rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Zmiany klimatyczne są faktem. Ostatnie anomalie pogodowe, które mogliśmy zaobserwować w Polsce, tylko potwierdzają to, że otaczający nas świat zmienia się w tempie, który może budzić obawy. Temat suszy i życia z niedoborami wody jako tło fabuły postanowił wykorzystać Emil Szweda w swoim debiucie kryminalnym W czasie suszy płynie krew.

Kornel Kraus powinien być zadowolony. Akcja, do której dołączył nieco z przypadku, okazała się sukcesem. Udało mu się aresztować mordercę. I to nie byle jakiego, bo znanego stołecznego policjanta. Mając przed sobą zabójcę, Kraus zamiast poczucia satysfakcji z dobrze wykonanej pracy, ogarnia dziwny niepokój. Coś mu w tej całej scenerii oraz sprawie nie do końca pasuje, wszystko wydaje się zbyt łatwe, oczywiste. Podążając za swoim przeczuciem, trafia na intryge która może wpłynąć na życie milionów ludzi.

Warszawa, jak i cała Polska mierząca się z koszmarnymi skutkami Wielkiej Suszy, dodatkowo dobijana przez szalejącą inflację stała się świetnym tłem dla krwawej zbrodni. Mam jednak lekki problem z tym tytułem. Uważam, że pomysł Szwedy na książkę był naprawdę dobry i o ile fragmenty nawiązujące do klimatu i tła społecznego obroniły się, o tyle wątek kryminalny trochę kulał. Choć początek okazał się naprawdę intrygujący, złapanie mordercy na pierwszych kartach nie zdarza się często, o tyle potem tempo akcji zaczynało spowalniać. Myślę, że główna wina tkwiła tutaj w zbyt długich opisach, tak naprawdę często mało istotnych wątków i wtrąceń. Przez to napięcie nie miało kiedy się zbudować. Autor chciał włączyć do historii zbyt wiele elementów, co niestety się zemściło. Jestem pewna, że gdyby pozbyto się części przydługich opisów, niektórych postaci, książka tylko by na tym zyskała.

Podobał mi się jednak tok myślenia, którym kierował się Szweda tworząc fabułę, jak niesztampowo podszedł do zbudowania swojej historii. Widać, że poświęcił wiele czasu na to, aby dobrze przemyśleć plan akcji, naszkicować nastroje społeczne, logicznie połączyć wiele elementów. Tym bardziej szkoda mi, że całości zabrakło pazura, dynamiki. Biorąc pod uwagę, że debiuty rządzą się swoimi prawami, mam ogromną nadzieję, na to, że w kolejnych odsłonach przygód sierżanta Krausa te niedociągnięcia zostaną już wyeliminowane. Szweda pokazał, że umie tkać kryminalne intrygi w oryginalnej scenerii, więc z dużą ciekawością czekam na kolejny tytuł autora.

Współpraca barterowa z:
@wydawnictwobukowylas

Zmiany klimatyczne są faktem. Ostatnie anomalie pogodowe, które mogliśmy zaobserwować w Polsce, tylko potwierdzają to, że otaczający nas świat zmienia się w tempie, który może budzić obawy. Temat suszy i życia z niedoborami wody jako tło fabuły postanowił wykorzystać Emil Szweda w swoim debiucie kryminalnym W czasie suszy płynie krew.

Kornel Kraus powinien być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mila jest zakochana w Szklarskiej Porębie. Uwielbia otaczającą ją przyrodę, architekturę, ludzi. Praca w księgarni u najlepszej przyjaciółki Ali daje jej możliwość obcowania z książkami, turystami, lokalsami. Te spotkania napędzają ją i dodają energii. Nic więc dziwnego, że na wieść o sprzedaży warszawskiemu deweloperowi okolicznej perełki architektonicznej, Mila wpada w furię i przysięga sobie, że nie pozwoli na dewastację takiego zabytku. Spotkanie z bucowatym Alexem, który na polecenie ojca ma przypilnować inwestycji, uruchamia ciąg zdarzeń, które zaskoczą tę dwójkę silnych osobowości.

Glass Hills to książka, która wywołała we mnie przyjemne ciepło, które z każdym rozdziałem pulsowało coraz mocniej. Mila ze swoją energią i pozytywną aurą, lokalna patriotka, natychmiast podbiła moje serce. Rozumiałam doskonale jej bunt przeciwko bezdusznym deweloperom dewastującymi otaczający ją świat. Alex, choć ochrzczony został mianem warszawskiego buca, to jednak okazał się bohaterem, który skrywał wiele emocji i pragnień. Chomik, Ala, dziadek Mili oraz inne poboczne postacie świetnie dopełniały fabułę, podbijając jej koloryt, pięknie dopełniając obraz Szklarskiej Poręby jako miejsca, w którym chce się przebywać, żyć, kochać.
Anna Szczypczyńska stworzyła świat, w którym zatopiłam się bez reszty. Poczułam się w nim bezpiecznie, swojsko, choć nie obeszło się również bez wzruszeń. Autorka bardzo subtelnie poruszała cięższe wątki, robiła to tak naturalnie, że sama nie wiem wiem kiedy oczy mi się szkliły. Dawno tak bardzo nie uwierzyłam w bohaterów i ich uczucia. Szczypczyńska ma piękny dar narracji, kreowania miejsc, do których chciałoby się pojechać i ludzi, których chciałoby się na swojej życiowej drodze spotkać. Do tego jej zabawny, momentami zgryźliwy język bohaterów tylko umacniał moje zauroczenie tą historią.

Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że aż tak polubię historię Mili i Alexa. Dzięki temu, że autorka dała czas i przestrzeń na rozwój ich relacji, naprawdę im kibicowałam, niczym dobrym znajomym, którym życzy się wszystkiego, co najlepsze. Świat w Glass Hills, choć nie pozbawiony smutku, trosk i łez dał jednak nadzieję, że lepsze jutro jest możliwe. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo potrzebowałam takiej dawki śmiechu, wzruszenia, siły przyjaźni, ukojenia obaw i pięknych opisów Karkonoszy. Po skończonej lekturze poczułam smutek, że to koniec i czas rozstania z magiczną Szklarska Porębą. Ogromnie liczę na kontynuację historii!

Współpraca barterowa @wydawnictwoluna

Mila jest zakochana w Szklarskiej Porębie. Uwielbia otaczającą ją przyrodę, architekturę, ludzi. Praca w księgarni u najlepszej przyjaciółki Ali daje jej możliwość obcowania z książkami, turystami, lokalsami. Te spotkania napędzają ją i dodają energii. Nic więc dziwnego, że na wieść o sprzedaży warszawskiemu deweloperowi okolicznej perełki architektonicznej, Mila wpada w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Właściwie czym jest glistlighting? Najprościej ujmując to podważanie rzeczywistości. Jak zauważa psychoterapeutka dr. Stephanie Moulton Sarkisw swojej książce "Nie daj sobą manipulować" "celem gaslightera jest zamącenie ci w głowie do tego stopnia, że zaczynasz kwestionować swoją rzeczywistość." Mam wrażenie, że w Polsce temat ten jest ciągle mało popularny, szybciej możemy się spotkać ze stwierdzeniem, że ktoś chce zrobić z nas wariata, podważając nasze kompetencje, wspomnienia, uczucia. Kwestia ta jednak jest o wiele bardziej skomplikowana i niebezpieczna. Gaslighting może spotkać nas w przeróżnych sytuacjach i skutecznie zniszczyć nasze życie. 

Choć sama nazwa nie wydaje się szczególnie groźna, to jednak konsekwencje przebywania blisko gaslightera mogą okazać się tragiczne. Jak wspomina Moulton Sarkis w ciągu swojej wieloletniej praktyki, spotkała się z wieloma ofiarami tej manipulacji emocjonalnej. Postanowiła więc na kanwie swojej wiedzy i doświadczeń stworzyć poradnik, który ma być drogowskazem dla osób, które podejrzewają, że uwikłane są w taką niezdrową relację, nie wiedzą jak sobie z nią poradzić. W książce sporo miejsca poświęcono na wytłumaczenie zawiłości gaslightingu, rozłożono zachowanie i prawdopodobne manipulacje takich osób, na drobne elementy. Publikacja zawiera kontrolne pytania, które mają pomóc czytelnikowi w weryfikacji czy faktycznie może być on ofiarą tej przemocy.

Cały poradnik podzielony został na 12 rozdziałów, które omawiają gaslighting pod różnymi kątami m.in. co zrobić gdy okaże się, że gaslighterem jest np. nasz rodzic, rodzeństwo, były partner, koleżanka syna, dziecko, sąsiadka itp. Tych przykładów i co najważniejsze przydatnych porad znajduje się w publikacji naprawdę dużo. Moulton Sarkis wiele miejsca poświęciła również psychice ofiar gaslighterów, motywuje czytelników do walki o swoje lepsze jutro. Przyznam, że zaskoczyło mnie jak momentami ostro i bardzo kategorycznie wypowiadała się w pewnych kwestiach np. ucinania kontaktów. 

Autorka przybliżyła metodykę działania gaslighterów, którzy często z bardzo kochającej i zasypującej miłością osoby, nagle stają się zimne, wyrachowanie zaczynają podważać zdolności psychiczne oraz uczuciowe swojej ofiary. Wmawiają jej, że bez nich nie są nic warte, nikt ich nie zechce, jest z nimi coś nie tak. Gdy jednak poczują, że manipulowana osoba zaczyna się od nich dystansować, atakują ją na nowo, jeszcze bardziej wpływając na jej zdrowie psychiczne. Byłam w szoku jak wiele tego typu związków kończy się przemocą nie tylko psychiczną ale również fizyczną. Na gaslighterów możemy natknąć się również w pracy, gdzie możemy stać się ofiarą ich manipulacji. Negowanie naszych osiągnięć, przypisywanie ich sobie, obgadywanie za plecami, donosy do szefostwa, kwestionowanie naszych zawodowych kompetencji, wmawianie nam zdań, których nigdy nie powiedzieliśmy. To zachowania,  które powinny bez wątpienia wzbudzić w nas ogromny niepokój i szybkie działanie. 

