Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Kocham dzieła Szekspira i uwielbiam elfy, a opis książki brzmiał tak zachęcająco, nic więc dziwnego, że tak bardzo chciałam przeczytać "Oddech nocy". Dodatkowo magiczna okładka i zachwalające recenzje podsycały mój apetyt na tę powieść. Mój zapał jednak bardzo szybko ostygł, gdy już chwyciłam książkę Lesley Livingston w ręce.

Kelley to siedemnastolatka, która w pogoni za swoimi marzeniami o aktorstwie ruszyła na podbój Nowego Yorku. Nie poddaje się. Uparcie dąży do realizacji swych planów. Chce być aktorką. Pragnie stanąć na scenie i występować przed dużą publicznością i kiedy dostaje szansę zagrania Tytanii w przedstawieniu, wie, że musi ją wykorzystać. Dziewczyna stresuje się, ale kto by się nie stresował? Nie ma doświadczenia, lecz jest uparta, pracowita i utalentowana.
I to chyba wszystko, co można o niej powiedzieć...

Sonny to podmieniec. Człowiek, którego elfy ukradły ze świata ludzi. Wychowywany przez Oberona jest mu szczerze oddany. Pracuje dla niego. Szanuje go, wierzy mu i ufa. To co mówi król elfów zawsze jest prawdą... czyż nie?
Więc dlaczego, gdy JĄ spotyka wszystko się zmienia? Sonny zaczyna wątpić. Zaczyna się zastanawiać... I zaczyna coś czuć do dziewczyny, do której nie powinien. Jest przecież strażnikiem! W jego świecie nie ma miejsca na miłość...

Niektórzy mogą pomyśleć, że skoro książka jest krótka, akcja będzie biec szybko... Nic bardziej mylnego. Akcja w "Oddechu nocy" biegnie(należałoby napisać: idzie...) wolno. Tak wolno, że musiałam odkładać tę powieść na bok, żeby nie zasnąć. Doprawdy, akcja to jeden z większych minusów "Oddechu nocy" a uwierzcie mi, jest ich dużo, dużo więcej. Inne minusy to między innymi: schematyczność, brak ciekawych, barwnych bohaterów, ubogi, wręcz strasznie prosty język.

Plusy... cóż, dla mnie największym plusem tej książki była jej długość. Wprost umierałam ze szczęścia, gdy w końcu mogłam ją odłożyć na półkę!
Inny plus... Myślę, że nawiązania do Szekspira i cytaty z jego dzieł, a także pomysł, choć jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia...

Co czuję po przeczytaniu "Oddechu nocy"? Rozczarowanie. Potworne rozczarowanie powieścią, która miała być "Pełna subtelnej erotyki, literackich odniesień i mrocznej magii" a była nijaka, nudna.
Czy polecam? Zdecydowanie NIE.

Kocham dzieła Szekspira i uwielbiam elfy, a opis książki brzmiał tak zachęcająco, nic więc dziwnego, że tak bardzo chciałam przeczytać "Oddech nocy". Dodatkowo magiczna okładka i zachwalające recenzje podsycały mój apetyt na tę powieść. Mój zapał jednak bardzo szybko ostygł, gdy już chwyciłam książkę Lesley Livingston w ręce.

Kelley to siedemnastolatka, która w pogoni za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Potomkowie smoków we współczesności? Brzmi dziwnie? Być może! Ale zapewniam Was, że to tylko pierwsze odczucie, ponieważ gdy już sięgnięcie po „Ognistą” i poznacie losy dragonów odniesiecie wrażenie, iż mogliby żyć w rzeczywistości! Albo to tylko ja tak miałam...

Jacinda, główna bohaterka „Ognistej” kocha latać. Nie lubi ograniczeń, jakie narzuca jej stado. Pragnie wolności, przestrzeni i dlatego pewnego dnia, wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką, łamią obowiązujący w stadzie zakaz. Wyglądające jak wszystkie inne nastolatki, nagle zmieniają się w hybrydy smoka i człowieka. Dzięki temu mogą latać. Mogą poczuć, że żyją.
Szkoda tylko, że ta decyzja, niezgodna z obowiązującymi w ich stadzie regułami, tyle Jacinde kosztuje...
Gdy Jacinda, ukryta w jaskini widzi jednego ze ścigających ją i jej przyjaciółkę łowcę, wie, że zginie. Bo łowcy nie znają litości. Przerażona dziewczyna patrzy na młodego chłopaka, który również jej się przygląda. I wtedy dzieje się coś, czego nigdy by się nie spodziewała. Nie zabija jej. Zostawia dragonkę, darowując tym samym dziewczynie życie.

Jacinda wraz z matką i siostrą zmuszone są po tym incydencie do ucieczki. Opuszczają znane im tereny i przenoszą się do nowego miejsca, tak innego od tego, w którym zawsze mieszkały.
To palona słońcem pustynia, nieprzyjazna naturze Jacindy. A na tej pustyni szkoła, do której musi chodzić. A w tej szkole ON. Jak powinna go traktować? Czy jest wrogiem, czy wybawicielem?
I w końcu: czy rozpozna w niej dragonkę z jaskini...?

„Ognista” to niesamowita powieść, która wciągnęła mnie i aż do ostatniej strony nie chciała puścić. To historia próbującej przystosować się do nowego otoczenia dziewczyny, a jednocześnie starającej się wciąż pozostać prawdziwą sobą. Dragonką.
To historia miłości między łowcą a ofiarą, jaka nie powinna mieć miejsca.
To historia w której na każdym kroku czeka niebezpieczeństwo, a emocje wypełniają niemal wszystkie strony.
Niedosyt i domaganie się dalszych części po tej lekturze? Gwarantowane!

