Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

*Recenzja powstała w ramach przedpremierowej akcji recenzenckiej wydawnictwa SQN.*

Magia, czary i czarownice, to wątki koło, których nie potrafię przejść obojętnie. Dlatego właśnie zainteresowałam się również debiutem Pana Świątkowskiego i był to strzał w 10!

Autor w swojej książce „Psy Pana” w mistrzowski sposób łączy elementy historii, magii oraz intrygi, tworząc fascynującą opowieść, która wciąga czytelnika od pierwszych stron. Książka stopniowo odkrywa przed nami karty swojego świata, dostarczając przyjemnego elementu zaskoczenia, co niesamowicie podsyca ciekawość.

Największym atutem tej powieści są niezwykle realistycznie przedstawieni bohaterowie, których wybory i działania są nieprzewidywalne, co tylko zwiększa nasze zaangażowanie w fabułę. Najbardziej polubiłam postać Katarzyny, która na szczęście nie okazała się kolejną damą w opałach! Również chłop Jasny zyskał moje uznanie, dostarczają powieści humoru i autentyczności.

Świątkowski zgrabnie łączy wydarzenia fikcyjne z realiami historycznymi XVII wieku, oddając klimat wojny trzydziestoletniej na terenie Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego i konfliktów między papistami a protestantami. Dodatkowo obecność magii nadaje opowieści unikalny i intrygujący wymiar. Chociaż liczę, że w drugim tomie tej magii będzie o wiele więcej, bo przyznam, że to motyw, który najbardziej mnie interesuje.

Muszę też wspomnieć, że Autor wspaniale operuje bogatym i plastycznym językiem, który oddaje piękno polskiego słowa. Stylizacja języka postaci w zależności od ich pochodzenia stanowi dodatkowy atut, tworząc barwną paletę językową.

„Psy Pana” to prawdziwa uczta dla fanów historii oraz miłośników magii. Świątkowski udowodnił, że potrafi tworzyć ciekawe i głębokie dzieło, które z pewnością zostanie w mojej pamięci. Czekam z niecierpliwością na drugi tom, by poznać dalsze losy bohaterów, rozwikłać tajemnice i zgłębić jeszcze bardziej fascynujący świat tej powieści.

*Recenzja powstała w ramach przedpremierowej akcji recenzenckiej wydawnictwa SQN.*

Magia, czary i czarownice, to wątki koło, których nie potrafię przejść obojętnie. Dlatego właśnie zainteresowałam się również debiutem Pana Świątkowskiego i był to strzał w 10!

Autor w swojej książce „Psy Pana” w mistrzowski sposób łączy elementy historii, magii oraz intrygi, tworząc...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Korona przeznaczenia Sylwia Dubielecka, Monika Magoska-Suchar
Ocena 7,2
Korona przezna... Sylwia Dubielecka, ...

Na półkach: ,

Minęło już kilka dni, od momentu, kiedy przeczytałam „Koronę przeznaczenia”, a nadal na samą myśl skacze mi ciśnienie! Ile w tej książce się działo! Musiałam wszystko zapisywać, by nie pogubić wątków. Myślałam, że w „Klątwie przeznaczenia” dużo się działo, ale to dopiero „Korona przeznaczenia” powaliła mnie mnogością wydarzeń.

Były Mistrz Walk i jego ukochana uciekają ze Związku, aby rozpocząć wspólne życie na śnieżnej Północy, jednakże Przeznaczenie okazuje się silniejsze od marzeń. Przeszłość żąda od kochanków zadośćuczynienia za wyrządzone krzywdy. Severo, by ratować ukochaną, zostaje zmuszony do zawarcia krwawego paktu oraz wzięcia udziału w politycznej rozgrywce, której stawką jest tron Cesarstwa. Tymczasem Mrok, wykorzystując naiwność ukochanej byłego Mistrza, uwalnia się z wiekowego więzienia, by dopełnić zemsty i zmienić Los Kontynentu. Czy miłość może usprawiedliwić zbrodnię? Czy każdą krzywdę można wybaczyć?

„Dlaczego zatem mam się poświęcać i oglądać na pozostałych, gdy nie chcę niczego więcej poza miłością? Dlaczego innym przychodzi ona tak łatwo, a ja nie mogę jej zaznawać w spokoju?”

Nie da się ukryć, że w drugim tomie Autorki postawiły nacisk na uczucie, które łączy głównych bohaterów. Miłość jest motywem przewodnim, ale i motorem napędowym wielu decyzji bohaterów. Trudne wybory najbardziej dotyczą Severo, który wielokrotnie musi wybierać między mniejszym a większym złem. Czy jego decyzje są dobre? Nie mi oceniać – w końcu dla miłości człowiek jest wszystko uczynić. Jednak przeznaczenie wielokrotnie igra z bohaterami, podstawia nogi i sypie piachem prosto w twarz. Wszystko by utrudnić wspólne życie Ariadny i Severo. Myśleliście, że w Czarnej Twierdzy bohaterowie mieli pod górkę? Przeczytajcie „Koronę przeznaczenia” i zobaczcie jaki los bywa okrutny.

Muszę również wspomnieć o bohaterach, których pokochałam w pierwszym tomie. Severo i Ariadna, to jedna z moich ulubionych par, ale widać, że pod wpływem wydarzeń mocno się zmienili. Zwłaszcza Severo. Zawsze był narwany, brutalny, nieokrzesany, ale i troskliwy, opiekuńczy oraz gotowy na wiele poświęceń w imię miłości. Teraz jednak mam wrażenie, że te złe cechy wzięły górę. Nie można powiedzieć, by był złą postacią, ale tym bardziej nie jest dobrą. To właśnie lubię w tej historii, że mało kogo można zaszufladkować. Autorki łamią schematy i pokazują, że każdy popełnia błędy, nawet główni bohaterowie, którzy z założenia powinni ratować świat i rezygnować ze swoich marzeń. W „Koronie przeznaczenia” najbliżej do dobrego bohatera ma Ariadna, która nie chce budować życia na krzywdzie innych. Jednak dalej jest to trochę naiwna i dziecinna postać – młody wiek zobowiązuje. Trochę mi szkoda, że tak naprawdę bohaterowie nie potrafili szczerze porozmawiać o problemach i razem ich rozwiązać. Może wszystko potoczyłoby się inaczej? Może Severo dokonałby innej decyzji, gdyby młoda czarodziejka mogła mu pomóc? Zabrakło mi partnerstwa, ale z drugiej strony, czy można mówić o partnerstwie, gdy kobieta jest zamknięta pod kloszem i nie może się zbliżyć do mężczyzny bez stada przyzwoitek? Tak jak mówiłam – życie na „wolności” stało się o wiele bardziej skomplikowane niż pełne zasad życie w Czarnej Twierdzy.

„Ty jesteś moją Światłością. Opromieniaj mnie, tak abym nawet w najgłębszej Ciemności umiał odnaleźć do ciebie drogę i już nigdy nie zbłądził.”

Jednego czego można być pewnym w tej historii, to uczucia, które łączy Severo i Ariadne. Autorki tak poprowadziły fabułę, że niczego nie można brać za pewnik. Nawet starzy przyjaciele mogą zranić, a wrogowie wyciągnąć pomocną dłoń. Nowe postacie wiele mogą namieszać, a siły wyższe jeszcze bardziej skomplikować drogę do szczęścia. Tak jak w Klątwie nadal mamy tu mnóstwo spisków, intryg i brutalności. Dla nikogo nie ma tutaj litości – niejeden straci głowę i to nie dla pięknej damy. Na dodatek siły Mroku uwalniają się z więzienia, a jedynym ich pragnieniem jest zemsta. Czy świat przetrwa taką zagładę?

Otwierając Koronę, czułam się, jakbym wróciła do starych znajomych. Nie mogłam się doczekać powrotu do świata wykreowanego przez Pisarki i zastanawiałam się, jak będzie wyglądać zakończenie. Czy będzie satysfakcjonujące? Czy wygra przeznaczenie? Byłam naiwna, że na starcie martwiłam się zakończeniem, bo Autorki już od pierwszych stron postanowiły zaserwować czytelnikom wielki szok i niedowierzanie. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich stanów emocjonalnych jakich doświadczyłam podczas czytania tej książki, ale powiem tylko jedno – ta historia na zawsze pozostanie w moim sercu.

Nie potrafię pięknie dobierać słów, ale mam nadzieję, że chociaż trochę zainteresowałam Was „Koroną Przeznaczenia”. Autorki przeszły długą drogę, by ta cudna historia mogła ujrzeć światło dzienne. Mam nadzieję, że będą dalej tworzyć i jeszcze chociaż na moment wciągną nas do świata Severo i Ariadny, bo zakończenie… Kolejny raz łamie serce, więc mam nadzieję, że nie pozostaną nam jedynie domysły i powroty do ulubionych fragmentów.

Minęło już kilka dni, od momentu, kiedy przeczytałam „Koronę przeznaczenia”, a nadal na samą myśl skacze mi ciśnienie! Ile w tej książce się działo! Musiałam wszystko zapisywać, by nie pogubić wątków. Myślałam, że w „Klątwie przeznaczenia” dużo się działo, ale to dopiero „Korona przeznaczenia” powaliła mnie mnogością wydarzeń.

Były Mistrz Walk i jego ukochana uciekają ze...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka o wampirach, bez wampirów? Spokojnie, wiem, że nie brzmi to za dobrze, bo większość czytelników dawno przejadła się wampirami i wszystkim, co z nimi związane, ale w „Niepewnym miejscu” sytuacja wygląda totalnie inaczej. Jest to kryminał pełen tajemnic, niedomówień i zwrotów akcji, a wampiry są jedynie legendą, w którą niby nikt nie wierzy, ale jednak każdy odczuwa pierwotny lęk na ich wspomnienie.

Inspektor Adamsberg wyjeżdża na konferencję do Londynu. Towarzyszą mu – młodszy sierżant Estalere i Danglard. Żaden z nich nie spodziewał się, że na miejscu zostaną uraczeni bardzo specyficzną historią. Jeden z mieszkańców opowiada im o starym cmentarzu Highgate i butach z odciętymi stopami w środku, które stoją naprzeciw cmentarza. Dziwne wydarzenie niczym jednak nie przebija tego, co zastaje główny bohater po powrocie do Francji. Potworna masakra w domku na przedmieściach wydaje się zupełnie niezwiązana z odciętymi stopami. A może jednak gdzieś tkwi powiązanie?

