-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2023-06-03
2023-03-17
Zaskakujące jest jak Wells w swoich publikacjach wyprzedza swoje czasy (końcówka XIX wieku!), oczami pewnego rozbitka, Edwarda Prendicka ukazując nam przypadkowe trafienie na pewną specyficzną wyspę z dziwną fauną, obecną tylko tutaj. Całym obszarem zarządza dwójka ludzi: Dr. Moreau oraz jego prawa ręka imć Montgomery. Od razu można "wyczuć", że coś z nimi jest nie tak. Doktorek ma swoją tajemnicę, która musi się wiązać ze zwierzętami sprowadzanymi na wyspę.
Szkopuł w tym, że mieszkają tu istoty, które postawą co prawda przypominają ludzi, ale jak się im lepiej przyjrzy, to zaczyna się zauważać pewne niepokojące szczegóły. Wypada do tego dodać niepokojące zachowania i już nasuwają się pewne odpowiedzi. Wyspa jest miejscem przeprowadzania eksperymentów na zwierzętach, które mają im nadać bardziej ludzkich cech, co widać w postaci sług obu panów. Rozwiązania tyleż nowatorskie, co kontrowersyjne. Zresztą nie bez przyczyny nieznajomi żyją na nieznanej cywilizacji wysepce. Tu nie ma wątpliwości natury moralnej, jest czysta nauka, a ta czasami wymaga specyficznych rozwiązań/podejścia.
Tyle, że Wells przewrotnie pokazuje, że pragnienie nadania ludzkich cech zwierzętom nijak się ma do natury i pierwotnych instynktów zwierząt, które zawsze muszą wziąć górę. Ta "cywilizacja" istnieje, bo twory doktorka czują respekt przed samą postacią stwórcy, który narzuca im swoisty kodeks, a łamanie go jest surowo karane. To w końcu ramy kultury pośredniczą w naszej naturze, a świadomość kary idealnie działa na zachowania nowo wytworzonego społeczeństwa (co i tak nie jest idealne, bo zdarzają się wyjątki - jak nocne polowanie na Edwarda).
Szkopuł w tym, że bohater zauważa rysy na całym tworze. Cały dorobek lekarza istnieje tylko dlatego, że ludzie będący tu w zatrważającej mniejszości, radzą sobie z problemem stosując strach. Kiedy tego czynnika by zabrakło, to człowiek znalazł by się w mocno "niekomfortowej" sytuacji. Pojawienie się bohatera burzy ustalony układ i powoduje lawinę zdarzeń, które zmieniają układ sił na wyspie. A wraz z tym powrót do natury i upadek wypracowanych obyczajów...
Nie bez przyczyny Wells to legenda s.f., która wydała na świat tytuły, które w znacznym stopniu rzutowały na przyszłe pozycje z tegoż gatunku. Mógłbym psioczyć, że czuć te lata, w jakich "Wyspa..." powstała, bo obok archaizmów, struktura książki jest powolna, ale nie przeszkadzało mi to w odbiorze całości. Trzeba zwyczajnie mieć świadomość, że książka ma przeszło 125 lat, więc siłą rzeczy odstaje od dzisiejszych standardów.
Klasyk, który pozwala zatopić się w dziele sprzed lat, które to raczy nas historią, tego jak kiedyś się pisało czy wyobrażało świat przyszłości. Szkoda tylko, że wątek przemiany zwierząt potraktowano szczątkowo, prezentując nam od razu wynik końcowy, a samą przemianę kwitować tylko wrzaskami zwierzęcia. Niemniej końcowo jestem więcej niż zadowolony. Plus to absolutny prekursor pokazujący, że zabawy człowieka w bycie Bogiem kończą się naprawdę źle...
I z pewnością sięgnę po kolejnego "Vesperka".
Zaskakujące jest jak Wells w swoich publikacjach wyprzedza swoje czasy (końcówka XIX wieku!), oczami pewnego rozbitka, Edwarda Prendicka ukazując nam przypadkowe trafienie na pewną specyficzną wyspę z dziwną fauną, obecną tylko tutaj. Całym obszarem zarządza dwójka ludzi: Dr. Moreau oraz jego prawa ręka imć Montgomery. Od razu można "wyczuć", że coś z nimi jest nie tak....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-01-23
Film z 1982 roku, który wyreżyserował John Carpenter uchodzi w moim mniemaniu, za jeden z najlepszych horrorów s.f. w historii kinematografii. Po skończeniu lektury jego literackiego pierwowzoru, już wiem że w niedługim czasie sięgnę jeszcze raz po film. Po książkę za to już nie za bardzo, nawet mimo faktu, iż nie miałem jakichś dużych oczekiwań.