Czy polecam? Oczywiście, że tak!

Potomkowie smoków we współczesności? Brzmi dziwnie? Być może! Ale zapewniam Was, że to tylko pierwsze odczucie, ponieważ gdy już sięgnięcie po „Ognistą” i poznacie losy dragonów odniesiecie wrażenie, iż mogliby żyć w rzeczywistości! Albo to tylko ja tak miałam...

Jacinda, główna bohaterka „Ognistej” kocha latać. Nie lubi ograniczeń, jakie narzuca jej stado. Pragnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Mag w czerni" nie zawiódł mnie. Jest równie dobry co poprzednia, pierwsza część cyklu o Sabina Kane. Dialogi, jak w "Rudowłosej" bardzo zabawne. Nieraz miałam banana na twarzy czytając potyczki słowne Sabiny i Gighula. I mimo że niemal od początku wiedziałam, kto stoi za zamachami na życie głównej bohaterki, książkę czytało mi się przyjemnie. Akcja była, pikantna scena także... ;)
Cóż. Czekam na kolejną część, a wszystkim, którzy jeszcze nie sięgnęli po książki o Sabinie Kane, gorąco do tego zachęcam!

"Mag w czerni" nie zawiódł mnie. Jest równie dobry co poprzednia, pierwsza część cyklu o Sabina Kane. Dialogi, jak w "Rudowłosej" bardzo zabawne. Nieraz miałam banana na twarzy czytając potyczki słowne Sabiny i Gighula. I mimo że niemal od początku wiedziałam, kto stoi za zamachami na życie głównej bohaterki, książkę czytało mi się przyjemnie. Akcja była, pikantna scena...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Główna bohaterka i jednocześnie narratorka, a także tytułowa postać książki Jaye Wells, to córka wampirzycy i maga, potomkini dwóch nienawidzących się ras. Konflikt trwający od stuleci między wampirami i nekromantami wywołany jest odmiennym zdaniem dotyczącym pochodzenia zarówno jednych, jak i drugich. Bowiem wampiry uważają, iż to oni są potomkami bogini Lilith, a czarodzieje to jedynie bękarty bogini Hekate. Magowie jednakże mają inny pogląd na tę sprawę. Spór pomiędzy obydwoma rasami przemienił się w trwającą kilka lat Wojnę Krwi, która zakończyła się podpisaniem pokojowego traktatu, nazwanego Centralnym Układem. Jedną z zasad owego traktatu było to, iż wampiry i magowie nie mogą się między sobą rozmnażać. Rodzice Sabiny jednak złamali ten punkt, a za ich przewinienie musi płacić córka.

Pół-wampirzyca i pół-nekromantka wykonuje jedyny zawód, jaki może posiadając mieszaną krew – jest zabójczynią. I to jedną z lepszych. Wykorzystywana przez swoją babcię Lawinie, dostaje zadanie, od którego zależy kruchy pokój między wampirami, a magami. Choć zadanie nie jest łatwe, Sabina podejmuje się go, chcąc sprawić, aby jej babcia była z niej w końcu dumna...

Książka Jaye Wells to powieść o zdradzie i kłamstwie, lecz przede wszystkim o kobiecie, która nigdy w życiu nie poznała, co to miłość ze strony rodziny. O kobiecie, która chcąc wywołać na twarzy babci, traktującej ją bardziej jak pracownicę nieźli wnuczkę, uśmiech i usłyszeć pochwałę albo przynajmniej jedno miłe słowo, wykonywała jej wszystkie polecenia. Dla babci zabiła swojego przyjaciela. Dla niej przeniknęła w szeregi wroga. A co dostała w zamian...?

Jednak mimo, zdawałoby się bardzo smutnej historii, między kartki „rudowłosej”wdarł się humor, a czytelnik natrafiając na te fragmenty będzie się szeroko uśmiechał. Jeśli chodzi o główną bohaterkę to pomimo swojej przeszłości jest kobietą silną i pewną siebie. Pozostali bohaterowie są wyraziści i nie mogę im nic zarzucić. Osobiście najbardziej polubiłam demona-kota, uzależnionego od telezakupów maniaka, który swoim zachowaniem niejednokrotnie wywołał uśmiech na mojej twarzy.

Polecam Wam tę książkę, bo uważam, iż wyróżnia się na tle innych wampirycznych powieści. Mi samej nie pozostaje nic innego, jak czekać tylko na kolejne części o Sabinie Kane.

