Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

"Pierścień mroku" przenosi nas ponownie do Śródziemia. Akcja trylogii rozpoczyna się 300 lat po zakończeniu Wojny o Pierścień. Znowu możemy odwiedzić Morię, Fangorn, Mordor, spotkać Radagasta, Drzewca, Sarumana oraz dalekich potomków bohaterów Władcy Pierścieni.

Powieści powinny spodobać się tym, którzy, podobnie jak ja, lubią od czasu do czasu powrócić do Śródziemia, odwiedzić znane miejsca. Nie należy ich jednak traktować jako kontynuacji Władcy Pierścieni. Bezpieczniej jest podchodzić do nich, jak do niezależnych, odrębnych powieści osadzonych w znanym nam świecie. Nie należy również traktować Pierumowa jak kontynuatora czy naśladowcę stylu Tolkiena. Ci, którzy w ten sposób będą podchodzić do "Pierścienia mroku", będą zawiedzeni. Pierumow pisze inaczej - jego bohaterowie nie mają pieśni przygotowanych na każdą okazję, nie sypią wierszami, jak z rękawa, zdarza im się przeklinać. Rosjanin również mógłby wiele nauczyć się od Tolkiena w kwestii tworzenia opisów przyrody, miejsc czy historii rodów i ras. Jest ich u niego równie wiele, jak u profesora Tolkiena, jednak trudniej po nich "przepłynąć" i nieraz ciężko się powstrzymać od małych przeskoków.

Choć fani twórczości profesora odsądzają Pierumowa od czci i wiary, ja uważam, że każdy miłośnik tego świata będzie chciał do niego wrócić i razem z hobbitem i dwoma krasnoludami udać się w jeszcze jedną podróż.

"Pierścień mroku" przenosi nas ponownie do Śródziemia. Akcja trylogii rozpoczyna się 300 lat po zakończeniu Wojny o Pierścień. Znowu możemy odwiedzić Morię, Fangorn, Mordor, spotkać Radagasta, Drzewca, Sarumana oraz dalekich potomków bohaterów Władcy Pierścieni.

Powieści powinny spodobać się tym, którzy, podobnie jak ja, lubią od czasu do czasu powrócić do Śródziemia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Pierścień mroku" przenosi nas ponownie do Śródziemia. Akcja trylogii rozpoczyna się 300 lat po zakończeniu Wojny o Pierścień. Znowu możemy odwiedzić Morię, Fangorn, Mordor, spotkać Radagasta, Drzewca, Sarumana oraz dalekich potomków bohaterów Władcy Pierścieni.

Powieści powinny spodobać się tym, którzy, podobnie jak ja, lubią od czasu do czasu powrócić do Śródziemia, odwiedzić znane miejsca. Nie należy ich jednak traktować jako kontynuacji Władcy Pierścieni. Bezpieczniej jest podchodzić do nich, jak do niezależnych, odrębnych powieści osadzonych w znanym nam świecie. Nie należy również traktować Pierumowa jak kontynuatora czy naśladowcę stylu Tolkiena. Ci, którzy w ten sposób będą podchodzić do "Pierścienia mroku", będą zawiedzeni. Pierumow pisze inaczej - jego bohaterowie nie mają pieśni przygotowanych na każdą okazję, nie sypią wierszami, jak z rękawa, zdarza im się przeklinać. Rosjanin również mógłby wiele nauczyć się od Tolkiena w kwestii tworzenia opisów przyrody, miejsc czy historii rodów i ras. Jest ich u niego równie wiele, jak u profesora Tolkiena, jednak trudniej po nich "przepłynąć" i nieraz ciężko się powstrzymać od małych przeskoków.

Choć fani twórczości profesora odsądzają Pierumowa od czci i wiary, ja uważam, że każdy miłośnik tego świata będzie chciał do niego wrócić i razem z hobbitem i dwoma krasnoludami udać się w jeszcze jedną podróż.

"Pierścień mroku" przenosi nas ponownie do Śródziemia. Akcja trylogii rozpoczyna się 300 lat po zakończeniu Wojny o Pierścień. Znowu możemy odwiedzić Morię, Fangorn, Mordor, spotkać Radagasta, Drzewca, Sarumana oraz dalekich potomków bohaterów Władcy Pierścieni.

