-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2018-05-05
2017-11-06
2017-10-16
2017-03-31
2017-02-06
2015-10
Thomas Piketty to mało znany francuski ekonomista, który dzięki swojej książce Kapitał w XXI wieku pojawił się na ustach wszystkich (nawet Jarosława Kaczyńskiego (sic!)). W czym tkwi fenomen tego obszernego, ponad 700 stronicowego, bestselleru? Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie w mojej, trochę mniej obszernej, recenzji.
Na początek wypadałoby przyjrzeć się autorowi i jego lewicowym korzeniom. Thomas Piketty, przez niektórych nazywany „współczesnym Marksem”, to francuski ekonomista badający zjawisko nierówności dochodów i nierównego rozłożenia kapitału we współczesnych, jak i historycznych społeczeństwach. Urodzony w socjalistycznej rodzinie – rodzice brali udział w lewicowych demonstracjach mających miejsce w Paryżu w 1968 roku – wyedukowany w najlepszych uczelniach europejskich (École Normale Supérieure, London School of Economics) jak i amerykańskich (Massachusetts Institute of Technology). Można powiedzieć, że jego kosmopolityczne wykształcenie pozwala mu spojrzeć na gospodarkę z perspektywy globalnej a nie wyłącznie francuskiej. Piketty jest felietonistą lewicowych dzienników Le Monde i Libération. Ultra-lewicowość Piketty’ego w oczywisty sposób wpływa na kształt „Kapitał…”, ale jednocześnie nie przesłania walorów edukacyjnych książki, ale o tym za chwile.
Piketty w swojej pracy bierze na warsztat bardzo ważki obecnie temat, czyli nierówność dochodów i bogactwa, a następnie rozkłada go na czynniki pierwsze. „Kapitał…” jest oparty na ogromnej ilości danych historycznych i współczesnych – Piketty analizuje dane takie jak ilość własności prywatnej w różnych grupach społecznych, zwrot z inwestycji kapitałowych, zwroty podatku dochodowego, ilość kapitału przekazywanego w postaci darowizn i spadków oraz wiele innych. Większość danych sięga aż do XVIII wieku (np. od rewolucji francuskiej), dzięki czemu argumenty Piketty’ego mają solidne fundamenty. Jedna z głównych tez książki mówi o tym, że zwrot z inwestycji kapitałowych jest zawsze większy od ogólnego wzrostu gospodarki, czyli słynne r>g. Piketty: „Nierówność r>g oznacza, że bogactwo zgromadzone w przeszłości rośnie szybciej niż produkcja i płace. Ta nierówność wyraża fundamentalną logiczną sprzeczność.” Według autora zasada ta, w głównej mierze powoduje, że bogaci co raz szybciej się bogacą a biedni za nimi nie nadążają. Bardziej opłaca się inwestować w kapitał, gdyż zwroty kapitałowe mogą sięgać średnio 4,5-5% rocznie przy wzroście globalnej gospodarki równym, w optymistycznych szacunkach, 1,5%. Biorąc pod uwagę ogrom danych przedstawionych przez autora trudno nie zgodzić się z tą tezą – Piketty za przykład pokazuje fortuny multimiliarderów takich jak Bill Gates czy Carlos Slim, których fortuny rosły około 10% rocznie (po korekcji inflacyjnej) – wzrost nieosiągalny dla globalnej gospodarki. Podobny poziom zwrotów z inwestycji kapitałowych osiągają portfolia wielkich amerykańskich uniwersytetów takich jak Harvard czy Yale. Harvard na obsługę swojego portfolio, które wynosi około 30 miliardów dolarów, wydaje rocznie około 100 milionów dolarów, czyli około 0.3% dotacji wpływających do uczelni. Jednak te pieniądze zwracają się z nawiązką – dzięki inwestycjom poczynionym przez specjalistów zarządzających portfolio zwroty z inwestycji kapitałowych sięgają 10% – to pokazuje siłę ekonomii skali.
Bazując na powyższej tezie Piketty oraz na danych z 3 ostatnich wieków, autor pokazuje wzrost płac i bogactwa wśród 1% najbogatszych i wpływał tego zjawiska na wzrost nierówności w stosunku do najbiedniejszej części populacji. Badania pokazują, że największa dysproporcja dochodów i bogactwa występowała przed pierwszą wojną światowa. Wstrząsy z początku XX wieku spowodowały egalitaryzację społeczeństwa – po obu wojnach światowych znacząco wzrosły podatki dla najbogatszych (w niektórych przypadkach sięgające nawet 97%). Dodatkowo w wyniku zniszczeń wojennych ceny kapitału stałego (czyli głównego źródła dochodów najbogatszych) znacząco się obniżyły, a galopująca inflacja zebrała swoje żniwo. Jednak od lat 50-tych do dzisiaj widzimy ciągły wzrost nierówności – szczególnie od lat 80-tych, w których USA i UK znacznie zliberalizowały swoje gospodarki, jednocześnie obniżając stawki podatkowe dla najbogatszych. Według Piketty’ego spowodowało to pojawienie się tak zwanych „supermenadżerów” – od lat 80-tych możemy zauważyć znaczący wzrost wynagrodzeń menadżerów wysokiego stopnia, wzrost który nie jest niczym uzasadniony. Tak naprawdę ciężko jest obliczyć krańcową produktywność „supermenadżera” przez co mogą oni walczyć o podwyższenie uposażenia wykazując w inny sposób swoją „niezastąpioność”. Uderzające jest to, że w latach od 1977 do 2007 1% najbogatszych amerykanów (do których zaliczamy „supermandżerów) przywłaszczyło sobie 60% wzrostu dochodu narodowego. To tylko pokazuje skale rosnącej nierówności.
