rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Przystępując do prac nad jednymi z najbardziej charakterystycznych bohaterów w swoim portfolio, Tadeusz Baranowski wykonał rzecz nie tyle niełatwą pod kątem dostosowania odpowiedniego motywu do komiksowych realiów, co .... do zobrazowania w sposób unikatowy. Wampiryzm bowiem, to jeden z najbardziej wyświechtanych motywów, jaki występuje zarówno w literaturze, jak i szeroko pojętej popkulturze związanej z horrorem. Cieszy więc niezmiernie, że dwójka protagonistów – Szlurp i Burp – tak dalece odbiega od klasycznych wzorców z, wydawałoby się, szczelnie hermetycznego kanonu.

Podstawową zasadą, jaką kierował się Baranowski tworząc Bezdomne Wampiry oraz O zmroku, był humor pod różnoraką postacią. Stworzone przez niego komiksy charakteryzują się mnogością motywów i ilością odniesień, czy to literackich, społecznych, aż w końcu politycznych, stanowiąc bardzo umiejętne połączenie humoru, groteski i satyry, jaka zauważalna jest w niemal każdej z prezentowanych w niniejszym albumie historii.

Humor występujący w komiksach o przygodach Szlurpa i Burpa nie byłby możliwy, gdyby nie całkowita, w pełni zamierzona ze strony autora, rezygnacja z ponadczasowej idei wampiryzmu i jego podstawowych cech. Rysując dwóch najbardziej znanych, polskich wampirzych protagonistów, Baranowski dokonał ich całkowitej dehumanizacji, finalnie prezentując nam istoty, które nie cechują się dostojnością i powagą godną hrabiego Draculi, jednocześnie uderzając czytelnika rysami twarzy bardziej zwierzęcymi, niż ludzkimi. Wampiry zobrazowane więc zostały pokracznie, karykaturalnie, na zasadzie bardzo wyraźnego kontrastu – wysoki chudzielec i towarzyszący mu dość obły kurdupel. Skutkiem tego jest nie tylko odcięcie się od wszechobecnych, niepisanych zasad o dostojnych wampirach, jak również silne zaznaczenie humorystycznej formy historii już od samego początku.
Wygląd głównych bohaterów nie jest jednak czynnikiem kluczowym, odpowiadającym za groteskowość komiksów. Ta wynika bowiem ze społeczno-politycznej satyry poszczególnych scenariuszy, w których Baranowski, wespół z Jean’em Dufaux, zawarli problematykę związaną z przemianami ustrojowymi oraz kulturowym ścieraniem się granic Wschodu i Zachodu. Szlurp i Burp zmagają się więc z bezrobociem i biedą, kombinują skąd zdobyć pieniądze i jak się odnaleźć w demokratyczno-kapitalistycznym świecie. Widać w ich historiach lęk przed nowym – przed tym, co będzie – z jednoczesną dawką nostalgii i chęcią powrotu do czasów minionych. Nie brakuje w tym wszystkim również sporej dawki autoironii, przez którą Baranowski stara się pokazać, jak bardzo jego samego bawi konwencja wampirzych opowieści z przymrużeniem oka.
Pod względem wyglądu oraz estetyki rysunkowej, komiksy Baranowskiego prezentują bardzo charakterystyczne, kreskówkowe podejście do tematu. W przypadku Bezdomnych wampirów o zmroku mamy więc do czynienia z wyraziście zaznaczoną kreską konturową i bardzo intensywnymi kolorami, z możliwością uwzględnienia palety dominującej w każdej z narysowanych historii. Oznacza to, że Baranowski, dostosowując kolorystykę do scenariusza, raz sięga po zdecydowanie więcej barw zimnych, by w kolejnym odcinku bazować na kolorach ciepłych. Równocześnie zauważalnym w jego pracach jest zabawa wieloma koncepcjami graficznymi w postaci czynników dominujących. Spotykamy się więc zarówno z panelami opartymi na silnych kontrastach, na wyróżnieniu poszczególnej barwy, jak również na zasadzie punktu skupienia uwagi odbiorcy na konkretnych elementach otoczenia, tudzież postaciach. W przypadku każdego typu autor zachowuje odpowiednią drobiazgowość, fundując czytelnikom możliwość odkrywania kolejnych smaczków danego panelu. Bez względu jednak z jaką formą zabawy kolorami mamy do czynienia, komiksy Baranowskiego przepełnione są zarówno dobrze zobrazowanym humorem, jak i odpowiednim poziomem makabry – dość stonowanym, któremu daleko do gore – jednocześnie jednak sugestywnym i mocno obrazowym.

Całościowo, prezentowane w Bezdomnych wampirach o zmroku historie, można nazwać –paradoksalnie – bardzo poważnym podejściem do tematu, gdzie autor, skupiając się na osiągnięciu konkretnego przekazu, nie zapomniał o odpowiedniej formie, aby humor w poszczególnych komiksach był zarówno czysto rozrywkowy, jak i niosący odpowiednią treść.

Przystępując do prac nad jednymi z najbardziej charakterystycznych bohaterów w swoim portfolio, Tadeusz Baranowski wykonał rzecz nie tyle niełatwą pod kątem dostosowania odpowiedniego motywu do komiksowych realiów, co .... do zobrazowania w sposób unikatowy. Wampiryzm bowiem, to jeden z najbardziej wyświechtanych motywów, jaki występuje zarówno w literaturze, jak i szeroko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Według "Daily Mail" Lirael to książka, która "umacnia pozycję Nixa jako autora inspirujących, przepełnionych pradawną magią powieści". Czytając drugi tom trylogii Starego Królestwa, chłonąc każdą stronę, patrząc krytycznym okiem recenzenta na całą jego strukturę nie da się ukryć, że Lirael w pełni odzwierciedla wszystkie rzeczy, które powinny sygnować książkę jako udaną kontynuację poprzedniczki.

Rozgrywająca się w kilkanaście lat po wydarzeniach z Sabriel Lirael uderza czytelnika mnogością zmian w stosunku do pierwszej części. Wyraźnie widać, że pisarski warsztat Nixa polepszył się w ciągu tworzenia drugiego tomu, dając czytelnikom jeszcze większą satysfakcję ze zgłębiania tej niezwykłej historii.

Na pierwszy rzut wysuwa się fabularne rozbudowanie. Lirael wymyka się ze schematu swojej poprzedniczki wciągając czytelnika w opowieść o wiele bardziej złożoną. Wielowątkowa fabuła została przedstawiona jako losy kilku postaci, których historie zmierzają ku wzajemnemu punktowi, dając nam wgląd na wielopłaszczyznowy świat Starego Królestwa, jego historii i zróżnicowania z perspektywy kilu osób.
Wyjaśnia się również dużo spraw związanych z najważniejszą częścią starokrólewskiego uniwersum - magią, przybierającą tutaj nie tylko różne formy ale również style. Jest to zdecydowanie jeden z najważniejszych punktów powieści, albowiem sięgniemy tutaj aż do zarania dziejów. Do czasów, gdy magia została stworzona i uformowana w swym pierwotnym kształcie.

Oprócz odkrywania kolejnych tajemnic świata wraz z następnymi rozdziałami Lirael zwiedzimy spory kawałek Królestwa roztaczającego przed nami swoje bogactwo krajobrazów. Pięknych ale również bardzo niebezpiecznych. Wszak bowiem w drugiej części historii złe siły kumulują się sprawiając, że hordy zmarłych pod wodzą potężnego nekromanty są o krok od zniszczenia dotychczasowego ładu. Ten wątek został przeprowadzony bardzo dobrze dając nam po trosze posmak prawdziwego horroru.


W kwestii bohaterów w Lirael, oprócz starych znajomych, Nix przygotował czytelnikom kilka kolejnych, ważnych postaci, których zarówno duchowy jak i intelektualny rozwój będziemy śledzić aż do samego końca powieści. Również w kwestii świata przedstawionego wprowadzonych zostało sporo zmian i nowości. Oprócz wędrówek po bezdrożach i stolicy Królestwa sporo czasu spędzimy w najzimniejszej części uniwersum - Lodowcu Clayrów, w tym w ich potężnej bibliotece, która skrywa równie dużo tajemnic, co cały pozostały świat.

Niezwykle istotną rzeczą w przypadku całej trylogii Starego Królestwa jest fakt, iż mimo gatunkowej przynależności do literatury młodzieżowej seria ta w ogóle na taką nie wygląda. Trupy, nekromanci, pradawne zło pragnące powrócić z odmętów zapomnienia i dynamiczne sceny walki są elementami, które skutecznie ten obraz zniekształcają. Jedyną częścią składową, przez którą cykl ten zaliczany jest jako literatura dla tej a nie innej grupy jest wiek głównych bohaterów, z których większość nie ma ukończonej nawet dwudziestki.

Lirael jawi się nam jako lektura dynamiczna, żywa, bardzo rozwojowa, gdzie fabuła oraz poszczególne jej wątki przybierają zaskakujący obrót w najbardziej odpowiedniej chwili.
Ta książka to wręcz synonim udanej kontynuacji cyklu, będąc powieścią, która zadowoli każdego fana fantasy poszukującego czegoś z dużą dawką magii i licznymi wątkami przygodowymi.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2015/01/garth-nix-lirael.html

Według "Daily Mail" Lirael to książka, która "umacnia pozycję Nixa jako autora inspirujących, przepełnionych pradawną magią powieści". Czytając drugi tom trylogii Starego Królestwa, chłonąc każdą stronę, patrząc krytycznym okiem recenzenta na całą jego strukturę nie da się ukryć, że Lirael w pełni odzwierciedla wszystkie rzeczy, które powinny sygnować książkę jako udaną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po udanym debiucie w postaci Domu na wyrębach oraz niezwykłej, bestsellerowej serii Czarny Wygon, Stefan Darda postanowił sprawdzić się jako twórca krótkich form literackich. W tym celu zebrał powstałe na przestrzeni ostatnich kilku lat opowiadania kompilując całość w zgrabny tom.
W efekcie do rąk czytelników trafiła antologia Opowiem ci mroczną historię, która sprawia, że Darda przestaje być postrzegany tylko i wyłącznie jako specjalista - powieściopisarz.

Pierwsze co rzuci się w oczy osobom czytającym Opowiem ci mroczną historię, a jednocześnie znającym poprzednie książki autora to fakt, iż historie zawarte w antologii prezentują odmienne aspekty i motywy od tych, które można zaobserwować w czasie lektury chociażby Czarnego Wygonu. W potężnej przedmowie autor wyjaśnia pobudki którymi kierował się podczas pisania kolejnych opowiadań, co zdecydowane pomaga zrozumieć jego intencje. Poprzez Opowiem ci mroczną historię Darda chciał nas nie tylko nastraszyć, ale również uczulić na pewne sprawy, stając się niejako typem literackiego moralizatora.

Podobnie jak ma się to w przypadku znakomitej większości antologii opowiadań także i tutaj można zauważyć jakościowe różnice będące wyznacznikami nie tylko zmieniającego się stylu pisarza, ale również progresu jaki nastąpił w ciągu sześciu lat tworzenia kolejnych historii, w czasie których Darda szlifował swój literacki kunszt.

Opowiadania zawarte w omawianym zbiorze zabierają czytelnika w prawdziwą podróż. Nie tylko tę rzeczywistą, związaną z polskimi realiami wsi i miast, ale również tę symboliczną, w której kolejne ścieżki wyznaczane są poprzez bogatą sieć charakterów i osobowości poszczególnych bohaterów, z którymi dane będzie się zapoznać czytelnikowi. A tych jest całkiem sporo. Stefan Darda przygotował nam bowiem całe studium natury człowieka, jego mrocznych żądz, chęci zemsty, woli przetrwania czy też po prostu dręczących duszę wyrzutów sumienia.

