-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać354
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik16
Biblioteczka
2024
Zmiany klimatyczne są faktem. Ostatnie anomalie pogodowe, które mogliśmy zaobserwować w Polsce, tylko potwierdzają to, że otaczający nas świat zmienia się w tempie, który może budzić obawy. Temat suszy i życia z niedoborami wody jako tło fabuły postanowił wykorzystać Emil Szweda w swoim debiucie kryminalnym W czasie suszy płynie krew.
Kornel Kraus powinien być zadowolony. Akcja, do której dołączył nieco z przypadku, okazała się sukcesem. Udało mu się aresztować mordercę. I to nie byle jakiego, bo znanego stołecznego policjanta. Mając przed sobą zabójcę, Kraus zamiast poczucia satysfakcji z dobrze wykonanej pracy, ogarnia dziwny niepokój. Coś mu w tej całej scenerii oraz sprawie nie do końca pasuje, wszystko wydaje się zbyt łatwe, oczywiste. Podążając za swoim przeczuciem, trafia na intryge która może wpłynąć na życie milionów ludzi.
Warszawa, jak i cała Polska mierząca się z koszmarnymi skutkami Wielkiej Suszy, dodatkowo dobijana przez szalejącą inflację stała się świetnym tłem dla krwawej zbrodni. Mam jednak lekki problem z tym tytułem. Uważam, że pomysł Szwedy na książkę był naprawdę dobry i o ile fragmenty nawiązujące do klimatu i tła społecznego obroniły się, o tyle wątek kryminalny trochę kulał. Choć początek okazał się naprawdę intrygujący, złapanie mordercy na pierwszych kartach nie zdarza się często, o tyle potem tempo akcji zaczynało spowalniać. Myślę, że główna wina tkwiła tutaj w zbyt długich opisach, tak naprawdę często mało istotnych wątków i wtrąceń. Przez to napięcie nie miało kiedy się zbudować. Autor chciał włączyć do historii zbyt wiele elementów, co niestety się zemściło. Jestem pewna, że gdyby pozbyto się części przydługich opisów, niektórych postaci, książka tylko by na tym zyskała.
Podobał mi się jednak tok myślenia, którym kierował się Szweda tworząc fabułę, jak niesztampowo podszedł do zbudowania swojej historii. Widać, że poświęcił wiele czasu na to, aby dobrze przemyśleć plan akcji, naszkicować nastroje społeczne, logicznie połączyć wiele elementów. Tym bardziej szkoda mi, że całości zabrakło pazura, dynamiki. Biorąc pod uwagę, że debiuty rządzą się swoimi prawami, mam ogromną nadzieję, na to, że w kolejnych odsłonach przygód sierżanta Krausa te niedociągnięcia zostaną już wyeliminowane. Szweda pokazał, że umie tkać kryminalne intrygi w oryginalnej scenerii, więc z dużą ciekawością czekam na kolejny tytuł autora.
Współpraca barterowa z:
@wydawnictwobukowylas
Zmiany klimatyczne są faktem. Ostatnie anomalie pogodowe, które mogliśmy zaobserwować w Polsce, tylko potwierdzają to, że otaczający nas świat zmienia się w tempie, który może budzić obawy. Temat suszy i życia z niedoborami wody jako tło fabuły postanowił wykorzystać Emil Szweda w swoim debiucie kryminalnym W czasie suszy płynie krew.
Kornel Kraus powinien być...
2024
Mila jest zakochana w Szklarskiej Porębie. Uwielbia otaczającą ją przyrodę, architekturę, ludzi. Praca w księgarni u najlepszej przyjaciółki Ali daje jej możliwość obcowania z książkami, turystami, lokalsami. Te spotkania napędzają ją i dodają energii. Nic więc dziwnego, że na wieść o sprzedaży warszawskiemu deweloperowi okolicznej perełki architektonicznej, Mila wpada w furię i przysięga sobie, że nie pozwoli na dewastację takiego zabytku. Spotkanie z bucowatym Alexem, który na polecenie ojca ma przypilnować inwestycji, uruchamia ciąg zdarzeń, które zaskoczą tę dwójkę silnych osobowości.
Glass Hills to książka, która wywołała we mnie przyjemne ciepło, które z każdym rozdziałem pulsowało coraz mocniej. Mila ze swoją energią i pozytywną aurą, lokalna patriotka, natychmiast podbiła moje serce. Rozumiałam doskonale jej bunt przeciwko bezdusznym deweloperom dewastującymi otaczający ją świat. Alex, choć ochrzczony został mianem warszawskiego buca, to jednak okazał się bohaterem, który skrywał wiele emocji i pragnień. Chomik, Ala, dziadek Mili oraz inne poboczne postacie świetnie dopełniały fabułę, podbijając jej koloryt, pięknie dopełniając obraz Szklarskiej Poręby jako miejsca, w którym chce się przebywać, żyć, kochać.
Anna Szczypczyńska stworzyła świat, w którym zatopiłam się bez reszty. Poczułam się w nim bezpiecznie, swojsko, choć nie obeszło się również bez wzruszeń. Autorka bardzo subtelnie poruszała cięższe wątki, robiła to tak naturalnie, że sama nie wiem wiem kiedy oczy mi się szkliły. Dawno tak bardzo nie uwierzyłam w bohaterów i ich uczucia. Szczypczyńska ma piękny dar narracji, kreowania miejsc, do których chciałoby się pojechać i ludzi, których chciałoby się na swojej życiowej drodze spotkać. Do tego jej zabawny, momentami zgryźliwy język bohaterów tylko umacniał moje zauroczenie tą historią.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że aż tak polubię historię Mili i Alexa. Dzięki temu, że autorka dała czas i przestrzeń na rozwój ich relacji, naprawdę im kibicowałam, niczym dobrym znajomym, którym życzy się wszystkiego, co najlepsze. Świat w Glass Hills, choć nie pozbawiony smutku, trosk i łez dał jednak nadzieję, że lepsze jutro jest możliwe. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo potrzebowałam takiej dawki śmiechu, wzruszenia, siły przyjaźni, ukojenia obaw i pięknych opisów Karkonoszy. Po skończonej lekturze poczułam smutek, że to koniec i czas rozstania z magiczną Szklarska Porębą. Ogromnie liczę na kontynuację historii!