Moulton Sarkis zauważa, że w czasach internetu niestety jeszcze łatwiej jest im działać i szukać nowych ofiar. Weźmy takie portale randkowe - to idealne miejsce do wyszukania osoby, która np. jest w gorszym okresie życia. Niestety wiele z nas, nieświadomie samo informuje potencjalnego manipulatora o tym np. swoim opisem. "Jestem gotowa by ktoś o mnie zadbał" jak zauważa autorka może być sygnałem, że w przeszłości źle nas traktowano, co gaslighter może próbować wykorzystać. 

Nie mam wątpliwości, że o gaslightingu będzie w naszym społeczeństwie coraz głośniej. Jeżeli macie podejrzenia, że może wśród Waszego otoczenia jest osoba, która nie do końca zachowuje się wobec Was odpowiednio, wykorzystuje Waszą dobroć lub przy której zaczynacie kwestionować swoją inteligencję, słuszność uczuć, to koniecznie sięgnijcie po ten poradnik. Autorka to specjalistka od tematu gaslightingu, ma wieloletnie doświadczenie jako psychoterapeuta co naprawdę daje się odczuć podczas lektury. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się aż takiej dawki konkretnej, popartej życiowymi przykładami dawki wiedzy.

Współpraca barterowa @wydawnictwobukowylas

Właściwie czym jest glistlighting? Najprościej ujmując to podważanie rzeczywistości. Jak zauważa psychoterapeutka dr. Stephanie Moulton Sarkisw swojej książce "Nie daj sobą manipulować" "celem gaslightera jest zamącenie ci w głowie do tego stopnia, że zaczynasz kwestionować swoją rzeczywistość." Mam wrażenie, że w Polsce temat ten jest ciągle mało popularny, szybciej możemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Armin van Lander uchodzi za nudnego, poukładanego faceta, który skupiony jest głównie na swoim biznesie. Choć na jego widok, nie jednej kobiecie uginają się kolana, to mężczyzna woli być sam. Ma poczucie, że jego skomplikowana psychika nie pozwalałaby mu wejść w normalną, szczęśliwą relację. Choć coraz ciężej patrzeć mu na szczęście brata bliźniaka, który po wielu perypetiach życiowych, znalazł miłość u boku niegdyś znienawidzonej dziewczyny. Cieszy się ich szczęściem, ale podskórnie czuje, że czegoś w życiu mu brakuje. To uczucie niespodziewanie zaczyna potęgować się, kiedy coraz częściej wpada na najbliższą przyjaciółkę przyszłej szwagierki. Natalia Grońska to prawniczka z krwi i kości, która oczekuje od życia czegoś więcej niż tylko monotonnych rozmów z klientami i rozwiązywania ich problemów. Armin wpada jej w oko, ale uważa go za zbyt spokojnego. Nieoczekiwanie ich drogi zaczynają krzyżować się nie tylko podczas koleżeńskich spotkań, ale także w tajemniczym klubie.

Armin to kontynuacja Tamtego lata, nie czytałam pierwszej części, jednak bez trudu odnalazłam się w fabule, która umówmy się, nie okazała się szczególnie skomplikowana. Właściwie to żałuję, że Agnieszka Lingas-Łoniewska dość pobieżnie naszkicowania fabułę. Dostajemy obietnicę poznania wielkiej tajemnicy Armina, przez którą nie widzi on szansy stworzenia normalnej relacji, czuje się przez nią wyobcowany, inny. Nie odniosłam jednak wrażenia, żeby kaliber jego dziwactwa był aż tak wielki. Poczułam wówczas pierwsze rozczarowanie tytułem. Drugie nastąpiło w momencie rozwiązania pobocznego wątku relacji Natalii z jej ojczymem. Sytuacja kreowana na ekstremalnie trudną dla bohaterki, rozegrana została nieco poza opowieścią, co nie wzbudziło we mnie zachwytu. Rozumiem, że autorka chciała się skupić głównie na relacji pomiędzy Arminem i Natalią, jednak szkoda, że dopilnowała tego, aby choć jeden z tych wątków poprowadzić bardziej spójnie.
Jeżeli chodzi o samych bohaterach, to muszę przyznać, że ich polubiłam. Spodobało mi się, to jak rozwijała się znajomość Natalii i Armina, stopniowe budowanie napięcia pomiędzy nimi.

To spowodowało, że Armin uniknął pułapki taniego romansu w moim odczuciu. Najbardziej podobały mi się fragmenty ich „prawdziwego” życia, nie zabrakło w nich docinek, złośliwości, czasami pikanterii, co nadawało książce pazura i charakteru. Lektura z rozdziału na rozdział nabierała tempa, dzięki czemu pod koniec historię czytało mi się już naprawdę dobrze, pomimo wspomnianych wad. Żałuję jednak, że autorka nie skupiła się bardziej na wątku nieobliczalnego ojczyma, mam wrażenie, że ten nieco sensacyjny motyw miał większy potencjał. Po romanse sięgam tak naprawdę sporadycznie, jednak ten pomimo kilku niedociągnięć, obronił się ostatecznie w mojej ocenie bohaterami i ich relacją, której kibicowalam. A to kluczowe, jeżeli chodzi o ten gatunek, tak więc Armina zaliczam do przyjemniej lektury na wiosenne dni.

Armin van Lander uchodzi za nudnego, poukładanego faceta, który skupiony jest głównie na swoim biznesie. Choć na jego widok, nie jednej kobiecie uginają się kolana, to mężczyzna woli być sam. Ma poczucie, że jego skomplikowana psychika nie pozwalałaby mu wejść w normalną, szczęśliwą relację. Choć coraz ciężej patrzeć mu na szczęście brata bliźniaka, który po wielu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mieliście kiedyś tak, że po skończonej lekturze, odłożyliście książkę z poczuciem, że to była naprawdę wspaniała literacka podróż, której nie do końca się spodziewaliście?

Mnie właśnie takie uczucie złapało przy Ludziarach Jana Krzysztofa Piaseckiego. Tytuł poruszył mnie swoją prostotą, za którą kryło się jednak mnóstwo emocji, które sprawiły, że tę niewielką publikację będę długo wspominać.

Albert to szukający swojego miejsca, miotający się wewnętrznie mężczyzna, wiecznie w cieniu dominującej matki lekarki, powstańczyni warszawskiej. Betina jest bezkompromisowa, całe swoje życie podporządkowała swojej miłości do koni, w których widzi jedyny sens swojej egzystencji. Najbliżsi zostają postawieni przed faktem dokonanym wobec jej planów, marzeń. Jest kobietą, za którą się podąża lub zostaje się przez nią porzuconym.

Albert z roli syna często przeistacza się w pielęgniarza, stajennego, chłopca na posyłki. Matka, niedościgniony tytan pracy, z biegiem lat coraz mocniej musi polegać na innych. Betina jakby początkowo nie dostrzega oznak swojego słabnięcia, kolejne urazy, pobyty w szpitalu irytują ją i sprawiają, że jej myśli jeszcze intensywniej krążą wokół stadniny i zwierząt. Jest bezkompromisowa, umie ucinać relacje gdy uzna je za zbędne, otacza się ludźmi, którzy uznają jej autorytet, są skłonni słuchać jej opinii i z nimi nie dyskutować. Stajennym daje szanse, przymyka oczy na pijaństwo, dopóki dobrze opiekują się zwierzętami. Gdy jednak tym zaczyna dziać się im krzywda, pozbywa się pracowników bez żalu. Liczą się tylko jej podopieczni.

Porozrzucane na kartach książki, krótkie opisy zdarzeń, ludzi, zwierząt ukazywały kawałek po kawałku postać Betiny, jej sukcesy i porażki na przestrzeni wielu lat. O Albercie wiemy zdecydowanie mniej. Narrator wspomina o nim nieco oschle, bez wyrozumiałości. Mimochodem wspomina o jego życiowych tragediach, tak jakby i one były tylko tłem matczynego życiorysu.

Ludziary to oszczędna w słowa i bohaterów powieść, składająca się z króciutkich rozdzialow. A mimo to wywarła na mnie ogromne wrażenie, siłą w jaki sposób rezonowali bohaterowie. Autor przedstawił skomplikowaną relację między matką a synem, która momentami była bardzo oschła, mało życzliwa. Ciężko określić czy łączyła ich miłość czy wzajemne uzależnienie. Ta niejednoznaczność pozostawia wiele pytań i przemyśleń w czytelniku. To też dobre wyjście do zadania sobie pytania kiedy pozwolić dziecku oddalić się w celu samodzielnego rozwoju i życia na własnych zasadach. Książka porusza również temat spełniania marzeń, drodze i wyrzeczeniom jakie to ze sobą niesie.

Współpraca reklamowa Wydawnictwo Biblioteka Słów

Mieliście kiedyś tak, że po skończonej lekturze, odłożyliście książkę z poczuciem, że to była naprawdę wspaniała literacka podróż, której nie do końca się spodziewaliście?

Mnie właśnie takie uczucie złapało przy Ludziarach Jana Krzysztofa Piaseckiego. Tytuł poruszył mnie swoją prostotą, za którą kryło się jednak mnóstwo emocji, które sprawiły, że tę niewielką publikację...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kto z nas nie zna stresu wymieszanego ze strachem, gdy na dworcu kolejowym jest tłum, nasz peron jest oczywiście najdalej, jak tylko się da, jesteśmy zziajani, zmęczeni i obładowani walizkami, a do odjazdu pozostają szybko uciekające minuty?

