieć. Czy chodzi o fabułę? Czy chodzi o nowe spojrzenie na magię? A może ten nieznośny niedosyt, który pojawia się zaraz po zamknięciu książki? Tego nie jestem w stanie określić, gdyż dla każdego to zawsze będzie coś innego. Doceniam wkład, jaki autor włożył w stworzenie tej książki, a biorąc pod uwagę, że jest to jego debiutanckie dzieło, jestem skłonna stwierdzić, że to jeden z najlepszych debiutów, jakie ostatnio czytałam. Warto poświęcić mu chwilę uwagi, zwłaszcza gdy jesteś wymagającym czytelnikiem, a jednocześnie pełnym cierpliwości. Siła w „Racji stanu” tkwi w bohaterach, którzy są wiarygodni, a przede wszystkim w świecie, jaki stworzył Hunter. Pomimo tego, iż rozległe opisy nie ułatwiają lektury, warto dać powieści szansę.

Są książki, które swoim blaskiem potrafią już na wstępie oczarować czytelnika. Jest to wartość najcenniejsza, której autorzy pożądają. Chcą ją okiełznać, posiąść i stworzyć coś, co zostanie w pamięci czytelnika na wieczność. Są też takie, które przeglądamy bezmyślnie, wobec których nie potrafimy wykrzesać ikry zainteresowania. Ten czarno — biały schemat pomaga czytelnikowi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wszystko mogę zacząć od nowa” jest jedną z dwunastu książek wchodzących w skład cyklu „Kurs pozytywnego myślenia” autorstwa Beaty Pawlikowskiej. Autorka dla każdego miesiąca przygotowała jeden poradnik, a niewątpliwą zaletą tego projektu jest fakt, iż nie trzeba czytać ich według z góry narzuconej kolejności. Czytelnik samodzielnie wybiera, od której części rozpocznie kurs, którego zadaniem jest pomoc we wprowadzeniu drobnych, aczkolwiek istotnych zmian w życiu odbiorcy. Należy pamiętać, aby nie czytać książek w pośpiechu. Należy dawkować informację, poznawać jeden tekst dziennie, każdego poranka, a następnie zapisywać myśli, sentencję, refleksję, które naszły czytelnika podczas poznawania treści i obserwować następujące zmiany w toku myślenia potencjalnego czytelnika.

Jest to już moje drugie spotkanie z Kursem pozytywnego myślenia. Muszę jednak przyznać, że entuzjazm, który posiadałam przy pierwszym spotkaniu z cyklem autorstwa Beaty Pawlikowskiej, nieco osłabł. Mogę jedynie przypuszczać, że jest to spowodowane tym, iż mniej więcej wiem już, co autorka ma mi do przekazania i zdaję sobie sprawę z siły oddziaływania treści na mój światopogląd, moje przyzwyczajenia i to, w jaki sposób patrzę na świat. Powszechnie wiadomo, że to, co nowe, co świeże budzi znaczne emocje, ale jeżeli spędzamy z tym zbyt dużo czasu, cała magia w niewytłumaczalny sposób nagle wygasa.

Beata Pawlikowska w szóstym już tomie cyklu przypomina o znaczeniu przyrody w życiu człowieka. To, w jaki sposób traktujemy dzieła natury, ma swoje odzwierciedlenie w naszym życiu. Przede wszystkim nie należy popędzać drzew w produkowaniu owoców, nie wolno pospieszać ich rozwoju, bo tylko w naturalnych warunkach przyroda może ofiarować człowiekowi to, co dla niego najlepsze. Myślę, że to spojrzenie ku ludzkości ma przypomnieć nam — obywatelom ziemi, o tym, że przyroda od wieków towarzyszyła pierwotnym i to na niej opiera się funkcjonowanie nie tylko naszej planety, ale i organizmów, które umożliwiają nam prawidłowe funkcjonowanie. Dlatego tak ważne jest dbanie o to, aby mogła rozwijać się w swobodnych i dobrych dla niej warunkach. Niestety mamy coraz mniej czasu, aby zwracać uwagę na jakość żywności, jaką oferują nam supermarkety. I o tym między innymi Beata Pawlikowska piszę w swojej publikacji. Przyrównuje rośliny do ludzi, nadaję im ludzkie cechy, wszystko po to, aby uświadomić odbiorcę, jak ważną rolę odgrywa w naszym życiu przyroda.

