Rubieże Dawid Szkoła 9,3
ocenił(a) na 921 tyg. temu „Rubieże” to nietypowy reportaż, bardziej nawet zbiór refleksji, zaduma, rozważania nad tym, czego już nie ma, a jednak odcisnęło swój ślad, więc jego powidok, cień, pozostaje obecny. Czasami, przywołujemy tu przede wszystkim rejony pograniczne, śladów tych obecności może być więcej, różnych, a nakładając się na siebie, ubogacają się wzajemnie, tworząc obraz przeszłości niepomiernie ciekawszy.
Autor przemierza więc Dolny Śląsk, jak i przygraniczne czeskie miasteczka, odnajdując tam ducha c. k. monarchii i habsburskie koleiny, tropiąc elementy tego, co było w tym, co tu i teraz. Podobnie na wschodzie, terytoria obecnie ukraińskie, dawniej zwane Kresami, zbitek kultur i splątany motek nieprzerobionych do końca zaszłości, które wciąż dają o sobie znać. To rubieże zwykle niedookreślone, ubogie, zaniedbane, porzucone. Dawid Szkoła opisuje, co widzi, co czuje, ale też okrasza to historią, złożonym dziedzictwem pokoleń, nazwiskami, wydarzeniami, kontekstem literackim i obyczajowym, portretami ludzi i miejsc. Opowieść zmienia kierunki, meandruje, zbacza i powraca do głównego tematu, choć wątki poboczne także istotnie się z nim łączą. Ogólne przemyślenia zderzają się z faktami i powstaje arcyciekawa monografia tego, co spychane i tak powraca, by w różny sposób zaznaczyć swoją obecność.
Pogranicza były świadkami dramatów, rozlewu krwi, to tereny, na których w pierwszej kolejności skupiała się nienawiść i chęć odwetu, wielokrotnie przechodzące z rąk do rąk, zmieniające przynależność bez konsultacji z tymi, którzy ponosili tego najpoważniejsze konsekwencje – myślę tutaj o ludności cywilnej, marzącej przecież tylko i aż o spokojnym życiu.
Jakże prawdziwe i historycznie umotywowane, choć przerażające są więc słowa Dawida Szkoły, że pogranicze jest „dalekie i groźne, bo właśnie zamieszkałe przez ludzi, których trudno scharakteryzować, bliżej im do sąsiada-obcego niż mieszkańca stolicy. Dlatego wszystkim krajom na rękę jest tworzenie granic, odcinanie od siebie ludzi w zamian za złudzenie jedności. Różnorodność etniczna pogranicza ich przeraża, możliwość rozwodnienia się w inności stawia ich pod ścianą realizacji twardych działań.”
Faktem jest, że każde zjawisko ma dwie strony, które nierozerwalnie się łączą i akceptując jedną z nich, musimy też zgodzić się na tę drugą, mniej pożądaną. Jeśli jest życie, musi być śmierć, jeśli jest piękno, kiedyś przeminie, a z miłością przyjmujemy też tęsknotę, zazdrość i cierpienie. To elementy istnienia. Autora interesuje droga, która jednych wiedzie do destrukcji, innym zaś pozwala na w miarę bezkolizyjne życie. Człowiek patrząc na świat jako dziecko nie ma pojęcia, gdzie, po której stronie znajdzie się jako dojrzała osoba. Jaką rolę odgrywają tu świadome wybory, jaką okoliczności zewnętrzne, a jaką czarna chmura fatum wisząca nad daną jednostką. Czemu jedni stają się oprawcami, choć wcześniej nic na to nie wskazuje. To pytania fundamentalne, jednocześnie zaś nie oczekujemy na nie jednoznacznej odpowiedzi, wiemy bowiem, że jej nie znajdziemy. Skłonić nas one mają do przemyśleń, do analizy, również poprzez własne doświadczenia.
Autor przywołuje dziesiątki przykładów niszczącej, dezintegrującej, anihilacyjnej działalności człowieka. Przenosi ona w niebyt dzieła ludzkich rąk, powstające z pasji, miłości, czy też w imię ważnych idei. Czynią to ci, którym przecież owe wytwory były dedykowane – ludzie. Ale co gorsza, owa rujnacja dotyka nie tylko przedmioty. Ona obejmuje także człowieka. Jego poczucie godności, jego dobrostan, jego prawo do swobody, wolności i w końcu jego samego. Jej krańcowe, nieodwracalne działanie to odebranie życia. Słowa Nałkowskiej, znane wszystkim na tyle, że nie są już nośnikiem żadnych emocji, a zaledwie niewiele znaczącym zlepkiem liter, to przecież sama dramatyczna prawda, bo to właśnie „ludzie ludziom zgotowali ten los.”
