rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

“Ta druga” to już trzecia książka wydawnictwa Pauza, którą miałam okazję przeczytać i muszę przyznać, że ze względu na podobną tematykę i postacie mimowolnie porównywałam powieść Theresy Bohman do “Mojego roku relaksu i odpoczynku” oraz “Dorosłych”, a dodatkowo kojarzyła mi się również z “Rozmowami z przyjaciółmi” ze względu na podobieństwo głównych bohaterek—obydwie są młodymi studentkami, które stawiają pierwsze kroki literackie i romansują ze starszymi, żonatymi mężczyznami. “Ta druga” to kolejna historia o samotności, kobiecości, zagubieniu we współczesnym świecie; to historia, która bardziej skupia się na portrecie psychologicznym postaci oraz przemyśleniach na temat życia, niż dynamicznej akcji. Jednak ze wszystkich wcześniej wspomnianych książek, “Ta druga” najbardziej przypadła mi do gustu, pomimo swoich wad. Co w takim razie wyróżniło ją na tle innych?

Przede wszystkim autentyczność postaci i większa trafność przemyśleń—i nie chodzi o to, że ze wszystkimi przemyśleniami się zgadzam, albo że wszystkie postacie mi się podobały. Czytając niektóre przemyślenia młodej bohaterki, uświadamiałam sobie, że sama momentami czułam podobnie albo myślałam w podobny sposób, a jednak nigdy nie udało mi się tak dobrze zwerbalizować tych myśli, co świadczy o pewnym talencie literackim autorki. Momentami odkrywałam również pewne opinie i przyznawałam im rację lub myślałam sobie, że to bzdura i przesada, że główna bohaterka komentuje pewne sprawy poprzez pryzmat swojego poczucia wyższości intelektualnej. I tutaj pojawia się kwestia autentyczności—w przeciwieństwie do “Rozmów z przyjaciółmi”, główna bohaterka miała wyraźnie zarysowaną osobowość, momentami była naprawdę irytująca—często podkreśla, jak bardzo jest inna niż wszyscy, jak bardzo się wyróżnia spośród grona kobiet, jak bardzo jest wyobcowana i niezrozumiana. Jednocześnie sama przyznawała, że jest to próżne i irytujące, przez co zyskiwała na autentyczności i sprawiała, że jakoś dało się znieść momenty wywyższania się nad całym ludzkim gatunkiem. Bohaterka również wielokrotnie nawiązywała do Dostojewskiego, podkreślając, że studentki w jej wieku raczej nie czytają takiej literatury, co również mogłoby obrazić niejedną, młodą studentkę—ale trzeba zauważyć, że bohaterka ma prawo do takiej opinii i dużo lepiej czyta się powieść, w której bohaterowie mają kontrowersyjne, czasem nawet przerysowane opinie, niż jak zlewają się z innymi bohaterami występującymi w podobnych książkach i po czasie nawet się nie pamięta, że taki bohater kiedykolwiek istniał.

W “Tej drugiej” zaobserwowałam zjawisko, które można by nazwać “odwróconym feminizmem”, czyli krytykowaniem tego, co większość feministek popiera, jednocześnie pozostając nonkonformistką. Główna bohaterka niejednokrotnie podkreśla, że nie czuje wspólnoty i solidarności z innymi kobietami, a nawet często czuje się przez nie osądzana. Czasami lubi się przypodobać mężczyznom, lubi też robić rzeczy, które robią mężczyźni, a jednocześnie raczej nie spodobałyby się jej koleżankom. Pewnego dnia spotyka Alex, która wydaje się być jedyną kobietą, z którą jest w stanie na tą chwilę się zaprzyjaźnić i spędzać czas. Jednocześnie rozpoczyna romans z żonatym lekarzem, ignorując kwestię moralności i zdrowego rozsądku, co prowadzi do kolejnych dylematów i rozczarowań.

Kolejnym aspektem, który wyróżnił powieść Bohman jest niespodziewany “plot twist”, czego zabrakło we wszystkich innych wspomnianych powieściach. Pomimo, że książka jest bardzo krótka (ma niecałe 200 stron), to wydarzyło się w niej coś, czego bym się nie spodziewała i co zupełnie zmieniło przebieg akcji. Dynamika była dużo lepsza niż w “Dorosłych”, choć objętościowo powieści te są bardzo podobne.

Nawet jeśli potencjalny czytelnik uznałby wszystkie przemyślenia i działania głównej bohaterki za nietrafne i bezsensowne, to myślę, że Bohman przedstawia nam punkt widzenia, którego jeszcze nie spotkałam we współczesnych powieściach młodych pisarek. Z drugiej strony historia głównej bohaterki jest dość uniwersalna, a błędy, które popełnia mogłyby się przytrafić każdej kobiecie, przez co dość łatwo jest się z nią utożsamić lub pomyśleć, że już się słyszało podobną historię w prawdziwym życiu.

“Ta druga” to już trzecia książka wydawnictwa Pauza, którą miałam okazję przeczytać i muszę przyznać, że ze względu na podobną tematykę i postacie mimowolnie porównywałam powieść Theresy Bohman do “Mojego roku relaksu i odpoczynku” oraz “Dorosłych”, a dodatkowo kojarzyła mi się również z “Rozmowami z przyjaciółmi” ze względu na podobieństwo głównych bohaterek—obydwie są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Kiedy byłem dziełem sztuki” odbiega tematyką od większości książek Schmitta, ze względu na swój surrealistyczny, filozoficzny charakter. Tę powieść można czytać na różne sposoby—jeśli postrzega się ją jako historię o tym, co w życiu ważne, o tym, że warto żyć i poszukiwać szczęścia wbrew problemom, to otrzyma się raczej banalną opowiastkę, która nie zawiera żadnej błyskotliwej prawdy, a jedynie oklepane przemyślenia o depresji i byciu sobą. Jeśli natomiast spojrzy się na powieść Schmitta jak na historię o tym, czym we współczesnych czasach jest sztuka i jaka jest esencja człowieczeństwa, otrzyma się całkiem ciekawy, lecz nieco absurdalny, budzący niepokój obraz.