W dziele Pawlikowskiej nie zabraknie czasu na refleksję nad człowieczeństwem, nad zachowaniami ludzkimi, nad tym, jak często nieświadomie manipulujemy innymi ludzi, aby samych siebie postawić w lepszym świetle. Warto się nad tym zastanowić, aby zlikwidować takie zachowania i żyć w zgodzie nie tylko z innymi ludźmi, ale także z samym sobą. Ponadto bycie miłym dla osób zupełnie nam nieznanych często przynosi obopólne korzyści, o czym również autorka przypomina. Jeden najmniejszy gest niewiele nas kosztuje, a przecież tak wiele może. Nasze nastawienie wpływa na zachowanie innych ludzi i jeżeli oczekujemy od kogoś szacunku i serdeczności to najpierw sami musimy się tym podzielić z innymi. Wydaje się to być proste, jednak w praktyce rzadko komu wychodzi. Niewielu z nas jest na tyle odważnych, aby spojrzeć w oczy drugiemu człowiekowi i obdarzyć go szczerym uśmiechem, odrobiną serdeczności.

Ważną dla mnie częścią tego tomu była nauka szanowania własnego ciała. Dzięki słowom zawartym w tym kontekście zaczęłam patrzeć na swoje ciało nie jako coś, co po prostu jest, bo musi być, abym istniała, ale jako coś, co muszę szanować, jeżeli chcę, aby służyło mi jak najdłużej. Ponadto autorka pomogła mi zaakceptować niektóre strefy mojego ciała i nauczyła mnie nowego spojrzenia na miejsca, które uważałam za obrzydliwe, niesmaczne czy też nie do zaakceptowania.

Ponadto nie zabraknie aspektów psychologicznych, które pomogą radzić sobie z traumą, która często ma swoje korzenie w czasach dzieciństwa. Autorka uświadamia, że okazywanie emocji nie jest niczym złym, że nie są to gesty, na które tylko ludzi słabi mogą sobie pozwolić. Każdy z nas jest prawowitym mieszkańcem Ziemi i każdy z nas ma prawo wyrażać swoje emocje niezależnie od tego, jakie one są.

Beata Pawlikowska w szóstym tomie cyklu „Kurs pozytywnego myślenia” pokazuję, że jest osobą, która potrafi poruszać wiele kwestii, która ma swój własny punk widzenia, z którym niekoniecznie musimy się zgadzać. Każdego dnia dostajemy coś zupełnie nowego, jednak za każdym razem autorka zmusza nas do zastanowienia się nad innymi kwestiami. To czyni tę publikację różnorodną i w pewnym stopniu ciekawą, gdyż każdego dnia czytelnik jest ciekaw, co tym razem zaproponuję mu kolejna karta książki, nad czym będzie musiał pomyśleć. Przede mną jeszcze jeden tom i po zapoznaniu się z nim zdecyduję, czy nadal chcę kontynuować kurs.

Zarówno cały kurs, jak i tę publikację polecam osobom cierpiącym na depresję, gdyż może pomóc wyjść osobom cierpiącym na to schorzenie z choroby. Małymi kroczkami wraz z Beatą Pawlikowską dojdziecie do wyznaczonego celu, jednak pod warunkiem, że będziecie mieli odpowiednie nastawienie, będziecie otwarci na treści, jakie autorka przedstawia. Ponadto publikacja może być przydatna w terapii. Narzuca pacjentom pewien obowiązek, dzięki któremu terapeuci będą mogli spojrzeć na pacjenta z innej strony i dowiedzieć się, czy faktycznie jest gotowy na zmiany w swoim życiu. Polecam także tym, których ta publikacja zwyczajnie zaintrygowała. Warto dać jej szansę i sprawdzić, czy ta forma przekazu jest dla Ciebie odpowiednia.

„Wszystko mogę zacząć od nowa” jest jedną z dwunastu książek wchodzących w skład cyklu „Kurs pozytywnego myślenia” autorstwa Beaty Pawlikowskiej. Autorka dla każdego miesiąca przygotowała jeden poradnik, a niewątpliwą zaletą tego projektu jest fakt, iż nie trzeba czytać ich według z góry narzuconej kolejności. Czytelnik samodzielnie wybiera, od której części rozpocznie...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Martwy Kruk

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


Ernest Hemingway - Zobacz więcej
Christiane Felscherinow My, dzieci z dworca ZOO Zobacz więcej
Aleksander Minkowski Dolina Światła Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
172
książki
Średnio w roku
przeczytane
13
książek
Opinie były
pomocne
357
razy
W sumie
wystawione
157
ocen ze średnią 8,1

Spędzone
na czytaniu
883
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
12
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]