Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Już na pierwszych stronach Mackiewicz ostrzega, że nie będzie to klasyczna biografia. Zamiast skupiać się tylko i wyłącznie na życiu Dostojewskiego, Cat postanawia przedstawić ludzi i środowisko, w jakim przyszło żyć geniuszowi. Koncepcja ciekawa i jak wynika z książki, bardzo udana, gdyż krok po kroku widać, jak bardzo znajomości Dostojewskiego wpłynęły na jego twórczość. Ludzie znani z jego życia życia codziennego, najbardziej znani pisarze i poeci, posłużyli później Rosjaninowi do stworzenia postaci literackich.

Patrząc na opinie innych o tej książce, którzy zarzucają Mackiewiczowi, to co on deklaruje już na samym wstępie, że nie będzie tutaj mowy tylko o Dostojewskim to mam wrażenie jak by czytelnicy zapomnieli jakie zadanie przede wszystkim musi spełniać książka. Otóż, musi być ona na tyle interesująca, żebyśmy zdecydowali się poświęcić jej swój czas. Czy biografia w wykonaniu Mackiewicza spełnia to zadanie? W 100 procentach. Zależności, które opisuje pomiędzy największymi literackimi osobowościami tamtych czasów, czyli Dostojewskim, a Niekrasowem, Turgieniewem, Bielińskim, Tołstojem i innymi, tworzą wizerunek rosyjskiej inteligencji, do którego nie byliśmy przygotowani. Te wszystkie postacie, które do tej pory budzą emocje wśród czytelników, jawią się u Mackiewicza jako postacie ze skazami, z namiętnościami dzikimi, często tak chorymi, że nawet czytelnika współczesnego są w stanie przerazić. Ówczesne środowisko twórcze,zdominowane przez duch rewolucyjny, było wg Dostojewskiego opętane, bo tylko człowiek opętany może nienawidzić Boga i z nim walczyć. Dzięki Mackiewiczowi łatwiej zrozumieć, skąd u tego geniusza, wzięło się tyle spostrzegawczości w poszukiwaniu ludzkiego zła.

Mackiewicz, wyłuszczając bezsporną tezę, że u Dostojewskiego cierpienie nie jest fizyczne, ale właśnie całkowicie oparte na moralności, czyli psychiczne, pokazuje nam, na podstawie jego poszczególnych książek, przyczyny ich powstawania. Bardzo ważnym aspektem jest tutaj rola kobiet, które pojawiły się w życiu Dostojewskiego. Od kobiety, która patrząc na jego ataki epilepsji, ze wstrętem krzyczała „Ty katorżniku wstrętny” do jego ostatniej żony, która poświęciła się całkowicie dla niego, poukładała jego życie, także finansowe, będąc jednocześnie wystawiana na wielkie próby wynikające m.in. z jego uzależnienia od ruletki. Wydaje się, że to „Bracia Karamazow” były dziełem, które najbardziej oddają, jak bardzo skomplikowaną i dwuznaczną osobą był Dostojewski.

Jedną największą zaletą tej książki jest język i narracja. Rzadko spotyka się biografie napisane w sposób tak żywiołowy. Mackiewicz imponuje dodatkowo ogromną wiedzą na temat życia w XIX-wiecznej Rosji. Odsłania takie aspekty jak życie chłopa, mieszczanina, mistyków. To wybitna biografia.

Już na pierwszych stronach Mackiewicz ostrzega, że nie będzie to klasyczna biografia. Zamiast skupiać się tylko i wyłącznie na życiu Dostojewskiego, Cat postanawia przedstawić ludzi i środowisko, w jakim przyszło żyć geniuszowi. Koncepcja ciekawa i jak wynika z książki, bardzo udana, gdyż krok po kroku widać, jak bardzo znajomości Dostojewskiego wpłynęły na jego twórczość....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeżeli jest gdzieś w Stanach pisarz pokroju Cormaca McCarthy to, bardzo proszę, niech ktoś mi poda jego imię i nazwisko.

