Jesteśmy społecznością, która kocha książki

Tytułowa "republika" to pojęcie nieco na wyrost - opisywani przez Woodarda piraci nie proklamowali niepodległości ani nie dążyli do stworzenia państwa. Swoimi działaniami stworzyli po prostu obszar bezprawia, który istniał przez kilka lat, dopóki ze swoich słabości i problemów w innych częściach świata nie otrząsnęły się kolonizujące w XVIII w. Amerykę europejskie mocarstwa. Najbardziej w tej książce zaskoczył mnie fakt, że "dobrego" żeglarza angielskiego czy francuskiego od "złego" pirata dzieliło często jedynie posiadanie świstka papieru ze stemplem króla. Bo to pływający pod czarną banderą kapitanowie okazywali się niejednokrotnie dużo bardziej ludzcy i wrażliwi na los załogi niż ich prawilni przeciwnicy. Wady książki? Momentami autor popada w chaotyczną wyliczankę kolejnych wrogich przejęć, tonażów okrętów itp. Jednak trzeba Woodardowi oddać, że z setek piratów, którzy na początku XVIII w. grasowali na Karaibach, stara się wyłowić najciekawsze i najbarwniejsze jednostki. Autora cechuje też krytyczne podejście do popularnych źródeł naukowych, chęć pokazania szerszego kontekstu opisywanych zdarzeń i brak epatowania żeglarskim żargonem. Reasumując, "Republiką" fani blockbusterów o piratach walczących z zombie raczej będą zawiedzeni, niemniej miłośnicy ciekawych historii nie powinni narzekać.