Współpraca barterowa @wydawnictwoluna
Mila jest zakochana w Szklarskiej Porębie. Uwielbia otaczającą ją przyrodę, architekturę, ludzi. Praca w księgarni u najlepszej przyjaciółki Ali daje jej możliwość obcowania z książkami, turystami, lokalsami. Te spotkania napędzają ją i dodają energii. Nic więc dziwnego, że na wieść o sprzedaży warszawskiemu deweloperowi okolicznej perełki architektonicznej, Mila wpada w...
więcej mniej Pokaż mimo to2024
Właściwie czym jest glistlighting? Najprościej ujmując to podważanie rzeczywistości. Jak zauważa psychoterapeutka dr. Stephanie Moulton Sarkisw swojej książce "Nie daj sobą manipulować" "celem gaslightera jest zamącenie ci w głowie do tego stopnia, że zaczynasz kwestionować swoją rzeczywistość." Mam wrażenie, że w Polsce temat ten jest ciągle mało popularny, szybciej możemy się spotkać ze stwierdzeniem, że ktoś chce zrobić z nas wariata, podważając nasze kompetencje, wspomnienia, uczucia. Kwestia ta jednak jest o wiele bardziej skomplikowana i niebezpieczna. Gaslighting może spotkać nas w przeróżnych sytuacjach i skutecznie zniszczyć nasze życie.
Choć sama nazwa nie wydaje się szczególnie groźna, to jednak konsekwencje przebywania blisko gaslightera mogą okazać się tragiczne. Jak wspomina Moulton Sarkis w ciągu swojej wieloletniej praktyki, spotkała się z wieloma ofiarami tej manipulacji emocjonalnej. Postanowiła więc na kanwie swojej wiedzy i doświadczeń stworzyć poradnik, który ma być drogowskazem dla osób, które podejrzewają, że uwikłane są w taką niezdrową relację, nie wiedzą jak sobie z nią poradzić. W książce sporo miejsca poświęcono na wytłumaczenie zawiłości gaslightingu, rozłożono zachowanie i prawdopodobne manipulacje takich osób, na drobne elementy. Publikacja zawiera kontrolne pytania, które mają pomóc czytelnikowi w weryfikacji czy faktycznie może być on ofiarą tej przemocy.
Cały poradnik podzielony został na 12 rozdziałów, które omawiają gaslighting pod różnymi kątami m.in. co zrobić gdy okaże się, że gaslighterem jest np. nasz rodzic, rodzeństwo, były partner, koleżanka syna, dziecko, sąsiadka itp. Tych przykładów i co najważniejsze przydatnych porad znajduje się w publikacji naprawdę dużo. Moulton Sarkis wiele miejsca poświęciła również psychice ofiar gaslighterów, motywuje czytelników do walki o swoje lepsze jutro. Przyznam, że zaskoczyło mnie jak momentami ostro i bardzo kategorycznie wypowiadała się w pewnych kwestiach np. ucinania kontaktów.
Autorka przybliżyła metodykę działania gaslighterów, którzy często z bardzo kochającej i zasypującej miłością osoby, nagle stają się zimne, wyrachowanie zaczynają podważać zdolności psychiczne oraz uczuciowe swojej ofiary. Wmawiają jej, że bez nich nie są nic warte, nikt ich nie zechce, jest z nimi coś nie tak. Gdy jednak poczują, że manipulowana osoba zaczyna się od nich dystansować, atakują ją na nowo, jeszcze bardziej wpływając na jej zdrowie psychiczne. Byłam w szoku jak wiele tego typu związków kończy się przemocą nie tylko psychiczną ale również fizyczną. Na gaslighterów możemy natknąć się również w pracy, gdzie możemy stać się ofiarą ich manipulacji. Negowanie naszych osiągnięć, przypisywanie ich sobie, obgadywanie za plecami, donosy do szefostwa, kwestionowanie naszych zawodowych kompetencji, wmawianie nam zdań, których nigdy nie powiedzieliśmy. To zachowania, które powinny bez wątpienia wzbudzić w nas ogromny niepokój i szybkie działanie.
Moulton Sarkis zauważa, że w czasach internetu niestety jeszcze łatwiej jest im działać i szukać nowych ofiar. Weźmy takie portale randkowe - to idealne miejsce do wyszukania osoby, która np. jest w gorszym okresie życia. Niestety wiele z nas, nieświadomie samo informuje potencjalnego manipulatora o tym np. swoim opisem. "Jestem gotowa by ktoś o mnie zadbał" jak zauważa autorka może być sygnałem, że w przeszłości źle nas traktowano, co gaslighter może próbować wykorzystać.
Nie mam wątpliwości, że o gaslightingu będzie w naszym społeczeństwie coraz głośniej. Jeżeli macie podejrzenia, że może wśród Waszego otoczenia jest osoba, która nie do końca zachowuje się wobec Was odpowiednio, wykorzystuje Waszą dobroć lub przy której zaczynacie kwestionować swoją inteligencję, słuszność uczuć, to koniecznie sięgnijcie po ten poradnik. Autorka to specjalistka od tematu gaslightingu, ma wieloletnie doświadczenie jako psychoterapeuta co naprawdę daje się odczuć podczas lektury. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się aż takiej dawki konkretnej, popartej życiowymi przykładami dawki wiedzy.
Współpraca barterowa @wydawnictwobukowylas
Właściwie czym jest glistlighting? Najprościej ujmując to podważanie rzeczywistości. Jak zauważa psychoterapeutka dr. Stephanie Moulton Sarkisw swojej książce "Nie daj sobą manipulować" "celem gaslightera jest zamącenie ci w głowie do tego stopnia, że zaczynasz kwestionować swoją rzeczywistość." Mam wrażenie, że w Polsce temat ten jest ciągle mało popularny, szybciej możemy...
więcej mniej Pokaż mimo to2024
Kto z nas nie zna stresu wymieszanego ze strachem, gdy na dworcu kolejowym jest tłum, nasz peron jest oczywiście najdalej, jak tylko się da, jesteśmy zziajani, zmęczeni i obładowani walizkami, a do odjazdu pozostają szybko uciekające minuty?