Powieści powinny spodobać się tym, którzy, podobnie jak ja, lubią od czasu do czasu powrócić do Śródziemia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Pierścień mroku" przenosi nas ponownie do Śródziemia. Akcja trylogii rozpoczyna się 300 lat po zakończeniu Wojny o Pierścień. Znowu możemy odwiedzić Morię, Fangorn, Mordor, spotkać Radagasta, Drzewca, Sarumana oraz dalekich potomków bohaterów Władcy Pierścieni.

Powieści powinny spodobać się tym, którzy, podobnie jak ja, lubią od czasu do czasu powrócić do Śródziemia, odwiedzić znane miejsca. Nie należy ich jednak traktować jako kontynuacji Władcy Pierścieni. Bezpieczniej jest podchodzić do nich, jak do niezależnych, odrębnych powieści osadzonych w znanym nam świecie. Nie należy również traktować Pierumowa jak kontynuatora czy naśladowcę stylu Tolkiena. Ci, którzy w ten sposób będą podchodzić do "Pierścienia mroku", będą zawiedzeni. Pierumow pisze inaczej - jego bohaterowie nie mają pieśni przygotowanych na każdą okazję, nie sypią wierszami, jak z rękawa, zdarza im się przeklinać. Rosjanin również mógłby wiele nauczyć się od Tolkiena w kwestii tworzenia opisów przyrody, miejsc czy historii rodów i ras. Jest ich u niego równie wiele, jak u profesora Tolkiena, jednak trudniej po nich "przepłynąć" i nieraz ciężko się powstrzymać od małych przeskoków.

Choć fani twórczości profesora odsądzają Pierumowa od czci i wiary, ja uważam, że każdy miłośnik tego świata będzie chciał do niego wrócić i razem z hobbitem i dwoma krasnoludami udać się w jeszcze jedną podróż.

"Pierścień mroku" przenosi nas ponownie do Śródziemia. Akcja trylogii rozpoczyna się 300 lat po zakończeniu Wojny o Pierścień. Znowu możemy odwiedzić Morię, Fangorn, Mordor, spotkać Radagasta, Drzewca, Sarumana oraz dalekich potomków bohaterów Władcy Pierścieni.

Powieści powinny spodobać się tym, którzy, podobnie jak ja, lubią od czasu do czasu powrócić do Śródziemia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Ostatnia awatara” to dziełko przyzwoite, czerpiące obficie z tradycji, jakimi rządzi się gatunek fantastyczny. Autor przenosi czytelnika do okresu wypraw krzyżowych (co zdecydowanie zaliczam do plusów książki), aby rzucić go w wir przygód, jakie stają się udziałem głównego bohatera – Tomasza z Akwitanii, uchodzącego za wzór wszelkich cnot i wartości kodeksu rycerskiego. Wychowany jako syn potężnego księcia Akwitanii, nawykły do luksusów i zbytku, po śmierci ojca, zmuszony zostaje przez starszego brata, obawiającego się konkurencji w walce o tron, do opuszczenia rodzinnego domu. Będąc zaledwie w wieku młodzieńczym, nie mając się gdzie podziać, wstępuje Tomasz do Zakonu Templariuszy, za murami którego odnajduje schronienie, żyjąc odtąd według jego surowych zasad. Zraniony w czasie walk w obronie Ziemi Świętej, zniewolony przez tamtejszego sułtana, walcząc usilnie w obronie swej wiary, główny bohater niespodziewanie zostaje wysłany na misję, od której powodzenia będzie zależało życie jego samego oraz jego braci - Templariuszy. Misję niebezpieczną, w której nic nie jest takim, jakim się wydaje. Stanie się istotnym trybem w walce między istotami światła i ciemności – anielskimi elohimami i demonami.