Coś jest dobre, jest pionierskie i w ogóle nie czuć, że historia po raz pierwszy ujrzała światło dzienne w magazynie w 1938 roku, od razu stając się klasykiem. Zasłużenie, bo było za co. Coś potrafi wpływać na wyobraźnię i skutecznie przedstawić atmosferę zaszczucia. Mamy ekspedycję badawczą, którą prowadzą Amerykanie na Antarktydzie. Standardowe badania prowadzą do odkrycia, jakiegoś obiektu pod pokrywą lodu. Trzeba jednak chwilę poczekać z wykopkami, bo obszar bieguna południowego należy do najbardziej ekstremalnych miejsca na świecie do przeżycia.
Załoga złożona z ponad trzydziestu chłopa (finalnie, jak się pojawi biolog i spółka) wykonuje swoją pracę i dokonuje odkrycia na miarę epoki... Statek kosmiczny z okazem zamarzniętym w bryle lodu. Tyle, że coś idzie nie tak. Znalezisko wybucha i w rękach naukowców pozostaje tylko nieżywy obiekt. Szkopuł w tym, że znalezisko odmarza i nagle ożywa. Wkrótce potem mężczyźni dochodzą do kolejnego makabrycznego odkrycia. Istota potrafi się doskonale adaptować i wystarczy kontakt z organizmem, aby zaczął dziać się istny horror. Bo nie wiadomo, kto jest zakażony i udaje człowieka, tylko po to aby przeczekać na nadejście pomocy i wydostać się z krainy skutej lodem. Zatem zagrożone jest istnienie całej ludzkości...
Coś skutecznie czaruje, racząc nas własną atmosferą. I jest tu trochę horroru, ale śp. Campbell stawiał raczej na nastrój i poczucie odcięcia od świata, które przechodzi w zaszczucie. Tu nie można nikomu ufać, bo nie wiadomo czy dana osoba, z którą rozmawiam, którą znam, z którą się modliłem i która mnie zna, to aby na pewno jest nadal TEN człowiek. Fenomenalne, zważywszy na to ile całość ma lat. Czuć tu co prawda braki warsztatowe czy lekką naftalinę, zwłaszcza z początku, gdzie historia troszeczkę się nie klei, ale późniejsze doznania wynagradzają oczekiwanie.
I Carpenter całkiem sporo "wziął" do swojej ekranizacji. Szkoda tylko, że książkowym bohaterom daleko do charyzmy ekranowych odpowiedników. Ale na osłodę mamy całkowicie inne zakończenie, jak w filmie. Troszeczkę za dosadne, ale grunt, że coś się różni od filmu.
Mamy tu całkiem sporo miejsca na mowy postaci, czy jak zwykle świetny, pełen smaczków z planu filmowego epilog. Historia powstania Coś sama w sobie jest intrygująca, zwłaszcza postawy stworzenia konceptu maszkary, którą aktor wzorował na swoich jednojajowych ciotkach, których nie potrafi odróżniać, za wyjątkiem tego, że jedna była dla niego miła, a druga nie...
Na plus taki swoisty zwiastun kontynuacji, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu. Na minus, fakt, że to nie jest powieść, raczej opowiadanie patrząc na format. I to w końcu Vesper, zatem okładka i wykonanie jest na najwyższym poziomie. I te ilustracje...
Film z 1982 roku, który wyreżyserował John Carpenter uchodzi w moim mniemaniu, za jeden z najlepszych horrorów s.f. w historii kinematografii. Po skończeniu lektury jego literackiego pierwowzoru, już wiem że w niedługim czasie sięgnę jeszcze raz po film. Po książkę za to już nie za bardzo, nawet mimo faktu, iż nie miałem jakichś dużych oczekiwań.
Coś jest dobre, jest...
2022-01-12
Jakiś czas temu czytałem Egzorcystę, który posłużył za kanwę znakomitego horroru, jednocześnie zapewniając mi poczucie lekkiego niepokoju w zaciemnionym pokoju.
