Kiedy na komiksie widzimy Batmana i inicjały Franka Millera, możemy spodziewać się czegoś wielkiego. Przecież "Powrót Mrocznego Rycerza" Millera okupuje któreś miejsce w top 5 na każdej liście najlepszych komiksów wszech czasów. Skoro historia o końcu kariery Batmana wyszła tak dobrze, to jak Miller poradził sobie z jej początkami?

Do narracji zaprasza nas nie Batman, a Jim Gordon, policjant, który zaczyna właśnie robotę w plugawym Gotham City. Postać ta dzieli obowiązki narratora z samym Brucem Waynem, który zdecydował się rozpocząć walkę z przestępczością, ale jeszcze nie bardzo wie jak to zrobić. Początek komiksu to ten pierwszy raz naszych młodzików. Musze powiedzieć, że wyszło to fantastycznie: Gordon szybko przekonuje się jakimi zdemoralizowanymi i podłymi ludźmi są jego pracodawcy i koledzy po fachu, a Bruce wsiada do Porsche ze sztuczną blizną na twarzy i pakuje się w tarapaty. Klimat wręcz wylewa się z pierwszych stron komiksu, ale potem jakby trochę ulatuje. Może to kwestia wręcz za dobrego wprowadzenia.

Potem jest już nieco zbyt standardowo- kolejni skorumpowani dostają nauczkę, a Batman zdaję się wychodzić cało nawet z najgorszego szamba. Nieświadomie Gordon i Bruce zbliżają się do siebie: Gordon uświadamia sobie, że Batman nie jest przestępcą, a jeśli nawet, to nie gorszym od dzielnych urzędników i policjantów Gotham; Bruce zaś dochodzi do wniosku, że nie da rady w walce przeciwko wszystkim i musi mieć wtykę. Do tego dochodzi wątek romansu Gordona, skok w bok ma nam pokazać, że pułkownikowi daleko do ideału, ale moim zdaniem był trochę zbyt mdły i standardowy. W komiksie pojawia się tez Catwomen, która postanawia zmienić profesję i z dominy przeistacza się w złodzieja. Frank Miller nie brnął w skomplikowaną relację Seliny i Bruca i wątek Catwoman ledwie liznął.

Podsumowując: jest oczywiscie bardzo dobrze, ale nie jest to dla mnie dzieło porównywalne do "The Dark Knight Returns". Oba komiksy napisane w tym samym roku, alfa i omega Batmana, ale to "Powrót" uważam za dzieło genialne. Oprawa graficzna stoi na wysokim poziomie, nie zestarzałą się jak np. ta z Knightfall. Polecam, chodź nie zgodzę się, że jest to dzieło definiujące Batmana, czy jedno z topowych gackowych opowiadań.

Kiedy na komiksie widzimy Batmana i inicjały Franka Millera, możemy spodziewać się czegoś wielkiego. Przecież "Powrót Mrocznego Rycerza" Millera okupuje któreś miejsce w top 5 na każdej liście najlepszych komiksów wszech czasów. Skoro historia o końcu kariery Batmana wyszła tak dobrze, to jak Miller poradził sobie z jej początkami?

Do narracji zaprasza nas nie Batman, a...