Główny bohater, Tazio Firelli, chce popełnić samobójstwo. W pewien sposób je popełnia—przestaje być młodym Taziem, niszczy swoje człowieczeństwo i staje się przedmiotem poprzez podpisanie umowy z bogatym artystą, Zeusem. Tazio zrzeka się samego siebie, pozoruje swoją śmierć i pozwala Zeusowi zamienić się w żywe dzieło sztuki. Po licznych operacjach rodzi się Adam bis—czytelnicy nie dowiadują się jak dokładnie wygląda, wiadomo jednak, że jest całkowicie nowatorski, niepowtarzalny, zadziwiający i cudowny. Z czasem jest wart grube miliony—zostaje sprzedany innemu, obrzydliwie bogatemu człowiekowi, aż w końcu staje się eksponatem w muzeum. Zakompleksiony, nieszczęśliwy, egoistyczny młody człowiek, który wcześniej czuł się na tyle bezwartościowy i zagubiony, że chciał skoczyć z klifu, nagle zaczyna być pięknym eksponatem w centrum uwagi, którego pragną kobiety i cenią najwybitniejsi znawcy sztuki. Ale Adam bis wcale nie jest szczęśliwy, bo tak naprawdę, w głębi serca, nie chciał stać się piękny i doceniany, tylko zaakceptowanym i kochanym w całej swojej nieidealności.

Według Schmitta prawdziwą esencję człowieka odnajduje się, patrząc na niego z zamkniętymi oczami—lub patrząc mu prosto w oczy, ponieważ to właśnie one pozostają niezmienione, nawet kiedy wszystkie inne części ciała przejdą liczne transformacje. Człowieczeństwo, to także celebracja samego ciała i wszystkich czynności fizjologicznych z nim związanymi. A czym jest sztuka współczesna? Autor dzieli się wieloma abstrakcyjnymi, zadziwiającymi konceptami, próbując uświadomić odbiorcom, że sztuka nie ma granic—im bardziej jest szokująca i nowatorska, tym bardziej ludzi do niej ciągnie, nawet jeśli nie ma najmniejszego sensu i narusza prawa człowieka. Czasami sztuka, za którą ludzie płacą tłuste dolary, bywa niesmaczna, nieestetyczna, a nawet odrzucająca—a jednak ciągle ma swoje miejsce na rynku oraz w świecie kultury. Istnieje, ponieważ wzbudza emocje. Co innego liczy się bardziej w sztuce?

Nie chcę w mojej recenzji przedstawiać zbyt dużo pomysłów, które zawarł w książce autor, ponieważ tym samym zepsułabym potencjalnemu czytelnikowi przyjemność z samodzielnego dochodzenie do pewnych wniosków—zapewniam jednak, że “Kiedy byłem dziełem sztuki”, chociaż nie jest typową książką na temat sztuki, zawiera wiele rozważań na jej temat. Trudno jednoznacznie stwierdzić, co Schmitt tak naprawdę chciał przekazać—o czym miała być jego powieść. To czym ostatecznie się stała, to kwestia interpretacji i punktu widzenia. Choć momentami książka irytuje banalnością, to jednak moim zdaniem warto po nią sięgnąć, ze względu na oryginalność i parę interesujących rozważań nad kulturą. Polecam!

“Kiedy byłem dziełem sztuki” odbiega tematyką od większości książek Schmitta, ze względu na swój surrealistyczny, filozoficzny charakter. Tę powieść można czytać na różne sposoby—jeśli postrzega się ją jako historię o tym, co w życiu ważne, o tym, że warto żyć i poszukiwać szczęścia wbrew problemom, to otrzyma się raczej banalną opowiastkę, która nie zawiera żadnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja podróż przez “Dolinę lalek” była wyboista — z początku czytałam ją w wolnych chwilach między pracą, potem na jakiś czas porzuciłam na rzecz innej lektury, następnie czytałam ją dość regularnie, aczkolwiek bez pasji, jednak w drugiej połowie książki zaczęłam zżywać się z bohaterami, coraz bardziej “wchłaniać się” w ich doświadczenia, co sprawiło, że koniec książki “pożarłam” pełna emocji, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się kto skończy tragicznie, a kto przetrwa. W tej powieści widoczny jest proces dojrzewanie bohaterek, a z początku lekka, przyjemna opowiastka o śmietance towarzyskiej i celebrytach zamienia się w studium upadku kobiety i historię o drodze do samozniszczenia.

“Dolina lalek” to opowieść o trzech różnych, wręcz kontrastujących ze sobą bohaterkach — każda z nich posiada coś, czego pragnie druga. Elementami, które łączą wszystkie trzy to sława, pieniądze i tzw. “laleczki”, czyli tabletki, mające im pomóc przejść przez problemy. Akcja rozpoczyna się w latach 40’ XX wieku w Nowym Jorku, kiedy Anna, Neely i Jennifer dopiero wkraczają w dorosłość i marzą, każda o czymś innym: Anna o niezależności i prawdziwej miłości, Neely o sławie i karierze, Jennifer o rodzinie i spokoju. I choć wydaje się, że po latach każda z nich spełnia swoje marzenia w większym lub mniejszym stopniu, to jednak “skutki uboczne” osiągniętych celów są zbyt bolesne i trudne do zaakcpetowania.