Historia Omenu jest zgoła inna. Książka wyewoluowała ze scenariusza do znakomitego ekranowego horroru i co prawda ma klimat i wzbudza "pożądane" odczucia, jakich wymagam od horroru, czyli niepokój, to jednak nie straszy. Nie sprawia, że spoglądam za ramię lub wyściubiam nos spod kołdry, aby sprawdzić co tam skrzypnęło koło szafy...
Ale to nadal kawał dobrej lektury, który w zasadzie połyka się w całości. Treść Omenu to w zasadzie nieco ponad 200 stron plus posłowie, którzy są znakomitym dodatkiem, rozszerzającym wiedzę o powstawaniu filmu, jak i poszczególnych scen. Perełka. Wróćmy jednak do samej powieści.
Jeremy Thorn. Amerykański dyplomata w Wielkiej Brytanii, o którym nawet krążą plotki, iż będzie przyszłym prezydentem USA. Poznajemy go w samolocie, w drodze do swojej rodzącej małżonki. Już jakiś czas temu starali się o potomka, ale parze nie dane było do tej pory tego osiągnąć. Odbija się to na psychice Katharine i wywołuje obawy męża o jej stan umysłowy. Tyle, że na miejscu okazuje się, że dziecko zmarło. Tragedia rodziny gotowa, ale miejscowy ksiądz zdaje się doskonale znać rozwiązanie. "Weź Pan, zaadoptuj sierotę. Wie Pan, taki plan... ee, Boży." (bardzo wiarygodny gość...)
Takim sposobem do rodziny trafia Damien. Chłopczyk spokojny, lubiany. Bacznie obserwujący otoczenie i przejawiający z czasem coraz bardziej niepokojące aspekty. Kto widział filmowy odpowiednik ten wie, co się będzie działo. Książka to prawie toczka w toczkę, tego co widzieliśmy na ekranie, co stanowi o jej sile, ale i jest wadą. Bo wraz z rozwojem fabuły nic nie jest w stanie zaskoczyć czytelnika, który miał okazję obejrzeć kultowy film.
Seltzer dba o to, aby charaktery były bardzo niejednoznaczne. Niewątpliwym plusem jest tu rozwój postaci o wewnętrzne przemyślenia. Dodaje to głębi, ale też rodzi cały szereg pytań, czy taki kierunek jest właściwy. I wiecie, co? Mi to odpowiadało, bo to poszerzyło mi wiedzę na temat świata ukazanego w tej książce. Świata pełnego zamieszek, niepokoju. Chciałoby się więcej i śmielej? Myślę, że gdyby książka była wzbogacona o rozwiązania fabularne, o jakie nie pokuszono się w filmie, to zapamiętał bym ją na długo.
To mój największy zarzut. Książkowy Omen w odniesieniu do filmu mało daje od siebie i powiela ekranowe głupotki. I o ile filmowi idzie to wybaczyć, bo kreacje aktorskie, głównie Gregory'iego Pecka czy wybitna muzyka od „Jerry'ego” Goldsmitha, skupiają na sobie uwagę, przez co nie widać słabych dialogów. Tu tego nie ma i są miejsca gdzie to boli. No i nie ma tu bohatera, którego bym polubił lub mu bezgranicznie kibicował. Na spory plus za to nawiązania do Biblii, które skutecznie budują wczucie w klimacik grozy.
UWAGA SPOILER!!!
Thorn nawet nie zadał sobie trudu, aby zbadać czyje dziecko przyjął. Nie zastanowiło go jako katolika, czemu dziecko się tak zachowuje przy obiektach sakralnych czy finalny główny zarzut: druga niania. No konia z rzędem temu, kto by tego psa nie wy... rzucił od razu, jakby takie coś zobaczył w pokoju. W kwestii dziecka nikt by mi się nie panoszył po domu. Mogę to zrzucić na słabe rodzicielstwo, bo wtedy wychowanie wyglądało inaczej, ale... To są słabi rodzice, aby nie rzec źli...
KONIEC SPOILERU!!!
Mimo narzekania bawiłem się naprawdę dobrze, bo lekturze towarzyszy niepokój i duszny klimat ekranowego pierwowzoru, skutecznie posługujący się symboliką religijną. Omen jest świetny do uzupełniania pewnych wątków, ale nie jest też tego dużo. Niemniej najpewniej w weekend zrobię sobie seans w filmem, bo książka skutecznie wyrobiła mi na to ochotę.