Jak można zauważyć, jedną z największych zalet „Kapitał…” jest to, że przy okazji omawiania nierówności społecznych autor opisuje wiele zjawisk gospodarczych, uzwajać przy tym prostego, mało specjalistycznego języka. Jednak książka nie jest również pozbawiona wad. Dla mnie głównym mankamentem tej książki jest wciskanie czytelnikowi rozwiązań uważnych przez autora za jednie słuszne. Na przykład Piketty twierdzi, że sposobem na zmniejszenie nierówności jest wprowadzanie podatku globalnego od dochodów kapitałowych. Rozwiązanie w teorii mogłoby się sprawdzić, jednak w praktyce takie rozwiązanie zahacza o utopie. Skoordynowanie takiego rozwiązania, nawet wśród krajów Unii Europejskiej, byłoby niemożliwe – różne kraje, różne interesy, różne grupy nacisków. Jednak Piketty co krok przekonuje do tego rozwiązania, chociaż sam przyznaje, że istnieje duże prawdopodobieństwo nie wprowadzania takiego podatku. Kolejnym rozwiązaniem forsowanym przez Piketty’ego jest zwiększanie kontroli nad prywatnymi kontami bankowymi oraz nad inwestycjami kapitałowymi – ponownie, aby to rozwiązanie zadziałało wymagana jest globalna koordynacja, która według mnie jest bardzo trudna do osiągnięcia (żeby nie powiedzieć niemożliwa). Sposób wprowadzenia kontroli przypomina trochę metody stosowane przez Wielkiego Brata w powieści „Rok 1984” – czyli pełna i ciągła inwigilacja osób prywatnych oraz ich aktywów finansowych. Jak pokazuje doświadczenie najbogatsi i tak obeszli by wszelki nadzór, czyli takie rozwiązanie i tak uderzyłoby w najbiedniejszych.
Na ostatnich stronach książki Piketty omawia tematy takie jak wpływ globalnego ocieplenia na budżety państw, systemy emerytalne czy też problemy migracyjne. Zjawiska te opisane są pobieżnie i tak naprawdę nie mają związku z nierównością opisaną w książce. Tak naprawdę nie wiem dlaczego autor poruszył te tematy – może chciał pokazać, że są one w jego kręgu zainteresowań i będzie chciał do nich wrócić w przyszłości. Moim zdaniem powinien pominąć te tematy w książce o nierównościach – lepszym miejscem na opis tych zjawisk byłyby felietony w prasie lub np. wypowiedzi na panelu TED. Piketty zatem niepotrzebnie rozbuchał i tak już sporą książkę.
Podsumowując, pomimo sporych rozmiarów książkę czyta się świetnie, a to dzięki językowi użytemu przez Piketty’ego. Autor opisując zjawiska ekonomiczne potrafi użyć porównań zaczerpniętych z Balzaca, Austin czy nawiązań do współczesnej kultury. Wielkim, nomen omen, kapitałem książki jest to, że dzięki niej możemy poznać zasady rządzące rynkami finansowymi – autor przedstawia je w prosty i przejrzysty sposób, a w całej książce uraczymy może 4 lub 5 równań matematycznych (dla niektórych jest to spory plus…). Najbardziej uderzającymi wnioskami wynikającymi z lektury jest fakt pojawienia się „supermenadżerów” w USA oraz powrót do patrymonialnego kapitalizmu w Europie – czyli krzyżowania się zasobów skarbu państwa z biznesem prywatnym. Wybrane przedsięwzięcia prywatne zyskują szczególne wsparcie kapitałowo-ubezpieczeniowe ze skarbu państwa lub są dokapitalizowane przez państwowe agencje gospodarcze. Czytając „Kapitał…” dowiadujemy się w jaki sposób powstają nierówności dochodowe i kapitałowe oraz jaki wpływ mają one na współczesne społeczeństwo. Dzięki tej książce zrozumiałem skalę rozwarstwienia społeczeństwa i jego oddziaływanie na nasze życie codzienne. Wynikające z niego napięcia społeczne w dłuższym okresie mogą doprowadzić do rewolucji podobnej do Wielkie Rewolucji Francuskiej, która była wynikiem olbrzymich nierówności w ówczesnym społeczeństwie francuskim. Innym wynikiem nierówności może być światowy kryzys gospodarczy podobny do tego z 1929 roku – jak pokazała historia wszelkie globalne wstrząsy (wojna, kryzys ekonomiczny) mają tendencje egalitarne. Tylko czas pokaże, który wariant zobaczymy w przyszłości – a może zupełnie coś innego („masterclass” rządzący światem?).
Więcej recenzji na krukkonsumujekulture.pl
Thomas Piketty to mało znany francuski ekonomista, który dzięki swojej książce Kapitał w XXI wieku pojawił się na ustach wszystkich (nawet Jarosława Kaczyńskiego (sic!)). W czym tkwi fenomen tego obszernego, ponad 700 stronicowego, bestselleru? Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie w mojej, trochę mniej obszernej, recenzji.
Na początek wypadałoby przyjrzeć się autorowi i...
2016-12-20
Pilecki
W nowożytnej Polsce mało mamy ogólnie akceptowanych bohaterów narodowych. Niewątpliwie jednym z nich jest Witold Pilecki, który zasłynął z działalności konspiracyjnej podczas II Wojny Światowej i „dobrowolnym” zgłoszeniem się do KL Auschwitz. „Rotmistrz Pilecki. Ochotnik z Auschwitz” autorstwa Adama Cyry we wspaniały sposób przybliża nam postać tego wielkiego Polaka.