Hannah, główna bohaterka Randki w Paryżu również modliła się w duchu, tylko o to, by złapać pociąg do Amsterdamu i nie martwić się choć przez chwilę niczym więcej. Biegnąć po Werońskim dworcu tuż za swoim chłopakiem Simonem klęła pod nosem, że ich romantyczny pobyt w tym niezwykłym mieście kończy się w takim pośpiechu i nerwach. Kiedy w końcu zmęczeni marzą tylko o tym, by wyciągnąć się w zarezerwowanym wagonie, okazuje się, że na ich miejscach siedzi już jakaś rodzina. Zniechęceni znajdują inne fotele, które mają zapewnić im kilkugodzinny odpoczynek przed wielkim wydarzeniem, jakie czeka na nich w Holandii – ślub siostry Simona. Hannah popełnia jednak błąd, odłączając się od swojego towarzysza na skutek czego, ląduje bez bagażu, biletu, z resztką pieniędzy w Paryżu, gdzie dość szybko jej telefon, jedyny łącznik z ukochanym zostaje ukradziony. Na domiar złego, na kolejny pociąg do Amsterdamu oczekuje również nieznośny Francuz, przez którego spotkały ją te wszystkie nieszczęsna. Do tego dziewczyna szczerze nie cierpi Paryża. Czy mogłoby być gorzej?
Nic tak jednak nie zbliża ludzi, jak wspólne przeżycia, dlatego Hannah pomimo początkowej niechęci wdaje się w rozmowę z Leo, niechętnie przyznając sama przed sobą, że wykazuje on oznaki wyrzutów sumienia i chęć pomocy. Nieoczekiwanie dla samej siebie, dziewczyna przystaje na propozycję udania się z chłopakiem na motorze na posterunek policji w celu zgłoszenia kradzieży telefonu. Hannah nie wie, że ta zgoda, będzie początkiem jej niezwykłej podróży po Paryżu, gdzie w towarzystwie Leo będzie na nowo odkrywać uroki nielubianego miasta. Kolejne przystanki na ich trasie okraszone są coraz intymniejszymi rozmowami, poznawaniem nie tylko Paryża, bliskich Leo ale i samych siebie. Dla Hannah to również czas na nieoczekiwanie przemyślenia na temat jej relacji z Si, tego czy słusznie tak bezgranicznie mu ufała i uważała, za idealnego partnera.
„Randka w Paryżu” okazała się książką, która pod otoczą romantycznej historii tak naprawdę skupia się na motywacji, poszukiwaniu swojego szczęścia. Zarówno Leo, jak i Hannah mają swoje marzenia i pragnienia, które hamowane są przez różne czynniki. Dopiero to spotkanie kreuje przestrzeń do przemyśleń nad tym, czego naprawdę chcą. Oboje otwieraj się na przeszłość, która rzuca ciągle ciemny cień na ich teraźniejszość. Paryż i jego zwiedzanie stało się pretekstem do rozmów, śmiechu, otworzenia się na nowe wyzwania.
Lorraine Brown mogła pokusić się o mniejszą liczbę opisywanych miejsc, bardziej skupiając się na emocjach bohaterów, bo to one były najmocniejszym punktem całej powieści. Myślę, że nie trzeba nikogo przekonywać do tego, że Paryż to piękne miasto, a sama bohaterka dość szybko pozbywa się swojego negatywnego nastawienia. Dlatego, kiedy para wyruszała zobaczyć kolejną i kolejną atrakcję, zaczynałam czuć lekkie znudzenie tym motywem. W założeniu miało to popychać rozmowy bohaterów i ich relację do przodu, jednak moim zdaniem autorka trochę przesadziła. Nie jestem do końca usatysfakcjonowana, również tym jak potoczył się wątek Hannah z Si.
Jeżeli chodzi o pozytywy, na pewno ogromnym plusem książki jest to, że romantyczny lukier nie oblepia całej fabuły, a wręcz jest go jak na tego rodzaju tytuł zaskakująco mało. Obserwujemy, jak Hannah dostrzega, że jej marzenia o idealnym życiu, mężczyźnie, to narzucona iluzja, która niekoniecznie sprawi, że będzie faktycznie szczęśliwa. Doceniam, że autorka nie daje czytelnikom błędnego sygnału, że tylko w związku człowiek może być spełniony, jest coś wart. Dobrze, że postać Hannah nie została sprowadzona do roli naiwnej dziewczyny, która tylko w mężczyźnie widzi źródło swojego szczęścia. Dlatego choć to romans to jednak wątek motywacyjny odgrywa w nim główną rolę co uważam za miły powiew świeżości.
Współpraca reklamowa Wydawnictwo Kobiece
Kto z nas nie zna stresu wymieszanego ze strachem, gdy na dworcu kolejowym jest tłum, nasz peron jest oczywiście najdalej, jak tylko się da, jesteśmy zziajani, zmęczeni i obładowani walizkami, a do odjazdu pozostają szybko uciekające minuty?
Hannah, główna bohaterka Randki w Paryżu również modliła się w duchu, tylko o to, by złapać pociąg do Amsterdamu i nie martwić się...
2024
Znaną aktorkę teatralną Antoninę Ogińską zabił młodziutki kochanek, strzelając do niej kilkukrotnie z pistoletu. Ta zbrodnia wstrząsnęła przedwojennym Lwowem, czytelnicy gazet z wypiekami na twarzach czytali o kolejnych szczegółach morderstwa i burzliwego związku pary. Jak to się stało, że szanowna Ogińska, prywatnie żona współwłaściciela jednego z lwowskich tytułów prasowych uwikłała się w bardzo brutalny i wyniszczający romans? Całe miasto i kraj huczały od plotek i spekulacji. Lwowianie byli żądni informacji co chętnie wykorzystywali wydawcy, dostarczając czytelnikom kolejne artykuły.
