-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać291
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Biblioteczka
Za sprawą "The Man Without Man" Millera i Romity Jr." Daredevil" stał się wraz z "X-Men'ami" moim ulubionym superbohaterem Marvela, więc z przyjemnością zaczynam zapoznawać się szerzej z opowieściami o tym bohaterze.
Jako że w latach 90-tych przygody Matta Murdocka nie były wydawane na polskim rynku, tom drugi zbiorczego wydania Egmontu jest moim pierwszym zeszytem z którym się zapoznaje, gdyż tom 1-szy, w zgodnej opinii, nie jest jeszcze na odpowiednio dobrym poziomie.
Jak wypada więc klasyczne dzieło Franka Millera, które zrewolucjonizowalo sposób wydawania komiksów?
Otóż jest to komiks naprawdę dobry, nawet jak na dzisiejsze czasy, choć z pewnością już nie tak rewelacyjny jakim był w latach 80-tych.
Początek jest dość ciekawy i dobrze się go czyta. Czuć, że w latach 80-tych był to komiks, który mógł się naprawdę bardzo podobać i gdybym 30 lat temu miał możliwość kupowania tych zeszytów, to z pewnością kolekcjonowałbym tę serię, a ocena byłaby zdecydowanie wyższa i oscylowala pomiędzy 8-9/10, a może nawet i 10.
Opowiadana historia jest płynna i rozwojowa i dotyczy głównie relacji Matta z Elektrą oraz pojedynków z Bullseyem, który jest tutaj jego głównym wrogiem. Bardzo istotny jest też główny wątek Kingpina i jego powrotu jako szefa nowojorskiego gangu. Zabawne są też wątki pomniejszych gangsterów półswiatka takich jak Turk, który nadaje komiksów trochę wątków konediowych.
Jest również trochę retrospekcji z genezy powstania Daredevila i przypomnień o tym, jakie umiejętności ten bohater posiada, co jest dość typowe dla komiksów sprzed lat i obniża próg wejścia dla nowych czytelników. Szczególnie jest to widoczne w pierwszych opowiadaniach tego tomu.
Historia jest bardzo dobrze napisana jak na lata 80-te i potrafi zainteresować czytelnika również i dzisiaj. Trochę słabiej jest w środkowej części komiksu, gdzie jest więcej retrospekcji i gdzie pojawia się dawny mentor Matta - Stick. Ta cześć komiksu lekko mnie nawet znużyła i czuć było, że Mliler szukał natchnienia dla dalszego prowadzenia narracji.
Na szczęście te natchnienie się odnalazło i ostatnie trzy rozdziały tomu wchodzą na nowy poziom. "Przeklęci", " Ostatnia dłoń" i "Ona żyje" to już bardziej nowoczesny sposób opowiadania, przy którym nie odczuwa się już tak uplywu lat dzielącego czytelnika od premiery.
Powieść jest napisana sensownie, a przygody bohatera są realistyczne, choć kilka momentów mnie tutaj rozczarowało. Najsłabszy jest moim zdaniem wątek walki Elektry z "super-ninja", który kończy się mało efektownie.
Druga sprawa rzucająca mi się w oczy to wątek na siłowni gdzie Daredevil wymachuje 200 kilogramową sztangą. I byłoby to jeszcze do zaakceptowania, gdyby nie to, że rzuca on później tą sztangą na kilka metrów w zwykłego pospolitego chłystka, który niezwykłą siłą nie dysponuje. Normalnie taka sztanga przeciętnego człowieka by zabiła, ale Miler widocznie nie przemyślał do końca tego wątku.
Dużo ciekawiej mógłby też wypaść cały wątek z Elektrą, która pojawia się dość często, ale jej relacjom z Mattem brakuje trochę głębi.
Są też jednak i plusy, choć głównie pod koniec tomu.
Wątek ostatecznej bitwy Daredevila z Bullseyem jest bardzo dobrze rozpisany a walka między nimi zasługuje na to, aby ją uwiecznić na taśmie filmowej.
Bardzo fajnie jest przedstawiona historia o reporterze mającym chęć na nagrodę Pulizera i sposób przedstawienia tej historii.
Na plus są również pojawiające się wątki J. J. Jamesona i Punishera.
Szkice Franka Millera są na dobrym poziomie i ciężko im coś zarzucić. Miller'owi należy się szacunek za to, że sam pisał i narysował swoje opowieści i jako młody chłopak potrafił stworzyć naprawdę dobrą i momentami dojrzałą historię. Sam rysunek Millera zresztą ewoluuje pod koniec tomu i widać, że staje się coraz bardziej dokładny i wyraźniejszy.
