Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
- ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
- ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
- ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Vikram Chandra
Źródło: http://marginesy.com.pl/autor/339
Znany jako: विक्रम चन्द्रZnany jako: विक्रम चन्द्र
4
6,0/10
Urodzony: 23.07.1961
Uważany za jednego z czołowych pisarzy indyjskich, jest absolwentem Pomona College, gdzie z wyróżnieniem ukończył kierunek pisania twórczego . Studiował też na wydziale filmoznawstwa Columbia University, gdzie w uczelnianej bibliotece natknął się na autobiografię legendarnego dziewiętnastowiecznego żołnierza znanego pod pseudonimem „Sikander”. Historia ta zainspirowała go do napisania powieści Red Earth and Pouring Rain, która została przyjęta z wielkim uznaniem w środowisku krytyków, zdobywając jednocześnie dwie prestiżowe nagrody: Commonwealth Writers Prize for Best First Book oraz David Higham Prize for Fiction. Zbiór opowiadań Miłość i tęsknota w Bombaju odniósł równie spektakularny sukces, bijąc rekordy popularności w Wielkiej Brytanii oraz w Stanach Zjednoczonych. Vikram Chandra obecnie stara się dzielić swój czas pomiędzy Bombaj a Berkeley w Kalifornii, gdzie w dalszym ciągu wykłada pisanie twórcze.http://www.vikramchandra.com/
6,0/10średnia ocena książek autora
318 przeczytało książki autora
609 chce przeczytać książki autora
8fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
Powiązane treści
Aktualności
1
Popularne cytaty autora
i na ich twarzach rozpoznawał ten sam wyraz, to samo zadowolenie z siebie i zniecierpliwienie dane wyłącznie podróżującym, którym potęgę zap...
i na ich twarzach rozpoznawał ten sam wyraz, to samo zadowolenie z siebie i zniecierpliwienie dane wyłącznie podróżującym, którym potęgę zapewnia ich całkowita obojętność, tę lekko rozbawioną bezstronność turysty
2 osoby to lubiąCo to jest żal? - Zrozumienie, że człowiek spędził całe swe życie , martwiąc się o przyszłość. - Co to jest smutek? - Tęsknota za przeszłośc...
Co to jest żal? - Zrozumienie, że człowiek spędził całe swe życie , martwiąc się o przyszłość. - Co to jest smutek? - Tęsknota za przeszłością. - Co jest największą rozkoszą? - Słuchanie dobrej opowieści.
2 osoby to lubią
Najnowsze opinie o książkach autora
Święte gry Vikram Chandra
6,6
Nie wiem, ile gwiazdek dać tej książce.
Fabuła - bez zarzutu. Ciekawa i nieoczywista, przykuwająca uwagę. Mimo, iż w którymś momencie - trochę spojlerowo - dowiedziałam się, co będzie musiał znaleźć w końcu bohater-policjant, nie zepsuło mi to lektury. Interludia również były interesujące, choć stopowały akcję, czasem na długi czas.
Postaci. O, tu mam największy problem. Jakoś nie byłam w stanie obdarzyć ich przywiązaniem. Historię gangstera czytałam w ogóle bez sympatii. Ale też bez szczególnej niechęci. Choć przyznam, że rozważania nad tym, jak to zakochał się w swojej utrzymance i jakie miał w związku z tym rozterki, czytałam z pewną złośliwą radością, a z drugiej strony z rosnącym podziwem dla autora, że zdecydował się poprowadzić wątek w tym kierunku i tak go opisać. Bohater pozytywny, inspektor policji, też nie budzi przywiązania, Owszem, kibicujemy mu, trzymamy kciuki, ale to jest raczej słabe przywiązanie. Robi, co trzeba, nawet więcej, niż trzeba, a jednak te jego działania są opisane w tak beznamiętny sposób, że nie jesteśmy w stanie uwierzyć, że gdzieś tam kryją się jakiekolwiek prawdziwe uczucia. Kiedy musi podjąć bardzo trudną decyzję (oczywiście konieczną w kontekście całej akcji),nie ma tam ani chwili wahania. Ani chwili rozterek. Ta beznamiętność nie pozwoliła mi naprawdę polubić bohatera.