Nowa książka Fred Vargas na pewno nie należy do zwyczajnych kryminałów. Poza typową dla tego gatunku intrygą, mamy tutaj błyskotliwe i zmuszające do wysilenia szarych komórek dialogi, dużo wisielczego humoru, wyrazistych bohaterów i fascynującą historię o klątwie, która zainteresuje każdego fana Draculi. Lubię książki, które potrafią zaoferować coś więcej niż chwilową rozrywkę. „Niepewne miejsce”, to właśnie lektura, której nie da się zapomnieć, bo zachwyca swoim klimatem i nawiązaniami do klasyki. Wiecie, nic mnie tak nie wciąga, jak „zwykła” historia ze starymi wierzeniami w tle. Nawiązanie do wampirów i ich zabójców sprawia, że książka nabiera nadnaturalnego wymiaru. I tak jak wcześniej wspomniałam – nie ma tutaj ani jednego wampira, ale klimat, który Autorka stworzyła, dzięki opowieściom o tych istotach sprawia, że ciarki same przechodzą po ciele.

Pod wrażeniem jestem również tego, jak Autorce udało się połączyć ze sobą wiele wydarzeń wspomnianych w książce. Odcięte stopy pod Highgate, masakra we Francji, nieżyjący od dawna krewny jednego z bohaterów, to jedynie część z tego, co Autorka zaplanowała, by zaszokować czytelnika. Podczas czytania „Niepewnego miejsca” czułam się, jakbym układała puzzle. Z każdym wydarzeniem, a nawet na pozór nieznaczącą rozmową bohaterów, pojawiał się jeden element, który trzeba było wcisnąć do większej całości. Dlatego nie da się powiedzieć, by w książce Vargas brakowało akcji – jest jej wiele i rozwija się do samego końca.

Bohaterowie, to kolejna zaleta książki. Każdy z nich jest wyjątkowy i posiada swoją historię, która równie mocno ciekawi, co każda ze zbrodni. Oczywiście najwięcej dowiadujemy się o głównym bohaterze – Adamsbergu, ale i erudyta Danglard ma swoje 3 minuty. Dzięki niemu wszystkie dramatyczne sprawy zaczynają łączyć się w całość. Jego obszerna wiedza przydaje się podczas wyjaśniania historii cmentarza Highgate i tego, co ma on wspólnego ze starym rodem wampirów. Jednak w tej historii pierwsze skrzypce gra dla mnie czarny charakter, który idealnie rozplanował i przeprowadził swoje zbrodnie.

Książce nie da się odmówić specyficznego klimatu, który rzuca się w oczy już od pierwszych stron. Tym klimatem jestem właśnie najbardziej oczarowana, bo z takim stylem historii jeszcze się nie spotkałam. Książkę niby czyta się szybko i lekko, ale jednocześnie trzeba się w nią wgryźć, by wszystko załapać. Jest tu dużo obszernych opisów, ale i dialogów, które na pierwszy rzut oka wydają się totalnie zbędne. Dopiero w trakcie historii widać, że to celowy zabieg Autorki, która stara się odwrócić uwagę czytelnika od tego, co najistotniejsze. W końcu prowadzi z nami grę i nie może pozwolić na to, byśmy za szybko rozwiązali zagadkę. Trzyma w napięciu do ostatnich stron i dopiero wtedy wszystkie elementy układanki trafiają na swoje miejsce.

Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z lektury „Niepewnego miejsca” i była to dla mnie fantastyczna uczta wyobraźni. Poza kryminalną zagadką będę też wspominać niepokój, który towarzyszył tej lekturze. W końcu motyw wampirów został fajnie wykorzystany – jest mroczny, przerażający i pierwotny. Nikt tu nie znajdzie wampirzych przystojniaków, jedynie opowieści o przerażających istotach, które przebijało się kołkiem. Polecam „Niepewne miejsce” każdemu, kto lubi kryminały, ale i grozę, bo jej również tutaj nie zabrakło.

Książka o wampirach, bez wampirów? Spokojnie, wiem, że nie brzmi to za dobrze, bo większość czytelników dawno przejadła się wampirami i wszystkim, co z nimi związane, ale w „Niepewnym miejscu” sytuacja wygląda totalnie inaczej. Jest to kryminał pełen tajemnic, niedomówień i zwrotów akcji, a wampiry są jedynie legendą, w którą niby nikt nie wierzy, ale jednak każdy odczuwa...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recepta na długie i nudne, jesienne wieczory? Wciągająca książka! Nie ma nic lepszego od trzymającej w napięciu lektury, a ja właśnie niedawno miałam okazję taką przeczytać. „Cztery dni w Kabulu”, to historia z porwaniem i morderstwem w tle, czyli nawet największy zmarzluch rozgrzeje się przy takiej akcji.

Amanda Lund to policyjna negocjatorka, której przydzielono sprawę porwania szwedzkich dyplomatów w Kabulu. Ma mało czasu na ich odbicie, a ambasador Szwecji, z którym musi współpracować, zaczyna bardzo utrudniać sprawę. W tym samym czasie szef Amandy próbuje rozwiązać sprawę zabójstwa byłego pracownika szwedzkiej ambasady w Kabulu. Czy te dwie sprawy mają ze sobą coś wspólnego? Amanda musi znaleźć wiele odpowiedzi, a czas ciągle ucieka.

Jakby ktoś mnie zapytał, co jest dla mnie najistotniejsze w książce, to pewnie odpowiedziałabym – WSZYSTKO. Naprawdę nie lubię się rozdrabniać i na siłę szukać zalet w książkach, które ich nie posiadają. Tak samo nie lubię pisać o słabych lekturach, bo totalnie szkoda mi na to czasu. Co innego, jeśli historia wciąga od pierwszych stron – wtedy mogę długo o niej opowiadać. „Cztery dni w Kabulu”, to kolejna pozycja, która totalnie mnie zaskoczyła i to tak bardzo pozytywnie. Wiecie, porwania i morderstwa to chleb powszedni dla większości autorów i dopiero cała otoczka takich wydarzeń może sprawić, że lektura staje się niepowtarzalna.

„Cztery dni w Kabulu” mają do zaoferowania wiele niepowtarzalnych rzeczy. Miejsce akcji – Kabul. Czytaliście kiedyś książkę, która rozgrywała się w tym mieście? Bo ja nie. Fakt, że szczególnych opisów miasta tutaj nie znajdziemy, ale niebezpieczny klimat Afganistanu wyczuwa się na każdym kroku głównej bohaterki. Skoro już jesteśmy przy Amandzie, to warto wspomnieć, że jest to kobieta, o której chce się czytać, a tym bardziej chce się być taką odważną babką. Bo odwagi nikt jej nie może odmówić. Wiadomo, że kobieta w policji zawsze musi zachować zimną krew, ale i tak Lund wskakuje do mojej czołówki „mocnych” bohaterek. Jej upór w dążeniu do celu i zawziętość w uratowaniu dyplomatów powinny stać się wyznacznikiem przy tworzeniu idealnych kobiecych postaci.

Tak jak sugeruje tytuł książki – jej akcja faktycznie rozgrywa się w ciągu czterech dni. Jest to trochę szokujące, bo są to niesamowicie intensywne cztery dni. Amanda zaraz po przybyciu do Kabulu bierze się do roboty. Wszystko, co związane z porwaniem Ingrid oraz Michaela wydaje się grubymi nićmi szyte. Porywacze podają kwotę okupu, ale nie mówią, gdzie go dostarczyć. Ambasador Szwecji nabiera wody w usta i nie chce współpracować. Czy jest w to wszystko zamieszany? A może posiada swoje tajemnice, które nie mogą wyjść na światło dzienne? Gdy główna bohaterka już ma wrażenie, że powoli rozwiązuje zagadkę, pojawiają się kolejne niewiadome, które całkowicie komplikują sytuację. A czas leci… Czytając tę książkę, praktycznie cały czas miałam przed oczami przesuwające się wskazówki zegara. Ciągle myślałam o tym, czy Amanda się wyrobi i czy odbije porwanych dyplomatów. Anna Tell od pierwszych stron buduje napięcie, które wzrasta z każdym następnym rozdziałem.

Ostatnio chyba panuje jakaś moda na związki, czy relacje osób homoseksualnych w książkach. Ciągle trafiam na historie, w których autorzy muszą przemycić chociaż drobny wątek związany z tym tematem, ale oczywiście nie wszystkim, to wychodzi. Również „Cztery dni w Kabulu” poruszają problemy homoseksualistów. Stanowisko, a orientacja seksualna. To, co wypada, a czego nie, gdy jest się osobą publiczną. Ukrywanie swoich upodobań i to jakie konsekwencje mogą z tego wyniknąć. Autorka w oryginalny sposób przemyca do fabuły wrażliwe tematy i zderza je z brutalnym światem.

Lekki styl książki również działa na plus. Przy cięższym piórze taka historia mogłaby wypaść zbyt topornie. Anna Tell umiejętnie wyważyła tempo akcji, wodzi czytelnika cały czas za nos i do samego końca nie udziela najistotniejszych odpowiedzi. Podziwiam Autorkę również za to, że przy tak napiętej akcji potrafi jeszcze skomplikować życie prywatne Amandy, które praktycznie zostało ledwo wspomniane w trakcie 4-dniowego pobytu w Kabulu. Podejrzewam, że to jedynie zapowiedz tego, co nas czeka w kolejnych tomach, bo w końcu debiutancka powieść Autorki, jest wprowadzeniem do dłuższej serii.

Podsumowująca, „Cztery dni w Kabulu” to kawał dobrej literatury, która zapewniła mi rozrywkę na kilka dni. Jestem pod wrażeniem umiejętności pisarskich Anny Tell i nadal ciężko mi uwierzyć, że to jej debiutancka historia. Mam nadzieję, że Autorka nie wykorzystała najlepszych pomysłów w pierwszym tomie o negocjatorce Amandzie Lund i w kolejnych również stanie na wysokości zadania. Ja z chęcią będę śledzić dalsze losy Amandy, a Wam polecam sięgnąć po ten interesujący kryminał, bo tak dobra lektura nie może nikogo ominąć!

Recepta na długie i nudne, jesienne wieczory? Wciągająca książka! Nie ma nic lepszego od trzymającej w napięciu lektury, a ja właśnie niedawno miałam okazję taką przeczytać. „Cztery dni w Kabulu”, to historia z porwaniem i morderstwem w tle, czyli nawet największy zmarzluch rozgrzeje się przy takiej akcji.

Amanda Lund to policyjna negocjatorka, której przydzielono sprawę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Wygraj z cukrem! Lars-Erik Litsfeldt, Patrik Olsson
Ocena 6,5
Wygraj z cukrem! Lars-Erik Litsfeldt...

Na półkach: ,

Od kilku lat choruję na Hashimoto. Po wielu przeczytanych artykułach i wizytach u wszelakich lekarzy wiem, że choroby autoimmunologiczne lubią chodzić parami. Wolę chuchać na zimne i od pewnego czasu interesuję się różnymi dietami – takimi dla osób z chorą tarczycą, ale i innymi, które faktycznie mogą wpłynąć na lepszą pracę organizmu. Dlatego nie mogłam przejść obojętnie wobec książki „Wygraj z cukrem”, która kusiła swoimi rewolucyjnymi metodami.