Główna bohaterka i jednocześnie narratorka, a także tytułowa postać książki Jaye Wells, to córka wampirzycy i maga, potomkini dwóch nienawidzących się ras. Konflikt trwający od stuleci między wampirami i nekromantami wywołany jest odmiennym zdaniem dotyczącym pochodzenia zarówno jednych, jak i drugich. Bowiem wampiry uważają, iż to oni są potomkami bogini Lilith, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Będąc w księgarni i przeglądając książki zupełnie przez przypadek natrafiłam na powieść o wzbudzającej zainteresowanie okładce i o intrygującym tytule: „Malowany człowiek”. Przeczytałam jej opis i choć zazwyczaj przed kupieniem jakiejkolwiek książki czytam wpierw recenzje, tym razem postąpiłam inaczej. Co więcej, choć nigdy, naprawdę nigdy tak nie robię, kupiłam od razu drugi tom. Nie pamiętam teraz, czy była wtedy jakaś promocja na oba te tomy, a jeśli nie było, to czemu kupiłam oba naraz. W każdym razie później „Malowany człowiek” czekał na mnie na półce przez pewien czas, nim po niego sięgnęłam, a to z powodu masy sprawdzianów albo lektur, które musiałam wpierw przeczytać, nim usiądę przed książką przez siebie wybraną. W końcu jednak zaczęłam czytać powieść Petera V. Bretta i książka ta... pochłonęła mnie bez reszty.
Był czwartek. Bardzo się cieszę, że lekcje na piątek miałam zrobione już wcześniej i że nie musiałam się uczyć na następny dzień. Dlaczego? Bo ta powieść sprawiła, że zapomniałam o wszystkim dookoła. Nim się obejrzałam zrobiła się godzina 24 i zmuszona byłam odłożyć książkę na bok, bo przecież rano do szkoły iść trzeba... W szkole zaś myślałam tylko o tym, by jak najszybciej wrócić do domu i zabrać się za czytanie. Więc nim zanurzycie się w lekturze „Malowanego człowieka” upewnijcie się, czy na następny dzień nie musicie nic zrobić. Ponadto sprawdźcie, czy na półce czeka już na was drugi tom.
No tak, piszę o tym, jaka ta książka wciągająca, a co za tym idzie ciekawa, a nic nie napisałam o czym tak naprawdę jest. Tak więc wybaczcie mi, że piszę o treści „Malowanego człowieka” dopiero teraz. Ja po prostu ciągle jestem pod wpływem tej niesamowitej lektury i trudno pisać mi tę recenzję, bo chcę biec już i chwycić w ręce „Pustynną włócznię”, która na całe moje szczęście, już na mnie czeka.

Peter V. Brett stworzył świat bardzo ponury i straszny, gdzie ludzie żyją w wiecznym strachu przed nadejściem nocy, ponieważ to właśnie po zachodzie słońca pojawiają się demony. Ludzi przed Otchłańcami, bo tak nazywają demony, ukrywają się w domach o ścianach pokrytymi runami. Dzięki runą są bezpieczni, ale... ale runy nie zawsze położone są tak jak powinny, a demony, gdy tylko nadarzy się sposobność, przystępują do krwawej rzezi. W takim świecie żyje trójka dzieci: Arlen, odważny i umiejący z wprawą rysować runy chłopiec, który zbyt wcześnie musi stać się mężczyzną, Leesha, dziewczyna o nieprzeciętnej urodzie, chcąca być kimś więcej aniżeli tylko matką i żoną oraz Rojer, zaledwie 3-letnie dziecko, a już sierota.
Trójka tych młodych ludzi to doprawdy niezwykli,nieszablonowi bohaterowie. Czytelnik z każdą kolejną przewracaną kartką chce dowiedzieć się o nich więcej, chce wiedzieć, co zrobią, co się z nimi stanie. Peter V. Brett sprawił więc, iż z zapartym tchem śledzimy losy trójki bohaterów. Przeżywamy z nimi chwilę smutne i cieszymy się wraz z nimi. Dzięki temu, że poznajemy Arlena, Leeshe i Rojera w tak młodym wieku, rozumiemy ich późniejsze postępowanie, gdy są już dorośli.
Cały świat stworzony przez autora jest dopracowany do najmniejszego szczegółu. Doprawdy, nie mam mu nic a nic do zarzucenia. Czytając opisy miast mam je przed oczami, a zresztą nie tylko miast. Opisy postaci są równie świetne.
Czy jest jakaś wada "Malowanego człowieka"? Cóż, osobiście nie podoba mi się podział „Malowanego człowieka” na dwie części, ale to nie wina autora – w wydaniu anglojęzycznym takiego podziału nie było, jedynie nasze Polskie wydawnictwo postanowiło zrobić(i na tym więcej zarobić) dwa tomy.

Podsumowując: POLECAM, polecam i jeszcze raz polecam, bo warto. Jeśli chcecie przeczytać prawdziwe fantasy, to bądźcie pewni, że nie zawiedziecie się na "Malowanym człowieku". ;)

Będąc w księgarni i przeglądając książki zupełnie przez przypadek natrafiłam na powieść o wzbudzającej zainteresowanie okładce i o intrygującym tytule: „Malowany człowiek”. Przeczytałam jej opis i choć zazwyczaj przed kupieniem jakiejkolwiek książki czytam wpierw recenzje, tym razem postąpiłam inaczej. Co więcej, choć nigdy, naprawdę nigdy tak nie robię, kupiłam od razu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dzięki „Nocnemu Patrolowi” zaczęłam czytać powieści fantasy. Pamiętam, jak pożyczyłam tę książkę, autorstwa Sergieja Łukjanienko, od koleżanki. Powiedziała mi wtedy, że na pewno się na niej nie zawiodę. Miała racje.
Autor prezentuje nam współczesną Moskwę, która jest polem bitwy toczonej między Nocnym Patrolem a Dziennym. Do patroli należą Inni, czyli stworzenia które mogą wejść do Zmroku, równoległego świata. Piszę stworzenia, ponieważ obok mogących wchodzić w Zmrok ludzi są także zmiennokształtni, wampiry i magowie, czyli cała gama barwnych i dopracowanych przez Łukjanienkę postaci. Zadaniem obu Patroli jest pilnowanie, aby wszyscy Inni przestrzegali Traktatu, który ma na celu zachowanie równowagi między stroną Światła a stroną Ciemności i niedoprowadzenie do wojny.
Większość wydarzeń poznajemy z punktu widzenia głównego bohatera powieści, Antona, debiutującego w Nocnym Patrolu pracownika operacyjnego, pracującego wcześniej jako analityk. Narracja jest bardzo dobrze poprowadzona, przez co czytelnikowi wydaje się, iż sam uczestniczy w akcjach prowadzonych przez Nocny Patrol. Tempo powieści nie zwalnia ani na moment, dzięki czemu książkę czyta się bardzo szybko. Humor zawarty między stronami sprawia, że czytający nie raz wybuchnie niepohamowanym śmiechem. W „Nocnym Patrolu” nie ma elementów zbędnych, tak pospolitych dla wielu innych powieści. Wszystko to sprawia, że książka ta jest niezwykła i wybija się na tle innych, a osoby, które jeszcze jej nie przeczytały, nie powinny marnować ani chwili dłużej, tylko sięgnąć po „Nocny Patrol”, bo warto. Naprawdę warto.