Hannah, główna bohaterka Randki w Paryżu również modliła się w duchu, tylko o to, by złapać pociąg do Amsterdamu i nie martwić się choć przez chwilę niczym więcej. Biegnąć po Werońskim dworcu tuż za swoim chłopakiem Simonem klęła pod nosem, że ich romantyczny pobyt w tym niezwykłym mieście kończy się w takim pośpiechu i nerwach. Kiedy w końcu zmęczeni marzą tylko o tym, by wyciągnąć się w zarezerwowanym wagonie, okazuje się, że na ich miejscach siedzi już jakaś rodzina. Zniechęceni znajdują inne fotele, które mają zapewnić im kilkugodzinny odpoczynek przed wielkim wydarzeniem, jakie czeka na nich w Holandii – ślub siostry Simona. Hannah popełnia jednak błąd, odłączając się od swojego towarzysza na skutek czego, ląduje bez bagażu, biletu, z resztką pieniędzy w Paryżu, gdzie dość szybko jej telefon, jedyny łącznik z ukochanym zostaje ukradziony. Na domiar złego, na kolejny pociąg do Amsterdamu oczekuje również nieznośny Francuz, przez którego spotkały ją te wszystkie nieszczęsna. Do tego dziewczyna szczerze nie cierpi Paryża. Czy mogłoby być gorzej?

Nic tak jednak nie zbliża ludzi, jak wspólne przeżycia, dlatego Hannah pomimo początkowej niechęci wdaje się w rozmowę z Leo, niechętnie przyznając sama przed sobą, że wykazuje on oznaki wyrzutów sumienia i chęć pomocy. Nieoczekiwanie dla samej siebie, dziewczyna przystaje na propozycję udania się z chłopakiem na motorze na posterunek policji w celu zgłoszenia kradzieży telefonu. Hannah nie wie, że ta zgoda, będzie początkiem jej niezwykłej podróży po Paryżu, gdzie w towarzystwie Leo będzie na nowo odkrywać uroki nielubianego miasta. Kolejne przystanki na ich trasie okraszone są coraz intymniejszymi rozmowami, poznawaniem nie tylko Paryża, bliskich Leo ale i samych siebie. Dla Hannah to również czas na nieoczekiwanie przemyślenia na temat jej relacji z Si, tego czy słusznie tak bezgranicznie mu ufała i uważała, za idealnego partnera.

„Randka w Paryżu” okazała się książką, która pod otoczą romantycznej historii tak naprawdę skupia się na motywacji, poszukiwaniu swojego szczęścia. Zarówno Leo, jak i Hannah mają swoje marzenia i pragnienia, które hamowane są przez różne czynniki. Dopiero to spotkanie kreuje przestrzeń do przemyśleń nad tym, czego naprawdę chcą. Oboje otwieraj się na przeszłość, która rzuca ciągle ciemny cień na ich teraźniejszość. Paryż i jego zwiedzanie stało się pretekstem do rozmów, śmiechu, otworzenia się na nowe wyzwania.

Lorraine Brown mogła pokusić się o mniejszą liczbę opisywanych miejsc, bardziej skupiając się na emocjach bohaterów, bo to one były najmocniejszym punktem całej powieści. Myślę, że nie trzeba nikogo przekonywać do tego, że Paryż to piękne miasto, a sama bohaterka dość szybko pozbywa się swojego negatywnego nastawienia. Dlatego, kiedy para wyruszała zobaczyć kolejną i kolejną atrakcję, zaczynałam czuć lekkie znudzenie tym motywem. W założeniu miało to popychać rozmowy bohaterów i ich relację do przodu, jednak moim zdaniem autorka trochę przesadziła. Nie jestem do końca usatysfakcjonowana, również tym jak potoczył się wątek Hannah z Si.

Jeżeli chodzi o pozytywy, na pewno ogromnym plusem książki jest to, że romantyczny lukier nie oblepia całej fabuły, a wręcz jest go jak na tego rodzaju tytuł zaskakująco mało. Obserwujemy, jak Hannah dostrzega, że jej marzenia o idealnym życiu, mężczyźnie, to narzucona iluzja, która niekoniecznie sprawi, że będzie faktycznie szczęśliwa. Doceniam, że autorka nie daje czytelnikom błędnego sygnału, że tylko w związku człowiek może być spełniony, jest coś wart. Dobrze, że postać Hannah nie została sprowadzona do roli naiwnej dziewczyny, która tylko w mężczyźnie widzi źródło swojego szczęścia. Dlatego choć to romans to jednak wątek motywacyjny odgrywa w nim główną rolę co uważam za miły powiew świeżości.

Współpraca reklamowa Wydawnictwo Kobiece

Kto z nas nie zna stresu wymieszanego ze strachem, gdy na dworcu kolejowym jest tłum, nasz peron jest oczywiście najdalej, jak tylko się da, jesteśmy zziajani, zmęczeni i obładowani walizkami, a do odjazdu pozostają szybko uciekające minuty?

Hannah, główna bohaterka Randki w Paryżu również modliła się w duchu, tylko o to, by złapać pociąg do Amsterdamu i nie martwić się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Znaną aktorkę teatralną Antoninę Ogińską zabił młodziutki kochanek, strzelając do niej kilkukrotnie z pistoletu. Ta zbrodnia wstrząsnęła przedwojennym Lwowem, czytelnicy gazet z wypiekami na twarzach czytali o kolejnych szczegółach morderstwa i burzliwego związku pary. Jak to się stało, że szanowna Ogińska, prywatnie żona współwłaściciela jednego z lwowskich tytułów prasowych uwikłała się w bardzo brutalny i wyniszczający romans? Całe miasto i kraj huczały od plotek i spekulacji. Lwowianie byli żądni informacji co chętnie wykorzystywali wydawcy, dostarczając czytelnikom kolejne artykuły.

Sprawa Ogińskiej nie była zresztą niczym wyjątkowym, w tamtych czasach nieszczęśliwa miłość oraz niepohamowana zazdrość dość często popychała ludzi do desperackich kroków. Prasa rozpisywała się równie często o samobójcach, tajemniczych zgonach, aresztowaniach spiskowców oraz barwnych, lokalnych postaciach. To, czym interesowały się gazety, co wzbudzało emocje, postanowił zbadać Jurijj Smirnow w książce Lwowskie sensacje. Sięgając do archiwalnych wydań lwowskich tytułów, napisał książkę, która w bardzo ciekawy i zaskakujący momentami sposób przybliża czytelnikom burzliwą historię Lwowa i jego mieszkańców.

Na szczęście oprócz krwawych historii, na łamach gazet przeczytać można było również o ważnych, wzbudzających dumę wśród mieszkańców osobach i zdarzeniach. Bez wątpienia Zofia Batycka, która dość nieoczekiwanie została drugą w historii Miss Polonia, momentalnie stała się prawdziwą gwiazdą Lwowa. Wygrana otworzyła jej drzwi do kariery filmowej, rozbudzając przy tym marzenia kolejnych młodych dziewczyn o podobnym sukcesie.

Jurijj Smirnow wykonał mrówczą pracę, skrzętnie wybierając te historie, którymi żył ówczesny Lwów, choć nie zabrakło również opisu mniej głośnych zdarzeń, które jednak uzupełniają obraz miasta, jak i społeczeństwa. Doceniam tę książkę również za to, że przypomina i ratuje od zapomnienia ludzi oraz ich losy. W publikacji znajduje się sporo fotografii, zarówno tych archiwalnych, jak i współczesnych, dzięki czemu odbiór lektury staje się pełniejszy. Wyjątkowo mocno spodobało mi się wykorzystanie fragmentów skanów prasowych artykułów, dzięki czemu mogłam podziwiać piękne ilustracje oraz oryginalną treść felietonów. Jestem osobą, która lubi starą prasę za jej wyjątkowy charakter, więc te elementy sprawiły mi wyjątkową radość.
Jeżeli chodzi zaś o treść, to doceniam, że autor nie silił się na tanią sensację, nie koloryzował i nie dodawał dodatkowej dramaturgii zdarzeniom. Dzięki czemu xxx czytało mi się wyjątkowo przyjemnie. Po cichu liczę na to, że autor zdecyduje się na kontynuowanie tematu i za jakiś czas w nasze ręce trafi drugi tom.

Znaną aktorkę teatralną Antoninę Ogińską zabił młodziutki kochanek, strzelając do niej kilkukrotnie z pistoletu. Ta zbrodnia wstrząsnęła przedwojennym Lwowem, czytelnicy gazet z wypiekami na twarzach czytali o kolejnych szczegółach morderstwa i burzliwego związku pary. Jak to się stało, że szanowna Ogińska, prywatnie żona współwłaściciela jednego z lwowskich tytułów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bez wątpienia Nowy Jork jest na liście marzeń niejednej osoby. Tętniące życiem Wielkie Jabłko kusi turystów z całego świata niezwykłą architekturą, najlepszymi muzeami, topowymi restauracjami. Kto nie chciałby pójść na spacer po Central Parku, potem skoczyć do małej, chińskiej knajpki, by wieczorem udać się na Times Square, podziwiać mieniące się telebimy? Nowy Jork tak często gości w naszych domach za sprawą licznych filmów, seriali oraz piosenek, że stał się marką samą w sobie. Podziwiamy go, niby zdajemy sobie sprawę, że zmaga się z problemami wielkich metropolii, a jednak przyciąga nas i nie daje o sobie zapomnieć. Ja sama o podróży do Nowego Jorku marzę od lat, dlatego z wielką ciekawością przeczytałam książkę "Nowy Jork. Miasto marzyciel" Magdaleny Żelazowskiej.

Autorka dzieli się swoimi celnymi spostrzeżeniami na temat stylu i jakości życia, kultury, a w końcu opisuje samych nowojorczyków i ich podejście do swoich rodaków, a także przyjezdnych. Opisuje tętniące życiem miasto, które jednocześnie można kochać i nienawidzić. To miasto marzycieli, które daje ogrom możliwości, a zarazem jest bardzo wymagające i jak sami nowojorczycy twierdzą jest miejscem dla młodych, starsi mieszkańcy często nie są w stanie nadążyć za jego tempem. Żelazowska zwraca uwagę, że ogrom ludzi, nigdy nie wybije się tam ponad przeciętność, nie spełnią swojego american dream, będą tłem dla innych szczęśliwych życiorysów. Spodobało mi się to, że autorka wiele uwagi poświęca właśnie relacjom międzyludzkim, jak sama przyznała z ciekawością, obserwowała nowojorczyków i ich styl życia. A ten momentami dość znacząco różni się od tego do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Choć zauroczona magią Wielkiego Jabłka, umiała dostrzec jego skazy i wady, co dzięki pamiętnikarskiemu stylowi narracji sprawiło, że momentami czułam się jakby dobra koleżanka, relacjonowaa mi historię wyjazdu swojego życia. Do tego Żelazowska pokusiła się o sporo ciekawostek (również z polskimi akcentami), na temat Wielkiego miasta, które dodatkowo urozmaicały mi lekturę.

