Najnowsze artykuły
- Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński6
- ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
- ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant23
- Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Janusz Szablicki
7
5,8/10
Urodzony: 20.10.1937
Polski pisarz fantastyki naukowej o wymowie ekologicznej i cywilizacyjnej.
Zadebiutował w 1976 na łamach "Nurtu" opowiadaniem Autotranslacja. W 1978 wydał pierwszy zbiór opowiadań w serii Stało się jutro: Konflikt, a w 1980 następny - Trzecie stadium ewolucji. Najlepiej ocenianym zbiorem jest Dla każdego inny raj 1982.
Choć Szablickiemu nie udało się osiągnąć popularności, zdaniem krytyków był on pisarzem młodego pokolenia, który najbardziej zasługuje na uwagę[1]. Jego pisarstwo cechowała sprawność warsztatowa narracji, użycie całej palety przyszłościowych neologizmów, nieczęsta w czasie tryumfów Stanisława Lema i Janusza Zajdla samodzielność i oryginalność stylu, oraz łączenie fantastyki naukowej z prozą przygodową.
Proza Szablickiego doczekała się przekładów na język rosyjski.
Zadebiutował w 1976 na łamach "Nurtu" opowiadaniem Autotranslacja. W 1978 wydał pierwszy zbiór opowiadań w serii Stało się jutro: Konflikt, a w 1980 następny - Trzecie stadium ewolucji. Najlepiej ocenianym zbiorem jest Dla każdego inny raj 1982.
Choć Szablickiemu nie udało się osiągnąć popularności, zdaniem krytyków był on pisarzem młodego pokolenia, który najbardziej zasługuje na uwagę[1]. Jego pisarstwo cechowała sprawność warsztatowa narracji, użycie całej palety przyszłościowych neologizmów, nieczęsta w czasie tryumfów Stanisława Lema i Janusza Zajdla samodzielność i oryginalność stylu, oraz łączenie fantastyki naukowej z prozą przygodową.
Proza Szablickiego doczekała się przekładów na język rosyjski.
5,8/10średnia ocena książek autora
103 przeczytało książki autora
72 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Dla każdego inny raj Janusz Szablicki
5,4
Fatalny zbiór opowiadań. Autor niby miał już za sobą dekadę pracy twórczej i dwie wydane książki, ale wychodzi na to, że co mógł, to powiedział na samym początku kariery. Później próbował wciąż błyszczeć jako pisarz SF, ale nie stało mu ani pomysłów, ani talentu. Nie rozwinął się też literacko, bo to, że opowiadania czyta się nieco gładziej niż te np. z "Konfliktu", wzięło się z pracy redaktora, a nie autora.
Żadne z opowiadań z tego zbioru nie jest dobre. Każde ma raczej większe niż mniejsze mankamenty, obnażające poważne braki warsztatowe Szablickiego. Otwierająca książkę "Misja" w teorii przedstawia pierwszy fizyczny kontakt z obcą rasą, od którego zależy to, czy rasa ta zostanie przyjęta do ziemskiej Federacji. W praktyce - mamy tępego, chamskiego, aroganckiego bohatera, który niby jest naukowcem, ale postępuje jak wioskowy głupek (m.in. odprawia przewodnika, żeby poznawać świat samodzielnie - świat, który nie ma ziemskich reguł, a więc nie idzie zrozumieć praktycznie niczego). Ciężko stwierdzić, czy zabieg taki był zamierzony (jeśli tak - w co trudno mi uwierzyć - to autor nie potrafił go wykorzystać),czy wyszło tak przypadkiem (czyli autor dramatycznie zawiódł w kwestii psychologii postaci),ale oprócz tego jest masa różnych nielogiczności, rozkładających tekst na łopatki (m.in. założenie, że człowiek będzie kompatybilny z biochemią - a więc choćby żywnością, wodą i kosmetykami - obcej rasy; w finale poniekąd autor wykręca się sianem, ale pozostaje aktualna kwestia kwalifikacji umysłowych bohatera i ogółu przygotowań do kontaktu). No i cudna opinia, wedle której kobiety interesują bohatera "w takim samym stopniu, jak chyba większość przeciętnych, normalnych mężczyzn: miłe urozmaicenie dnia powszedniego, potrzeba sprawdzenia się, nic więcej".
"Alternatywa" jest oparta na tuzinkowym pomyśle (świat po apokalipsie, z futrzastymi mutantami i niedobitkami dawnej ludzkości) i na dokładkę w połowie się urywa, zostawiając czytelnika z rozbabranymi sugestiami i wątkami. "Zawsze będziesz sobą" denerwuje wadliwym zrozumieniem idei klonowania (wbrew opowiadaniu klon nie będzie miał identycznego umysłu z oryginałem, i niekoniecznie będzie dochodził do tych samych wniosków, co oryginał, zwłaszcza wobec różnicy życiowych doświadczeń). "Rekompensata" jest niemożebnie mętna, nie wiadomo bowiem, kto konkretnie i po co miałby oferować ową rekompensatę, puentę natomiast trudno uznać za specjalnie oryginalną. Natomiast tym, co dobija cały zbiór, jest ostatnie, tytułowe opowiadanie, równe długością "Misji". Bite 58 stron historii o... niczym. Ot, terroryści napadają orbitalną elektrownię słoneczną, żeby ją zniszczyć (w celu - uwaga! - ukrócenia niszczenia zasobów Ziemi; czyli po zniszczeniu wracamy do... eee... zgodnego z naturą wydobycia węgla i ropy...?),ale bohater im to finalnie uniemożliwia.
Nic dziwnego, że po tej książce nikt nie chciał Szablickiego wydawać. Bo kolejną książkę, "Park", autor musiał wypuścić na rynek własnym sumptem, a i to dopiero w 2011 roku...