Dzięki „Nocnemu Patrolowi” zaczęłam czytać powieści fantasy. Pamiętam, jak pożyczyłam tę książkę, autorstwa Sergieja Łukjanienko, od koleżanki. Powiedziała mi wtedy, że na pewno się na niej nie zawiodę. Miała racje.
Autor prezentuje nam współczesną Moskwę, która jest polem bitwy toczonej między Nocnym Patrolem a Dziennym. Do patroli należą Inni, czyli stworzenia które mogą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"– A co ty, do diabła, wiesz o miłości?

Nachylił się do przodu. Jego oczy były ciemne jak woda pod bezksiężycowym niebem, jak pokój bez okien po zgaszeniu światła.
– A co ty wiesz o mnie?"

Skończyłam czytać "Wojnę o dąb" dawno temu i wciąż, mimo upływu takiego długiego czasu, o niej pamiętam.
"Wojna o dąb" wciągnęła mnie i oczarowała. Jest zdecydowanie inna od większości książek, ale ta inność nie sprawia, że jest gorsza. O nie. Powiedziałabym raczej, że to czyni ją wyjątkową, wręcz magiczną.


"Kiedy tłum żywo reaguje, rosną ci skrzydła i dajesz z siebie wszystko. Granie dla publiczności, która cię nienawidzi, jest jak brnięcie po szyję przez bagno."

Książka Emmy Bull jest o Eddi, rockowej gitarzystce i wokalistce, którą poznajemy w chwili, gdy można by rzec, jej życie zmienia się o 180 stopni. Bo oto zrywa ze swoim chłopakiem, będącym liderem zespołu, w którym gra i który przez to musi opuścić. Razem odchodzi z zespołu jej najlepsza przyjaciółka, Carla. Jadąc do domu razem z Carlą, Eddie postanawia wysiąść z samochodu wcześniej i przejść się ulicami jej ukochanego miasta, aby odetchnąć i zebrać myśli. Co teraz zrobi? Gdzie będzie pracować? Eddi nie wie. Nie wie nawet tego, czy odejście z zespołu było dobrym posunięciem. Jedyne co wie, to to, że źle zrobiła, wychodząc z samochodu Carli, ale dowiaduje się o tym, gdy jest już za późno... Bo oto na jej drodze staje tajemniczy mężczyzna, a chwilę później wielki, czarny pies. Brzmi dziwnie? I to jak! Dlatego już teraz powiem, że książka na pewno nie spodoba się wszystkim. Występują w niej bowiem różne fantastyczne stwory, które choć charakteryzują fantasy, rzadko pokazują się we współczesnej literaturze i młodszym czytelnikom, zakochanym w cud wampirach i wilkołakach, mogą się one nie spodobać. Taką postacią jest na przykład wspomniany wyżej phouka, czyli zamieniający się w psa stwór, o ludzkim wyglądzie. Bardzo polubiłam phouke, a także pozostałych bohaterów. Są wyraziści, nieszablonowi. Można się z nimi utożsamiać. Postacie występujące w owej powieści są różnych ras, począwszy od ludzi, przez brązowe skrzaty, aż na elfach skończywszy.

"Nie mam pewności, co to jest. Wiem tylko, co czuję. Mieszkasz we mnie jak domowy duszek. Gdy coś przychodzi mi do głowy, od razu myślę: „Powiem Eddi”. Cokolwiek widzę albo słyszę, wyobrażam sobie, jak ty na to zareagujesz. Wszystko jest dwa razy bardziej zabawne, jeśli ty się śmiejesz. Sposób w jaki odwracasz głowę, szybko, lekko ją przekrzywiając, uważam za piękniejszy niż wyćwiczone ruchy tancerzy. Możliwość, że kocham bez wzajemności, przeraża mnie bardziej niż chmara wrogów z Mrocznego Dworu. Wszysko razem wziąwszy, doszedłem do wniosku, że to miłość, ale może się mylę."

Dialogi w "Wojnie o Dąb" nie są sztywne ani sztuczne, a często bywają zabawne. Sam pomysł jak i jego wykonanie są bardzo dobre. Piosenki i cała oprawa muzyczna strasznie, ale to strasznie mi się podobały. W niektórych utworach się po prostu zakochałam, bo były takie piękne. Jeśli o mnie chodzi, to nie mam tej książce nic do zarzucenia.
Bardzo mi się podobała i z czystym sercem mogę Wam ją polecić. To naprawdę perełka, jeśli chodzi o fantasy i uważam, że czas poświęcony na przeczytanie "Wojny o Dąb" z pewnością nie będzie czasem straconym.


Moja ocena: 10/10

"– A co ty, do diabła, wiesz o miłości?