Nie jest to przewodnik, choć niejednokrotnie miałam w ręku telefon i podziwiałam w Google Maps miejsca, o których wspomina Żelazowska. Wydaje mi się jednak, że lekturą będą bardziej usatysfakcjonowane osoby, które bardziej niż opis kolejnego muzeum bardziej interesuje tło społeczno-kulturowe Nowego Jorku. Szkoda, że nie zdecydowano się podpisywać licznych zdjęć, które znajdziemy w książce. Przez to odbiór całego tytułu stracił trochę w moich oczach, wolałabym widzieć co przedstawiają fotografie, które uznano za warte pokazania czytelnikom.

Po lekturze "Nowy Jork. Miasto marzeń", moje plany, aby zwiedzić to miasto, jeszcze bardziej nabrały mocy. I choć może nie dowiedziałam się jakie zabytki są warte odwiedzenia, jakie miejscówki trzeba zobaczyć, a na jakie szkoda czasu i pieniędzy, to jednak jedno wiem z pewnością — warto w trakcie swojej obecności w Wielkim Jabłku zwracać uwagę na nowojorczyków, mogą być bowiem oni równie ciekawym obiektem obserwacji, jak niejedna topowa atrakcja turystyczna.

Bez wątpienia Nowy Jork jest na liście marzeń niejednej osoby. Tętniące życiem Wielkie Jabłko kusi turystów z całego świata niezwykłą architekturą, najlepszymi muzeami, topowymi restauracjami. Kto nie chciałby pójść na spacer po Central Parku, potem skoczyć do małej, chińskiej knajpki, by wieczorem udać się na Times Square, podziwiać mieniące się telebimy? Nowy Jork tak...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki My Dark Romeo Parker S. Huntington, L.J. Shen
Ocena 6,5
My Dark Romeo Parker S. Huntingto...

Na półkach: , ,

Początek znajomości Dallas i Romeo zaczął się z hukiem na balu debiutantek. Zajęło mi chwilę oswojenie się ze światem obrzydliwie bogatych i bajecznie pięknych młodych ludzi, którym obce są normy społeczne. Dallas – oczywiście – jako najpiękniejsza dziewczyna w mieście stała się mimowolną ofiarą konfliktu i rywalizacji między tytułowym Romeo a jej narzeczonym. Bohaterka na skutek obyczajowego skandalu zmuszona jest opuścić rodzinne miasteczko, zerwać zaręczyny (które i tak nie wywoływały w niej żadnych emocji), i udać się z Romeo do jego ogromnej, naszpikowanej monitoringiem willi. Dallas szczerze nie lubi swojego przyszłego męża i vice versa. Ich wzajemne przytyki, robienie sobie na złość, stanowią tak naprawdę najciekawszy element książki. Kilka razy szczerze się uśmiałam czego, prawdę mówiąc, absolutnie się nie spodziewałam. Wiadomo, do czego ta relacja prowadzi, jednak styl autorek pełen jest luzu, momentami dowcipu skutecznie przebijał potencjalny balonik pompatyczności.

Oczywiście fani gatunku znajdą w opowieści pikantniejsze sceny (choć nie było ich jakoś wiele), dwuznaczne teksty . To romans osadzony w świecie miliarderów (milionerzy mogą się schować do ciemnej szafy), gdzie pieniądze i władza napędzają się wzajemnie. Główni bohaterowie wydają setki tysięcy bez mrugnięcia okiem, latają prywatnymi samolotami, kupują restauracje od ręki i kultowe ubrania topowych marek.

Mam wrażenie, że „My Dark Romeo” to tytuł skierowany do czytelniczek, które być może dopiero zaczynają swoją przygodę z romansami. Osadzenie fabuły w tak nowobogackim świecie jest obecnie dość popularne, wiele z nas lubi obserwować życie lepiej sytuowanych osób w Internecie, ten trend przenosi się więc również do literatury. Oczywiście, w My Dark Romeo jest to wyolbrzymione do granic możliwości i ociera się o absurd. Nie znajdziecie tutaj żadnego Kopciuszka oszołomionego zerami na koncie mężczyzny. Cieszę się, że główna bohaterka nie została przedstawiona jako biedna i nieśmiała dziewczyna, bo ten motyw jest już w romansach chyba ograny zbyt mocno.

Początek znajomości Dallas i Romeo zaczął się z hukiem na balu debiutantek. Zajęło mi chwilę oswojenie się ze światem obrzydliwie bogatych i bajecznie pięknych młodych ludzi, którym obce są normy społeczne. Dallas – oczywiście – jako najpiękniejsza dziewczyna w mieście stała się mimowolną ofiarą konfliktu i rywalizacji między tytułowym Romeo a jej narzeczonym. Bohaterka na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nasze zmysły — na co dzień mało zwracamy na nie uwagę, a przecież to dzięki nim możemy odbierać w pełni otaczający nas świat. Wystarczy, że z jakiegoś powodu choćby na chwilę utracimy węch, słuch, wzrok, smak lub dotyk, abyśmy poczuli niepewność, zagubienie i strach. Dociera do nas wtedy, jak bardzo na nich polegamy, a wizja ich stępienia lub straty może negatywnie odbić się na naszej psychice i całym życiu. Nie ma jednak nic dziwnego w tym, że trudno nam w codziennej gonitwie doceniać wszystko, co mamy i cieszyć się zdrowiem. Dlatego sięgnięcie po taką książkę jak “Siła pięciu zmysłów” Gretchen Rubin jest świetną okazją, aby choć na chwilę przystopować i zastanowić się nad tym, jak funkcjonuje nasze ciało, na nowo uzmysłowić sobie jak bardzo “karmimy” się różnymi bodźcami i mamy wbrew pozorom sporo możliwości na kształtowanie i wyostrzanie naszych zmysłów.

Gretchen Rubin poświęca po jednym z rozdziałów na każdy ze zmysłów. Snuje przy tym osobistą opowieść o tym, jak sama dzięki skupieniu swojej uwagi na bodźce na nowo odkrywa różne aspekty ze swojego życia. Autorka przyznaje, że przez swój minimalizm, mimowolnie odcięła się od wielu rzeczy, dopiero głębsze zastanowienie się np. nad jej stosunkiem do muzyki uzmysłowiło jej, jak mocno nie docenia tego elementu w swoim życiu. Wydawało się jej, że nie potrzebuje dźwięków w swoim otoczeniu, jednak z czasem odkryła, jak stworzenie listy piosenek, które dobrze na nią wpływają, pozytywnie oddziaływuje na jej samopoczucie. To samo dotyczyło doceniania siły kolorów, wrócenia myślami do smaków dzieciństwa, które przywołały na nowo, wspomnienia z młodzieńczych lat uruchamiając przy tym lawinę ciepłych wspomnień.

Refleksje na temat siły zmysłów skłoniły Rubin do wprowadzenia drobnych zmian w codziennym życiu, tak aby jeszcze głębiej i świadomiej odczuwać świat. Autorka uczyła się wykorzystywać zmysły, aby ubogacić swoją codzienność i nadać jej pozytywniejszy wydźwięk. Drobne elementy, które wprowadziła, jak przekonuje, dobrze na nią wpłynęły i pozwoliły jej w ciągu dnia wyrwać się z rutyny i zatrzymać się, choć na moment dając wytchnienie głowie w natłoku spraw do załatwienia.

Oczywiście można zarzucić Gretchen Rubin, że nie odkryła Ameryki i wszystko, o czym napisała każdy z nas, w większym lub mniejszym stopniu zdaje sobie sprawę. To prawda. Jednak wiemy doskonale, że czasami ciężko jest nam skupić swoje myśli na czymś z pozoru “oczywistym”. Takie tytuły pozwalają nam przypomnieć sobie o tym, jak ważne są nasze zmysły i doceniać ich moc oddziaływania na nas. Jeżeli sprawia nam przyjemność obcowanie z kolorem turkusowym, to czy nie warto zatem wprowadzić tę barwę do naszego życia, tak aby pozytywnie na nas wpływała, poza tylko suchym stwierdzeniem, że lubimy ten kolor? To samo dotyczyć może ulubionego zapachu, jeśli go mamy, to warto się nim otaczać (w rozsądnych ilościach), aby sprawiać sobie wewnętrzną przyjemność. Zmysły bowiem mogą pozytywnie wpływać na nasze samopoczucie, dawać ulgę i wytchnienie w gorszym okresie. Warto więc zastanowić się co nam przynosi radość, poczucie spełnienia i wprowadzić te elementy do naszej rzeczywistości.

