Najnowsze artykuły
- ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
- ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
- Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
- ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Janusz Szablicki
7
5,8/10
Urodzony: 20.10.1937
Polski pisarz fantastyki naukowej o wymowie ekologicznej i cywilizacyjnej.
Zadebiutował w 1976 na łamach "Nurtu" opowiadaniem Autotranslacja. W 1978 wydał pierwszy zbiór opowiadań w serii Stało się jutro: Konflikt, a w 1980 następny - Trzecie stadium ewolucji. Najlepiej ocenianym zbiorem jest Dla każdego inny raj 1982.
Choć Szablickiemu nie udało się osiągnąć popularności, zdaniem krytyków był on pisarzem młodego pokolenia, który najbardziej zasługuje na uwagę[1]. Jego pisarstwo cechowała sprawność warsztatowa narracji, użycie całej palety przyszłościowych neologizmów, nieczęsta w czasie tryumfów Stanisława Lema i Janusza Zajdla samodzielność i oryginalność stylu, oraz łączenie fantastyki naukowej z prozą przygodową.
Proza Szablickiego doczekała się przekładów na język rosyjski.
Zadebiutował w 1976 na łamach "Nurtu" opowiadaniem Autotranslacja. W 1978 wydał pierwszy zbiór opowiadań w serii Stało się jutro: Konflikt, a w 1980 następny - Trzecie stadium ewolucji. Najlepiej ocenianym zbiorem jest Dla każdego inny raj 1982.
Choć Szablickiemu nie udało się osiągnąć popularności, zdaniem krytyków był on pisarzem młodego pokolenia, który najbardziej zasługuje na uwagę[1]. Jego pisarstwo cechowała sprawność warsztatowa narracji, użycie całej palety przyszłościowych neologizmów, nieczęsta w czasie tryumfów Stanisława Lema i Janusza Zajdla samodzielność i oryginalność stylu, oraz łączenie fantastyki naukowej z prozą przygodową.
Proza Szablickiego doczekała się przekładów na język rosyjski.
5,8/10średnia ocena książek autora
103 przeczytało książki autora
72 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Park Janusz Szablicki
6,3
Wojewódzki Park kultury i wypoczynku w Chorzowie obecnie znany jako Park Śląski /Park - Janusz Szablicki/
http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2014/01/wojewodzki-park-kultury-i-wypoczynku-w.html
Haaaaańńńńńbaaaaaa!!! Nikt jeszcze nie umiejscowił akcji swojego dzieła w WPKiW w Chorzowie (Park Śląski). Ratować honor obiektu postanowił – niestety – Janusz Szablicki i w walce o jego godność napisał powieść sci-fi o zaskakującym tytule Park.
Uczynione przez pisarza dziełko jest praktycznie niedostępne. Zdobycie go graniczyło z cudem. Tym bardziej wiele obiecywałam sobie po tej powieści: „niedoceniona” - myślałam. Pierwszy kubeł zimnej wody – okładka. I to nie tylko ze względów estetycznych. Wydawnictwo bowiem, co tutaj dużo mówić, odwaliło taką chałę, że woła to o pomstę do nieba. Przynajmniej tyle, że w tym wypadku można oceniać książkę po okładce i nie będzie to dla treści krzywdzące. Może był to nawet zamierzony akt miłosierdzia wobec potencjalnego czytelnika? Na niebieskim tle widnieje nieudolne połączenie Parku (!) Jurajskiego z wygenerowanymi komputerowo – najwyraźniej przez przedszkolaka - obcymi. Poza tym ktoś miał wyraźny problem z wypośrodkowaniem poczynionych głów dinozaurów i obcych, przez co dyndają oni ucięci na dole okładki. Efekt wprost piorunujący.
Z tyłu wcale nie jest lepiej, cytuję: „…tego, iż prawdopodobnie są to efekty związane z wizytą gości z Kosmosu bądź z jakiejś innej Czasoprzestrzeni, dowiadujemy się – jak przystało na szanującą się opowieść – dopiero na samym końcu”. No dzięki panu, proszę pana jednak nie na końcu. Poza tym „ufoki” z przodu też zdradziły co nieco!