Przyznam szczerze, że przed sięgnięciem po biografię Pileckiego mało o nim wiedziałem. Od czasu do czasu, w różnych reportażach i wiadomościach, postać ta przedstawiana była w samych superlatywach jako przykład patrioty i Polaka. Ale czym dokładnie sobie zasłużył na to miano? nigdy nie miałem okazji się dowiedzieć. Do czasu. Ostatnio Pilecki pojawił się jako bohater jednego z fanpage’y dotyczących historii Polski i stwierdziłem, że tym razem muszę poznać jego historię. Wybór biografii był dosyć prosty, czyli ta napisana przez Adama Cyrę. Po jej przeczytaniu mogę śmiało stwierdzić, że mój wybór był trafny. Biografia napisana jest bardzo dobrze stylistycznie i oparta jest na wielu sprawdzonych źródłach. Tu mała uwagą a zarazem jedna wada książki, a mianowicie przypisy. Niestety znajdują się one na końcu każdego rozdziału, co powoduje że chcąc je sprawdzić wybijamy się z rytmu czytania. Rozumiem, że taka jest specyfika publikacji akademickich, ale w przypadku książek wydanych na rynek ogólnodostępny przypisy powinny być inaczej przeredagowane. Szczególnie w przypadku długich adnotacji wyjaśniających sytuację Pileckiego lub kogoś z jego rodziny i współtowarzyszy. Takie wyjaśnienia powinny być wplecione w treść rozdziału, co by nie zakłócało rytmu czytania. Wracając do meritum, biografia Pileckiego skupia się głównie na jego działalności w KL Auschwitz oraz na „procesie” w którym Pilecki został skazany na śmierć. Cyra poświęca też sporą część książki na przedstawienie bohaterskich czynów rotmistrza podczas wojny bolszewickiej oraz II Wojny Światowej. Oczywiście taka postać jak Pilecki brała również udział w Powstaniu Warszawskim, gdzie większość młodych żołnierzy widziało go jako bohatera, a jego opiekuńcza postawa w stosunku do nich zaowocowała nadaniem mu pseudonimu „Tata”.
Jakkolwiek dobra wydaje się biografia Cyry, to raport Pileckiego, który jest zamieszczony jako aneks jest najmocniejszym i najbardziej wstrząsającym fragmentem książki. Wydaje mi się nawet, że biografia stopniowo przygotowuje nas (serwując coraz większe wstrząsy) na to co czeka nas w owym raporcie. Relacja Pileckiego zawiera mnóstwo opisów brutalności kapo i esesmanów w stosunku do więźniów. Podczas lektury niejako przenosimy się do innego wymiaru, wymiaru w którym humanitaryzm to pojęcie abstrakcyjne, a skala zezwierzęcenia i odczłowieczenia kapo i esesmanów jest tak ogromna, że aż trudno uwierzyć że wydarzenia z raportu miały miejsce zaledwie kilkadziesiąt lat wstecz. Na przykład Pilecki wyjaśnia prawdziwe znaczenie sloganu wiszącego przy wejściu do obozu, czyli „Arbeit macht frei” (praca czyni wolnym) – przez wolność Niemcy rozumieli śmierć więźnia. Znaczenie to Pilecki odkrywa w zaledwie kilka chwil po przyjeździe do KL Auschwitz, a następnie jest świadkiem „wyzwalania” ludzi z ich cielesnej formy przy użyciu najokrutniejszych środków. Momentami raport czyta się jak dobrą powieść sensacyjną, na przykład wtedy gdy Pilecki opisuje swoją ucieczkę z obozu. W założeniach raport ma być suchym przedstawieniem faktów na temat jakiegoś zdarzenia, jednak Pilecki w pewnych momentach nie potrafił się powstrzymać się od wygłaszania swoich opinii i emocji związanych z sytuacjami mającymi miejsce w i poza obozem. Dzięki temu jego postać jeszcze bardziej rośnie w naszych oczach.
Podsumowując, „Rotmistrz Pilecki. Ochotnik z Auschwitz” Adama Cyry to obowiązkowa lektura dla osób interesujących się postacią tak wybitnego Polaka jakim był Witold Pilecki, a także interesująca pozycja dla każdego kto interesuje się historią Polski czy okresem II Wojny Światowej.
Więcej recenzji na: http://krukkonsumujekulture.pl
Pilecki
W nowożytnej Polsce mało mamy ogólnie akceptowanych bohaterów narodowych. Niewątpliwie jednym z nich jest Witold Pilecki, który zasłynął z działalności konspiracyjnej podczas II Wojny Światowej i „dobrowolnym” zgłoszeniem się do KL Auschwitz. „Rotmistrz Pilecki. Ochotnik z Auschwitz” autorstwa Adama Cyry we wspaniały sposób przybliża nam postać tego wielkiego...
2016-10-22
2666 Roberto Bolaño polecił mi znajomy, który był ciekawy mojej reakcji na to monumentalne „dzieło”. Do lektury podszedłem bez żadnych oczekiwań i uprzedzeń, ale byłem trochę przerażony rozmiarem wyzwania jakie mnie czeka(ponad 1000 stron drobnym drukiem). Już teraz mogę śmiało powiedzieć, że było warto poświęcić tyle czasu na przebrnięcie do końca, ale ambiwalentnie podchodzę do nazwania 2666 dziełem.
Zacznijmy od początku, czyli od pierwszej części powieści, która dotyczy grupy badaczy literatury niemieckiej, która to grupa na główny cel swoich badań wzięła postać Benno von Archimboldiego. Postać ta jest jedną z osi spinających w całość 5 części powieści składających się na 2666. Od pierwszych stron jesteśmy przytłaczani szczegółowością świata opisywanego przez Bolaño; praktycznie każde miejsce, każda postać czy zdarzenie opisywane jest w najdrobniejszych detalach. Na przykład wiele z przewijających się postaci opowiada swoje sny, gdyż Bolaño z taką pieczołowitością tworzy postacie – od a do z. Dalsze przykłady: jak już wspomniałem na pierwszych stronach powieści poznajmy czworo badaczy Archimboldiego – początek przygody każdego z nich z niemieckim pisarzem poznajemy w najdrobniejszych detalach, czyli gdzie byli gdy pierwsza książka autora wpadła im w ręce, w jakim stanie psychicznym się znajdowali i oczywiście jakie wrażenie na nich wywarła. Innym przykładem staranności i drobiazgowości autora jest kongresmenka Azucena Esquivel Plata, która opowiada historię życia swojej przyjaciółki Kelly Parker – historia oczywiście nie ma najmniejszego związku z „głównym” wątkiem (o ile taki w ogóle istnieje). Przywiązanie Bolaño do szczegółów intryguje, a nawet fascynuje, jednak po pewnym czasie potrafi też męczyć. I to jest chyba główny zarzut w stosunku do 2666 – pewne wątki Bolaño rozciąga niemiłosiernie długo i nie ma to żadnego uzasadnienia fabularnego. Czasami po prostu nudzimy się czytając o perypetiach mało znaczącego i interesującego bohatera, o którym być może już więcej nie przeczytamy. Moim skromnym zdaniem książka zyskałaby wiele na wartości, gdyby autor wyciął pewne zbyt rozwleczone wątki i skupił się na innych, tych związanych z główną linią fabularną. Wydaje się, że powieści brakuje pewnej dozy redakcji, co tylko potwierdza jedno z moich przypuszczeń co do 2666, czyli że powieść po prostu nie została dokończona (wbrew temu co twierdzi wydawca). Przykładów na to jest więcej: historia Hugo Haldera, czyli przyjaciela Archimboldiego, którego losów do końca nie poznaliśmy, a był on dosyć istotną osobą w życiu pisarza. Nie wiem czy ten zabieg miał na celu, pokazanie nieprzewidywalności życia, czy po prostu Bolaño nie miał czasu na dopracowanie tego wątku, ale moim zdaniem wpływa to niekorzystnie na obraz książki, gdyż po przeczytaniu książki czułem swego rodzaju nienasycenie i niezaspokojenie.