Mówi się, że czasami “droga do celu jest ważniejsza niż sam cel”, albo że “cel uświęca środki” — obydwa te powiedzenia odnoszą się do wydarzeń opisanych w powieści. Ponadto “Dolina lalek” uświadamia czytelnikom, że czasami cel, który miał być spełnieniem nawiększych marzeń, okazuje się być przyczyną największego cierpienia. Początkowo bohaterki wydają się być puste, naiwne, zapatrzone w siebie, rozkapryszone, z czasem jednak nabierają głębi i charakteru. Autorka ukazuje ciemne strony świata wielkich gwiazd, które pomimo swojego blasku, mają także poważne problemy i smutki. Bardzo nie lubiłam Neely ze względu na jej zawiść, bezkompromisowość oraz egocentryczność i aż do ostatniej strony dziwiłam się jak okrutną kobietą stała się z biegiem lat. Jennifer natomiast wzbudziła we mnie ogrom współczucia i jej historia była dla mnie najsmutniejszym elementem książki. Największym zaskoczeniem okazała się postać Anny — na pierwszyh stronach denerwowała mnie jej naiwność i niewinność, potem zaczęłam nabierać do niej szacunku za to, że pozostawała wierna własnym przekonaniom i pragnieniom. Następnie okazała się by także osobą o wielkim sercu, która nie chowa urazy i wybacza. Pod koniec książki zaczęłam ją postrzegać jako bardzo silną kobietę i byłam wręcz zszokowana tym, w jaki sposób radzi sobie z rozczarowaniami, zdradami, bólem. Rozumiałam, skąd wynikał jej ostateczny upadek i myślałam sobie, że i tak długo wytrzymała. Pierwsza połowa książki wydawała mi się znacznie gorsza niż druga, na początku trochę męczyłam się podczas czytania i lekko nudziły mnie doświadczenia bohaterek, potem jednak cała akcja nabrała tempa, a wydarzenia stawały się coraz bardziej zaskakujące.

“Dolina lalek” to nie jest książka, którą można zakończyć sformułowaniem “…i żyli długo i szczęśliwie”. Historie w niej zawarte są smutne i jednocześnie bardzo dobrze ukazują realia świata celebrytów w latach 40’ i 50’ ubiegłego wieku. Warto zaznaczyć, że powieść Susann była najlepiej sprzedającą się pozycją w roku swojego wydania (1966) oraz jest na liście najlepiej sprzedających się książek w historii. Myślę, że choćby z tego powodu jest warta przeczytania, jeśli kogoś interysuje jej tematyka. Polecam!

Moja podróż przez “Dolinę lalek” była wyboista — z początku czytałam ją w wolnych chwilach między pracą, potem na jakiś czas porzuciłam na rzecz innej lektury, następnie czytałam ją dość regularnie, aczkolwiek bez pasji, jednak w drugiej połowie książki zaczęłam zżywać się z bohaterami, coraz bardziej “wchłaniać się” w ich doświadczenia, co sprawiło, że koniec książki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Ostatni dom na zapomnianej ulicy” to książka, którą bardzo trudno dobrze zrecenzować, nie zdradzając jednocześnie zbyt wielu szczegółów na temat fabuły. Muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie czytałam niczego w tym gatunku, co by przypominało powieść Catriony Wards pod względem narracji, zwrotów akcji, problematyki. Jest to pozycja nietuzinkowa, dziwna i momentami przerażająca, a jednak bardzo mi się spodobała i na pewno zapadnie mi w pamięć na długo.

Początkowo poznajemy trzech narratorów: pierwszym z nich jest młoda kobieta Dee, która pragnie odnaleźć swoją zaginioną młodszą siostrę Lulu, kolejnym jest ekscentryk Ted, który był kiedyś podejrzanym w sprawie Lulu, ale został oczyszczony z zarzutów i ostatnim jest jego kotka Olivia. Pewnego dnia Dee odnajduje Teda, przeprowadza się tuż obok niego i planuje raz na zawsze rozwikłać zagadkę zaginięcia swojej siostry, ponieważ wierzy, że to właśnie Ted jest za wszystko odpowiedzialny. Kolejną ważną bohaterką jest tajemnicza córka Teda Lauren, która czasami z nim mieszka, a czasami w dziwny sposób znika. Historia jest opowiadana z trzech niezwykłych, całkowicie różnych perspektyw, co daje pełny obraz sytuacji i powoli naprowadza czytelnika na prawdę. Autorka nie zawiera zbędnych opisów, wręcz przeciwnie — każdy szczegół ma znaczenie i jeśli czytelnik wychwyci pewne detale to może popaść w jeszcze większą konsternację i zacząć zadawać sobie pytanie: “o co w tym wszystkim w ogóle chodzi?”.

