Jan Andrzej Zakrzewski - polski dziennikarz, pisarz i tłumacz. Urodził się w Skierniewicach. Uczestnik kampanii wrześniowej. Więzień obozu koncentracyjnego w Majdanku. Po wojnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Absolwent warszawskiej Akademii Nauk Politycznych (administracja). Jako dziennikarz pracował w "Po Prostu" i "Głosie Pracy" oraz w wydawnictwie "Czytelnik". Wieloletni pracownik Telewizji Polskiej, gdzie był m.in. kierownikiem redakcji teleturniejów. Autor ponad dziesięciu książek i przekładów literatury amerykańskiej (m.in. Ernest Hemingway oraz Erskine Caldwell). Należał do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich oraz do PEN Clubu. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Jan Zakrzewski zmarł w wieku 87 lat. Nie należy go mylić z Janem Zakrzewskim (ur. 1970),biegaczem długodystansowym, olimpijczykiem z Aten; oraz Janem Dołęgą-Zakrzewskim (1866-1936),geometrą i działaczem ciechanowskim. Wybrane książki autora: "A my żyjemy dalej..." (Wydawnictwo Lubelskie, 1977),"N.Y. N.Y. Nowy Jork" (Iskry, 1980),"Ameryka z pasją" (KiW, 1981),"Zapiski korespondenta zagranicznego" (KAW, 1984).
Zazwyczaj nie czytam książek Europejczyków (w tym Polaków),którzy opisują swoje wrażenia z pobytu w tzw. egzotycznych (nie lubię tego słowa!) krajach. Nie czytam, bo wiem co będzie w środku. Traktowanie mieszkańców jako ciekawostek, odkrywanie tego, o czym ja już dawno wiem (np. Jarosław Kret ze zdumieniem "odkrył" trzecią płeć w Indiach),totalna ignorancja w temacie miejscowej muzyki, literatury czy filmu. Do tego polscy pseudopodróżnicy pokroju Cejrowskiego, "Dzidzi-Piernik" Pawlikowskiej czy Martyny Wojciechowskiej przede wszystkim przedstawiają SIEBIE. Totalny lans. Człowiek wzdycha do czasów Tony'ego Halika, Olgierda Budrewicza czy Arkadego Fiedlera. Te czasy już nie wrócą, ale na dowód, że i wtedy było sporo lanserów niech posłuży książka Jana Zakrzewskiego "Wiza do Indii".
Oj, zmęczyła mnie ta pozycja. Czytało się ciężko. Nie widziałem przed oczyma Indii, tylko dzielnego podróżnika, jego niewymienioną z imienia żonę i... Andrzeja W. Nienawidzę gdy w książkach podaje się, niczym w kronikach policyjnych, jedynie pierwszą literę nazwiska. W oczach autora Andrzej W. to jakiś nadczłowiek, superbohater, idol wszystkich Nepalczyków i połowy Hindusów. Ale nazwiska owego Jędrusia Zakrzewski nie podał. Takich zdziwień jest więcej. Ot choćby tytuł książki "Wiza do Indii" a aż 70 stron zajmuje opis "bajkowego Nepalu".
Ktoś napisał, że wędrował po Indiach z ww. dziełem. To gratuluję fantazji. Ja zabrałem "Wizę do Indii" na piknik do Powsina, by odpocząć przy lekturze. Nie odpocząłem, a już na pewno nie przy tej książce.
Nie polecam, chyba że jest się fanem Martyny albo Cejroszczaka.
Całość na http://nextcoolstory.blogspot.com/2014/05/a-my-zyjemy-dalej.html
Obok takich historii nie można przejść obojętnie, Jan Zakrzewski- polski więzień z Majdanka w bardzo szczery i dobitny sposób przedstawia tragiczną rzeczywistość niemieckich obozów zagłady. Nie jest to lekka lektura, a już na pewno nieprzeznaczona dla bardziej wrażliwych czytelników.
"W czerwcu nastał względny spokój i życie w obozie zaczęło płynąć "normalnym" torem. Więźniowie ginęli, ale w "normalny" sposób- poprzez bicie, wycieńczenie, z głodu, stanie godzinami bez ruchu w czasie apelu, choroby, bezmyślną pracę ponad siły i wzajemne psychiczne wykańczanie."
Opisy zbrodni są brutalne, nieludzkie, zwierzęce. Tej książki nie da się przeczytać jednym tchem, bo człowiek, chyba nie jest w stanie, a przynajmniej ja nie byłam w stanie znieść tak okropnej prawdy na raz. Podczas lektury wiele razy musiałam się zatrzymywać, gnana emocjami, przechodziłam stany rozpaczy i niedowierzania na przemian.
"W tym DNIU "nadludzie" zamordowali 18 600 istnień ludzkich. Akcję tę hitlerowcy nazwali kryptonimem dożynki. Trwały one 10 godzin, tak więc co 2 sekundy przestawało istnieć jedno życie ludzkie."
Na książkę tę jednak trzeba wziąć poprawkę i czytać z większym, niż zazwyczaj krytycyzmem, gdyż została wydana dopiero w 1982 roku, a więc cenzura komunistyczna w pełniej krasie jeszcze funkcjonowała. Ja bardzo negatywnie oceniam całą działalność władzy radzieckiej w Polsce, komunizm. I uważam, że wyjście z Majdanka do takiego "nowego, ocalonego" świata jest wyjściem z piekła do piekła. Jan Zakrzewski, tak tego jednak nie ocenia, rozpoczynając swoje życie na wolności od pracy w radzieckim Polskim Komitecie Wyzwolenia Narodowego. Poznaje nawet Bieruta, dla którego działań i polityki ma duży szacunek... Czyli z jednej strony opisuje zbrodnie nazistowskiego systemu, a z drugiej wtłoczony w nowy socjalistyczny ustrój, który na swoim koncie miał także wiele masowych mordów, nie wspomina o nich słowem... To jedyne co w książce mnie się nie podoba.
Ta historia zmusiła mnie do wielu refleksji między innymi o nazistowskich katach. Co jest w stanie tak zmienić człowieka w bestię, jaka propaganda, jakie słowa, co się wydarzyło że ludzie- ludziom zgotowali takie okrucieństwa?! A po drugie zaczęłam się zastanawiać nad losem takich osób, którym udało się przeżyć obóz, przejść przez tak nieludzkie doświadczenia i musieć się jakoś ustatkować, ustabilizować w nowym świecie na wolności od jednego kata, po to by nauczyć się żyć z drugim...
Kinga Żak