Las, pole, dwa sobole Joanna Stoga 7,6
„Las, pole, dwa sobole” Joanny Stogi to, wydany przez Wydawnictwo Seqoja, zbiór króciusieńkich opowiadań, stanowiący autorski debiut. I od razu zaznaczę, że gdyby nie wyraźna informacja zamieszczona na odwrocie książki, nawet przez chwilę bym nie pomyślała, że to debiutancka publikacja.
Opowiadania są niezwykle dojrzałe, skondensowane, przecedzone starannie przez, prawdopodobnie, doświadczoną już cierpieniem osobę. Piszę przecedzone, gdyż autorka odfiltrowała z treści najmniejsze nawet drobiny taniego sentymentalizmu, łzawej egzaltacji, o które nazbyt łatwo przy opisywaniu straty. Pozostawiła to, co najważniejsze, mądre, esencjonalne rozważania, przy powściąganej emocji, którą czytelnik i tak dostrzeże i odczuje. Przez te krótkie, nasycone treścią zdania przebija niezwykła szczerość, być może naznaczona osobistym doświadczeniem. Autorka próbuje różnych form przekazania nam emocji, poezji, liryki, scenek wziętych z życia, podejrzanych tu i ówdzie i zapamiętanych, a nawet marzeń sennych i zaglądania poza kurtynę śmierci, do świata, który możemy sobie tylko wyobrazić.
To książka o odchodzeniu, momencie niewyobrażalnie trudnym, o którym wolelibyśmy nie pamiętać, że w końcu nadejdzie. I z reguły udaje nam się zapomnieć, nie myśleć o tym. Ale, jak w opowiadaniu „Późny sierpień”, wstajemy rano, nie wiedząc, co nas czeka w ciągu dnia. Owszem, sami planujemy to i owo, niekiedy nawet w szczegółach. A potem w zdumieniu zadajemy sobie, jak bohaterka Joanny Stogi, pytanie: „Skąd mogła wiedzieć, że wszystko potoczy się inaczej?” To determinanta losu, nam niewiadoma, często w ogóle nieprzeczuwalna.
Autorka poruszyła tu wiele wątków związanych z odchodzeniem. Zwróciła uwagę na uczucia tych, którzy pozostając z żałobą, muszą jednocześnie zająć się skomplikowanymi, urzędowymi czynnościami dotyczącymi pochówku, uprzątnięcia mieszkania po zmarłym, testamentu. Tych, którzy słyszą od lekarza, że została im już tylko modlitwa o szybką śmierć bliskiej osoby, by ta nie cierpiała dłużej. Jak bardzo zmienia się nam perspektywa, gdy wiemy, że trzeba będzie wkrótce na zawsze się pożegnać.
Patrzymy tu na śmierć od różnych stron. Obok uczuć osób, które zostają ze swym smutkiem, słyszymy też rozmowę dwóch kobiet, które dopiero co przeszły na tę drugą stronę i teraz zastanawiają się, czy w domu wszystko dostatecznie przygotowały na taką ewentualność. Buty, sukienka, miejsce na cmentarzu, najlepiej z ładnym widokiem na okolicę i w pobliżu rodziny, by się nie nudzić… To opowiadanie wywołuje leciutki uśmiech. Zawsze myślałam, że pogrzeb jest bardziej dla żywych, którym trudno się pożegnać, pogodzić ze stratą, że pomaga im swoim uroczystym ceremoniałem zaakceptować śmierć, zamknąć pewien etap. Może jednak niekoniecznie tylko dla nich? Kto wie, co tam po tej drugiej stronie jest…
Są opowiadania, przy czytaniu których czujemy gniew, jak przy „Kancelarii”, inne zaskakują swą trafnością („Ciało”) oraz spostrzegawczością, która później skutkuje genialnym odtworzeniem rzeczywistości („Obłok”).
Śmierć zabiera nam kogoś, kto dzielił z nami te same wspomnienia. Teraz ubożeją one, w pojedynkę są jakby inne, niepełne. Pozostaje wyliczanka „Las, pole, dwa sobole…” przywołująca zaledwie okruchy, dalekie, głuche już echa przeszłości.
Opowiadanie „Telefon” odebrałam bardzo osobiście. Usunięcie numeru telefonu bliskiej zmarłej osoby z kontaktów w komórce boli tak, jakby chowało się ją po raz drugi.
I ta tęsknota za matką, której się już nie obejmie, nie opowie jej o minionym dniu. Tęsknota uderzająca nagle, znienacka, na widok innych matek z córkami, które mogą jeszcze pokłócić się, by potem zamknąć się nawzajem w uścisku, a „Ona wpatruje się w nie jak złodziej planujący skok.”
„Kolekcjonerka samotności” to genialne podsumowanie naszego współczesnego świata, w którym wielu z nas czuje się osobnymi. Mijamy się, przechodzimy obok, starannie unikając nawzajem swego wzroku, zanurzeni w każde w czarnej dziurze własnej alienacji, obojętni. A na końcu znów czeka nas tylko samotność.
I wreszcie błysk nadziei. Życie toczy się nieprzerwanie, obojętne na czyjąś chorobę czy śmierć, podporządkowane odwiecznemu prawu równowagi. Śmierć jest jego naturalną składową, podobnie jak narodziny. Tu ktoś umiera w szpitalnej sali, walcząc o ostatni oddech, a w tym samym czasie tuż obok ktoś inny, również w bólu, rodzi się i łapie ustami swój pierwszy haust powietrza. Być może jego babka, czy prababka, wita go teraz wszechwidzącym spojrzeniem spod zakwitłej czeremchy.
Książkę mogłam przeczytać dzięki portalowi: https://sztukater.pl/