Kreacja postaci Teda jest bardzo złożona i nieprzeciętna — czytelnicy poznają samotnego dziwaka, który opowiada o swojej “mamusi”, żyje w brudzie, je ogórki z masłem orzechowym i chodzi w nocy po lesie. Z jednej strony widzimy go jako (potencjalnie) seryjnego mordercę i porywacza, z drugiej jako skrzywdzonego człowieka, który ewidentnie ma poważne problemy i nie potrafi poradzić sobie z traumą. Autorka zrobiła bardzo duży research na pewne tematy, o czym świadczy bardzo dobrze stworzona postać Teda, a także posłowie oraz źródła na końcu książki. Nie tylko kreacja Teda zachwyca niecodziennością — inne postacie także są nadzwyczajne. Lauren od początku budziła we mnie przerażenie i czasami nadawała wymiar horroru — wyobrażałam ją sobie pod różnymi postaciami, z początku sama nie byłam przekonana czy jest prawdziwa, czy nie, co budziło we mnie jeszcze większy niepokój. Bardzo kibicowałam Dee w odnalezieniu siostry i współczułam kotce Olivii, że musi żyć w okropnych warunkach. Nie wszystkie zwroty akcji były dla mnie zaskakujące, poniewać niektóre przemknęły mi przez myśl wcześniej, co wcale nie oznacza, że były oczywiste. Chociaż nie byłam zszokowana, to jednak stopniowe odkrywanie prawdy i potwierdzanie bądź odrzucanie moich pomysłów odnośnie rozwoju fabuły sprawiło mi dużą przyjemność. I co ważne, autorka wcale nie czekała ze wszystkimi rozwiązaniami na sam koniec, pierwsze zwroty akcji zaczęły pojawiać się po przeczytaniu mniej więcej 60% książki. Zakończenie wywołało we mnie autentyczny smutek, nie dlatego, że mi się nie podobało, ale dlatego, że szczerze współczułam ofiarom i trudno mi było zaakceptować to, że sprawy musiały potoczyć się w taki, a nie inny sposób.

“Ostatni dom na zapomnianej ulicy” może się podobać lub nie, ale nie pozwoli pozostać obojętnym. Powieść ta jest specyficzna, a tematyka może budzić kontrowersje i nie każdemu przypaść do gustu, niemniej jednak trudno wskazać słabe punkty tej pozycji — styl pisania, narracja, rozwój akcji, bohaterowie — wszystkie elementy trzymają się na dobrym, a nawet bardzo dobrym poziomie. Serdecznie polecam osobom, które lubią historie z dreszczykiem i nie straszne im nieoczywiste, złożone narracje.

“Ostatni dom na zapomnianej ulicy” to książka, którą bardzo trudno dobrze zrecenzować, nie zdradzając jednocześnie zbyt wielu szczegółów na temat fabuły. Muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie czytałam niczego w tym gatunku, co by przypominało powieść Catriony Wards pod względem narracji, zwrotów akcji, problematyki. Jest to pozycja nietuzinkowa, dziwna i momentami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Obejrzawszy kilka wideorecenzji, po książkę Langan sięgnęłam z wielkim zapałem, ponieważ niezwykle zachęcił mnie pomysł na historię: amerykańskie osiedle na przedmieściach, rodziny z dziećmi, pozornie zwyczajni sąsiedzi, lawina tragedii, zbrodnie, wąskie grono podejrzanych, tajemnica. Jako że powieści tego typu stanowią dla mnie świetną rozrywkę, liczyłam na to, że “Dobrzy sąsiedzi” dostarczą mi emocji na wolne wieczory. I choć powieść była emocjonująca, to jednak pod różnymi względami także rozczarowująca.

Na podmiejskie osiedle sprowadza się nowa rodzina, para z dwójką dzieci, która z czasem poznaje inne rodziny, mieszkające w pobliskich domach przy Maple Street. Wkrótce mają miejsce dwie tragedie: najpierw po trzęsieniu ziemi tworzy się duże zapadlisko, a potem na skutek niefortunnych okoliczności wpada do niego córka jednej z głównych bohaterek, która wydaje się być również “liderką” społeczności. Zaginięcie dziewczynki wygląda na wypadek, a jednak mieszkańcy osiedla szukają winnych, badają okoliczności, a z czasem manipulują faktami i szukają “kozła ofiarnego”. Powieść ukazuje jak okrutni potrafią być ludzie, którzy z pozoru wydają się być serdecznymi sąsiadami oraz jak daleko potrafią się posunąć w oszukiwaniu samych siebie, kiedy prawda jest zbyt bolesna do zaakceptowania.

“Dobrych sąsiadów” przeczytałam bardzo szybko i muszę przyznać, że się nie nudziłam. Wszystkie wydarzenia budziły we mnie niepokój i momentami byłam naprawdę zaskoczona, jak ślepi na ludzkie cierpienie są bohaterowie. Ciekawiło mnie jak cała historia się zakończy i liczyłam na zaskakujący przełom w akcji. Niestety powieść okazała się dość przewidywalna i zabrakło w niej wyczekiwanego “plot twistu”. Historia, momentami bardzo smutna, skupiała się na bohaterach i ich emocjach, przedstawiała różne aspekty psychologiczne, które miały wyjaśniać, dlaczego podejmowali konkretne decyzje. Interesującymi elementami książki są mapy osiedla z zaznaczonymi członkami rodzin w poszczegółnych domach, które pojawiają się co kilka rozdziałów — znacznie ułatwiają one zorientowanie się o których bohaterach obecnie jest mowa (a momentami pojawia się ich sporo), dlatego polecam czytanie w wersji papierowej zamiast słuchania audiobooku. Powieść także jest urozmaicona wycinkami z gazet z przyszłości, które powracają do tragicznych wydarzeń rozegranych przy Maple Street.

“Dobrzy sąsiedzi” są pełni ciekawych konceptów, które zostały dość słabo rozwinięte. Autorka zdecydowała się skupić na uczuciach i doświadczeniach bohaterów niż na motywie tajemnic i akcji — w takim wypadku mogłaby wykreować bardziej złożone portrety psychologiczne postaci, jednak ich również zabrakło. Powieść czyta się sprawnie, momentami podnosi ciśnienie i trudno się od niej oderwać, ale ostatecznie pozostawia z uczuciem niedosytu.