I chyba głównie o tym jest “Siła pięciu zmysłów”, autorka stara się pokazać ile z pozoru błahych rzeczy, możemy zmodyfikować, aby nasz dzień był choć trochę lepszy. Przy tym docenić muszę jej umiejętność snucia narracji, pomimo tego, że nie da się ukryć, iż Gretchen Rubin prowadzi życie na wysokiej stopie, nie musi się prawdopodobnie przejmować problemami życia codziennego jak wielu z nas. Jednak jej chęć zrozumienia siły zmysłów i poszukiwania tych drobnostek, które wbrew pozorom mogą mocno wpływać na nasze życie, wydały mi się autentyczne i z zaciekawieniem czytałam, jak odkrywała nowe dla siebie rzeczy. Widać, że to nie pierwsza książka w tym duchu, którą napisała, czuć jej gawędziarski styl, który, choć z pozoru nie porusza nic spektakularnego, to jednak sprawia, że ciężko oderwać się od lektury. Byłam ciekawa jak poddaje analizie postrzeganie samej siebie. Choć muszę przyznać, że nie raz uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy w ramach samodoskonalenia pisała o kilkutygodniowych kursach, codziennych wizytach w The Met. Pojawiło się we mnie pewne zwątpienie, czy jestem w stanie w domowym zaciszu równie mocno otworzyć swój umysł. Jednak Rubin bardzo przekonująco pisze o swojej drodze poznawania siebie, zwraca uwagę na przeróżne, a jednak łączące nas aspekty, dzięki czemu poczułam, że ja również mogę coś zmienić. Pewnie, chciałabym jak ona móc sobie pozwolić na codzienne wizyty w światowym muzeum, obcować ze sztuką i chłonąć ją. Jednak nie powinno być to wymówką do tego, aby nie podjąć próby zastanowienia się nad sobą. Autorka na końcu książki przygotowała listę “zadań” dla czytelników, które mają pomóc w analizie tego, jak reagujemy na otaczający nas świat. Doceniam bogatą bibliografię (anglojęzyczną), w której możemy znaleźć inspirującą literaturę.

To bez wątpienia jeden z tych tytułów, po który najlepiej sięgnąć , kiedy odczuwamy potrzebę innego spojrzenia na swoje życie. To nie jest naukowa książka, pełna mądrych słów, przy której czujemy wyrzuty sumienia, że nasze życie nie jest być może dość “głębokie” i uduchowione. Nie jestem osobą, która często sięga po tego typu publikacje. Czasami wydaje mi się, że przeróżne poradniki poruszają w kółko te same zagadnienia, karmiąc nas banałami, które tak naprawdę nie wnoszą nic konkretnego do naszego życia. "Siła pięciu zmysłów"pozwoliła mi zastanowić się nad tym, jak wiele z pozoru drobnych elementów może oddziaływać na moje samopoczucie, dała mi wskazówki do tego, nad czym mogę popracować i na czym warto skupić swoją uwagę. Jeżeli szukacie tytułu, który może okazać się fajną podstawą do analizy siebie i swojego otoczenia, warto dać temu tytułowi szansę.

Nasze zmysły — na co dzień mało zwracamy na nie uwagę, a przecież to dzięki nim możemy odbierać w pełni otaczający nas świat. Wystarczy, że z jakiegoś powodu choćby na chwilę utracimy węch, słuch, wzrok, smak lub dotyk, abyśmy poczuli niepewność, zagubienie i strach. Dociera do nas wtedy, jak bardzo na nich polegamy, a wizja ich stępienia lub straty może negatywnie odbić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czerń kruka zawiera w sobie chyba wszystkie najpopularniejsze motywy znane ze współczesnych kryminałów – akcja dzieje się w odciętym od świata miejscu, mała społeczność z pozoru dobrze się zna, choć tak naprawdę wszyscy mają swoje większe i mniejsze tajemnice oraz grzeszki na sumieniu. Mamy poszukującego życiowego sensu stróża prawa, który musi rozwiązać sprawę krwawego morderstwa młodej dziewczyny. Dawne tragedie wybrzmiewają na nowo, mieszkańcy zaczynają spoglądać na siebie podejrzliwie, miejscowy dziwak, żyjący samotnie staje się naturalnym obiektem agresji i oskarżeń, zaś surowa przyroda i krążące nisko kruki sprawiają, że i tak ciężka atmosfera staje się jeszcze bardziej przytłaczająca.

Co prawda Czerń kruka wydano w 2006 roku, a więc trudno zarzucić autorce Ann Cleeves inspirowanie się obecnymi trendami w kryminałach. Nie umiałam jednak się wczuć w narrację autorki, styl jej opowieści długo wydawał mi się suchy, nie czułam specjalnego zaciekawienia historią. Bohaterowie niczym mnie nie zaskoczyli, to postaci jakich wiele, w większości nijacy, mdli, nakreśleni bez wyrazu, o których zapomina się, docierając do ostatniej strony książki. Sam pomysł na intrygę również nie okazał się niczym nowym.

Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zły kryminał. Jest poprawny. Tyle i aż tyle. Niestety w ostatnim czasie przeczytałam zbyt wiele podobnych historii, aby opowieść Ann Cleeves czymś mnie zaskoczyła. W książce zabrakło mi choć jednego intrygującego wątku, choćby jednej postaci, dla której z większą ochotą wertowałabym kolejne kartki. Wszystko zostało opisane poprawnie i niestety jak dla mnie nijako. By może kilka lat temu, kiedy publikacja była wydana, zastosowane motywy były czymś świeżym, odkrywczym. Jednak obecnie jest to dla mnie książka, która zawiera wszystkie oklepane i wykorzystane do granic możliwości wątki, w dodatku podane w nudny sposób.

Czerń kruka zawiera w sobie chyba wszystkie najpopularniejsze motywy znane ze współczesnych kryminałów – akcja dzieje się w odciętym od świata miejscu, mała społeczność z pozoru dobrze się zna, choć tak naprawdę wszyscy mają swoje większe i mniejsze tajemnice oraz grzeszki na sumieniu. Mamy poszukującego życiowego sensu stróża prawa, który musi rozwiązać sprawę krwawego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tom, ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu przeprowadza się z rodzicami z ukochanej wsi do miasta Ramat Gan w Izrealu. Chłopak ciężko przeżywa tę życiową rewolucję, z trudem odnajduje się w nowej, nieznanej sobie wcześniej rzeczywistości. Sielski spokój, wolność, radość zastępuje nerwowa atmosfera w nowej szkole oraz poczucie przytłoczenia w wielkim mieście. Jedyną pociechą chłopaka staje się ukochany pies. Pewnego dnia, to właśnie za sprawą czworonoga los Toma styka się ze starszą sąsiadką Niną. Ta drobna, niepozorna kobieta zaczyna otwierać się przed chłopakiem i opowiadać mu historię swojej młodości, która przypadła na wojenne lata w Polsce.

Poprzez wspólne rozmowy, przytoczone fragmenty dziennika kobiety dowiadujemy się jak wyglądało życie Niny w przedwojennej Warszawie i jej późniejszy pobyt w obozie pracy przymusowej w Skarżysku – Kamiennej. Wraz z Tomem odkrywamy straszną drogę jaką bohaterka przeszła w obozie, jak kształtowały się jej relacje z , matką, innymi więźniarkami, odczuwamy jej tęsknoty, lęki i strach. Poznajmy również tytułowego psa komendanta, który stał się dla Niny nieoczekiwanym wybawicielem.

Historia staruszki przeplata się równocześnie ze współczesną dolą przyjaciela Toma, który na skutek drastycznych wymogów imigracyjnych musi wraz z matką po kilku latach opuścić Izrael.

Shmuel David „Psa komendanta” kieruje do młodszego czytelnika. Ciekawym zabiegiem było poprowadzenie równocześnie dwóch narracji, dzięki czemu czytelnik mógł dostrzec jak przeszłość niebezpiecznie odbija się momentami we współczesnym świecie. W ogóle miałam wrażenie, że początkowego autor dość negatywnie odnosi się do tego jak wygląda współczesny Izrael, końcowe rozdziały zmieniły jednak zdecydowanie ten ton, na mocno patetyczny i patriotyczny.

Tak naprawdę w pewnym momencie miałam poczucie jakbym czytała dwie książki, gdzie druga część zdecydowanie odstawała jakością od pierwszej pod każdym względem, końcówką byłam już nawet nieco zmęczona. Nie da się ukryć, że styl Davida jest prosty, momentami siermiężny. Poza historycznymi aspektami stara się poruszać współczesne problemy nastolatków, tak aby lektura była łatwiejsza w odbiorze co traktuję jako plus, choć nie da się ukryć, że Tom został wykreowany na idealnego bohatera a przez to mało realnego, zwłaszcza dla młodszego czytelnika. Mnie osobiście o wiele lepiej czytało się wspomnienia Niny, choć i one momentami były pourywane, Szkoda jednak, że w pewnym momencie cała narracja siada i staje się nudnawa. Do tego niepotrzebnie rozwinięto kilka pobocznych wątków, przez co cała historia nieco się rozmywa, rodzinny wątek Toma zostaje wrzucony na ostatnią chwilę do opowieści bez ładu i składu, z okropnie dziwnym zakończeniem. Naprawdę miałam wrażenie, jakby Shmuel David stracił serce lub cierpliwość do tytułu i chciał go za wszelką cenę skończyć nie bacząc na całokształt narracji. Żałuję, że postaci Niny nie poświęcono więcej miejsca, nie rozwinięto wielu kwestii, myślę, że książce wyszłoby to zdecydowanie na korzyść.

Tom, ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu przeprowadza się z rodzicami z ukochanej wsi do miasta Ramat Gan w Izrealu. Chłopak ciężko przeżywa tę życiową rewolucję, z trudem odnajduje się w nowej, nieznanej sobie wcześniej rzeczywistości. Sielski spokój, wolność, radość zastępuje nerwowa atmosfera w nowej szkole oraz poczucie przytłoczenia w wielkim mieście. Jedyną pociechą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bali w ostatnich latach stało się jednym z najpopularniejszych miejsc na świecie. Przepiękne plaże, krystalicznie czysta woda, bujna przyroda i serdeczni miejscowi, a także atrakcyjne ceny, przyciągają miliony turystów. Każdy z nas zapewne wielokrotnie podziwiał piękne zdjęcia z tego egzotycznego zakątka świata, marząc o chwili spędzonej tam osobiście.

Tym właśnie miejscem na Ziemi przez cztery lata podróżowała Aleksandra Najda-Michałowska, a swoje przeżycia i doświadczenia z Bali postanowiła opisać w książce "Bali. Opowieści z wyspy bogów".