Każda z historii zaprezentowanych w zbiorze uderza właśnie w taki jeden, konkretny punkt. Jak już napisałem wcześniej, znajdziemy w nich pewien wątek pouczająco-moralizujący, który jest obecny niemal w każdym z opowiadań. Można wręcz powiedzieć, że w Opowiem ci mroczną historię żywy trup, wampir czy też wisielec potrafią zmusić człowieka do refleksji i zastanowienia się nad własnym postępowaniem.

Czy więc możemy omawianą pozycję nazwać mianem horroru moralizującego? Jak najbardziej, albowiem jest to książka, która łączy czytelniczą satysfakcję zbioru klawych historyjek grozy, z konkretnym, dosadnym przesłaniem skierowanym do każdego. A przecież takie książki smakują najlepiej.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2015/01/stefan-darda-opowiem-ci-mroczna-historie.html

Po udanym debiucie w postaci Domu na wyrębach oraz niezwykłej, bestsellerowej serii Czarny Wygon, Stefan Darda postanowił sprawdzić się jako twórca krótkich form literackich. W tym celu zebrał powstałe na przestrzeni ostatnich kilku lat opowiadania kompilując całość w zgrabny tom.
W efekcie do rąk czytelników trafiła antologia Opowiem ci mroczną historię, która sprawia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po dwóch świetnych częściach Czarnego Wygonu Stefan Darda postanowił ponownie zabrać swoich czytelników na podróż po pięknym, acz tajemniczym i niebezpiecznym Roztoczu. Bisy, stanowiące trzecią część serii, kreślą przed nami kolejne upiorne wizje o tym, że urokliwy krajobraz często jest tylko ułudą czegoś naprawdę potwornego.

W stosunku do poprzednich części roztoczańskiej serii Bisy są niczym powiew świeżości, który tchnął w ten cykl kilka bardzo ważnych i istotnych zmian.



Na pierwszy rzut idzie fabuła. W Bisach do czynienia mamy ze sprytnym eksperymentem autora, który na początku książki postanowił rzucić nas w wir wydarzeń rozgrywających się równolegle do tych z dwóch pierwszych powieści, ale z perspektywy zupełnie innych osób. Dzięki temu mamy możliwość zagłębienia się w wątki fabularne, które jednocześnie wzbogacają naszą wiedzę o wydarzeniach na Roztoczu, ale jednocześnie wprowadzają kilka motywów powodujących, że cała fabuła Czarnego Wygonu staje się bardziej złożona.
Z tym też wiążą się kolejne spostrzeżenia, które możemy wyciągnąć po lekturze tejże książki. Fabuła sama w sobie stała teraz o wiele bardziej wielowątkowa, a przez to zawiła i nieco bardziej skomplikowana. Darda kluczy pomiędzy epizodami rzucając nam skrawki historii, nad którymi sami musimy się zastanowić, aby połączyć wszystko w zgrabną całość i dojść do konkretnych wniosków.

Kolejnym niezwykle ważnym elementem Bisów jest dynamika. O ile historie w poprzednich częściach snute były w jednakowym tempie, o tyle w przypadku niniejszej powieści prezentuje się to zgoła odmiennie. Poprzez zagęszczenie akcji i wątków fabularnych czytelnikowi wydaje się, że cała historia nabrała niezłego tempa.

Wspomniana przeze mnie większa złożoność fabuły przyczyniła się poniekąd do tego, że w internecie można przeczytać sporo głosów niezadowolenia, których autorzy zarzucają Bisom "przekombinowanie". Moim zdaniem jest to absolutne niedomówienie i niezrozumienie zamysłu autora, który poprzez nadanie powieści wielowątkowego charakteru, gdzie do głosu dochodzi większa niż standardowo liczba bohaterów, sprawił, że trzecia część Czarnego Wygonu stała się książką dla czytelników lubiących główkować - tych, którzy nie narzekają, że nie mają podanych na tacy rozwiązań wszystkich zawiłości fabularnych.

Co do postaci występujących w Bisach, to oczywiście nasz główny protagonista - Witold Uchmann - wciąż pozostaje człowiekiem, z którym przez większość czasu pozostaniemy i będziemy zmagać się z trudami roztoczańskich ziem. Niemniej jednak nowych bohaterów jest całkiem sporo a sam ich udział w książce jest zależny od tego, jak silnie jest rozwinięty dany wątek poboczny. Bądź co bądź czytelnik dostaje całkiem niezłą paletę nowych i ciekawych jednostek (w tym nowego, niezwykłego antagonistę!).

W ogólnym rozrachunku można stwierdzić, że Bisy to solidny kawałek literatury, który stanowi niezwykle udaną kontynuację swoich poprzedników. Jest tutaj klimat dwóch pierwszych części, a pojawiające się nowe wątki wprowadzają zgoła odmienną, świeżą atmosferę.
No i jest też zakończenie, które wskazuje zdecydowanie na jedną rzecz - cała historia zmierza nieubłaganie w kierunku złowrogiego końca.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2015/01/stefan-darda-czarny-wygon-bisy.html

Po dwóch świetnych częściach Czarnego Wygonu Stefan Darda postanowił ponownie zabrać swoich czytelników na podróż po pięknym, acz tajemniczym i niebezpiecznym Roztoczu. Bisy, stanowiące trzecią część serii, kreślą przed nami kolejne upiorne wizje o tym, że urokliwy krajobraz często jest tylko ułudą czegoś naprawdę potwornego.

W stosunku do poprzednich części...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Nie taki diabeł straszny, jak go malują"

Najnowsza powieść S. Kinga, szumnie zapowiadana już kilka miesięcy przed premierą, miała być jedną z najlepszych w jego dotychczasowej karierze. Miała porażać, przerażać i dosłownie elektryzować czytelników. Czy jednak faktycznie Przebudzenie zasługuje na miano książki, która sieje terror niczym horrory z dawnych lat? No cóż...

Przebudzenie przenosi nas w realia małego, prowincjonalnego miasteczka w Nowej Anglii, do którego sprowadza się nowy pastor - Charles Jacobs. Postać młodego, energicznego pastora będzie miała niebagatelny wpływ na głównego protagonistę w książce - Jamiego Mortona, jak również na całą resztę mieszkańców. Bogobojny pastor, dobry pasterz swojej niewielkiej owczarni głosi ewangelię z zapałem i prawdziwą miłością. Z żarem w sercu podąża za słowami Boga i stara się wypełniać jego przykazania, jednocześnie zwiększając licznie rzesze wiernych chodzących do kościoła. Życie nie jest jednak tak piękne jak w opowiadaniach pastora i wkrótce on sam staje się ofiarą przeciwności losu, która dobitnie go załamuje. Tracąc żonę i młodego synka w wypadku samochodowym odwraca się plecami do Boga i parafian, starając się znaleźć w swoim życiu nową siłę wyższą; siłę sprawczą, której będzie wierny i podległy. Jak się wkrótce okazuje Charles Jacobs znajduje sobie nowego boga i zostaje jego największym powiernikiem.

Przebudzenie to powieść, przez którą wędrujemy wraz z jej głównym, pierwszoosobowym narratorem Jamiem Mortonem. W chwili, gdy rozpoczynamy naszą literacką podróż Jamie jest już podstarzałym człowiekiem, który stara się opisać całą historię jak najdokładniej. Ta dokładność poszła jednak trochę za daleko, bo książka potrafi momentami znużyć swoimi nazbyt długimi opisami.

King wykreował w swojej powieści osobę Mortona - podstarzałego rock 'n' rollowca, który snuje swoją "przerażającą" opowieść, ujawniając znane tylko nielicznym tajemnice ludzkości.
Przebudzenie, którego głównym motywem jest utrata wiary i żądza do odkrycia nieznanego, nie jest jednak powieścią, która przeraża z każdą kolejną stroną. Znaczna część najnowszej pozycji Kinga to opowiastka o życiu rockmana. Życiu napędzanym prochami, panienkami i muzyką. Jest to historia człowieka, który co rusz musi mierzyć się z demonami z przeszłości i być przygotowanym na chwile, które będą miały decydujący wpływ na jego dalsze życie.

Głównym problem z Przebudzeniem jest taki, że powieść sama w sobie po prostu nie jest straszna. Początkowe rozdziały, w których pastor porzuca swe owce i sprawia, że bohaterowie książki sami zaczynają zastanawiać się nad sensem wiary, zapowiadały książkę świetną, w której z każdą kolejną stroną będzie coraz lepiej. Niestety, jak na złość, King postanowił rozwlec powieść obdarzając nas akcją powolną, miejscami wręcz monotonną i nużącą. Nie pomoże fakt, że moglibyśmy ten zabieg nazwać "stopniowaniem napięcia", bo tak naprawdę napięcie wcale nie jest tutaj stopniowane - ono jest dosłownie "rwane". Co rusz, gdy tylko wydaje nam się, że stoimy u progu czegoś naprawdę porażającego, King postanawia spowolnić całą akcję wplatając w nią dodatkowe wątki i tym samym obniżając nasze uczucie przerażenia. Wcale bym się o to nie pogniewał, gdyby same wątki były poprowadzone lepiej a historia o naćpanym rock 'n' rollowcu, który powraca do "czystego" życia, nie była tylko i wyłącznie właśnie opowieścią o naćpanym rock 'n' rollowcu.

Bardzo podobały mi się fragmenty dotyczące nowej pasji pastora Jacobsa - elektryczności. Było w nich czuć ducha Tesli, gdzie nauka i nieznane idą ze sobą w parze. King jednak, moim zdaniem, nie rozwinął tych wątków na tyle, aby nie tylko podtrzymać atmosferę niesamowitości, ale i szokować co rusz nasze czytelnicze dusze.

Kolejnym ważnym problemem jest kwestia samych kingowskich inspiracji. Oczywiście być może dla mnie były one o wiele bardziej widoczne niż dla innych czytelników, jednakże nie zmienia to faktu, że w pewnym momencie książki po prostu zacząłem domyślać się zakończenia całej powieści.
Nie będzie sekretem jeżeli powiem, że w Przebudzeniu główne wpływy zaczerpnięte zostały od starych mistrzów horroru - Shelley, Blocha i Lovecrafta. Czytelnik znający literaturę wspomnianych autorów w pewnym momencie po prostu domyśli się jaka idea przyświeca Przebudzeniu.

Na mnie Przebudzenie nie zrobiło takiego wrażenia, jak na zdecydowanej większości odbiorców. Nie wiem czy to dobrze czy to źle, jednakże nie da się ukryć, że "spiorunowany" samym zakończeniem książki bynajmniej nie byłem. Fakt, muszę to przyznać, całą powieść czytało mi się dobrze i łyknąłem ją bez problemu w niecałe dwa dni. Nie zmienia to jednak tego, że oczekiwałem więcej, dużo więcej. Sądziłem, że Przebudzenie faktycznie mnie przerazi, że będzie niczym stare horrory, w których atmosfera odgrywała pierwsze skrzypce, a w połączeniu z zaskakującym zakończeniem sprawiała, że włosy czytelników stawały dęba.
Nic takiego się jednak nie stało.

Samą zaś książkę potraktowałem jako hołd dla ojców starego horroru - powieść, która po części odwołuje się do zasad rządzących powieściami grozy sprzed lat.

Ogólnie rzecz biorąc Przebudzenie jest dobre, ale nie elektryzujące; interesujące lecz nie przerażające.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2015/01/stephen-king-przebudzenie.html

"Nie taki diabeł straszny, jak go malują"

Najnowsza powieść S. Kinga, szumnie zapowiadana już kilka miesięcy przed premierą, miała być jedną z najlepszych w jego dotychczasowej karierze. Miała porażać, przerażać i dosłownie elektryzować czytelników. Czy jednak faktycznie Przebudzenie zasługuje na miano książki, która sieje terror niczym horrory z dawnych lat? No...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Toromorze to jedna z tych książek, które od razu rzucają czytelnika na głęboką wodę. Choć właściwie tutaj należałoby powiedzieć "rzucić czytelnika na szerokie tory". Tak się bowiem składa, że w niezwykłym toromorskim uniwersum stworzony przez Mieville'a dostajemy tego, czego można oczekiwać od powieści łączącej w sobie elementy science oraz weird fiction - pytania, na które będziemy musieli odpowiedzieć sobie sami przemierzając kolejne stronice powieści.