Nachylił się do przodu. Jego oczy były ciemne jak woda pod bezksiężycowym niebem, jak pokój bez okien po zgaszeniu światła.
– A co ty wiesz o mnie?"

Skończyłam czytać "Wojnę o dąb" dawno temu i wciąż, mimo upływu takiego długiego czasu, o niej pamiętam.
"Wojna o dąb" wciągnęła mnie i oczarowała. Jest zdecydowanie inna od większości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Każda minuta, którą spędzasz z kimś innym, daje mu cząstkę twojego życia i odbiera cząstkę jego.”

Cassie Reyes poznajemy w dniu jej siedemnastych urodzin, gdy napowietrzną kolejką jedzie razem ze swoją rodziną i najlepszym przyjacielem, Xanderem, na swój Dobór. Jest zdenerwowana, ale przede wszystkim szczęśliwa. Na Bankiet Doboru w końcu Cassia czekała całe swoje życie. Dziewczyna chce poznać swojego Wybranka. Zobaczyć go na ekranie, usłyszeć jego imię. Czy ona mu się spodoba? Czy on spodoba się jej...?

,,Dobór służy przede wszystkim dwóm celom: zapewnia zdrowych i sprawnych obywateli naszemu Społeczeństwu oraz pozwala zainteresowanym obywatelom doświadczyć udanego życia rodzinnego. Optymalny Dobór jest dla Społeczeństwa sprawą najwyższej wagi.”

Gdy Cassia słyszy swoje imię wstaje, aby ujrzeć na ekranie twarz swego Wybranka. To ten moment. Teraz dowie się, kto został do niej Dobrany. Ekran jednak pozostaje ciemny. Oczekiwanie wydłuża się, a wokół Cassie narastają szepty. Nagle prowadząca oznajmia dziewczynie, że jej Wybranek jest tutaj razem z nią...
Xander Thomas Carrow. Czy to możliwe? Czy jej Wybrankiem może być najlepszy przyjaciel? Cassia nigdy wcześniej nie czuła się taka szczęśliwa...

„Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy.”

Główna bohaterka nigdy nie wątpiła w Społeczeństwo. Uważała je za idealne. W końcu to Społeczeństwo idealnie ją Dobrało. Idealnie Dobrało jej rodziców. Dzięki systemowi ludzie nie chorują, nie głodują, a umierają dopiero w dniu swoich osiemdziesiątych urodzin. Jednak wszystko się zmienia, gdy na mikrokarcie, na której powinny być informacje o Xanderze pojawia się twarz nie Wybranka Cassie, a kogoś innego...
Czyżby w idealnym świecie zdarzały się pomyłki?

„Czy jeśli zakochałam się w historii jakiegoś człowieka, to zakochałam się jednocześnie w nim samym ?”

Pierwsza część trylogii autorstwa Ally Condie to powieść napisana pięknym językiem, która daje do myślenia. Świat, jaki wykreowała autorka zapada w pamięć, a dzięki pierwszoosobowej narracji widzimy jak zmienia się on w oczach Cassie.
Człowiek czytając „Dobranych” zastanawia się nad tym, czy chciałby żyć w idealnym świecie. I czy tak właściwie świat Cassie można nazwać idealnym...?

Zachęcam Was do sięgnięcia po tę książkę, bo warto.

„Każda minuta, którą spędzasz z kimś innym, daje mu cząstkę twojego życia i odbiera cząstkę jego.”

Cassie Reyes poznajemy w dniu jej siedemnastych urodzin, gdy napowietrzną kolejką jedzie razem ze swoją rodziną i najlepszym przyjacielem, Xanderem, na swój Dobór. Jest zdenerwowana, ale przede wszystkim szczęśliwa. Na Bankiet Doboru w końcu Cassia czekała całe swoje życie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak to by było spotkać diabła? Porozmawiać z nim? Wielu ludzi nad tym się nie głowi. Bo po co myśleć o spotkaniu, do którego nigdy nie dojdzie? Clay, redaktor niewielkiego bostońskiego pisma. należał do tych wielu.
Do czasu, kiedy spotkał Luciana. To niebywałe, ale jeden wieczór, jedno spotkanie, zmieniło wszystko. Dotychczas monotonne życie niedawno rozwiedzionego Claya zmienia się diametralnie. Zaczyna dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie zauważał i zastanawiać nad sprawami, którymi nigdy przedtem nie zawracał sobie głowy. A to wszystko przez jedną osobę – L.
Diabeł powiedział: „Opowiem ci całą historię. (…) Stworzę w tobie magazyn mojej opowieści – mojej autobiografii, jeśli tak wolisz. (…) Spiszesz to wszystko i opublikujesz” a Clay, mimo początkowej niechęci wywołanej tymi słowami, mimo niedowierzania w to, iż Lucian rzeczywiście jest Diabłem, podejmuje się tego zadania. Postanawia wysłuchać historii L., a później ją opublikować. Clay nie wiedział, jak historia upadłego anioła, niby różna, ale jednak podobna do historii samego Claya, odmieni jego życie. Wcześniej czas wypełniał nudnymi zajęciami, teraz pisał i myślał o Lucianie. Dni bez Diabła stawały się dniami nie do zniesienia. Gorączkowo wyczekiwał kolejnych spotkać, kolejnych chwil, które skrócą czas pozostały do poznania zakończenia tej niezwykłej opowieści...