Patrik Olsson i Lars-Erik Litsfeldt sami są diabetykami (Patrik z powodu powikłań związanych z cukrzycą nawet stracił wzrok). Na własnym przykładzie pokazują jak dieta LCHF oraz fasola, a zwłaszcza zawarta w niej skrobia oporna, pozytywnie wpłynęły na ich zdrowie. Autorzy wyjaśniają zasady opracowanego przez siebie sposobu odżywiania, podają przepisy i obalają wiele mitów dotyczących diety LCHF.

Nie jestem żadnym specem od diet, a tym bardziej nie znam się na wszystkich biologiczno – chemicznych aspektach ich działania, ale z chęcią czytam wypowiedzi ludzi, którzy faktycznie mają ogromną wiedzę na ten temat. Jeszcze milej mi się robi na sercu, gdy specjaliści potrafią tę wiedzę przekazać w taki sposób, by osoba zielona w temacie, bez problemu zrozumiała, to co czyta. Patrik Olsson i Lars-Erik Litsfeldt przedstawiają swoją teorię w bardzo przyjaznej formie i nawet największy laik w trakcie lektury nie poczuje się zdezorientowany, a na dodatek będzie po niej wzbogacony w wiele przydatnych informacji.

„W poświęconej cukrzycy broszurze, którą dostałem, gdy zdiagnozowano u mnie tę chorobę, opisano sposób, w jaki można ocucić osobę, która zapadła w śpiączkę cukrzycową: powinno się spróbować podać pacjentowi szklankę mleka lub pięć tabletek cukru gronowego. Na pewno to dobry pomysł, ale od razu oczywiście zaczynam się zastanawiać, na ile zdrowe jest picie szklanki mleka, skoro dawka cukru jest w niej tak silna, że można nią zbudzić na wpół umarłego.”

Książka jest podzielona na kilka rozdziałów, które powoli wprowadzają nas do najważniejszego tematu, czyli diety zaproponowanej przez Autorów. Najpierw poznajemy ich historię, a zwłaszcza Pana Olssona, który przez cukrzycę przestał widzieć na jedno oko, a potem przez nieudany zabieg całkowicie oślepł. Patrik zaczął wtedy słuchać dużo audiobooków, które wprowadziły go w temat diety przy cukrzycy. Dzięki temu rozpoczął dietę LCHF ( Low Carb High Fat), czyli nisko węglowodanową i wysoko tłuszczową. Zaczął również spożywać fasolę i inne produkty ze skrobią oporną oraz wprowadził w plan dnia ćwiczenia siłowe. Jego metoda została w książce poparta wieloma testami – Patrik jak i jego partnerka sprawdzali na sobie dietę. Mężczyźnie udało się ostatecznie zmniejszyć ilość przyjmowanej insuliny, a kobiecie zrzucić nadprogramowe kilogramy.

Wszystkie próby związane ze zmianą diety i ćwiczeniami są poparte wykresami umieszczonymi w książce. Pokazują one, jak wzrastał cukier po danym posiłku i jaką rolę odgrywała w tym wszystkim skrobia oporna. Kolejnym dowodem, że dieta faktycznie pomaga ludziom są przytoczone wypowiedzi innych osób, które skusiły się na wprowadzenie diety. Warto jednak zaznaczyć, że dieta nie jest taka prosta, na jaką się wydaje. Autorzy tłumaczą, że najpierw trzeba zadbać o swoją florę bakteryjną, by skrobia faktycznie mogła wspomóc rozwój bakterii probiotycznych. Inaczej ta dieta może kompletnie nie zadziałać. Dużym plusem książki są przepisy umieszczone na jej końcu, które każdy bez problemu będzie mógł sam przygotować. Poza menu Autorzy również umieszczają w książce plan ćwiczeń, który warto rozpocząć, by wspomóc dietę. Jest to naprawdę miły gest ze strony twórców, bo czytelnicy zostają przez nich praktycznie poprowadzeni za rękę.

„Badania potwierdzają, że to słuszna droga, ale lekarze nadal przepisują lekarstwa, nie wspominając o diecie, a zalecenia dietetyków sprawiają, że potrzeba jeszcze więcej lekarstw. „

Każdy, kto nie czytał książki, a słyszy o rewolucyjnej diecie, zapewne zapyta, czemu nie została ona bardziej rozpowszechniona. Czemu nie mówi się o niej wśród lekarzy, tylko nadal zaleca się przyjmowanie insuliny? Tutaj Autorzy również zgrabnie wyjaśniają, jak to jest połączone z koncernami farmaceutycznymi, którym nie zależy na wyleczeniu ludzi. Podczas czytania tych fragmentów przypomniało mi się, jak pierwszy raz poszłam do endokrynologa i zapytałam się jaką dietę powinnam wprowadzić, by moja tarczyca lepiej funkcjonowała. Usłyszałam, że żadna dieta nie pomoże i tylko tabletki mogą sprawdzić, ze znowu zacznę się lepiej czuć. Chyba się nie zdziwicie, jeśli powiem, że więcej tego lekarza nie odwiedziłam. Dieta to podstawa i naprawdę dziwię się, że nadal tak mało lekarzy o tym wspomina, tylko wolą od razu wcisnąć w rękę receptę.

Podsumowując, „Wygraj z cukrem”, to rewelacyjnie przygotowana pod względem merytorycznym książka. Posiada ona również wiarygodny wydźwięk, co dla mnie jest ogromną zaletą. Nie wiem jak Wy, ale ja często przy takich lekturach mam problem z uwierzeniem w to, co Autor próbuje przekazać. W przypadku Litsfeldta i Olssona otrzymujemy masę wiedzy i tylko od nas zależy, czy ją wykorzystamy. Żaden z Panów nie próbuje jej nachalnie wcisnąć, tylko profesjonalnie pokazują, że to, co odkryli, ma poparcie wśród wielu ludzi. „Wygraj z cukrem” faktycznie przedstawia rewolucyjną metodą, ale nie tylko dla cukrzyków. Ludzie z nadwagą i innymi dolegliwościami również mogą z niej skorzystać, by odzyskać energię i chęć do życia. Nie wiem jak Wy, ale ja na pewno się bliżej przyjrzę diecie LCHF i wprowadzę skrobię oporną do kuchni.

Od kilku lat choruję na Hashimoto. Po wielu przeczytanych artykułach i wizytach u wszelakich lekarzy wiem, że choroby autoimmunologiczne lubią chodzić parami. Wolę chuchać na zimne i od pewnego czasu interesuję się różnymi dietami – takimi dla osób z chorą tarczycą, ale i innymi, które faktycznie mogą wpłynąć na lepszą pracę organizmu. Dlatego nie mogłam przejść obojętnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lubię swoją strefę komfortu, przez co zawsze wybieram książki, przy których mam 95% pewności, że mi się spodobają. Z fantastyką czuję się jak ryba w wodzie, czego nie mogę powiedzieć o innych gatunkach. Czasem jednak ryzykuję, gdy temat książki wyjątkowo mnie zaintryguje. „Kraina Sióstr” przyciągnęła moją uwagę zdolnościami parapsychologicznymi bohaterek, co wydawało się obietnicą wspaniałej lektury. Czy faktycznie tak było?

Kate i Violet to siostry bliźniaczki, które urodziły się z nadnaturalnymi zdolnościami – przeczuciami, proroczymi snami. Vi z radością przyjęła te umiejętności i postanowiła zostać medium, natomiast Kate całkowicie odcięła się od dawnego życia i została żoną oraz matką. Pewnej nocy w mieście St. Louis dochodzi do słabego trzęsienie ziemi, a następnie Violet pojawia się w telewizji i przepowiada o wiele silniejsze trzęsienie. Kate ma żal do siostry, że w ten sposób obydwie zostaną ośmieszone, ale jednocześnie czuje, że jej bliźniaczka ma rację.

Zacznijmy może od tego, że jedną książkę Curtis Sittenfeld mam już za sobą i nadal dobrze wspominam. „Pierwsze wrażenia”, które przedstawiały nowoczesną wersję „Dumy i uprzedzenia” kupiły mnie swoją lotną historią i przyjemnym piórem Autorki. Po tak dobrym pierwszym kontakcie z Panią Curtis, chciałam poznać więcej jej historii i przy premierze „Krainy Sióstr” nadarzyła się taka okazja. Niestety nie zaiskrzyło tak jak przy pierwszym spotkaniu, ale też nie skreślam Sittenfeld z listy pisarzy, po których będę sięgać.

„Kraina Sióstr” okazała się o wiele trudniejszą lekturą – brakowało w niej błyskotliwości i lekkości „Pierwszych wrażeń”. Natomiast dużo w niej goryczy, żalu, czy rozczarowania. Główne bohaterki książki od najmłodszych lat nie miały łatwego życia. Problemy w domu, czy szkole cały czas im towarzyszyły. Na dodatek ich zdolności parapsychologiczne nie ułatwiały życia, a różne charaktery sióstr sprawiały, że więcej je dzieliło, niż łączyło. Z wiekiem każda z nich wybrała inną ścieżkę życia, co wiązało się z różnymi konsekwencjami. Choć Kate i Vi poznajemy, gdy są już dorosłymi kobietami, to retrospekcje zawarte w historii pozwalają nam zajrzeć do czasów, gdy siostry były jeszcze małymi dziewczynkami. Od razu przyznam, że bardziej polubiłam się z szaloną Violet niż wycofaną i spokojną Kate. Chociaż to tej drugiej została bardziej poświęcona książka i chyba dlatego jej czytanie trochę mnie męczyło.

Kate jest tą bliźniaczką, która nie może się pogodzić ze swoim darem, przez co od początku irytowała mnie jej osoba, bo naprawdę książka mogłaby mieć super potencjał, gdyby faktycznie przeczucia i zdolności dziewczyn wyszły na pierwszy plan historii. Zamiast tego zostały stłamszone i wspominane jako relikt przeszłości. Oczywiście poza Vi, która została medium, jednak nie dostała ona swoich rozdziałów i jedynie bywała gościem w historii swojej siostry. Ostatecznie większa część książki opowiadała o życiu żony i matki, co niestety nie było tym, czego się spodziewałam. Wiecie, gdy na okładce książki czytam o nadzwyczajnych przeczuciach, to oczekuję, że zostaną one w pełni wykorzystane. Zamiast tego otrzymałam 3/4 książki o dzieciach, braku samoakceptacji i innych dziwnych wyborach Kate. Moim zdaniem Autorka dużo straciła, spychając Violet na drugi plan, bo to ona była tą wyraźniejszą postacią. Z większą przyjemnością czytałabym o siostrze, której towarzyszył duchowy Opiekun niż o karmieniu i zmienianiu pieluch, jak to było w przypadku Kate.