Obejrzawszy kilka wideorecenzji, po książkę Langan sięgnęłam z wielkim zapałem, ponieważ niezwykle zachęcił mnie pomysł na historię: amerykańskie osiedle na przedmieściach, rodziny z dziećmi, pozornie zwyczajni sąsiedzi, lawina tragedii, zbrodnie, wąskie grono podejrzanych, tajemnica. Jako że powieści tego typu stanowią dla mnie świetną rozrywkę, liczyłam na to, że “Dobrzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po “Zimowlę” sięgnęłam z polecenia, licząc na kawałek dobrej, przyjemnej literatury. Jako że tu, gdzie mieszkam, śnieg już leży od co najmniej tygodnia, miałam ochotę na powieść klimatyczną, magiczną, ale także wciągającą i z dreszczykiem. Powieść Dominiki Słowik zdecydowanie częściowo zaspokoiła moje potrzeby i zaczarowała wyjątkową atmosferą, choć w kilku aspektach oczekiwałam więcej niż ostatecznie otrzymałam.

“Zimowla” to realizm magiczny w polskim wydaniu i chociaż daleko tej powieści do “Stu lat samotności”, to jednak klimat magii i tajemniczości zdecydowanie jest obecny i działa na wyobraźnię. W Cukrówce w Dolinie Zamornickiej dzieją się przedziwne rzeczy — niezwykłe losy mieszkańców relacjonuje czytelnikom młoda dziewczyna, która próbuje rozwikłać zagadki miasteczka, a także przedstawić dzieje ludzi, którzy w nim mieszkają. Nie brakuje tutaj paradoksów, mroku, marzeń sennych, surrealizmu — autorka kroczy po cienkiej granicy między tym co realne i rzeczywiste, a tym co absurdalne i niemożliwe. Poszczególne historie mieszkańców Cukrówki nie nudzą, a stosunkowo krótkie rozdziały i styl pisania autorki sprawiają, że powieść czyta się naprawdę przyjemnie. Niemniej jednak uważam, że część wątków mogłaby zostać wycięta lub skrócona, a powieść nie straciłaby na wartości, wręcz przeciwnie — zyskałaby na dynamice. Jednocześnie zamiast dodawania kolejnych opisów, inne niezwykle ciekawe wątki mogłyby zostać bardziej rozwinięte, co sprawiłoby, że czytelnik byłby bardziej zaangażowany w rozwiązywanie cukrowskich zagadek. Po przeczytaniu pierwszych 200 stron bardzo liczyłam na rozwinięcie akcji i stopniowe odgadywanie tajemnic wraz z narratorką, a zamiast tego otrzymywałam coraz to nowe opisy przeszłości różnych postaci, które możnaby pominąć. Nie musi to jednak koniecznie być wadą tej książki — na pewno część czytelników lubi powolne snucie magicznych opowieści, mi jednak zdecydowanie zabrakło płynności, uporządkowania i zlepienia różnych wątków w jedną spójną całość. Czasami autorka na tyle odbiegała od poszczególnych zagadek, które stanowiły najciekawsze elementy książki, że później trudno było ponownie wczuć się w akcję.

Mimo wszystko cała atmosfera jaką tworzy książka sprawia iż nie żałuję, że sięgnęłam po tę pozycję. “Zimowla” idealnie nadaje się na chłodne wieczory z herbatką pod kocykiem, szczególnie jeśli ktoś (tak jak ja) gustuje w realizmie magicznym i lubi od czasu do czasu zatracić się w nietuzinkowych, wręcz baśniowych historiach.

Po “Zimowlę” sięgnęłam z polecenia, licząc na kawałek dobrej, przyjemnej literatury. Jako że tu, gdzie mieszkam, śnieg już leży od co najmniej tygodnia, miałam ochotę na powieść klimatyczną, magiczną, ale także wciągającą i z dreszczykiem. Powieść Dominiki Słowik zdecydowanie częściowo zaspokoiła moje potrzeby i zaczarowała wyjątkową atmosferą, choć w kilku aspektach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ingmara Bergmana znałam dotychczas jedynie z filmów i muszę przyznać, że jego twórczość jest dla mnie trudna w odbiorze, choć zdecydowanie wybitna. Na “Sceny z życia małżeńskiego” trafiłam zupełnie przypadkowo w bibliotece, nie miałam wobec tego dramatu żadnych konkretnych oczekiwań, nie wiedziałam wtedy również, że istnieje serial na jego podstawie. Zdecydowałam się na jego przeczytanie, ponieważ chciałam poznać Bergmana od innej strony. Choć dramat jest krótki, starałam się go czytać bardzo powoli, codziennie po przebudzeniu do porannej kawy, aby móc dokładnie analizować dialogi i “wgryźć się” w sens oraz przekaz historii. Muszę przyznać, że “Sceny z życia małżeńskiego” to jeden z najbardziej błyskotliwych obrazów na temat relacji międzyludzkich w kulturze z jakim do tej pory się spotkałam.

Sama akcja dramatu jest dość prosta — mąż i żona (Marianne i Johan) prowadzą dialogi, analizują swoje emocje, niezrozumienie, potrzeby, obawy. Najczęściej przebywają w zaciszu domowym, sporadycznie pojawiają się postacie poboczne (znajomi, rodzina). Akcja rozgrywa się na przestrzeni lat, przez co obraz ich małżeństwa jest dużo bardziej wnikliwy i wielopoziomowy, niż gdyby Bergman zdecydował się przedstawić parę podczas jednego wieczoru lub kilku dni. Portrety psychologiczne Marianne i Johana są niezwykle wyraziste i przemyślane, aż trudno uwierzyć, że autorowi udało się wykreować takich bohaterów jedynie na dialogach zawartych w bardzo krótkim dramacie.