Z wyżej wymienionych powodów trudno mi nazwać 2666 dziełem. A szkoda, bo powieść zadaje mnóstwo wartościowych pytań w stosunku do ludzi i ich natury. Oczywiście czasami Bolaño sam sobie na te pytania odpowiada, a czasami po prostu dąży do zgłębienia problemu bez postawienia konkretnej hipotezy. I właśnie te poszukiwania to sól powszednia 2666. Sól która powoduje że powieść tak dobrze smakuje, gdyż autor wkłada w nie całą swoją inteligencję i elokwencje. Kolejnym mocnym punktem powieści jest dużo interesujących i dających się lubić postaci. Na przestrzeni książki będziemy mieć do czynienia z pełnym przekrojem globalnego społeczeństwa, od robotników żyjących w slumsach, przez policjantów i pracowników naukowych, po polityków piastujących najwyższe stanowiska miejskie i państwowe. Każda z tych postaci ma wiele do zaoferowania, chociaż jak już wcześniej wspomniałem część z nich wydaje się dodana na siłę. Z drugiej jednak strony mamy tak arcyciekawe postacie jak Benno von Archimboldi, którego życiorys (przedstawiony w 5 części) jest pełen przygód i spotkań z innymi barwnymi postaciami (chociażby wspomniany Hugo Halder). Innymi bohaterami wprowadzającymi dużo kolorytu do powieści są dziennikarz Fate i Rosa Amalfitano, których losy splatają się w części 3 pokazującej nocne życie miejskiej bestii jaką jest fikcyjne miasto Santa Teresa. Miasto to wzorowane na Ciudad Juárez, jest drugą osią wokół której krąży fabuła 2666 (polecam Sicario Denisa Villeneuve’a obrazujące skale zezwierzęcenia miasta). Santa Teresa to brutalne miasto w którym na przestrzeni lat 90 doszło do ponad 100 zabójstw kobiet – Bolaño opisuje każde z nich z policyjną dokładnością. Przez ten zabieg dehumanizuje każde z morderstw, sprowadzając je do policyjnego raportu, efektem wyprane z emocji podejście czytelnika do kolejnych opisów zbrodni. Dokładnie tak samo reagujemy na wiadomości o liczbie zabitych w wybuchu w Iraku, czy morderstwach w Polsce – jest to dla nas kolejna statystyka. Bolaño podobne zabiegi stosuje w kilku innych przypadkach, tak że lektura ciągle skłania nas do przemyśleń – co nie jest zbyt częste w dobie współczesnej literatury.
Jak już wspomniałem 2666 to powieść monumentalna pod względem rozmiarów, jak i ilości zawartych w niej przemyśleń. Bolaño potrafi znużyć i zafascynować, ale końcowy rachunek wypada dodatnio, więc warto zapoznać się z tym swoistym testamentem autora, który w pewnych momentach posiada znamiona dzieła. Momenty te to ponadczasowe tematy i problemy poruszane przez autora, na przykład sposób w jaki Naziści rozprawiali się z przymusowymi „imigrantami” jest bardzo aktualny w dobie kryzysu imigracyjnego jaki obecnie przeżywamy.
Więcej recenzji na: krukkonsumujekulture.pl
2666 Roberto Bolaño polecił mi znajomy, który był ciekawy mojej reakcji na to monumentalne „dzieło”. Do lektury podszedłem bez żadnych oczekiwań i uprzedzeń, ale byłem trochę przerażony rozmiarem wyzwania jakie mnie czeka(ponad 1000 stron drobnym drukiem). Już teraz mogę śmiało powiedzieć, że było warto poświęcić tyle czasu na przebrnięcie do końca, ale ambiwalentnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07
Szczepan Twardoch to jeden z tych autorów, którzy pisanie książek traktują jako pracę, a jego książki nie są w pełni efektem twórczej ekspresji, tylko dobrze skalkulowanym produktem. Po przeczytaniu „Morfiny” widać, że autor porządnie przyłożył się do swojej pracy, a efektem jest książka dobra, a czasami wręcz bardzo dobra.