Życie na kretowniku nie jest proste. Każdy, kto miał możliwość pracować na pędzącym, łowieckim pociągu wie, że to trudny kawałek chleba. Będąc jednym z załogantów pociągu Medes Sham Yes ap Soorap może obserwować z bliska polowanie na kretoryje - jedne z olbrzymich stworów zamieszkujących ziemię, na powierzchni której rozciąga się toromorze - niezmierzony bezmiar, labirynt torów. Sham jednak, mimo bezpośredniej możliwości obserwacji zmagań łowców, wcale nie marzy o pracy na kretowniku. Jego aspiracją jest zostanie "odzyskiwaczem", czyli osobą, która przemierza bezkreśnie ciągnące się szyny w poszukiwaniu artefaktów dawno wymarłych i zapomnianych cywilizacji.

Dzieło Chiny Mieville'a, nagrodzone w 2012 roku nagrodą Locusa, nie stanowi typowego przykładu literatury science-fiction. Autor od pierwszych stron kreśli przed nami wizję świata, którego poszczególne elementy, choć znane odbiorcy, tak naprawdę stanowią tylko niewielką część składową niezwykłego uniwersum.

Od samego początku będziemy musieli zmagać się z wieloma dręczącymi nas pytaniami, na które odpowiedzi będziemy uzyskiwać stopniowo, acz skąpo. Niemal jak gdybyśmy zbierali same okruchy, z których mielibyśmy wywnioskować kształt całej bułki.

Czas w jakim rozgrywa się akcja książki pozostaje dla nas zagadką. Jedną z największych. Podobnie jak sama istota rozległego toromorza, które nie wiadomo skąd się wzięło ani kto był jego budowniczym. Nie wiadomo też dokładnie co spowodowało, że pod ziemią kryją się olbrzymie, krwiożercze stwory.

Fabuła, rozgrywająca się w bliżej nieokreślonym czasie, sprowadza się nie tylko do przedstawienia czytelnikowi wizji świata niemal "wywróconego do góry nogami". W tej niesamowitej historii okraszonej dużą dawką akcji, suspensu i interesującej wizji cywilizacji, autor wprowadza wiele motywów odwołujących się do naszych codziennych pytań o istotę egzystencji.
Najważniejszym z nich, wynikającym z całego tła fabularnego, jest pytanie o filozofię człowieka. O jego pogoń za życiowym celem, często nieznanym, jawiącym się niczym rojenia kogoś chorego na umyśle.

Toromorze to także opowieść o zemście. O odwiecznym pragnieniu odwetu, tak charakterystycznym dla ludzkiego gatunku. W tym wypadku Mieville czerpał inspiracje z jednej z najsłynniejszych powieści poruszających ten temat - Moby Dicka Hermana Melville'a, którą połączył z z konceptami znanymi z Diuny Franka Herberta tworząc własny, unikalny świat. Nieznany i niebezpieczny, ale jednocześnie fascynujący i pełen tajemnic.

Wraz z motywem zemsty w Toromorzu ukazany zostaje również motyw obsesji, która napędza poszczególnych bohaterów książki. Obsesje przybierają tutaj przeróżne formy, jednak ta najważniejsza związana jest z nieodpartą chęcią człowieka do zgłębiania nieznanego. Do poznawania tajemnic świata za wszelką cenę i wszelkim kosztem, nie bacząc na zagrożenie.

A jaką naukę możemy wyciągnąć po tej fascynującej lekturze? Między innymi taką, że nasza żądza wiedzy i zgłębiania pradawnych tajemnic, głęboko zakorzeniona w ludzkiej naturze, tak naprawdę nigdy się nie kończy.

Toromorze to jedna z tych książek, które od razu rzucają czytelnika na głęboką wodę. Choć właściwie tutaj należałoby powiedzieć "rzucić czytelnika na szerokie tory". Tak się bowiem składa, że w niezwykłym toromorskim uniwersum stworzony przez Mieville'a dostajemy tego, czego można oczekiwać od powieści łączącej w sobie elementy science oraz weird fiction - pytania, na które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pamiętacie małe dzieci, które towarzyszyły Piotrusiowi Panowi w jego niezwykłej przygodzie? Pamiętacie Dzwoneczek - wróżkę, która zawsze szła Piotrusiowi z pomocą?
No więc sprawa wygląda następująco - ci mali chłopcy mieszkają tu, w Polsce. W dodatku wyrośli na tęgich chłopów, którzy teraz roztaczają wszędzie smród spalin ze swoich harleyów. A Dzwoneczek? Z tej to dopiero zrobiła się niezła laska.

Chłopcy się zmienili. Pod wodzą Dzwoneczka stworzyli potężny, motocyklowy gang, mieszkają w Drugiej Nibylandii - starym wesołym miasteczku i dilują tajemniczym białym proszkiem. Jeżeli więc gdzieś spotkacie zakutego w skórę przystojnego blondyna lub wyglądającego jak Wiking wielkiego rudzielca, którzy wciągają przez zwinięty banknot całkiem sporą dawkę rzeczonego proszku, bądźcie spokojni. To nie żadna hera czy koka. To magia w czystej postaci.

Tworząc Chłopców Ćwiek obdarowuje swoich czytelników książką naprawdę nietuzinkową. Połączenie polskich realiów z solidną dawką baśni dla dorosłych dało nam niezwykle udane urban fantasy, okraszone potężną dawką humoru.

Sam pomysł na fabułę, który jest nie tylko świeży ale równocześnie przywodzący na myśl nasze własne, dziecięce lata, wydaje się być strzałem w dziesiątkę. Ćwiek bardzo umiejętnie wymieszał szarą rzeczywistość z baśniową otoczką wkomponowując w nią niezwykle ciekawych protagonistów, z których każdy ma szereg wyróżniających go cech. Bardzo dobrą sprawą jest, iż tyczy się to nie tylko postaci pierwszoplanowych, albowiem dobrze skreśleni zostali również bohaterowie drugoplanowi czy nawet epizodyczni.

W parze z interesującymi postaciami idzie humor, którego tutaj jest naprawdę dużo. Nie ogranicza się on tylko i wyłącznie do śmiesznych dialogów, ale również do dopowiedzeń wszystkowiedzącego narratora.

Język Chłopców jest nad wyraz lekki i przyjemny. Nie ma tu żadnych wysublimowanych frazesów i wzniosłych monologów. Powieść Ćwieka w zamierzeniu miała zapewniać czytelnikom rozrywkę i tak też w istocie jest. Oczywiście, jak można się domyślić, swojskie rzucenie mięsem lub pojawienie się okolicznościowego, sprośnego żartu jest w książce, z której dosłownie kipi testosteron, absolutnie nieuniknione.

Omawiane tutaj drugie wydanie Chłopców zostało dodatkowo wzbogacone o nowy epizod, który przenosi nas do czasów, kiedy nasz baśniowy gang wkraczał w licealne życie. Ta krótka historyjka jest równie dobra jak cała reszta książki, stanowi więc miły dodatek zawierający kolejną porcję akcji i humoru.

W ogólnym rozrachunku Chłopcy to kawał dobrej, lekkiej literatury, w której nie zabrakło ciekawych postaci, szczypty magii i interesującej fabuły rozgrywającej się w iście rock n' roll-owym stylu.

Pamiętacie małe dzieci, które towarzyszyły Piotrusiowi Panowi w jego niezwykłej przygodzie? Pamiętacie Dzwoneczek - wróżkę, która zawsze szła Piotrusiowi z pomocą?
No więc sprawa wygląda następująco - ci mali chłopcy mieszkają tu, w Polsce. W dodatku wyrośli na tęgich chłopów, którzy teraz roztaczają wszędzie smród spalin ze swoich harleyów. A Dzwoneczek? Z tej to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Witajcie pod Murem, antyczną budowlą stworzoną by oddzielić od siebie dwa zgoła odmienne światy. Jeżeli spojrzycie w jedną stronę, tę wiodącą do Ancelstierre, ujrzycie pas zasieków i okopów oraz dziwnych żołnierzy, którzy oprócz mundurów i karabinów zmuszeni są nosić miecze i zbroje.
Z drugiej zaś strony, tej skrytej za wielkimi wrotami Muru, kryje się Stare Królestwo, gdzie w tej chwili panuje anarchia, a złe moce kruszą resztki dobroci spowijając wszystko siłą Wolnej Magii.
Gdzieś pośrodku tego wszystkiego znajduje się ona - Sabriel. Córka maga i nekromanty. Jedna strona Muru jest dla niej ojczystą krainą, druga nowym i bezpiecznym domem. Pośród tego wszystkiego jest jeszcze trzeci świat. Ten, w który Sabriel wkrada się dzięki swym niecodziennym umiejętnościom.
I ten trzeci świat wcale nie jest zamieszkały przez żywe istoty.

Sabriel, podobnie jak cały cykl Starego Królestwa, jest jednym z najlepszych przykładów młodzieżowej literatury fantasy, w której prym wiedzie magia i związane z nią sprawy. Inaczej niźli w przypadku innych książek z tejże kategorii, Sabriel skierowana jest raczej do starszej młodzieży niż do osesków dopiero co rozpoczynających swoją przygodę z literaturą fantastyczną.

Głównym punktem fabularnym powieści są losy tytułowej bohaterki, która w wyniku niespodziewanych okoliczności musi opuścić bezpieczne Ancelstierre i udać się na poszukiwania swojego ojca. Jak można się domyślić nie będzie to wyprawa łatwa i przyjemna, a nasza dzielna bohaterka nie raz będzie broczyć krwią. Będąc córką nekromanty Sabriel została jednak wyposażana w szereg umiejętności i magicznych gadżetów, dzięki którym nie tylko walczy z napotkanymi przeciwnikami, ale, co najważniejsze, przenosi się do świata zmarłych by, gdy tylko jest taka możliwość, odzyskać dusze osób poległych i przywrócić ich do życia.

Sabriel, której akcja rozgrywa się tak naprawdę w trzech różnych światach, jest książką, którą czyta się szybko i bezproblemowo. Głównym elementem odróżniającym ją od bardziej dorosłej literatury fantastycznej jest jednolite tło fabularne oraz prowadzenie akcji krok po kroku. Tutaj po prostu nie można się zgubić w gąszczu imion i nazw, co przecież jest charakterystyczną cechą większość dojrzałej literatury fantasy.

Garth Nix obdarzył swoje literackie dziecko fabułą, która potrafi wciągnąć, choć przyznać muszę, iż nie od samego początku. Jednakże zagęszczająca się co rusza akcja i stopniowanie napięcia w poszczególnych momentach książki sprawia, że z każdą kolejną stroną Sabriel czyta się coraz lepiej.
Mimo fabularnego rozbudowania w pierwszej części cyklu stajemy przed wieloma niewyjaśnionymi sprawami, które przyjdzie nam odkryć dopiero w kolejnych częściach dzieła Nixa.

Bohaterowie stworzeni przez australijskiego pisarza są, jak to w młodzieżowej literaturze bywa, skrojeni wyraziście a ich osoby zostały obdarzone cechami charakteru, które w większości już przy pierwszym spotkaniu dosadnie kreują ich dalszy wizerunek w oczach czytelnika. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich bohaterów, bo przysłowiowa podwójna natura postaciom ze Starego Królestwa obca nie jest.

Co do samego świata książki, to tak jak już wspomniałem jest on dwojaki - Ancelstierre to kraina, gdzie magia idzie w parze z techniką, (ale tylko w niektórych miejscach) tworząc groteskowe wręcz widowisko ścierających się ze sobą sił. Stare Królestwo natomiast to typowa kraina ze świata fantasy, gdzie główną mocą sprawczą jest magia występująca pod dwiema postaciami.

