-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2023-01-08
2018-12-25
2016-12
2012-02
2016-12-07
Książka jest wybitnie pseudonaukowa i z nauką nie ma nic wspólnego. Tym bardziej dziwi fakt, że autorem jest przecież naukowiec - dendrolog. Rozpisywaniu się w celu obalania „argumentów” pana Giertycha nie byłoby końca, dlatego podsumuję krótko - bzdura na bzdurze. Dodatkowo, samo wydanie jest jakby niedopracowane.
Książka jest wybitnie pseudonaukowa i z nauką nie ma nic wspólnego. Tym bardziej dziwi fakt, że autorem jest przecież naukowiec - dendrolog. Rozpisywaniu się w celu obalania „argumentów” pana Giertycha nie byłoby końca, dlatego podsumuję krótko - bzdura na bzdurze. Dodatkowo, samo wydanie jest jakby niedopracowane.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-04
Książka pozoruje rzeczową i obiektywną dyskusję, w subtelny sposób stara się zasiać wątpliwości względem prawdziwości teorii ewolucji. Skrzętnie maskuje swoje kreacjonistyczne zaangażowanie ideologiczne, z którym to poprzez organizację Discovery Institute związani są jej autorzy. Dodajmy jeszcze do tego, że polskim wydawcą jest Fronda a tłumaczenia dokonał… dominikanin.. Co więcej, wśród piątki autorów tylko część ma związek z biologią. Przechodząc do samej treści, należy stwierdzić, że pełna jest ona nieścisłości i manipulacji. Pominiętych zostaje wiele argumentów i faktów oraz najnowszych odkryć (oryginał został wydany w 2007 roku). Konstrukcja całości książki opiera się generalnie na tym, iż autorzy pozorują jakoby w środowisku naukowym toczyła się zażarta dyskusja nad prawdziwością teorii ewolucji, chociaż tak naprawdę dyskusja dotyczy jedynie poszczególnych kwestii w ramach tej teorii, które to kwestie nie przekładają się w żaden sposób na negowanie ewolucji biologicznej. Autorzy kilka razy stosują zupełnie nietrafione a wręcz śmieszne analogie. Ponadto, wykorzystywane są standardowe dla kreacjonistów już dawno niezasadne „argumenty” takie jak nieredukowalna złożoność wici bakteryjnej, następstwo skamieniałości czy brakujące ogniwa.
Dalej kilka konkretniejszych przykładów manipulacji i wprowadzania w błąd. Otóż, zupełnie po macoszemu potraktowana zostaje biogeografia, autorzy stwierdzając wręcz „szczerze mówiąc, nie ma potrzeby już więcej dyskutować na temat biogeografii. Jeżeli ktoś gdzieś nie dokona jakiegoś niezwykłego odkrycia, po jednej lub po drugiej stronie, debata pozostanie dokładnie w tym punkcie, w którym się obecnie znajduje”. Szkoda tylko, że zupełnie zapomnieli o osiągnięciach prężnie się ostatnio rozwijającej dziedziny nauki - filogeografii, odtwarzajacej historię ewolucyjną taksonów m.in. w ujęciu przestrzeni geograficznej. W innym rozdziale autorzy pokazują, że nie rozumieją, iż sekwencje odnalezionych skamieniałości pośrednich nie wskazują na to kto jest czyim bezpośrednim potomkiem i przodkiem, a jedynie oddają tendencję ewolucyjnych zmian i te zmiany dokumentują. Jawnie wprowadzają ponadto w błąd pisząc: „jednakże skamieniałości posiadających cechy pośrednie między rybami a czworonogami nie udawało się odnaleźć, a prawie wszystkie znane skamieniałości zaliczały się jednoznacznie do kategorii ryb lub kategorii czworonogów”. Niech twórcy tych bredni sprawdzą sobie czym są kopalne ryby mięśniopłetwe czy tetrapodomorfy i przeanalizują bardziej szczegółowo budowę Taktaalika, bo na stronach swojej książki jakoś nie chcieli się w to wgłębić.
