Skrzynia ofiarna Stewart Martin 6,4
ocenił(a) na 43 lata temu „Skrzynia ofiarna” to pierwsza książka Stewarta Martina wydana w Polsce, ale co ciekawe, nie jest to pierwsza powieść autora. Tajemnicze, mroczne rytuały, zawsze mnie przyciągają, mimo że horrory w formie pisanej raczej nie są w stanie mnie przestraszyć. Cóż mogę dodać, spojrzałam na okładkę i przepadłam.
„Nigdy nie wracaj do skrzyni samotnie.
Nigdy nie otwieraj jej po zmroku.
Nigdy nie zabieraj z niej swojej ofiary.”
Osobliwa przyjaźń zawiązuje się pewnego lata pomiędzy piątką jedenastolatków. Kiedy odnajdują tajemniczą skrzynię, postanawiają złożyć ofiarę, która ma przypieczętować ich więzi. Cztery lata później, zaczynają się dziać dziwne rzeczy, zupełnie jakby dary złożone w ofierze zaczęły ich prześladować. To może oznaczać tylko jedno. Ktoś złamał złożoną przysięgę.
„(…) chciałem zamieszkać w małym miasteczku, marzyłem o małej skali, o tym, by znać sąsiadów. Dzięki temu, że tu mieszkamy , uczestniczymy nawzajem w swoim życiu, tworząc tak jakby… rodzinę rodzin.”
Książka jest pisana w trzeciej osobie czasu przeszłego i w dużej mierze skupia się na chłopaku nazwanym September Hope, który po szalonym lecie pełnym przyjaźni, wraca do szarej codzienności szkolnego odludka. To on w dziwnym półśnie, usłyszał słowa przysięgi i to o jego życiu dowiadujemy się najwięcej. Jest inteligentnym chłopakiem, z szansą na stypendium, który popołudniami pomaga w lecznicy weterynaryjnej i barze z frytkami. Jego mama pracuje w policji i całkiem niedawno udało jej się pokonać raka. Dostajemy niewiele więcej bo pozostali przyjaciele są zarysowani powierzchownymi stereotypami i nie mamy właściwie żadnego głębszego spojrzenia na ich sytuacje rodzinne czy marzenia. Szeroki w barach futbolista, fanka komiksów farbująca włosy, dziewczyna mieszkająca na farmie i jeżdżąca traktorem oraz chłopak z dużymi zębami, który lubi wszystko podpalać. Tyle w temacie, zero głębszej analizy tego, co kieruje postaciami, co mają do stracenia, jakie są ich więzi, null, nada. Była też druga linia czasowa i inna grupka przyjaciół, która złożyła kilkadziesiąt lat wcześniej dary ofiarne. I tam już było kompletnie koszmarnie, bo te imiona wrzucone bez kontekstu czy charakterystycznych opisów, sprawiły, że się męczyłam, nie potrafiąc sobie tych ludzi zwizualizować i poprawnie śledzić akcji.
„Promienie słońca jątrzyły zatęchłe powietrze, w którym wisiała rozedrgana przemoc.”
Fabuła jest bardzo dziwna i chyba dopiero w połowie książki zaczyna się dziać coś niepokojącego. Każdy z przyjaciół jest prześladowany w inny sposób, a z czasem mroczne macki oplatają całą wyspę, połykając kolejne ofiary. Niby wiem, że mamy do czynienia z czternastoletnimi dzieciakami, ale kurde, czasem ich postępowanie jest tak nielogiczne, a odporność na wszelkie rany na poziomie Rambo, mocno przesadzona, więc co chwila na takie głupotki z lekka się krzywiłam. No bo chcecie mi powiedzieć, że chłopak, któremu odcięło palec, został ugryziony w nogę, ma poranione stopy i prawdopodobnie wstrząs mózgu plus złamane żebra, pomyka po lesie na rowerze jak jakiś profesjonalny sportsmen. Adrenalina nie działa godzinami, a poza tym w ciele musisz mieć jeszcze jakąś krew, żeby mogła krążyć. Losowe rozdziały z dziwnymi wydarzeniami, niekiedy miały jedną, dwie, trzy strony i niby miały straszyć, a tylko wyprowadzały mnie z rytmu bądź wprowadzały jakąś postać, która potem dla fabuły nie miała żadnego znaczenia. Język był ładny i opisy też niczego sobie, ale momentami chyba aż nazbyt przekombinowane. No i historia z lisem, za którą daje punkty ujemne. Nie wolno mojemu biednemu serduszku takich rzeczy robić. Obawiam się, że wymęczyłam tą książkę i niestety nie polecam, a porównywanie jej do Stranger Things czy Kinga, to muszą być chyba jakieś żarty.
https://angeliconpoint.blogspot.com/