No i znów plusik dla wydawnictwa Vesper za uber klimatyczną okładkę. Jak zwykle świetne wydanie.
Jakiś czas temu czytałem Egzorcystę, który posłużył za kanwę znakomitego horroru, jednocześnie zapewniając mi poczucie lekkiego niepokoju w zaciemnionym pokoju.
Historia Omenu jest zgoła inna. Książka wyewoluowała ze scenariusza do znakomitego ekranowego horroru i co prawda ma klimat i wzbudza "pożądane" odczucia, jakich wymagam od horroru, czyli niepokój, to jednak nie...
2021-10-27
Troszkę to zajęło, bo horrory czytam tylko kiedy się już ściemni, ale w końcu wjechałem tą "Windą" na samą górę. I przyznam, że nie obyło się bez strachu, bo to winda rodem z czasów PRL-u (choć może przesadzam i "tylko" pamiętająca czasy sprzed 2000 r.), więc bujała się, trzeszczała, reasumując - wydawała takie dźwięki, że oczekiwałem zaraz szybkiej podróży w dół (w tym miejscu recenzent pozdrawia zarząd swojego starego miejsca zamieszkania i windę tam zamieszczoną, bo to jej opis...).
Zatem już sam tytuł dla osób, które mają takie doświadczenia, jest zachęcający. Ale. Choć Winda jest chwytliwym tytułem, to ma zaskakująco mało miejsca w samej opowieści. Jasne, jest katalizatorem pewnych zdarzeń i główny bohater tej powieści, Robert Rot, ma wszelkie podstawy, aby napawała go paraliżującym lękiem, to podobnie jak wiele innych aspektów, jakie zawarł w swojej powieści autor, jest tylko zmyłką. O czym w takim razie jest ten debiut Sablika w materii horroru?
Rot jest taksówkarzem, próbującym utrzymać rodzinę mieszkającą w swojskim Bielsku. Kiedyś młody pan życia nie stroniący od zabaw, teraz stateczny ojciec dwóch córek i mąż, którego małżeństwo przeżywa kryzys. W dodatku od jakiegoś czasu ma potężne migreny, które często wyłączają go z normalnego funkcjonowania. Na domiar złego takie stany zaczynają przynosić mu pewnego rodzaju wizje czy halucynacje. I nie wiadomo do końca czy to wytwór umysłu chorego człowieka, czy aura miejsca, bo budynek graniczy z prosektorium i stąd prosta droga do jakiegoś nawiedzenia... Albo opętania. Sablik bawi się z nami zatrzęsieniem tropów, zmyłek. Jawa często miesza się tu z halucynacjami, co w zamierzeniu autora ma finalnie zaskoczyć czytelnika w końcówce. Ale nie wychodzi mu to tu zbytnio, bo daje nam za dużo "ziarek" prowadzących do prawdy. Te zasłony dymne w pewnych miejscach są zbyt rzadkie, aby nie dostrzec tego co jest za nimi.
A to sprawia, że gdzieś w połowie lektury domyśliłem się jaki może być finał i taki się po części, bez niuansów, okazał. Nie da się ukryć, że Sablik niekiedy rozciąga swoje opowiadanie, które mogłoby być trochę krótsze, a i styl miejscami nie jest najwyższych lotów. Zadziwiła mnie też mnogość chwytów typowych dla horroru, których było tu sporo (w znacznej części "Winda" jest jednak obyczajówką), a które nie miały tu tak naprawdę znaczenia (jak nieznajomy menel, który go obrzygał plus wątek babci z pieskiem wrzucony na doczepkę i mający wagę chyba tylko w dopisanym epilogu...).
Mimo tych wad historia wciąga na tyle mocno, że myślałem o szybszym powrocie do domu i dokończeniu tych stu ostatnich stron. Autor miesza tu niczym Panoramix, różne wątki horrorowe i choć są one przewidywalne to współgrają. Chwała Tomaszowi za to, że nie epatuje makabrą, a powoli i stopniowo buduję atmosferę, którą pod koniec można nożem kroić. I robi to plastycznie, dzięki czemu mimo mało ciekawych fragmentów, całości i tak czyta się szybko i przyjemnie.