Sprawa Ogińskiej nie była zresztą niczym wyjątkowym, w tamtych czasach nieszczęśliwa miłość oraz niepohamowana zazdrość dość często popychała ludzi do desperackich kroków. Prasa rozpisywała się równie często o samobójcach, tajemniczych zgonach, aresztowaniach spiskowców oraz barwnych, lokalnych postaciach. To, czym interesowały się gazety, co wzbudzało emocje, postanowił zbadać Jurijj Smirnow w książce Lwowskie sensacje. Sięgając do archiwalnych wydań lwowskich tytułów, napisał książkę, która w bardzo ciekawy i zaskakujący momentami sposób przybliża czytelnikom burzliwą historię Lwowa i jego mieszkańców.
Na szczęście oprócz krwawych historii, na łamach gazet przeczytać można było również o ważnych, wzbudzających dumę wśród mieszkańców osobach i zdarzeniach. Bez wątpienia Zofia Batycka, która dość nieoczekiwanie została drugą w historii Miss Polonia, momentalnie stała się prawdziwą gwiazdą Lwowa. Wygrana otworzyła jej drzwi do kariery filmowej, rozbudzając przy tym marzenia kolejnych młodych dziewczyn o podobnym sukcesie.
Jurijj Smirnow wykonał mrówczą pracę, skrzętnie wybierając te historie, którymi żył ówczesny Lwów, choć nie zabrakło również opisu mniej głośnych zdarzeń, które jednak uzupełniają obraz miasta, jak i społeczeństwa. Doceniam tę książkę również za to, że przypomina i ratuje od zapomnienia ludzi oraz ich losy. W publikacji znajduje się sporo fotografii, zarówno tych archiwalnych, jak i współczesnych, dzięki czemu odbiór lektury staje się pełniejszy. Wyjątkowo mocno spodobało mi się wykorzystanie fragmentów skanów prasowych artykułów, dzięki czemu mogłam podziwiać piękne ilustracje oraz oryginalną treść felietonów. Jestem osobą, która lubi starą prasę za jej wyjątkowy charakter, więc te elementy sprawiły mi wyjątkową radość.
Jeżeli chodzi zaś o treść, to doceniam, że autor nie silił się na tanią sensację, nie koloryzował i nie dodawał dodatkowej dramaturgii zdarzeniom. Dzięki czemu xxx czytało mi się wyjątkowo przyjemnie. Po cichu liczę na to, że autor zdecyduje się na kontynuowanie tematu i za jakiś czas w nasze ręce trafi drugi tom.
Znaną aktorkę teatralną Antoninę Ogińską zabił młodziutki kochanek, strzelając do niej kilkukrotnie z pistoletu. Ta zbrodnia wstrząsnęła przedwojennym Lwowem, czytelnicy gazet z wypiekami na twarzach czytali o kolejnych szczegółach morderstwa i burzliwego związku pary. Jak to się stało, że szanowna Ogińska, prywatnie żona współwłaściciela jednego z lwowskich tytułów...
więcej mniej Pokaż mimo to
Początek znajomości Dallas i Romeo zaczął się z hukiem na balu debiutantek. Zajęło mi chwilę oswojenie się ze światem obrzydliwie bogatych i bajecznie pięknych młodych ludzi, którym obce są normy społeczne. Dallas – oczywiście – jako najpiękniejsza dziewczyna w mieście stała się mimowolną ofiarą konfliktu i rywalizacji między tytułowym Romeo a jej narzeczonym. Bohaterka na skutek obyczajowego skandalu zmuszona jest opuścić rodzinne miasteczko, zerwać zaręczyny (które i tak nie wywoływały w niej żadnych emocji), i udać się z Romeo do jego ogromnej, naszpikowanej monitoringiem willi. Dallas szczerze nie lubi swojego przyszłego męża i vice versa. Ich wzajemne przytyki, robienie sobie na złość, stanowią tak naprawdę najciekawszy element książki. Kilka razy szczerze się uśmiałam czego, prawdę mówiąc, absolutnie się nie spodziewałam. Wiadomo, do czego ta relacja prowadzi, jednak styl autorek pełen jest luzu, momentami dowcipu skutecznie przebijał potencjalny balonik pompatyczności.
Oczywiście fani gatunku znajdą w opowieści pikantniejsze sceny (choć nie było ich jakoś wiele), dwuznaczne teksty . To romans osadzony w świecie miliarderów (milionerzy mogą się schować do ciemnej szafy), gdzie pieniądze i władza napędzają się wzajemnie. Główni bohaterowie wydają setki tysięcy bez mrugnięcia okiem, latają prywatnymi samolotami, kupują restauracje od ręki i kultowe ubrania topowych marek.
Mam wrażenie, że „My Dark Romeo” to tytuł skierowany do czytelniczek, które być może dopiero zaczynają swoją przygodę z romansami. Osadzenie fabuły w tak nowobogackim świecie jest obecnie dość popularne, wiele z nas lubi obserwować życie lepiej sytuowanych osób w Internecie, ten trend przenosi się więc również do literatury. Oczywiście, w My Dark Romeo jest to wyolbrzymione do granic możliwości i ociera się o absurd. Nie znajdziecie tutaj żadnego Kopciuszka oszołomionego zerami na koncie mężczyzny. Cieszę się, że główna bohaterka nie została przedstawiona jako biedna i nieśmiała dziewczyna, bo ten motyw jest już w romansach chyba ograny zbyt mocno.