Trzeba przyznać, że całościowo Sabriel prezentuje się dobrze. Licząca sobie prawie dwadzieścia lat powieść jest bardzo solidnym przykładem młodzieżowej literatury tegoż typu powstałej przed czasami wszechobecnego Harrego Pottera.
Oczywiście największy problem leży w kwestii odbioru. Po Sabriel z całą pewnością mogą sięgnąć ci, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z fantastyką bądź też szukają prostego ale całkiem poważnego fantasy. Wielbiciele skomplikowanych, wielotomowych cykli fantastycznych pokroju Martina czy Jordana mogą czuć niedosyt.

Witajcie pod Murem, antyczną budowlą stworzoną by oddzielić od siebie dwa zgoła odmienne światy. Jeżeli spojrzycie w jedną stronę, tę wiodącą do Ancelstierre, ujrzycie pas zasieków i okopów oraz dziwnych żołnierzy, którzy oprócz mundurów i karabinów zmuszeni są nosić miecze i zbroje.
Z drugiej zaś strony, tej skrytej za wielkimi wrotami Muru, kryje się Stare Królestwo,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Spośród wszystkich tajemniczych historii, podań i legend, którymi karmimy nasze umysły popuszczając wodze fantazji, te o królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu należą do tych, z którymi spotykamy się najwcześniej na drodze naszego życia. Krążą gdzieś pomiędzy Robin Hoodem a Draculą, kształtując fantastyczne wizje mające wpływ na nasze dalsze poznawanie literackiego świata.

Przyznam szczerze, że sam nie jestem w stanie wskazać dokładnie okresu swojego życia, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z legendarnym królem dzierżącym w swych rękach magiczny oręż. Było to jednak na tyle dawno, że pierwotna wizja z nim się wiążąca zatarła się na dobre. Dowodzi to tylko tego, że król Artur i jego rycerze, Merlin, Morgana i zamek Camelot towarzyszą nam niemalże od dziecka.

W czasie swojej przygody z czytelnictwem każdy fan fantastyki historycznej miał okazję wielokrotnie spotkać się z "różnymi wersjami tego samego". Trudno bowiem zaprzeczyć istnienia setek wersji historii Artura, które w ciągu wielu lat podane zostały w bardzo różny sposób.

Najnowszym dziełem zgłębiającym fantastyczną wizję dawnego rycerskiego eposu jest Śmierć króla Artura autorstwa Petera Ackroyda. Brytyjczyk zaserwował nam unowocześnioną wersję legendy pierwotnie zawartej w Le Morte d'Arthur. Książki Malroy'ego nie czytałem, co od razu muszę zaznaczyć, bo ma to znaczący wpływ na postrzeganie niniejszej lektury. Malroy, żyjący w XV wieku, stworzył pasjonującą jak na tamte czasy opowieść odznaczającą się nie tylko epickością w pełnym tego słowa znaczeniu, ale również patosem i poczuciem nieustannego przemijania.
Ackroyd postanowił wydać zapiski Marloya w odświeżonej wersji, dostosowując język do współczesnych, XXI-wiecznych standardów.

Czy jednak faktycznie zabieg ten udał się na tyle, aby klasyfikować Śmierć króla Artura jako dzieło wybitne?

Mimo podniosłego tonu, na wskroś przenikającej człowieka atmosfery czasów średniowiecza, wielości wątków oraz dobrze skonstruowanych sylwetek bohaterów, książka Ackroyda nie porywa i nie wbija czytelnika w fotel. Największym minusem tej powieści jest to, co wydawać by się mogło, stanowiło główny zamiar autora, mianowicie unowocześnienie języka.
Ackroyd odpowiednio przeinaczył surowy i twardy styl średniowiecznej prozy nadając jej "świeży" charakter, jednakże nie pozbył się całkiem tej niesamowicie charakterystycznej estetyki językowej czasów średnich. Oczywiście mamy tutaj do czynienia z dostosowaniem się do współczesnych standardów, odrzuceniem trudnego archaizmu na rzecz prostoty i podaniem tego w miarę przystępnej formie. Nie oznacza to jednak, że styl literacki zawarty w Śmierci króla Artura jest prosty w przyswojeniu. Wystarczy zagłębić się w kilka rozdziałów niniejszej książki, aby dojść do wniosku, że mimo wszystko język powieści jest dość toporny, sprawiając, iż nie można przeczytać jej "na raz". Tutaj sprawa sprowadza się do odpowiedniego dawkowania, tak, aby jak najbardziej ułatwić sobie zagłębianie się w przygody Artura i jego pomagierów.

Dużym plusem powieści są natomiast, co wydaje się być dość oczywiste, sylwetki bohaterów oraz fabuła książki. Zarówno główni bohaterowie jak i postaci drugoplanowe, nakreślone są bardzo wyraziście, dając nam pełny wgląd w daną osobowość. Poszczególne wątki powieści sprowadzają się nie tylko do pokazów rycerskich umiejętności, ale również do zgrabnie przeprowadzonych, niezwykle licznych, fragmentów bazujących na dworskich intrygach i ponurych knowaniach. Pod tym względem Śmierć króla Artura jest przebogata.
Wszystko to zaś sowicie doprawione zostało potężną dawką magii łączącej się z religijno-mitologicznym mistycyzmem.

Nie ulega wątpliwości fakt, że mimo wielu plusów składających się na dobre cechy tejże książki, Śmierć króla Artura znajdzie swoich odbiorców głównie wśród zagorzałych fanów fantastyki, którzy nie będą bali się epickiego, acz topornego języka powieści. Dla osób, które nieszczególnie lubią fantasy, najnowsze dzieło Ackroyda może być po prostu ciężkie do przyswojenia.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2014/11/peter-ackroyd-smierc-krola-artura.html

Spośród wszystkich tajemniczych historii, podań i legend, którymi karmimy nasze umysły popuszczając wodze fantazji, te o królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu należą do tych, z którymi spotykamy się najwcześniej na drodze naszego życia. Krążą gdzieś pomiędzy Robin Hoodem a Draculą, kształtując fantastyczne wizje mające wpływ na nasze dalsze poznawanie literackiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Trudno sobie wyobrazić literaturę science-fiction bez twórczości Raya Bradbury. To właśnie Bradbury był jednym z tych pisarzy, którzy w drugiej połowie ubiegłego wieku wytyczyli ścieżkę temu gatunkowi, wynosząc go na wyżyny i sprawiając, że literatura science-fiction stała się czymś więcej niż tylko i wyłącznie przelewaniem marzeń o odległej przyszłości na kolejne kartki papieru.

Geniusz Bradbury'ego sięgał jednak o wiele dalej niźli można to sobie wyobrazić i nie poruszał się tylko i wyłącznie w sferach science-fiction. Choć zdecydowana większość fanów twórczość tego amerykańskiego pisarza zna go poprzez pryzmat takich dzieł jak Kroniki marsjańskie lub 451 stopni Fahrenheinta, to jednak początki jego pisarskiej przygody sięgają zupełnie innych klimatów.

W 1947 roku światło dzienne ujrzała książka Dark Carnival, stanowiąca literacki debiut Bradbury'ego. Wydana przez legendarne Arkham House, założone przez ikonę literatury i publicystyki - Augusta Derleth'a, Dark Carnival była zbiorem dwudziestu siedmiu opowiadań grozy, które Bradbury napisał do dwudziestego szóstego roku życia i, jak sam przyznaje, był to wyjątkowy okres w jego karierze, albowiem później rzadko sięgał po pióro w celu pisania opowiadań utrzymanych w klimacie horroru. Ta na wskroś wyjątkowa antologia doczekała się w kilka lat po pierwszym wydaniu kolejnej edycji, tym razem jednak w zmienionej formie.

W roku 1955 Ballentine Books wydało omawianą tu dziś antologię, czyli The October Country. Składało się na nią piętnaście opowiadań uprzednio zawartych w Mrocznym karnawale, z tą różnicą, iż Bradbury postanowił wzbogacić ją o cztery zupełnie nowe historie.
W efekcie czytelnicy otrzymali dziewiętnaście opowiadań grozy, uznawanych dziś za esencję wczesnej twórczości pisarza.
Październikowa kraina jest książką, która prezentuje horror w formie znanej z XIX i początku XX wieku, gdzie najważniejszą rolę odgrywała atmosfera samych opowiadań, mocno nasycona symbolizmem i niemal filozoficznym zacięciem odnoszącym się do tematów śmierci i przemijania.

Trzeba jednak przyznać, iż opowiadania w niej zawarte są bardzo niestabilne. Można po nich dokładnie prześledzić ewolucję twórczości Bradbury'ego, która co rusz stawała się coraz to lepsza.

Zacznijmy jednak od prezentacji samych opowiadań. Jak już wspomniałem wcześniej głównym ich wyznacznikiem jest tematyka śmierci i przemijania, choć nie tylko. Podana została ona w dwóch różnych formach, które z jednej strony uderzają bezpośredniością, z innej zaś stanowią przeprawę poprzez ludzki umysł i symbolikę eschatologiczno-tanatologiczną.
Opowiadania, które w moim subiektywnym odczuciu odznaczają się na tle innych, to Następna, Szkielet, Jezioro, Emisariusz, Mały skrytobójca, Zbiegowisko oraz Pajacyk z pudełka.
Nie będzie żadną przesadą, jeżeli w stosunku do wyżej wymienionych historii użyję słowa "rewelacyjne". Zawierają one w sobie to coś, co sprawia, że opowiadanie grozy jest prawdziwym opowiadaniem grozy - zmuszającym do refleksji, dogłębnie poruszającym i pozostającym w pamięci. Spośród nich zwłaszcza Mały Skrytobójca oraz Zbiegowisko wyróżniają się konceptami tak szalonymi, że wydaje się, iż mogły powstać jedynie jako kulminacja mar absolutnie szalonego umysłu. Dosłownie nie ma słów by opisać mój zachwyt zarówno nad samymi pomysłami na wszystkie wyżej wspomniane opowiadania, jak i nad kunsztem literackiego języka młodego Bradbury'ego, który miejscami trąca wręcz surrealizmem (np. Następna).

Treść powyższych opowiadań sprawia, iż są one czymś więcej niż tylko zwykłymi historyjkami. Tutaj przekaz jest konkretny i dosadny. Różne oblicza śmierci, różne do niej podejście, motyw przemijania i godzenia się (lub nie) z upływającym czasem. To niemalże filozofia zawarta w krótkich, kilkunastostronicowych przypowiastkach, które śmiało można by umieścić w jednej antologii tuż obok dzieł Poe'go, Lovecrafta czy Jamesa. Są ponadczasowe i unikalne i, jak dla mnie, stanowią szczyt młodzieńczych możliwości Raya Bradbury'ego.