Na początku autorka skupia się na tym, jak trafiła na Bali i jak wyglądało jej pierwsze zapoznanie się z wyspą. Opisuje narodziny fascynacji tym miejscem oraz marzenie o dłuższym pobycie na wyspie. Podróżniczka dzieli się także przygodami z poszukiwań mieszkań, które stanowiły fundament do lepszego poznania różnych regionów Bali. Każdy z tych regionów kryje w sobie unikalne tajemnice i miejsca warte odwiedzenia. Widać, że autorka była naprawdę zainteresowaną wyspą, odwiedziła wiele jej zakątków, poznawała kulturę i obyczaje miejscowych, co opisuje w prosty, lecz interesujący sposób. Widać w tej opowieści duży szacunek do lokalsów, choć nie brak uwag, że i w raju bywają sytuację, gdzie trzeba zachować spokój, zdrowy rozsądek i uodpornić się na niestandardowe dla nas zachowania.

Książka łączy w sobie elementy pamiętnika, poradnika i przewodnika, co sprawia, że czyta się ją ciekawie. Jednakże mam wrażenie, że taki format nie został w pełni wykorzystany. Moim zdaniem, "Bali. Opowieść z wyspy bogów" najlepiej traktować jako inspirację do planowania podróży, zwłaszcza o charakterze turystycznym. Żałuję, że autorka nie zawarła krótkiej listy rzeczy, na które warto zwrócić szczególną uwagę, planując przyjazd na Bali, biorąc pod uwagę, jak długo tam mieszkała. W jednym z rozdziałów opisuje, że targowanie się z miejscowymi nie zawsze jest przyjemne i trzeba odpowiednio z nimi rozmawiać. Szkoda, że nie podała więcej informacji na ten temat. To może być drobiazg, ale osobiście jako turysta cenię takie porady, które pomagają uniknąć niepotrzebnego stresu i marnowania pieniędzy. Oczywiście, w książce można znaleźć kilka porad, ale biorąc pod uwagę, jak długo autorka przebywała na wyspie, mogło ich być nieco więcej.

Doceniam fakt, że mimo jej miłości do Bali, Najda-Michałowska potrafi spojrzeć na Balijczyków krytycznie, zauważając, jak turystyka zmienia wyspę (nie zawsze pozytywnie) oraz zwracając uwagę na traktowanie zwierząt, takich jak małpy czy cywety, które są wykorzystywane i maltretowane. Cieszę się, że coraz więcej osób przybliżających nam różne miejsca wspomina nie tylko o głównych atrakcjach, ale także ostrzega przed przypadkowym wspieraniem wykorzystywania miejscowych, natury i zwierząt.

Całej książce brakuje większej spójności, momentami wpada w chaotyczną narrację, a autorka zbyt często przeskakuje z tematu na temat, co mnie osobiście trochę rozpraszało podczas lektury. Jednak przepiękne zdjęcia, które towarzyszą opowieści, wynagradzają te drobne niedociągnięcia. Nie ukrywam, że sama chciałabym kiedyś odwiedzić Bali, więc traktuję tę książkę jako zbiór najciekawszych miejsc, które warto zobaczyć. Uważam, że głównym celem tej książki jest udowodnienie, że Bali to nie tylko rajskie plaże, medytacja, surfowanie i kąpiele w ciepłej wodzie. Wyspa oferuje znacznie więcej możliwości spędzenia wolnego czasu, trzeba jej tylko dać szansę. Lektura tego tytułu w te upalne lato była dla mnie przyjemną podróżą w odległe rejony świata.

Bali w ostatnich latach stało się jednym z najpopularniejszych miejsc na świecie. Przepiękne plaże, krystalicznie czysta woda, bujna przyroda i serdeczni miejscowi, a także atrakcyjne ceny, przyciągają miliony turystów. Każdy z nas zapewne wielokrotnie podziwiał piękne zdjęcia z tego egzotycznego zakątka świata, marząc o chwili spędzonej tam osobiście.

Tym właśnie miejscem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

6 maja oczy całego świata będą zwrócone w stronę Opactwa Westminsterskiego, w którym odbędzie się koronacja Karola III. Po raz pierwszy od 70 lat będziemy mogli być świadkami tego niezwykłego wydarzenia, naszpikowanego tradycjami i ukrytymi przesłaniami. Monarchia brytyjska znów znajdzie się w centrum zainteresowania, a co za tym idzie, powrócą jak bumerang pytania o przeszłość i przyszłość tej niezwykłej rodziny.

Wioletta Wilk-Turska skupia swoją narrację na osobie królowej Elżbiety II, której życie i panowanie staje się punktem odniesienia do ukazania niesamowicie ciekawej i zawiłej historii monarchii brytyjskiej. Autorka omawia, jak w poprzednich stuleciach wyglądało dziedziczenie tronu, jak zmieniał się ceremoniał koronacyjny w zależności od upodobań i wierzeń władcy, ich podejście do sprawowania swojego urzędu, życie rodzinne. Nie zabrakło również opisu najciekawszych i najbardziej kluczowych monarchów, którzy swoim bohaterstwem lub głupotą zapisali się wyjątkowo mocno na kartach historii, a echa ich postępowania niekiedy wybrzmiewają współczesne w królewskim życiu i obowiązkach.

W obliczu zbliżającej się intronizacji Karola III autorka poświęciła sporo miejsca na opis tego niezwykłego wydarzenia, które ewoluowało na przestrzeni wieków. Rozkaz wybudowania Opactwa Westminsterskiego przez Edwarda Wyznawcę rozpoczęło tradycję koronowania przez arcybiskupa Canterbury właśnie w tym miejscu przyszłych władców. To dzięki duchownym, którzy prawdopodobnie dopuścili się fałszerstwa powstała m.in. tradycja dziedziczenia regaliów koronacyjnych, Których losy są często tak samo fascynujące i burzliwe jak samych władców.

Dzięki temu, że życie królowej Elżbiety II wykorzystano jako trzon narracji, możemy przekonać się jak bardzo brytyjska monarchia, zmieniała się na przestrzeni wieków, ale też jak wiele zachowano dawnych zwyczajów, które nadają jej wyjątkowy charakter.

Korona. Fenomen najpotężniejszej monarchii to prawdziwa kopalnia wiedzy na temat rodziny królewskiej. Dzięki płynnej narracji czytało mi się ją naprawdę przyjemnie i szybko. Widać, że autorkę fascynuje ten świat, zna wiele ciekawostek, które umie przekazać w taki sposób, że czytelnik chce więcej i więcej. Osobiście bardzo lubię gdy do opisu współczesnych zdarzeń przywołuje się ich historyczny kontekst, dzięki czemu można lepiej zrozumieć pewne mechanizmy. Przy czym te historyczne wstawki są w formie anegdot, a więc nie ma mowy o nudzie. Książkę serdecznie polecam!

6 maja oczy całego świata będą zwrócone w stronę Opactwa Westminsterskiego, w którym odbędzie się koronacja Karola III. Po raz pierwszy od 70 lat będziemy mogli być świadkami tego niezwykłego wydarzenia, naszpikowanego tradycjami i ukrytymi przesłaniami. Monarchia brytyjska znów znajdzie się w centrum zainteresowania, a co za tym idzie, powrócą jak bumerang pytania o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wojna jest tak bardzo fascynująca, że nie potrafię się nią nasycić”.

Rytuały krwi B. Ehrenreich to niezwykła książka o wojnie. Wiem, co może teraz część z Was pomyśli — nuda, to nie dla mnie, mam dość tego tematu. Jak tak ciężki i koszmarnie aktualny motyw mogę uznawać za ciekawy? Musicie jednak wiedzieć, że autorka stworzyła książkę, która wojnę analizuje i poddaje ocenie pod różnymi kątami z wielu dziedzin naukowych. Przytoczonych jest w niej mnóstwo przykładów na to, jak w poszczególnych częściach świata rozwijał się człowiek a wraz z nim podejście do konfliktu, przemocy, wierzeń i w końcu roli kobiet i mężczyzn w tym wszystkim.

Zastanawialiście się kiedyś skąd w nas skłonności do agresji? Jak to się stało, że nasi przodkowie w pewnym momencie zaczęli atakować groźne ssaki pomimo prymitywnej broni? Dlaczego składano ofiary ze zwierząt, a w niektórych grupach również z ludzi? I czy zwycięstwo nad innym plemieniem zawsze oznaczać musiało chwałę dla walczących? Dlaczego kobiety, które pomagały w polowaniach a ich boskie wcielania budziły strach i respekt, w pewnym momencie zostały zepchnięte do służebnej roli, a męscy wojownicy stali się elitą narodów. Co popchnęło Kościół, który wbrew swoim wartością zaczął w pewnym momencie akceptować rozlewy krwi? W jaki sposób rodzący się nacjonalizm pomagał zmotywować społeczeństwa do walki?

Ehrenreich zabiera nas w podróż do początków ludzkości, naszych strachów, obaw, chęci panowania nad zwierzętami przy jednoczesnym odczuwaniu wobec nich ciągłego respektu. Przedstawia rodzące się wierzenia, które popychały ludzi do przekraczania kolejnych granic. Zadaje pytania, na które odpowiada, przytaczając ogromną liczbę wypowiedzi badaczy, poczynając od antropologów, psychologów, socjologów, kulturoznawców po wojskowych. To nie praca naukowa, ale mnogość dziedzin, jakie autorka analizuje i na które się powołuje była dla mnie zaskoczeniem.

Czytając tę publikację, co jakiś czas łapałam się na myśli, że nigdy na dane zagadnienie nie spojrzałam w ten sposób lub po prostu się nad nim nie zastanawiałam. Fascynujące było odkrywać jak postrzeganie wojny i agresji zmieniało się na przestrzeni wieków, a jednocześnie jak mocno zakorzenione są w nas pewne rzeczy. Bogactwo bibliografii ukazuje tytaniczną pracę, jaką autorka musiała wykonać, analizując temat. Dzięki swojemu lekkiemu stylowi stworzyła książkę, którą czyta się niczym dobrą powieść. Zapomnijcie więc o datach oraz nudnych definicjach, dajcie się po prostu porwać opowieści, bogatej w ciekawostki, ale i mroczne opowieści o ludzkich losach. Naszej przeszłości. 