James Scott Bell o książce autorstwa Toscy Lee powiedział: „Oryginalna, porywająca, głęboka, zapadająca w pamięć. Jeśli szukacie powieści, która sprawi, że z niecierpliwością będziecie przewracać strony, a równocześnie zmusi was do myślenia, to pokochacie Diabła", a mi nie pozostaje nic innego, jak tylko podpisać się pod jego słowami.
Powieść ta mnie wciągnęła i nie chciała puścić... nie, to ja nie chciałam puścić jej. Za każdym razem, kiedy jednak musiałam, zastanawiałam się nad tym, co czeka mnie na kolejnej stronie i... chwytałam książkę znowu mówiąc sobie: „Jeszcze tylko dwie strony i odłożę!”.
Mieliście kiedyś tak, że chcieliście za wszelką cenę dowiedzieć się, co czeka na Was na końcu książki? Ja miałam tak czytając dzieło Toscy Lee. Ależ mnie kusiło, aby zerknąć, rzucić tylko okiem na zakończenie! Ale na szczęście nie zrobiłam tego. Popsułabym sobie tym tylko przyjemność z poznawania po kolei całej historii Diabła, która cała jest naprawdę bardzo ciekawa.

Tosca Lee napisała powieść niezwykłą i porywającą. Książkę, która na długo zapadnie w pamięci czytelnika. W mojej na pewno na bardzo długo.
Dla kogo jest ta książka? Cóż, po raz kolejny podpiszę się pod słowami osoby, wypowiadającej się na temat historii Diabła, tym razem Erica Wilsona: "Nawet czytelnicy, którzy nie wierzą w biblijne elementy tej opowieści, z wielkim trudem zwalczą pokusę zgłębienia tych zmagań intelektów."
Tak więc zachęcam Was wszystkich do zapoznania się z tą książką, bo warto. Naprawdę warto.

Recenzja pochodzi z mojego bloga: http://uskrzydlona-ksiazkami.blogspot.com

Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak to by było spotkać diabła? Porozmawiać z nim? Wielu ludzi nad tym się nie głowi. Bo po co myśleć o spotkaniu, do którego nigdy nie dojdzie? Clay, redaktor niewielkiego bostońskiego pisma. należał do tych wielu.
Do czasu, kiedy spotkał Luciana. To niebywałe, ale jeden wieczór, jedno spotkanie, zmieniło wszystko. Dotychczas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

- Malwina, chodź na obiad!
- Już idę! - mówię, ale nie idę. Bo jestem w krainie Nigdynigdy i jakoś nie spieszy mi się, aby z niej wracać.
- Obiad stygnie! - woła mama dalej, a ja z ociąganiem w końcu odrywam się od książki.
Taka sytuacja miała miejsce wczoraj około godziny piętnastej. Dowiedzieć się z niej możecie dwóch rzeczy. Pierwszej, mniej istotnej, że moje imię to Malwina, zaś drugiej, o którą mi głównie chodziło, że Żelazny król wciąga jak diabli.



Mam na imię Meghan i właśnie skończyłam szesnaście lat, ale nie jestem z tego powodu szczęśliwa...
Nie. Wy już wiecie, że nie mam tak na imię, ale co ja poradzę, że nadal czuję się Meghan Chase? Czytając powieść Kagawy przez cały czas miałam wrażenie, jakbym znajdowała się w krainie Nigdynigdy. Przeżycia bohaterki były moimi.
I chcę napisać recenzję, opisać o czym jest ta książka... Ale jest to dla mnie wyzwanie, bo mimo że skończyłam czytać „Żelaznego króla” nadal jestem w krainie Nigdynigdy. Jednak postaram się i zacznę jeszcze raz.

Meghan Chase to nastolatka mieszkająca z młodszym, czteroletnim przyrodnim bratem, mamą i ojczymem na farmie, na której hodują świnie. Ich fundusze są ograniczone, dlatego też Meghan nie może pozwolić sobie na super ubrania, jakie noszą inne dziewczyny uczęszczające z nią do szkoły. Chciałaby posiadać parę ładnych jeansów, ale zamiast nich ma same workowate, głównie zielone ubrania. Meghan jednak nie narzeka. Nie ubolewa nad swym losem mówiąc, jak to ona ma najgorzej. Jedyne czego chce, to żeby bliscy pamiętali o jej urodzinach, a wszystko wygląda tak, jakby o nich zapomnieli. Jakby zapomnieli o niej. Wyjątkami zdają się być jej młodszy brat, Ethan i rudowłosy, jedyny przyjaciel Meghan, Robbie.
Główna bohaterka nie jest bogata i do tego nie jest gadatliwą i towarzyską osobą, toteż jest mało znana w szkole. Dlatego, gdy ma szansę pobyć sam na sam z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole(wprawdzie tylko przez godzinę na korepetycjach, ale zawsze!) i to w dniu swoich urodzin, zaczyna wierzyć, że może jednak urodziny nie są takie straszne...
Ale spotkanie, jakie miało odmienić jej życie, nie idzie tak, jakby tego chciała i dzień, który miał być najlepszym, staje się koszmarnym i to nie tylko z powodu niepowodzenia związanego z gwiazdą szkolnej drużyny.
Meghan nagle dowiaduje się, że nikt nie jest tym, kim sądziła, że jest. Ona sama nie wie, kim jest. A do tego... do tego dochodzi tajemnicza postać na koniu i dziwne zachowanie Robbiego. Przyjaciela, którego nie pamięta kiedy poznała i u którego w domu nigdy nie była.
Ale to wszystko to dopiero początek. Jedynie zalążek tej niezwykłej powieści, jej pierwsze strony. Lecz w dalszych nadal akcja goni akcje i autorka nie daje nam czasu na nudę. Bohaterowie są tak barwni i zapadający w pamięć, że muszę o nich, przynajmniej w skrócie, wspomnieć.
Po pierwsze wyżej wymieniona już Meghan. Polubiłam tę postać bo jest nastolatką umiejącą stawiać na swoim. Jest taka zwykła, ale przez to świetnie można w czuć się w jej sytuacje, a wręcz, co już wspomniałam, poczuć się nią. Ale przy tym, co ważne, nie należy do irytujących.
Po drugie Robbie... zabawny i przyjacielski Robbie, który odsłonił przed Meghan magiczny i barwny, pełny przeróżnych baśniowych postaci świat, jakim jest kraina Nigdynigdy.
I Ash. Och, Ash... Ash, Ash, Ash. Chcę tutaj coś napisać, ale wybaczcie, nie mogę. To taka postać, którą gdybym opisała, popsułabym Wam zabawę. A tego przecież robić nie chcę.
Jednak uwierzcie mi, że jeśli już poznacie mrocznego księcia, pokochacie go równie mocno, jak ja.
Oprócz wyżej wymienionych postaci występuje w książce cała gama innych bohaterów. Jednych zaczerpniętych lub inspirowanych dziełami literackimi takimi jak „Sen nocy letniej” (postacie z tej sztuki to na przykład Oberon i jego żona, Tytania), czy „Alicja w krainie czarów”(kot podobny do kota z Cheshire), a innych całkowicie przez autorkę wymyślonych, lecz wszystkich równie wartych uwagi i świetnie wykreowanych.
Sama kraina Nigdynigdy została opisana tak, że miałam ją, czytając „Żelaznego króla”, cały czas przed oczami... Ja tam po prostu byłam.