Pisząc o jego książkach, czuję się jak uczeń ślepo zapatrzony w swojego mistrza. I nieważne co czytam, mam wrażenie jak bym obcował z literaturą bez skazy. Czy jest to „To nie jest kraj dla starych ludzi”, czy apokaliptyczna „Droga” czy też najdoskonalszy w swojej formie „Krwawy południk” zawsze odnoszę wrażenie, że wreszcie czytam literaturę bezsprzecznie olśniewającą, przy której wreszcie nie trzeba się zastanawiać, czy to jest dobre, czy przypadkiem to nie oszustwo, czy przypadkiem to nie książka, która tylko rości sobie pretensje, a jest wydmuszką.

„Rącze konie” opowiadają historię 16-letniego chłopca z Teksasu, Johna Grady Cole, który po śmierci swojego dziadka, opuszcza rodzinne ranczo i wraz ze swoim przyjacielem, Lacey Rawlinsem wyrusza konno w podróż do Meksyku. John jest wielbicielem koni i z racji pracy, którą wykonywał na rodzinnym ranczu, zna się na nich jak mało kto. Chłopcy po napotkanych po drodze przeszkodach docierają do wielkiego meksykańskiego rancza, którego właściciel, będący pod wrażeniem Cole'a, proponuje im pracę. To tam główny bohater pozna swoją pierwszą, wielką miłość, Alejandrę, córkę ranczera. To może oznaczać tylko kłopoty.

Jest to pierwsza część tzw. „Trylogii Pogranicza” i to właśnie to miejsce, styk dwóch odmiennych cywilizacji – amerykańskiej i meksykańskiej jest tłem całej historii. To właśnie w opisie dzikości tego miejsca ujawnia się cały geniusz McCarthy'ego. Autor opisuje to miejsce językiem tak bogatym, że momentami może zakręcić się w głowie. Krajobrazy, które odtwarza słowem są jeszcze bardziej obrazowe niż zdjęcia. Jego opisy są tak dokładne, że nie sposób oderwać się od tej książki, nawet na chwilę – przeczytałem ją w jeden dzień.

Dzikość tej książki najlepiej oddaje główna postać. Pomimo swojego młodego wieku, wydaje się być znacznie dojrzalszy. Dziecięce, bądź nastoletnie postacie u pisarza, wydają się być znacznie bardziej doświadczone niż wynikałoby to z ich wieku. To Pogranicze tak je ukształtowało. Przyzwyczajone do przemocy, do kontaktu z naturą, wydają się być bardziej pierwotni od bohaterów europejskich książek. W połączeniu z otoczeniem, w którym się znajdują, tworzą mieszankę niezwykle intensywną, tak charakterystyczną dla twórczości pisarza.

Jeżeli jest gdzieś w Stanach pisarz pokroju Cormaca McCarthy to, bardzo proszę, niech ktoś mi poda jego imię i nazwisko.

Pisząc o jego książkach, czuję się jak uczeń ślepo zapatrzony w swojego mistrza. I nieważne co czytam, mam wrażenie jak bym obcował z literaturą bez skazy. Czy jest to „To nie jest kraj dla starych ludzi”, czy apokaliptyczna „Droga” czy też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z powodu jakiegoś niezrozumiałego dla mnie splotu wydarzeń, moja przerwa między poprzednią powieścią O'Briana, a tą wyniosła 10 lat. Może wynikało to z tego, że „Wojenne losy” były akurat tłumaczone, a gdy już pojawiły się na półkach, byłem pochłonięty innymi pisarzami.

„Wojenne losy” są szóstą z kolei częścią cyklu o przygodach kapitana Jacka Aubrey i jego przyjaciela, lekarza Stephena Maturina. Po ostatnich zawirowaniach ukazanych w „Wyspie zapomnienia” trafiają w sam środek wojny brytyjsko-amerykańskiej. Po przegranej bitwie, w której Jack gościnnie dowodził artylerią, obaj trafiają do niewoli.

Nie będę ukrywał, że czytając „Wojenne losy” bawiłem się jak małe dziecko, które dostało zabawkę, którą już kiedyś miało. Jest to świetnie napisana książka, której siłą jest przede wszystkim urok dwóch bohaterów, trochę prostaczkowatego, ale niezwykle żywiołowego i sprawiedliwego Jacka Aubrey i Stephena Maturina, człowieka niezwykle oddanego nauce, bardziej flegmatycznego, a jednocześnie oddanego pracy w wywiadzie, często niebezpiecznej dla życia.