„Ostatnia awatara” to dziełko przyzwoite, czerpiące obficie z tradycji, jakimi rządzi się gatunek fantastyczny. Autor przenosi czytelnika do okresu wypraw krzyżowych (co zdecydowanie zaliczam do plusów książki), aby rzucić go w wir przygód, jakie stają się udziałem głównego bohatera – Tomasza z Akwitanii, uchodzącego za wzór wszelkich cnot i wartości kodeksu rycerskiego....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Rumunia oddalona jest zaledwie kilkanaście godzin podróży samochodem od naszych domów. W tym czasie możemy przenieść się do świata, który znamy z legend i baśni. Jednocześnie jest to świat zupełnie inny od mylnych stereotypów funkcjonujących na temat mieszkańców Rumunii” – tak o karpackim kraju pisze Michał Kruszona, autor „Podróży w poszukiwaniu diabła”, absolwent historii na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu, były dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”, a obecnie dyrektor Muzeum – Zamku Górków w Szamotułach, podróżnik i wielki miłośnik Rumunii.

Ta książka to jedna z najbardziej tajemniczych, mrocznych, a zarazem fascynujących czytelniczych podróży, w jakie się wybrałem, a zapoznawanie się z jej treścią przypomina unoszenie się na powierzchni wrzącego kotła, w którym diabeł przygotowuje niezwykłą mieszankę zła, magii i mistycyzmu. Podczas lektury, bardzo szybko przestają dziwić niezliczone nadprzyrodzone zjawiska, których świadkiem i niejednokrotnie uczestnikiem jest autor: rozmowa z nieboszczykiem w czasie ceremonii pogrzebowej, nocleg w motelu prowadzonym przez żądne nie tylko przyjemnych nocnych rozmów piękne Rumunki, które bardzo szybko w oczach autora zaczynają jawić się jako współczesne czarownice, tajemniczy kozioł ni stąd ni zowąd pojawiający się nagle przy aucie podróżnika, czy w końcu obserwowanie niezwykłych rytuałów, jakim zakonnice poddają ciała zmarłych dzieci.

Kruszona o obyczajach kraju, którego doświadczył jak mało kto, pisze tak: „Kultura Rumunii przesiąknięta jest śmiercią, choć ta funkcjonuje w ludzkiej mentalności w odmienny sposób, jak to jest w Polsce. Rumuni oswoili śmierć na tyle, że potrafią być z nią w lepszej komitywie, niż bywa to gdzie indziej. Nie bojąc się śmierci szanują ją, gdyż żyją w przeświadczeniu, że istnieje drugi, lepszy świat, który każdy ujrzy, gdy zejdzie z ziemskiego padołu”.

„Podróże…” są nie tylko poszukiwaniem szatana, demonów i nadprzyrodzonych zjawisk w kipiącej od mistycyzmu kulturze Rumunii. Są także poszukiwaniem diabła bardziej namacalnego, realnego, jakim dla Rumunów był Nicolae Ceausescu i badaniem wpływu, jaki jego dyktatorskie rządy wywarły i nadal wywierają na Rumunię i jej mieszkańców. Autor zauważa, że chociaż od śmierci „Wodza” minęło już dwadzieścia lat (w czasie odbywania opisywanych podróży – kilkanaście), ciało jego kraju nadal pokryte jest bliznami kaźni, jakich mu dostarczył, a on sam jest stale obecny w świadomości Rumunów. Właśnie oni, zwykli mieszkańcy małych rumuńskich miasteczek do książki przyciągają najbardziej. Kruszona ukazuje ludzi niezwykle otwartych i przyjaznych; chociaż ubogich i naznaczonych piętnem przeszłości, to całkowicie naturalnych i pełnych godności. To ci ludzie wywoływali u autora stałą chęć powrotu. „Podróże…” bowiem nie są dokładną relacją z jednej wyprawy, a czterech spośród kilkudziesięciu (których fragmenty również mamy szansę poznać), jakie autor odbył w ciągu minionych lat. Początkowo dziwić może i irytować odwrócona chronologia podróży, z których autor zdaje sprawozdanie, ale i ten zabieg zostaje nam wyjaśniony wraz z końcem książki.