Podsumowując, jest to pseudonaukowa pozycja mogąca okazać się szczególnie szkodliwa ze względu na subtelne ujęcie tematu i pozory obiektywizmu oraz rzetelności. To nie jest żaden podręcznik! Bonusowa gwiazdka ode mnie za całkiem eleganckie wydanie;)
Książka pozoruje rzeczową i obiektywną dyskusję, w subtelny sposób stara się zasiać wątpliwości względem prawdziwości teorii ewolucji. Skrzętnie maskuje swoje kreacjonistyczne zaangażowanie ideologiczne, z którym to poprzez organizację Discovery Institute związani są jej autorzy. Dodajmy jeszcze do tego, że polskim wydawcą jest Fronda a tłumaczenia dokonał… dominikanin.. Co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-29
Po męczarniach z Kosmicznymi miastami w epoce kamiennej i całkiem znośnych Wspomnieniach z przyszłości, przyszedł czas na Dzień, w którym przybyli bogowie... i w końcu otrzymałem to na co czekałem od pierwszych chwil obcowania z twórczością Danikena, czyli rozrywkę. Jak to się mówi, do trzech razy sztuka. Nareszcie jest ciekawie i wciągająco a autor osadza swoje spostrzeżenia i tezy w opowieściach ze swoich własnych ekspedycji. Tym razem Daniken ogranicza się do rejonu Ameryki środkowej i badania osiągnięć, historii i starożytnych miast Majów oraz Azteków, którzy rzecz jasna nie mogliby się obyć bez pomocy przybyszów z kosmosu. Jeżeli ktoś traktuje podobną pseudonaukową twórczość jako rozrywkę lub ciekawostkę to jak najbardziej mogę polecić tę pozycję, która może się stać zachętą do sięgnięcia po wartościowsze naukowo źródła z zakresu prekolumbijskich kultur.
Wykazuję pewną niekonsekwencję w ocenie, bowiem w odróżnieniu od innych pseudonaukowych pozycji, książek Danikena nie oceniam uwzględniając zawartość merytoryczną. No cóż, jako że Szwajcar jest klasykiem szeroko pojętego gatunku, należą mu się pewne przywileje;) Na tej pozycji zakończę jednak moją przygodę z tym autorem. Już chyba najwyższa pora sięgnąć po coś bardziej wartościowego. Generalnie, mam wrażenie, że spóźniłem się z tematyką paleoastronautyki o jakieś kilka lat… widać moja młodość uciekła już na dobre ;)
Po męczarniach z Kosmicznymi miastami w epoce kamiennej i całkiem znośnych Wspomnieniach z przyszłości, przyszedł czas na Dzień, w którym przybyli bogowie... i w końcu otrzymałem to na co czekałem od pierwszych chwil obcowania z twórczością Danikena, czyli rozrywkę. Jak to się mówi, do trzech razy sztuka. Nareszcie jest ciekawie i wciągająco a autor osadza swoje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-18
2012-03
2015-11
2015-02
Na początku było nawet zabawnie, ale im dalej tym miałem do siebie coraz większe wyrzuty. Jest tyle mądrych książek a ja się zdecydowałem na brednie jakiegoś nieuka. Nieugięty, postanowiłem jednak, że wytrwam do końca. Udało się. Zatem mogę w skrócie stwierdzić, że autor ma podstawowe braki w wiedzy na temat świata, jest ignorantem, albo dokonuje świadomych manipulacji. W każdym razie to „dzieło” nie ma żadnej wartości naukowej ani poznawczej. Wysnuwane w nim „teorie” są tyle śmieszne co żenujące. Autor nie ma pojęcia czym jest teoria ewolucji, co ukazuje już w prologu, twierdząc: "Jeżeli uda się dowieść, że gatunki, które rzekomo rozwijały się kolejno, w rzeczywistości występowały jednocześnie, będzie to oznaczało, że ewolucja nie istniej […]". I dalej: "[…] ewolucja gatunków w obliczu przełomowych globalnych katastrof staje co najmniej pod znakiem zapytania. W końcu przecież z samej definicji to jednostajny rozwój był założeniem ewolucji". Kolejny cytat: "[…] żywa skamieniałość przeczy w sposób zasadniczy koncepcji ewolucji i z nią związanej tezie o stałym dopasowywaniu się i rozwoju gatunków". Myśl jakoby ewolucja to ciągły powolny rozwój, a współczesna geologia nie dopuszcza istnienia katastrofalnych zdarzeń w przeszłości powtarza się w książce wielokrotnie. Jest to całkowicie błędne rozumowanie.