Tom drugi jest więc wart zapoznania się z nim i sprawia że nawet dziś jest to dobry komiks, a dodatkowo daje sporo nadziei na to, że tom trzeci będzie jeszcze bardziej dopracowany.
Good Job, Frank.
Za sprawą "The Man Without Man" Millera i Romity Jr." Daredevil" stał się wraz z "X-Men'ami" moim ulubionym superbohaterem Marvela, więc z przyjemnością zaczynam zapoznawać się szerzej z opowieściami o tym bohaterze.
Jako że w latach 90-tych przygody Matta Murdocka nie były wydawane na polskim rynku, tom drugi zbiorczego wydania Egmontu jest moim pierwszym zeszytem z...
"Jeden z najlepszych i najciekawszych komiksów superbohaterskich w sprzedaży"
Takimi słowami reklamuje się ten zeszyt. Czy słusznie?
I tak i nie.
Nie zwróciłbym w ogóle uwagi na ten komiks, gdyż pierwsze co mnie zniechęcało to niespecjalnie dobry rysunek. A byłaby to spora strata, bo ostatecznie komiks broni się bardzo dobrym scenariuszem.
Pierwsza opowieść rysowana przez Davida Aja mnie urzekła. Otrzymujemy opowieść o zwykłym człowieku, który został Avengersem. Sporo ciekawych rozwiązań artystycznych, dobry tekst i odpowiedni klimat tego komiksu przypomniał mi "The Man Without Fear" Franka Millera, choć może to trochę przesada. Rysunek Aja jest znacznie słabszy od kreski Romity Jr., ale ma też swój urok i muszę powiedzieć że nawet pasuje do opowieści. Jest trochę w stylu retro, jakby z lat 50-tych XX wieku albo z gier komputerowych lat 90-tych.
Scenariusz komiksu broni jednak takiego rozwiązania i fajnie się to wszystko ze sobą zgrywa i dobrze się czyta. Dużym plusem jest też tekst i ukazanie relacji głównego bohatera z przyjaciółką.
Druga część komiksu nie jest już tak dobra jak pierwsza. Rysunek Pulido jest jakby ciut lepszy, ale całość sprawia gorsze wrażenie niż opowieść wcześniejsza.
Jako bonus otrzymujemy dodatkowy rozdział "Young Avengers" z rysunkami Alan'a Davisa. To historia, która skręca bardziej w kierunku romansu. Ale jest to bardzo dobrze napisane i byłem pozytywnie zaskoczony. Akt ten wyróżniają także rysunki Daviesa, które są o klasę lepsze od wcześniejszych, co akurat z bardziej romantycznym wydźwiękiem komiksu stwarza bardzo spójne połączenie.
Hawkeye pozytywnie mnie zaskoczył i wszedł na listę komiksów, których chętnie podejmę się kontynuacji.
"Jeden z najlepszych i najciekawszych komiksów superbohaterskich w sprzedaży"
Takimi słowami reklamuje się ten zeszyt. Czy słusznie?
I tak i nie.
Nie zwróciłbym w ogóle uwagi na ten komiks, gdyż pierwsze co mnie zniechęcało to niespecjalnie dobry rysunek. A byłaby to spora strata, bo ostatecznie komiks broni się bardzo dobrym scenariuszem.
Pierwsza opowieść rysowana...
Bardzo ciekawa opowieść o tym, jak wyglądali by mutanci Marvela w czasach Odrodzenia i Reformacji. Gaiman sensownie umieścił odmieńców w czasach epoki elżbietańskiej, przez co opowieść czyta się bardziej jako powieść historyczno - szpiegowską niż typową opowieść o superbohaterach.
Co to najbardziej mi się tutaj podobało to dobre osadzenie powieści w czasach historycznych i wiele odnośników do prawdziwych wydarzeń z historii. Autor pokazuje, że zdecydowanie wie o czym pisze i miał pomysł na tę historię.
Rysunki Andy Kubert z początku mnie rozczarowały, bo to nie jest rysunek jakiego się spodziewałem. Sam autor jak twierdzi, użył metody "wzmocnionego olówka", co nie wygląda oszołamiająco, ale być może nadaje odpowiedni klimat opowieści. Bynajmniej rysunek mi trakcie lektury nie przeszkadzał, a i miał też swoje mocne momenty.