„Wojna jest tak bardzo fascynująca, że nie potrafię się nią nasycić”.

Rytuały krwi B. Ehrenreich to niezwykła książka o wojnie. Wiem, co może teraz część z Was pomyśli — nuda, to nie dla mnie, mam dość tego tematu. Jak tak ciężki i koszmarnie aktualny motyw mogę uznawać za ciekawy? Musicie jednak wiedzieć, że autorka stworzyła książkę, która wojnę analizuje i poddaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Staram się zawsze dawać książkom szansę. Uważam, że ciężko się w pełni wypowiedzieć o jakimś utworze, kiedy nie zapoznaliśmy się z nim w całości. Kilkukrotnie po początkowym zniechęcaniu, powieść nieoczekiwanie porywała mnie bez uprzedzenia. Za to kocham tak naprawdę literaturę. Jednak bywa i tak, kiedy złe odczucia, zamiast maleć potęgują się podczas lektury. Niestety w przypadku thrillera Boginie Alexa Michaelidesa tak się właśnie stało. Każdy kolejny rozdział był dla mnie wyzwaniem, walką samą ze sobą, aby nie rzucić tej książki w ciemny kąt.
Terapeutka Mariana wyrusza na pomoc swojej siostrzenicy Zoe, której bliska przyjaciółka zostaje zamordowana. Kobieta sama niedawno straciła męża w tragicznych okolicznościach, wie więc jakie to ważne, aby mieć przy swoim boku bliską osobę w tak ciężkich chwilach. Na miejscu okazuje się, że na Uniwersytecie Cambridge od dawna można zaobserwować niepokojące zjawiska. Mariana odnosi wrażenie, że jej macierzysta alma mater nie angażuje się, tak jak powinna w proces wyjaśnienia zbrodni. Jej podejrzenia praktycznie od razu kierują się w stronę przystojnego i bardzo charyzmatycznego wykładowcy Edwarda Fosca, który otacza się wianuszkiem pięknych studentek. Mariana, zbywana przez policję oraz władze uczelni postanawia sama porozglądać się po kampusie. Szybko odkrywa, że stare mury skrywają wiele tajemnic.

Przyznam się Wam, że podziwiam samą siebie, że zdołałam dokończyć ten tytuł. Wszyscy bohaterowie byli jak dla mnie totalnie nijacy, bezbarwni i przez to mocno irytujący. Główna bohaterka nie wzbudziła we mnie ani krzty sympatii. Jej bezsensowne zachowanie niestety przeniesione jest na pozostałe postaci. Zresztą cała opowiedziana historia jest, brutalnie mówiąc koszmarna. Naprawdę starałam się dostrzec w fabule jakiś promyk, choć mały wątek, który dałby mi poczucie, że Alex Michaelides może się pogubił, ale miał dobre zamiary, jakiś pomysł na tę książkę. Nic z tego. Im dalej, tym gorzej, choć wydawało mi się to niemożliwe.

Mariana snuje się po kampusie, przeprowadza nic niewnoszące rozmowy, odwiedza kawiarnie, puby, znów rozmawia o wszystkim i o niczym. Kogoś mordują, Mariana znów spaceruje, czasami przyspieszy kroku, by znów oddać się rozmowom, snuć wewnętrzne dywagacje. I tak w kółko. Nuda ziejąca z tego thrillera mogłaby uśpić niejedną osobę. Wstawki z rozmyślań "złoczyńcy" jest już tak wyświechtanym i oklepanym zabiegiem, że czasami naprawdę powinny być zabronione. Zwłaszcza jeżeli używa się ich tak nieudolnie, jak w tym przypadku.

Nawet nie mam jak bardziej przybliżyć Wam fabułę, bo patrząc na skąpość jakiejkolwiek akcji, mogłabym tak naprawdę streścić wszystko w dwóch zdaniach. Z weną nawet w trzech. Dla mnie zawsze kluczowe w tego typu książkach jest to, czy chce się je czytać dalej. Ja naprawdę nie oczekiwałam lektury wysokich lotów, chciałam po prostu miło spędzić swój czas. Niestety. Nie mam kompletnie pojęcia czy autor tak pokracznie ją napisał, czy to kwestia tłumaczenia (bardziej obstawiam pierwszą opcję mimo wszystko). Jednak konstrukcje niektórych zdań są bardzo dziwne i na dłuższą metę książkę po prostu czyta się źle. Dodatkowym gwoździem do trumny była słabo przemyślana fabuła, która nie trzymała pionu mimo usilnych starań. Podrzucanie co chwilę "tropów", próby zwodzenia czytelników były naprawdę na niskim poziomie. Szczerze mówiąc, momentami czułam się, jakbym czytała debiut i to w pierwszej, niezredagowanej wersji. Rozwiązanie całej zagadki przypieczętowało wszystko swoim absurdem. Nawet nie wiecie jak wtedy głęboko westchnęłam i bezsilności i rozczarowania.

Jedno muszę jednak tej książce przyznać. Dawno nie miałam okazji zrecenzować tak beznadziejnego thrillera. Patrząc jednak na całość, szkoda mi czasu jaki straciłam na ten tytuł. Dlatego szczerze odradzam Wam tę lekturę.. Chyba że szukacie dobrego usypiacza, wtedy bierzcie Boginie w ciemno.

Staram się zawsze dawać książkom szansę. Uważam, że ciężko się w pełni wypowiedzieć o jakimś utworze, kiedy nie zapoznaliśmy się z nim w całości. Kilkukrotnie po początkowym zniechęcaniu, powieść nieoczekiwanie porywała mnie bez uprzedzenia. Za to kocham tak naprawdę literaturę. Jednak bywa i tak, kiedy złe odczucia, zamiast maleć potęgują się podczas lektury. Niestety w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Hal pracuje w budce na moście jako tarocistka. Choć jak sama twierdzi, nie wierzy w moc kart, to dzięki nim jest w stanie zarobić na swoje utrzymanie po tragicznej śmierci matki. Nagłe odejście jedynej bliskiej jej osoby sprawia, że dziewczyna musi szybko wydorośleć i stawić czoło przeciwnościom losu. A tych jest sporo, począwszy od sporego długu obciążającego myśli i budżet, po samotność i uczucie, że życie ucieka Hal między palcami.

Aż pewnego dnia, otrzymany list z informacją o śmieci babki Hal sprawia, że dziewczyna przeżywa ogromny szok. Nie tyle z powodu odejścia seniorki, ile z samego faktu jej istnienia. Dziewczyna nigdy bowiem nie słyszała o tej kobiecie. Poza matką nie miała nikogo, zawsze były tylko we dwie. A tutaj nagle okazuje się, że istniała babka, inni spadkobiercy oraz sam spadek, który nagle jawi się jako remedium na wszystkie jej problemy. Z jednej strony Hal ma poczucie okropnej pomyłki, jaka zaszła, z drugiej zaś czy to na pewno przypadek? A może dar od losu, o którym tyle marzyła? Dziewczyna podejmuje decyzje i wyrusza w ryzykowną podróż do Trepassen, gdzie szybko zderza się z brutalną prawdą, że nic nie jest nam dane w życiu za darmo.

Historia stworzona przez Ruth Ware porwała mnie bez reszty. Niespieszne prowadzenie narracji na początku, z każdym rozdziałem nabiera rumieńców. Postać Hal polubiłam od razu, jej wewnętrzna walka i dylematy stały się dobrym i solidnym filarem pod całą fabułę. Razem z nią odkrywamy tajemnice domu w Trepassen i jej mieszkańców. A tych nie brakuje, każdy bowiem ma swoje ukryte motywacje, a stare mury mogą skrywać wiele sekretów.

Jeżeli szukacie kryminału z ciekawą historią oraz postaciami koniecznie dajcie temu tytułowi szansę. Nie znajdziecie tutaj brutalnych opisów, krwawych morderstw, detektywów na skraju załamania. Tylko młodziutką Hal, która chce poznać prawdę, co pociąga za sobą lawinę zdarzeń. Lektura tej książki była dla mnie miłą odskocznią, od mrocznych tytułów, których obecnie jest pełno. Cała fabuła jest przemyślana i choć pod koniec można się już domyślić niektórych rzeczy, to nie przeszkadzało mi to zbytnio. Ten tytuł po prostu czytało mi się z przyjemnością, nawet nie wiem, kiedy rozpoczynałam kolejne rozdziały. Jednak dla niektórych tempo akcji może wydać się trochę zbyt wolne, dlatego, jeżeli wolicie szybszą narrację, początkowe rozdziały mogą Was lekko zniechęcić. Warto mimo to dać autorce szansę, bowiem stworzyła ona naprawdę zgrabną i wciągającą historię. Choć paradoksalnie sama w sobie nie jest ona specjalnie oryginalna, to jednak w tym przypadku nie miałam poczucia, że czytam oklepany temat. To moje pierwsze spotkanie z tą autorką, ale jej styl bardzo mi się spodobał i to dzięki opisom miejsc, zdarzeń, naszkicowaniu postaci, mocno podciągnęłam swoją końcową ocenę.

W końcu nawet najlepsza tajemnica, gdy nie jest umiejętnie opowiedziana, traci na swojej wyjątkowości. Dla mnie osobiście to jeden z tych tytułów, po które warto sięgnąć, kiedy chcemy się zrelaksować z książką w ręku.

Hal pracuje w budce na moście jako tarocistka. Choć jak sama twierdzi, nie wierzy w moc kart, to dzięki nim jest w stanie zarobić na swoje utrzymanie po tragicznej śmierci matki. Nagłe odejście jedynej bliskiej jej osoby sprawia, że dziewczyna musi szybko wydorośleć i stawić czoło przeciwnościom losu. A tych jest sporo, począwszy od sporego długu obciążającego myśli i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

,,Nie jesteśmy sojuszem, choć w pewnym sensie łączy nas więź nawet silniejsza" S. Ławrow

Relacje Rosji i Chin od dawna są bacznie analizowane przez Zachód. Te dwa kraje, które wydają się swoimi totalnymi przeciwieństwami, łączy poczucie niesprawiedliwości historycznej, nienawiść do Stanów Zjednoczonych oraz chęć panowania nad resztą świata. Oczywiście zarówno Rosja, jak i Chiny nowy porządek świata wyobrażają sobie ze sobą w roli przywódcy.

