Andrzej Bursa Stanisław Stanuch 7,2
ocenił(a) na 86 lata temu „WYDEPTYWANIE DNA PIEKŁA” – NOTATKI O ANDRZEJU BURSIE W 60. ROCZNICĘ ŚMIERCI POETY
15 listopada minie kolejna, sześćdziesiąta rocznica śmierci Andrzeja Bursy (1932-1957). Niebywałe, że książka Stanisława Stanucha (1931-2005),napisana w 25 lat po śmierci poety jest do dnia dzisiejszego jedną z najrzetelniejszych publikacji, wspominającą tę wyjątkową postać. Stanuch przez długie lata był, obok Stanisława Czycza (za sprawą słynnego, znakomitego opowiadania pt. „And”) głównym „nosicielem mitu” Andrzeja Bursy. Rzecz to niebywała również dlatego, że pomimo upływu lat, twórczość Bursy nadal ma grono wiernych czytelników i w wielu miejscach pozostaje (niepokojąco) aktualna i wymowna. Andrzej Bursa we wspomnieniu Stanisława Stanucha jawi się jako postać wyjątkowa, wrażliwy poeta, który przez całe swoje (krótkie) życie musiał zmagać się z niezrozumieniem. Twórczość Bursy, mimo iż do dnia dzisiejszego chętnie czytywana, bywała oceniana niesprawiedliwie lub zwyczajnie spłycana – redukowana jedynie do turpizmu, wulgaryzacji, czy epatowania czytelnika okropnościami. Stanuch czyni z Bursy wyraziciela głosu całego powojennego, dotkniętego traumą pokolenia – twórców, którzy byli „za starzy, by nie pamiętać” i „za młodzi, by móc uczestniczyć”.
Książka Stanisława Stanucha nie jest biografią sensu stricto, a do jej największych zalet należy próba ukazania postaci i twórczości Andrzeja Bursy w szerszym, pokoleniowym kontekście. Autor już na wstępie mocno polemizuje z teorią Artura Sandauera, który zaatakował całe tzw. Pokolenie 1956 (inaczej nazywane pokoleniem „Współczesności”),oskarżając je o antyestetyzm twórczości, ze zbyt silnym odchyleniem w stronę etyczności, co błędnie utożsamił z moralizatorstwem. Andrzej Bursa starał się za wszelką cenę „zachować pionową postawę”, w tych trudnych czasach, kiedy wielu pisarzy, chcąc przetrwać, miało lojalistyczne odruchy wobec władzy. Jeden z wierszy zatytułował „Rówieśnikom kameleonom”: „Zaprawieni w kłamstwie doskonale/ Niewiniątka udające zuchów/ Z kieszonkowym przekonań bagażem/ My już twarzy nie mamy wcale/ My mamy papierowe maski zamiast twarzy”. Każda epoka ma swoich „zwykłych, szarych ludzi”, którzy pewne zjawiska odczuwają bardziej dotkliwie. Drugą hipotezą, której Stanuch w swojej książce odważył się przeciwstawić jest koncepcja Edwarda Balcerzana, który w swoim szkicu pt. „Stara piosenka krwi”, przykładając do twórczości Bursy bachtinowskie pojęcie „degradacji”, zredukował ją do tzw. „taktyki pacjenta” – uporczywego sprowadzania, wszystkiego, co wzniosłe do cielesności, biologii – inaczej mówiąc do taniego epatowania fizjologią. Trudno o większe nieporozumienie, trudno o bardziej płytki pogląd, co jest tym bardziej bolesne, że autorem takiej hipotezy jest tak wybitny fachowiec, jak Edward Balcerzan.