Ocena byłaby nawet wyższa gdyby nie ostani rozdział, który mógłby być napisany ciekawiej. Jest przyzwoicie, ale czegoś mi tutaj jednak zabrakło. Niektóre postacie mogłyby też być trochę lepiej rozwinięte.
No i nie mogę wspomnieć o jednej malutkiej scenie która mnie zawiodła. Gaiman MUSIAŁ oczywiście wstawić wątek homoseksualny do swojej opowieści. Minimalny, ledwo zauważalny, ale jednak. Zupełnie w moim odczuciu niepotrzebny. Ale po Sandmanie zwracam już uwagę na takie zabiegi autora.
1602 jest komiksem innym niż pozostałe. Z uwagi na sporo odwolań historycznych i poważne podejście do czytelnika jest to komiks skierowany raczej dla osób dojrzałych. Z przyjemnością zapewne wrócę jeszcze do tej pozycji, bo mam wrażenie że komiks zawiera więcej ciekawych odwolań historycznych niż mogłem z początku dostrzec.
Bardzo ciekawa opowieść o tym, jak wyglądali by mutanci Marvela w czasach Odrodzenia i Reformacji. Gaiman sensownie umieścił odmieńców w czasach epoki elżbietańskiej, przez co opowieść czyta się bardziej jako powieść historyczno - szpiegowską niż typową opowieść o superbohaterach.
Co to najbardziej mi się tutaj podobało to dobre osadzenie powieści w czasach historycznych...
Niezależnie czy to oceniając filmy czy książki, nie jest łatwą rzeczą dostać ode mnie ocenę 10. Aby dostać taką notę musi być spełniony jeden ważny warunek. Od momentu obejrzenia dzieła po raz pierwszy musi minąć co najmniej 10 lat. Dopiero gdy dzieło wychodzi zwycięsko z próby czasu i wciąż uchodzi zavświetne, możliwe jest otrzymanie noty najwyższej.
Od czasów gdy czytałem Daredevila Franka Millera po raz pierwszy minęło już 27 lat, a komiks ten wielokrotnie pozostawał w mojej głowie jako ten, którego wymieniałem jako najlepszy. Nie czytałem go zbyt często, bo rzeczy najlepsze lubię sobie zostawić na koniec ( tak już mam) lub mówiąc inaczej, dawkować sobie przyjemność.
Tym razem przyszła kolej aby sięgnąć po dzieło Millera po raz kolejny w ramach przeglądu zalegajacych na półkach komiksów.
Po lekturze Miecza Azraela nie byłem pewien czy kolejne podejście do Daredevila będzie skutkować oceną najwyższą ale lektura komiksu spełniła moje oczekiwania mogę w końcu przyznać jakiemuś komiksowi 10-kę, z czego jestem bardzo zadowolony, bo jakby nie było jest to w dalszym ciągu mój komiks roku 1995. :)
O Daredevilu Franka Millera napisano już wiele, więc nie będę się specjalnie powtarzał z peanami pochwalnymi na temat tego komiksu.
Napiszę tylko dlaczego ten komiks jest dla mnie wyjątkowy.
Po pierwsze to świetnie napisana fabuła w której jest wszystko co najlepsze. Frank Miller przedstawił genezę Daredevila w sposób urzekający. Mamy tutaj honor, smutek, śmierć, zemstę, miłość, rozczarowanie i walkę , a wszystko jest spójne, w odpowiednim tempie i bardzo dobrym tekstem, co trzeba także zaznaczyć.
Po drugie: John Romita Jr.
Nie jestem jakimś wielkim fanem Romity Jr., ale zatrudnienie tego artysty do tego właśnie komiksu to był strzał w dziesiątkę. Nie wyobrażam sobie żeby ktokolwiek inny mógł narysować tę historię lepiej. Kreska Romity pasuje do tej opowieści wprost idealnie. I nawet TM-Semicowe wydanie tego komiksu na papierze toaletowym nie jest w stanie zepsuć tego wrażenia. Nawet wręcz nadaje temu komiksowi uroku.
Trzecim powodem dla którego ten komiks jest wyjątkowy jest to, że zostaje on w pamięci i potrafi wpłynąć na ludzkie zachowania. Lektura tego komiksu wpłynęła w pewien pośredni sposób na to, że postanowiłem zdawać na studia prawnicze, a romans Matta z Elektrą jest czymś co może definiować pojęcie szalonej i toksycznej miłości.
Jakby nie patrzeć, komiks ten dzięki fabule i rysunkom zostaje w pamięci.