Warto przy lekturze „Podróży…”, pozwolić sobie na luksus korzystania z pomocy atlasu. Już po pierwszych kilku stronach, dla czytelnika, któremu kultura, historia, obyczaje i, przede wszystkim, geografia Rumunii są obce, staje się jasne, że, aby w pełni przyłączyć się do autora, trzeba potrafić podawane lokalizacje ulokować na mapie. Warto wiedzieć chociaż gdzie się jest, jeśli nie można być pewnym, czy to o czym czytamy jest rzeczywiste. U Kruszony bowiem, tak jak u Kapuścińskiego, Chatwina i innych, zatarciu ulega granica między literaturą faktu a beletrystyką. Rumunia fascynuje podróżnika do tego stopnia, że nie potrafi odmówić sobie skorzystania z magicznej głębi jej kultury, w rezultacie czego, nie wiemy, co w opisywanych wydarzeniach i miejscach jest rzeczywiste, a co jest wynikiem obcowania z magią Karpat. „…Karpaty były dla mnie zawsze zbiorem cudowności, to jedyne takie góry, gdzie człowiek zmuszony jest co chwila do przekraczania granicy między tym, co ziemskie, a tym co przynależy tylko sferze ducha i magii. Mgły unoszące się nad garbami Karpat są niepodobne do wszystkich innych mgieł, spowijają bowiem w wilgotnych dolinach rzeczy niesamowite”.

Jedynym, co nie podobało mi się w relacji autora, jest fakt, że nigdzie nie zatrzymuje się na dłużej. Cały czas gna do przodu, przez co prawdziwie fascynujące miejsca, wydarzenia i ludzie, szybko ustępują miejsca innym, niekoniecznie równie interesującym.

Bez dwóch zdań „Podróże w poszukiwaniu diabła” są książką wartą przeczytania, która powinna spodobać się nie tylko miłośnikom gatunku. Wystarczy być ciekawym świata.

„Rumunia oddalona jest zaledwie kilkanaście godzin podróży samochodem od naszych domów. W tym czasie możemy przenieść się do świata, który znamy z legend i baśni. Jednocześnie jest to świat zupełnie inny od mylnych stereotypów funkcjonujących na temat mieszkańców Rumunii” – tak o karpackim kraju pisze Michał Kruszona, autor „Podróży w poszukiwaniu diabła”, absolwent...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Chomik na widelcu Jacek Krawczyk, Claudia Torres
Ocena 5,8
Chomik na widelcu Jacek Krawczyk, Cla...

Na półkach:

Igor Czacki, policyjny psycholog w wieku przedemerytalnym, stary rutyniarz ze sporym bagażem doświadczeń, wezwany do sprawy śmierci nastoletniej dziewczyny, której ciało znaleziony w toalecie jednego z warszawskich klubów, od początku czuł, że nie będzie to zwykłe śledztwo.

„Zmarła… Zmarła? Młode dziewczyny nie umierają. W każdym razie nie w toaletach. A ładne dziewczyny w ogóle nie powinny umierać. Była młoda, ładna, umarła w toalecie. To go intrygowało”. Do tego ten sen, który przyśnił mu się wkrótce potem. „Śnił mu się chomik nabity na widelec. Jak zawsze, kiedy był trup. Trup, który intrygował. Chomik się czołgał, bezradnie przebierając przednimi łapkami i zostawiając za sobą smużkę krwi. (…)Nigdy nie wyśnił sprawcy, żadnej postaci ani nawet jej uciekającego cienia. Tylko drgający chomik. Ten sen go budził.”