Albo faktycznie Zillmer nie rozumie teorii którą krytykuje, albo udaje próbując wprowadzić czytelnika w błąd. Ma się wrażenie, że autor specjalnie chce przedstawić teorię ewolucji jako „ciągły rozwój” który nie mógł być poddany globalnym katastrofom, aby zanegować ją właśnie na tej płaszczyźnie. Jak już pisałem książka pełna jest rożnego rodzaju nonsensów i „teorii” wziętych kompletnie z sufitu. Ignorancją jest również przytaczanie zarodków Haeckela. Zillmer wywarza otwarte drzwi, sam Haeckel przyznał się do błędu i nikt już od dawna (i chyba nawet nigdy) nie uznaje prawa rekapitulacji jako "zasadniczej podpory ewolucji". Dodatkowo w wielu miejscach autor zaprzecza sam sobie, tocząc swoje wywody z rozbrajającym brakiem konsekwencji… o logice to nawet nie ma co tu mówić. Już na samym początku Zillmer nie może się zdecydować czy London Hammer tkwił w piaskowcu czy w wapieniu. Dalej wcale nie jest lepiej. Raz twierdzi, że klimat przed potopem był wszędzie ciepły umiarkowany, a raz (w zasadzie dwa razy) że tropikalny. Zmienne są także przebieg i skutki opisywanej katastrofy. Nie wiadomo w końcu czy potop był globalny czy jednak nie. Nie wiadomo jak miały przetrwać przedpotopowe kultury i ich świadectwa, skoro wszyscy zginęli (potopili się, zamarzli lub zostali upieczeni). Kwestia owych świadectw też jest ciekawa, otóż przedpotopowa astronomia rzekomo miała być świetnie rozwinięta. Szkoda tylko, że w innym miejscu autor pisze, że wody ponad firmamentem przysłaniały niebo i nie można było dojrzeć ciał niebieskich… co więcej, nocy przed potopem w ogóle miało nie być. To tylko kilka przykładów niekonsekwencji i sprzeczności w wywodach Zillmera.
Jak już tu pisał jeden z oceniających, jedynie rzekome ślady dinozaurów i ludzi w tych samych warstwach skalnych mogą się wydać intrygujące. O tyle dziwne jest jednak to, że autor traktuje je strasznie pobieżnie i ani myśli poświęcić im wiecej uwagi.
Podsumowując, pozycję Zillmera można traktować jako pewnego rodzaju ciekawostkę, jeśli komuś nie szkoda czasu na czytanie tego rodzaju niedorzeczności to można po nią sięgnąć. Można ją postawić na półce z kategorią „fantastyka”, z całą pewnością nie „literatura popularnonaukowa”. Oczywiście gro osób bez podstawowej wiedzy z zakresu nauk przyrodniczych potraktuje to „dzieło” jako prawdę objawioną…
Na początku było nawet zabawnie, ale im dalej tym miałem do siebie coraz większe wyrzuty. Jest tyle mądrych książek a ja się zdecydowałem na brednie jakiegoś nieuka. Nieugięty, postanowiłem jednak, że wytrwam do końca. Udało się. Zatem mogę w skrócie stwierdzić, że autor ma podstawowe braki w wiedzy na temat świata, jest ignorantem, albo dokonuje świadomych manipulacji. W...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-31
2012-05
To moja pierwsza książka Danikena i chyba był to zły wybór. Czuję się zawiedziony, ale dam mu szansę i sięgnę po jeszcze jakąś pozycję spod pióra tego szwajcarskiego klasyka gatunku;) Świadom pseudonaukowych treści zawartych w twórczości Danikena spodziewałem się jednak jakiejś wciągającej opowieści, pobudzenia wyobraźni czy chociaż przyjemnie spędzonego czasu. Hmm a może to mój wiek i postrzeganie rzeczywistości już nie sprzyjają fascynacji tego typu kosmicznymi teoriami? W każdym razie książka mnie zanudziła i wymęczyła. Jest chaotyczna, niespójna a autor nie potrafi w jasny i precyzyjny sposób wyjaśnić o co mu właściwie chodzi. Wikła się w jakieś zbędne, wtórne nic nie wnoszące wywody i na siłę szuka związków przyczynowo-skutkowych. Szkoda, że w niektórych przypadkach Daniken nie zdecydował się na zaprezentowanie swoich „argumentów” w warstwie graficznej. Ponadto, tytuł pozycji sugeruje, że będzie mowa o „kosmicznych miastach”, natomiast w treści Daniken zajmuje się głównie megalitami i grobowcami korytarzowymi.
W mojej ocenie tej książki pomijam fakt, że zawiera zupełnie bzdurne teorie i rozważania, bo przecież nie sięgałem po nią ze względu na wartość naukową. Zdecydowałem się na tę pozycję dla czystej rozrywki. Niestety, nie otrzymałem jej.
To moja pierwsza książka Danikena i chyba był to zły wybór. Czuję się zawiedziony, ale dam mu szansę i sięgnę po jeszcze jakąś pozycję spod pióra tego szwajcarskiego klasyka gatunku;) Świadom pseudonaukowych treści zawartych w twórczości Danikena spodziewałem się jednak jakiejś wciągającej opowieści, pobudzenia wyobraźni czy chociaż przyjemnie spędzonego czasu. Hmm a może...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to