Artysta zmartwychwstały Renata Diaków 8,1
ocenił(a) na 1010 lata temu Są książki „ot”, łatwe, lekkie i przyjemne; czyta się je szybko i bez większego wysiłku, ale równie szybko ulatują z pamięci, nie pozostawiając głębszego śladu. I jest literatura przez wielkie „L”. Niełatwa, nielekka, nieprosta i niewygodna. A czasem wręcz – jeśli porusza tematy tabu – także nie-przyjemna. Nie obiecuje przeniesienia do innej, tej lepszej rzeczywistości, do świata, w którym wszystkie marzenia (w końcu) się spełniają, na każdego Kopciuszka czeka gdzieś wyśniony książę i wszystko kończy się w iście hollywoodzkim stylu, czyli tzw. happy endem. Jedną z takich właśnie pozycji jest Artysta Zmartwychwstały. Czuję się zobowiązana ostrzec – lepiej niech nie sięga po nią Czytelnik szukający konwencjonalnej formy rozrywki i chwili wytchnienia od codziennych problemów – swoich i tym bardziej ogólnoludzkich, egzystencjalnych. Bo to powieść wysokiego ryzyka. Intelektualnego, emocjonalnego, obyczajowego.
Artysta Zmartwychwstały to powieść-wyznanie, skonstruowana na planie Chrystusowej drogi krzyżowej. Składa się z XV rozdziałów opatrzonych nazwami poszczególnych stacji. Nieco szokujące, prawda? Ten co najmniej kontrowersyjny pomysł kompozycji wpisuje się w zapowiedź (obietnicę lub ostrzeżenie) zawartą już na okładce:
„mocna, bezkompromisowa lektura, dostarczająca głębokich i skrajnych emocji”.
Tytułowy artysta dokonuje w niej swoistej spowiedzi „generalnej”, opisując całe swoje życie, chronologicznie – od momentu narodzin, przez dzieciństwo, wiek młodzieńczy i dorosłość. Przyświeca mu wiara w to, iż historia opowiedziana będzie rozgrzeszona, a być może nawet – zrozumiana. Wraz z sobą zabiera w tę podróż Czytelnika. Do samego jądra piekła. Po drodze – poszczególne stacje i poszczególne upadki – przemoc, inicjacja seksualna, alkoholowa, narkotykowa… I kolejne kręgi egzystencjalnego piekła – uzależnienia, traumy; kolejne stadia degradacji somy i psyche. Głód, powtarzające się odrzucenia i zdrady, niezrozumienie, samotność, pustka, lęk, depresja, próba samobójcza, szpital psychiatryczny, w końcu – emigracja. Artysta przyrównany został do Chrystusa, z którym łączy go z cierpienie wynikające z poczucia niezrozumienia, samotności i odrzucenia przez ludzi. Mesjasza „pokolenia zniewolonych umysłów”. Tutaj jednak celem jest zbawienie (chociaż i aż) samego siebie, celem, który wydaje się niczym fatamorgana na pustyni… Igra z bohaterem, podszywa się pod różne maski, pseudo-miłości, pseudo-szczęścia… To przybliża się, to odda i znika…
Pełna recenzja na:
http://moznaprzeczytac.pl/artysta-zmartwychwstaly-renata-diakow/