-
Artykuły
Sherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1 -
Artykuły
Dostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3 -
Artykuły
Magda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1 -
Artykuły
Los zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2007
2017-11-20
2017-09-17
POETYCKI REPORTAŻ O PĘKNIĘCIU W SERCU EUROPY
24 sierpnia 2016 roku we włoskich regionach Umbria, Lacjum i Marche doszło do tragicznego w skutkach trzęsienia ziemi, blisko 300 osób zginęło pod gruzami miasteczek takich jak Amatrice, Accumoli, Posta i Arquata del Tronto. Był to zaledwie początek swoistego „annus horribilis” dla Italii, później jeszcze kilkakrotnie dochodziło tam do ruchów sejsmicznych, spośród których najtragiczniejsze, najsilniejsze od 36 lat, miało miejsce 30 października w Nursji.
Jarosław Mikołajewski (ur. 1960), poeta, dziennikarz, humanista, znawca Włoch (w latach 2006-2012 dyrektor Instytutu Polskiego w Rzymie), na wiosnę 2017 roku odwiedził tereny doświadczone tymi tragicznymi zdarzeniami – owocem tych podróży jest właśnie „Terremoto”. Po tym, w sensie dosłownym, piekle oprowadza Mikołajewskiego jego prywatny Wergiliusz – Luca Cari, Włoch, strażak, koordynujący wiele akcji ratunkowych, darzony powszechnym szacunkiem za swoje wysiłki dla uratowania jak największej liczby osób. Niejasne są powody dla których Jarosław Mikołajewski zdecydował się na taką podróż, co więcej powodów tych nie zna sam autor. Dochodzi on w końcu do wniosku, że nade wszystko chciał zrozumieć, bowiem trzęsienie ziemi to „dziwna idea, dla kogoś, kto urodził się na Mazowszu”. W Polsce ziemia jest matką – „wszystko pęknie, wszystko rozsypie się w pył, ale nie ona”. Z pewnością jednak nie kierowała nim chęć poszukiwania sensacji lub to, co nazywa się „turystyką nieszczęścia”, czy „napawaniem się raną”. „Terremoto” jest książką napisaną niezwykle subtelnie, z godnością właściwą największym humanistom, wolną od prostackiego epatowania czytelnika ludzką tragedią.
Mikołajewski zauważa również pewien istotny fakt – w październikowym trzęsieniu ziemi w Nursji zawaliła się katedra pod wezwaniem św. Benedykta, jednego z patronów Europy. Urasta to do rangi złowieszczego symbolu, pęknięcia w samym sercu starego kontynentu, które powoduje, że jego mieszkańcy muszą na nowo zdefiniować niektóre wartości. Nie sposób uniknąć pytań o sens tego, co się wydarzyło. Nie przypadkiem pisze Mikołajewski: „(…) nie może chrześcijaninem nie być ktoś, kto widzi to, co ja teraz widzę” (str. 68). „Terremoto” jest również świadectwem tego, jak głęboko ta tragedia nadal tkwi w mieszkańcach terenów, jak wciąż nie mogą sobie poradzić z tym, co ich spotkało, z tym, co widzieli. A widzieli przecież najbardziej absurdalny widok z możliwych – ziemię, usuwającą się spod nóg – nie, jak dotąd, w sensie metaforycznym, lecz dosłownym. Autor przytacza słowa swojego przewodnika Luki Cariego, który nazwał kataklizm, który dotyczy nas z bliska „laboratorium serc”.
Książka, choć ukazała się w serii reporterskiej Wydawnictwa Dowody na Istnienie, tak naprawdę reportażem nie jest. To raczej zapis wrażeń i uczuć, relacja z pękniętego serca Europy. Rzadkie połączenie prozy poetyckiej i reportażu. Ryzykowne i chybotliwe tworzywo wybrał sobie autor, lecz jednak z tej próby wychodzi obronną ręką, nie po raz pierwszy zresztą – w podobnym stylu napisany był inny reportaż Mikołajewskiego, zatytułowany „Wielki przypływ” (2015). „Terremoto” to dzieło hybrydowe – Mikołajewski dokonuje w niej kolażu kilku rodzajów estetyki – poezji, reportażu, eseju – z których żaden nie ma statusu nadrzędnego wobec pozostałych. Książka ta jest zapisem myśli, uczuć, lecz również wątpliwości wybitnego intelektualisty. Stawia sobie bowiem za cel opisanie zdarzeń, do których potrzeba niezwykłej wrażliwości, delikatności i odpowiedzialności – a żadne ze słów i tak nigdy nie odda w pełni istoty tego, co we Włoszech się zdarzyło.