Październikowa kraina nie jest jednak tylko i wyłącznie prawdziwym festiwalem genialnych historyjek. Jak już zaznaczyłem na początku na tę książkę składają się również i mniej kunsztowne opowiadania, które, w moim odczuciu, pozostają całe mile za wyżej wspomnianymi.
Wśród nich są między innymi Była sobie starsza pani czy Zjazd rodzinny. Powiedziałbym wręcz, iż są to opowiadania absolutnie pospolite, które niczym mnie nie zachwyciły i stanowiły coś w rodzaju "zapychacza". Oczywiście można mieć inne zdanie na ten temat, jednak nie da się ukryć tej niesamowitej przepaści dzielącej je od tych najlepszych. Bardzo ciężko "przebijałem" się przez nie po uczcie zaserwowanej mi chociażby w Małym skrytobójcy. Po jego lekturze taka zwyczajna opowieść jak Była sobie starsza pani stanowiła wielki zawód, będąc "ucieleśnieniem" trywialności i sztampy.
Mimo wszystko, nie da się nie napisać o Październikowej krainie inaczej niż jako o świetnej antologii grozy, która powinna znaleźć się na półce każdego fana gatunku. To nie tylko genialna książka z całą masą świetnych opowiadań, ale również namacalne archiwum wczesnej twórczości jednego z największych twórców science-fiction. Ta książka porusza, przeraża i skłania do refleksji. Jest, podobnie jak wszystkie książki Bradbury'ego, genialna i unikatowa, ponadczasowa i wymykająca się wszelkim schematom.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2014/10/ray-bradbury-pazdziernikowa-kraina.html

Trudno sobie wyobrazić literaturę science-fiction bez twórczości Raya Bradbury. To właśnie Bradbury był jednym z tych pisarzy, którzy w drugiej połowie ubiegłego wieku wytyczyli ścieżkę temu gatunkowi, wynosząc go na wyżyny i sprawiając, że literatura science-fiction stała się czymś więcej niż tylko i wyłącznie przelewaniem marzeń o odległej przyszłości na kolejne kartki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dzierżąc książkę w ręce wchodzę do ogrodu skąpanego w blasku ciepłych promieni jesiennego słońca. Październikowa aura zdążyła już odznaczyć się na liściach otaczających mnie drzew, fundując obfitość i bogactwo kolorów. Rozsiadam się na ławce i wpuszczam do płuc świeże powietrze nieskalane smogiem wielkich miast. W końcu otwieram powieść, ażeby stronica po stronicy zanurzyć się w historii, która sprawi, że zapomnę o roztaczającym się wokół mojej osoby pięknie tego świata.


Oto bowiem nastała pora, aby zawędrować po raz kolejny w tajemnicze rejony przeklętej przez Boga Starzyzny.

Druga część cyklu powieści grozy pióra Stefana Dardy, jest co najmniej tak samo dobra jak jej poprzedniczka. Starzyznę i Słoneczną Dolinę łączy bowiem wiele. Niemal bliźniacza liczba stron, ta sama mroczna atmosfera, te same postaci i te same lokacje.
Wydawać by się mogło, że mierzenie się kolejny raz z "wszystkim tym samym" wzbogaconym o nowe wątki, nie będzie najlepszym posunięciem ze strony autora.
Nic jednak bardziej mylnego.

Jak już kiedyś wspominałem, przeczytawszy Słoneczną Dolinę, czytelnik ma niewątpliwą ochotę na więcej. Świetna fabuła i znakomici bohaterowie, którzy byli wyznacznikami jej wielkości, w magnetyczny wręcz sposób sprawiali, że sięgnięcie po Starzyznę było tylko kwestią czasu.
Po pasjonującym zakończeniu pierwszej części Stefan Darda rzucił nas w wir kolejnych niesamowitych wydarzeń rozgrywających się w przeklętej wiosce na Roztoczu. Zdecydowanie najważniejszą pod względem fabularnym rzeczą w drugiej odsłonie cyklu jest fakt, iż większość wątków z "jedynki" w końcu się wyjaśnia. Wśród nich jest oczywiście ten najbardziej istotny - swoiste "genesis" całej klątwy, która sprawiła, że Starzyzna stała się miejscem opuszczonym przez wszelkie dobre siły. Z wątkiem tym wiąże się chyba jedno z najpopularniejszych i najsilniejszych tabu jakich możemy uświadczyć na polskiej ziemi. Chodzi o pozycję księdza, który często, zwłaszcza w małych, wiejskich społecznościach, urastał (i niestety urasta w dalszym ciągu) do roli kogoś niemal równemu Bogu, którego słowa, a przede wszystkim czyny, zawsze są słuszne i nie podlegają żadnej dyskusji. Ten aspekt został przedstawiony w Starzyźnie bardzo dokładnie nadając całej powieści posmaku mistycyzmu religijnego wymieszanego z ludowymi zabobonami i fałszywym pojmowaniem wiary, a co za tym idzie, zatarciem prawdziwego obrazu dobra i zła.

Kolejnym niezwykle ważnym elementem książki są bohaterowie. Nie zawsze jest tak, że w cyklicznych powieściach czytelnicy z każdą kolejną odsłoną coraz bardziej utożsamiają się z występującymi w niej postaciami. Tutaj sytuacja jest wręcz typowa dla dobrej serii - główni bohaterowie stają się niemal naszymi kumplami, których chcemy poznać lepiej. Współczujemy im każdego złego losu, cieszymy się, gdy udaje im się wyjść z opresji, chcielibyśmy aby cała akcja układała się dla nich jak najlepiej. Witold Uchman zdecydowanie wpisuje się w ten schemat, urastając do rangi "bohatera z przypadku", który kompletnie nieprzygotowany do swojej roli, musi zmierzyć się z siłami nie z tej ziemi.

Stefan Darda nie byłby świetnym pisarzem, gdyby nie jeszcze jeden aspekt. Po raz kolejny zaserwował nam nieoczekiwane, fascynujące zakończenie, w którym napięcie sięga zenitu dosłownie w ostatnim zdaniu. A co w związku z tym? Tylko jedno - sięgnięcie po trzecią część cyklu jest absolutną formalnością.

Starzyzna to wspaniały przykład na to, jak powinna wyglądać każda kontynuacja literackiego horroru zamkniętego w kilkuczęściowym cyklu. Jest to niesamowita, ekscytująca przygoda, w której odpowiednia atmosfera odgrywa pierwsze skrzypce, odrzucając na dalszy plan nieliczne, krwawe wątki powieści. Jest to książka, w której zaprezentowana historia stanowi niemal archetypiczny wizerunek walki sił dobra ze złem, gdzie jedna postać, niczym zbawca, próbuje podjąć nierówną walkę z odwiecznym wrogiem ludzkości.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2014/10/stefan-darda-czarny-wygon-starzyzna.html

Dzierżąc książkę w ręce wchodzę do ogrodu skąpanego w blasku ciepłych promieni jesiennego słońca. Październikowa aura zdążyła już odznaczyć się na liściach otaczających mnie drzew, fundując obfitość i bogactwo kolorów. Rozsiadam się na ławce i wpuszczam do płuc świeże powietrze nieskalane smogiem wielkich miast. W końcu otwieram powieść, ażeby stronica po stronicy zanurzyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W swej długiej i pasjonującej historii Hollywood zdołało "wyprodukować" setki aktorów, których nazwiska, mimo upływającego czasu, wciąż goszczą na ustach wszystkich - od krytyków kina poprzez fanów, aż do najzwyklejszych widzów.
Absolutnie niezaprzeczalnie jedną z takich gwiazd jest Michael Douglas. W ciągu całej swojej przygody z filmem, trwającej niemal od dzieciństwa, zdążył się sprawdzić nie tylko jako wyśmienity aktor ale również jako genialny producent.


Wydawać by się mogło, że w przypadku takiego człowieka, obdarzonego tak wielkim talentem filmowym, zrobienie kariery na wielkim ekranie to tylko kwestia czasu. Czy jednak naprawdę droga do sławy Douglasa była bezproblemowa , czy może jednak na prowadzącym do sławy czerwonym dywanie oprócz płatków róż Michael stąpał również po kolcach?

Naprzeciw oczekiwaniom fanów kina, chcącym dowiedzieć się wszystkiego o karierze Michaela Douglasa, wyszedł Marc Eliot - człowiek, który w swym życiu stworzył niejedną biografię sławnej osoby. W przypadku książki, w której głównym bohaterem jest młodszy z filmowej rodziny Douglasów, Eliot postanowił w bezpardonowy sposób nakreślić jego sylwetkę.

Sam osobiście swoją filmową przygodę z Douglasem zacząłem jeszcze jako małe dziecko, które w pewną sylwestrową noc oglądnęło Miłość, szmaragd i krokodyl. Któż z nas nie zna tego filmu? Michael grający typowego twardziela-zawadiakę oraz towarzysząca mu sexbomba w postaci Kathleen Turner do dziś pozostają jedną z moich ulubionych komediowych par aktorskich.

Historia Michaela nie zaczyna się jednak, podobnie jak moje wspomnienia, od występu w wyżej wspomnianym filmie. Marc Eliot w swej książce po kolei opisuje losy Michaela, który będąc chłopcem marzącym o wielkiej karierze, musiał zmierzyć się z największym wyzwaniem, jakie stoi przed każdym pochodzącym z filmowej rodziny. W tym przypadku była to konieczność stawienia czoła sławie swojego ojca, Kirka Douglasa, który zdążył wyrobić sobie status superaktora starego kina. Dla młodego Douglasa przełomem w karierze był film Lot nad kukułczym gniazdem, którego był producentem. Ludziom obeznanym w temacie nie trzeba mówić, że to właśnie za produkcję tego filmu dostał swego pierwszego Oscara.

W biografii Douglasa roi się nie tylko od faktów na temat każdego filmu w jakim Michael zagrał, ale również od anegdot towarzyszących ich produkcji. Autor książki nie wzbraniał się również przed ukazaniem bardzo osobistych aspektów życia Michaela, jakim były relacje z rodziną, głównie z ojcem, które, jak się można domyślić, nie zawsze należały do udanych. Eliot nie uląkł się również ukazania najbardziej kontrowersyjnej strony Douglasa - "Douglasa sexualnego frustrata", którego aż nazbyt mocne zamiłowanie do kobiecego piękna pchnęło w sidła licznych romansów, ciążących niczym zmora na całej rodzinie Douglasów.

Książka sama w sobie napisana jest niezwykle zgrabnie, dając poczucie ciągłości poszczególnych wydarzeń. Sam język jakim operuje autor jest prosty, ale nie banalny, dzięki czemu lektura biografii Michaela Douglasa jest czystą przyjemnością. Całość książki dopełniają liczna zdjęcia, które choć czarno-białe, dodają jej niezbędnego uroku.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2014/10/marc-eliot-michael-douglas-biografia.html

W swej długiej i pasjonującej historii Hollywood zdołało "wyprodukować" setki aktorów, których nazwiska, mimo upływającego czasu, wciąż goszczą na ustach wszystkich - od krytyków kina poprzez fanów, aż do najzwyklejszych widzów.
Absolutnie niezaprzeczalnie jedną z takich gwiazd jest Michael Douglas. W ciągu całej swojej przygody z filmem, trwającej niemal od dzieciństwa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przed wiekami czterema,
Wśród bezkresu mórz
Szalała wraz ze sztormem
Przeraźliwa chuć

Choć ludzkiej natury,
Człowieczeństwa wyzbyta
Strach i trwogę niosła
Gdziekolwiek kto ją spotykał

W opaskach na oczach,
Z bandanami na głowach,
Przez wszystkich piratami zwani
Rozbójnicy beztrosko hulali

Stukając o pokład drewnianymi nogami,
Przy wtórze papuzich gderów,
Szablami machali wściekle i zawzięcie,
By wzbudzić we wszystkich strach, i to naprędce!

Ale zaraz!
Chwilunia!
To wcale nie tak było!
To przez bajki i filmy Wam oczy zamydliło!

Renegaci z mórz dalekich wcale tacy nie byli!

Prawdę chcecie poznać?
Wyjście jedno macie -
Tęgie tomiszcze weźcie w swe ciekawskie ręce!
Jakie?
Toż to oczywiste! Republikę piratów do kroćset, kamracie!

Książka ta wielka, choć nie w gabarytach.
Raptem B5 z haczykiem, więc dobrze się czyta.
Stron ponad trzysta faktami wypchanych
By wszystkiego wyuczyć lądowych szczurów całe chmary.

Ta książka jest wspaniała!
Takiej jeszcze nie było!
Prawdę Ci powie o wszystkim,
Co na Karaibach było

Gdzie upał i skwar spiekał pirackie ciała,
Rumem zaprawione obficie
Przez jego nadmierne spożycie

Gdzie slupy i galeony ze sztormem się mierzyły
Wioząc łupów obfitość:
Złoto, srebro, jarzyny...