Jak zatem Putin oraz Jinping marzący o tym samym, mogą niejednokrotnie stać ramię w ramię? Wypuszczane w świat komunikaty o wzajemnym wsparciu i zrozumieniu jawią się jako mocne deklaracje. Czy jednak na pewno? Co tak naprawdę łączy Putina i Jinpinga? I co to oznacza dla nas?

Michał Lubina, doktor habilitowany nauk politycznych, w swojej najnowszej książce "Niedźwiedź w objęciach smoka" przedstawia początki relacji rosyjsko-chińskich po ich współczesny wymiar. Dzięki temu możemy zrozumieć, jak kształtował się ich związek, jak decyzje podjęte w przeszłości rzutowały na późniejsze stosunki oraz teraźniejsze wydarzenia. Autor omawia, w tym kontekście także naturę społeczeństw obu państw.

Ta pozycja jest fascynującą lekcją historii, z którą powinien zapoznać się każdy, kto interesuje się współczesnym światem. Język jakim operuje autor, choć czuć w nim akademicki styl nie jest nużący i monotonny. Nie czułam się przytłoczona datami, nazwiskami, a częste cytaty, porównania i odniesienia urozmaicają lekturę. Widać, że Lubina świetnie orientuje się w relacjach rosyjsko-chińskich, jest prawdziwym ekspertem w tym zakresie, co ogromnie doceniam.

To prawdziwa perełka wydawnicza, istna kopalnia wiedzy, która łączy w sobie merytoryczną i głęboką wiedzę akademicką z bardzo atrakcyjną formą przekazu, która jest zrozumiana dla zwykłego czytelnika. Myślę, że jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich, których interesuje współczesny świat. Dobrze samemu wyciągnąć wnioski płynące z tego tytułu i na tej podstawie analizować spływające do nas informacje medialne. Mam nadzieję, że będzie powstawać więcej takich książek, bo wiedzą w dzisiejszych czasach jest bezcenna. Jakkolwiek blacho by to nie brzmiało.

,,Nie jesteśmy sojuszem, choć w pewnym sensie łączy nas więź nawet silniejsza" S. Ławrow

Relacje Rosji i Chin od dawna są bacznie analizowane przez Zachód. Te dwa kraje, które wydają się swoimi totalnymi przeciwieństwami, łączy poczucie niesprawiedliwości historycznej, nienawiść do Stanów Zjednoczonych oraz chęć panowania nad resztą świata. Oczywiście zarówno Rosja, jak i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy agentka literacka Maria Hauschild, nie może skontaktować się ze swoją wieloletnią przyjaciółką, niewiele myśląc, nawiązuje kontakt ze swoim topowym autorem z prośbą o pomoc. Tak się składa, że mężczyzna poza pisaniem kryminałów jest również szefem Instytutu Medycyny Sądowej we Frankfurcie a prywatnie byłym mężem policjantki Pi Sander.

Choć początkowo Pia sceptycznie nastawiona jest do całej sytuacji, stawia się pod domem domniemanej zaginionej, gdzie spotyka się z jej przejętą przyjaciółką. To, co wcześniej wydawać się mogło tylko nieporozumieniem, zaczyna diametralnie się zmieniać z chwilą odkrycia śladów krwi w kuchni oraz przywiązanego do łańcucha starszego mężczyzny na piętrze domu. Czy zaginiona, pracująca jeszcze do niedawna w renomowanym wydawnictwie Winterscheid, swoimi ostatnimi oskarżeniami wycelowanymi w swojego niegdyś najpoczytniejszego i cenionego autora oraz próbą rozsadzenia od środka byłego miejsca pracy sprowadziła na siebie nieszczęście? Jakie tajemnice skrywa wydawnictwo i jej pracownicy?

Jestem pewna, że każdego fana kryminałów osadzenie ""W imię wiecznej przyjaźni" w środowisku książkowym — wydawnictwa, redaktorów, agentów literackich, pisarzy zafascynuje tak bardzo, jak mnie! Zawiłość wzajemnych relacji, rywalizacja, pozorne przyjaźnie i walka o wpływy to podatny grunt pod wiele tragedii. Nele Neuhaus utkała z wielką precyzją całą historię, która pochłonęła mnie od pierwszych stron. Liczba bohaterów oraz wątków została świetnie wyważona. Dzięki czemu podczas lektury ciągle się coś dzieje, obserwujemy akcje z różnych perspektyw, jednocześnie nie jesteśmy zasypywani kolejnymi nazwiskami i zbędnymi zdarzeniami. To, co mnie najbardziej cieszyło, to to, że postaci są charakterystyczne, wzbudzają emocje, byłam w stanie w nie uwierzyć. Akcja tak naprawdę ani na moment nie zwalnia, przez co książkę czytało mi się naprawdę błyskawicznie. Do końca nie byłam w stanie zgadnąć, kto jest winny, Nele Neuhaus bardzo dobrze przemyślała całą intrygę i końcowe zdarzenia miały logiczne poparcie we wcześniejszych wydarzeniach. Rozwiązanie sprawy zaskoczyło mnie, zresztą tak jak wszystkie wcześniejsze zwroty akcji, które wywracały fabułę do góry nogami. Takie kryminały lubię najbardziej i bardzo je doceniam!

Przyznam, że miałam lekkie obawy co do tej książki, ponieważ jest to już 10 tom przygód serii z parą komisarzy Pią Sander oraz Oliverem von Bodensteinem. Jednak jak się na szczęście okazało kompletnie niepotrzebnie. Nieznajomość poprzednich części kompletnie nie wpłynęła na mój odbiór lektury, oczywiście pojawiały się momenty, w których opisywane były wydarzenia nawiązujące do wcześniejszych zdarzeń. Autorka jednak bardzo sprawnie je przedstawiała, dzięki czemu byłam w stanie dość szybko połapać się w wielu niuansach i nie czuć się wyobcowana z pewnych momentów w fabule. Co też dla mnie kluczowe, nie przedstawiała stałych bohaterów niczym w szkolnym wypracowaniu, a ich sylwetki poznawałam naturalnie podczas lektury. W ogóle mam wrażenie, że autorka przemyciła w tej książce swoje prywatne spostrzeżenia na temat świata wydawnictw, tego, jak traktowani są autorzy, jak zmienia się postrzeganie książek i tego, co i jak wydawać.

"W imię wiecznej przyjaźni" to naprawdę kawał dobrego kryminału. Cieszę się, że dostałam szansę zapoznania się z twórczością Nele Neuhaus, bo już wiem, że trafia ona na listę autorów wartych mojej uwagi. Wcześniej nie słyszałam o tej pisarce, więc tym bardziej polecam ją Waszej uwadze, zwłaszcza osobom, które potrzebują wytchnienia od typowo anglojęzycznych kryminałów i szukają czegoś nowego i świeżego w tym gatunku. Ja z pewnością sięgnę po poprzednie tomy z tej serii!

Kiedy agentka literacka Maria Hauschild, nie może skontaktować się ze swoją wieloletnią przyjaciółką, niewiele myśląc, nawiązuje kontakt ze swoim topowym autorem z prośbą o pomoc. Tak się składa, że mężczyzna poza pisaniem kryminałów jest również szefem Instytutu Medycyny Sądowej we Frankfurcie a prywatnie byłym mężem policjantki Pi Sander.

Choć początkowo Pia sceptycznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Anita i Adam przeżywają poważny kryzys w swoim małżeństwie. Długie starania o dziecko a co za tym idzie stres i nerwy negatywnie wpływają na relację między bohaterami. Anita nastawiona na zajście w ciążę staje się cieniem samej siebie, traci energię, wiarę i poczucie własnej wartości. Początkowo wspierający ją Adam z upływem miesięcy czuje się zmęczony i zniechęcony postawą żony, która zaczyna w nim widzieć wyłącznie dawcę nasienia, a nie męża. Para oddala się od siebie coraz bardziej, Anita nie dostrzega tego, płomiennego romansu męża, Adam zaś nie jest świadomy tego, że jego żona od wielu miesięcy obserwuje przy pomocy kamer miejskich pewne osoby. Liczne niedomówienia i zatracanie się we własnych obsesjach muszą skończyć się tragicznie. Zwłaszcza że destrukcyjne postępowanie małżonków jest na rękę pewnej osobie szukającej ukojenia w zemście.

Dawno nie czytałam tak dziwne poprowadzonej historii, głowni bohaterowie, mimo niewątpliwych starań autorki wydali mi się tak miałcy i nijacy, tak że kompletnie nie wzbudzili we mnie żadnych emocji. Co więcej, oboje w pewnym momencie zaczęli wywoływać we mnie irytację swoim absurdalnym i nierealnym zachowaniem. Naprzemienna narracja prowadzona z perspektywy poszczególnych osób w przypadku thrillerów zazwyczaj sprawdza się dobrze, tutaj jednak uwypukla wszystkie mankamenty postaci i brak logiki w zdarzeniach.

Cała recenzja dostępna na moim blogu : http://ksiazkawreku.blogspot.com/2021/11/idealna-magda-stachula-recenzja.html?m=1#more

Anita i Adam przeżywają poważny kryzys w swoim małżeństwie. Długie starania o dziecko a co za tym idzie stres i nerwy negatywnie wpływają na relację między bohaterami. Anita nastawiona na zajście w ciążę staje się cieniem samej siebie, traci energię, wiarę i poczucie własnej wartości. Początkowo wspierający ją Adam z upływem miesięcy czuje się zmęczony i zniechęcony...

więcej Pokaż mimo to