Mariusz Włoch, trener kompetencji komunikacyjnych i językowych, wyczerpująco opisuje różne aspekty skutecznych i nieskutecznych metod uczenia się języków, a także proponuje swoje autorskie rozwiązania podstawowych problemów związanych z tą nauką. Dowiesz się stąd, co jest ważniejsze od opanowania zasad gramatyki i dlaczego nawet perfekcyjna znajomość języka nie zapewnia sukcesu w kraju, w którym jest to język urzędowy. Odkryjesz, jakie możliwości daje Ci swobodne porozumiewanie się z przedstawicielami innych narodów. Przeczytaj, zacznij się uczyć i… wytrwaj w postanowieniu!
Nie ma co czekać z puentą na koniec tej recenzji, napiszę od razu - ta książka jest okropna. Próbowałem jakoś uszeregować jej wady poczynając od tych, które irytują mnie najbardziej, jednak okazało się to trudnym zadaniem. Mógłbym to uczynić, gdyby owo dzieło stanowiło sobą jakąkolwiek wartość, tymczasem... tu nawet nie ma się od czego odbić. Ta książka to żenujący, męczący żart.
Autor, skądinąd zupełnie mi nieznany zanim przystąpiłem do tej lektury, przez paredziesiąt stron konsekwentnie napawa się swoją wspaniałością, robiąc przerwy tylko na obśmiewanie ludzi, którzy nie są nim. Szydzi z profesorów akademickich, innych lektorów języka, kuratorium, autorów podręczników, a przede wszystkim - swoich uczniów. Nawet jeśli nie odrzucałby mnie na wstępie kołczingowy bełkot, jaki wylewa się na każdym kroku, to owo wyśmiewanie byłoby powodem przez który zastanowiłbym się dwa razy, czy chciałbym aby uczył mnie ktoś taki. Uczeń zadaje za dużo pytań? Męczący atencjusz! Inny nie zadaje pytań wcale? Szara myszka, trzeba złamać jej sferę bezpieczeństwa, zdenerwować i sprowokować żeby powiedziała "Fuck!". Innemu uczniowi się coś nie podoba? Maruda. I tak dalej... Najciekawsze (żartowałem!) jest to, że autor referuje nam te sytuacje sprawiając wrażenie nadzwyczajnie zadowolonego z siebie. Po każdej złośliwej scence wydaje się, jakby chciał dodać "Patrzcie, ale mu dowaliłem! Taki jestem błyskotliwy. Jestem, prawda? PRAWDA?!".
Skrócę Wam męki i oszczędzę czasu - treścią tego "dzieła" generalnie jest to, że autor jest super, jego metoda najlepsza, jego szkoła językowa najlepsza, i tylko uczniowie niekoniecznie trafiają się tacy, aby mu dorównać.
Dawno nie czułem takiego wstrętu do żadnej książki. I żal mi tego, co prawda niezbyt długiego, ale jednak bezpowrotnie zmarnowanego czasu. Ta lektura nie wniosła absolutnie nic wartościowego do mojego życia.
Panie Mariuszu, mam dla Pana pomysł na następną książkę:
WŁADCA CZASU
czyli jak (bez)skutecznie lać wodę przez 370 stron.
Książka nie jest najgorsza, czyta się ją nawet przyjemnie, ale ciężko dowiedzieć się z niej czegoś nowego. Szczególnie dłużyły mi się momenty dotyczące motywacji i opisów poszczególnych osób, którym nie chciało się uczyć. Fajnie. Sięgnęłam po tę książkę, a więc jestem już zainteresowana nauką.
A czego się spodziewałam? Czegoś w stylu bloga swiatjezykow.blogspot.com, którego z resztą bardzo polecam.
Niestety, rozczarowanie.