Główni bohaterowie są spokojnym, pozornie szczęśliwym małżeństwem od ponad dziesięciu lat, wychowującym dwie córki — wszyscy dookoła postrzegają ich jako zgraną parę. Jednak Marianne i Johana dotyka kryzys w związku, okazuje się, że nigdy tak naprawdę nie byli ze sobą całkowicie szczerzy, tłumili w sobie prawdziwe pragnienia i uczucia, co doprowadziło do tego, że zamiast być jednością, jedynie żyli obok siebie w milczeniu, będąc dwoma wyobcowanymi jednostkami, które bały się zrobić jakikolwiek kontrowersyjny krok z obawy na zakłócenie złudnej sielanki. Szokujące było dla mnie to, jak bohaterowie radzili sobie z własnymi emocjami i rozpaczą, jak pomimo rozstań, zdrad, wstrząsów i napięć nadal byli w stanie zachować kontrolę nad sobą i otwarcie się ze sobą komunikować, werbalizując swoje najbardziej intymne myśli pomimo uczuciowej klęski. Podczas czytania zastanawiało mnie czy tacy ludzie mogą istnieć naprawdę, czy są to jedynie kukiełki w teatrze, które mają zaprezentować widzowi pewną filozofię. Ostatecznie uważam, że tacy bohaterowie są ludzcy, a to co ich wyróżnia, to niezwykła dojrzałość i samoświadomość. Nieoczywistym aspektem jest kwestia, czy pomimo rozpadu małżeństwa, rozpadła się również relacja i miłość między głównymi bohaterami, czy może wręcz przeciwnie.

“Sceny z życia małżeńskiego” to niesamowite studium wieloletniego związku, z którego można wiele wywnioskować, jeśli poświęci się mu wystarczająco dużo czasu. Intymne rozmowy między bohaterami ukazują gorzkie prawdy na temat małżeństwa, rozgoryczenie, zagubienie, ale także siłę i autentyczność. Zdecydowanie polecam dojrzalszym czytelnikom, którzy są zainteresowani zgłębieniem tematu relacji w dorosłym życiu.

Ingmara Bergmana znałam dotychczas jedynie z filmów i muszę przyznać, że jego twórczość jest dla mnie trudna w odbiorze, choć zdecydowanie wybitna. Na “Sceny z życia małżeńskiego” trafiłam zupełnie przypadkowo w bibliotece, nie miałam wobec tego dramatu żadnych konkretnych oczekiwań, nie wiedziałam wtedy również, że istnieje serial na jego podstawie. Zdecydowałam się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdybym mogła nadać książce Marie Aubert odmienny tytuł, który jednym słowem opisywałby jej tematykę, zdecydowanie wybrałabym “Macierzyństwo”, bo to właśnie jego różne strony możemy odnaleźć na kartkach tej krótkiej, lecz treściwej powieści. I choć może brakuje jej głębszych refleksji, to jednak obraz głownej bohaterki jest bardzo prawdziwy i myślę, że wiele kobiet mogłoby odnaleźć w niej siebie. “Dorośli” poruszają ważne zagadnienia związane z kobiecością i samotnością we współczesnym świecie, co sprawia, że warto sięgnąć po tę pozycję, pomimo że akcja i przemyślenia w niej zawarte mogłyby zostać lepiej rozwinięte.

Główna bohaterka to 40-letnia kobieta, która nigdy nie założyła własnej rodziny, jednak ciągle ma nadzieję na zmianę swojej sytuacji życiowej, planuje zamrozić swoje jajeczka, bo liczy na to, że kiedyś jeszcze pozna odpowiedniego mężczyznę, z którym będzie mogła mieć dziecko. Powoli jednak zaczyna zdawać sobie sprawę, że na niektóre rzeczy jest już za późno, a kolejne lata prawdopodobnie będą upływać równie pusto i samotnie jak minione. Smutek i uczucie rozczarowania potęguje obserwowanie podczas urlopu w domku rodzinnym własnej siostry wraz z jej przybraną córką i mężem, która dowiaduje się, że jest w ciąży. Poza obrazem mamy-macochy, kobiety ciężarnej oraz kobiety-singielki w powieści jest przedstawiony także obraz dojrzałej mamy-babci, czyli mamy głównej bohaterki, która wraz ze swoim partnerem spędza urlop z córkami, obchodząc swoje 65 urodziny. Każdy szczegół związany z macierzyństwem i życiem rodzinnym sprawia, że główna bohaterka odczuwa irytację, zazdrość, a w końcu bezsilności. Chciałaby być na miejscu swojej siostry, a za 25 lat matki, jednak zaczyna zdawać sobie sprawę, że musi pogodzić się z własnym losm i zaakceptować życie takim, jakim jest, bez wyżywania się na swoich bliskich.