„Chomika na widelcu” bez wątpienia można zaliczyć do najbardziej udanych polskich kryminałów ostatnich lat. Dlaczego? Otóż na fabułę powieści składa się nie tylko wspomniana sprawa tajemniczej śmierci młodej dziewczyny – Emilii Natolskiej, która z każdą poszlaką, z każdym następnym przesłuchanym świadkiem, wraz z kolejnymi ofiarami, zatacza coraz szersze kręgi, owocując wplątaniem bohaterów w aferę na skalę międzynarodową. Składają się na nią również, a może i przede wszystkim, osobiste historie postaci, które poznajemy: Igora Czackiego, nazywanego przez kolegów z pracy - z racji pełnionej funkcji - „Psychologiem”, jego najlepszego przyjaciela, również doświadczonego, komisarza Malesza (pseudo „Major”), pomagającej im w sprawie młodej funkcjonariuszki Sabiny oraz Agnieszki Natolskiej (matki Emilii), która, podobnie jak my, poznaje swoją córkę dopiero po jej śmierci. Wszyscy oni wydają się nad wyraz prawdziwi, tak że odbiorca z zaciekawieniem i przejęciem śledzi ich losy. Udało się to z pewnością dzięki osobom autorów powieści – umiejętnie budującej napięcie Claudii Torres, oraz psychologowi z wykształcenia i pasji – Jackowi Krawczykowi, który czyni „Chomika…” powieścią doskonale psychologicznie uprawdopodobnioną, gdzie na równi z głównym wątkiem kryminalnym pragniemy poznać portrety głównych bohaterów, z których każdy nosi w sobie jakąś, mniej lub bardziej złożoną, tajemnicę z przeszłości. Czacki od lat rozwiedziony z kobietą, którą kochał, bardzo tęskni za swoją córką Iloną, którą pieszczotliwie nazywa Ilaszkiem. Przeszłość Malesza z kolei skrywa w sobie tajemnicę nurtującą jego młodszych kolegów po fachu – mianowicie źródło, z jednej strony dużo mówiącej, z drugiej tajemniczej ksywy – „Major”. Autorzy bardzo trafnie ukazują również przeżycia Agnieszki Natolskiej, która po śmierci Emilii odkrywa, że tak naprawdę nigdy nie znała swojej córki. Jej chęć nadrobienia straconego czasu już po odejściu dziecka sprawia, że wraz z nią czytelnik poznaje przyczyny śmierci nastolatki.

Dla mnie na pierwsze miejsce w książce wysuwają się bez wątpienia mistrzowsko naszkicowanego stosunki między parą doświadczonych policjantów. Czacki i Malesz znają się od kilkudziesięciu lat, z niejednego pieca chleb już jedli, a po latach spędzonych w policji mało co ich dziwi. Są przyjaciółmi zawsze do bólu szczerymi, zawsze pod ręką i na każde wezwanie. Wzajemnie się uzupełniają – Malesz ma w małym palcu wszelkie metody śledcze, a Czacki zajmuje się ustalaniem profili psychologicznych podejrzanych, świadków i ofiar.

„- Co mamy?
- Pewnie morderstwo, może zabójstwo.
- Może… może… A coś przypuszczasz?
- „Ja nie przypuszczam – odpowiedział Major – ja się dowiaduję. Dopiero potem zaczynam przypuszczać.”
(…)
„- A ty, Psycholog, coś przypuszczasz? (…)
- Ja nie przypuszczam. (…) - Ja czekam aż Major się dowie i powie mi, co przypuszcza.
I wtedy ja zaczynam przypuszczać.”

U bohaterów wszystko działa, jak w dobrze naoliwionej maszynie.

Bardzo ważnym z perspektywy czytelnika jest to, że, chociaż Torres i Krawczyk wypełnili „Chomika…” psychologią, nie ucierpiała na tym intryga kryminalna, która dużymi krokami prowadzi nas do zaskakującego końca. Śledztwo brnie do przodu, a nieszablonowe postaci uwalniają nas od obcowania z kolejnym banalnym kryminalikiem.

„Chomik na widelcu” uczy nas, abyśmy zawsze pamiętali, by okazywać miłość bliskim, poznawać ich jak najlepiej, póki mamy ku temu okazję. Pokazuje nam bardzo obrazowo smutek osób, które wieczorem muszą wracać do pustego mieszkania. Mimo wszystko jednak z powieści bije nadzieja.

Uważam „Chomika na widelcu” za lekturę lekką w odbiorze i z całą pewnością godną polecenia, co bez wątpienia zawdzięczamy barwnemu stylowi autorów.

Igor Czacki, policyjny psycholog w wieku przedemerytalnym, stary rutyniarz ze sporym bagażem doświadczeń, wezwany do sprawy śmierci nastoletniej dziewczyny, której ciało znaleziony w toalecie jednego z warszawskich klubów, od początku czuł, że nie będzie to zwykłe śledztwo.

„Zmarła… Zmarła? Młode dziewczyny nie umierają. W każdym razie nie w toaletach. A ładne dziewczyny w...

więcej Pokaż mimo to