Do tej pory ani razu nie zawiodłem się na tym marinistycznym cyklu. „Wojenne losy” dodatkowo schodzą na teren, który wydawałby się dla O'Briana nieprzyjazny, czyli na ląd. Ale bez obaw, tutaj akcja nabiera takiej dynamiki, że mogłaby być wzorem dla powieści szpiegowskich. Autor udowadnia, że czuje się pewnie zarówno na lądzie, jak i na wodzie. Jego opisy dwóch stoczonych bitew, oparte zostały na bardzo dokładnej dokumentacji. O'Brian oparł się na listach, raportach i relacjach naocznych świadków, autor odgrywa więc role dokumentalisty.

O'Brian należy do tych pisarzy, którzy jakiegokolwiek gatunku nie tkną, czują się w nim jak ryba w wodzie. W jego cyklu pojawiają się akcenty przygody, powieści historycznej, komedii, dramatu, powieści szpiegowskiej, ba, nawet gdy dotykamy wątków romantycznych to autor nie wydaje się błądzić po omacku.

Nie ma co zwlekać. Czas na „Mat lekarza pokładowego”.

Z powodu jakiegoś niezrozumiałego dla mnie splotu wydarzeń, moja przerwa między poprzednią powieścią O'Briana, a tą wyniosła 10 lat. Może wynikało to z tego, że „Wojenne losy” były akurat tłumaczone, a gdy już pojawiły się na półkach, byłem pochłonięty innymi pisarzami.

„Wojenne losy” są szóstą z kolei częścią cyklu o przygodach kapitana Jacka Aubrey i jego przyjaciela,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„(...)Od tego czasu pradziadek otrzymywał rentę, dukata dziennie, za którego kupował sobie butelkę rumu i dwie paczki tytoniu, i zamiast siedzieć w domu, palić i popijać – włóczył się po ulicach i po polnych drogach, najchętniej tam, gdzie ludzie ciężko pracowali i tam pradziadek drwił z tych robotników i pił ten rum, i palił ten tytoń, tak że co roku tak gdzieś pradziadka zbito, że dziadek przywoził go do domu na taczkach. Pradziadek jednak, ledwie się z ran wylizał, znowu tak długo wypytywał ludzi, kto na tym lepiej wyszedł, aż znów go ktoś gdzieś sprał zupełnie nie po chrześcijańsku.(...) Tak długo to pradziadek robił, aż pewnego dnia w tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym roku zaczął się chwalić przed kamieniarzami, którym właśnie zamknięto kamieniołom, i ci go tak zbili, że umarł.”

Jeżeli ktoś, by mnie spytał co to jest tragikomedia, odesłałbym go do „Pociągów pod specjalnym nadzorem”. Nie pamiętam już, kiedy zostałem tak zręcznie zmylony. Otóż od początku autor rozwija swoją historię tonem komediowym. Jego opisy chociażby rodziny głównego bohatera, czy też pracowników stacji budzą szczery śmiech. Ich rozmowy, codzienne przyzwyczajenia, czy nawet fizjonomie to czysta komedia. Jeden jest tylko „mankament” - rzecz dzieje się podczas II wojny światowej, więc nie będzie to tylko przyjemna historia. Do tego główny bohater, jest szaleńczo zakochany, ale ta miłość, jako że pierwsza, jest niezwykle trudna.

Cała ta galeria postaci, które się tutaj pojawiają, poczynając od dobrodusznego, ale niezwykle lubieżnego dyżurnego ruchu, Pana Całuska, przez zawiadowcę, który swój gabinet urządza po królewsku, kończąc na na niezwykle wrażliwym głównym bohaterze i narratorze, Miłoszu Pipce, buduje historię niesamowicie barwną i żywą. Świadczy to o niesamowitym talencie Hrabala, ale o tym chyba nie trzeba pisać, jakiekolwiek wychwalanie go będzie banałem.