Początek znajomości Dallas i Romeo zaczął się z hukiem na balu debiutantek. Zajęło mi chwilę oswojenie się ze światem obrzydliwie bogatych i bajecznie pięknych młodych ludzi, którym obce są normy społeczne. Dallas – oczywiście – jako najpiękniejsza dziewczyna w mieście stała się mimowolną ofiarą konfliktu i rywalizacji między tytułowym Romeo a jej narzeczonym. Bohaterka na...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nasze zmysły — na co dzień mało zwracamy na nie uwagę, a przecież to dzięki nim możemy odbierać w pełni otaczający nas świat. Wystarczy, że z jakiegoś powodu choćby na chwilę utracimy węch, słuch, wzrok, smak lub dotyk, abyśmy poczuli niepewność, zagubienie i strach. Dociera do nas wtedy, jak bardzo na nich polegamy, a wizja ich stępienia lub straty może negatywnie odbić się na naszej psychice i całym życiu. Nie ma jednak nic dziwnego w tym, że trudno nam w codziennej gonitwie doceniać wszystko, co mamy i cieszyć się zdrowiem. Dlatego sięgnięcie po taką książkę jak “Siła pięciu zmysłów” Gretchen Rubin jest świetną okazją, aby choć na chwilę przystopować i zastanowić się nad tym, jak funkcjonuje nasze ciało, na nowo uzmysłowić sobie jak bardzo “karmimy” się różnymi bodźcami i mamy wbrew pozorom sporo możliwości na kształtowanie i wyostrzanie naszych zmysłów.
Gretchen Rubin poświęca po jednym z rozdziałów na każdy ze zmysłów. Snuje przy tym osobistą opowieść o tym, jak sama dzięki skupieniu swojej uwagi na bodźce na nowo odkrywa różne aspekty ze swojego życia. Autorka przyznaje, że przez swój minimalizm, mimowolnie odcięła się od wielu rzeczy, dopiero głębsze zastanowienie się np. nad jej stosunkiem do muzyki uzmysłowiło jej, jak mocno nie docenia tego elementu w swoim życiu. Wydawało się jej, że nie potrzebuje dźwięków w swoim otoczeniu, jednak z czasem odkryła, jak stworzenie listy piosenek, które dobrze na nią wpływają, pozytywnie oddziaływuje na jej samopoczucie. To samo dotyczyło doceniania siły kolorów, wrócenia myślami do smaków dzieciństwa, które przywołały na nowo, wspomnienia z młodzieńczych lat uruchamiając przy tym lawinę ciepłych wspomnień.
Refleksje na temat siły zmysłów skłoniły Rubin do wprowadzenia drobnych zmian w codziennym życiu, tak aby jeszcze głębiej i świadomiej odczuwać świat. Autorka uczyła się wykorzystywać zmysły, aby ubogacić swoją codzienność i nadać jej pozytywniejszy wydźwięk. Drobne elementy, które wprowadziła, jak przekonuje, dobrze na nią wpłynęły i pozwoliły jej w ciągu dnia wyrwać się z rutyny i zatrzymać się, choć na moment dając wytchnienie głowie w natłoku spraw do załatwienia.
Oczywiście można zarzucić Gretchen Rubin, że nie odkryła Ameryki i wszystko, o czym napisała każdy z nas, w większym lub mniejszym stopniu zdaje sobie sprawę. To prawda. Jednak wiemy doskonale, że czasami ciężko jest nam skupić swoje myśli na czymś z pozoru “oczywistym”. Takie tytuły pozwalają nam przypomnieć sobie o tym, jak ważne są nasze zmysły i doceniać ich moc oddziaływania na nas. Jeżeli sprawia nam przyjemność obcowanie z kolorem turkusowym, to czy nie warto zatem wprowadzić tę barwę do naszego życia, tak aby pozytywnie na nas wpływała, poza tylko suchym stwierdzeniem, że lubimy ten kolor? To samo dotyczyć może ulubionego zapachu, jeśli go mamy, to warto się nim otaczać (w rozsądnych ilościach), aby sprawiać sobie wewnętrzną przyjemność. Zmysły bowiem mogą pozytywnie wpływać na nasze samopoczucie, dawać ulgę i wytchnienie w gorszym okresie. Warto więc zastanowić się co nam przynosi radość, poczucie spełnienia i wprowadzić te elementy do naszej rzeczywistości.
I chyba głównie o tym jest “Siła pięciu zmysłów”, autorka stara się pokazać ile z pozoru błahych rzeczy, możemy zmodyfikować, aby nasz dzień był choć trochę lepszy. Przy tym docenić muszę jej umiejętność snucia narracji, pomimo tego, że nie da się ukryć, iż Gretchen Rubin prowadzi życie na wysokiej stopie, nie musi się prawdopodobnie przejmować problemami życia codziennego jak wielu z nas. Jednak jej chęć zrozumienia siły zmysłów i poszukiwania tych drobnostek, które wbrew pozorom mogą mocno wpływać na nasze życie, wydały mi się autentyczne i z zaciekawieniem czytałam, jak odkrywała nowe dla siebie rzeczy. Widać, że to nie pierwsza książka w tym duchu, którą napisała, czuć jej gawędziarski styl, który, choć z pozoru nie porusza nic spektakularnego, to jednak sprawia, że ciężko oderwać się od lektury. Byłam ciekawa jak poddaje analizie postrzeganie samej siebie. Choć muszę przyznać, że nie raz uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy w ramach samodoskonalenia pisała o kilkutygodniowych kursach, codziennych wizytach w The Met. Pojawiło się we mnie pewne zwątpienie, czy jestem w stanie w domowym zaciszu równie mocno otworzyć swój umysł. Jednak Rubin bardzo przekonująco pisze o swojej drodze poznawania siebie, zwraca uwagę na przeróżne, a jednak łączące nas aspekty, dzięki czemu poczułam, że ja również mogę coś zmienić. Pewnie, chciałabym jak ona móc sobie pozwolić na codzienne wizyty w światowym muzeum, obcować ze sztuką i chłonąć ją. Jednak nie powinno być to wymówką do tego, aby nie podjąć próby zastanowienia się nad sobą. Autorka na końcu książki przygotowała listę “zadań” dla czytelników, które mają pomóc w analizie tego, jak reagujemy na otaczający nas świat. Doceniam bogatą bibliografię (anglojęzyczną), w której możemy znaleźć inspirującą literaturę.