Nie zrozumcie mnie źle – „Kraina Sióstr”, to nie jest zła książka i podejrzewam, że każdy, kto uwielbia obyczajówki, będzie z niej bardzo zadowolony. Autorka w fantastyczny sposób zbudowała profile psychologiczne i ciekawie przedstawiła relacje bliźniaczek. Jako jedynaczka z chęcią czytałam o perypetiach sióstr, bo takie relacje są mi kompletnie nieznane. Również przeżywanie tego, co one było ciekawym doświadczeniem – presja czasu i widmo trzęsienia ziemi wielokrotnie doprowadzały do kryzysowych sytuacji. Ludzie w momentach wielkiego stresu, czy zagrożenia życia potrafią podejmować bardzo pochopne i złe decyzje, które wpływają potem na resztę ich życia. Jednak jako osoba, która szuka w książkach wszystkiego, co nadzwyczajne trochę się zawiodłam, że to, co mnie zafascynowało, zostało potraktowane bardzo marginalnie. Nawet kulminacyjne trzęsienie ziemi, na które czekałam do prawie ostatniej strony, okazało się kompletnie czymś innym.

Podsumowując, „Kraina Sióstr” to typowa obyczajówka skupiona na perypetiach głównej bohaterki i przedstawiająca jej wymarzone zwykłe życie. Można tutaj odnaleźć typowy ciąg przyczynowo-skutkowy, który momentami był za mocno przegadany, ale dla osób, które lubią tak rozwinięte wątki psychologiczne, na pewno będzie to ciekawa lektura. Sama czuję lekki zawód, bo nastawiłam się na coś kompletnie innego, ale jeśli lubicie historie obyczajowe, to warto zapoznać się z twórczością Curtis Sittenfeld – jednak w moim przypadku o wiele mocniej polecam „Pierwsze wrażenia” niż „Krainę Sióstr”.

Lubię swoją strefę komfortu, przez co zawsze wybieram książki, przy których mam 95% pewności, że mi się spodobają. Z fantastyką czuję się jak ryba w wodzie, czego nie mogę powiedzieć o innych gatunkach. Czasem jednak ryzykuję, gdy temat książki wyjątkowo mnie zaintryguje. „Kraina Sióstr” przyciągnęła moją uwagę zdolnościami parapsychologicznymi bohaterek, co wydawało się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książki Pani Jadowskiej będę zawsze i wszędzie polecać – nawet, gdy czasem główne bohaterki sprawiają, że człowiek ma ochotę wywracać oczami. Nie zmienia to jednak faktu, że są to historie niesamowicie wciągające, a bohaterowie zapadają w pamięci. Trylogia o Nikicie najmocniej przypadła mi do gustu i odliczałam dni do premiery najnowszej części. „Diabelski Młyn” pochłonęłam w dwa dni i aktualnie jest dla mnie najlepszą książką Autorki.

Nikita wraz ze swoim partnerem wyrusza do Archiwum, by poznać przeszłość Robina. W trakcie tej podróży towarzyszy im Cygański Książę, który dzięki swoim zdolnościom pomoże im przeżyć na Bezdrożach. Pomoc Księcia jednak nie jest bezwarunkowa i zanim bohaterowie dotrą do Archiwum, muszą uruchomić Diabelski Młyn.

Wiecie czemu właśnie cykl o Nikicie jest moim ulubionym? Bo nie dość, że z każdym tomem akcja staje się coraz ciekawsza, to jeszcze główna bohaterka zmienia się na lepsze. Nikita w pierwszym tomie, to ktoś całkiem inny – bardziej zamknięty w sobie, wycofany, narzekający na rodziców. W „Diabelskim Młynie” może nie da się powiedzieć, że Nikita jest wyjątkowo pozytywnie nastawiona do świata, ale w końcu otwiera się na innych ludzi. Robin przestaje być jej kulą u nogi i zaczyna zasługiwać na miano przyjaciela, a poznawanie nowych osób przestaje być dla niej przykrym obowiązkiem. Nikicie zaczyna zależeć na ludziach i co najważniejsze – na samej sobie. Berserk okazuje się istotą, bez której nie może żyć, a nie tylko potworem, którego trzeba trzymać na smyczy. Była zabójczyni staje się bardziej ludzka i nabiera wiary w siebie, co również sprawia, że przestaje ciągle narzekać na matkę, czy ojca. W końcu wie, że może i potrafi się im postawić. Fajnie śledzi się losy bohaterki, która zaczyna żyć i doceniać ludzi, którzy ją wspierają.

Kolejną zaletą książki jest to, że Robin w końcu dostał swoje trzy minuty. Partner Nikity bierze czynny udział w akcji, nie zostaje pominięty i co najważniejsze – mamy kilka rozdziałów napisanych z jego perspektywy. Słowne potyczki Robina z Nikitą wielokrotnie rozbawiają do łez, ale dopiero możliwość wejścia w jego myśli pokazuje jak ciepłe uczucia żywi do swojej towarzyszki . Fajnie spojrzeć na Nikitę jego oczami i zrozumieć siłę ich przyjaźni. Można nawet powiedzieć, że to Robin jest motorem napędowym tego tomu. W końcu gdyby nie tajemnicza przeszłość byłego Cienia, to nie byłoby wycieczki do Archiwum. Końcówka książki również pozostawia wielki niedosyt, bo jedynie nabiera się po niej apetytu na dalsze poznawanie Robina. Z chęcią zagłębiłabym się mocniej w przeszłość tego mężczyzny, bo coś czuję, że byłby to świetny materiał na kolejną historię.

„Diabelski Młyn” to książka napakowana akcją i jeszcze raz akcją. Bohaterowie nie potrafią usiedzieć długo na jednym miejscu i ciągle gdzieś się przemieszczają. Dlatego nie ma tutaj miejsca na analizę wydarzeń, czytelnik jedynie może biec zasapany za bohaterami i liczyć na to, że się nie zgubi. W przypadku Nikity nic nie może być proste, więc i założona droga do Archiwum nie jest taka, jak główna bohaterka się spodziewała. Poza samym Cygańskim Księciem i jego planami względem dwójki byłych Cieni, na drodze Nikity ponownie stają nordycy bogowie. Oni jak nikt inny potrafią namieszać i sprawić, by przewartościowała swoje życie. W skrócie można stwierdzić, że w tej części Nikita toczy trzy walki – o swoje życie, o przetrwanie Taboru i wspomnienia Robina. Niektórzy mogą być zaskoczeni, że w tym tomie trup nie ściele się tak gęsto, ale za to otrzymujemy dwa razy więcej magii i innych ciekawszych sytuacji od mordobicia.

Warto chwilę poświęcić samemu Taborowi, bo do tej pory jeszcze nie spotkałam się z tak ciekawym pomysłem. Na ich czele stoi Cygański Książę, który przygarnia pod swoje skrzydła samotnych ludzi. Zjednoczenie się pomaga im przeżyć na Bezdrożach, ale i daje szansę obudzić Diabelski Młyn. Każdy, kto lubi wesołe miasteczko, na pewno zakocha się w Lunaparku. Miejscu magicznym, ale i do tej pory opuszczonym. Jego magia sprawia, że ludzie, którzy ją obudzą, będą mogli liczyć na lepszy los. Czy Nikicie uda się wesprzeć Cygańskiego Księcia i swoim przedstawieniem nie spaprać całego przedsięwzięcia? W końcu kto jak kto, ale Nikita nie należy do osób, które świetnie radzą sobie w dużej grupie.

Ostatni tom cyklu o Nikicie wywołał we mnie wiele pozytywnych emocji, ale i trochę smutku, że to już koniec przygody. W końcu chyba nikt nie lubi się rozstawać z ulubionymi bohaterami. W przypadku Pani Jadowskiej można mieć chociaż nadzieję, że jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa i zaskoczy nas nową książką, czy opowiadaniem. „Diabelski Młyn” okazał się oryginalną i naprawdę mało przewidywalną lekturą. Autorka wpakowała w nią tyle wydarzeń i zaskakujących informacji, że najlepiej byłoby ją przeczytać jeszcze raz, by wszystko sobie na spokojnie ułożyć w głowie. Jeśli jeszcze nie znacie Nikity, to naprawdę gorąco Wam ją polecam i nie bierzcie tego za czcze gadanie – jeśli ktoś mnie już trochę zna, to wie, że nieliczne tytuły zasługują u mnie na takie słowa. 🙂

Książki Pani Jadowskiej będę zawsze i wszędzie polecać – nawet, gdy czasem główne bohaterki sprawiają, że człowiek ma ochotę wywracać oczami. Nie zmienia to jednak faktu, że są to historie niesamowicie wciągające, a bohaterowie zapadają w pamięci. Trylogia o Nikicie najmocniej przypadła mi do gustu i odliczałam dni do premiery najnowszej części. „Diabelski Młyn” pochłonęłam...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu opisu książki byłam pewna, że dostane typowe sci-fi. Nie spodziewałam się, że historia (nie)zwykłych kotów tak poruszy moje serce. Narracja jest prowadzona przez kotkę Bastet, której marzeniem jest komunikacja z innymi gatunkami, a już zwłaszcza z ludźmi. Forma wypowiedzi kotki rzuca się w oczy od pierwszych stron książki. Niby bardzo po kociemu, ale jednak występuje w niej spory pierwiastek ludzki, który często widać w zachowaniu kotów. Bastet, chociaż nie posiada połączenia z internetem jak Pitagoras, to i tak jest mocno rozwinięta, jak na domowego zwierzaka. Widać to przy porównywaniu jej z innym domowym kotem – Felixem, który niczego nie wymaga od życia, poza jedzeniem i spaniem. Jest to bardzo ciekawy zabieg, bo Autor w ten sposób pokazuje, że koty mogą się różnić, tak samo, jak ludzie, ale w końcu skąd możemy o tym wiedzieć, skoro nadal nie możemy się z nimi porozumieć? Podoba mi się, że Autor tak wyjątkowo przedstawił koty. Nie były one zwykłymi kanapowcami, ale myślącymi istotami. Każdy z nich miał swoją osobowość, co wiązało się z marzeniami, planami na przyszłość i zwykłym spojrzeniem na świat – dzięki temu nie mamy w książce samych klonów, ale pełnowymiarowych bohaterów, co mnie osobiście zachwyciło, bo w końcu mowa tu o zwierzętach, a nie o ludziach.