„(...)Od tego czasu pradziadek otrzymywał rentę, dukata dziennie, za którego kupował sobie butelkę rumu i dwie paczki tytoniu, i zamiast siedzieć w domu, palić i popijać – włóczył się po ulicach i po polnych drogach, najchętniej tam, gdzie ludzie ciężko pracowali i tam pradziadek drwił z tych robotników i pił ten rum, i palił ten tytoń, tak że co roku tak gdzieś pradziadka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałem niewątpliwą przyjemność uczestniczyć w spotkaniu z Michelem Houellebecq'em w roku 2008 w Collegium Civitas. Autor był wtedy na fali i to nie tylko w Polsce. Głośne były jego antymuzułmańskie poglądy oraz krytyka rewolucji seksualnej lat 60, której skutki odczuwamy, zdaniem pisarza, do dzisiaj. Houellebecq znany był także z krytycznych wypowiedzi dotyczących Kościoła katolickiego. Nie było więc dziwne to, że na spotkanie z nim zostali oddelegowani, jako prelegenci, zarówno przedstawiciel prawicy jak i lewicy (w postaci Sławomira Sierakowskiego). Oba te nurty starają się sklasyfikować francuskiego pisarza jako „swojego”. Jest to jednak zadanie bardzo trudne, gdyż Houellebecq wymyka się takim klasyfikacjom.

„Platforma” to trzecia z kolei powieść Houellebecq'a. Rozgłos przyniosły mu już dwie jego pierwsze powieści: „Poszerzenie pola walki” oraz „Cząstki elementarne”. Pisarz podejmuje w nich przede wszystkim tematykę ludzkiej namiętności i seksualności. Jego postacie bardzo często są wyzute z uczuć, nie są to ludzie z marginesu, piastują przeważnie funkcje w administracji publicznej. Są nieszczęśliwi, a seks traktują obsesyjnie.

Nie inaczej jest w „Platformie”. Głównego bohatera (Michel Renault), który jest także narratorem, poznajemy w momencie, kiedy umiera mu ojciec. Wydarzenie to nie wywiera żadnego wrażenia na bohaterze. Sprzedaje on jego dom, wykorzystując żałobę bierze urlop, po czym wyjeżdża na wycieczkę do Tajlandii. Michel jedzie tam głównie z zamiarem korzystania z bogactwa nierządu z jakiego słynie to miejsce. Poznaje tam też młodą pracownicę biura podróży i po powrocie zaczyna się ich romans.

Tak jak w przypadku innych książek M. H., „Platforma” to literatura wybitna. Pisarz przedstawiając nam erotyczne wojaże przeciętnego Francuza, tak naprawdę porusza się na wielu płaszczyznach i tematach. Mamy tutaj ironiczne przedstawienie francuskiej klasy średniej napompowanej pustymi ideologicznymi frazesami, są francuskie przedmieścia, gdzie zwykli obywatele żyją w strachu przed brutalnymi młodzieżowymi gangami złożonymi z emigrantów, natomiast główny bohater wraz z młodą kochanką oddają się uciechom cielesnym w klubach dla swingersów.

Francja, którą przedstawia Houellebecq jest drastycznie inna od jej stereotypowego obrazu i to właśnie czyni każdą książkę pisarza wartą przeczytania. Do tego operuje on świetnym językiem, ma olbrzymią wyobraźnię, jest wybitnym erudytą i genialnie prowadzi narrację. Zakończenie tej książki uważam za jedno z najciekawszych i najbardziej oszołamiających we współczesnej literaturze. Czego więcej może oczekiwać czytelnik?

Miałem niewątpliwą przyjemność uczestniczyć w spotkaniu z Michelem Houellebecq'em w roku 2008 w Collegium Civitas. Autor był wtedy na fali i to nie tylko w Polsce. Głośne były jego antymuzułmańskie poglądy oraz krytyka rewolucji seksualnej lat 60, której skutki odczuwamy, zdaniem pisarza, do dzisiaj. Houellebecq znany był także z krytycznych wypowiedzi dotyczących Kościoła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O istnieniu tej książki dowiedziałem się przeglądając filmowe plany Martina Scorsese na najbliższe lata. Obok filmu o Sinatrze, jeden z najlepszych amerykańskich reżyserów, szykuje się do ekranizacji książki Shusaku Endo. Jest to autor ciekawy już samej z racji swojego wyznania.
Otóż ten japoński pisarz był katolikiem, co w kraju, gdzie chrześcijan jest zaledwie 1% wzbudza pewne zainteresowanie. Stąd nie dziwne jest to, że tematy, które porusza krążą wokół chrześcijaństwa.

