Czuję ulgę, że ta seria dobiegła końca. Cieszę się na wieść, że to finał sagi o żywych trupach - nic a nic nie jest mi przykro, iż to czas pożegnania. Po dwudziestym czwartym albumie Kirkmanowi zabrakło pomysłów. Zaczął się powtarzać. Płomiennie przemowy zaczęły budzić niezamierzony chichot, nawet zombi zmęczonym wzrokiem spoglądały w kadr na czytelnika, jakby z pretensją: przecież my jesteśmy bezużyteczni, nie gramy żadnej, ważnej roli. Z kpiarską miną mógłbym orzec, że to historia o człowieku, który przyciągał konflikt i niepokoje społeczne, ponieważ Rick Grimes, gdzie się nie zjawił - był przyczyną lub zapalnikiem przewrotów oraz wybuchowych wydarzeń. Po śmierci mojej ulubionej postaci byłem jeszcze bardziej wykończony serią powtarzającą swój rytuał: z kwaśną miną przyglądałem się minorowym przemowom, wiecznym rozruchom i postaciach niekiedy tak głupich, iż podejrzewam, że nasze buty mają większe IQ. Nie żałuję tej przygody, ale to dobry czas, by pożegnać się z tą serią i zająć się czymś innym. Najwyższa pora, by czytelnicy ruszyli z kopyta ku nowym wyzwaniom.
The Walking Dead to jedna z moich top historii jakie miałem zaszczyt przeżywać.
W grach,filmach ,serialach , książkach i komiksach.
Dla mnie to historia o ludziach i ich relacjach, o charakterach oraz podejmowaniu decyzji w szarym świecie.
Kirkman tym dziełem stał się kimś wyjątkowym w mym życiu.
Sposób w jaki buduje historię oraz postacie uważam za poziom wyższy niż ocena 10.
Ostatni Tom to zwieńczenie pięknej opowieści w stylu właśnie Kirkmana, spuścił na mnie bombę atomową z podpisem "Niech siedzi Ci to w głowie na lata"