Chciałabym wypisać wszystko, co mi się w tej książce podobało, ale mam wrażenie, że wtedy większość czytelników odpadłaby w połowie recenzji. Dlatego wskaże te elementy, które sprawiły, że książka naprawdę była dla mnie wartościową lekturą. Cała historia skłania czytelnika do wielu refleksji i typowego filozofowania, bo Autor poruszył niesamowicie ważny i trudny temat, którym jest dążenie ludzi do samozagłady. Wojny, sprzeczki, agresja, a to wszystko dlatego, że chcemy mieć dla siebie trochę więcej ziemi, albo skłonić innych do swojej religii (już nie wspominając o głupiej zazdrości, która również może sprowokować do bardzo tragicznych czynów). Fragmenty, w których kot(!) fakt, że podłączony do internetu, ale jednak kot, opowiada o ludzkości i o tym, jak sami się wykańczamy, sprawiły że bardzo ciężko czytało mi się niektóre rozdziały. Chciałabym żeby każdy człowiek podchodził tak mądrze do życia, jak futrzasty bohater książki.
Kolejną sprawą jest to, co mocno mną wstrząsnęło, czyli sposób pozbycia się małych kotów. Jak Autor mógł napisać taką scenę? Przecież można było oddać maluchy i ładniej zakończyć ten wątek. Jak mógł być taki brutalny? Dopiero potem do mnie dotarło, że w ten sposób Pisarz chciał pokazać, jak ważne jest w naszym życiu wybaczanie. Kotka Bastet cierpiała, ale ostatecznie wybaczyła i pomogła ludziom, a ilu ludzi potrafi faktycznie wybaczyć? Wybaczenie krzywdy, to ciężka sztuka, ale skoro zwierze potrafi to zrobić, to chyba nam, ludziom powinno to przychodzić z większą łatwością? Warto się czasem uczyć od zwierząt, bo naprawdę posiadają w sobie o wiele więcej miłości, niż niejeden człowiek.

No i na koniec wizja świata, którą przedstawił Autor – gdzie człowiek bez wahania zabija bliźniego, a wykorzystuje to potem inny gatunek i zmusza ludzi do ucieczki. Muszę powiedzieć, że mocno mnie przejęły takie wydarzenia, ale cieszy mnie fakt, że to koty są tutaj bohaterami. W końcu znalazł się ktoś, kto wplótł kocie wątki i są one naprawdę interesujące! O wiele przyjemniej się czyta książkę, gdy widać, że Autor bardzo się do niej przyłożył pod względem merytorycznym. Znał zachowania kotów, ich nawyki, no i co najważniejsze – to jak wyglądało ich życie wiele lat temu. Może nie popieram takich działań jak topienie kociąt, czy eksperymentowanie na zwierzętach, ale rozumiem, że to miało ważny wpływ na całą opowieść. No i w końcu nie mogę zakładać, że Autor to popiera, jedynie może pokazać jacy ludzie są czasem bezlitośni i zrobią wszystko, byleby tylko osiągnąć swoje cele.

Podsumowując „Jutro należy do kotów”, to historia, która wcale nie musi być jedynie oderwaną od rzeczywistości wizją Autora. Jeśli nadal będziemy sobie nawzajem skakać do gardeł, to faktycznie może dojść do samozagłady, ale czy wtedy będziemy mieć po swojej stronie koty, które przyjdą nam na ratunek? Obawiam się, że wtedy wszystko zostanie w naszych rękach, bo tak inteligentne stworzenia spotyka się tylko w książkach, co ani trochę nie tyczy się krwawych wojen.

Po przeczytaniu opisu książki byłam pewna, że dostane typowe sci-fi. Nie spodziewałam się, że historia (nie)zwykłych kotów tak poruszy moje serce. Narracja jest prowadzona przez kotkę Bastet, której marzeniem jest komunikacja z innymi gatunkami, a już zwłaszcza z ludźmi. Forma wypowiedzi kotki rzuca się w oczy od pierwszych stron książki. Niby bardzo po kociemu, ale jednak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dzisiaj będzie krótko i na temat, bo i fabuła książki „Niezwykła podróż Fakira, który utknął w szafie Ikea” jest właśnie tak konkretnie przedstawiona. Fakir w ciągu kilku dni przeżył wiele nietypowych sytuacji, zwiedził kawałek świata, a Autor zmieścił to wszystko na 240 stronach. Czyli nie mam innego wyjścia jak i recenzję dodać w pigułce.

Tytułowy Fakir wyrusza w podróż do Francji, gdzie w ciągu jednego dnia chce odwiedzić sklep Ikea i kupić specjalne łóżko z gwoździami. Na skutek wielu wydarzeń pozostaje mu przenocować w wielkim sklepie i ostatecznie ukrywać się w szafie. Los chciał, że szafa okazała się wejściem do wielkiego świata, którego Fakir nigdy nie spodziewał się zobaczyć.

Absurdalna.Komiczna.Poruszająca. To trzy słowa, które idealnie opisują tę książkę. Historia Fakira, to szereg wydarzeń, które sprawiają, że czytelnik łapie się za głowę i ma ochotę powiedzieć „dobre sobie, ciekawe co ten Autor jeszcze wymyśli” i z taką myślą czyta się dalej. Każda następna „nienormalna” sytuacja sprawia, że już się tylko parska śmiechem, bo w końcu załącza się tryb „dobra, nic mnie już nie zdziwi, nawet jednorożce”. Jednak w tym momencie Autor zaczyna poruszać istotne tematy, które automatycznie ścierają uśmiech z twarzy. Nasz Fakir w ciągu kilku dni zwiedza sporo miejsc, a na dodatek ma styczność z osobami, które nie miały takiego szczęścia co on. Uchodźcy zamiast spać w przytulnej szafie muszą się ukrywać w przepełnionych ciężarówkach i liczyć na to, że w końcu trafią do lepszego świata, w którym policja nie odeśle ich do rodzinnego kraju. Kontrasty, które stosuje Autor niesamowicie ukazują drugie dno tej na pozór komicznej przygody.

Na ledwie ponad 200 stronach odwiedzamy Francję, Anglię, Hiszpanię, Włochy i Libię. Jakby ilość miejsc była mało wystarczającym urozmaiceniem, to jeszcze Autor wzbogaca historię w wiele pokręconych sytuacji. Fakir, którego nazwiska nikt nie potrafi wymówić w ciągu kilku dni zwiedza świat, zakochuje się, walczy o życie, zaprzyjaźnia z uchodźcami, zbija fortunę i dokonuje wielu innych cudacznych rzeczy. Akcja książki goni niesamowicie. W jednej chwili jesteśmy we Francji, a w drugiej już zwiedzamy Anglię. Dzięki temu czujemy na własnej skórze tempo ucieczki Fakira, który nagrabił sobie u pewnego taksówkarza. Szybka akcja sprzyja również poruszaniu kilku życiowych kwestii. Razem z Fakirem szukamy odpowiedniej drogi życiowej i walczymy z krzywdzącymi stereotypami, czy uprzedzeniami. Jest to naprawdę fantastyczne rozwiązanie, bo czytelnik nie zdąży się znudzić lekturą, a na dodatek może wiele z niej wynieść.

Fakir „Powsinoga Okurde/Pasyzbuldoga/Posikanadziura” – zwał jak zwał jest dojrzałym mężczyzną, którego całe życie polegało na oszukiwaniu innych. Podróż do Europy i zetknięcie się z ludźmi, którzy codziennie walczą o życie, sprawia że Poosh chce stać się lepszym człowiekiem. Jego droga do bycia dobrym i uczciwym jest oczywiście wybrukowane kombinatorstwem, któremu po prostu towarzyszy trochę szczęścia, o którym zapewne każdy z nas marzy. Jednak najważniejszy jest efekt końcowy, czyli jego wewnętrzna przemiana. Miło się czyta o bohaterze, który na początku posiada jedynie podrobiony banknot, a z biegiem akcji staje się mężczyzną, który wie, że istnieją w życiu większe wartości, których nie kupi się za żadne pieniądze świata.

„Niezwykła podróż Fakira, który utknął w szafie Ikea” , to historia, która zaskoczyła mnie pod każdym względem. Przyznam się, że szafa od zawsze kojarzy mi się z Narnią, więc i o niej po cichu marzyłam, ale podróż Fakira okazała się boleśnie przyziemna. Pod wszystkimi żartami i komicznymi sytuacjami kryło się mnóstwo przykrych prawd, o których nie myśli się na co dzień. Warto czasem sięgnąć po książkę, która w prosty i zabawny sposób pomoże nam otworzyć oczy na to, co faktycznie jest w życiu istotne.

Dzisiaj będzie krótko i na temat, bo i fabuła książki „Niezwykła podróż Fakira, który utknął w szafie Ikea” jest właśnie tak konkretnie przedstawiona. Fakir w ciągu kilku dni przeżył wiele nietypowych sytuacji, zwiedził kawałek świata, a Autor zmieścił to wszystko na 240 stronach. Czyli nie mam innego wyjścia jak i recenzję dodać w pigułce.

Tytułowy Fakir wyrusza w podróż...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wyobraźcie sobie, że najbliższa Wam osoba okazuje się kimś zupełnie innym niż była. Na dodatek nie macie już możliwości z nią porozmawiać, a wszystkie odpowiedzi czekają na Was w obcym mieście. Rozgrzebujecie przeszłość? Czy pozostawiacie ją za sobą i idziecie dalej? Eleanor-Rigby, czyli główna bohaterka książki „Ostatnia z Rodu Stanfieldów” nie potrafi puścić w niepamięć anonimowego listu, w którym zostaje opisana jej rodzicielka. Wyrusza w podróż do Baltimore, gdzie spotyka mężczyznę, który również dostał identyczny anonimowy list. Kto jest nadawcą? Czego chce od dwójki ludzi, którzy pierwszy raz widzą się na oczy? Eleanor-Rigby i George-Harrison muszą przełamać własne obiekcje i zacząć współpracować, by poznać tajemnice swoich matek.

Historia książki toczy się na trzech planach czasowych, ale to dwa z nich są najmocniej rozwinięte. Pierwszy, czyli współczesny wprowadza nas najpierw do życia i rodziny Eleanor – Rigby, a następnie George’a – Harrisona. Łączy ich tylko jedno – tajemnicze listy z taką samą zawartością. Wynika z nich, że ich matki miały kryminalną przeszłość, a wszystkie odpowiedzi czekają w Baltimore. Pech chciał, że żadne z nich nie może wyjaśnić tej sytuacji u źródła. Pozostaje im jedynie podróż do miejsca, w którym czeka na nich skomplikowana sprawa rodu Stanfieldów. Druga przestrzeń czasowa zapoznaje nas z dwiema zbuntowanymi kobietami, które próbują ułożyć sobie życie na własnych zasadach. Odważne, wyzwolone, skupione na swoim marzeniu, ale i na zemście. Ich wspólne życie nie trwało długo, ale rok 1980 na zawsze został w pamięci. Jednak żeby zrozumieć dokładnie całą historię musimy się cofnąć jeszcze dalej. Do momentu, gdy poznaje się dwójka ludzi i zostaje na siebie praktycznie skazana. Rok 1944 to czas, gdy wszystko się zaczyna i dopiero wtedy możemy połączyć każdy element układanki. Mamy wtedy kompletną historię trzech pokoleń. Historię, która rozpoczęła się od rozlewu krwi, złych decyzji i żądzy pieniądza.