Akcja książki rozgrywa się w XVII wieku. Na wieść o coraz silniejszych prześladowaniach katolików, wyrusza do Japonii trzech zakonników. Mają szerzyć ewangelie oraz co najważniejsze zapewnić tamtejszej mniejszości katolickiej możliwość korzystania z sakramentów. Prywatnie każdy z nich liczy też, że uda im się odnaleźć ich mentora, który zaginął podczas swojej misji. Mają nadzieję, że władzy nie udało się go złamać i nie odstąpił od swojej wiary i misji.

Jest to bardzo ponura i gęsta od cierpienia książka. Shusaku Endo bardzo klarownie przekazuje w niej na czym polega misja i do czego powinien być przygotowany katolik. Nie jest to powieść nacechowana optymizmem, z dość dużą szczerością Endo nakreśla na czym polega chrześcijaństwo i bezkompromisowo określa jego cele. „Milczenie”, chociaż sam jestem ateistą, uświadomiło mi do jakich wielkich wyrzeczeń może zostać wystawiony chrześcijanin. I nie chodzi tutaj tylko o kapłanów, pisarz bardzo skrupulatnie opisuje niebezpieczeństwo w jakim mogą się znaleźć wyznawcy, kiedy władza uzna, że religia, którą wyznają zagraża integralności kraju. Bardzo ciekawym zabiegiem jest też konfrontacja Perreiry z surową przyrodą japońską, jest to dodatkowy element, który pcha go w stronę rozpaczy.

„Milczenie” nie jest porywająca książka. Początkowe rozdziały to listy głównego bohatera, księdza Perreiry, do swoich przełożonych w Portugalii, dopiero później narracja przechodzi w trzecią osobą i wtedy powieść traci trochę na wartości. Endo nie operuje wartko akcją, rozwija się ona w powolnym tempie, większy nacisk kładzie na wewnętrzne rozterki bohatera. Ci, którzy szukają w książkach przede wszystkim rozrywki, będą mogli czuć się zawiedzeni.

Pomimo tych wad „Milczenie” jest książką, która warto przeczytać. Należy ją traktować bardziej w kategorii moralitetu, oczywiście pisanego przez współczesnego pisarza czyli odbiegającego od definicyjnego rozumienia tego słowa. Endo, pisząc swoją powieść, chciał wywołać u czytelnika przede wszystkim uznanie dla postaw swoich bohaterów, ale także zadać podstawowe pytanie o istotę wiary. To mu się udało.

O istnieniu tej książki dowiedziałem się przeglądając filmowe plany Martina Scorsese na najbliższe lata. Obok filmu o Sinatrze, jeden z najlepszych amerykańskich reżyserów, szykuje się do ekranizacji książki Shusaku Endo. Jest to autor ciekawy już samej z racji swojego wyznania.
Otóż ten japoński pisarz był katolikiem, co w kraju, gdzie chrześcijan jest zaledwie 1% wzbudza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Cień pisarza” to pierwsza powieść z cyklu „Historie Zuckermana”. W momencie publikacji. Roth był już uznanym pisarzem zarówno przez czytelników jak i krytyków. Jego pierwsza powieść „Goodbye, Columbus” przyniosła mu National Book Award, jednak dopiero „Kompleks Portnoya” rozsławił pisarza na cały glob.

Bohaterem „Cienia pisarza” jest Natan Zuckerman, świetnie zapowiadający się młody, żydowski pisarz, który przyjeżdża w odwiedziny do swojego literackiego idola, E.I Lonoffa. Lonoff jako doświadczony już pisarz, jest zachwycony pierwszymi opowiadaniami Zuckermana, dotyczącymi głównie społeczności żydowskich. Na miejscu Zuckerman poznaje jego żonę oraz protegowaną, Amy. Oddaje się rozmowom z wielkim pisarzem i kiedy orientują się, że jest już późno, Lonoff proponuje Natanowi zostanie na noc.

Bardzo ważne jest tło literackie postaci. Nathan jest alter ego Rotha, Lonoff wzorowany jest, wg. znawców na Bernardzie Mamalud albo na Henrym Roth’ie, bądź też jest też jest ich kompilacją, natomiast Amy upatrywana jest przez Nathana jako żyjąca i ukrywająca swoją tożsamość Anna Frank.

