Przemytnicy Konrad Janczura 5,6
ocenił(a) na 16 lata temu Książka mierząca wysoko – nominowana do nagrody literackiej ArtRage, doskonały i porywający opis… Niestety w moich oczach, które podjęły trud przebrnięcia przez kartki tej prawie noweli, wypadło to bardzo blado i niemal żenująco. Tradycją już jest, że słabo ocenione przeze mnie książki wymagają wyjaśnienia, więc nie zwlekając przystępuję do powinności.
Pierwsze moje skojarzenie: beznadziejna próba naśladownictwa Wiesława Myśliwskiego. Podczas czytania ciągle nie mogłem się opędzić od przekonania, że wiele elementów mi się tu nie składa, nie łączy… Całość jakaś taka wymuszona, brudna – niby celowo niechlujna, ale gdy się człowiek zastanowi, to nawet nieporządek w chlewie ma swój porządek, a tu ciągle się coś rozjeżdża… W końcu Myśliwskiego podrobić nie jest łatwo, choć czytając go mogłoby się tak wydawać. Nic bardziej mylnego!
Pierwszy problem, z którym do końca książki nie mogłem sobie poradzić to narrator. Gdy próbuję sobie odpowiedzieć na pytanie „kim jest” to następuje przeciążenie mojego komputera i jednocześnie wyrzucenie dwóch komunikatów „buffer overflow” oraz „critical error”. Wulgarność, ckliwość, rzeczowość, niedbałość, nieudolny cynizm, chamskość, małostkowość… Pewnie mógłbym tak wymieniać w nieskończoność. Niespójność narracji jest tak denerwująca i deprymująca, że książkę dokończyłem wyłącznie dlatego, że jest po prostu krótka. Do końca nie wiemy kim jest narrator. Nie przyjmuję jednak do siebie, że narrator nadaje gorzej niż byle obszczymurek. Ale nie chciałbym tak rzucać słów na wiatr – oto przykłady (te łagodniejsze!):
Takiej sumy to jeszcze nie miał tak od razu, z dupy.
Przej_bane te problemy!
Baśka zakochana, ino że durna. Nic jej do mózgu nie przetłumaczysz. Jak sobie coś upierdoli, to najgorsze.
Na mecz miał iść i ch_ja pójdzie. Nie chce patrzeć na te wszystkie ryje.
Po czym za chwilę rozkminka o miłości pisany w delikatniejszy sposób – już nie jako żul spod bramy. A w innym miejscu nagle narrator bez problemu rozpoznaje precyzyjnie rasę psa (owczarek alzacki),albo bez zająknięcia nazywa wszelkie elementy garderoby damskiej i męskiej (martensy, kabaretki, bojówki). Całość tworzy schizofreniczny obraz narracji, do którego nie mogłem jakoś przywyknąć.
Fabuła. Najlepiej bym to opisał, gdybym spróbował naśladować narratora: „wyjęte z dupy”. I lepszego opisu pewnie nie da się wykreować. Z jednej strony niby miał być to obraz podkarpacia. Ale czy tak wygląda każda wieś? Niby marazm, brak pracy, alkohol, bezsens i codzienne powinności, których i tak się nie ominie. Pochodzę ze wschodu i wiem jak to jest. Wiem co to przemyt, jak to wygląda, z czym to się je. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ten książkowy obraz to współczesny literacki Picasso. Potrzeba niepojętego wysiłku, aby zobaczyć to co autor miał na myśli (jeśli faktycznie coś miał).
Ostatni rozdział sprawia wrażenie, jakby miał być drugą połową książki, tylko nie starczyło sił/czasu/zapału/pieniędzy (niepotrzebne skreślić). Ogromne rozczarowanie (choć do przedostatniego rozdziału byłem przekonany, że już gorzej być nie może). Po łebkach, beznamiętnie, jakby narrator stracił zainteresowanie sprawą i stwierdził, że w gruncie rzeczy to już nie jego sprawa.
Najbardziej smutne w tym wszystkim jest to, że ta książka jest nominowana do nagrody literackiej ArtRage – tego chłopakom jeszcze długo nie wybaczę…