To bez wątpienia jeden z tych tytułów, po który najlepiej sięgnąć , kiedy odczuwamy potrzebę innego spojrzenia na swoje życie. To nie jest naukowa książka, pełna mądrych słów, przy której czujemy wyrzuty sumienia, że nasze życie nie jest być może dość “głębokie” i uduchowione. Nie jestem osobą, która często sięga po tego typu publikacje. Czasami wydaje mi się, że przeróżne poradniki poruszają w kółko te same zagadnienia, karmiąc nas banałami, które tak naprawdę nie wnoszą nic konkretnego do naszego życia. "Siła pięciu zmysłów"pozwoliła mi zastanowić się nad tym, jak wiele z pozoru drobnych elementów może oddziaływać na moje samopoczucie, dała mi wskazówki do tego, nad czym mogę popracować i na czym warto skupić swoją uwagę. Jeżeli szukacie tytułu, który może okazać się fajną podstawą do analizy siebie i swojego otoczenia, warto dać temu tytułowi szansę.
Nasze zmysły — na co dzień mało zwracamy na nie uwagę, a przecież to dzięki nim możemy odbierać w pełni otaczający nas świat. Wystarczy, że z jakiegoś powodu choćby na chwilę utracimy węch, słuch, wzrok, smak lub dotyk, abyśmy poczuli niepewność, zagubienie i strach. Dociera do nas wtedy, jak bardzo na nich polegamy, a wizja ich stępienia lub straty może negatywnie odbić...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Wojna jest tak bardzo fascynująca, że nie potrafię się nią nasycić”.
Rytuały krwi B. Ehrenreich to niezwykła książka o wojnie. Wiem, co może teraz część z Was pomyśli — nuda, to nie dla mnie, mam dość tego tematu. Jak tak ciężki i koszmarnie aktualny motyw mogę uznawać za ciekawy? Musicie jednak wiedzieć, że autorka stworzyła książkę, która wojnę analizuje i poddaje ocenie pod różnymi kątami z wielu dziedzin naukowych. Przytoczonych jest w niej mnóstwo przykładów na to, jak w poszczególnych częściach świata rozwijał się człowiek a wraz z nim podejście do konfliktu, przemocy, wierzeń i w końcu roli kobiet i mężczyzn w tym wszystkim.
Zastanawialiście się kiedyś skąd w nas skłonności do agresji? Jak to się stało, że nasi przodkowie w pewnym momencie zaczęli atakować groźne ssaki pomimo prymitywnej broni? Dlaczego składano ofiary ze zwierząt, a w niektórych grupach również z ludzi? I czy zwycięstwo nad innym plemieniem zawsze oznaczać musiało chwałę dla walczących? Dlaczego kobiety, które pomagały w polowaniach a ich boskie wcielania budziły strach i respekt, w pewnym momencie zostały zepchnięte do służebnej roli, a męscy wojownicy stali się elitą narodów. Co popchnęło Kościół, który wbrew swoim wartością zaczął w pewnym momencie akceptować rozlewy krwi? W jaki sposób rodzący się nacjonalizm pomagał zmotywować społeczeństwa do walki?
Ehrenreich zabiera nas w podróż do początków ludzkości, naszych strachów, obaw, chęci panowania nad zwierzętami przy jednoczesnym odczuwaniu wobec nich ciągłego respektu. Przedstawia rodzące się wierzenia, które popychały ludzi do przekraczania kolejnych granic. Zadaje pytania, na które odpowiada, przytaczając ogromną liczbę wypowiedzi badaczy, poczynając od antropologów, psychologów, socjologów, kulturoznawców po wojskowych. To nie praca naukowa, ale mnogość dziedzin, jakie autorka analizuje i na które się powołuje była dla mnie zaskoczeniem.
Czytając tę publikację, co jakiś czas łapałam się na myśli, że nigdy na dane zagadnienie nie spojrzałam w ten sposób lub po prostu się nad nim nie zastanawiałam. Fascynujące było odkrywać jak postrzeganie wojny i agresji zmieniało się na przestrzeni wieków, a jednocześnie jak mocno zakorzenione są w nas pewne rzeczy. Bogactwo bibliografii ukazuje tytaniczną pracę, jaką autorka musiała wykonać, analizując temat. Dzięki swojemu lekkiemu stylowi stworzyła książkę, którą czyta się niczym dobrą powieść. Zapomnijcie więc o datach oraz nudnych definicjach, dajcie się po prostu porwać opowieści, bogatej w ciekawostki, ale i mroczne opowieści o ludzkich losach. Naszej przeszłości.
„Wojna jest tak bardzo fascynująca, że nie potrafię się nią nasycić”.
Rytuały krwi B. Ehrenreich to niezwykła książka o wojnie. Wiem, co może teraz część z Was pomyśli — nuda, to nie dla mnie, mam dość tego tematu. Jak tak ciężki i koszmarnie aktualny motyw mogę uznawać za ciekawy? Musicie jednak wiedzieć, że autorka stworzyła książkę, która wojnę analizuje i poddaje...
Hal pracuje w budce na moście jako tarocistka. Choć jak sama twierdzi, nie wierzy w moc kart, to dzięki nim jest w stanie zarobić na swoje utrzymanie po tragicznej śmierci matki. Nagłe odejście jedynej bliskiej jej osoby sprawia, że dziewczyna musi szybko wydorośleć i stawić czoło przeciwnościom losu. A tych jest sporo, począwszy od sporego długu obciążającego myśli i budżet, po samotność i uczucie, że życie ucieka Hal między palcami.
Aż pewnego dnia, otrzymany list z informacją o śmieci babki Hal sprawia, że dziewczyna przeżywa ogromny szok. Nie tyle z powodu odejścia seniorki, ile z samego faktu jej istnienia. Dziewczyna nigdy bowiem nie słyszała o tej kobiecie. Poza matką nie miała nikogo, zawsze były tylko we dwie. A tutaj nagle okazuje się, że istniała babka, inni spadkobiercy oraz sam spadek, który nagle jawi się jako remedium na wszystkie jej problemy. Z jednej strony Hal ma poczucie okropnej pomyłki, jaka zaszła, z drugiej zaś czy to na pewno przypadek? A może dar od losu, o którym tyle marzyła? Dziewczyna podejmuje decyzje i wyrusza w ryzykowną podróż do Trepassen, gdzie szybko zderza się z brutalną prawdą, że nic nie jest nam dane w życiu za darmo.