Nie miałem wcześniej styczności z Zuckermanem. Rotha znałem z ”Konającego zwierzęcia”oraz z niezwykle poruszającej, chociaż zdystansowanej książki o umierającym ojcu Rotha – „Dziedzictwo”. Obie pozycje były interesujące, inne, świeże, dlatego sięgnąłem po cykl Zuckermana.

Czyta się to rewelacyjnie. Młody Nathan w zetknięciu z pisarzem wielkiego formatu staje się bezbronny i czuje się jak nieopierzony uczniak. Lonoff stara się uspokoić swoją nieszczęśliwą żoną, a Amy niechcący zaczyna interesować Zuckermana. Historia rozgrywa się w przeciągu dwóch dni, jednak retrospekcje poruszają inne ciekawe wątki, jak chociażby konflikt Nathana z ojcem, który nie był w stanie zaakceptować krytyki z jaką spotkała się społeczność żydowska w twórczości syna. Nathan wspomina także swoje romanse, związki, relacje z kobietami. Jest to napisane wyśmienicie, książkę połyka się za jednym podejściem. Chyba największym atutem „Cienia pisarza” są dialogi, dzięki którym Roth buduje napięcie, oraz ukazuje cele bohaterów. Roth rozpala ciekawość czytelnika dotycząca postaci Nathana, więc na pewno sięgnę po kolejną powieść – „Zuckerman wyzwolony”.

Czytając tę jedną z ważniejszych bodaj książek Rotha, bo przecież dotyczącą początków jego twórczości, miałem w głowie jego słowa z wywiadu, którego udzielił niedawno szwedzkiemu pismu:

„Zrobiłem wszystko, co tylko mogłem, środkami, jakie miałem do dyspozycji”

„Cień pisarza” to pierwsza powieść z cyklu „Historie Zuckermana”. W momencie publikacji. Roth był już uznanym pisarzem zarówno przez czytelników jak i krytyków. Jego pierwsza powieść „Goodbye, Columbus” przyniosła mu National Book Award, jednak dopiero „Kompleks Portnoya” rozsławił pisarza na cały glob.

Bohaterem „Cienia pisarza” jest Natan Zuckerman, świetnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsza połowa lat dwudziestych w Niemczech była zdominowana przez jedno słowo – inflacja. Robotnicy, jak skrupulatnie opisuje to Remarque, dostawali wypłaty dwa razy dziennie, ponieważ po południu ich pieniądze nie przedstawiały żadnej wartości. Pędzili więc szybko do sklepów, żeby zakupić cokolwiek, czym ich dzieci mogłyby zapchać żołądki. Niemcy przypominały pod względem ekonomicznym wówczas bardziej współczesne kraje afrykańskie, gdzie drukowane są coraz to nowe banknoty z coraz większą liczbą zer. Na horyzoncie pojawiło się nowe widmo – Adolf Hitler. Był odpowiedzią dla sfrustrowanych weteranów wojennych, którzy nie mogli pogodzić się z tym jak została potraktowana ich ojczyzna po przegranej wojnie.

W takim splocie społeczno – politycznym Remarque umieścił głównego bohatera – Ludwika Bodmera, młodego jeszcze weterana wojennego, obecnie zakładu pogrzebowego. Odpowiada on tam za reklamę i pracuje bezpośrednio pod swoim kolegą z frontu. Starają się pracować tak, żeby starczało na podstawowe środki, ponieważ o bogactwie w tamtych czasach, oprócz spekulantów, nikt nie mógł marzyć.

Remarque jednak nie byłby Remarqu’iem, gdyby w swoją powieść nie wplótł romansu. Otóż Ludwik spotyka się z piękną kobietą, schizofreniczką, zamkniętą w ośrodku położonym niedaleko kościoła, w którym Ludwik gra na organach, dorabiając do skromnej pensyjki. Oprócz tego jest jeszcze postać Gerdy, kobiety z realnego świata, która pociąga głównego bohatera z niemniejszą siłą, ale w przeciwieństwie do postaci Izabelli – schizofreniczki, reprezentuje przyziemny świat materii.