To żart oczywiście!
Jarzyn tam nie było!
Były za to sukna, klejnoty, niewolnicy i wino.

Książka ta również powie Wam dlaczego
Piraci w sztok pijani chodzili
I klęli na całego

Na admirałów i kapitanów
Z flot królewskich Europy,
Na których to statkach ludzi dręczono
Gorzej niż najpospolitszą hołotę.

A chcecie posiąść wiedzę
Kto był pierwszym piratem?
Kogo Czarnobrody, Vane i Bellamy mieli za "pirackiego tatę"?

Co do tych trzech panów,
"Wielkiej Trójcy" pirackiej braci,
Kto był chudzielcem, kto tęgim chłopiną
I za czyją polegli przyczyną?

Tak więc sięgnijcie po tę książkę Wy - lądowe szczury,
By wszelakie zgłębić tajemnice pirackiej natury.

By posiąść wiedzę o czasach zamierzchłych,
Gdy ocean był bogiem
A sztorm jego największym prorokiem.

O czasach niebezpiecznych, co fascynujących.
O epickich bitwach i wyśnionych przygodach.
O skarbach ogromnych, odwadze i jej braku
O miłości do morza i szacunku do swych brachów.

Kończąc ten wywód, nie zostaje mi nic więcej
Niż ubrać płaszcz, przeciągnąć go smołą
I wziąć stery w swe ręce.

Stery mego życia, do kroćset, toć wiadome!
I niczym pirat na morzu być życia renegatem,
Który podąża za marzeniami -
Wolnością, spokojem i bogactwa smakiem!

Arrrrrrrrrrrrrrrr!

Przed wiekami czterema,
Wśród bezkresu mórz
Szalała wraz ze sztormem
Przeraźliwa chuć

Choć ludzkiej natury,
Człowieczeństwa wyzbyta
Strach i trwogę niosła
Gdziekolwiek kto ją spotykał

W opaskach na oczach,
Z bandanami na głowach,
Przez wszystkich piratami zwani
Rozbójnicy beztrosko hulali

Stukając o pokład drewnianymi nogami,
Przy wtórze papuzich gderów,
Szablami machali...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Perfekcja i niedoskonałość. Utopia i antyutopia w jednym. Życie na najwyższym możliwym poziomie i społeczny margines. Marzenie jednych, koszmar innych.

Manhattan, bo o nim mowa, jest najlepszym na świecie przykładem skrajności, które mimo różnic łączą się ze sobą i w pewnym stopniu wymuszają koegzystencję. Historia tej najsłynniejszej dzielnicy Nowego Jorku ukazuje, że pośród piękna szklanej architektury wzbijającej się wysoko w niebo dochodzi do unifikacji najlepszych i najgorszych cech współczesnej cywilizacji, gdzie zrobienie kariery i wielkich pieniędzy wydaje się tak samo łatwe jak możliwość stoczenia się na najgorszą życiową drogę.

Właśnie taki obraz Manhattanu kreuje w swojej książce Warren Ellis, skupiając się na mrocznych aspektach owej dzielnicy, gdzie śmierć niejedno ma imię.


Ellis, który największą sławę zawdzięcza udzielaniu się w przemyśle komiksowym, postanowił napisać książkę, która wstrząsnęłaby czytelnikiem niczym kasowy, kinowy hit. W tym celu oddał w nasze ręce przesiąknięty brudem i krwią mieszkańców Nowego Jorku Wzorzec zbrodni.

Główny wątek fabularny powieści skupia się na osobie Johna Tallowa - gliniarza w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Tallow jest człowiekiem, który w całości oddaje się swojej pracy. Po godzinach wiedzie samotne, pozbawione choćby odrobiny ludzkiego towarzystwa życie, którego kolejne minuty zapycha książkami i muzyką. Spokojna, jak na nowojorskiego gliniarza, egzystencja zmienia się w wyścig z czasem, kiedy podczas jednej z akcji odkrywa obskurne mieszkanie kryjące setki zabójczych artefaktów. Pistolety, rewolwery i karabiny zdobiące większą część ścian w tajemniczym lokum zmuszają do refleksji i całego szeregu pytań. Jakby samo znalezienie potężnego arsenału w podrzędnej dzielnicy były mało kłopotliwe okazuje się, że każda z owych broni posłużyła do morderstwa, które w ostateczności nigdy nie zostało rozwiązane. John Tallow odkrywa jednak jeszcze bardziej przerażającą rzecz. Broń w całym mieszkaniu układa się w regularny wzór, który jest niekompletny. O palpitację serca przyprawia fakt, że to oznacza kolejne morderstwa, tymczasem nigdzie nie można znaleźć informacji o lokatorze z mieszkania 3A.

Wzorzec zbrodni to thriller kryminalny będący przykładem najmocniejszej formy tegoż gatunku. Historia policjanta, którego jedyną ambicją jest praca, oraz szalonego mordercy, który swoje zbrodnie wyniósł niemalże do rangi rytuału, przepełniona jest bezkompromisową brutalnością. Krwi i flaków wypełniających sugestywne sceny morderstw tu nie brakuje. Podobnie jak czarnego humoru przybierającego postać chamskich odzywek i przekomarzań przepełnionych wulgaryzmami. Wszystko to sprawia, że najnowsza książka Warrena Ellisa jest powieścią, która dotrze do grupy odbiorców szukających naprawdę mocnych wrażeń.

Zdecydowanymi plusami tej powieści są postaci głównych bohaterów oraz mordercy. Wszystkie sylwetki zostały nakreślone w ten sposób, aby stworzyć jak największą mieszankę charakterów okraszonych przeróżnymi życiowymi doświadczeniami. Sam wątek psychopaty i jego morderstw jest napisany dobrze, aczkolwiek nie ukrywam, iż chciałbym ażeby był bardziej rozbudowany, przesycony jeszcze większą liczbą zagadek i tajemniczych tropów.
Nie zmienia to jednak faktu, że Wzorzec zbrodni stanowi dobry przykład współczesnego thrillera odwołującego się do swych korzeni, gdzie policjant i morderca są niczym dwa różne, aczkolwiek przyciągające się bieguny, a ich bezpośrednia konfrontacja to klasyczny przykład walki dobra ze złem.

Wzorzec zbrodni to mocny i bezkompromisowy thriller ukazujący brutalną codzienność życia w Nowym Jorku, który idealnie nadaje się na wieczorną lekturę dla osób o mocnych nerwach, poszukujących literatury bezpośredniej i wstrząsającej.

Perfekcja i niedoskonałość. Utopia i antyutopia w jednym. Życie na najwyższym możliwym poziomie i społeczny margines. Marzenie jednych, koszmar innych.

Manhattan, bo o nim mowa, jest najlepszym na świecie przykładem skrajności, które mimo różnic łączą się ze sobą i w pewnym stopniu wymuszają koegzystencję. Historia tej najsłynniejszej dzielnicy Nowego Jorku ukazuje, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dłuższą chwilę zastanawiałem się nad tym, jak rozpocząć tę recenzję. Po namysłach doszedłem do wniosku, że już na samym jej początku zawrę końcową istotę całości napisanego tekstu. Dosłownie w kilku słowach:

Stefan Darda to fenomen w skali polskiego horroru

Tak chyba najlepiej i najprościej będzie zacząć mój wywód na temat książki napisanej przez pisarza, który od pewnego czasu słusznie zajmuje topowe miejsca w rankingach podsumowujących najbardziej poczytnych polskich twórców.

Po rewelacyjnym debiucie w postaci Domu na wyrębach Darda postanowił ofiarować swoim czytelnikom prawdziwą ucztę serwując cały cykl książek, który zadowoli nawet najbardziej wybrednych fanów horroru.


Choć całkiem niedawno miała miejsce premiera czwartej części Czarnego Wygonu, postanowiłem zrobić na opak i inaczej niż pozostali recenzenci skupiłem się na pierwszym tomie cyklu, chcąc niejako przenieść się w czasie i rozpocząć wędrówkę po Roztoczu zapoznając Was ze Słoneczną Doliną.

Witold Uchman nie ma w życiu łatwo. Nie dość, że prywatnie nie układa mu się od dawna, to w dodatku również w pracy doświadcza w większości samych nieprzyjemności. Uchodzący za byłego UB-ka Witek musi kajać się za każdym razem, gdy jego sporo młodszy przełożony daje mu do zrozumienia, że nie nadaje się na reportera. Gdy więc pojawia się wiadomość od tajemniczego gościa, który prosi go o zbadanie niewyjaśnionej sprawy na Roztoczu, nasz bohater nie zwleka długo z decyzją tylko pakuje walizki i raduje się na samą myśl, że przez kilka najbliższych dni nie będzie musiał oglądać gęby swojego wiecznie niezadowolonego szefa.
Uchman nie wie tylko jednej rzeczy - sprawa, and którą przyjdzie mu pracować wcale nie będzie tak jednoznaczna jak to miało miejsce dotychczas, a przeklęta wioska, której zagadka zmrozi mu krew w żyłach nie raz i nie dwa, pochłonie go bez reszty.

Darda jest przykładem pisarza, który zdecydowanie wie, że robiąc swoje zrobi najlepiej. Słoneczna Dolina jest tym typem horroru, który uświadamia nam, że słowa 'groza' oraz 'fascynacja' mogą stać obok siebie bez konieczności opisywania w książce nadmiernej brutalności. W czasach, gdy dzieła spod znaku horroru kojarzą się przede wszystkim z hektolitrami krwi i flaków, opisami brutalnych tortur i sugestywnymi przykładami ostatnich chwil ludzkiego życia, Darda proponuje swoim czytelnikom książkę utrzymaną w klimacie dawnych powieści grozy, gdzie odpowiednia atmosfera i specyficzny nastrój towarzyszące zagadkowej fabule, są najważniejszymi czynnikami stanowiącymi o jej jakości.

Słoneczna Dolina to powieść, która ma za zadanie wzbudzić strach nakierowując nasze lęki na to, co nieznane. Niczym w powieściach Kinga fabuła rozgrywa się stopniowo, zaś sam autor odpowiednio dozuje przedstawiane nam informacje po to, aby efekt końcowy był mocny i wyrazisty, a jego rezultatem chęć czytelnika do zgłębienia kolejnych części cyklu.

Dla mnie osobiście powieści Stefana Dardy są w pewnym stopniu bliskie sercu. Nie tylko z tego powodu, iż mieszkam na Podkarpaciu, moja rodzina wywodzi się z rejonów Roztocza, dziadkowie mieszkają o rzut beretem od Tomaszowa Lubelskiego a ja sam odwiedzam te tereny dwa razy do roku. W książkach tegoż autora czuć po prostu tę polską 'swojskość', gdzie realia naszego kraju mieszają się ludowymi podaniami, nadając całości świetny i niepowtarzalny efekt końcowy.

Pod względem zarówno struktury samej powieści jak i języka nie można Słonecznej Dolinie zarzucić absolutnie niczego. Widać, iż jest to książka napisana z pasją i szacunkiem dla czytelnika, wyzbyta zbyt długich opisów a jednocześnie zbytniej, tandetnej prostoty. Fabuła przedstawiona dwojako, z punktu widzenia głównego bohatera oraz na podstawie notatek z czytanego przez niego dziennika sprawia, że całość jest nie tylko niezmiernie ciekawa, ale również posiadająca odpowiednią dynamiczność.

