Koniec Marta Hermanowicz 7,5
ocenił(a) na 106 tyg. temu „Też mam swoje liczby. Jestem podzielona. Składam się z pięćdziesięciu dwóch zakątków, jeden ciemniejszy od drugiego. Nie wiem, czy jestem żywa, czy umarła, przykryjcie mnie ziemią. Miotam się między wtedy i teraz, stara dusza, niewypał z czasów wojny, dziecko relikt przeszłości.
Próbuję złożyć się w całość. Bóg mnie rzucił, nie trafił do celu. Teraz trzeba pozbierać z podłogi, wstać, otrzepać, dotrzeć gdzieś, zrobić coś, marsz, marsz, Dąbrowski. Zjeżdżam w połowie życia ruchomymi schodami na peron trzeci piekła, krąg pierwszy. Patrzę na ludzi obijających się o siebie w sobotę o czwartej czterdzieści rano. Zawieruszeni na Centralnym, próbują wsiąść do właściwego wagonu. (…). Jak nazywał się pociąg z wagonami bydlęcymi relacji Wołyń-Syberia, może Dostojewski albo Tołstoj?”
Hermanowicz zamieszcza tutaj wszystko i jakimś cudem unosi ciężar historii swojej rodziny. Zesłanie, powrót do poniemieckiej pustki, dziedziczenie traum, wyrwa w młodszym pokoleniu nie do zasypania, znamię bycia dzieckiem ocalałych. Wszystko tu jest poniemieckie, poradzieckie, sypie się na ulicy Koniec dziesięć, skrzypi, rdzewieje, nie daje się naprawić. Autorka wybiera nietuzinkowy sposób podzielenia się losami swoich przodków. Na główną bohaterkę wybiera Malwinkę, dziewczynkę podziurawioną przeszłością, która nie czuje się ani żywa ani martwa. Śni nieswoje sny, te przejęła jej babka. To dzięki temu mechanizmowi możemy śledzić fabułę rozpościerającą się pomiędzy wojenną tragedię zsyłki na Syberię i Polskę lat 90-tych XX wieku.
To, jak Hermanowicz pisze, do jakich salt językowych ma talent, jak zachwyca, nie opuści nigdy czytelniczej pamięci. Niesamowitym jest fakt, że niełatwo było jej znaleźć wydawcę. Każde zdanie jest tak dopracowane, że nie sposób nie docenić morderczej pracy, jaką wykonała autorka, by nie tylko opowiedzieć tę historię, ale zrobić to w sposób równy arcydziełu. „Bloki miały barwę ludzkiego mięsa, barwę człowieka świeżo obdartego ze skóry” - pisze w pewnym momencie i takie dla mnie jest jej pisanie - rozbebeszone, obdarte ze skóry, czuć je surowym mięsem i nieokiełznaniem.
Bez wahania nazywam Martę Hermanowicz najważniejszym nowym głosem na scenie polskiej prozy.
Chcę więcej. Moje słowa kuleją wobec talentu literackiego autorki, ale uwierzcie, że jest on niezaprzeczalny i epicki.
To jedna z tych książek, po których ciężko sięgnąć po następną książkę, bo wiesz, że długo nie przeczytasz nic lepszego.
Koniecznie umieśćcie ją w swoich planach czytelniczych.