Ta bardzo smutna historia stawia przed czytelnikami kilka istotnych pytań: czy faktycznie brak rodziny w średnim wieku musi oznaczać dla kobiety pustkę? czy brak dzieci i partnera/partnerki to skazanie na samotność?; a jeśli ktoś na dwa poprzednie pytania odpowiedział twierdząco, to czy istnieje jakiś sposób, aby poradzić sobie z żalem? Główna bohaterka jest na etapie, w którym dopiero uświadamia sobie pewne sprawy i nie dochodzi jeszcze do żadnych rozwiązań, chociaż jej przemyślenia na temat własnego losu wydają się być trafne. Sama jestem raczej całkowitym przeciwieństwem głównej bohaterki i pod żadnym względem nie mogę się z nią utożsamiać, niemniej jednak ujrzenie zupełnie innej perspektywy było dla mnie ciekawym doświadczeniem.

Brak wspomnianej wcześniej “głębi”, której bym oczekiwała od tego typu literatury oraz brak rozwinięcia pewnych wątków z zawarciem wniosków i refleksji na temat opisywanych wydarzeń sprawiło, że powieść oceniam jako dość przeciętną. Mimo wszystko uważam, że ze względu na zręczny sposób napisania, niewielką objętność i ciekawą problematykę skłaniającą do przemyśleń, powieść stanowi dobry “przerywnik” w codziennej rutynie bądź w czytaniu innych lektur.

Gdybym mogła nadać książce Marie Aubert odmienny tytuł, który jednym słowem opisywałby jej tematykę, zdecydowanie wybrałabym “Macierzyństwo”, bo to właśnie jego różne strony możemy odnaleźć na kartkach tej krótkiej, lecz treściwej powieści. I choć może brakuje jej głębszych refleksji, to jednak obraz głownej bohaterki jest bardzo prawdziwy i myślę, że wiele kobiet mogłoby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgając po książkę M. V. Llosy miałam wysokie oczekiwania — w końcu rozgłos, jaki przyniosły autorowi jego powieści jest niemały. Szczerze muszę przyznać, że "Ciotka Julia i skryba" niestety mi nie podeszły i odłożyłam książkę na półkę nieskończoną, postanowiłam jednak dać szansę "Szelmostwom niegrzecznej dziewczynki". Czy żałuję?

Tytułowa “niegrzeczna dziewczynka” pojawia się w historii pod wieloma różnymi postaciami. Zarówno czytelnicy, jak i główny bohater, pochodzący z Peru tłumacz Ricardo, nigdy nie mają pewności, czy jej zdumiewające szelmostwa wydarzyły się naprawdę, czy może są tylko fantazją, sposobem na urozmaicenie nudnej rzeczywistości. Losy głównych bohaterów przeplatają się na przestrzeni kilkudziesięciu lat w różnych miejscach na całym świecie. Ricardo, niczym wierny pies, podąża zakochany za niegrzeczną dziewczynką i nie rezygnuje z niej bez względu na jej wybryki—zafascynowany jej urokiem nie potrafi być wobec niej obojętny wbrew rozsądkowi.

Bezwzględność i egoizm tytułowej bohaterki jest szokujący. Bardzo łatwo już na samym początku historii stracić do niej sympatię, podobnie zresztą jak do uległego, naiwnego narratora Ricardo. Ich relacja jest dla czytelnika frustrująca, czasami wręcz irytująca, a ostatecznie łamie serce. “Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki” to zadziwiająca powieść, trudno sobie wyobrazić, aby taki związek, jaki ukazuje noblista Mario Vargas Llosa mógłby istnieć naprawdę. Obydwie postacie są często na skraju wytrzymania psychicznego lub fizycznego, a jednak dalej pielęgnują swoją toksyczną więź aż do samego końca. Styl i plastyczny język autora są godne podziwu, pisarz bardzo zręcznie przedstawia całą historię i choć trudno powiedzieć, że tego typu powieści czyta się z największą przyjemnością, to jednak zaspokaja ona potrzebę zanurzenia się w literaturę na wysokim poziomie. Poza głównym wątkiem miłosnym oraz pobocznymi wątkami ukazującymi życie codzienne głównego bohatera, książka zawiera także liczne “wstawki” na temat polityki Peru, i choć są to niewątpliwie cenne spostrzeżenia, to jednak odnoszę wrażenie iż akcja powieści traci przez nie na dynamice. Pierwszą połowę książki czytałam dużo wolniej niż drugą—nie jestem pewna, czy wynikało to właśnie z faktu, że druga część powieści miała znacznie lepszą dynamikę i mniej wątków pobocznych, czy może dlatego, że napięcie między bohaterami stale rosło, a wraz z nim poziom moich emocji.

Powieść, choć frustrująca, zdecydowanie warta przeczytania. Autor zachęca do zastanowienia się gdzie leży granica między miłością, a szaleństwem, witalnością, a chorobą, wiernością, a obsesją. Serdecznie polecam!

Sięgając po książkę M. V. Llosy miałam wysokie oczekiwania — w końcu rozgłos, jaki przyniosły autorowi jego powieści jest niemały. Szczerze muszę przyznać, że "Ciotka Julia i skryba" niestety mi nie podeszły i odłożyłam książkę na półkę nieskończoną, postanowiłam jednak dać szansę "Szelmostwom niegrzecznej dziewczynki". Czy żałuję?

Tytułowa “niegrzeczna dziewczynka”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiele osób po trudnych przejściach lub cierpiących na depresję zastanawia się, co zrobić aby żyło się lżej, jak przerwać uciążliwą rutynę i zastopować ciąg dręczących myśli. Główna bohaterka “Mojego roku relaksu i odpoczynku” znajduje swoje, dość specyficzne rozwiązanie, które ma umożliwić jej “odrodzenie”, rozpoczęcie nowego rozdziału w życiu, a wręcz stanie się zupełnie nowym człowiekiem.