Akcja powieści rozpoczyna się w październiku 1939 roku w Warszawie, gdzie poznajemy Konstantego Willemana: syna niemieckiego arystokraty i Ślązaczki z Gliwic. Kostek uwielbia morfinę, dziwki, huczne zabawy do rana w towarzystwie, jakbyśmy to dzisiaj określili: warszawki. Konstantego ciężko zakwalifikować jako „bohatera”, dzięki czemu intryguje od pierwszych stron, tak samo jak hipnotyczna narracja Twardocha, która przypomina galopującą świadomość człowieka uzależniającego. Świadomość galopująca w stronę zaspokojenia swoich potrzeb - trzeba przecież zdobyć dawkę morfiny a przy okazji wyżyć się seksualnie. Twardoch transowy efekt uzyskuje, między innymi, za pomocą bardzo rozbudowanych zdań, które potrafią ciągnąć się przez cały akapit. Dodatkowo narrację wzmacnia werbigeracjami (Wikipedia), czyli kilkukrotnie powtarzanymi słowami lub frazami, które Konstanty przeżywa w momentach narkotycznego głodu. Pierwsza część książki to tak naprawdę szalona jazda z narkomanem w czasie jego morfinowych hajów i zjazdów. Od pierwszych stron jesteśmy złapani w tą pulsującą fabułę i tak naprawdę tło historyczne nie jest w tym przypadku istotne – akcja książki równie dobrze mogłaby się rozgrywać w czasach dzisiejszych, a problemy Konstantego byłyby bardzo podobne. A propos tła historycznego, jest ono świetnie opisane - Twardoch oddaje Warszawę przed i po klęsce września ’39 w najdrobniejszych szczegółach. Willeman podczas swojej eskapady opisuje przeszłe i panujące mody, życie klasy średniej oraz szczegóły architektoniczne cechujące stolice lat trzydziestych.
Jak już wspomniałem głównym teatrem działań powieści jest wnętrze Konstantego i jego ciągłe zmagania się ze sobą, szukanie „Ja”, sensu istnienia i swojej roli w świecie – poszukiwania które już nie raz zostały opisane i nie raz skończyły się na niczym. Widać że Twardoch raczej bawi się procesem zadawania takich pytań niż chciałby na nie dać odpowiedź. Przez większą część powieści rozważania Kostka są intrygujące i zajmujące, jednak po pewnym czasie stają się nużące. Moim zdaniem [uwaga spoiler] dzieje się to, gdy bohater odstawia morfinę, postanawia wyporządnieć i oddać życie w służbie Polsce. Wraz z tą nieoczekiwaną metamorfozą zmienia się również charakter powieści – nie mamy już do czynienia z morfinową jazdą Konstantego tylko z patriotyczną eskapadą roztrzęsionego, rzucającego nałóg człowieka. Morfinowe jazdy były dużo ciekawsze niż to co się dzieje w drugiej części powieści…ale to nie znaczy że ta część jest kompletnie zła. Po prostu jest gorsza. Nie wiem dlaczego Twardoch przy takim wstrząsie fabularnym nie pokusił się też o zmianę rodzaju narracji, gdyż ta już nie pasuje do „trzeźwego” Konstantego, który z biegiem wydarzeń nabiera pewności siebie, kolejno pokonuje swoje demony i czasami nawet trzeźwo myśli. I to jest główny zarzut w stosunku do „Morfiny” Twardocha – pewnego rodzaju niespójność narracji powoduje, że wykreowany świat nie fascynuje tak jak na początku i pod koniec wydaje się wręcz sztuczny.
„Morfina” czyli powieść pełna kontrastów: miejscami hipnotyzująca i wciągająca, a miejscami nuda i nużąca. Uzależniony Konstanty kontrastuje ze swoją trzeźwą wersją. Realistycznie przedstawiona wojenna rzeczywistość kontrastuje opowieściami tzw. Ciemnej Mocy (dalej nie wiem czy to śmierć czy inne licho) od której bohater próbuje się nieświadomie uwolnić. Po przez te kontrasty, Twardoch pokazuje że przeszłe występki wpływają na teraźniejszość – możemy „wyporządnieć” a przeszłość i tak nas dopadnie.
Szczepan Twardoch to jeden z tych autorów, którzy pisanie książek traktują jako pracę, a jego książki nie są w pełni efektem twórczej ekspresji, tylko dobrze skalkulowanym produktem. Po przeczytaniu „Morfiny” widać, że autor porządnie przyłożył się do swojej pracy, a efektem jest książka dobra, a czasami wręcz bardzo dobra.
Akcja powieści rozpoczyna się w październiku 1939...
2016-02-28
„Jak pozbyć się ciała po morderstwie? Jak prowadzić przemyt kokainy? Jak uniknąć kulki, gdy ktoś mierzy do ciebie z pistoletu? Te i inne porady znajdziecie tylko u nas.” Tak mogłaby być reklamowana książka Evan’a Wright’a „Prawdziwy Gangster”, gdyby była promowana jako poradnik dla początkującego mafiosa. Bohater tego wywiadu rzeki, Jon Roberts, przeszedł długą drogę od prostego żołnierza mafii, przez regularnego przemytnika po bossa organizacji przestępczej. Po drodze przeżył wiele przygód, które bez problemu mogłyby służyć jako inspiracja dla filmów gangsterskich.
Jon Roberts z domu Riccobono(nie posługiwał się tym nazwiskiem żeby nie kojarzono go z ojcem) to kokainowy kowboj urodzony w Nowym Jorku, a później prowadzący spokojne życie w Miami. Na przestrzeni 2009 roku Evan Wright przeprowadził z nim serię wywiadów na podstawie, których powstała książka „Prawdziwy Gangster”. Książka która jest jednocześnie spowiedzią Jon’a, a trzeba przyznać że ma się z czego spowiadać. Już od najmłodszych lat Jon żył w środowisku pełnym przemocy. Jako syn Nata Riccobono, znanego mafiosa, był świadkiem morderstwa popełnionego przez swojego ojca. Morderstwa za które Nat nie poniósł żadnych konsekwencji. To nauczyło Jona, że zło bardziej popłaca niż dobro – tą zasadą kierował się przez całe swoje życie. Na przestrzeni książki widzimy, niestety, jak mocno to się sprawdza.