Książkę zamyka krótki dialog Jarosława Mikołajewskiego z księdzem Adamem Bonieckim, który na pytanie, co powiedziałby ludziom, którzy przeżyli trzęsienie ziemi, odpowiedział bez namysłu: „Nie trzeba nic mówić. Trzeba z nimi być” (str. 133). Sądzę, że jest to kwintesencja. My, na co dzień oddaleni o kilka tysięcy kilometrów, możemy choć przez chwilę pobyć z ludźmi doświadczonymi trzęsieniem ziemi, czytając książkę Jarosława Mikołajewskiego, poczuć jedność. To wiele i niewiele jednocześnie i ja do tego właśnie chciałbym Państwa zachęcić.
POETYCKI REPORTAŻ O PĘKNIĘCIU W SERCU EUROPY
24 sierpnia 2016 roku we włoskich regionach Umbria, Lacjum i Marche doszło do tragicznego w skutkach trzęsienia ziemi, blisko 300 osób zginęło pod gruzami miasteczek takich jak Amatrice, Accumoli, Posta i Arquata del Tronto. Był to zaledwie początek swoistego „annus horribilis” dla Italii, później jeszcze kilkakrotnie dochodziło...
2017-02-12
"Krwawe specjały włoskie" Jacka Bocheńskiego (ur. 1926), napisana w latach 1974-1976, a opublikowana nakładem "Czytelnika" w 1982 roku książka, jest zbiorem trzech esejów, opowiadających o kryminalnych wydarzeniach, które wstrząsnęły opinią publiczną we Włoszech w latach 70. XX wieku. Eseje kolejno relacjonują: porwanie Paula Getty'ego (1956-2011), syna miliardera, wnuka potentata naftowego, bunt w więzieniu zakończony masakrą, a także porwanie prokuratora Mario Sossiego (ur. 1932) przez Czerwone Brygady. Opisywane zdarzenia są tu jednak zaledwie pretekstem do refleksji nad nieudolnością systemu, hipokryzją polityków wszelkiej maści i słabości ludzkich postaw. Każdy z esejów przedstawia bowiem człowieka w sytuacji jakby żywcem wyjętej z antycznej tragedii, w obliczu konieczności podjęcia decyzji, która unicestwi część ideałów.
"Krwawe specjały włoskie" to bardzo pouczająca lektura i, co najważniejsze nadal aktualna, tak jak nadal aktualna jest nietrwałość pojęć opisanych w niej przez Bocheńskiego. Nie może dziwić zatem fakt, że ta proza, która powinna zdezaktualizować się w zastraszającym tempie już dawno temu, w obliczu aktualnej sytuacji politycznej nadal jest czytana, o czym świadczy jej wznowienie przez Agorę w 2009 roku. Można też oczywiście zignorować ten cały metapoziom narracji i czytać "Krwawe specjały włoskie" jako zbiór niewątpliwie trzymających w napięciu historyjek kryminalnych. Do tego jednak nie zachęcam - zaś do sięgnięcia po książkę Bocheńskiego - wręcz przeciwnie.
"Krwawe specjały włoskie" Jacka Bocheńskiego (ur. 1926), napisana w latach 1974-1976, a opublikowana nakładem "Czytelnika" w 1982 roku książka, jest zbiorem trzech esejów, opowiadających o kryminalnych wydarzeniach, które wstrząsnęły opinią publiczną we Włoszech w latach 70. XX wieku. Eseje kolejno relacjonują: porwanie Paula Getty'ego (1956-2011), syna miliardera, wnuka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2008-05
2007-02
2007-07
Od pewnego czasu miałem ochotę na przeczytanie dobrego reportażu. Wydawało się, że książka Daniela Passenta (ur. 1938) będzie spełniała wymagania z naddatkiem. Okazało się, że w przypadku omawianej pozycji sprawa nie jest taka prosta i oczywista.