Książka ta to również niezaprzeczalny dowód na poparcie tezy o cykliczności naszych dziejów, zwłaszcza gdy obserwujemy próżne starania młodego poety, by móc nareszcie zaistnieć w środowisku poetyckim. Autor przytacza tu słowa Stanisława Wyspiańskiego na temat ówczesnego krakowskiego środowiska poetyckiego z listu napisanego w 1897 roku: „Ci ludzie, co stoją w Krakowie wysoko, po większej części to są lalki i manekiny, które same n i c n i e u m i e j ą, więc wyrabia się u takich ludzi n a t u r a l n a zazdrość do tych wszystkich, którzy coś potrafią. Ja już mam tych manekinów dosyć. Manekiny nie przeszkodzą mi w niczym, ale mogą tylko opóźnić, co chcę […] Jak trafię na jednego porządnego człowieka, to już będę miał wszystko. Czekam cierpliwie”. Stanuch, cytując te słowa w kontekście zmagań Bursy, stwierdza, że są one nadal aktualne i dobrze opisują sytuację twórcy. Z dzisiejszej perspektywy – 60 lat po śmierci Bursy i 33 latach od wydania książki Stanucha, można śmiało powiedzieć, że słowa Wyspiańskiego nadal nie straciły nic ze swojej aktualności . Myślę w ogóle, że jedną z przyczyn, dla których wiersze Bursy nieprzerwanie znajdują swoich czytelników, jest fakt, że zadają one pytania, na które wiele twórczych jednostek wciąż nie znalazło odpowiedzi. Stanuch przypomina w tym kontekście słynny wiersz Bursy, pt. „Pożegnanie z psem” – abstrahując od całego komiczno-groteskowego aspektu tego utworu – o psie, którego trzeba sprzedać, bo „pożarł już czterech listonoszy”, to jest tam jeszcze inne, jakże wymowny wers-zdanie, które podmiot liryczny adresuje do tytułowego zwierzęcia: „Gdyby moi przyjaciele umieli tak inteligentnie milczeć/ Toby było mi o wiele lepiej”. Stanuch przytacza tu słowa Jarosława Iwaszkiewicza, który komentuje to bezbłędnie: „Smutno jest w naszym społeczeństwie, kiedy poeta u psa musi szukać odruchów przyjaźni”. Dalej pisze Iwaszkiewicz: „Natura poetycka jest delikatną naturą. Niejednokrotnie [poeta – przyp. T.W] uważa za kopniak coś, co zwykłemu śmiertelnikowi (…) widzi się lekkim muśnięciem, poklepaniem po plecach, lub tylko życzliwym trochę ironicznym uśmiechem. Poeci, zwłaszcza młodzi poeci, bardzo często uważają ziarnko żwiru za kamień młyński. A może to inaczej trzeba powiedzieć? Zbyt często kamień młyński uważamy za ziarnko żwiru”. Z czymś takim zmagał się Andrzej Bursa, nie tylko kiedy tworzył, ale również w pracy zawodowej – w dziale reportażu krakowskiego „Dziennika Polskiego”. Gdy, wysłany na wschodnie rubieże PRL-u z żarliwością opisał tragiczny los pierwszej grupy repatriantów z Uzbekistanu, powracającej do Polski z przerażeniem w oczach, cenzura okroiła ów reportaż niemiłosiernie, czyniąc zeń apologię socjalizmu. Stanuch nazywa wręcz Bursę narażonym na kopniaki poetą-petentem – ciągle składającym podania do losu, wiecznie stojącym przed jakimś Okienkiem, nieustannie odwołującym się do Wyższych Instancji. To właśnie słynne bursowe „dokładne wydeptywanie dna piekła/ uparte dążenie/ z pełną świadomością jego bezcelowości”.
Dlatego tak wielkim szokiem była nagła śmierć Bursy – 25-letniego poety, w opinii wielu niezbyt rozgarniętych czytelników istniało wówczas przekonanie, że „młody, zbuntowany poeta absolutnie nie może umrzeć śmiercią naturalną”. Znów bezlitośnie spłycono jego twórczość, zwracając uwagę na fakt, jak często poeta poruszał w swoich utworach temat śmierci, jak chociażby w wierszu „Sobie samemu umarłemu”: „Gdy na Krupniczą mój upiór wchodził/ Szepnąłem do koleżanki:/ Wiesz ja nie żyję… nie przeszkadzajcie sobie/ Ale nie mogłem ukryć żem jest martwy”. Stanisław Stanuch w swojej książce prostuje również brednie, które były rozpowszechniane na temat rzekomej samobójczej śmierci poety, również przez osoby z jego najbliższego otoczenia, z mitami, które z biegiem lat wokół tego narosły. Z drugiej jednak strony, trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie śmierć Bursy z całą jej tajemniczością, domniemaniem samobójstwa, przyczyniła się do powstania osobliwego mitu, towarzyszącego jego twórczości. Z pewnością, gdyby Andrzej Bursa żył dłużej, nie zachowałby się w pamięci czytelników w takiej formie i z taką intensywnością.
Kończąc ten przydługawy i nieco chaotyczny tekst, muszę przyznać się (choć myślę, że było to oczywiste),iż należę do grona zagorzałych „bursologów”. Postać Bursy jest obecnie zaszufladkowana do grona kanonicznej trójcy tzw. „poetów wyklętych”. Myślę, że obok fekalno-alkoholowych metafor Rafała Wojaczka, czy niekiedy zbyt nachalnego „wschodniego mistycyzmu” Edwarda Stachury (choć tych twórców również wielbię bezgranicznie),twórczość Bursy jest tą, do której czytelnik musi dojrzeć. Lub też tą, która w czytelniku dojrzewa, rośnie. Wydaje się, że niezmiennie od lat patronujący jej dwaj „bracia B” – ból i bunt są cholernie ponadczasowi. Dlatego też jestem zadowolony, że było mi dane przeczytać książkę Stanisława Stanucha, który nie tylko rozprawia się z wieloma bredniami na temat Andrzeja Bursy, ale przede wszystkim sygnalizuje, że nie jest to twórczość tak oczywista i jednowymiarowa, jak chcieliby niektórzy krytycy.