Park Janusz Szablicki
6,3
W 2011 roku, po ćwierćwieczu milczenia, Janusz Szablicki wrócił na półki księgarń „Parkiem”. Nikt nie słyszał o tym powrocie? Nie ma co żałować…
„Park” składa się z dwóch tekstów – tytułowej mikropowieści oraz opowiadania „Test”. Akcja obu utworów toczy się w chorzowskim Parku Śląskim, ówcześnie noszącym nazwę Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku im. gen. Jerzego Ziętka. „Park”, napisany w okolicach 2006 roku (można to poznać choćby po tym, że jeszcze działa kolejka linowa, definitywnie zamknięta w 2007),wygląda wypisz wymaluj jako reklamówka śląskiego przybytku, autor bowiem punkt po punkcie odhacza kolejne atrakcje i drobiazgowo opisuje alejki, roślinność i zabudowania. I w tej gorliwości nie przegapia chyba dosłownie niczego, zahaczając okiem bohatera nawet o większe, charakterystyczne kępy krzaków. Momentami odnosi się wręcz wrażenie przepisywania sloganów z jakiegoś folderu.
Fabuła mikropowieści jest cieniutka. Ot, spacerowicze niespodziewanie orientują się, że nie są w stanie wyjść z parku. Więzi ich kolista, niewidzialna bariera energetyczna. Krążą więc po okolicy, sprawdzają, jak sytuacja wygląda przy innych wyjściach, dyskutują. Dociekają przyczyn zjawiska. Jedzą. Obserwują. Rozmyślają. Łączą się w grupy, rozdzielają, tworzą teorie spiskowe. I znów jedzą. Albo spacerują, dzieląc się nietypowymi spostrzeżeniami. Po czym – po upływie nieznanego czasu, bo wysiadły zegarki, komórki i ogólnie sprzęt mechaniczny – bariera po prostu sobie znika, a tekst kończy się dość cienką konkluzją, która w zasadzie niczego nie wyjaśnia.
Że zdradzam fabułę? Nie przesadzajmy. Jej clou przecież i tak znalazło się na fatalnej okładce, złożonej z wielkiego tytułu, niedużego, bohomazowatego rysunku zsuwającego się z krawędzi książki, oraz mnóstwa koloru niebieskiego. Ów rysunek przedstawia zaś dwa dinozaurze łby, między którymi para zielonych ufoków spawa – czy też raczej traktuje magiczną różdżką – pancerz prymitywnej, przedpotopowej rakiety. Dinozaury co prawda sugerują jakąś traumatyczną rozrywkę, w której goście z kosmosu muszą bronić się przed głodnymi gadami patykiem emitującym żółte przecinki, ale w rzeczywistości rzecz jest znacznie bardziej przyziemna. Dinozaury są bowiem z plastiku i stoją na trawiastym wzgórku jako absolutnie nieruchoma dekoracja. Ufoki natomiast… No cóż, też zasadniczo nie występują w treści. Pojawiają się raczej jako sugestia rozwiązania zagadki pola siłowego.
Jałowa, pozbawiona „momentów” fabuła (już nawet nie myślę o scenach seksu – tu po prostu nic konkretnego się nie dzieje),rozdmuchująca w mikropowieść słabiutki pomysł, godzien w najlepszym wypadku kilkunastostronicowego opowiadania, to nie jedyny mankament „Parku”. Innym jest fatalnie nieporadny język. W wielu miejscach odnosi się wrażenie, że autor chciał koniecznie błysnąć literacko, i z tej chęci wzięły się tasiemcowe zdania, pstrzone słowami próbującymi przekonać czytelnika, że oto ma do czynienia z erudytą. Przynosi to jednak kompletnie przeciwny efekt. Narracja wychodzi sztuczna, dęta, chropowata. Co gorsza zdania, częstokroć wlokące się przez pół akapitu, mają krosty w postaci słów irytująco staroświeckich (jednakowoż, wtenczas, onegdaj, kontenans, człeczyna, interlokutor, zaambarasowany, zoczyłem, roztwieranie czegoś, notoryczne dreptanie gdzieś) oraz zdrobnień (pieniążki, bebeszki, psie kupki),stosowanych niekiedy w zupełnie kuriozalny sposób („- Słowo daję, jak się ten facio natychmiast nie zamknie, to mu chyba wreszcie przypieprzę kamyczkiem!”). Czyta się to więc średnio płynnie.
Obie powyższe tendencje – wtrętów staroświeckich i zdrobnieniowych – były notabene wyraźnie widoczne także w debiutanckim zbiorze opowiadań Szablickiego, ale ponieważ nie wyczuwało się ich aż tak mocno w dwóch kolejnych zbiorach, a w „Parku” znowu wylazły na wierzch, trzeba uznać, że chwilowa poprawa stylu wzięła się nie tyle z podciągnięcia się autora w warsztacie literackim, ile z wykonania porządnej poprawkowej roboty przez redaktorów „Śląska”. W Radwanie jednak redaktor najwyraźniej się nie przemęczał, podobnie zresztą jak korektorka, której udało się puścić nawet byka ortograficznego, więc wyszło jak wyszło.
I tutaj dochodzimy do zamykającego książkę opowiadania „Test”. W porównaniu z nim tytułowa mikropowieść nie wypada wcale tak źle. Bo „Test” jest literalnie o niczym. Ot, facet idzie po zmroku do parku i… zostaje porwany przez obcych. Po czym się okazuje, że w zasadzie to nie został porwany. Obcy zaś… sami nie do końca wiedzą, po co „porywają” ludzi. Koniec. Kropka. Z grzeczności przemilczę cisnący mi się na klawiaturę komentarz.
(Esensja.pl)