Klejnot wschodu. Pamiętnik Maureen Lindley 5,9
ocenił(a) na 68 lata temu Książka ta bardzo przypominała mi swoją konstrukcją i klimatem "Wyznania gejszy" i podobnie jak tamta, otrzymuje ode mnie bardzo mocne 6/10. Jest to oczywiście czytadło - żadna wybitna literatura - lecz zarazem kolejny miły dowód na to, że nie warto zniechęcać się do książek w związku z ich tytułem i okładką. Sugerując się tymi parametrami, prawdopodobnie nigdy nie skusiłabym się na to dziełko (a nawet kiedy to uczyniłam, podchodziłam do niego początkowo nieufnie i bez przekonania). Na szczęście zwyciężył we mnie głód opowieści o Dalekim Wschodzie - a autorka brawurowo opowiada o krajach tego regionu (zarówno o Chinach i Japonii, jak i zimnej Mandżurii, bezludnej Mongolii oraz kosmopolitycznym Szanghaju).
Zanim zasiądziecie jednak do lektury, sugerując się być może moim entuzjazmem, musicie być świadomi jednej rzeczy: nie jest to biografia i nie może być jako taka rozpatrywana. Lindley od samego początku stawia sprawę jasno - pożyczyła sobie postać Klejnotu Wschodu (Yoshiko Kawashimy),autentycznej księżniczki z dynastii mandżurskiej, spokrewnionej z ostatnim cesarzem Chin Pu Yi, wychowanej w Japonii w rodzinie Kawashimów i szpiegującej na rzecz tego kraju po zerwaniu swojego małżeństwa z mongolskim arystokratą i ucieczce z jego kraju. Inne szczegóły jej życia - poza zdobytą licencją pilota, uwielbieniem dla męskich strojów, śmiercią poniesioną w pekińskim więzieniu oraz biseksualizmem tej postaci (bardzo zresztą słabo zarysowanym, ponieważ lwią część książki stanowią opisy jej związków z mężczyznami) - wcale prawdziwe być nie muszą. Nie przeszkadza im to jednak skutecznie czarować, ponieważ Lindley opisuje swoją bohaterkę niezwykle barwnie, w dalekowschodnich klimatach oraz kulturze opisywanych krajów czuje się jak ryba w wodzie, zaś realiów I połowy XX wieku nie próbuje gwałcić (jedynym poważnym potknięciem autorki w tej materii, jakiego się dopatrzyłam, była wzmianka o nylonowych pończochach na przełomie lat 20. i 30. - tymczasem nylon jako materiał jeszcze wtedy w ogóle nie istniał, zaś do powszechnego użycia nie wszedł przed wybuchem II wojny światowej). Jeżeli więc chcielibyście zanurzyć się we Wschodniej Azji takiej, jaką znacie z książki Goldena czy filmu Marshalla, dobrze się bawić i nie być specjalnie zażenowanym poziomem tego, co przeczytacie, to jest to coś dla Was i z czystym sumieniem mogę to polecić.
Pozycja ta nie jest oczywiście pozbawiona i wad. Należą do nich przede wszystkim opisy epizodów szpiegowskich (jest średnio realne być równocześnie szpiegiem i osobą znaną każdemu w mieście tak dużym, jak Szanghaj...),sceny erotyczne (jest ich za dużo, napisane są tak sobie i czasami wydawało mi się, że fabuła istnieje dla nich, a nie one dla fabuły; ponadto niektóre dalekowschodnie fetysze są ciężkie do przyjęcia za normę nawet dla osoby względnie otwartej i nieuprzedzonej, za jaką się uważam) i być może sama bohaterka, która do osób miłych i łatwych w obyciu nie należy. Równocześnie jednak udawało mi się ją zrozumieć (dostrzegłam nawet kilka podobieństw pomiędzy nami),a nierealność opisów jej pracy szpiegowskiej byłam w stanie złożyć na karb jej mitomanii (narracja jest pierwszoosobowa). Inni czytelnicy zarzucają książce też to, jakoby była nudna - mogę to zrozumieć, choć opinii tej nie podzielam.
Czuję się w obowiązku raz jeszcze podkreślić: po "Pamiętniku..." spodziewałam się o wiele mniej. Dla przyjemności zapoznania się z tą historią byłam też gotowa kupić wiele absurdów (na szczęście ograniczyły się one głównie do prawdopodobieństwa skuteczności Yoshiko jako szpiega). Jeżeli i Wasze oczekiwania nie będą zbyt duże, być może z przyjemnością pochłoniecie ją jako deser między jedną poważną lekturą a drugą.