Akcja tej mikropowieści zaczyna się niewinnie: rozpadem związku. Bohater – którego imienia nie dane jest nam poznać - pragnie odetchnąć z powodu niemiłych przeżyć i wybiera się na spacer po Parku. Nie wiadomo dlaczego, ale wraz z grupą przebywających tam osób, zostaje odcięty od świata polem siłowym. Bohaterowie nie mogą wyjść poza granice obiektu, wszystkie zegarki zatrzymały się na tej samej godzinie i na dokładkę nie ma prądu, więc nie ma co liczyć na ciepłe posiłki. Przemieszczają się więc bezradnie z kąta w kąt, tocząc jałowe dyskusje i wcinając słodycze. Od czasu do czasu ktoś trafia w niezidentyfikowany wir czasowy. W pewnym momencie wszystko się kończy i nasz bohater, właściwie nie rozmawiając ani nie żegnając się z nikim, wraca do domu. Od tak po prostu i kropka. Na zakończenie widać zabrakło pomysłu.
Akcja opowieści rozgrywa się w 2007 roku. Nic dziwnego, że stara Elka jeszcze jeździ, a Brasiliana nieźle funkcjonuje. Postacie wykreowane przez pisarza odwiedzają także inne parkowe atrakcje, które możemy zobaczyć także dzisiaj: ZOO i jego Dinozaury, Planetarium, Zieloną Dolinę, Kamienny Kasztel itd. Chciałabym by parkowe tło powieści było jej najważniejszym, dopieszczonym elementem, wtedy wybaczyłabym resztę, niestety tak się nie stało.
Bohaterowie są nijacy, właściwie nie mają niczego sensownego do zrobienia ani powiedzenia. To statyści robiący sztuczny tłok – także słowny. Autor ambitnie chciał pokazać, że w sytuacji ekstremalnej do głosu dochodzi instynkt samozachowawczy i przestajemy być cywilizowanymi istotami, a ludzka natura szybko daje o sobie znać również w kwestii przepychanek o władzę. Zrobił to jednak nieudolnie i na skróty, czyli wcale. Właściwie nic się nie dzieje w całej książce, główny bohater tylko się snuje. Akcja została pozbawiona charakterystycznego dla takich sytuacji dramatyzmu. Nikt nie wie co się dzieje, ale w powietrzu w ogóle nie czuć adrenaliny. Zachowanie bohaterów jest niewiarygodne, w wyniku czego, w ogóle się do nich nie przywiązujemy. Przyznam szczerze, że czytając marzyłam, by wreszcie ktoś zginął.
Na początku nie wiedziałam czy autor po prostu pisze, czy próbuje wysłać chomika w kosmos w rakiecie z zapałek…. Można mu wiele zarzucić, ale na pewno nie minimalizm: w każdym zdaniu jest tyle zbędnych słów, że całkowicie zacierają się ich znaczenia. Doszedł więc do perfekcji w komplikowaniu treści poprzez nadużywanie słów, a co za tym idzie rozdmuchiwaniu w nieskończoność zdań pozbawionych sensu i treści. Treści, której nota bene w tej powieści jest jak na lekarstwo. A oto próbka możliwości Szablickiego: „Impresja owa była tak sugestywna, że w pewnym momencie ogarnęło mnie wprost niemożliwe do okiełznania pragnienie bezzwłocznego wzięcia kąpieli.” ;„No, ale może to właśnie dzieci, istoty nie do końca ujarzmione autorytarnym utrwalaniem w nich tego, co może istnieć, a co absolutnie nie powinno mieć miejsca, są siłą rzeczy bardziej otwarte na zjawiska niemieszczące się w ramach normalnego repertuaru prezentowanego nam przez siermiężną codzienność, niezgodnie z obowiązującymi w danym momencie paradygmatami?”. I jak wrażenia?
Poza stosowaniem tej karkołomnej ekwilibrystyki słownej, Szablicki próbuje jeszcze pożenić różne stylizacje językowe: retro (używając przestarzałych słów np. marszruta, łacno, rozgwar, li, zakałapućkać) ze współczesnym językiem wypełnionym terminami naukowymi – w efekcie powstaje bełkot. Używa także zdrobnień w najmniej odpowiednich, dziwacznych, miejscach, np.: „Słowo daję, jak się ten facio natychmiast nie zamknie, to mu chyba wreszcie przypieprzę kamyczkiem” – rozbrajające, nieprawdaż? Oprócz męczącego stylu, mamy jeszcze do czynienia z licznymi błędami. Pisarz stworzył nawet własne zasady interpunkcji. Jest także bezkonkurencyjnym (po politykach oczywiście) mistrzem pleonazmów np. cykliczność jest dla niego regularna (rzeczywiście odkrycie). Miał się chyba za erudytę, ale ze śmiesznymi błędami, niestrawnym stylem i swoją żonglerką słowną wyszedł tylko na cyrkowego klauna…
Najbardziej dziwi mnie jedno: korektorka się pod tym podpisała.