Wysiedlenia, przesiedlenia, eksterminacje, łączenia na siłę narodów w jeden sztuczny twór i przymusowa asymilacja, albo też odrywanie z nich fragmentów i fastrygowanie ich do zupełnie obcych całości, zagłada zaś części niewygodnej populacji: Żydzi, Łemkowie, Bojkowie, Jugosławia, Syberia, Ukraina, Kresy, Pomorze… a jednak „Granice państwowe rzadko pokrywają się z granicami pomiędzy ludźmi”, a niosąc śmierć innym, sami się przed nią przecież nie ustrzeżemy.
Mowa jest tutaj o dwóch, mających na siebie wpływ znikaniach. O zapominaniu, wycieraniu gumką niewygodnych fragmentów historii, co prowadzi do popełniania wciąż tych samych błędów. I o ludziach, którzy zmarli, odeszli bądź też zostali unicestwieni, zostawiając po sobie miejsca coraz mniejsze, mniej widoczne w miarę upływu lat. „Niepamięć jest zła i służy nicości. Śmierć i brak pamięci o martwym to kres człowieka.”
Interesujące jest tutaj posiłkowanie się przykładami z naprawdę wartościowej i ponadczasowej literatury na poparcie swoich spostrzeżeń. „Głosy w ciemności” Juliana Stryjkowskiego, gdzie stare spojrzenie ściera się z nowym i trudno im znaleźć wspólny mianownik. „Ciemność w południe” Koestlera, gdzie wyższość idei nad człowieczeństwem jest kwestionowana przez sumienie. Dwie krańcowości: sztywne zasady i ludzkie uczucia, pryncypia i wrażliwość. Podział na czarne i białe, bez pozostałych barw i ich odcieni, jest uproszczeniem, zafałszowaniem rzeczywistości.
Autor cały czas porusza się w sferze ludzkich motywacji, jakie popychają w kierunku czynienia zła, a także w sferze konsekwencji takiego działania. Podstawowym zaś pytaniem pozostaje, czy dla idei, którą jakaś część uznaje za dobrą i sprawiedliwą, wolno poświęcać innych, czy cel naprawdę uświęca środki i wszystko, absolutnie wszystko da się wtłoczyć w ramy tabel i statystyk, a to, czego się nie da, bo jest wyraźnie inne, najlepiej wymazać, zapomnieć i uznać za niebyłe. Wszak właśnie ta różnorodność czyni świat miejscem tak interesującym i nieprzewidywalnym, które jest w stanie stale nas zadziwiać, miejscem dalekim od stereotypów i prostych klisz. Brońmy więc prawa do rozmaitości, wieloznaczności, bogactwa barw i niuansów, takie bowiem szerokie spektrum, pełen wachlarz możliwości, służy rozwojowi, otwiera nowe horyzonty, pozwala widzieć więcej i sięgać dalej.
I nie są to rozważania czysto teoretyczne, odnoszą się bowiem nie tylko do przeszłości, ale też do współczesnego, dobrze nam znanego kryzysu imigranckiego, zamykania granic, budowania wzdłuż nich murów, do coraz głośniejszej retoryki narodowościowej, a nawet nacjonalistycznej, tendencji do wykluczania i poniżania każdej inności w każdej sferze życia. „Rubieże” to bowiem nie tylko terytoria przygraniczne państw, łatwe do wyznaczenia na mapie, to także wszelkie inne pogranicza, peryferia społeczno-kulturowo-obyczajowe naszego życia, które, spychane i pomijane, jednak istnieją i mają prawo do swojego miejsca.
Na każde wymienione przez autora nazwisko osoby, która zdążyła zostawić po sobie ślad na ziemi, na każdą Achmatową, Cwietajewą, Babla, Mandelsztama, Gumilowa, przypadają setki osób anonimowych, których ślad jest wspólny, nie tak wyraźnie osobisty, a których życie było równie ważne. To owe plamy niebytu, którym winni są ludzie. „Jedynie człowiek potrafi kalkulować i działać pod wpływem myśli, a mimo to zadaje ból i cierpienie. Tylko on jest również świadom, że czyny mają swoje konsekwencje, żłobią ziemię i historię opowieściami, pełnymi niepotrzebnych strat, których często nie można zapomnieć przez dziesięciolecia.”
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/