Jeśli czytacie moje słowa i czekacie na krytykę, dziś jej nie dostaniecie. Wybaczcie mi to, ale na razie nie stać mnie na nią. I szczerze wątpię, abym mogła wymienić wady tej książki nawet po ochłonięciu.
A teraz... teraz dociera do mnie, ile muszę czekać na kolejną część! Katorga, powiadam, katorga!

Moja ocena: 10/10


Recenzja pochodzi z mojego bloga: www.uskrzydlona-ksiazkami.blogspot.com

- Malwina, chodź na obiad!
- Już idę! - mówię, ale nie idę. Bo jestem w krainie Nigdynigdy i jakoś nie spieszy mi się, aby z niej wracać.
- Obiad stygnie! - woła mama dalej, a ja z ociąganiem w końcu odrywam się od książki.
Taka sytuacja miała miejsce wczoraj około godziny piętnastej. Dowiedzieć się z niej możecie dwóch rzeczy. Pierwszej, mniej istotnej, że moje imię to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Piękna okładka, która zachęca i opis, równie mocno zachęcający, a także informacja, że powieść „Niebo jest wszędzie” była nominowana do najważniejszej brytyjskiej nagrody literackiej dla literatury młodzieżowej: Carnegie Medal, sprawiły, że chciałam przeczytać tę książkę. Jednak najskuteczniejsza była pozytywna recenzja, jaką przeczytałam. Jedna recenzja spowodowała, że poszłam do księgarni i kupiłam tę książkę. I wiecie co? Cieszę się, że to zrobiłam, bo ta książka jest niewiarykurnagodna*!

Nie przeżyłam, na całe szczęście, śmierci bliskiej mi osoby. Nie wiem, jak to jest gdy umiera ktoś, kogo kochasz. Trudno mi sobie wyobrazić smutek, jaki musi przeżywać osoba, która kogoś straciła. Ale gdy sięgnęłam po „Niebo jest wszędzie” Jandy Nelson byłam w stanie poczuć ból Lennie, siedemnastolatki, której zmarła starsza siostra. Lennie próbuje wrócić do normalności, lecz jak wrócić do świata, w jakim nie ma już Bailey? Wszystko, co dziewczyna robi przypomina jej, że niegdyś robiła to z Bailey. A teraz została bez niej. Bez swojej żywiołowej siostry, z którą rozmawiała przed pójściem spać. Bez przyjaciółki, z jaką spędzała czas po szkole. Zawsze były one, Bailey i Lennie, a teraz... A teraz Lennie nie mogła mówić: my. Musiała się nauczyć mówić: ja.

„Toby opowiadał nam, że wyścigowe konie czystej krwi zawsze mają konia do towarzystwa, który cały czas jest przy nich, i pomyślałam wtedy: to ja. Jestem koniem do towarzystwa”

Lennie nikt nie rozumie, a przynajmniej ona czuje się niezrozumiała. Nikt, z wyjątkiem Toby'ego, chłopaka swojej zmarłej siostry. Oboje stracili tę samą osobę, którą kochali równie mocno. Dziewczyna zaczyna spędzać z nim coraz więcej czasu. Nic nie może poradzić na to, zaczyna coś do chłopaka czuć. Ale nagle na horyzoncie pojawia się nowa osoba, która nie znała Bailey ani Lennie przed jej śmiercią. Teraz może poznać tylko nową Lennie. Lennie bez siostry. W dodatku ta nowa osoba posiada oszałamiający, zaraźliwy uśmiech... Główna bohaterka, a jednocześnie narratorka zaczyna więc myśleć nie tylko o Tobym, ale i przystojnym i utalentowanym Joe.
Ma z tego powodu wyrzuty sumienia. Bo jak ona może kogoś pokochać ze świadomością, że nie będzie mogła powiedzieć o tym Bailey? Zapytać ją, doświadczoną siostrę, o radę? Co ma zrobić bez niej? Jak się zachować?