Historia stworzona przez Ruth Ware porwała mnie bez reszty. Niespieszne prowadzenie narracji na początku, z każdym rozdziałem nabiera rumieńców. Postać Hal polubiłam od razu, jej wewnętrzna walka i dylematy stały się dobrym i solidnym filarem pod całą fabułę. Razem z nią odkrywamy tajemnice domu w Trepassen i jej mieszkańców. A tych nie brakuje, każdy bowiem ma swoje ukryte motywacje, a stare mury mogą skrywać wiele sekretów.
Jeżeli szukacie kryminału z ciekawą historią oraz postaciami koniecznie dajcie temu tytułowi szansę. Nie znajdziecie tutaj brutalnych opisów, krwawych morderstw, detektywów na skraju załamania. Tylko młodziutką Hal, która chce poznać prawdę, co pociąga za sobą lawinę zdarzeń. Lektura tej książki była dla mnie miłą odskocznią, od mrocznych tytułów, których obecnie jest pełno. Cała fabuła jest przemyślana i choć pod koniec można się już domyślić niektórych rzeczy, to nie przeszkadzało mi to zbytnio. Ten tytuł po prostu czytało mi się z przyjemnością, nawet nie wiem, kiedy rozpoczynałam kolejne rozdziały. Jednak dla niektórych tempo akcji może wydać się trochę zbyt wolne, dlatego, jeżeli wolicie szybszą narrację, początkowe rozdziały mogą Was lekko zniechęcić. Warto mimo to dać autorce szansę, bowiem stworzyła ona naprawdę zgrabną i wciągającą historię. Choć paradoksalnie sama w sobie nie jest ona specjalnie oryginalna, to jednak w tym przypadku nie miałam poczucia, że czytam oklepany temat. To moje pierwsze spotkanie z tą autorką, ale jej styl bardzo mi się spodobał i to dzięki opisom miejsc, zdarzeń, naszkicowaniu postaci, mocno podciągnęłam swoją końcową ocenę.
W końcu nawet najlepsza tajemnica, gdy nie jest umiejętnie opowiedziana, traci na swojej wyjątkowości. Dla mnie osobiście to jeden z tych tytułów, po które warto sięgnąć, kiedy chcemy się zrelaksować z książką w ręku.
Hal pracuje w budce na moście jako tarocistka. Choć jak sama twierdzi, nie wierzy w moc kart, to dzięki nim jest w stanie zarobić na swoje utrzymanie po tragicznej śmierci matki. Nagłe odejście jedynej bliskiej jej osoby sprawia, że dziewczyna musi szybko wydorośleć i stawić czoło przeciwnościom losu. A tych jest sporo, począwszy od sporego długu obciążającego myśli i...
więcej mniej Pokaż mimo to2021
W Dziewczynie z wiatrem we włosach akcja skupia się głównie na Marlenie, która ku swojej irytacji po raz kolejny staje się bankomatem dla swojego rodzeństwa. Jej racjonalizm, którym kieruje się w życiu zawodowym, topnieje w kontaktach z najbliższą rodziną, przez co agentka zaczyna niepostrzeżenie wpadać w spiralę problemów służbowych i finansowych. Nie pomaga jej również fakt, że Michał, jej najlepiej zarabiający autor horrorów mierzy się z twórczą niemocą, przez co przelewy z wydawnictwa przestają napływać. Nie widząc innej drogi wyjścia z kryzysowej sytuacji, kobieta postanawia przyjąć ofertę napisania autobiografii tajemniczego milionera, choć tak naprawdę pobudki, jakimi kieruje się mężczyzna, wzbudzają w Marlenie wątpliwości.
Cała recenzja na: http://ksiazkawreku.blogspot.com/2021/09/dziewczyna-z-wiatrem-we-wosach-anna.html
W Dziewczynie z wiatrem we włosach akcja skupia się głównie na Marlenie, która ku swojej irytacji po raz kolejny staje się bankomatem dla swojego rodzeństwa. Jej racjonalizm, którym kieruje się w życiu zawodowym, topnieje w kontaktach z najbliższą rodziną, przez co agentka zaczyna niepostrzeżenie wpadać w spiralę problemów służbowych i finansowych. Nie pomaga jej również...
więcej mniej Pokaż mimo to2020
Natalia Kamieńska zostaje przydzielona do sprawy tajemniczych morderstw młodych mężczyzn. Na początkowym etapie śledztwa szybko okazuje się, że jedyną rzeczą, która łączyła denatów, była ich sympatia do młodego, dopiero rozwijającego się moskiewskiego zespołu Bi-Bi-Es. Policjanci zaczęli podejrzewać, że wokalistka grupy ma tajemniczego fana, który obrał sobie za punkt honoru bronienie jej dobrego imienia. Zaczynają się więc intensywne prace mające na celu ustalenie tożsamości mordercy. W tym samym czasie inna mieszkanka Moskwy zaczyna dostawać tajemnicze listy, z wyznaniami, które adresatkę, zamiast przestraszyć wprawiają w drżenie serca i rozpalają chęć uwolnienia się od ojca tyrana. Natalia Kamieńska wraz ze swoimi współpracownikami wkraczają w świat osób, gdzie żądza pieniądza przysłania wiele ludzikach odruchów, głupota mylona jest z poświęceniem, a zranione uczucia rozbudzają najgorsze myśli i pomysły.
Cała recenzja na: http://ksiazkawreku.blogspot.com/
Natalia Kamieńska zostaje przydzielona do sprawy tajemniczych morderstw młodych mężczyzn. Na początkowym etapie śledztwa szybko okazuje się, że jedyną rzeczą, która łączyła denatów, była ich sympatia do młodego, dopiero rozwijającego się moskiewskiego zespołu Bi-Bi-Es. Policjanci zaczęli podejrzewać, że wokalistka grupy ma tajemniczego fana, który obrał sobie za punkt...
więcej mniej Pokaż mimo to2021
To jedna z najlepszych książek jakie czytałam w tym roku. Przepiękna i piekielnie wzruszająca historia kobiety, która wraca do domu dziadków na wieś, gdzie się wychowywała. Czytając ten tytuł wyruszyłam w bardzo emocjonalną podróż. Gorąco ją Wam polecam.