Starając się podsumować pierwszą część Czarnego Wygonu należy powiedzieć, iż jest to książka, która powinna znaleźć się na półkach nie tylko fanów horroru. Masy przyjemności z czytania Słonecznej Doliny doświadczą wszyscy, którzy po nią sięgną. Również ci, którzy na co dzień omijają w księgarniach i bibliotekach regały sygnowane tą kategorią.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2014/09/stefan-darda-czarny-wygon-soneczna.html

Dłuższą chwilę zastanawiałem się nad tym, jak rozpocząć tę recenzję. Po namysłach doszedłem do wniosku, że już na samym jej początku zawrę końcową istotę całości napisanego tekstu. Dosłownie w kilku słowach:

Stefan Darda to fenomen w skali polskiego horroru

Tak chyba najlepiej i najprościej będzie zacząć mój wywód na temat książki napisanej przez pisarza, który od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Literatura współczesna rządzi się swoimi prawami. Podąża za wciąż zmieniającymi się trendami, ulega księgarskiemu rynkowi, dostosowuje się do zapotrzebowań współczesnego odbiorcy. Nie dziwi więc fakt, że każda książka, która wymyka się wszelkim schematom burząc obraz obecnego kanonu literatury, zostaje zauważona i poddana wnikliwej ocenie.

Dokładnie taką książką jest Trzynasta opowieść, stanowiąca przykład brytyjskiej literatury powracającej niejako do korzeni powieści przygodowej naznaczonej nutką gotycyzmu.

Diane Setterfield w swym debiucie kreśli przed nami historię Margaret Lea - kobiety, dla której książki stanowią jedyną prawdziwą drogę życia. Jako córka antykwariusza, od najmłodszych lat otoczona woluminami rzadkich książek, zatraca się całkowicie w swym świecie, gdzie wyobraźnia gra pierwsze skrzypce. To właśnie ona - skromna dziewczyna unikająca kontaktów z ludźmi, staje przed wyzwaniem, które okaże się największym w jej dotychczasowym życiu. Jest nim napisanie biografii Vidy Winter - enigmatycznej autorki bestsellerów, światowej sławy literatki.

Winter, żyjąca legenda, znana jest jako osoba, o której praktycznie nic nie wiadomo. O ile każdemu fanowi literatury znajomość jej twórczości jest rzeczą wręcz oczywistą, o tyle sylwetka samej autorki jest jedną wielką zagadką. Wszystkie jej biografie, które rynek księgarski zna od dawna, są kłamstwem, które jak całun ma za zadanie oddzielić zwykłych śmiertelników od prawdy. Niczym sacrum i profanum życie Vidy Winter jest podzielone na to, które znają fani jej twórczości od tego, które ona skrzętnie ukrywa.
Magaret Lea dostaje więc szansę, której nie może zmarnować, tym bardziej, że prośba o napisanie biografii największej gwiazdy literatury płynie z ust samej autorki, a ta, jak przyznaje, ma zamiar po raz pierwszy ujawnić prawdę dotyczącą swojego życia.

Trzynasta opowieść jest jedną z tych książek, które pochłaniają czytelnika. Mamy tutaj do czynienia z bardzo dobrze skonstruowaną powieścią, w której fani klasycznej literatury XVIII i XIX wiecznej będą się dosłownie zatracać.
Sama fabuła, której wstępny zarys został nakreślony powyżej, stanowi zaledwie pierwszą część 'opowieści w opowieści', gdzie losy naszej bohaterki przeplatają się poprzez kolejne wątki życia tajemniczej autorki, wypowiadane przez nią samą przy blasku kominka. Tak naprawdę główny wątek fabularny to niesamowita, rozbudowana intryga ukazująca nam historię kolejnych pokoleń, którą jako czytelnicy będziemy wraz z główną bohaterką rozgryzać niczym wzorową opowieść kryminalną.

Na samym początku wspomniałem, że literacki debiut Setterfield to książka, która zawiera w sobie coś z minionych epok. To szczera prawda. Autorce udało się na stronicach Trzynastej opowieści wzniecić ducha literatury gotyckiej pełnej przygód, tajemnic, nietuzinkowych bohaterów oraz nastrojowych miejsc. Odwołująca się niekiedy do Wichrowych Wzgórz czy też Jane Eyre powieść sama w sobie czerpie garściami z wyżej wymienionych, dodając książce niesamowitości.

Trzynasta opowieść to świetna książka będąca zestawieniem cech literatury klasycznej oraz przygodowej w gotyckim klimacie. Jest to ten typ powieści, po który śmiało mogą sięgnąć wszyscy.
Intrygująca fabuła i klimat minionych lat to idealny sposób na udane spędzenie długiego wieczoru z książką w ręku.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2014/09/diane-setterfield-trzynasta-opowiesc.html

Literatura współczesna rządzi się swoimi prawami. Podąża za wciąż zmieniającymi się trendami, ulega księgarskiemu rynkowi, dostosowuje się do zapotrzebowań współczesnego odbiorcy. Nie dziwi więc fakt, że każda książka, która wymyka się wszelkim schematom burząc obraz obecnego kanonu literatury, zostaje zauważona i poddana wnikliwej ocenie.

Dokładnie taką książką jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ostatnimi czasy polski rynek księgarski przeżywa prawdziwy boom na literaturę historyczną. Osobiście, taki fakt cieszy mnie niezmiernie, nie tylko ze względu na moje zainteresowanie historią. Przede wszystkim, jest to wyraźny znak, iż Polacy coraz częściej sięgają po takową literaturę, co może sugerować wzrost świadomości patriotycznej i obywatelskiej w naszym społeczeństwie.

Mimo, że historia to 'temat rzeka', to jednak półki sklepowe uginają się pod naporem książek poruszających w większości te same tematy. Oczywiście każdego historyka czy też fana literatury historyczno-militarnej, cieszą kolejne książki poświęcone uzbrojeniu poszczególnych armii, rzeczowe tomiszcza poruszające problematykę strategii wojennych czy też albumy prezentujące umundurowanie. Wśród całej masy takiej literatury bardzo rzadko można spotkać pozycje wyjątkowe, skupiające się na mniej popularnych zagadnieniach.

Jedną z takich książek jest Sekretna wojna. Z dziejów kontrwywiadu II RP, która jest niezwykle obszerną i rzeczową pozycją podejmującą kwestię działania polskich służb wywiadowczych.
Już sam poruszany w książce temat jest niezbyt powszechny. O ile bowiem istnieje cała masa książek o działalności polskiego wojska, to problem służb wywiadu i kontrwywiadu bywa często okrajany czy wręcz zbywany.

Sekretna wojna została opracowana z materiałów po konferencji naukowej, która odbyła się w Centralnym Ośrodku Szkolenia ABW w 2012 roku. Efektem jest licząca ponad pięćset stron książka, podzielona na ponad 20 rozdziałów sporządzonych na podstawie referatów konkretnych znawców tematu.

Choć tytuł książki wskazuje, iż zakres podejmowanej w niej tematyki wiąże się głównie z okresem dwudziestolecia międzywojennego, to jednak znajdziemy tutaj również wstęp czy też zarys problematyki takich zagadnień jak działalność polskiego kontrwywiadu Polski Walczącej, bądź jakie działania prowadzone były w czasie okupacji sowieckiej.

Nie ulega wątpliwości, iż dla osoby, która wcześniej nie miała styczności z tą tematyką, książka Sekretna wojna będzie prawdziwą skarbnicą wiedzy. Każdy z przedstawionych w niej referatów jest niezwykle rzeczowy i zawiera mnóstwo informacji. Należy również zauważyć, iż wszystkie działy posiadają całą masę przypisów kierujących czytelnika do odpowiedniej bibliografii. Pod tym względem widać również ogrom niemal tytanicznej pracy, którą wykonali poszczególni autorzy podczas przeprowadzania kwerendy źródłowej.

Sam język książki jest oczywiście zróżnicowany. Obok rozdziałów, w których historia kontrwywiadu przedstawiona została w sposób prosty i przejrzysty, niczym w dobrej powieści, są takie, które wymagają od czytelnika zdecydowanie większego skupienia i uwagi.

Całość prezentuje się nad wyraz solidnie. Dla osób, które na co dzień nie czytują zbyt wiele książek o tematyce historycznej Sekretna wojna. Z dziejów kontrwywiadu II RP będzie świetną przeprawą przez historię tajnych służb Rzeczypospolitej Polskiej. Z kolei dla historyków książka ta stanowić może zwarte kompendium prezentujące najważniejsze zagadnienia i historyczne fakty związane z kontrwywiadem.

Ostatnimi czasy polski rynek księgarski przeżywa prawdziwy boom na literaturę historyczną. Osobiście, taki fakt cieszy mnie niezmiernie, nie tylko ze względu na moje zainteresowanie historią. Przede wszystkim, jest to wyraźny znak, iż Polacy coraz częściej sięgają po takową literaturę, co może sugerować wzrost świadomości patriotycznej i obywatelskiej w naszym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wśród kanonów literatury, wśród tysięcy pisarzy i poetów, są tacy, których dzieła mają ponadczasową świeżość i unikalność. Tylko wybranym udaje się stworzyć swój własny, niepowtarzalny klimat powieści, w których, zdawać by się mogło, zawarte jest wszystko, co w literaturze najlepsze.
Mervyn Peake był jednym z tych, którzy pośród tysięcy sobie podobnych, potrafili wykreować coś więcej niż 'tylko' literaturę, dając upust swojej wyobraźni, a w konsekwencji przelać na papier prawdziwą sztukę.

Nie bez powodu Peake znajduje się na liście najważniejszych brytyjskich autorów drugiej połowy XX wieku. Zmarły przedwcześnie, w wieku zaledwie 57 lat, napisał rewelacyjny cykl fantasy, dla którego trudno szukać porównania.

Współczesna literatura fantastyczna zdominowana została przez powieści będące typowymi wyznacznikami tego gatunku. Rycerze, smoki, czarownice, walka dobra ze złem, magiczne artefakty i pradawne moce - dziś niemal wszystkie dzieła spod szyldu tegoż gatunku zawierają w sobie choćby cząstkę z tej wyliczanki. W prozie Peake'a na próżno szukać tego wszystkiego. Tutaj nie ma mowy o wyniosłych czynach, zadaniach pozornie nie do wykonania i bohaterach w lśniących zbrojach. Tutaj wszystko jest niejako w opozycji do klasycznie ustalonych zasad fantastyki.

Tytus Groan to pierwsza część trylogii Gormenghast. W Polsce jej zwieńczeniem jest wydana książka Tytus się budzi, która w oryginale nigdy nie została przez autora dokończona z powodu fatalnego stanu zdrowia, a którą po jego śmierci dokończyła żona Mervyna. Znana pod tytułem Titus Awakes: The Lost Book of Gormenghats była wydawana bardzo rzadko w niewielkich nakładach, toteż polscy czytelnicy mają niesamowitą okazję, by poznać dosłownie całość twórczości tegoż brytyjskiego autora.

Historia zawarta w pierwszej książce opowiada o Gormenghast - zamku należącym do znamienitego i enigmatycznego rodu. Pośród starych murów przepotężnej budowli rozwijanej architektonicznie przez ponad siedemdziesiąt pokoleń, przychodzi na świat dziecko - kolejny, siedemdziesiąty siódmy potomek rodu Groan - Tytus.
Biorąc pod uwagę tytuł pierwszego tomu wydawać by się mogło, iż to właśnie nowonarodzony potomek będzie odgrywać w powieści pierwsze skrzypce. Nic jednak bardziej mylnego. Trudno, ażeby niemowlę miało decydujący wpływ na zawartą w powieści historię. Tak naprawdę Tytus Groan jest prawdziwą przeprawą poprzez encyklopedię ludzkich charakterów, opowiedzianą w kontekście wydarzeń łączących się z narodzinami tytułowego oseska.

Bohaterowie prozy Peake'a są jedną z tych cech powieści, które wyróżniają tegoż autora i jego twórczość. Każda z postaci, ktokolwiek by to nie był i jakikolwiek miałby wpływ na rozwój wydarzeń, jest absolutnie ekscentryczna i osobliwa. Występujące w książce osoby mają bardzo bogaty, unikalny dla każdego wachlarz cech. Mądrość, głupota, zawiść, żądza władzy, obojętność, bezinteresowność, podejrzliwość, egoizm, pycha, chciwość, próżność - nie jest to nawet połowa z atrybutów, którymi charakteryzują się bohaterowie. Pomiędzy tymi, w większości negatywnymi wyznacznikami ludzkiego charakteru, przejawia się iskra dobroci, będąca niczym słaba świeca próbująca rozświetlić potężne, stare mury zamczyska.