Jeśli natomiast ktoś chciałby szukać w tej powieści porad to zdecydowanie odradzam—bohaterka stawia radykalne kroki, często popada w skrajności. Jest rok 2000, który jest zarówno początkiem i końcem nie tylko tysiąclecia, ale także życia głównej bohaterki. Wydaje się, że główna bohaterka ma wszystko, co jest potrzebne do szczęścia—pieniądze, młodość, urodę, pracę—a jednak nie potrafi się odnaleźć, czegoś jej brakuje. Czytając powieść ma się wrażenie, jakby w powietrzu wisiała nieuchronna katastrofa, jakby za chwilę miała nastąpić tragedia i wielki przełom w akacji—to jednak nie następuje. Akcja toczy się dość wolno, a niektóre opisy stanów głównej bohaterki są wręcz powtarzalne. Ostatecznie zapada ona w pewien rodzaj hibernacji, który jest punktem kulminacyjnym całej historii. Niemniej jednak plusem powieści jest rzetelne przedstawienie procesu “degradacji” młodej kobiety, samozniczenia, które ma na celu rozpoczęcie życia od nowa.

W powieści jest również obecny motyw przyjaźni—w tym wypadku jest to przyjaźń między dwiema kobietami, które są przytłoczone własnymi problemami i towarzyszą sobie nie dlatego, że bardzo siebie nawzajem potrzebują i lubią swoje towarzystwo, ale z przyzwyczajenia i akceptacji faktu, że istnieją dla siebie nawzajem. Główna bohaterka pragnie jedynie roku izolacji i snu—wszystkie ambicje, praca, relacje, jakiekolwiek pragnienia—to, co zazwyczaj jest ważne dla ludzi wydaje się nie mieć żadnego znaczenia. Można więc zadać sobie pytanie, co w takim razie ma znaczenie? I co będzie mieć znaczenie po rocznym odpoczynku i całkowitym resecie umysłu?

Autorka nie odpowiada na te pytania i nie oświeca czytelnika “złotymi środkami”, lecz skłania do refleksji nad własnymi wartościami. “Mój rok relaksu i odpoczynku” polecam dla osób, które mają ochotę na lekturę poruszającą trudne tematy, ale której styl i sposób napisania nie przytłacza “ciężkością” i zbyt dużym ładunkiem emocjonalnym.

Wiele osób po trudnych przejściach lub cierpiących na depresję zastanawia się, co zrobić aby żyło się lżej, jak przerwać uciążliwą rutynę i zastopować ciąg dręczących myśli. Główna bohaterka “Mojego roku relaksu i odpoczynku” znajduje swoje, dość specyficzne rozwiązanie, które ma umożliwić jej “odrodzenie”, rozpoczęcie nowego rozdziału w życiu, a wręcz stanie się zupełnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cieszący się popularnością debiut młodej pisarki irlandzkiego pochodzenia, przedstawia czworokąt miłosny między Frances (21-letnią studentka i poetką), Bobby (jej byłą dziewczyną i najlepszą przyjciółką), Melissą (zaną dziennikarką) oraz Nickiem (32-letnim aktorem, mężem Melissy). Historia opowiadana z perspektywy Frances w bystry sposób ukazuje jaki wpływ na życie młodej dziewczyny ma romans z dojrzalszym mężczyzną oraz jakie emocje mogą targać wrażliwą, zagubioną kobietą—nie tylko w miłości, ale także w relacjach z rodziną i przyjaciółmi.

Wszystkie postacie mają silnie zarysowane charaktery—wszystkie, oprócz narratorki, której rolą jest obserwacja otoczenia i analizowanie własnych uczuć i przekonań. Frances może być każdą młodą kobietą—łatwo jest się utożsamić z narratorką, “wejść w jej skórę”, przeżywać podobne rozterki i dylematy. Jak sama Frances stwierdza: “Bałam się, że moja osobowość, gdyby okazało się, że ją mam, będzie z gatunku tych niedobrych. Czy martwiłam się tym jedynie dlatego, że byłam kobietą i czułam presję, by przedkładać cudze potrzeby nad własne? Czy ‘dobroć’ była tylko innym słowem na określenie uległości w sytuacji konfliktu?”. Główna bohaterka przeżywa w życiu kryzys, dzieląc się z czytelnikiem nietuzinkowymi przemyśleniami. Frances bardziej niż na szukaniu rozwiązań i moralizowaniu, skupia się na analizie i obserwacji własnych stanów. Jednocześnie liczne dialogi, a także fragmenty rozmów inernetowych nadają dynamiki i sprawiają, że powieść nie nudzi.

Prosta i jednocześnie szczera narracja pełna refleksji sprawia, że jedni czytelnicy pokochają styl pisarski Rooney, a inni stwierdzą, że to literatura nie dla nich. Mi osobiście książka przypadła do gustu i prawdopodobnie wkrótce sięgnę po inną książkę autorki. “Rozmowy z przyjaciółmi” stanowią ciekawy obiekt do dyskusji dla wszystkich, ale szczególnie rekomenduję książkę młodym kobietom, gdyż to własnie dla tej grupy odbiorców spostrzeżenia Frances mogą okazać się najbardziej interesujące i pomocne.

Cieszący się popularnością debiut młodej pisarki irlandzkiego pochodzenia, przedstawia czworokąt miłosny między Frances (21-letnią studentka i poetką), Bobby (jej byłą dziewczyną i najlepszą przyjciółką), Melissą (zaną dziennikarką) oraz Nickiem (32-letnim aktorem, mężem Melissy). Historia opowiadana z perspektywy Frances w bystry sposób ukazuje jaki wpływ na życie młodej...

więcej Pokaż mimo to