Jest więc wszystko co jest siłą Remarque’a. Jest mocne tło historyczne, wątek romantyczny, wątek przyjaźni. Jak zwykle czyta się to wszystko jednym tchem, nawet jeśli akcja na chwilę zwalnia to i tak pozostaje czytelnikowi odprężający opis małego niemieckiego miasteczka i codziennych zwyczajów jego mieszkańców. Postacie jak zwykle zarysowane mocno, każda z nich wnosi coś do świata książki. Czy jest to postać rzeźnika, któremu żona przyprawia co chwilę rogi, czy postać wikarego, który wdaje się w dobroduszne dysputy na temat wiary z Ludwikiem.

Jedyne co może w tej książce drażnić to dialogi i to tylko momentalnie. Żeby była jasność - jestem absolutnym wielbicielem lekkiej tandety, którą Remarque wprowadza w rozmowy pomiędzy zainteresowanymi sobą kobietami i mężczyznami, a także naiwnej erudycji, którą popisują się mężczyźni tocząc dysputy na tematy sztuki, filozofii i wiary, ale w „Czarnym Obelisku” czytelnik otrzymuje to w stężeniu większym niż zazwyczaj. Czasami można nawet odnieść wrażenie, że Remarque pozwala sobie na autokarykaturę. I nawet jeśli to drażni, Remarqe’owi trzeba wybaczać wszystko.

Pierwsza połowa lat dwudziestych w Niemczech była zdominowana przez jedno słowo – inflacja. Robotnicy, jak skrupulatnie opisuje to Remarque, dostawali wypłaty dwa razy dziennie, ponieważ po południu ich pieniądze nie przedstawiały żadnej wartości. Pędzili więc szybko do sklepów, żeby zakupić cokolwiek, czym ich dzieci mogłyby zapchać żołądki. Niemcy przypominały pod...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fragment rozmowy z Markiem Hłasko, przeprowadzonej w Polskim Radiu w audycji „Muzyka i aktualności” 14.02.1958, opublikowany w książce „Hłasko nieznany”:
„(…)-Młodzież czyta bardzo dużo powieści współczesnych pisarzy amerykańskich, w tym pisarzy swojego pokolenia. Zaczytuje się w Faulknerze, Hemingwayu, Caldwellu, Steinbecku. Co pan sądzi o tych pisarzach?
-W literaturze amerykańskiej najbardziej imponuje całkowite zerwanie z jakąś mitologią moralną i całkowicie zimne założenie tej literatury, co charakteryzuje wszystkich wymienionych pisarzy, jak również Dos Passosa, który jest absolutnie genialny. Jego „Manhattan Transfer” to chyba najlepsza książka dwudziestego wieku – moim skromnym zdaniem. Oni już nie szukają dla człowieka żadnego wyjścia, żadnego sensu życia, tylko w sposób uczciwy, niemalże dokumentarny, przekazują doświadczenia swego czasu, swojego życia. (…)”

Jako, że całe życie jestem głodny literatury amerykańskiej, musiałem po przeczytaniu tego wywiadu sięgnąć po jedynego pisarza w tym zestawieniu z którym wcześniej nie miałem styczności – czyli właśnie Johna Dos Passosa. Jaki jest powód tego, że nigdy nie natknąłem się nawet na wzmiankę o nim, pominę milczeniem, mając nadzieję, że to nie kwestia mojej ignorancji, a raczej tego, że o Passosie świat niestety zapomniał.
John Dos Passos do światowej literatury wpisał się książkami „Trzej żołnierze”, wspomnianą przez Marka Hłasko powieścią o Nowym Jorku „Manhattan Trasnsfer” oraz trylogią „U.S.A” na którą składa się właśnie „42 równoleżnik”, „Rok 1919” oraz „Ciężkie czasy”.

Akcja „42 równoleżnika” rozgrywa się na przełomie wieków. Bohaterowie, których stworzył Dos Passos, dojrzewają na tle bardzo dynamicznych przemian społecznych, obyczajowych i politycznych jakie spotkały Amerykę na przestrzeni tych lat. Pojawiają się więc powstania w Meksyku, I wojna światowa, katastrofa Titanica, strajki, zamieszki związkowców z policją. „42 równoleżnik” jest bardzo mocno osadzony w historii, która jest czynnikiem kształtującym naszych bohaterów.