„Kiedyś, wiele lat temu, leżałam sobie w ogrodzie Gram i Big zapytał mnie, co robię. Powiedziałam mu, że patrzę na niebo. A on na to:
- To błędne pojęcie rzeczywistości, Lennie, niebo jest wszędzie, zaczyna się u twoich stóp.”

„Niebo jest wszędzie” to książka niesamowita. To powieść, którą polecam każdemu. Moje ulubione gatunki to paranormal romance i fantasy, a po książki tego typu sięgam rzadko, naprawdę rzadko. Jednak ta powieść oczarowała mnie i skłoniła do rozmyślań, a także wywołała uśmiech na twarzy i sprawiła, że z moich oczu poleciały łzy, a uwierzcie, o to trudno!
Jedynymi minusami, jakie mogę zarzucić, ale nie tyle książce, co wydaniu, to literówki i, strasznie denerwujące mnie, pootwierane cudzysłowy. I naprawdę, tylko tyle.

Recenzja z mojego bloga: http://uskrzydlona-ksiazkami.blogspot.com/

Piękna okładka, która zachęca i opis, równie mocno zachęcający, a także informacja, że powieść „Niebo jest wszędzie” była nominowana do najważniejszej brytyjskiej nagrody literackiej dla literatury młodzieżowej: Carnegie Medal, sprawiły, że chciałam przeczytać tę książkę. Jednak najskuteczniejsza była pozytywna recenzja, jaką przeczytałam. Jedna recenzja spowodowała, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na rynku Polskim coraz więcej pojawia się powieści o wampirach. Tych lepszych i tych, których niestety jest bardzo dużo, gorszych. Autorzy mają co rusz to nowe pomysły na przedstawianie wampirów, a także udoskonalają(lub sądzą, że udoskonalają) dotyczące ich stereotypy.
Książka George'a R. R. Martina nie jest jednak nowością, bowiem napisana została w 1982 roku, czyli dużo wcześniej, aniżeli wychodzący teraz chłam, doczekała się teraz, zapewne z powodu panującej mody, wznowienia. I cieszę się bardzo, że wydawnictwo postanowiło odświeżyć tę książkę, bo zapewne gdyby nie to, nie miałabym okazji po nią sięgnąć. Na szczęście sięgnęłam i spędziłam przyjemne godziny zaczytując się w powieści o parostatkach, pływających na południu Stanów Zjednoczonych, ale przede wszystkim o marzeniach i pokonywaniu własnych słabości.

Powieść ta, której głównym bohaterem nie jest piękny i młody, lecz najbrzydszy pływający na parowcach gruby i po czterdziestce mężczyzna, Abner Marsh, jest wyjątkowa. Zaczyna się dość zwyczajnie. Ot, stary kapitan Abner Marsh z podupadającą firmą przewozową dostaje ofertę nie do odrzucenia, od ekscentrycznego i dziwnego człowieka, Joshuy Yorka. Marshowi od razu York wydaje się osobą podejrzaną, ale co zrobić, kiedy jest się prawie bankrutem, posiadającym jedynie jeden parostatek? Nie można nie przyjąć oferty, jaką jest zbudowanie najwspanialszego i najszybszego parowca, jaki kiedykolwiek pływał po rzekach w zamian tylko za to, iż zgodzi się na drugiego kapitana owego statku i nie będzie wypytywać się o jego zwyczaje, a także podważać poleceń, przez niego wydawanych. Tak więc stary kapitan Abner, chcąc zrealizować swoje najskrytsze marzenia, zgadza się na ten, wydawałoby się, cudowny układ.
Sam wymyśla nazwę dla parowca i nadzoruję jego budowę, podczas gdy Joshua York jest jedynie fundatorem tak drogiego przedsięwzięcia.
Sprawy jednakże z biegiem czasu komplikują się i mimo zawartej wcześniej umowy, Marsh staje się coraz bardziej podejrzliwy, co do swojego współpracownika i zadaje pytania, na których się jednak nie kończy...

Zapewne niektórym osobom nie spodoba się powolna i miejscami nużąca narracja, a także długie opisy. Lecz w moim mniemaniu szybsze tępo popsułoby tę książkę, a krótkie opisy odebrałyby jej urok, czytając bowiem powieść Martina ma się wrażenie, jakby płynęło się statkiem i chce się płynąc jak najwolniej, aby móc chłonąć wszystko to, co mijamy. Pochłaniać każdy szczegół, smakować go.
„Ostatni rejs Fevre Dream” spowodował, że straciłam poczucie czasu, lecz nie dłużyła mi się, a te prawie sześćset stron przeczytałam niemal jednym tchem. Po skończeniu, gdy już odłożyłam powieść na półkę, wciąż nie mogłam przestać o niej myśleć. O jej bohaterach, wspaniale przez autora wykreowanych. O jej odczuwalnym na każdej stronie klimacie, który sprawiał, że czułam dym parowców i widziałam je, a także słyszałam odgłos syren.
Nie, z pewnością długo jeszcze nie zapomnę „Ostatniego Rejsu”. Powiem więcej, z chęcią przeczytam go jeszcze raz.

Na rynku Polskim coraz więcej pojawia się powieści o wampirach. Tych lepszych i tych, których niestety jest bardzo dużo, gorszych. Autorzy mają co rusz to nowe pomysły na przedstawianie wampirów, a także udoskonalają(lub sądzą, że udoskonalają) dotyczące ich stereotypy.
Książka George'a R. R. Martina nie jest jednak nowością, bowiem napisana została w 1982 roku, czyli dużo...

więcej Pokaż mimo to