Opowieści Jona niejednokrotnie wydają się nieprawdopodobne, czasami Evan Wright w przypisach wyjaśnia, że „wspomnienia Jona mogą być nie prawdziwe”, dzięki czemu pewne retrospekcje możemy traktować z przymrużeniem oka. Jednak to jest tylko niewielka część historii opowiadanej przez gangstera, reszta wydaje się prawdziwa i potwierdzona faktami. Korupcja na najwyższych stopniach władzy, pomieszanie show-biznesu z mafią, idiotyzm organów ścigania, itp. Tak, to wszystko możemy spotkać w opowieściach Jona, i jeżeli do tej pory wiedziałem, że na przykład politycy są w jakimś stopniu skorumpowani to nigdy nie przypuszczałem się, że aż do tego stopnia. Przykład: Jon już jako boss wielkiej organizacji przestępczej zostaje zaproszony na bankiet jednego z kongresmenów, aby przekazać „datki” na jego kampanię. Kongresmen bierze te datki bez skrupułów, dobrze wiedząc czym zajmuje się Roberts. To samo tyczy się policji, która za odpowiednią opłatą udostępnia swój posterunek do rozładowywania łodzi z kokainą… Na przestrzeni całej książki takich przykładów jest pełno i można zwątpić w porządność tak zwanej władzy czy służb porządkowych. Zaraz po wolności, korupcja to drugie imię Ameryki.
Jeśli już wspomniałem wolność, to rzeczywiście USA wydaje się jej „najlepszą” reklamą. Jon w swojej opowieści pokazuje (może nawet instruuje) jak popełniać przestępstwa bez ponoszenia konsekwencji. Jedną z jego rozrywek z czasów młodości było bicie ludzi. Jeśli ktoś mu się nie spodobał to dostawał taki łomot, który miał zapamiętać na całe życie, ale Roberts nigdy nie został oskarżony o napaść, bo wiedział kogo i kiedy bić. Na przykład, ludzi chcących kupić narkotyki. Zwabiał ich w ustronne miejsce w celu dokonania transakcji, a po wzięciu pieniędzy bił do nieprzytomności. Kupcy nigdy nie szli na policję, bo przecież brali udział w nielegalnej aktywności. Z morderstwem też nie było większych problemów. Roberts opowiada jak dokonać morderstwa tak, aby policja nie mogła Cię złapać – oczywiście czasy się zmieniły, tak jak i sposoby wykrywania morderców, ale ludzie tacy jak Jon na pewno umieją sobie radzić z nowoczesną techniką (co pokazuje liczba nierozwiązanych spraw o morderstwo). Jeśli jednak po drodze popełnisz gdzieś błąd, nie zatrzesz wszystkich śladów i policja Cię złapie, to też nie ma większego problemu. Jeden z ojców mafii wstawi się za tobą u znajomego sędziego lub policjanta i po paru dniach wychodzisz na wolność.
Oczywiście, życie gangstera nie jest usłane różami. Każdy mały błąd, może nieść poważne konsekwencje – nie ze strony policji, ale ze strony „rodziny”, kartelu lub innej organizacji w której akurat działa. Przykładowo, Jon został oszukany przez jednego ze swoich „podwykonawców” przez co dostarczył kartelowi mniej pieniędzy niż było to umówione. Jako, że Latynosi są z natury porywczy to już po paru godzinach miał na swojej posesji kilka pick-upów wypełnionych wściekłymi Kolumbijczykami – każdy z nich celował w jego stronę z kałasza. Nie chcieli wyjaśnień, chcieli go ukarać. Na szczęście Jon wcześniej dostał cynk, że Kolumbijczycy do niego jadą i sprowadził swoją „armię” wieśniaków (okoliczni farmerzy). Po krótkiej rozmowie Jon wyjaśnia co się stało i sprawa została załatwiona. Bez cynku i swojej małej armii mogłoby być z nim źle. I to nie tylko dla niego, bo Kolumbijczycy nie tylko zabijają winowajcę, ale także całą jego rodzinne i wszystkich którzy znajdują się w domu… dosyć radykalne podejście.
Powyżej przestawiłem tylko kilka historii opowiadanych prze Jona, a jest ich sporo więcej. Prawie na każdej stronie jesteśmy zaskakiwani nierealnością tego co czytamy. Czasami ciężko było mi uwierzyć w daną historię, dopiero przypisy Wrighta uświadamiały mi, że to naprawdę się wydarzyło. Oczywiście historię widzimy z perspektywy Robertsa i może przedstawiać siebie jako ultimate badass, ale łatwo w to uwierzyć, gdyż sytuacje w których się znajdował wymagały bycia twardzielem. Także książka wciąga od pierwszych stron i nie puszcza, aż do ostatniej. Od strony pisarskiej Wright robi świetną robotę przekładając gangsterski slang na język zrozumiały dla osób nie siedzących w „branży”. Niestety tłumaczenie z angielskiego na polski czasami kuleje i niektóre fragmenty nie są zbyt spójne stylistycznie. Dodatkowo, często też pojawiają się literówki, ale ogólnie to nie ma większego wpływu na odbiór całości. Książkę czyta się szybko i z przyjemnością.
Dziwi fakt, że Wright wydał książkę bez ponoszenia konsekwencji za przedstawianie w niej znanych postaci i ich powiązań ze światem przestępczym. Od drobnych biznesmenów do poważanych kongresmenów, każda z tych postaci (nawet pod zmienionymi w książce nazwiskami) nie chciałaby być łączona z człowiekiem takim jak Jon Roberts. Do tego każda z tych postaci albo bierze narkotyki albo korzysta z usług prostytutek – już samo to daje im podstawę, aby wytoczyć Wrightowi proces. Wygląda na to, że znowu zadziałała przysłowiowa amerykańska wolność. Możemy jej podziękować, bo książka pozwala nam poznać brudny świat mafii i jej powiązań z biznesem i polityką. Na szczęście Jon nie próbuje się wybielać i od razu mówi, że jest tym złym gościem, który w filmach przeważnie zostaje pokonany. W prawdziwym życiu wygląda to zgoła inaczej, tacy goście wiodą dostatnie życie pod protektoratem polityków lub służb specjalnych, które wykorzystują ich do swoich celów.