Mam wrażenie, że taki jest tez styl pisania autora - beznamiętny. Ciężko mi się czytało tę książkę. Bez radości. W którymś momencie nawet z lekkim przymusem. A jednocześnie autor kreśli dokładne, plastyczne, szczegółowe obrazy Indii, ludzkich charakterów, ludzkich problemów, rozterek, nieszczęść, małych radości, w których zagłębiamy się z ciekawością, od których odrywamy się tylko po to, żeby zapytać wujka Google o jakieś szczegóły z historii Indii. Szczególnie interludia są osobnymi obrazami, które tylko w jednym czy drugim momencie pokazują punkty styczne z głównym nurtem opowieści.
Muszę też podkreślić, ze autor nie zostawia pootwieranych wątków, nie pozostawia pytań bez odpowiedzi. Ku mojemu zaskoczeniu (i radości!) dowiedziałam się nawet, jakie były losy pewnej postaci, tak na dobrą sprawę postaci z czwartego planu, wspomnianej w jednym z interludiów. Cała książkę towarzyszyło mi pytanie "co się z nią stało?" i poznanie odpowiedzi, choć bardzo ogólnej, dało mi poczucie zamknięcia, zakończenia.
Czy warto czytać tę książkę? Oczywiście! Czy jest to lekka, łatwa i przyjemna lektura? O, nie! Ale nadal warto czytać.
Święte gry Vikram Chandra
6,6
Jak nie lubić takiej książki? Jak nie lubić takiego autora?
Z ogromną przyjemnością zarejestrowałem dezynwolturę, z jaką Vikram Chandra pokazał, że w pompie ma wszystkie reguły rządzące fabrykami bestsellerów. Normalnie anarchista, postawa bliska sercu memu.
Zacznijmy od tego, że redaktorzy w wydawnictwach zajmują się głównie wycinaniem, żeby uzyskać zwięzłość. Lata budowania szkoły skreślania wszystkiego co zbędne (czytaj: upraszczania pod strychulec, żeby się czytelnik nadmiernie nie męczył) owocują dziś jedyną słuszną linią. Jak Chandra pokonał zmasowane siły redaktorskie – pozostaje jego słodką tajemnicą.
Jak wydawcy mogli puścić tysiącstronicowe monstrum, z rozbudowaną mnogością pobocznych wątków (a każdy jest tematem na osobną książkę),naszpikowane opisami, tudzież introspekcjami i monologami wewnętrznymi – to również zagadka. A przecież nie mamy do czynienia z pierwszym tomem sześcioksięgu fantasy z królami, smokami, elfami i resztą gatunkowego badziewia oraz sutymi wypychaczami dla odbiorcy o umyśle gimnazjalisty <rzyg> gdzie podobne zagrania jeszcze przechodzą, ba, są chętnie widziane.
Po drugie, żeby było śmieszniej, pozwolił sobie autor naszpikować tekst słowami w języku hindi, dołączając dla ciekawskich słowniczek. Nie, żeby tego typu zabiegi były absolutnie niespotykane, choćby Marlon James w „Krótkiej historii...” też się nim posiłkował, że o „Shantaram” nie wspomnę. Jednakowoż Chandra poszedł po całości, na każdej stronie mamy kilka, kilkanaście wyrazów kompletnie egzotycznych i niezrozumiałych. No i dobrze. Dzięki temu poprzeczka autentyzmu wędruje jeszcze wyżej. A słowniczek? Dałem sobie spokój po kilku kartkach książki, gdy jasna stała się intencja autora, w większości zdałem się na kontekst – i tak też było dobrze. Do słówek jeszcze wrócę.
„Święte gry” zasysają czytelnika niepostrzeżenie, gdy już zaakceptuje cokolwiek niespotykane warunki brzegowe. Tenże czytelnik otrzymuje legion postaci, setki wydarzeń, proste albo zawikłane historie i wyrywające się ze stroniczek pandemonium namiętności, składające się na obraz współczesnych Indii. Na ile zgodny ze stanem faktycznym, nie mnie rozsądzać, wystarczy, że wyobraźnia eksploduje w barwach, dźwiękach i zapachach. Mózg musi sobie poradzić z dziesiątkami składowych, od instytucjonalnej korupcji jako oficjalnego w zasadzie smarowidła całej struktury państwowej i społecznej, przez podziały narodowościowe, religijne, kastowe, ustrojowe, ekonomiczne, przez wielkie wojny i małe pogromy, przez polityczne intrygi, tajne służby, po bandyterkę traktowaną jako gałąź gospodarki narodowej, a te składowe tkają wątki niewiarygodnego gobelinu, od którego bolą oczy i skowycze dusza.