Najlepsze jest jednak to, że nawet teraz, po prawie 30 latach, czytałem ten komiks z zainteresowaniem i podziwem. I wciąż, pomimo tych lat, wzbudził on we mnie emocje. I wciąż uważam, mimo tyle lat na karku, że jest to komiks świetny i że wciąż się nie zestarzał. A to oznacza tylko tyle, że mamy do czynienia z dziełem wyjątkowym.
Dlatego podpisuje się pod wszystkimi pozytywnymi opiniami na temat tego zeszytu i jeśli zdarzyło się, że ktoś tego komiksu jeszcze nie czytał, to jest to "must have" . Tym bardziej że wyszła już wersja na dużo lepszym papierze, po którą można sięgnąć. Ja jednak zostanę już że swoją starą wersją, z lekko naderwaną pierwszą stroną i poszarzalymi stronami. Nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba.
Niezależnie czy to oceniając filmy czy książki, nie jest łatwą rzeczą dostać ode mnie ocenę 10. Aby dostać taką notę musi być spełniony jeden ważny warunek. Od momentu obejrzenia dzieła po raz pierwszy musi minąć co najmniej 10 lat. Dopiero gdy dzieło wychodzi zwycięsko z próby czasu i wciąż uchodzi zavświetne, możliwe jest otrzymanie noty najwyższej.
Od czasów gdy...
To jest odpowiedni album, aby wydać go w powiększononym formacie i brawa dla "Muchy" za wydanie tak tego albumu.
Drugi plus jest za świetną formułę z czerwienią. O ile nie bardzo rozumiem sensu wydawania komiksów " Black and White", które są do tego droższe niż kolorowe wydania (?!?), to dodanie już trzeciego koloru do podstawowej dwójki jest strzałem w dziesiątkę!!
Co do samego komiksu, to składa się on z jedenastu dziesięciostronnicowych nowelek tworzonych przez całkowicie różnych artystów. W związku z tym poziom historyjek jest różny, choć zdecydowana większość daje radę.
Siła tego komiksu nie wynika jednak z fabuły lecz z ilustracji, gdyż to one są w tym albumie motywem przewodnim i najważniejszym.
Taka historia jednak jak "jatka na morzu" nie powinna mieć miejsca w tym albumie. Zarówno fabuła jak i rysunek są zbyt słabep aby się tu znaleźć.
Ale to jest wyjątek.
Większość historii trzyma jednak solidny poziom, a opowiadania rysowane przez Adama Kuberta, Greg Land'e czy Paulo Siqueira są artystyczną ozdobą tego albumu.
Szczególnie jednak chciałbym wyróżnić dwa opowiadania, które najbardziej mnie zaintrygowały:
"Trzydziestu dwóch wojowników..." to chyba najlepsza historia z całego albumu. Zarówno scenariusz jak i styl rysunków Jorge Fornes'a przypomina mi starą bajkę z Cartoon Networks, zwiącą się bodajże "Samuraj Jack". Do tego to naprawdę dobra opowieść z morałem.
Drugim moim wybrańcem jest "Spłoń" z rysunkami Chrisa Bachallo.
Chris jest dla mnie jednym z słabszych artystów tego rzemiosła wśród elity, którego kreskę uważam za zbyt niedbałą. Ale ma on też swój charakterystyczny styl, który może się dobrze komponować z nietypowym opowieściami. Spłoń jest taką opowieścią. W tym mini opowiadaniu jego rysunek jest tak brzydki, nieczytelny i zabrudzony, że aż jest ciekawy. Opowieść to jatka, bardziej w stylu "Lobo" i nawet styl rysowania jest podobny odrobinę do stylu Simona Bisleya. Jako antagonista występuje tutaj Juggernaut, który w takim stylu rysunku prezentuje się doskonale.
Całość oceniłbym wyżej, gdyby nie kilka średnich opowieści.
Album z pewnością dla fanów Wolverina, ale także i inni znajdą w nim coś ciekawego.
To jest odpowiedni album, aby wydać go w powiększononym formacie i brawa dla "Muchy" za wydanie tak tego albumu.
więcej Pokaż mimo toDrugi plus jest za świetną formułę z czerwienią. O ile nie bardzo rozumiem sensu wydawania komiksów " Black and White", które są do tego droższe niż kolorowe wydania (?!?), to dodanie już trzeciego koloru do podstawowej dwójki jest strzałem w dziesiątkę!!
Co...