Odkrywanie rodzinnych sekretów wraz z głównymi bohaterami było naprawdę interesującym doświadczeniem. Przy tak poprowadzonej fabule można się wcielić w detektywa, który jest o krok dalej niż Eleanor i George. Oni nie mają wglądu w historię swoich matek – my tak. Jednak nie upraszcza to ani trochę fabuły. Wszystko jest misternie splecione i do samego końca nie wiemy, co tak naprawdę wydarzyło się w Baltimore. Kto jest adresatem listu? Czy „życzliwy” jest jakąś bliską osobą? Kim są Stanfieldowie? Co ich łączy z głównymi bohaterami? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań są dawkowane przez Autora, który sprawnie bawi się emocjami czytelników. „Ostatnia z rodu Stanfieldów”, to na pewno książka nieszablonowa. Dla niektórych główny wątek, czyli rodzinne sekrety może wydawać się dość oklepany, jednak nie zmienia to faktu, że historia jest bardzo zaskakująca, a na dodatek ma dynamicznych i interesujących bohaterów.

Każda postać książki ma swoje 5 minut w całej historii. Nikt nie robi za zbędne tło i na dodatek każdy ma swoją niepowtarzalną osobowość. Wszystkich łączą skomplikowane stosunki, czyli jak w prawdziwej rodzinie. Nic nie jest sztucznie nadmuchane, czy wyidealizowane. Ojciec Eleanor – do ostatniej chwili nie planuje wyjawić tajemnic, które dla niego zostały pogrzebane razem z żoną. Chce by dzieci miały o niej jak najlepsze zdanie i zapamiętały ją taką, jaka była do ostatnich swoich dni. Rodzeństwo Eleanor – młodsza siostra, która nie wierzy w to co „życzliwa” osoba napisała w liście i brat z chorobą Aspergera, który wie więcej niż każdy by się spodziewał. Jest jeszcze matka George’a, która straciła pamięć i tylko czasami ma przebłyski świadomości. Faktycznie nie pamięta przeszłości? A może po prostu nie chce powiedzieć swojemu synowi, kto jest jego ojcem? Niektórzy wolą zabrać sekrety ze sobą do grobu, niż szokować swoich najbliższych. Dzięki Autorowi mamy też wgląd w czasy, które już dawno minęły, co oznacza, że bohaterowie, których już nie ma w teraźniejszości również mogą dodać swoje trzy grosze do historii. To nadaje książce niesamowitego uroku. Trzy pokolenie, trzy historie – spisane na kartkach obok siebie, a dzieli je tyle lat.

„Ostatnia z rodu Stanfieldów” to na pewno historia, która porusza i umysł i serce. Ciężko nie zaangażować się psychicznie w rozwiązywanie zagadki, która nurtuje od pierwszych stron i z biegiem akcji staje się coraz bardziej szokująca. Również zaangażowanie emocjonalne nie jest obce czytelnikowi. Przy tak stworzonych bohaterach nie da się przejść obojętnie – zapadają w pamięci razem z emocjami, które wywołują. Jest to książka, która w szczególności powinna przypaść do gustu osobom zaczytującym się w obyczajówkach i sagach rodzinnych. Mnie najbardziej zafascynował drobny, ale pełen uroku wątek kryminalny i grzebanie w przeszłości rodziny, która od lat skrywała wiele niepokojących tajemnic.

Recenzja z bloga: fantasticgeek.pl

Wyobraźcie sobie, że najbliższa Wam osoba okazuje się kimś zupełnie innym niż była. Na dodatek nie macie już możliwości z nią porozmawiać, a wszystkie odpowiedzi czekają na Was w obcym mieście. Rozgrzebujecie przeszłość? Czy pozostawiacie ją za sobą i idziecie dalej? Eleanor-Rigby, czyli główna bohaterka książki „Ostatnia z Rodu Stanfieldów” nie potrafi puścić w niepamięć...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wiem, że sporo osób nie lubi, gdy Autorzy wykorzystują w swoich książkach nawiązania do lubianych i znanych historii. Ja jednak z chęcią sięgam po książki, które w jakiś sposób ożywiają klasyczne już postacie. „Cienie śmierci” od razu przyciągnęły moją uwagę, gdy zobaczyłam w opisie dwa znaczące nazwiska – Moriarty i Holmes. Nie mogłam sobie odpuścić książki, która na nowo wykorzystuje tak interesujących bohaterów. Czy faktycznie się opłaciło? Już Wam opowiadam.

Simeon Lynch był zabójcą na usługach rodziny Moriartych, która kieruje najpotężniejszą organizacją przestępczą. Gdy trafia do więzienia dowiaduje się wielu mrocznych rzeczy na temat pracodawcy, Sherlocka Holmesa i o sobie samym. Wszystkie te sprawy doprowadzają do tego, że Lynch za wszelką cenę chce uciec z więzienia i wyrównać rachunki.

„Choćbym chodził ciemną doliną,
Zła się nie ulęknę.
Bo zło to ja.”

Muszę przyznać, że na początku ciężko było mi się wgryźć w tę historię. Przyzwyczaiłam się już do książek, które wciągają od pierwszej strony i na dodatek co chwilę zaskakują zwrotami akcji. „Cienie śmierci” należą do tych spokojniejszych pozycji, co tak naprawdę jest zaletą, bo można się porządnie skupić na innych aspektach historii. Poznajemy Lyncha 17 dni przed egzekucją i w tym czasie bohater próbuje nas zapoznać ze swoim wcześniejszym życiem. Samo odliczanie dni do stryczka sprawia, że mimowolnie wzrasta niepokój czytelnika. Dwutorowa fabuła pozwala nam zrozumieć sytuację, w której się znajduje Lynch oraz poznać motywy, które nim kierowały w przeszłości. Retrospekcje zawsze są dla mnie zaletą książki. Odpowiednio przeprowadzone sprawiają, że bohater staje się nam niesamowicie bliski. Tak właśnie było w przypadku Simeona. Najpierw nieznajomy więzień, a potem pełnokrwista postać, ze skomplikowaną przeszłością i wieloma rozterkami. Z przyjemnością odkrywałam przeszłość głównego bohatera, chociaż od samego początku Simeon nie miał lekkiego życia. Dziecko ulicy, które było przepełnione złością i agresją nie mogło wyrosnąć na porządnego człowieka. Oczywiście można gdybać w tym przypadku, bo wiele zależy od otoczenia i samozaparcia, ale niestety w przypadku Simeona los potoczył się mało fortunnie.

Sam Simeon jest moim zdaniem najlepiej skonstruowaną postacią. Nie da się go zaszufladkować, bo chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się typowym bandziorem, to potem widać, że kierują nim ludzkie odruchy. W jego przypadku Autor naprawdę się postarał i stworzył niesamowicie skomplikowany portret psychologiczny. Z zainteresowaniem czytałam o życiu Simeona i chciałam wiedzieć, co sprawiło, że jest właśnie taką, a nie inną osobą. Zaraz po nim mocno zaintrygował mnie sam Moriarty, który do samego końca jest wielką zagadką. Skąd się wziął? Czemu akurat Lynch został jego wybrańcem? Aby poznać odpowiedzi na te pytania trzeba dotrzeć do samego końca historii, a uwierzcie, że ciekawość strasznie zżera już przy pierwszym spotkaniu profesora!
Istotnym motywem tej historii jest cała rozprawa na temat moralności. Nie było chyba ani jednego momentu przy którym nie oceniałabym głównego bohatera. Cały czas zastanawiałam się, co jest dobre, a co złe. Czy złe czyny można usprawiedliwić dobrymi motywami? Czy w ogóle można mówić o dobrych motywach, gdy w grę wchodzi zabójstwo? Ciekawą rolę odgrywa tutaj sam Moriarty, który upatrzył sobie Simeona jako osobę odpowiednią do zrealizowania swoich celów. Jego podejście do zabójstwa oraz decydowanie o tym, kto zasługuje na śmierć jest również kontrowersyjne. Jeśli ktoś ma mocno zarysowane poglądy, to ciężko zrozumieć tok myślenia oraz ogólne postępowanie Lyncha i osób, które go otaczają. Jednocześnie ciężko nie współczuć głównemu bohaterowi – zwłaszcza, gdy pozna się jego całą historię. Podobno określają nas nasze czyny. Jeśli tak, to Simeon jak najbardziej zasłużył na więzienie, ale z drugiej strony…tak ciężko przestać mieć nadzieję na lepsze zakończenie. Czytając tę historię doszłam do wniosku, że Simeon wcale nie jest jakimś tam łotrzykiem, ale właśnie tragicznym bohaterem. Widać, to zwłaszcza podczas kilku ostatnich dni życia, gdy wspomina swoich ukochanych, a wraz z nimi stracone nadzieje na lepsze życie.

Tak jak większa część książki skłania do rozmyślań, tak ostatnie jej rozdziały nabierają tempa i zaskakują czytelnika. Tutaj zaczyna się dziać bardzo wiele i trzeba być uważnym by nie ominąć istotnych szczegółów. W końcu zaczynają odwiedzać Lyncha goście – ksiądz, prawnik, nawet sam Sherlock Holmes. Holmes bardzo rzadko pojawia się w całej historii, ale ostatecznie jak przystało na najlepszego detektywa jest bardzo znaczący. W tych kilku momentach nie zabrakło jego wspaniałej dedukcji i spostrzegawczości. W tej części książki również dowiadujemy się najistotniejszych rzeczy na temat Simeona i w sumie można powiedzieć, że historia nabiera życia, chociaż główny bohater właśnie godzi się ze śmiercią. Wisienką na torcie jest zakończenie książki, którego pozazdrościłby najlepszy film akcji. Autor skrupulatnie wykorzystał najmniej istotne sytuacje, by potem połączyć je w niesamowicie spektakularnym rozwiązaniu sprawy.

Na zakończenie dodam, że jestem bardzo zadowolona z lektury, chociaż na początku spodziewałam się czegoś całkiem innego. Jeśli oczekujecie od książki nagłych zwrotów akcji i wbijania w fotel, to raczej „Cienie śmierci” nie przypadną Wam do gustu. Jeśli szukacie interesujących profili psychologicznych i wielu debat na temat moralności, to jak najbardziej zachęcam do sięgnięcie po książkę Sama Christera.

Recenzja z bloga:
fantasticgeek.pl

Wiem, że sporo osób nie lubi, gdy Autorzy wykorzystują w swoich książkach nawiązania do lubianych i znanych historii. Ja jednak z chęcią sięgam po książki, które w jakiś sposób ożywiają klasyczne już postacie. „Cienie śmierci” od razu przyciągnęły moją uwagę, gdy zobaczyłam w opisie dwa znaczące nazwiska – Moriarty i Holmes. Nie mogłam sobie odpuścić książki, która na nowo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Najbardziej lubię pisać recenzje zaraz po przeczytaniu danej pozycji, ale tym razem było inaczej. Musiałam ochłonąć, pozbierać myśli do kupy i dopiero usiąść przed laptopem. Dobre historie mają to do siebie, że chce się o nich opowiadać zaraz po przeczytaniu. Natomiast te mocne sprawiają, że najpierw trzeba odzyskać zdolność myślenia. „Zanim się poznaliśmy” totalnie mnie zmiażdżyło, bo nie spodziewałam się, że jedna historia może wywołać tyle silnych emocji. Jakich? Już Wam opowiadam.