Bo w każdym splocie tego dywanu są ludzie: tacy sami jak my, z takimi samymi pragnieniami i problemami. I marzeniami.
Bohaterowie (a jest ich dwóch głównych, jeden domyślny, stojący w cieniu, kilkunastu pierwszorzędowych i mnóstwo epizodycznych) są krwiści, mięsiści, bliscy – na wyciągnięcie ręki. Rządzeni gwałtownymi namiętnościami, często znajdującymi finał we wstrząsającej (a i malowniczej) przemocy, krwi, torturach, śmierci. I seksie, a jakże.
Mamy w pakiecie politykę, bandyckie imperia, dzień powszedni policjanta, tajemniczego guru, a jakby było mało, to sensacyjny wyścig z czasem o wadze liczonej w megatonach.
Pewnie mógłbym napisać spory esej o świecie przedstawionym, ale dam sobie spokój. Tylko dwa luźne spostrzeżenia.
Rozbawiła mnie uniwersalność zachowań w każdej religii. Nasze dawanie na tacę to mały pikuś w porównaniu do uniesień po hinduistycznym obrządku, gdy wierni ofiarowują (jadźńa) wszystko, co mają, włącznie z portfelami, zegarkami i noszonym złotem (a tego noszą dużo).
Ciekawe, jak kino jest wczepione w każdego bez wyjątku Hindusa. Nie na próżno Bollywood to potęga. Chandra wyraża się o nim z szacunkiem i miłością, spora część tekstu powieści to cytaty z piosenek filmowych. Bo jak wiadomo, gatunek jest nieistotny, w każdym obrazie muszą, po prostu muszą znaleźć się sceny tańczone i śpiewane. Dla naszego pojmowania sztuki filmowej coś takiego wydaje się kompletnie powalone, zwłaszcza przy oczywistej teatralizacji i przesadzie w grze aktorów. Zabawne jest odwrócenie proporcji przez Chandrę: jego ludziki owszem, oglądają na DVD zachodnie produkcje (interesujące są dla nich tylko te z dawką przemocy i bez psychologii),ale uważają je za blade cienie „właściwego” kina. I potrafią cały dzień nucić piosenkę z jakiegoś hmm... arcydzieła, nakręconego w 62 czy 63 roku.
A wracając do słowniczka. Bardzo dużo radości sprawiły mi hinduskie wulgaryzmy, bez oporu włączyłem je do zasobu leksykalnego, którym się posługuję na co dzień. Taki smaczek, może nie każdemu będzie z nim po drodze.
Pojawiają się opinie, że „Święte gry” to trochę inna mutacja „Shantaram”. No nie. To znaczy i owszem, „Shantaram” lubię, nietrudno wskazać wspólne elementy obu powieści, ale w mojej ocenie Chandra jest pisarzem znacznie lepszym od Robertsa. I jest insiderem, co istotne.
Jedyny zarzut, jaki mógłbym postawić książce to brak chirurgicznej precyzji: w konstrukcji i w proporcjach. No ale trudno o taką, gdy mamy do czynienia z podobnie rozbudowaną epopeją.
I już zmierzam do konkluzji. Niewielki jest zaorany pas graniczny między literaturą popularną, a tą artystyczną, najwyższych lotów. Chandra na owej zaoranej ziemi postawił sobie domek, zamieszkał w nim i miewa się całkiem dobrze. Ku radości takiego czytelnika jak ja.
Czytać, ludzie, czytać. A jeśli komuś jest zbyt grubo, zbyt rozwlekle i za nudno, ten jest gand i ćutja. Niech sobie kupi komiks. Tam ma krótko, na temat i jeszcze rysunki do pomocy.