Bardzo ciekawym zabiegiem jaki stosuje Passos jest oryginalna konstrukcja powieści. Oprócz rozdziałów poświęconych fikcyjnym bohaterom, pojawiają się fragmenty z gazet, strumień świadomości Dos Passosa z jego dzieciństwa oraz biografie Amerykanów, którzy zdaniem pisarza na stałe zmienili oblicze Ameryki. Wszystko się tutaj logicznie pokrywa, a powyższy zabieg nadaje jeszcze głębszego spojrzenia.

Nie mamy tu jednego bohatera. Passos, żeby spojrzeć szerzej, swoje postacie umiejscowił w różnych miejscach i klasach społecznych. Są tu: młody rewolucjonista, projektantka wnętrz, twórca kampanii reklamowych, stenotypistka itd. Ich różne spojrzenia na Amerykę dają pełny obraz.

Dla wielbicieli „ziemi obiecanej” jak to mówią Amerykanie o swojej ojczyźnie, „42 równoleżnik” będzie bardzo plastyczną podróżą przez wszystkie najważniejsze arterie USA, ale także miejsca o których literatura czasami zapomina. Akcja co chwilę przenosi się ze stanu do stanu, z miasta do miasta. Jest to Ameryka taka jaką była.

Fragment rozmowy z Markiem Hłasko, przeprowadzonej w Polskim Radiu w audycji „Muzyka i aktualności” 14.02.1958, opublikowany w książce „Hłasko nieznany”:
„(…)-Młodzież czyta bardzo dużo powieści współczesnych pisarzy amerykańskich, w tym pisarzy swojego pokolenia. Zaczytuje się w Faulknerze, Hemingwayu, Caldwellu, Steinbecku. Co pan sądzi o tych pisarzach?
-W literaturze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakiś czas temu natknąłem się na wypowiedź Wojciecha Cejrowskiego, w której twierdził, że "Rusek" to wróg, że powinno się z nim walczyć, a nie czytać jego literaturę. "Bo zmiękcza serce".

Z każdą kolejną rosyjską książką uświadamiam sobie, jak uboższe było by życie duchowe człowieka, gdyby nie Tołstoj, Dostojewski, Bułhakow, Sołżenicyn, Lermontow i wielu innych. Od dzisiaj zaliczam do nich Grossmana.

900 stron prawdy. Wydaje mi się, że to najkrótszy opis tej książki. Grossman, który był korespondentem wojennym, widział wojnę, która toczyła się obok niego. Stąd napawające grozą opisy walk w Stalingradzie, słowa, które w czytelniku budzą odrazę.

Jednak ta książka to nie tylko wojna. To wielowątkowa opowieść o mieszkańcach ZSRR, od wojskowych, przez naukowców, do dyrektorów fabryk. Niesamowita jest ta Grossmana zdolność do szukania tragicznych losów ludzi nie tylko na wojnie, ale także w koszmarze życia codziennego. W codziennym strachu przed rewizją, donosem, aresztowaniem.

Jestem po tej książce trochę rozbity. Nie dlatego, że przytłoczyło mnie ludzkie okrucieństwo, bezwzględne zło łagrów a także niemieckich obozów zagłady. Powoduje to u mnie sam Grossman, który wszędzie, bardzo uparcie, upatruje się dobra. W wieku XX, który pochłonął tak wielkie rzesze ludzkie, on jako prawdziwy humanista, który sam przeżył zbrodniczość systemu totalitarnego nie przestał wierzyć w człowieka.

Niesamowity to był człowiek. Na łożu śmierci, po kolejnych już przerzutach, ocknął się na chwilę. Spojrzał na kobietę, która się nim opiekowała i zapytał: "W nocy przyszło do mnie NKWD. Proszę mi powiedzieć, czy aby na pewno nikogo nie wydałem?"

Jakiś czas temu natknąłem się na wypowiedź Wojciecha Cejrowskiego, w której twierdził, że "Rusek" to wróg, że powinno się z nim walczyć, a nie czytać jego literaturę. "Bo zmiękcza serce".

Z każdą kolejną rosyjską książką uświadamiam sobie, jak uboższe było by życie duchowe człowieka, gdyby nie Tołstoj, Dostojewski, Bułhakow, Sołżenicyn, Lermontow i wielu innych. Od dzisiaj...

więcej Pokaż mimo to