Ale to nie tylko horror czy obyczajówka. Mamy tu wiele z rasowego thrillera. Niepokój towarzyszący takiemu chociażby Samuelowi potrafi się udzielić czytelnikowi, zwłaszcza w piorunującej finałowej sekwencji. To druga wiodąca postać. Chłopak pracuje w administracji budynku, w którym mieszka Robert i do którego ten zwraca się o przesłanie nagrania z kamer. No i niech kamieniem rzuci ten, kto by takiego zapisu nie obejrzał. Bo w okolicy doszło do zaginięcia niejakiej Laury i być może cała nagrana sekwencja ma jakiś związek z jej zaginięciem. Całe amatorskie śledztwo, jakie potem prowadzi bohater jest świetnie rozpisane. W ogóle Sablik ma talent do dialogów, co równoważy niekiedy słabszą ekspozycję, która ma "wypełnić" objętościowo książkę.
UWAGA SPOILER!!!
Początkowo miałem się odnieść do braku rozbudowy kilku charakterów, w tym Alicji i dwóch dziewczynek, ale sądzę, że to zabieg celowy. W końcówce tłumaczącej czemu Sablik nie poświęcił im tyle miejsca, co akurat wydało mi się logiczne, ale też nieco naprowadziło mnie do finałowej wolty. Jest tu też kilka nielogiczności. Skoro policja zebrała nagrania z klatki, to czemu nie przesłuchała mieszkańców tego bloku. Wszystkich, na wypadek gdyby czegoś nie widzieli lub nie słyszeli. Na pewno zaniepokoił by ich też zapach na piętrze... Tak się jednak nie dzieje, choć biorę pod uwagę, że i wymiar sprawiedliwości popełnia błędy. Wątek Mateusza też jest mało logiczny. Skoro tak się zafiksował na punkcie Alicji to z pewnością spróbował by ją gdzieś "złapać" podczas zakupów czy wyjścia z dziewczynkami. Czy nie zdziwiło go to, że ani kobieta ani jej dzieci od jakiegoś czasu nie opuściły domu? Czy znajomi rodziny lub krewni w żaden sposób nie byli zaniepokojeni, iż nie mają kontaktu z nimi? No i moja ulubiona sekwencja, czyli Samuel i pewna rozmowa telefoniczna. No wcale nie dało się rozpoznać głosu. WCALE. Plus to, że jak się widzi domniemanego czuba w kiecce i jest on od Ciebie trzy raz cięższy, to zamiast brania nogi za pas, to się wchodzi do jego mieszkania...
KONIEC SPOILERU !!!
Wydanie jakie zaprezentowało nam wydawnictwo Vesper jest genialne. Niepokojąca okładka łypie na nas, zachęcając do zakupu. I brawo za wybór tego, a nie innego autora, który się ewidentnie dociera stylistycznie, ale ma swój potencjał, bo zaprezentował tu historię może i nie nowatorską, ale złożoną ze sprawdzonych elementów, dzięki czemu można się zanurzyć w tym niepokojącym i klaustrofobicznym świecie, gdzie mara przeplata się z jawą.
Troszkę to zajęło, bo horrory czytam tylko kiedy się już ściemni, ale w końcu wjechałem tą "Windą" na samą górę. I przyznam, że nie obyło się bez strachu, bo to winda rodem z czasów PRL-u (choć może przesadzam i "tylko" pamiętająca czasy sprzed 2000 r.), więc bujała się, trzeszczała, reasumując - wydawała takie dźwięki, że oczekiwałem zaraz szybkiej podróży w dół (w tym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Vesper kolejny raz rozpieszcza polskich czytelników, tym razem serwując nam odświeżony klasyk z lat. 80 ubiegłego wieku. Do moich rąk po prawie 15 latach ponownie trafia "Twierdza" i moje wrażenie po lekturze jest prawie tożsame, jak przy pierwszym kontakcie. Wilson czerpiąc motywy z wielu gatunków czy pisarzy, dał nam powieść oryginalną, ale też miejscami posiadającą aspekty, który są "charakterystyczne" dla tego okresu, co można traktować jednocześnie jako zaletę, jak i wadę...