„Jak pozbyć się ciała po morderstwie? Jak prowadzić przemyt kokainy? Jak uniknąć kulki, gdy ktoś mierzy do ciebie z pistoletu? Te i inne porady znajdziecie tylko u nas.” Tak mogłaby być reklamowana książka Evan’a Wright’a „Prawdziwy Gangster”, gdyby była promowana jako poradnik dla początkującego mafiosa. Bohater tego wywiadu rzeki, Jon Roberts, przeszedł długą drogę od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-03-16
Pana Saramonowicza śledzę na Facebook’u już od jakiegoś czasu, gdyż czasami napisze coś śmiesznego, czasami wrzuci ciekawy wiersz lub czasami napisze coś mądrego. Z tego powodu, gdy zobaczyłem na jednej z wyprzedaży "Chłopców", powieść jego autorstwa pomyślałem, że wypadałoby sprawdzić jak pan Saramonowicz odnajduje się w literaturze. Gdy wziąłem książkę do ręki, zaświeciła mi się czerwona lampka, gdyż "Chłopcy" na okładce są reklamowani jako książka od autora wielkich hitów filmowych takich jak "Testosteron" czy "Lejdis". Teraz żałuje, że nie poszedłem za głosem czerwonej lampki.
Saramnowicz w „Chłopcach” mierzy się z dwoma oklepanymi tematami: dojrzewaniem oraz kryzysem wieku średniego. Niestety do obu tych tematów podchodzi bardzo stereotypowo. Jakub Solański to uznany neurochirurg, który właśnie skończył czterdziestkę. W poszukiwaniu drugiej młodości postanowił rozwieść się z żoną i… zaliczyć pół miasta. Co chwilę jesteśmy świadkami perypetii Jakuba związanymi z kolejnymi kochankami. Problemy napotykane przez bohatera są ograne jak Lato z Radiem. A to będąc u jednej kochanki musi rozmawiać z drugą przez telefon, a to zazdrosna „suka” (bo tak nazywa swoje kochanki Kuba..) robi mu scenę zazdrości na środku ulicy. Całość okraszona niewyszukanym językiem, z aluzjami do dzieł literatury mającymi pokazać oczytanie autora. Z drugiej strony mamy Mateusza, syna Jakuba, który jest równie stereotypowy jak ojciec. Mati przeżywa pierwsze miłości, problemy z przyjacielem i stresy związane z rozwodem rodziców. Co zastanawia to jedenastolatkowie rozmawiający o Shakespearze, odległych galaktykach i najnowszych zdobyczach nauki. Może to tylko ja, ale wydaje mi się, że tak młodzi ludzie mają inne tematy do rozmów, przez co młodzież w „Chłopcach” wydawała mi się bardzo nieautentyczna. Jedynym plusem książki jest to, że szybko ją się czyta. Aczkolwiek dla mnie niedokończone książki są gorsze niż niedokończony seks, więc pomimo, że „Chłopcy” mnie mierzwią to staram się dobrnąć do końca.
Mniej więcej w 2/3 książki następuje zmiana i z konwencji głupiutkiej komedyjki wchodzimy w swego rodzaju dramat. Narracja zmienia się na bardziej poważną, Jakub zaczyna dostrzegać, że ważniejszy niż zaliczanie okolicznych mamusiek, jest jego związek z synem. W przemyśleniach Kuby widzimy już cień inteligencji - jednak nie tylko chuć przemawia przez bohatera. Niestety z drugiej strony mamy miałkie romansidło związane z zakochaniem się Mateusza najpierw a nauczycielce (która oczywiście ojciec musi przelecieć) a następnie w nowej koleżance, Dominice. Tu dochodzimy do kolejnego frazesu, Jakub zakochuje się w matce Dominiki i reszta książki kręci się wokół zbilżającego się konfliktu między ojcem a synem. Rozwiązanie konfliktu wydaje się dużo dojrzalsze niż reszta książki i jest to jedyna wartościowa rzecz jaką można z niej wyciągnąć - Kuba dostrzega swój błąd i próbuje go jakoś naprawić. Niestety to jakoś specjalnie nie rzutuje na całościowy odbiór książki. Powieść jest prostacka, czyta ją się bez głębszej refleksji, napisana dosyć sprawnym językiem, ale bez polotu. Na studiach mieliśmy zasadę ZZZ – zakuć, zdać, zapomnieć. W przypadku tej książki użyje zasady: POZ – przeczytać, odłożyć, zapomnieć. To ostatnie oby jak najszybciej. I o kolejnych „powieściach” pana Saramonowicza też.
http://krukkonsumujekulture.zz.mu/2016/03/20/andrzej-saramonowicz-chlopcy
Pana Saramonowicza śledzę na Facebook’u już od jakiegoś czasu, gdyż czasami napisze coś śmiesznego, czasami wrzuci ciekawy wiersz lub czasami napisze coś mądrego. Z tego powodu, gdy zobaczyłem na jednej z wyprzedaży "Chłopców", powieść jego autorstwa pomyślałem, że wypadałoby sprawdzić jak pan Saramonowicz odnajduje się w literaturze. Gdy wziąłem książkę do ręki, zaświeciła...
więcej mniej Pokaż mimo to
Polacy są przekonani o wyjątkowości swoich losów w ujęciu cierpień jakich doznali na przestrzeni wieków, a martyrologia wpisana jest w nasze działa literatury, muzyki czy filmu. Oczywiście, nie bezpodstawnie a śledząc losy naszego narodu w pełni możemy zrozumieć, dlaczego. Jedyne, co się nie zgadza w tej „teorii” to nasza wyjątkowość w tym względzie. Noblista, Mario Vargas Llosa w jednej ze swoich najważniejszych i najlepszych powieści „Święto Kozła” pokazuje, że inne narody też doświadczają terroru, prześladowań, okrucieństw. Dochodzi do nich w miejscach, które mogłyby uchodzić za raje na Ziemi, takich jak Republika Dominikany, gdzie przez ponad 30 lat Rafael Leónidas Trujillo Molina za pomocą drastycznych środków utrzymywał się u władzy.