„Dzisiaj umrą dwie osoby” to książka opisująca problem narkomanii w Nowym Jorku lat siedemdziesiątych. Otóż według przytoczonych statystyk, w Nowym Jorku tamtych nieodległych czasów, codziennie właśnie dwie osoby traciły życie z powodu narkotyków. Na wstępie Passent zadaje sobie słuszne pytania: „Co to są za ludzie? Biedni czy bogaci? Biali czy kolorowi? Starzy czy młodzi?”, by następnie, myśląc bardziej jednostkowo sprowadzić wszystko do pytania o to, kim właściwie jest taki statystyczny narkoman – „Jaki on jest? Ofiara własnej psychiki? Rodziny, która nie ma dla niego serca? Cywilizacji, która nie ma duszy? Osoba subtelna, która wybrała się w ryzykowną podróż na spotkanie nowych wrażeń (…)? Wrażliwy intelektualista zjeżdżający w głąb swojego ja za pomocą heroiny, tak jak górnik zjeżdża windą pod ziemię? Czy wreszcie portorykański szczeniak z sześciorgiem dzieci i matką prostytutką?”. W poszukiwaniu odpowiedzi na te wszystkie pytania, Daniel Passent zabiera czytelnika pod różne ciemne adresy, na przykład „tak głęboko w Harlemie, że wystarczy go wymienić, by białe panie zaczynały mówić szeptem i oglądać się przez ramię”. Gdyby cała książka była utrzymana w stylu pierwszych jej rozdziałów, mogłaby zostać uznana za reportaż godny polecenia.
W dalszych częściach skupia się Passent na opowieściach m.in. o skorumpowanych nowojorskich policjantach, którzy zamiast bronić obywatela przed narkotykami, sami nierzadko uczestniczą w obrocie zakazanymi substancjami. Spora część reportażu poświęcona została metodom leczenia narkomanów, przywracania ich do społeczeństwa – Passent skupia się na dwóch popularnych podówczas metodach – tzw. wspólnocie Day-Top (odpowiednikowi polskiego Monaru), jak również sławetnej kuracji metadonowej. A później z książką zaczyna dziać się coś złego. Może dlatego, że nie posiada ona jednego, jasno określonego bohatera, a Passent zaczyna niebezpiecznie skręcać w stronę statystyki, ekonomii i agitacji. Naprawdę, cenię Daniela Passenta, ale coraz częściej pukałem się w głowę, gdy czytałem niektóre z jego wniosków. Otóż na przykład twierdzi on, że za wzrost liczby narkomanów odpowiedzialna jest rewolucja kulturalna 1968 roku, a także… zamiłowanie do muzyki, no bo nie tylko epoka Beatlesów, to jeszcze czarni jazzmani, którzy jak wiadomo palili od zawsze. Za zagrożenie rozprzestrzenienia się narkomanii uważał autor otwarcie granic Europy. Dziwne to słowa, zważywszy na fakt jakie rzeczy działy się już wówczas w undergroundowej Polsce. I oczywiście nie przepuszcza Passent żadnej okazji, by przyłożyć Amerykanom, sugerując, że jednym z powodów była „niesłuszna i przegrana” wojna w Wietnamie. Można odnieść wrażenie, że autor sądzi, jakoby wszyscy amerykańscy żołnierze, którzy pacyfikowali Wietnam, byli srogo naćpani, bo wbrew ich woli kazano im niszczyć tamtejszą ludową demokrację.
Podsumowując, z rzetelnej socjologicznej analizy, jaką mogłoby być „Dzisiaj umrą dwie osoby”, książka zmienia się momentami w niezbyt lotną agitację i propagandę. Rozumiem, że wtedy należało tak pisać, bo w innym wypadku nie było szans na publikację. Podobnie jak dane statystyczne i ekonomiczne, których w książce pełno, tak również i wnioski Passenta zweryfikowała historia. Mimo wszystko jednak da się „Dzisiaj umrą dwie osoby” przeczytać, gdyż zaletą książki są portrety osób uzależnionych, ich historie opowiedziane w nietendencyjny sposób. Może gdyby było ich więcej, a książka mniej przypominała rocznik statystyczny, byłoby znacznie ciekawiej.
Od pewnego czasu miałem ochotę na przeczytanie dobrego reportażu. Wydawało się, że książka Daniela Passenta (ur. 1938) będzie spełniała wymagania z naddatkiem. Okazało się, że w przypadku omawianej pozycji sprawa nie jest taka prosta i oczywista.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to„Dzisiaj umrą dwie osoby” to książka opisująca problem narkomanii w Nowym Jorku lat siedemdziesiątych. Otóż według przytoczonych...