Mamy rok 1941. Rzesza niemiecka rośnie w siłę, rozszerzając swoje wpływy na kolejne kraje Europy. Ich wojska docierają do Rumunii, gdzie obsadzają przy władzy miejscowych sojuszników. Oddział Wermachtu dociera do przełęczy Dinu, w Karpatach i obstawia położoną na odludziu twierdzę, która wydaje się być idealnym miejscem do obrony przed ewentualny atakiem wroga. To jeszcze ten okres, kiedy Niemcy planowały napaść na Związek Radziecki. Szkopuł w tym, że na miejscu dzieją się rzeczy, które zmuszają dowódcę do wysłania prośbę o posiłki...
Setki charakterystycznych krzyży na ścianach sprowadzi do jednoznacznych skojarzeń. W makabryczny sposób giną niemieccy żołnierze i sprawę ma rozwiązać ambitny oficer SS, który ma dodatkowo prywatny zatarg z wspomnianym dowódcą. Jednak to ani major Kaempffer, ani kapitan Woermann nie są bohaterami tej opowieści. Główną bohaterką jest tutaj Magda Cuza oraz jej ojciec Teodor, który jest profesorem, jaki badał te tereny jeszcze przed rozwojem choroby, która toczy teraz jego ciało. Z tego też powodu pewnego dnia do ich drzwi pukają esesmani...
Przyszłość obojga rysuje się w niezbyt dobrym świetle, bowiem są Żydami w rękach nazistów. Tylko ambicja majora powstrzymuje watahę Niemców przed skrzywdzeniem dwójki. To i może strach. Bo co zapadnie zmrok, tak pojawia się śmiercionośne zagrożenie. Każdy dzień to nowy trup... Coś bytuje w twierdzy, coś co ma własny plan i wydaje się żądne krwi... Jednocześnie setki kilometrów dalej, w Hiszpanii pewien mężczyzna odczuwa niepokój. Już wie co się dzieje, więc bierze spory pakunek i rusza w podróż...
"Twierdza" jest początkowo doznaniem bardzo niepokojącym, z świetnym klimatem, a dzieje się tak, że nieokreślone zagrożenie wspaniale działa na wyobraźnię. Gdy już agresor pojawia się na scenie, tak nasze przyzwyczajenia od razu go szufladkują jako zagrożenie jakie znamy z literatury i napięcie gdzieś schodzi. Ale klimat pozostaje, bo autor roztropnie przygotował zarówno dla bohaterów, jak i czytelników kilka niespodzianek, które wyłamują się z utartego schematu powieści z wampirami w tle. To epickie starcie zła z dobrem, choć oba pojęcia się nieco zacierają.
Spotkałem się z określeniem horroru o podłożu judaistycznym i coś w tym jest. Może monstrum nie jest to powiązane stricte z wierzeniami żydowskimi, ale w pewnych momentach książka mocno uderza w światopogląd religijny, nieco chwiejąc wiarą jednego z bohaterów. Bo czy skoro pewne relikwie rzeczywiści działają, to czy aby na pewno dwa tysiące lat temu pewna grupa faryzeuszy nie popełniła kardynalnego błędu...
Mam tylko jeden mankament, który psuł mi nieco odbiór całości. Wątek romantyczny. Powiedzmy, że ta rażąca infantylność w pryzmacie do tych mordów, nazistów i twierdzy pasuje jak pięść do nosa. Już bardziej bym uwierzył w napięcie seksualne wynikające z wyposzczenia/absencji... no ale literatura lat 80. XX wieku ( i nie tylko) raczej dosyć często ma takowe motywy, w których ktoś zapała takim nagłym uczuciem.
Niemniej siada się i czyta, aż się nie skończy lektury, a ten pojedynek dobra ze złem jest fascynujący na kilku poziomach. Bo co prawda zło ukryte w murach budynku jest obce i przerażające, to tak jakoś ładnie komponuje się ze złem typowo ludzkim, jakie reprezentują tu naziści. I raczej przyjrzę się kolejnym książkom z cyklu Adversary tegoż autora...
Vesper kolejny raz rozpieszcza polskich czytelników, tym razem serwując nam odświeżony klasyk z lat. 80 ubiegłego wieku. Do moich rąk po prawie 15 latach ponownie trafia "Twierdza" i moje wrażenie po lekturze jest prawie tożsame, jak przy pierwszym kontakcie. Wilson czerpiąc motywy z wielu gatunków czy pisarzy, dał nam powieść oryginalną, ale też miejscami posiadającą...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to