To jedna z najlepszych książek jakie czytałam w tym roku. Przepiękna i piekielnie wzruszająca historia kobiety, która wraca do domu dziadków na wieś, gdzie się wychowywała. Czytając ten tytuł wyruszyłam w bardzo emocjonalną podróż. Gorąco ją Wam polecam.
Pokaż mimo to2020-06-12
Marcin czuje się jak w potrzasku. Cały jego uporządkowany, dobrze znany świat rozpada się nagle jak domek z kart. Targany emocjami postanawia uciec od problemów za wszelką cenę. Jego desperacja jest tak duża, że nie bacząc na zdecydowaną degradację zawodową, postanawia podjąć pracę sprzątacza na niemieckiej wyspie Sylt. Kiedy przybywa na miejsce, wraz z grupką innych Polaków okazuje się, że ich zadaniem będzie sprzątanie kompleksów hoteli. Ciężka, fizyczna praca z dala od Polski i problemów jawi się naszemu bohaterowi jako najlepsza terapia na poukładanie sobie wszystkiego w głowie. Początkowe zadowolenie i przekonanie, że na wyspie jest bezpieczny i nic mu nie zagraża zmienia się diametralnie po firmowej imprezie podczas której doszło do tragedii. Marcin z lubianego i cenionego kolegi staje się obiektem nienawiści i agresji innych pracowników. Znów wszystko wali mu się na głowę, a jedyną opcją wydaje się kolejna ucieczka.
Cała recenzja na: https://ksiazkawreku.blogspot.com/2020/06/puapka-rajskiej-wyspy-micha-rozkrut.html
Marcin czuje się jak w potrzasku. Cały jego uporządkowany, dobrze znany świat rozpada się nagle jak domek z kart. Targany emocjami postanawia uciec od problemów za wszelką cenę. Jego desperacja jest tak duża, że nie bacząc na zdecydowaną degradację zawodową, postanawia podjąć pracę sprzątacza na niemieckiej wyspie Sylt. Kiedy przybywa na miejsce, wraz z grupką innych...
więcej mniej Pokaż mimo to2016
2016
2016
2016
2016
Mira zbliża się do trzydziestki, co powoduje u niej natłok myśli, o tym, czego w życiu nie zdążyła jeszcze zrobić. Postanawia stworzyć więc listę marzeń oraz celów, które chciałaby spełnić w ciągu najbliższych miesięcy. Obok chęci spędzania więcej czasu z córką Manią, babskiego wypadu z przyjaciółką Luśką, wykonania kontrolnych badań, Mira marzy po cichu o zapisaniu się na kurs cukierniczy. Tworzenie wypieków to zajęcie, które sprawia jej najwięcej przyjemności. Z pewną dozą rezerwy, w ostatnim punkcie wspomina o znalezieniu normalnego faceta. A nóż widelec jakiś się akurat trafi?
Bez wątpienia, po zapoznaniu się z sylwetką Jacka, byłego partnera Miry i ojca Mani, dość szybko można zrozumieć, dlaczego bohaterka kładła nacisk na to, aby jej przyszły partner był stabilny. Nie wiedzieć czemu, po kilku latach dość oschłych kontaktów, skupionych wyłącznie wokół córki, Jacek zaczyna znów interesować się Mirą, zabiegać o jej względy. Kobieta jednak nauczona przeszłością nie widzi szans na ich wspólną przyszłość. Zwłaszcza po tym, gdy w jej życiu niespodziewanie pojawia się tajemniczy kelner.
Przyznam, że nie do końca przypadł mi do gustu pomysł, aby historię Miry przedstawić w formie pamiętnika. Krótkie opisy, niekiedy powielające się przemyślenia, sprawiły, że ciężko było mi się do końca utożsamić z bohaterką i jej emocjami. W dodatku okazało się, że Mira to mała maruda. Nie wiem ile razy w ciągu lektury, czytałam jej wywody o tym, że trzydziestka to już początek starości, że nie lubi swojej pracy w szkole. Zwłaszcza ten drugi wątek w pewnym momencie stał się męczący.
Bohaterowie w moim odczuciu zostali zbyt mocno przerysowani, mamy okropnego Jacka, na drugiej szali mieni się zaś nieskazitelny nowy facet (przynajmniej początkowo). W dodatku Weronika Psiuk poruszyła sporo wątków, które teoretycznie miały urozmaicić fabułę, ale w większości miałam poczucie, że zostały dodane do tytułu trochę na siłę. Przez co niestety, te ciekawsze motywy nie miały czasu na rozwinięcie i były omawiane nieco po macoszemu. A szkoda.
"Szczęście ma smak szarlotki" czytało mi się naprawdę szybko. Myślę, że może być to dobry wybór na luźniejszą lekturę. O ile całość historii wydawała mi się dość przewidywalna, o tyle końcowe zdarzenie naprawdę mnie zaskoczyło i zaintrygowało. Prawdopodobnie szykuje się drugi tom przygód Miry. Z chęcią przekonam się, jak autorka będzie rozwijać swoją historię, bohaterów. Pomimo kilku wpadek, niedociągnięć, myślę, że warto książce dać szansę, jeżeli akurat szukacie lekkiej lektury na wiosnę.
Współpraca barterowa @wydawnictwomuza
Mira zbliża się do trzydziestki, co powoduje u niej natłok myśli, o tym, czego w życiu nie zdążyła jeszcze zrobić. Postanawia stworzyć więc listę marzeń oraz celów, które chciałaby spełnić w ciągu najbliższych miesięcy. Obok chęci spędzania więcej czasu z córką Manią, babskiego wypadu z przyjaciółką Luśką, wykonania kontrolnych badań, Mira marzy po cichu o zapisaniu się na...
więcej Pokaż mimo to