Na zakończenie zafundowano nam jeszcze dodatkową próbkę twórczości pisarza w postaci opowiadania Test. Niczym specjalnym się ono nie wyróżnia, a jego styl i język nie różni się od tych użytych w powieści. Właściwie więc nie ma czego komentować.
Najlepszym podsumowaniem dla tej książki są, wyrwane co prawda z kontekstu, słowa głównego bohatera: „Przeczytałem to wszystko niemal jednym tchem, od deski do deski co najmniej z dziesięć razy, wciąż mając nadzieję, iż w końcu natknę się w tekście na coś, co mi pozwoli rozszyfrować jakoś tę szaradę”.
Ta powieść to trzy warstwy szajsu, przekładanych…szajsem. I przykre, że to jedyna powieść o naszym parku.
Konflikt Janusz Szablicki
4,9
Już w chwili wydania nie był to zbyt dobry zbiór opowiadań - tak pod względem fabularnym, jak i literackim - a co dopiero mówić o czasach dzisiejszych...
Książeczka zawiera sześć opowiadań, z których chyba żadne nie zasługuje obecnie na większą uwagę. "Śledztwo" jest koślawym kryminałem w kostiumie SF (ot, wsiąkło kilka statków w kosmosie),zamkniętym w sposób zwyczajnie rozczarowujący. "Autotranslacja", swego czasu nawet nagrodzona, jest pełna chaosu i osobliwego podejścia do rzeczywistości (ludzie likwidują bazę na obcej planecie, bo obcy zasiali na niej życie i natychmiast ich "wyprosili"). "Komórki do wynajęcia" serwują kuriozalną wymianę statków (obcy przejmują ziemski statek, załodze zostawiając wrak sprzed setek lat). "Stan wyższej konieczności" zdumiewa tak koncepcją przepisów przyszłości (jak chodzi o ocalenie własnego życia, to w zasadzie bezkarnie można odparować kogokolwiek),jak i okolicznościami przeprowadzenia testu. "Nowa teoria nieskończoności" rozczula idiotyczna puentą (pracownik uczelni kontroluje postępy prac u naukowca budującego udoskonalony mikroskop elektronowy). "Konflikt" zaś jest nieciekawą wariacją nt. pierwszego kontaktu (sam sposób zetknięcia się ludzi z przedstawicielem obcej rasy może jeszcze i ujdzie, ale psychologia postaci leży tu i kwiczy wyjątkowo jaskrawo).
Dla sympatyków starej polskiej fantastyki byłoby to więc może i do przełknięcia, ale oprócz marnych dialogów, kiepskiej psychologii postaci i staroświeckiego podejścia do lotów kosmicznych mamy tu dodatkowe elementy, które utrudniają lekturę w sposób wydatny. Wśród nich są m.in. irytujące zdrobnienia (grocik, guziczek, lampeczka, siateczka, iskierki, kupka złomu),komplementowane swego czasu neologizmy, z których części nie sposób rozszyfrować (miant, aupok, aproxymatory, ensory, radiovidex, kosmoawionetka, tercer, plaglas - zamiast pleksiglasu, plaser - prawdopodobnie pistolet laserowy, ale od wielu lat plaser to podbijarka do torów, koeanowe lepiszcze),całość zaś wieńczą słowa z zupełnie innej epoki, wyjątkowo mocno się gryzące z niby nowoczesną treścią (jednakowoż, przeto, łacno, do tego wszędzie się drepcze, a nie chodzi). Z innych rzeczy jest jeszcze zupełnie niezrozumiałe określenie kolorystyczne "bagrowosiny", a także humorystyczne z dzisiejszego punktu widzenia wyznaczanie kursu (rozwijany na połowę pulpitu sterowniczego papierowy patrogram),przeprowadzanie procedury startowej (w razie braku niezbędnego do startu "sprzężenia nawigacyjnego" "kieruję się jedynie słońcem"),lądowanie (obsługa lądowiska przygotowuje "siłowy komin") i tajemnicza minusowa trajektoria.
Można więc po książeczkę sięgnąć, ale raczej w sytuacji, gdy z rzeczy do czytania zostały nam już tylko etykiety na słoikach...