Hanna jest niezależną kobietą, która stara się unikać związków. Nie chce się angażować, a potem skończyć jak jej matka – rozwódka. Na spotkaniu u znajomych poznaje Marka, który całkowicie odmienia jej podejście do relacji damsko męskich. Po ślubie przeprowadza się do kosztownego lodyńskiego domu. Cieszy się sukcesami męża i wie, że podjęła najlepszą decyzję w życiu. Jednak, czy na pewno? W końcu Mark nie wraca na czas do domu, a Hanna odkrywa jedną z jego wielu tajemnic.

Od razu Wam powiem, że nie możecie się sugerować opisem z tylnej okładki. Brzmi trochę jakby zapowiadał sielankową relację małżeństwa, a potem najprawdopodobniej jakieś zdrady ze strony męża. Nic bardziej mylnego. Od samego początku czuć tajemnicę, która w końcu osaczy nas z każdej strony. Oczywiście najpierw próbowałam strzelać. Typowałam zdrady, jakieś finansowe przekręty, nawet zwykłe oszustwa, ale to byłoby zbyt przewidywalne. Lucie Whitehouse stworzyła historię, która przeraża do szpiku kości. Nie jak horror, to całkiem inny rodzaj strachu. Tutaj autentycznie czułam niepokój głównej bohaterki, nie wiedziałam, co się stanie następnego dnia. Rozpacz mieszała się z nadzieją, co jest chyba jeszcze bardziej bolesne, niż ciche pogodzenie się z porażką. Emocje są tutaj bardzo istotne, bo dzięki nim można zrozumieć Hanne. Kobietę, która w końcu zaufała i nie mogła uwierzyć, że jej mąż faktycznie ma coś za uszami. Wątek psychologiczny idealnie odzwierciedla, to jak człowiek nie dopuszcza do siebie zdrady, czy krzywdy i na wiele sposobów próbuje sobie wmówić, że nic się nie dzieje. Nie wiem, czy zadziałała tu moja empatia, czy po prostu tak się wczułam w historię Hanny, ale naprawdę niesamowicie jej współczułam i w pewnym momencie tak jak ona czułam się zraniona. Wiecie, ja i te moje wyidealizowane pragnienie dobrych zakończeń niestety nie miało tutaj prawa bytu. Co nie zmienia faktu, że historia była tak porywająca, że nie przeszkadzały mi te bolesne wydarzenia i tylko czekałam aż wszystko się wyjaśni i główna bohaterka w końcu będzie mogła zacząć życie od nowa.

Główny wątek toczy się pomiędzy Hanną, a Markiem – to oni kradną całą historię i nie pozostawiają za wiele miejsca drugoplanowym postaciom. O bohaterce wiemy wszystko, opowiada nam o swoim życiu i wydarzeniach z przeszłości, które doprowadziły do tego, że jest żoną Marka. Z jej wspomnień wiemy, że przed małżeństwem była całkowicie niezależna i spełniała się w pracy, która ją satysfakcjonowała. O Marku tak naprawdę dowiadujemy się co chwilę czegoś nowego. Wszystko, co tworzy jego obraz, to retrospekcje lub rozmowy z innymi postaciami. Na początku oceniamy Marka przez pryzmat wspomnień Hanny. Myślimy o nim, to co ona. Idealny mężczyzna, wspaniały mąż, wpływowy biznesman. Na dodatek opiekuńczy, zabawny i zainteresowany życiem Hanny. Ale w końcu wychodzą na jaw tajemnice i podkopują wiarę Hanny w Marka. Tak jak wcześniej wspomniałam, poza małżeństwem pojawiają się w książce również inne osoby, jak np. brat Hanny, czy znajomi głównych bohaterów. Są to jednak postacie, które nie wybijają się z tłumu i jedynie dorzucają swoje sugestie, a w ten sposób tworzą jeszcze więcej wątpliwości wobec Marka.

Akcja została poprowadzona w interesujący sposób. Od powolnego wprowadzenia, do naprawdę szokującego rozwiązania sprawy. Wszystkie tajemnice wychodzą w najmniej oczekiwanych momentach, przez co chyba jeszcze bardziej szokują. Można powiedzieć, że przypominają zawalające się domino. Jedna tajemnica popycha drugą. Na początku pierwsza uwierająca, ale tak naprawdę mało niepokojąca sprawa wyciąga na światło dzienne bardzo przykre wiadomości. Najistotniejsze jest w tym wszystkim to, że ta historia naprawdę mogłaby wyjść bardzo banalnie. Autorka jednak zaserwowała nam skomplikowaną i przepełnioną sekretami fabułę. Nic się tutaj nie wydaje naciągane, wszystko ostatecznie nabiera jasnego wytłumaczenia. Po przeczytaniu „Zanim się poznaliśmy” miałam mętlik w głowie i jedyne co potrafiłam powiedzieć, to „ale to było mocne”. Uwielbiam książki z tak przeprowadzonymi zwrotami akcji – bohater nie jest tym, za kogo go uważaliśmy. Wychodzą na jaw jego dobrze ukrywane wydarzenie z przeszłości, a my całkowicie zatracamy się w rozwiązywaniu zagadki, którą Autorka obmyśliła w każdym najmniejszym szczególe.

Po kilku dniach od przeczytania książki nadal o niej myślę i zadaję sobie tylko jedno pytanie. Jak to możliwe, że jedna osoba może nosić dwa, tak różne oblicza? „Zanim się poznaliśmy” trafia na listę moich ulubionych książek z gatunku thriller psychologiczny, ale Hanna na pewno nie będzie jedną z tych bohaterek, z którymi chciałabym się zamienić miejscami. Jeśli lubicie wciągające historie, pełne sekretów, kłamstw i niedomówień, to polecam Wam najnowszą książkę Lucie Whitehouse.

Najbardziej lubię pisać recenzje zaraz po przeczytaniu danej pozycji, ale tym razem było inaczej. Musiałam ochłonąć, pozbierać myśli do kupy i dopiero usiąść przed laptopem. Dobre historie mają to do siebie, że chce się o nich opowiadać zaraz po przeczytaniu. Natomiast te mocne sprawiają, że najpierw trzeba odzyskać zdolność myślenia. „Zanim się poznaliśmy” totalnie mnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy ktoś z Was zastanawiał się jak mogłoby wyglądać spotkanie Elizabeth Bennet i Pana Darcy’ego jeśli odbyłoby się w dzisiejszych czasach? Jeśli tak, to książka „Pierwsze wrażenia” jest jak najbardziej dla Was. Historia Curtis Sittenfeld w intrygujący sposób przedstawia wizję kultowej historii i łączy ją z problemami XXI wieku.

Liz ma 38 lat, mieszka w Nowym Jorku – tak jak jej starsza siostra Jane i jest dziennikarką w „Maskarze”. Kiedy kobiety dowiadują się o chorobie ojca, powracają do rodzinnego domu w Cincinnati. Dopiero wtedy dociera do nich, że ich piękna posiadłość w stylu Tudorów popadła w ruinę, a rodzina w długi.

Kreacja bohaterów jest dla mnie największą zaletą tej książki. Każdy z nich ma ciekawą osobowość, każdy jest inny i wywołuje inne emocje. Pan Bennet należy do osób małomównych, ale bardzo dosadnych i sarkastycznych, więc jak już się wypowiada, to naprawdę daje do myślenia. Pani Bennet – całkowite przeciwieństwo swojego męża, zawsze ma coś do powiedzenia i przeważnie nie są to mądre spostrzeżenia. Jane – najstarsza córka, która marzy o posiadaniu dziecka. Liz, chyba najbardziej ogarnięta życiowo wśród Bennetów i jedyna, która zdaje sobie sprawę z tego w jak trudnej sytuacji znajdują się jej rodzice. Mary – outsiderka, która całe dnie spędza w swoim pokoju. No i na koniec Kitty i Lydia, które mają bzika na punkcie diety Paleo i treningów CrossFit. Chyba nie dało się stworzyć rodziny bardziej na czasie. Momentami aż nie dowierzałam, że wszystko o czym aktualnie słyszymy w telewizji może przydarzyć się jednej rodzinie. Choroba, długi, ciąża z in vitro, rasizm, transseksualizm i reality show, to tylko część z tego, co przytrafia się członkom rodziny lub osobom z nimi powiązanymi. Powiem szczerze, że w pewnym momencie już się poczułam przytłoczona tematami, które słyszę, czy widzę na co dzień. Jednak rozumiem, że w ten sposób Autorka chciała wyolbrzymić realia dzisiejszego świata, a rodzina Bennetów stała się dzięki temu o wiele bardziej dzisiejsza. Oczywiście poza rodziną Bennetów trzeba wspomnieć o Panu Darcym, który jest szanowanym neurochirurgiem. Przystojny, pracowity i tajemniczy – ideał dla każdej kobiety. Również jego przyjaciel Chip jest bardo interesującą postacią. Lekarz, który poszukuje miłości w popularnym reality show. Brzmi intrygująco, co nie?
„W przeciwieństwie do twojej matki nie przejmuję się, za kogo powychodzicie za mąż ani czy w ogóle powychodzicie za kogokolwiek – odrzekł pan Bennet. – Bóg mi świadkiem, że mnie instytucja małżeństwa do siebie nie przekonała.”

Perypetie rodziny Bennetów naprawdę mnie oczarowały. Fajnie było dołączyć do ich grona i obserwować jak mijają im dni. Rozterki sióstr związane z uczuciami również sprawiły, że nie mogłam się oderwać od lektury. Autorka w przystępny sposób pokazała sposób funkcjonowanie kobiet w XXI. Od razu widać różnicę w tym jak zmieniło się ich życie. Kobiety już nie są skupione na byciu paniami domu i ich największym osiągnięciem nie jest zostanie żoną i matką. Każda z sióstr ma swoje życiowe priorytety. Dla jednych jest to miłość, ale nie musi ona oznaczać zakładania rodziny, a dla drugich życie chwilą lub wolność i samowystarczalność. Jest to niesamowita różnica w porównaniu z „Dumą i uprzedzeniem”, gdzie siostry Bennet zamartwiały się tym, że zostaną starymi pannami. Różnica w podejściu do życia jest diametralna i fajnie się ją porównuje w trakcie czytania. Książkę pochłonęłam w dwa dni i powiem, że nie spodziewałam się, że historia o naszym zwyczajnym życiu może posiadać tyle uroku. Magia dnia codziennego wręcz się z niej ulatnia. Wszystko za sprawą naprawdę świetnie skonstruowanych postaci i błyskotliwych dialogów.

