-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać100
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel5
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać2
Cytaty z tagiem "byt" [188]
[ + Dodaj cytat]To, co widzicie nie jest dokładnie rzeczywistością, wasze myśli są ulotne, plany przypominają miraże, mieszkacie wewnątrz snu, w historii, która niezupełnie do was należy. A jutro nie istnieje.
Nic, ani choroby fizyczne ciała, ani jakiekolwiek dramaty, największe zło, jakie człowiek może uczynić, jakiegokolwiek rodzaju, nie jest w stanie uśmiercić nieśmiertelnego ducha. Szatan uczynił największe zło, jakie tylko jest możliwe do pomyślenia, a proszę zobaczyć, że szatan żyje w piekle. I chciałby zniszczyć swoją bytowość i nie potrafi, z prostej racji, ponieważ nie jest stwórcą samego siebie.
Ludzie tak bardzo przywykli do myśli, że w rękach człowieka znajduje się i powinna się znajdować pełnia władzy, zarówno nad ziemskimi jak i nad wszystkimi możliwymi bytami, że najprawdopodobniej nie mogą istnieć, nie mogą nawet znieść myśli o tym, że takiej władzy nie posiadają i nigdy nie posiadali.
Po co tu przyjechałem? Skąd się tu wziąłem?...Uciekam przed czymś okropnym i nie mogę uciec. Jestem zawsze sam ze sobą, katem swoim jestem właśnie ja sam...samym sobą jestem zmęczony, samego siebie mam dosyć, siebie uważam za nieznośnego, samym sobą się dręczę. Chciałbym zasnąć i zapomnieć o samym sobie – i nie mogę. Nie mogę oderwać się od samego siebie.
Trzeźwa, nieruchoma, osamotniona świadomość tkwi pomiędzy ścianami; trwa. Nikt w niej już nie mieszka. Jeszcze przed chwilą ktoś mówił ja, mówił moja świadomość. Kto taki? Na zewnątrz były mówiące ulice, ze znanymi kolorami i zapachami. Pozostały anonimowe ściany, anonimowa świadomość. Oto co istnieje: ściany, a pomiędzy ścianami mała żyjąca i bezosobista przezroczystość. Świadomość istnieje jak drzewo, jak źdźbło trawy. Drzemie, nudzi się. Małe ulotne świadomości zaludniają ją jak ptaki gałęzie. Zaludniają i znikają. Zagubiona, opuszczona świadomość pomiędzy tymi ścianami, pod szarym niebem. A oto sens jej istnienia: że jest świadomością, że jest zbyteczna. Rozpuszcza się, rozprasza, pragnie się zgubić na brązowej ścianie, wzdłuż latarni czy też tam w mżeniu wieczoru. Ale nigdy nie może o sobie zapomnieć; jest świadomością świadomości, która zapomina o sobie. Taka już jest.
Zaparło mi oddech. Nigdy przed tymi ostatnimi dniami nie przeczuwałem, co to znaczy „istnieć”, Byłem jak inni, jak ci, którzy przechadzają się nad brzegiem morza w wiosennych ubraniach. Mówiłem jak oni: „morze jest zielone; ten biały punkt, tam wysoko, to jest mewa”. Ale nie czułem, że to istnieje, że mewa jest „mewą-istniejącą”; normalnie istnienie ukrywa się. Jest tutaj, wokół nas, w nas, jest nami, nie można powiedzieć dwu słów, nie mówiąc o nim, a przecież nie dotykamy go. Kiedy myślałem, że o nim myślę, prawdopodobnie nie myślałem o niczym, miałem pustą głowę lub jedynie to jedno słowo w głowie, słowo „być”. Albo morze, myślałem...jak by to powiedzieć? Myślałem przynależnością, mówiłem sobie, że morze przynależy do klasy przedmiotów zielonych lub że zieleń należy do cech morza. Nawet gdy spoglądałem na rzeczy, byłem o sto mil od myśli, że istnieją: ukazywały mi się jako dekoracja. Brałem je do ręki, służyły mi jako narzędzia, przewidywałem ich opór. Ale wszystko to odbywało się na powierzchni. Gdyby mnie zapytano, czym jest istnienie, odpowiedziałbym w dobrej wierze, że to nic nie jest, jedynie pusta forma, która dokłada się do rzeczy od zewnątrz, nie zmieniając niczego w ich naturze. A potem nagle przyszło, było jasne jak dzień – nagle istnienie odsłoniło się. Straciło obojętny wygląd abstrakcyjnej kategorii: to była właśnie miazga rzeczy, ten korzeń był ugnieciony z istnienia. Lub raczej korzeń, pręty ogrodzenia, ławka, rzadki trawnik, wszystko to zniknęło, różnorodność rzeczy, ich indywidualność była tylko pozorem, lakierem. Ten lakier rozpłynął się, pozostały masy monstrualne i miękkie, w bezładzie – nagie, nagością przerażającą i obsceniczną.
Któż widzi, że mijają lata i tyle się dzieje, wszystko zlewa się w jedno, w przestrzenie pełne bytu, nic do nas nie wraca wszystko się powtarza, a nasze istnienie wisi nad nami jak chwila. A kiedyś przestaje się także liczyć jesienie, przeszłość żyje jak cisza nad dojrzewającymi stokami, na winorośli naszego życia wiszą grona pożegnań.
Źródłowość w człowieku – paradoksalnie – nie mówi o czasie jego narodzin, ani o pierwszym ośrodku krystalizacji doświadczeń; wiąże go natomiast z tym, co mieści się w innym czasie, i wyzwala w nim to, co nie jest mu współczesne; nieustannie, w ciągle ponawianym mnożeniu się, pokazuje, iż rzeczy zaczęły się wcześniej od niego i że z tego powodu nikt, czyje doświadczenie zostało w całości ustanowione i ograniczone przez owe rzeczy, nie zdoła określić źródła.
Mówi się ludziom zaledwie, że chce się wyciągnąć nogi, a oni od razu widzą całe ciało jak długie. To, nad czym się biedziłem w mym jednostkowym królestwie, a co moja pozycja – pozycja mego ciała – oddawała zaledwie w ogromnym przybliżeniu i w dosyć płaski sposób, to była sjesta umysłu, uśpienie własnego ja i myśli o tej resztce zatruwających drobiazgów, które zwie się nie-ja, a nawet, skrótowo światem.
Natura wydając na świat człowieka, była umierającą matką: dawała „byt” temu, którego narodziny oznaczały jej własną śmierć.