Podobnie jak osobliwi są bohaterowie, tak samo osobliwy jest sam zamek Gormenghast. Przez wieki przebudowywany wedle zamysłów kolejnych dziedziców rodu, stał się prawdziwym architektonicznym dziwolągiem. Pomiędzy salami i komnatami dobrze znanymi obecnym mieszkańcom, znajdują się te, których istnienie poszło w niepamięć. Nie trudno bowiem zapomnieć o poszczególnych pomieszczeniach, gdy zamek przeraża wręcz swym potwornym ogromem. Jeżeli bowiem narrator opisuje wysokości poszczególnych komnat w setkach stóp nad ziemią, bądź też wyraża w milach odległość dzielącą jeden dziedziniec od drugiego, to czytelnik może śmiało przypuszczać, że kamienne monstrum jest o wiele większe, niż można by przypuszczać.

W przypadku takiego dzieła jak Tytus Groan, unikalność bohaterów i miejsc mogła zostać wyrażona jedynie poprzez unikalny język powieści. Peake zachwyca swym lirycznym surrealizmem. Tuż obok prostych w formie literackiej części książki, potrafią wystąpić fragmenty nasycone przenośniami i symbolizmem, posiadające niemal metafizyczny charakter. Tyczy się to zwłaszcza późniejszych fragmentów powieści, co najmniej jak gdyby z każdą koleją stroną autor przygotowywał nas na większą potrzebę samodzielnego wysuwania wniosków i silniejszego utożsamiania się z bohaterami.

Labirynt, jakim sam w sobie jest zamczysko Gormenghast, stanowi odniesienie do prawdziwego labiryntu ludzkich osobowości, dziesiątek charakterów członków rodu i jego służby, który podupadając lata swej świetności pogrzebał w odległej historii.

Tytus Groan w pełni zasługuje, aby sygnować go jako arcydzieło literatury fantasy. Oczywistym jest jednak, iż w Gormenghast nie każdy znajdzie dla siebie miejsce. To przygoda dla wybranych, czytelników potrafiących nie tylko cieszyć się fabułą, ale i czytać między wierszami. Ta książka to prawdziwa fantastyka z górnej półki, dzieło unikalne, wymagające unikalnego doń podejścia i zrozumienia.

Prawdziwa i ponadczasowa osobliwość w dziedzinie literatury.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2014/08/mervyn-peake-tytus-groan.html

Wśród kanonów literatury, wśród tysięcy pisarzy i poetów, są tacy, których dzieła mają ponadczasową świeżość i unikalność. Tylko wybranym udaje się stworzyć swój własny, niepowtarzalny klimat powieści, w których, zdawać by się mogło, zawarte jest wszystko, co w literaturze najlepsze.
Mervyn Peake był jednym z tych, którzy pośród tysięcy sobie podobnych, potrafili...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dla nas, nowoczesnych ludzi XXI wieku, czasy korsarzy i piratów przemierzających akweny wszystkich stron świata, niosą ze sobą pewien rodzaj mistycyzmu i majestatu. Odkrywanie nowych lądów, poszukiwania ukrytych skarbów, stawianie czoła podwodnym dziwolągom i próby mierzenia się z gniewem sztormowego oceanu. - XVIII wiek był pod tym względem swoistą złotą erą, gdzie fakty na temat morskich bitew pomiędzy wielkimi galeonami łączyły się z legendami i opowieściami snutymi przy piwie i winie w podrzędnych tawernach okrytych złą sławą.

Ten, na swój sposób, majestatyczny świat, nieznany dla zwykłego 'szczura lądowego', znalazł swoje miejsce również na łamach literatury, a jedną z najnowszych książek, skupiających się na rozbójniczo-marynistycznej literaturze, jest Na nieznanych wodach Tima Powersa.

Tim Powers, choć do czołówki pisarzy fantasy nie należy, zdążył już wyrobić sobie międzynarodową renomę. Jak do tej pory największym osiągnięciem w dorobku tego amerykańskiego pisarza było zdobycie Nagrody Locusa na World Fantasy Award w 1993 roku za Ostatnią odzywkę.

Powieść Na nieznanych wodach, wydana po raz pierwszy w 1987 roku zabiera nas w podróż poprzez XVIII - wieczne Karaiby. Nie jest to jednak typowa książka przygodowa o piratach i ich rozbójniczym życiu. Powers przenosi nas w niej w świat pełen nie tylko pojedynków, ale i tajemnic oraz magii.

Fabuła powieści skupia się na osobie Johna Chandagnaca, który po śmierci ojca płynie do Nowego Świata celem odnalezienia wuja, który niesłusznie zagrabił rodzinny spadek zmuszając niejako brata i bratanka do życia w nędzy. Nim jednak podróż dobiega końca, piraci atakują statek podróżników i w konsekwencji kilku niefortunnych zdarzeń wymuszają na Johnie dołączenie do ich ekipy. W ten sposób nasz główny bohater, znany od tej chwili jak Jack Shandy, zmuszony jest do prowadzenia pirackiego trybu życia. Wkrótce jednak okazuje się, że piraci pod wodzą kapitana Davisa, któremu towarzyszy szalony naukowiec z Oxfordu, pracują wspólnie na polecenie Czarnobrodego - króla piratów - wraz z którym zamierzają udać się na poszukiwania legendarnej Fontanny Młodości.

Nakreślony powyżej zarys fabularny powieści nie jest w stanie oddać nawet małej części tego, co składa się na treść książki. Na nieznanych wodach jest pozycją pełną nie tylko wartkiej akcji skupionej na morskich pojedynkach. Powieść ta łączy w sobie elementy przygodowo-fantastyczne, w których bardzo silne miejsce zajmuje magia. Została ona przedstawiona tutaj w różnoraki sposób. Opowiastki kolejnych bohaterów wprowadzają nas w świat sił nadprzyrodzonych zarówno tych charakterystycznych dla Starego Kontynentu, jak również tych znanych plemiennej ludności Ameryki. Ta druga opcja bardzo ściśle związana jest ze znanym większości voodoo. Mamy więc i ożywianie przedmiotów i nekromancję.

Sama akcja Na nieznanych wodach jest wartka i szybka, co pozwala na równie szybkie przebrniecie przez ponad pięciuset stronicową książkę. Język Powersa jest lekki i rzeczowy, niekiedy humorystyczny innym razem bardziej poważny i stonowany. Jak na opowieść marynistyczną przystało nie nieuniknionym było wykorzystanie specjalistycznego języka dotyczącego budowy statków oraz prac jakie się na nim wykonuje. Jest to poniekąd utrudnienie, albowiem chcąc dokładnie zrozumieć treść tego, co czytamy, będziemy musieli zapoznać się ze znaczeniem co bardziej osobliwych wyrazów. O ile bowiem słowa takie jak rufa, burta czy nadburcie są większości znane, o tyle hasła w stylu folgerz, reling, takielunek, wyblinki już niekoniecznie. Poznanie znaczenia tych słów będzie miało dla czytelnika niebagatelne znaczenie, bowiem są one używane w momentach najbardziej zagęszczonej akcji, czyli w czasie walk na morzu.

Powieść przygodowa nie mogłaby się obejść bez jeszcze jednej rzeczy - drobnego wątku miłosnego. Taki się oczywiście tutaj znalazł. Przez to Na nieznanych wodach stanowi niemal esencję przygodowej powieści fantasy z akcją umieszczoną w czasach historycznych.

Książkę podsumować można krótko - krew, trupy, magia, wartka akcja, nieznane lądy, budzący strach piraci, Fontanna Młodości oraz piękna kobieta w opałach, to znakomita mieszanka dla kogoś, kto szuka książki przygodowej z górnej półki.

http://sniacy-za-dnia.blogspot.com/2014/08/tim-powers-na-nieznanych-wodach.html

Dla nas, nowoczesnych ludzi XXI wieku, czasy korsarzy i piratów przemierzających akweny wszystkich stron świata, niosą ze sobą pewien rodzaj mistycyzmu i majestatu. Odkrywanie nowych lądów, poszukiwania ukrytych skarbów, stawianie czoła podwodnym dziwolągom i próby mierzenia się z gniewem sztormowego oceanu. - XVIII wiek był pod tym względem swoistą złotą erą, gdzie fakty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Spośród wielu podręczników i leksykonów poświęconych technikom rysunku i malarstwa z jakimi do tej pory miałem do czynienia, Szkoła rysowania i malowania wydana przez Wydawnictwo Arkady zdecydowanie odznacza się na tle innych.

Po pierwsze - jest to naprawdę wielkie kompendium. Ponad czterysta siedemdziesiąt stron zapełnionych tekstem oraz fotografiami usatysfakcjonuje każdego, kto chciałby posiąść choć odrobinę zdolności plastycznych.

W kwestii samej struktury książki należy powiedzieć, iż składa się ona z czterech zasadniczych działów, które wprowadzają nas w świat najpopularniejszych technik plastycznych.

Pierwsza część poświęcona jest technikom oraz nauce rysunku. Dowiadujemy się tutaj istotnych faktów, między innymi, na temat materiałów jaki każdy rysownik mieć powinien. Po kolei odsłaniane są przed nami informacje dotyczące rodzajów ołówków i grafitów, odpowiedniego doboru danego typu przyboru do formy rysunku oraz typów papieru, poznajemy możliwości kredek ołówkowych oraz pasteli. Znalazło się tutaj miejsce również dla wyjaśnienia techniki rysowania węglem. Nauczymy się również jak formować kształty i zachowywać proporcje rysowanych przedmiotów. Najważniejsza jest jednak część praktyczna, w której, dzięki różnorakim ćwiczeniom, dane nam będzie poznać tajniki odpowiedniej kompozycji rysunku oraz zasad perspektywy. Same ćwiczenia posiadają różny zakres trudności, jednak z tymi najprostszymi powinien poradzić sobie każdy - nawet kompletne beztalencie.

Każde z ćwiczeń zawartych w książce zaprezentowane zostało na kilkunastu obrazkach tak, aby można było odtworzyć je bez problemów, krok po kroku. Taki trening ma nas przybliżyć do zrozumienia co jest istotne w danej technice i którą wybrać, aby jak najlepiej sprostała naszym wymaganiom.

Przykładowe zadania są oczywiście zaledwie wstępem do stworzenia samodzielnie czegoś kreatywnego, do czego treść książki zachęca nas raz za razem ukazując różnorakie formy martwej natury, pejzaży, aktów etc., na przykładach obrazów stworzonych przez prawdziwych artystów

Trzy kolejne części książki prezentują malarstwo akwarelowe, akrylowe i olejne.
Analogicznie w stosunku do pierwszego działu także i tu mamy po kolei wyjaśnione czym dana technika się charakteryzuje, jakich przyborów potrzebować będziemy oraz jak je dobrać, aby osiągnąć najlepsze efekty.

Generalnie rzecz biorąc można stwierdzić, iż Szkoła rysowania i malowania to pełne kompendium stworzone do nauki dla każdego kto chciałby odkryć w sobie artystyczną duszę. Jest to książka, która z pewnością sprosta wymaganiom nie tylko początkujących ale i bardziej zaawansowanych twórców.

Spośród wielu podręczników i leksykonów poświęconych technikom rysunku i malarstwa z jakimi do tej pory miałem do czynienia, Szkoła rysowania i malowania wydana przez Wydawnictwo Arkady zdecydowanie odznacza się na tle innych.

Po pierwsze - jest to naprawdę wielkie kompendium. Ponad czterysta siedemdziesiąt stron zapełnionych tekstem oraz fotografiami usatysfakcjonuje...

więcej Pokaż mimo to