Hervé Ghesquière (ur. w 1963 r.) pracuje jako korespondent wojenny dla France 2. Relacjonował wiele konfliktów, m.in. w byłej Jugosławii, Kambodży, Rwandzie, Irlandii Północnej, Iraku i Afganistanie. Obecnie pracuje dla programu „Specjalny wysłannik”. O swoim życiu w niewoli u talibów wydał w 2012 r. opowiadanie zatytułowane „547 dni”. Jego dziadkowie byli polskimi emigrantami, a matka, Janina Jankowiak, urodziła się w okolicach Poznania. Od 1992 roku wielokrotnie bywał w Polsce jako dziennikarz i podróżował po całym kraju.
Książka dobra zarówno dla laików (to ja! :) ) w temacie konfliktu na terenach byłej Jugosławii jak i dla osób, które posiadają wiedzę w temacie. Wiadomo, spojrzenie czysto subiektywne ale jednak - moim zdaniem - bardzo rozsądne. Autor nie wydaje się być stronniczy, próbuje jak najbardziej obiektywnie ocenić sytuację/historię/przyczyny...
Książka będąca kolejnym dowodem jak chorą ideologią jest nacjonalizm.
Książka bośniakofilska. Opisuje wojnę bałkańską z punktu widzenia muzułmańskiego mieszkańca Bośni. Przemilcza wiele faktów, manipulując tym samym historią. Już nawet w warstwie językowej są przekłamania, które mają za cel ukazanie bośniakocentrycznego punktu widzenia. Na przykład pojawiają się sformułowania, że 2/3 Bośni i Hercegowiny jest "okupowana", czy "podbita" przez Serbów, co jest oczywiście bzdurą. Serbowie bośniaccy nie napadli Bośni, zrobili to samo, co Chorwaci i Boszniacy - ogłosili niepodległość na terenach, na których przeważali. I dalej: Bośniacy są cierpiący, Serbowie agresywni, Bośniacy mają smutne oczy, Serbowie marzą o zemście... itd, itp. O tym, że setki tysięcy Serbów (cywili) cierpiało podobnie jak Chorwaci czy Boszniacy nie ma ani słowa. Ok, pod koniec przychodzi otrzeźwienie, ale niesmak jednak pozostaje.
Ale nie jest to zła książka, tylko warto mieć świadomość, że nieco wypacza prawdę. Pokazuje jednak jak bardzo te narody żyją obok siebie, jaką nienawiść, a przynajmniej nieufność czują do siebie i jak trudne, a może nawet niemożliwe, będzie ich pokojowe współistnienie w jednym państwie. Jest promyk nadziei (na końcu),ale ogólny obraz pozostaje jednak nieco przerażający.