Jednego nie można odmówić Trujillo – skuteczności. Tę cechę opanował do perfekcji a Dominikana pod jego rządami z kraju trzeciego świata przekształciła się w kraj… trzeciego świata, ale z widokami na przyszłość. Jednak Trujillo wystawił za swoją skuteczność dosyć wysoki rachunek, na którym możemy zobaczyć takie pozycje jak tortury, skrytobójstwa, dręczenie i przejmowanie majątku narodowego. Wszystko to pod auspicjami kolejnych rządów USA, które przez blisko trzy dekady nie widziały nic złego w działalności dyktatora i cieszyło się jego wstawiennictwem podczas głosowań na forum międzynarodowym. W takich warunkach musi zrodzić się potajemna opozycja (wszakże legalna została zakazana) mająca na celu obalenie reżimu, a my jesteśmy świadkami jej ostatniego tchnienia, czyli zamachowi na dyktatora. Ten wątek pokazany jest z perspektywy zamachowców i ich historii związanych z przystąpieniem do spisku, jak i z perspektywy Trujillo i ostatniego dnia jego życia. Na szczęście Vargas Llosa ustrzegł się błędu spłaszczenia i monochromatyzmu postaci dzięki czemu spiskowcy to nie herosi z mitów a zwykli ludzie, którzy wyrządzili w życiu wiele złego. Natomiast Trujillo pomimo pokazania go jako próżniaka, dla którego jedną z najważniejszych rzeczy jest zaspokojenie swojego ego oraz udowodnienie (głównie samemu sobie) swojej męskości, pokazuje też frustracje spowodowaną nieudolnością współpracowników. Trujillo wymaga od siebie bardzo dużo, tyle samo daje Republice i krajanom, niestety widzi, że jest jednym z niewielu gotowych do takich poświęceń dla kraju. A przynajmniej tak to musiało wyglądać z jego perspektywy. Tak jak Trujillo podchodzi infantylnie do całej kultury machismo, tak samo zamachowcy podchodzą do idei bohaterskiego czynu. Przed samym zamachem marzą o tym co stanie się po udanym ataku na dyktatora. Widać, że oprócz pobudek czysto patriotycznych podświadomie dążą do sławy i splendoru jaki ma im przypaść w nagrodę za ubicie tyrana. Niejako zrównują się na tym poziomie z oprawcą, od którego tak bardzo chcą się odciąć. Wydaje się Vargas Llosa nie wierzy w czysty altruizm jakichkolwiek opozycjonistów i rewolucjonistów. Na końcu takich działań i tak znajduje się chęć zdobycia dla siebie jak największej władzy i wpływów.
Ale to nie jedyne z wydarzeń, na których skupia się Vargas Llosa - autor przedstawia także losy ludzi splątanych z reżimem w jego wczesnej fazie jak i również poznajemy historie osób bezpośrednio „dotkniętych” przez Trujillo. Jedną z takich osób jest Urania Cabral, która powraca do Dominikany po kilkudziesięciu latach świadomej i niewymuszonej emigracji. Emigracji spowodowanej skłonnością Trujillo do młodych dziewczynek, które są oferowane Szefowi w dowód lojalności przez najbliższych współpracowników – ojcem Uranii jest Augustin Cabral, były senator oraz prominentny polityk partii rządzącej. Powyższy przykład to jeden z wielu mających na celu uwydatnienie postawy macho Trujillo, która to cechowała dyktatora. Tajemnicą poliszynela były wybryki seksualne Szefa i ich wszechobecna akceptacja tak ze strony społeczeństwa jak i bezpośrednio dotkniętych nią osób. Wszakże nikt nie chciał stracić łaski Trujillo co wiązało się, w najlepszym wypadku, odsunięciem od koryta z pieniędzmi i wpływów, a w najgorszym wygnaniem lub nawet śmiercią. W trakcie swojej sentymentalnej podróży po Santo Domingo (wcześniej znanym jako Cuidad Trujillo) Urania wspomina swoje życie sprzed emigracji. Poznajemy życie ówczesnej kasty rządzącej z punktu widzenia dziecka, ale także z punktu widzenia autora który dorzuca swoje trzy grosze. Na pewno nie było to łatwe życie, gdyż wszystko zależało od humorów El Jefe (jeden z przydomków Trujillo). Drogę z nieba do piekła mógł zapoczątkować jeden źle wykonany gest lub jedna opinia która nie spodobałaby się Szefowi. W takim wypadku ruszała cała machina medialna, która jednego dnia mogła wychwalać danego polityka, aby następnego dnia sponiewierać go i sprowadzić do poziomu zdrajcy narodu. Jedną z głównych ról w tej machinie (a także i w całym państwie) pełnił najbardziej zaufany człowiek Trujillo, a zarazem szef służ specjalnych: Johnny Abbes García. Jego szeroka sieć informatorów i szpicli dostarczała niezliczonych dowodów (prawdziwych lub sfabrykowanych) aby sponiewierać delikwenta. Oczywiście to tylko mała działka pracy jaką zajmowali się agenci służ specjalnych – główną ich rolą było tropienie i likwidowanie wrogów reżimu. Tu nie było miejsca na litość…
„Święto Kozła” często określane jest jako największe dzieło Mario Vargasa Llosy – powieść która prawdopodobnie dała mu Nagrodę Nobla. Trudno nie zgodzić się z takimi opiniami. Jak zwykle u Peruwiańczyka mamy do czynienia z wielkim stylem oraz przenikliwością autora w zadanym temacie. „Święto Kozła” to dogłębne studium terroru i ludzkiej podłości. Jak się z nią zmierzymy to zależy tylko od nas…
Polacy są przekonani o wyjątkowości swoich losów w ujęciu cierpień jakich doznali na przestrzeni wieków, a martyrologia wpisana jest w nasze działa literatury, muzyki czy filmu. Oczywiście, nie bezpodstawnie a śledząc losy naszego narodu w pełni możemy zrozumieć, dlaczego. Jedyne, co się nie zgadza w tej „teorii” to nasza wyjątkowość w tym względzie. Noblista, Mario Vargas...
więcej Pokaż mimo to