Wątek miłosny, który towarzyszy prawie każdej postaci jest również bardzo rozwinięty. Tutaj ponownie Autorka w interesujący sposób przedstawia jak działa miłość, albo raczej – jak każda z postaci ją postrzega. Aktualnie wszystko zależy od wieku. Młode osoby nie poszukują już stałości i bezpieczeństwa wynikającego z założenia rodziny. Dla nich nawet w związku najważniejsza jest zabawa. Wyobrażacie sobie coś takiego w klasycznej historii Jane Austin? W „Pierwszych wrażeniach” również osoby w średnim wieku posiadają inne priorytety i wiedzą, że nadal nie jest za późno na znalezienie prawdziwej miłości. Pięknie jest tu pokazane jak ścierają się poglądy różnych kobiet i jak ewoluują w zależności od sytuacji. Jednak, to każdy z nas musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy faktycznie takie podejście do miłości jest właściwe. Czy niezobowiązujące relacje można w ogóle porównywać do romantycznych historii z zeszłych czasów? Ja nie jestem romantyczką, ale chyba jednak wolę długie i pełne rezerwy docieranie się Pana Darcy’ego i Elizabeth Bennet niż szybkie pójście na całość ich najnowszych odpowiedników. Nie zmienia to faktu, że przyjemnie czytało mi się historię i wyczekiwałam momentów, gdy Darcy i Liz ponownie się spotkają i rozpoczną swoje słowne potyczki. Jako ciekawostkę warto dodać, że Curtis Sittenfeld również trzymała się głównej tezy „Dumy i uprzedzenia”. Tytułowe pierwsze wrażenia często bywają mylące, a bliższa znajomość potrafi diametralnie zmienić opinię o innej osobie.

Podsumowując, uważam, że „Pierwsze wrażenia”, to naprawdę przyjemna lektura, która otworzyła mi oczy na wiele spraw życia codziennego. Polubiłam pióro Autorki i zżyłam się z jej bohaterami. Naprawdę interesującym doświadczeniem było poznanie odświeżonej wersji klasycznego już dzieła. Nie wiem, czy książkę można nazwać uroczą, ale dla mnie właśnie taka była. Chociaż poruszała trudne tematy, to nie zabrakło w niej pozytywnego wydźwięku. Wiele zabawnych momentów skradło moje serducho i żałuję, że tak szybko pochłonęłam tę historię, bo już zaczynam tęsknić za bohaterami. Jeśli lubicie obyczajówki, które nie przygnębiają, a właśnie sprawiają, że pozytywniej patrzymy na świat, to polecam sięgnąć po „Pierwsze wrażenia”.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Sonia Draga!

Recenzja pochodzi z bloga fantasticgeek.pl

Czy ktoś z Was zastanawiał się jak mogłoby wyglądać spotkanie Elizabeth Bennet i Pana Darcy’ego jeśli odbyłoby się w dzisiejszych czasach? Jeśli tak, to książka „Pierwsze wrażenia” jest jak najbardziej dla Was. Historia Curtis Sittenfeld w intrygujący sposób przedstawia wizję kultowej historii i łączy ją z problemami XXI wieku.

Liz ma 38 lat, mieszka w Nowym Jorku – tak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Klątwa przeznaczenia Sylwia Dubielecka, Monika Magoska-Suchar
Ocena 7,3
Klątwa przezna... Sylwia Dubielecka, ...

Na półkach: ,

Arienne jest 16 letnią czarodziejką, która w tajemniczych okolicznościach trafia do Czarnej Twierdzy. Jest to miejsce, w którym rządzą sami mężczyźni, a kobiety rzadko kiedy zostają tam dostrzeżone. Na pozór wydaje się to idealne miejsce dla osoby, która chce się ukryć przed całym światem. Jednak los ma dla Arienne inne plany. Dziewczyna zostaje Milady samego Lwa, a jej misja mocno się komplikuje.

Początek „Klątwy” jest mocnym wejściem w świat Mistrzów. Autorki dosadnie pokazały jakimi zasadami rządzi się Twierdza oraz jej mieszkańcy. Jest to świat mężczyzn, w którym kobiety są marionetkami. Powiem, że tak wykreowane miejsce zrobiło na mnie wrażenie. Miałam już trochę dosyć wyidealizowanych historii, w których jedna waleczna i wygadana kobieta zmienia zasady. W przypadku Arienne wygrywa instynkt samozachowawczy. Dziewczyna wie, że jeśli chce przeżyć i wypełnić swoje przeznaczenie, to musi zgodzić się na wszystko. Jej przykre początki dają jasno do zrozumienia, że Czarna Twierdza, to nie jest kolejne miejsce, w którym kobieta może cokolwiek zdziałać. Płeć piękna jest tu jedynie wykorzystywana do spełniania zachcianek mężczyzn. Cieszę się, że w tym przypadku nie było odstępstw i nawet Arienne nie została przyjęta na specjalnych warunkach. Brutalne sceny i równe zasady sprawiły, że Czarna Twierdza nabrała wiarygodności w moich oczach i z zainteresowaniem poznawałam dalsze losy bohaterów w tym miejscu.

„Wspomnienia są drogie, ale tym bardziej bolą, gdy się wie, że nie można powrócić w ukochane miejsce i do ukochanych ludzi.”

Warto również wspomnieć o samych bohaterach, bo jest ich naprawdę wielu i co najważniejsze – Autorkom udało się stworzyć intrygujące profile psychologiczne. Każdy jest inny, naładowany innymi cechami i znakami szczególnymi. Postacie są wielowymiarowe, przez co wydają się realniejsze, bo w końcu każdy z nas ma jakieś wady i zalety. W „Klątwie” każdy się wyróżnia, nawet postacie drugoplanowe, za co uwielbiam Autorki, bo naprawdę dawno nie pałałam takimi uczuciami względem bohaterów! Jednych kochałam, drugich nienawidziłam i chyba wobec nikogo nie przeszłam obojętnie. Może zacznę od Arienne, bo to z głównymi bohaterkami zawsze mam jakiś problem. Przeważnie jest to wiek – nie przepadam za nastolatkami, które ratują świat. Jednak w przypadku czarodziejki w ogóle nie idzie odczuć ile ma lat. Jest poważna, inteligentna oraz dystyngowana. Niby stojąca w cieniu Severo, a jednak to dzięki niej większość wydarzeń nabierało barw. Sam Severo to 100% mężczyzna, w którym zakochałaby się niejedna kobieta. Świadomy swojej męskości i niesamowicie waleczny. Najciekawsza była dla mnie jego zmiana w trakcie historii. Jak wpływała na niego Arienne oraz jak powoli docierało do niego to, że również może się zakochać. Jego zadziorne podejście do mało lubianych bohaterów sprawiało, że miałam ochotę przybić mu piątkę i walczyć u jego boku. Jednak nie tylko główni bohaterowie zwracają na siebie uwagę. Czarne charaktery swoim knuciem i upierdliwością wzbudzają wiele negatywnych uczuć, a czasem nawet chęć uduszenia ich. Lubię takie postacie, bo bez wyrzutów sumienia mogę na nich psioczyć. Również wesoła kompania Severo wielokrotnie wyróżnia się w historii. Są dowcipni i dość sprośni, ale dzięki temu wielokrotnie się uśmiałam i nie wyobrażam sobie, by nie było ich w tej książce. Jednak moim zdaniem najistotniejsze są tutaj relacje między bohaterami. Wspaniałe dla mnie jest to, że w tak zepsutym miejscu jakim jest Twierdza nadal nie udało się zabić ciepłych uczuć. Przyjaźń, czy miłość chodź ukryte nadaj rosną w siłę i nie dają się wyplewić.

„Jeśli decydujecie się poznać prawdę o przyszłości, to musicie pamiętać o tym, że każde wypowiedziane słowo staje się Przeznaczeniem. To, co zakryte, może się zmienić, ale raz ujawniona przepowiednia zawsze się ziści.”

Na koniec muszę powiedzieć, że „Klątwę Przeznaczenia” szczególnie uwielbiam za magiczny wątek. Cała tajemnica związana z przeszłością bohaterów i jej odkrywanie w trakcie czytania było dla mnie czymś niezwykłym. W pewnym momencie już nawet przestałam liczyć ile razy zbierałam szczękę z podłogi po rewelacjach jakimi szokowały mnie Autorki. Również oczarowały mnie barwnymi opisami, zwłaszcza krajobrazów, które tworzyła Arienne, czy walki na medaliony. Tak na marginesie – dawno nie spotkałam się z tak pomysłowym rozwiązaniem sporów! Walka zwierząt w imieniu ich Mistrzów była jedną z moich ulubionych scen. Mieszanka przeszłości z przyszłością i na dodatek z klątwą w tle musiała skutkować tak wybuchową fabułą! Wielką tajemnicą nadal jest dla mnie wątek przeznaczenia, z którym bohaterowie ciągle walczą. Czy będzie tak jak zostało zapisane? A może Arienne i Severo okażą się na tyle silni, że wykreują przyszłość na własnych zasadach? Nic tak nie podsyca ochoty na kolejną część jak niedomknięte tematy. Wielowątkowość sprawiła, że ani przez chwilę nie poczułam nudy w trakcie czytania, co może się przydarzyć przy tak obszernych lekturach. Jednak niech objętość książki Was nie demotywuje. Czyta się ją błyskawicznie!

Zakazane uczucie, nagłe zwroty akcji, tajemnice, zemsta i intrygi, to jedynie zalążek tego, co możecie znaleźć w „Klątwie Przeznaczenia”. Autorki postarały się by każdy odnalazł w ich historii, to co uwielbia. Ja jestem w pełni zadowolona wątkiem fantasy, który skradł moje serducho i cały czas zastanawiam się jaki będzie ciąg dalszy historii Arienne i Severo. Nie mogę się doczekać drugiego tomu, zwłaszcza, że końcówka pierwszego solidnie mnie zaszokowała. Jednak wiem, że Autorki już się postarają, by kontynuacja jeszcze bardziej zwaliła nas z nóg. „Klątwę” oczywiście polecam każdemu, bo nie jest to historia którą można łatwo zaszufladkować i puścić w niepamięć. Emocje, które wywołała we mnie ta książka utwierdziły mnie w przekonaniu, że żadna minuta spędzona w Ravillonie nie była stracona, a na dodatek chcę jeszcze więcej Lwa! 🙂

http://fantasticgeek.pl/

Arienne jest 16 letnią czarodziejką, która w tajemniczych okolicznościach trafia do Czarnej Twierdzy. Jest to miejsce, w którym rządzą sami mężczyźni, a kobiety rzadko kiedy zostają tam dostrzeżone. Na pozór wydaje się to idealne miejsce dla osoby, która chce się ukryć przed całym światem. Jednak los ma dla Arienne inne plany. Dziewczyna zostaje Milady samego Lwa, a jej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to